Skocz do zawartości
Nerwica.com

Cherry11

Użytkownik
  • Postów

    39
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Cherry11

  1. Krytyka krytyką, ale Bogiem nie jesteś, a wróżbitą chyba też nie, aby móc przewidywać co będzie za 20 lat i życzyć komuś pokrzyżowania planów na potomstwo. Po co używać takich mocnych, raniących słów? Wystarczyłoby DORADZIĆ, 'Nie powinnaś na razie mieć dzieci, bo MOIM ZDANIEM to i tamto...' i po prostu zachować kulturę wypowiedzi. Jeżeli psychiatra stwierdzi, że stan zdrowia pozwala na posiadania dziecka to czemu nie. Niejedni "zdrowi" rodzice wychowują dzieci źle i wyrastają z nich psychopaci, zabójcy i nie wiadomo kto jeszcze. Nie Tobie oceniać przez internet szanse na wychowanie zrównoważonego dziecka, bo nie wiesz na pewno co i jak się wydarzy. Dziecko też może dać siłę do życia, wolę walki i szczęście, niektórzy po prostu zaczynają widzieć w życiu sens i mają dla kogo żyć. Znam osobiście osobę, która pomimo nerwicy natręctw, próby samobójczej, problemów z narkotykami i bulimią ma dziecko i radzi sobie dobrze mimo młodego wieku (wpadka). Wsparcie w rodzinie też dużo daje. W życiu nie ma tylko czerni, albo bieli, pomiędzy są też szarości.
  2. Najgorsze jest to, że moje samopoczucie jest uzależnione od innych ludzi. Jest mi ciężko, że np. w pracy jest zła atmosfera, że ktoś udaje obrażonego, nie rozmawia ze mną. Tak samo w rodzinie, prawie wszyscy mają dzieci i patrzą na nas krzywym okiem, obgadują, a ja bardzo to przeżywam... Nie umiem być taka "sama dla siebie" i stawiać muru wokół mojego życia. Jest powiedzenie 'miej wyje**ne, a będzie ci dane', ja tak nie potrafię. Też uważam, że mój mąż i mój pies to moja rodzina, ale inni nie dają żyć...
  3. Dzięki johnn, bardzo miłe słowa. Moim problemem jest to, że za bardzo wierzę w to co inni mi mówią, nie doceniam siebie, nie widzę w sobie nic wartego docenienia. Do pracy też przyszły młode dziewczyny, dopiero po studiach (nie wiedzą po nich zbyt wiele, ale szczycą się papierkiem), szarogęsią się, mam wrażenie, że denerwuje ich to, że ja mam średnie wykształcenie i odsuwają mnie, czują się lepsze. Ciężka jest taka atmosfera do pracy... Zwłaszcza dla mnie, bo i tak mam problemy ze sobą. W tych czasach ludzie mają wysokie mniemanie o sobie, przez to są chamscy i wynieśli, całkowicie bez pokory. Nie myślę, że to, że co drugi weekend siedziały w szkole na zaocznych, ściągały ze smartfonów na egzaminach i skończyły jakiś administracyjny kierunek zrobiło z nich nadludzi, wręcz przeciwnie, uważam że doświadczenie i samozaparcie robi swoje. Dlatego ja nie chciałam dalej się uczyć... Studia uczą i są niezbędne, ale w takich kierunkach jak inżynier budowy, lekarz, prawnik, nauczyciel, księgowy itp. Jeśli chodzi o pytanie "Może to nie są twoje przyjaciółki?", to