Samoocena
-
Czy znacie takie przygniatające co dzień uczucie braku sensu w życiu? Czy zdrowi ludzie tego nie odczuwają i po prostu cieszą się pierdołami? Ja ciągle szukam złotego środka, sensu mojego istnienia, ale od kilku lat bezskutecznie. Jestem młodą osobą, ale czuję brak perspektyw. Nie umiem się ogarnąć, dręczy mnie brak siły, strach, a może to zwykłe lenistwo? Smucą mnie inni ludzie, ich zawiść, dwulicowość i złośliwość. Sama nie jestem idealna, ale staram się być miła, zwłaszcza gdy kogoś nie znam i nie wiem jaki jest. Staram się być miła, żeby inni też byli dla mnie dobrzy, ale czasem przesadzam, zwłaszcza w pracy, gdy ktoś wg mnie jest mądrzejszy ode mnie. Nie mam marzeń oprócz tego, żeby być w końcu szczęśliwą i odczuć ten sens w mojej egzystencji. Ja budzę się, robię wszystko na siłę, chodzę do pracy, wracam, gotuję, sprzątam, spacery, tv, jakieś zakupy... Wszystko mnie jednak męczy i jest całkowicie bez sensu, mam zły humor, chodzę naburmuszona i obrażona na cały świat, nerwowa. Boję się mieć dzieci, skoro sama nie umiem żyć, to jak wychować małego człowieka? Boję się, że nie dam rady, będę złą matką, to w ogóle nie wchodzi w grę. Rodzina i znajomi nalegają, pytają kiedy dziecko, mąż jest przed 30, wiem że to już wiek na dzieci. Czuję się okropnie, że nie dam mu tego, co mają wszyscy... Mam wpojone przez mamę i społeczeństwo, że dzieci są ważne, bez nich nie ma rodziny, nie ma szczęścia w domu... Strasznie mi źle, że ludzie chcą mieć dzieci, a ja nie chcę... Co wy o tym myślicie, czy jestem złym człowiekiem, że wolę ich nie mieć? Może nie wolę, ale myślę, że nie powinnam. Mam takie mieszane uczucia... Jestem tak skomplikowana, że sama nie umiem tego ogarnąć. Niby czegoś bym chciała, ale mam dziesiątki powodów na to, że nie powinnam tego mieć. I dlatego jestem nieszczęśliwa, bo nie umiem się określić. Boli mnie opinia innych ludzi, wierzę w ich słowa, ważę je i wciąż myślę ile w tym racji. Nie daję rady już tak..
- 6 odpowiedzi
-
- praca
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
WitamJestem 20-letnią dziewczyną z problemem, który się z dnia na dzień pogłębia. W wieku 11 lat zachorowałam na dość nietypową odmianę epilepsji. Moje "napady" za każdym razem wyglądają inaczej i pojawiają się w różnych momentach. Zazwyczaj jest to 1 tydzień w miesiącu i potem spokój - jak miesiączka. Było również sporo sytuacji, gdy okres bez napadowy trwał 2-4 miesiące i potem 2 tygodnie ataków i znów spokój. Lekarze załamują ręce, bo żadne leki nie działają, EEG jest w normie, a przy standardowej epilepsji powinno być lekko zaburzone. Póki co za diagnozę mam "padaczkę lekooporną". Już się jakoś (z trudem) przyzwyczaiłam do tej utrudniającej codzienność choroby, jednak od jakiegoś czasu dokucza mi inna kwestia z tym związana. Czuję się strasznie samotna. Mam chłopaka, a nawet już narzeczonego, ale oprócz niego totalnie nikogo - żadnych znajomych, przyjaciół, kogokolwiek z kim w wolnym czasie mogłabym gdzieś wyjść czy po prostu porozmawiać. Wielokrotnie nawiązywałam jakieś nowe znajomości, tylko gdy te osoby dowiadywały się o mojej chorobie i o samym fakcie, że cierpię na chorobę przewlekłą - zrywały kontakt. Nie raz słyszałam przykre słowa na temat mojego przypadku. Nie wiem jak to zmienić skoro w otoczeniu innych ludzi jestem od razu odrzucana... . Nie daleko mi z tego powodu do depresji. Macie jakieś rady? PS: dodam, że moja obecna lekarka zaproponowała jeszcze leczenie operacyjne, żeby wyciąć to "ognisko zapalne" , które powoduje napady, ale to najwcześniej za 2 lata. Ja do tego czasu bez jakiegokolwiek towarzystwa całkowicie się załamię... :(
- 1 odpowiedź
-
- samoocena
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: