Skocz do zawartości
Nerwica.com

Kim chcesz być kiedy zaczniesz leczyć schizofrenię?


cynthia

Rekomendowane odpowiedzi

Proste pytanie: Kim jesteś? Niesie za sobą wiele odpowiedzi.

Bardzo dobry spot "Życie bez nawrotów". Chcę, by każdy, nie tylko chory na schizofrenię, przysiadł i zastanowił się nad tym kim jest i tym kim chciałby być.
Wiadomo - choroby i zaburzenia psychiczne bardzo uniemożliwiają normalne prowadzenie życia.
I tutaj moje pytania. Czy pomimo brania leków jesteście zadowoleni ze swojego życia? Czy pomimo choroby potraficie się określić kim jesteście i czego w życiu pragniecie? Osiągnęliście te pragnienia? 
I najważniejsze: Czy wiecie, kim jesteście? Czy macie jakąś swoją wizję "bycia" jako osoba zdrowa? Zastanawialiście się jakby wyglądało wasze życie gdyby te cholerstwa się do was nie przypałętało? 
Zachęcam do rozmowy, bo wydaje mi się, że określenie "siebie" to połowa sukcesu.

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pamiętam swoje poszukiwania "siebie", kreowanie wizerunku przez pobieranie cech tu z jednej osoby, tam z drugiej, niczym gąbka chłonąca wszystko, co mi imponowało. Za wszelką cenę chciałam być taka i owaka, bo normalnie czułam się pusta, nijaka. Zawsze kończyło się to zgubieniem, niezrozumiałymi dla mnie kłótniami z innymi, w końcu jednak trochę udawałam kogoś innego, kim chciałam być, ale nie byłam. Nie potrafiłam wychodzić z tych kłótni, pokonywałam się własną bronią, choć wymierzoną w innych. Wszystkich dookoła mogłam opisać w kilku zdaniach, a siebie nie potrafiłam, byłam nudna, depresyjna, koniecznie chciałam nadać sens swojemu istnieniu, bezskutecznie. Dorośli wówczas opisywali mnie jako grzeczną, spokojną, bezproblemową dziewczynę, co się ze mną kłóciło, bo w środku chodziłam wiecznie nabuzowana, wściekła na ludzi, ale zakładam, że błędy rodziców w wychowywaniu mnie zabiły wtedy moją osobę, lepiej było się słuchać, przytakiwać i robić wszystko, co każą, jak wzorowy obywatel. Nie wiedziałam kim jestem, kim chcę być, wszystko mnie irytowało, a myśli wędrowały tylko w jedno miejsce. Miejsce, w którym bym nareszcie odpoczęła od tej ciągłej gonitwy za byciem kimś, skoro nawet nie chciałam być. Nigdy niczego od życia nie pragnęłam, nie miałam wizji swojego życia, ani więc tym bardziej siebie. Myślałam, a właściwie miałam nadzieję, że umrę tuż tuż, modliłam się o to. Dosłownie, już od zerówki. Kończyłam szkołę jedną za drugą, bo tak trzeba było. Kiedy wreszcie wyszłam z tego szkolnego systemu i mogłam zrzucić wszystkie maski, a było ich od groma, pomyślałam, że może odnajdę siebie na samotnej wyprawie. Wtedy miałam silną fobię społeczną, która utrudniała mi znalezienie pracy, a wąty rodziców wszystko tylko pogarszały, musiałam uciec, naprawić się. Chyba w życiu się tak nie trzęsłam ze strachu, jak właśnie w dniu swojej wyprawy, ale wszystko miałam zaplanowane, a cel jasno sprecyzowany. Dotarłam na miejsce i... pustka. Naprawdę myślałam, że zmiana miejsca pomoże mi w zbudowaniu swojej osoby i odnalezieniu szczęścia? Ale przynajmniej zmniejszyłam swój lęk przed ludźmi i ogólnie życiem, innym niż mi wtedy znane, w którym to odgrywałam głównie statystę. W końcu zrobiłam coś innego, czego mi nikt nie kazał, ani system nie narzucił. Jednak wróciłam z wyprawy z towarzyszącymi wciąż smutkiem i pytaniami "kim ja jestem i czego chcę?". Czułam, że poniosłam porażkę. Jeszcze bardziej pogłębiła się moja depresja, zwłaszcza po pierwszych kilku pracach, w których nie wytrzymywałam dłużej niż trzy miesiące. Miałam wrażenie, że kompletnie nigdzie nie pasuję, że jestem kosmitą, którego nie powinno tu być, a znalazł się na Ziemi przez przypadek. Dalej trochę próbowałam kreować siebie, pisać zawsze w taki sposób, a potem w inny, sprawdzałam co do mnie pasuje, co nie, specjalnie szukałam niszowych zainteresowań, żeby nadać sobie jakąś rolę, poczuć się wyjątkowa, dużo notowałam w dzienniku i potem patrzyłam, co mi w sobie nie odpowiada i chciałabym zmienić. Wszystko to było bardzo męczące (poza dziennikiem, w którym czarno na białym były moje problemy i mogłam się im bliżej przyjrzeć, a potem rozwiązać). Z czasem zaczęłam odpuszczać i zrozumiałam, że wcale nie muszę być kimś, że w mojej sytuacji to by i tak nic nie zmieniło ani cudownie nie nadało życiu sensu, że raczej nie o to w tym chodzi. Weszła anhedonia, byłam jak zombie bez żadnych emocji, ale paradoksalnie pomogło mi to. Przestałam się przejmować opiniami innych, nie myślałam już natarczywie o sobie, tylko o realnych rzeczach, które chcę robić, które sprawiały, że zapominałam o dopasowywaniu się do tego świata, do bycia kimkolwiek. Zeszła ze mnie presja, zaczęłam zgłębiać różne dziedziny, coraz więcej mnie interesowało, a siebie wyrzuciłam z głowy, choć smutek dalej mi doskwierał. Później pewne wydarzenie, mianowicie śmierć kliniczna, całkowicie zmieniło moje postrzeganie o sobie i otaczającym świecie, jeszcze bardziej dotarło do mnie, że nie muszę być konkretnie kimś, bo jestem wszystkim. Zachowuję się teraz tak, jak mam ochotę, i to wszystko stanowi mnie, nawet jeśli dalej nie potrafię skonstruować opisu swojej tożsamości. To straciło jakiekolwiek znaczenie. Czego teraz chcę od życia? Skoro wiem, że jest wieczne, to tym razem bez wyrzutów sumienia, ale wciąż - niczego. Niech sobie płynie, a ja zmuszona będę pływać razem z nim, bylebym miała działające organy, pieniądze, bo tak sobie wymyślono, że życie ma kosztować, oraz miłość, która zagościła w moim sercu i nie wyobrażam sobie już żyć bez tego uczucia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×