też się nad tym zastanawiam... Spotykamy się raz na kilka miesięcy. Ostatnio bardzo mnie zabolała pewna sytuacja, pojawiło się pytanie o zarobki, kiedy powiedziałam ile wynosi moja wypłata, to spotkałam się z oburzeniem z ich strony. (chociaż nie są to jakieś kokosy) "Jak to możliwe, że bez studiów tyle zarabiasz!?" To nie była radość, że sobie jakoś radzę i w ogóle mam pracę, ale typowa złość. Zabolało mnie to i bardzo poczułam, że wszystko co mnie spotyka to przypadek i wcale nie zasługuję na inną pracę niż sprzątanie ulic... Gdybym miała 1600zł na rękę wszyscy byliby zadowoleni, bo przecież na więcej nie zasługuje. Czy na prawdę studia to podstawa? Czy bez nich człowiek jest marny i gorszy? Bo ja tak się czuję. Mam iść na siłę, zrobić jakiś kierunek tylko dla papieru i zmarnować tyle czasu? To jest śmieszne
  4. Czy znacie takie przygniatające co dzień uczucie braku sensu w życiu? Czy zdrowi ludzie tego nie odczuwają i po prostu cieszą się pierdołami? Ja ciągle szukam złotego środka, sensu mojego istnienia, ale od kilku lat bezskutecznie. Jestem młodą osobą, ale czuję brak perspektyw. Nie umiem się ogarnąć, dręczy mnie brak siły, strach, a może to zwykłe lenistwo? Smucą mnie inni ludzie, ich zawiść, dwulicowość i złośliwość. Sama nie jestem idealna, ale staram się być miła, zwłaszcza gdy kogoś nie znam i nie wiem jaki jest. Staram się być miła, żeby inni też byli dla mnie dobrzy, ale czasem przesadzam, zwłaszcza w pracy, gdy ktoś wg mnie jest mądrzejszy ode mnie. Nie mam marzeń oprócz tego, żeby być w końcu szczęśliwą i odczuć ten sens w mojej egzystencji. Ja budzę się, robię wszystko na siłę, chodzę do pracy, wracam, gotuję, sprzątam, spacery, tv, jakieś zakupy... Wszystko mnie jednak męczy i jest całkowicie bez sensu, mam zły humor, chodzę naburmuszona i obrażona na cały świat, nerwowa. Boję się mieć dzieci, skoro sama nie umiem żyć, to jak wychować małego człowieka? Boję się, że nie dam rady, będę złą matką, to w ogóle nie wchodzi w grę. Rodzina i znajomi nalegają, pytają kiedy dziecko, mąż jest przed 30, wiem że to już wiek na dzieci. Czuję się okropnie, że nie dam mu tego, co mają wszyscy... Mam wpojone przez mamę i społeczeństwo, że dzieci są ważne, bez nich nie ma rodziny, nie ma szczęścia w domu... Strasznie mi źle, że ludzie chcą mieć dzieci, a ja nie chcę... Co wy o tym myślicie, czy jestem złym człowiekiem, że wolę ich nie mieć? Może nie wolę, ale myślę, że nie powinnam. Mam takie mieszane uczucia... Jestem tak skomplikowana, że sama nie umiem tego ogarnąć. Niby czegoś bym chciała, ale mam dziesiątki powodów na to, że nie powinnam tego mieć. I dlatego jestem nieszczęśliwa, bo nie umiem się określić. Boli mnie opinia innych ludzi, wierzę w ich słowa, ważę je i wciąż myślę ile w tym racji. Nie daję rady już tak..
  5. Rozumiem problem, mam to samo. Jestem jednak trochę stereotypowa. Mój mąż zarabia więcej, ale mi to nie przeszkadza, bo przeważnie mężczyźni tak mają. Jeśli porównywać się do innych dziewczyn to faktycznie jest gorzej. Moje koleżanki może nie zarabiają więcej, ale poszły na studia. Ja nie chciałam iść w tym kierunku i zatrzymałam się na wykształceniu technikalnym. Znalazłam pracę i nie narzekam na zarobki, uważam że są przyzwoite. Natomiast przy tych psiapsiółowych spotkaniach czuję się gorsza, nawet gdy teraz o tym myślę, jest mi źle. One dają mi do zrozumienia, że panie magister są lepsze ode mnie, pytają kiedy ja mam zamiar się uczyć dalej (gdzie ja nie mam takiej potrzeby). Czuję się wtedy tragicznie... Jednak są ludzie, którzy we mnie wierzą, uważają za mądrą, inteligentną. I to daje mi nieraz poczucie spokoju i zadowolenia.
  6. I przez takich ludzi właśnie ten świat staje się smutny i okrutny. Można mieć inne zdanie na dany temat, ale trochę kultury człowieku. Ludzie, którzy w ten sposób zwracają się do innych mają po prostu w swoim życiu bardzo źle, stąd ta mowa nienawiści.
  7. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Brałam te leki jakieś kilka miesięcy, potem nieregularnie.. Najgorsze jest mi właśnie powiedzieć jak się czuję. Skoro codziennie mam inny komplet uczuć. Smutek / złość / rozpacz / czasem jakaś nadzieja / zastrzyk energii / lekkie zadowolenie i siła / smutek / złość / rozpacz i tak w kółko. Może tak jej powiem... Boję się, że zmieni mi leki i od nich jeszcze przytyję albo coś... Wtedy to już na prawdę mogiła. Nie ma chyba drugiej takiej walniętej osoby niż ja.
  8. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Skończyła mi się Asentra, jutro mam wizytę u lekarza. Depakine biorę od czasu do czasu. Chciałam już przestać brać leki i radzić sobie sama. Dla męża, dla rodziny... Ale ja sama chyba z tego nie wyjdę... Dramat, nie wiem już co zrobić ze sobą. Nawet nie wierzę jakoś w te leki, przecież one mi myślenia nie zmienią, ewentualnie mogą otumanić...
  9. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Sprzątam w domu, jednak nie czuję się po tym jakoś lepiej.. Rower czy spacer też niezbyt pomaga.. Mi już nic nie pomoże chyba. ;( Najgorsze, że przez moje zachowanie, sposób myślenia, zrezygnowanie, smutek i kompletną niemoc niszczę życie mojemu mężowi... Nie potrafię być dla niego motywacją i inspiracją, chociaż wiem, że bardzo mnie kocha.. Powinnam ze sobą skończyć i otworzyć mu tym furtkę na lepsze, nowe życie. Ja nawet nie chcę mieć dzieci.. Powinnam to zrobić z miłości do niego. Piszę to i ryczę.. Nie mogę już, dziś jest tragicznie. Nie mam siły.. Jestem niepotrzebnym chwastem na tym świecie, bojącym się wszystkiego i zniechęconym do życia. ;( W niczym nie widzę sensu..
  10. Cherry11

