Skocz do zawartości
Nerwica.com

Inna

Znaleziono 3 wyniki

  1. Gość

    Gadanie z kimś we mnie

    Także, mówię do siebie w głowie, rzadko na glos. Jest to inna osoba, nie ja ale powstała ze mnie. Nie lubię jej/jego bo każe mi żyć i robić różne rzeczy ludzkie, lubię ją/jego bo pociesza mnie i trzyma w kupie gdy rozpadam się na miliony części. (to coś ma dwie płcie zależnie od tego co potrzebuje.) rozmawiamy o wszystkim, ja pragnę zginąć a powiedzmy oni: mówią że nie ma opcji. Mam wrażenie że komunikuję się z zaświatami, czasami nie chce słyszeć ich rad mam ochotę ich zabić w sobie. Z drugiej strony czuje się jakbym wiedziała więcej niż inni? I jest to nawet ciekawe, tylko na co mi ta wiedza. Czuję się połączona z nieskończonością, rozumiem każdy atom lecz niestety mój genotyp jest wadliwy.. Ale ok, to inny temat tak naprawde. Może mam shiso kto wie.
  2. Cherry11

    To już chyba koniec.

    Cześć. Piszę tutaj, bo łapię się ostatniej deski ratunku. Może zdarzy się cud, w który tak po cichu kiedyś wierzyłam. Chociaż już na to nie liczę, za długo się zmagam ze sobą. Mam problemy z życiem. Nie mam siły, wszystkie aktywności życiowe są dla mnie bezsensowne, nie potrafię wykrzesać z siebie radości z życia, żyję bo muszę. Tak ciężko o tym mówić.. Wie tylko mój mąż, przed wszystkimi ukrywam, wstydzę się, że nie jestem jak inni. Nawet dla męża staram się jakoś żyć, bo szkoda mi go:( Wstydzę się, że mój mąż trafił na taką wariatkę bez przyszłości i lepiej żebym popełniła samobójstwo, on wtedy będzie miał szansę poznać kogoś normalnego i uwolnić się ode mnie. Bardzo mnie kocha, a ja nie umiem opisać jak bardzo jest dla mnie ważny, najważniejszy. Mam 25 lat, jesteśmy dwa lata po ślubie. Mieszkamy razem, staram się wykonywać obowiązki domowe i pracuję. Jest mi tak cholernie ciężko, dużo płaczę, jestem zrezygnowana, boję się wszystkiego, nie umiem opisać moich odczuć.. Czasem się zmotywuję, żeby iść np. na siłownię, ale to nie pomaga. Biorę leki od roku, diagnoza to problemy adaptacyjne. Biorę je, ale wydaje mi się, że to nie kwestia farmakologii, a coś we mnie siedzi, w mojej głowie i nie pozbędę się tych myśli, bo taka już jestem. Nie mogę się zdobyć na jakiś cel w życiu, żyję za karę, nie chcę już, nie chcę, żeby mój mąż musiał się za mnie wstydzić, nie chcę żeby rodzina i znajomi wiedzieli, że jestem nienormalna.. Buduję mur wokół siebie, wychodzę na zimną, złośliwą i wredną kobietę. Boże, nie wiem co robić. Przez to zdarza mi się palić, napić alkoholu, bo wtedy nie myślę, jest mi lepiej. Ale wiem, że nie tędy droga, boję się, że skończę jeszcze w rynsztoku.. Zwariuję, chyba tylko pod pociągiem moje miejsce, nie wierzę już, że cokolwiek się zmieni... Nie mam siły i wiary. Pomocy proszę..
  3. Hej..Długo myślałam, czy tutaj napisać, ale uznałam, że trzymanie tego w sobie nie ma już sensu..bo z kim pogadać? Z narzeczonym? Ok-o rodicach. Z rodzicami? O studiach, pracy. Z przyjaciółką? O kochanku...Wszystko zaczyna się od tego, że mój tato od lat miał/nadal ma problemy z alkoholem...Raz jest lepiej, raz gorzej. Zazwyczaj normalka, przemoc psychiczna na mnie, mamie i młodszym rodzeństwie. Ja pyskuję, ile fabryka dała, on nie lepszy. Mama albo krzyczy, albo zamyka sie w sobie, albo płacze, że znowu kłótnia. Rodzeństwo już dawno straciło kontakt ze światem, uciekają w telefony, w komputer, nie daj Boże w coś innego...Może dramatyzuję, ale od lat mam wrażenie, że wszystko na moich barkach...bywają dni, noce, kiedy martwię się o całą rodzinę, jakobym była odpowiedzialna za wszystko wokół. I za wszystkich. Mama super, ale co z tego, skoro atmosfera przez ojca bywa taka, że i ja psychicznie się na niej wyżywam...Zostawmy to...Mam narzeczonego. Jesteśmy