    Seksoholizm

    A może autor ma żonę?
  11. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Dziękuję za odpowiedzi, bardzo mnie cieszy, że ktoś próbuje mi pomóc i chce czytać moje żale. ;/ Mam jeszcze jedno pytanie. W pracy jestem innym człowiekiem niż w domu, dlaczego? Działam, dzwonię, załatwiam, uśmiecham się, żartuję. Tak samo na gościnach itp. Natomiast w domu... Zaczynają się głupie myśli o życiu, czuję się bezsensowna, nic mi się nie chce, a jak nic nie robię to czuję się jeszcze gorzej, bo myślę, że jestem jeszcze leniwa i co ze mnie za żona... Kręcę się w kółko, coś przekładam, zrobię obiad, wkurzam się, że non stop jest brudno i mamy niedokończone mieszkanie, potem złość wylewam biednego męża.. Następnie znowu mam poczucie winy, płacz, modlitwa o pomoc... I tak jak kalejdoskopie.. Najgorszy jest piątek, bo tyle wolnego i co ja będę robić (chociaż w gruncie rzeczy i tak na nic nie mam ochoty). Np w tą sobotę idziemy na rodzinną imprezę, ale też już narzekam, bo rodzina się będzie wypytywać kiedy dziecko i tak dalej, niektóre dwulicowe twarze będzie trzeba oglądać... To już wolę być w domu. Czy ktoś coś z tego rozumie? Jestem porąbana jakaś... Wariatka. Chcę wiele zrobić, a potem się okazuje, że tylko marnuję czas i wiszę na mężu. Nie mam satysfakcji z mojego życia "rodzinnego". Nie wiem co z tym zrobić, przecież na to nie ma leku... Jakoś nie wierzę w siłę tych psychoterapii, boję się, że zacznę i stwierdzę po chwili, że jednak poradzę sobie sama i przerwę. Zawsze tak robię, nic nie potrafię do końca doprowadzić, nie umiem być konsekwentna.
  12. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Depakine Chrono chyba na moją nerwowość. Nie umiem nad sobą zapanować czasem. Jak mnie ktoś wkurzy to w środku aż się gotuję. Najbardziej moja mama lub czasem mąż. Nakrzyczę, a potem żałuję... Tak w kółko.. Obiecuję sobie, że nad sobą zapanuję, ale następnym razem to samo.
  13. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Dziękuję za poradę. Z moim słomianym zapałem to nie wiem czy się uda. Już próbowałam, jakieś plany, nawet ćwiczenia, postanowienia, że będę spacerować itp. No ale max kilka dni i już nie mogę. Nie mam w sobie samozaparcia. Wiem, znowu się użalam. Tylko to potrafię... Nie potrafię zachować nawet głupiej diety. Pomyślisz, że jestem do niczego i nie potrafię pracować nad sobą. I taka jest prawda.. Inni ludzie potrafią coś osiągnąć, ciężko pracować, a ja.. Jestem niedojrzała i leniwa
  14. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Nie potrafię właśnie. Bardzo się przejmuję innymi, co pomyślą, że będą o mnie plotkować, naśmiewać się. Nie umiem inaczej, mam wrażenie, że wszyscy noszą takie maski i mało ludzi pokazuje swoje prawdziwe 'ja'. Może patrzę przez swój pryzmat... Ale nie wiem czy całkowicie udaję. Czuję, że połowa mnie jest właśnie silna, dobra, walczy, uśmiecha się i żartuje, a druga połowa jest smutna, słaba i zła. Nie umiem sama siebie opisać, to jakby zależy od stanu i dnia, która połowa mnie rządzi. Na pewno przed obcymi udaje i zamykam się, nie mam ochoty opowiadać jak mi źle. Przed bliskimi jest inaczej, ale mało mam takich osób.. Najbardziej mnie wkurza jak siedzę, nie odzywam się, bo po prostu nie mam ochoty i ktoś pyta "co Ci jest?", tak jakbym musiała 24/h nadawać. Moja mama jest w tym najlepsza. Dlatego wolę udawać przed nią szczęśliwą niż się tłumaczyć, bo to mnie zwyczajnie denerwuje. Zazdroszczę Ci, że masz wylane na innych... Ja wariuję, gdy słyszę, że ktoś o mnie plotkuje lub wytyka palcami. Nie cierpię tego. I tak jak mówisz, że chyba byś zwariowała tak i ja wariuję. ;( Chcę, żeby o mnie dobrze mówili. No, ale z drugiej strony potrafię powiedzieć szczerze co mi się nie podoba. No mówię, mam taką mieszaną osobowość i cholera już wie... Sama siebie nawet nie znam i nie potrafię krótko opisać.
  15. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Dlaczego uważasz że to inny problem i Twoja odpowiedź jest nietrafna?
  16. Cherry11

    To już chyba koniec.

    To proste - mama. Sama była silna i kazała mi też być silną. Te jej słowa "zawsze uważałam Cię za taką twardą", "bądź sama dla siebie psychologiem" itp... Jeżeli się dowie o moich problemach to nie wiem czy to przeżyje. Jak już kiedyś wcześniej wspominałam, mama żyje z ojcem alkoholikiem, tyranem i krótko mówiąc idiotą, któremu do tego amputowano nogę i zajmuję się 90 letnią babcią, pampersy i te sprawy.. Nie jest wesoło...A sama ma już prawie 70 lat. Skąd takie myślenie? Jeżeli żyje się w zacofanej rodzinie i wiosce to wiedz, że jeśli się leczysz psychiatrycznie to jesteś świrem, obgadywania, śmiechy.. Ja tak oczywiście nie uważam, bo sama rozumiem jak to jest.. Smutne i prawdziwe, dlatego ja nie chcę, żeby ktoś się dowiedział, chciałabym poradzić sobie sama tylko nie wiem jak. Mam tyle złości w sobie na siebie.. Może nie jestem chora tylko słaba i nie nadaje się do życia
  17. Cherry11

    To już chyba koniec.

    ŚwiatŚwiateł: Soboty na różne sposoby? Co konkretnie masz na myśli? Mam nadzieję, że jestem w dobrym miejscu i ktoś mnie rozumie.. I oczywiście, że mi to pomoże, bo już na prawdę jest słabo, im więcej dni mija tym jestem słabsza i tracę wiarę, że będzie lepiej i coś się zmieni, to musiałby być chyba jakiś wielki przełom, sama nie wiem co.. Najbardziej boli, że ludzie są silni, potrafią zrobić wiele złych rzeczy i nie mają wyrzutów sumienia, nie płaczą nad sobą, nad swoimi wadami. A ja jestem taką miękką kluchą i nie mogę sobie wybaczyć moich ułomności i słabości ;( To mnie zabija od środka, czasami chce mi się rzygać już tym światem i sztucznymi ludźmi.. Teściowa odpada, nie chce żeby cała nasza rodzina miała mnie za ofiarę i osobę, która powinna siedzieć w psychiatryku..
  18. Wiara czyni cuda, tylko trzeba być człowiekiem na prawdę ufającym Bogu i silnie wierzącym, żeby ten cud wyprosić. Mi tego niestety brak...
  19. Cherry11

    Hej wszystkim witam się :)