razem 7 lat, niedługo ślub. On wie, zna sytuację, wyprowadzka nie wchodzi w grę - chcemy wszystko po kolei, oboje mamy podobne zasady i priorytety. Kłótnie były zawsze, najczęściej wywołane przeze mnie, potem kilka godzin płacz i użalanie się nad sobą, jaka to ja zła nie jestem, jak to nie mam dość, że wszystko przeciw mnie...On rozumie, czasem się pozłości, powie coś nie tak, ale rozumie. Jest moim wsparciem. Ale do tego stopnia, że dla mnie czasem to i tak mało. Chciałam czegoś więcej...Kilka lat temu wdałam się w romans z "kolegą" , żonatym, "nie układało mu się" , po alkoholu zaciągnął mnie do siebie, później ja w to brnęłam, podobało mi się. Ba! Byłam szczęśliwa, że wkońcu ktoś mnie rozumie, że ktoś się mną zainteresował, że jest "ekscytacja". Nie doceniałam spokoju poukładanego życia z moim wtedy jeszcze chłopakiem...Skończyłam to jakiś czas temu. Strasznie żałuję....niekomu się nie przyznałam, poza przyjaciółką, unikam go, ale wszystko wraca, kiedy mam gorszy dzień, w pracy kiepsko, dużo obowiązków, kłótnia z narzeczonym...Wiem, że się nie dam, nie wrócę do tego, ale czuję, że to mnie zniszczyło..czuję się nic nie warta...Wiem, żre narzeczony mnie kocha i nie zrobię tego nigdy więcej, ale czuję się nikim....Miewam myśłi, żeby uciec, być sama, schować się. Moja wyobraźnia nie pomaga - dniami i nocami śnię o nierealnym życiu, zapominając o tym realnym. Chwila euforii - mogę pracować, potem jesszcze w domu, jestem szczęśliwa...ale to mija. Kilka dni, płacz, żal, całe dnie w łóżku, kłótnia z każdym o wszystko. Alkohol...Potem pokutuję...wszystkich przepraszam, obiecuję poprawę, uśmiecham się..Ale za każdym razem mówię sobie że już nie dam rady...Mam w sobie coraz większe, narastające uczucie niepokoju...Doprecyzowałam je do tego stopnia, że jestem w stanie pomyśleć o czymś strasznym, żeby zacząć tracić oddech, zemdleć, czy też po prostu nabawić się kołotania w sercu, przez co nie raz miewam problemy z ciśnieniem...Ten niepokój we mnie narasta...Czuję się źle z tym, czuję się winna...Nie mam depresji..."jeśli byś miała depresję, nie wychodziłabys z domu wogóle, nie miałabyś siły nawet umyć zęby" mówią...Nerwica? Nieeee...może jestem nerwowa, ale przecież to "po tacie"....Stany lękowe? Dramatyzuję! Wymyślam sobie, że niby taka "delitakna " jestem...Jedyna słuszna rzecz - że to wszystko moja wina...Ten wewnętrzny głos ciągle bierze górę...Proszę, błagam, niech ktoś mi powie....Czy ja jestem normalna? Czy naprawdę nic mnie nie dotyczy, po prostu wymyślam? I skąd te wszystkie straszne historie, dlaczego ja? Dlaczego szukałam poparcia u innego, mając przy sobie ułożonego, kochającego chłopaka? Dlaczego krzyczę na rodzeństwo, pouczam, jestem sroga, a potem w samotności płaczę, bo mi ich żal? Dlaczego nie potrafię powiedzieć mamie "kocham Cię i cieszę się , że tyle dla nas robisz"? Dlaczego boję się, i czuję że jestem inna, że ludzie kidy mnie poznają z góry myślą "ona jest dziwna, ona jest inna" Dlaczego czuję się gorsza....Czy to naprawdę tylko moja chora wyobraźnia? Lenistwo? Niech ktoś mnie do cholery wyprowadzi z błędu...to nie będę szukała , błądziła pośród chorób, które pewnie również sobie wymyślam...:(\s\s Dodam tylko, że mam 24 na karku, na codzień naprawdę jestem aktywna...mam kilku dobrych przyjaciół, potrafię działać z podzieloną uwagą, dbam o dom i swoje otoczenie, raz na tydzień spełniam swoje hobby...Nikt mnie nigdy nie uderzył, staram się być dobra, przynajmniej dla obcych ludzi i znajomych, bo w rodzinie, jak wyżej, różnie bywa...Czy ktoś taki może wogóle mieć czelność obawiać się jakiegokolwiek braku, potrzebhować pomocy, liczyć na cud, że coś się może zmienić? Poczucie winy, relacje w rodzinie...Czy to po prostu życie?
×