    Witaj, w jakim wieku jest wasze dziecko? Wygląda to tak, jakby Twoje problemy zaczęły się szybciej, a teściowie tylko przelali czarę goryczy i nie wytrzymałaś. Rozumiem Twój stan, mnie też nic nie cieszy, płaczę po kątach i nie mam na nic siły. Nie masz nic co pozwala Ci się trochę wyciszyć?
  20. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Biorę Depakine Chrone 500mg i 2x Asentra 50mg. Chodzi o to, że się wstydzę... Potwornie boję się, że spotkam kogoś w przychodni znajomego, który się domyśli, że jestem chora psychicznie Wszyscy dookoła myślą, że jestem twardą sztuką, wstydzę się tych słabości. Nie chcę, żeby rodzina męża zaczęła na mnie krzywo patrzeć i zachowywać się jakbym była dziwadłem, a wiem, że tak będzie. Zbudowałam sobie pewną reputację i nie chcę jej stracić. U psychologa bywałam, ta Pani tak samo stwierdziła, że nie zachowuję się i nie mówię jak osoba mająca problemy, była zdziwiona, ponieważ ja się uśmiecham, żartuję, opowiadam... Po prostu mam taki problem, że nie umiem się otworzyć przed obcymi, nawet do psychiatry napisałam e-maila z moimi problemami, bo nie umiem otwarcie o tym rozmawiać. Mężowi też staram się nie jęczeć i nie zawracać głowy, chcę żeby był szczęśliwy. Niestety moje zdrowie na tym traci, bo w kryzysowych stanach sięgam po używki, żeby się uspokoić. Nie chcę też zawieźć mojej mamy, ona też bardzo by się przejęła wiedząc, że u mnie nie jest dobrze, jest starszą osobą... Nie chcę nikogo ranić, modlę się, żebym zyskała radość z życia i dawała ją innym, a nie tylko narzekała i rozpaczała, bo taka osoba jest tylko ciężarem i toksyną... Nienawidzę siebie, że jestem taka pier**lnięta. Raz mam stan rozpaczy, innym razem złości, innego dnia jest całkiem ok. I tak w kółko... Jakbym nie umiała nad sobą zapanować. Czy jest coś jeszcze co może mi pomóc oprócz psychologa? Dziękuję za odpowiedź.
  21. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Cześć. Piszę tutaj, bo łapię się ostatniej deski ratunku. Może zdarzy się cud, w który tak po cichu kiedyś wierzyłam. Chociaż już na to nie liczę, za długo się zmagam ze sobą. Mam problemy z życiem. Nie mam siły, wszystkie aktywności życiowe są dla mnie bezsensowne, nie potrafię wykrzesać z siebie radości z życia, żyję bo muszę. Tak ciężko o tym mówić.. Wie tylko mój mąż, przed wszystkimi ukrywam, wstydzę się, że nie jestem jak inni. Nawet dla męża staram się jakoś żyć, bo szkoda mi go:( Wstydzę się, że mój mąż trafił na taką wariatkę bez przyszłości i lepiej żebym popełniła samobójstwo, on wtedy będzie miał szansę poznać kogoś normalnego i uwolnić się ode mnie. Bardzo mnie kocha, a ja nie umiem opisać jak bardzo jest dla mnie ważny, najważniejszy. Mam 25 lat, jesteśmy dwa lata po ślubie. Mieszkamy razem, staram się wykonywać obowiązki domowe i pracuję. Jest mi tak cholernie ciężko, dużo płaczę, jestem zrezygnowana, boję się wszystkiego, nie umiem opisać moich odczuć.. Czasem się zmotywuję, żeby iść np. na siłownię, ale to nie pomaga. Biorę leki od roku, diagnoza to problemy adaptacyjne. Biorę je, ale wydaje mi się, że to nie kwestia farmakologii, a coś we mnie siedzi, w mojej głowie i nie pozbędę się tych myśli, bo taka już jestem. Nie mogę się zdobyć na jakiś cel w życiu, żyję za karę, nie chcę już, nie chcę, żeby mój mąż musiał się za mnie wstydzić, nie chcę żeby rodzina i znajomi wiedzieli, że jestem nienormalna.. Buduję mur wokół siebie, wychodzę na zimną, złośliwą i wredną kobietę. Boże, nie wiem co robić. Przez to zdarza mi się palić, napić alkoholu, bo wtedy nie myślę, jest mi lepiej. Ale wiem, że nie tędy droga, boję się, że skończę jeszcze w rynsztoku.. Zwariuję, chyba tylko pod pociągiem moje miejsce, nie wierzę już, że cokolwiek się zmieni... Nie mam siły i wiary. Pomocy proszę..
  22. Cherry11

    Brak nadziei

    Mam 24 lata i czuję się podobnie. Nie umiem znaleźć sobie celu, nie wyobrażam sobie pójścia na studia. Różni nas to, że ja praktycznie po szkole znalazłam pracę. Powoli jednak jest ze mną coraz gorzej, brak mi zapału do pracy i motywacji (jak do wszystkiego w życiu), nawet nie udało mi się zdać egzaminu na prawo jazdy - po 6 razie zwątpiłam, to i tak była wyżyna moich starań, nie chcę nawet pamiętać o tym co ja przeżywałam... Szef zauważa że się zmieniłam. Doceniał mnie za szybkość w działaniu, optymizm, uśmiech. Tyle, że wydaje mi się, że po prostu zdjęłam maskę. Nie mam siły już udawać, że jest w porządku.. Nie wiem jaka jestem. Mam taki dzień, że potrafię biegać i działać jak szalona, a innym razem siedzę smętna i zmęczona wszystkim. Nie wiem co robić, męczy mnie moje zachowanie, kiedy siebie analizuję dochodzę do wniosku, że inni są normalni, tylko nie ja. Nie mam wykształcenia wyższego i to mnie męczy, bo czuję się gorsza od innych. Chociaż wiem, że to tylko papier i niekoniecznie klucz do szczęścia i bogactwa. Może spróbuj poczytać jakieś książki psychologiczne, modlitwa też pomaga. Ja na Mszy Świętej łapię taką nadzieję, że Bóg mnie ochroni zawsze i będzie dobrze. Tyle, że mam słomiany zapał i za jakiś czas ta nadzieja "opada".
  23. Proszę o pomoc.. Nie wiem już co mam robić, liczę jeszcze na jakiś cud.. Chcę normalnie żyć, chcę wyzdrowieć... Ale w głębi czuję się nienormalnie, czuję jakbym była tu uwięziona, zawieszona w tym świecie. Jak na poczekalni do śmierci. Nic mnie nie cieszy, nie mam żadnej pasji, wszystko dla mnie to strata czasu.. Nie umiem cieszyć się z byle czego, nie wiem czym ludzie się cieszą, dlaczego są weseli, jak mogą się cieszyć skoro w każdej chwili może stać się coś strasznego? Ja najbardziej boję się o męża... Bardzo go kocham, jest dla mnie całym światem i osobą, która wszystko o mnie wie. Panicznie się boję, że coś złego się stanie, nie mogę znieść myśli, że w każdej chwili może mu się coś stać. Jestem nerwowa kiedy go nie ma, sama nawet nie lubię chodzić na spacery, nic nie lubię robić sama. Przy nim czuję się spokojniejsza, ale bardzo nieszczęśliwa, bo kocham go i chcę żeby miał normalną żonę. ;( Dlatego, że w niczym nie widzę sensu, unieszczęśliwiam go. Mówię jedno, robię co innego. Często zmieniam zdania, nie wiem co mam o sobie myśleć, nie lubię siebie. Nie lubię się spotykać z innymi ludźmi, wolę siedzieć w domu. Cały czas jestem zmęczona, niewyspana, coraz gorzej ze mną. Siły mi się kończą. Z każdym tygodniem czuję się jeszcze gorzej.. Mam takie wrażenie. Dwa tygodnie temu zwolniłam się z pracy szybciej, bo nie mogłam wytrzymać. Wyszłam i się rozpłakałam, poszłam do Kościoła i cały czas po policzkach leciały mi łzy, nie mogłam się powstrzymać, chociaż próbowałam się uspokoić przed ludźmi, którzy patrzyli na mnie jak na wariatkę, ale było bardzo ciężko... Wszystko i wszyscy mnie denerwują, najlepiej, żeby nikt się do mnie nie odzywał, żebym mogła zamknąć się w jakiejś wieży i czekać na śmierć... Mam lepsze chwile, ale bardzo rzadko.. Mój zapał do działania jest bardzo wątły, nie mam pewności siebie, nie mam silnej woli..
  24. Cherry11

    Trudne przywitanie.

    Źle to ujęłam, nie przychodzi taki dzień od święta tylko jak już to godzina lub dwie.. Myśląc o przyszłości czuję napięcie, smutek, lęk, wiem że nie jestem szczęśliwa i nie potrafię się odnaleźć. Mam poczucie, że "wiszę na mężu", on o mnie dba, odwozi, przytula. Mówi, że mnie kocha i że jestem jego nadzieją na lepsze jutro, ale ja nie mogę zrozumieć dlaczego. Co ja mogę mu dawać? Przecież jestem nieudacznikiem, w dodatku jakimś popieprzonym. Ludzie są sędziami, notariuszami, prawnikami.. To jest coś, a nie taki szary człowieczek jak ja, który boi się nawet w sklepie sprzedawać. Nie zasługuję na życie.
×