Skocz do zawartości
Nerwica.com

nieprzenikniona

Użytkownik
  • Postów

    1 192
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez nieprzenikniona

  1. Chyba jeszcze nigdy nie stresowałam się tak przed wizytą u psychiatry jak teraz (idę w poniedziałek). Muszę powiedzieć o pewnej rzeczy, która ostatnio stała się zbyt natarczywa i zbyt zagrażająca życiu, której dłużej nie mogę lekceważyć jeśli chcę przeżyć. Z tym, że bez kontekstu skąd się wzięła nie ma to zbytnio sensu, a o przyczynach nie jestem w stanie sama powiedzieć, już kilka razy chciałam ale nie przejdzie mi to przez gardło. Problem zna tylko moja terapeutka (zresztą jej też nie potrafiłam tego powiedzieć i finalnie napisałam jej to w mailu po 1,5 roku terapii) i dzisiaj na sesji zaproponowała, że przedstawi sytuację lekarce (ta sama przychodnia). Cieszę się, że nie będę musiała tego robić sama bo nie dałabym rady, ale cholernie boję się tego co będzie po tym, reakcji, pytań i poczucia winy, że nie powiedziałam o tym wcześniej (pomijam już, że pewnie dojdą moje własne wyrzuty, że nie potrafiłam sama tego powiedzieć)… ale chyba na prawdę nie mam już wyjścia, bo wiem, że jeśli sytuacja się powtórzy to mogę nie wyjść z niej żywa.
  2. Pod wieloma względami ufam mojej psychiatrze (nawet jak chodziłam do niej na NFZ to tak było) ale nie na tyle aby powiedzieć jej o wszystkim (to bardziej ze strachu, że wpakuje mnie do szpitala, zwłaszcza że od dłuższego czasu chce mnie na każdej wizycie wysłać na L4)
  3. Po niespełna 3 latach terapii w nurcie niby psychoanalitycznym wydaje mi się, że to nawet nie tyle sam nurt ma znaczenie jak wrażliwość terapeuty na pacjenta i jego możliwość dopasowywania się do jego potrzeb. Bez tego żadna terapia nie ma szans na powodzenie, a wiadomo, że nie można tego sprawdzić inaczej niż przez branie w niej udziału. Obecnie wydaje mi się, że nie mam klasycznych zaburzeń osobowości bpd, raczej nigdy nie miałam, to bardziej przypomina DID na skutek cPTSD, chociaż nie w klasycznym „filmowym” wydaniu, tzn że wstaję rano i jestem zupełnie innym człowiekiem U mnie wygląda to tak, że mam w pełni zachowaną percepcję co do intelektualnie nabytych umiejętności, np. Idąc do pracy zawsze jestem w stanie wypełnić swoje obowiązki, nie zapominam tego czego raz się nauczyłam, pod względem intelektualnym zachowuję pełną ciągłość. Natomiast jeśli chodzi o osobowość emocjonalną to tutaj następuje kompletna fragmentacja, raz moje potrzeby emocjonalne są takie a raz inne i nie wynika to z próby zakrywania ich z powodu lęku, ja dosłownie np. Raz potrzebuję bliskości danej osoby i wydaje mi się, że bez niej nie przeżyję a kilka dni później jest mi zupełnie obojętne czy ta osoba istnieje w moim życiu czy nie (to tylko przykład relacyjny ale dotyczy praktycznie każdej sfery, w której odzywa się moja emocjonalna część). Do tego od zawsze w mojej głowie mam „głosy”, skrajnie różne, często niezgadzające się ze sobą, prowadzące spory, jeden z tych głosów każe mi się niszczyć, to głos oprawcy, który czerpie chorą satysfakcję z maltretowania mnie, który potrafi mnie zastraszyć i który nie pozwala aby go ujawniać, to on ma na mnie największy wpływ i jeśli zaczynam wierzyć w to co mi mówi to jestem już jednym krokiem nad brzegiem grobu… Większość problemów podczas terapii wynikała bezpośrednio z tego, że nie potrafiłam opisać tych stanów, przez co ciężko było dopasować odpowiednią pomoc. Odkąd mi się to udaje, jest pod tym względem nieco łatwiej chociaż kryzysy nadal występują (głównie zależy to od tego, czy mój „oprawca” przejmie ster), ale moja terapeutka wie już jak to działa, że czasem wszystkiego jest za dużo, że muszę się odcinać zupełnie żeby przeżyć i że nawet nie mogę odbierać od niej dobrych rzeczy żeby moja „ciemna strona mocy” nie użyła ich przeciwko mnie. W tej chwili faktycznie przydałyby się bardziej behawioralne metody aby coś realnie z tymi stanami robić, ale na dłuższą metę wiem, że byłoby to tylko działanie ad hoc a nie coś co pomogłoby mi na stałe. Generalnie chyba nie ma metody, która byłaby w tym wypadku w 100% skuteczna, to raczej ciągła praca, ciągłe poszukiwania i często zderzanie się z bezsilnością i brakiem rozwiązań. Doceniam jednak to jak bardzo sposób prowadzenia mojej terapii uległ zmianie, czasami korzystamy z odwoływania się do podświadomości i interpretowania tego co w niej, ale często w ogóle tego nie robimy, mówimy o tym co konkretnie się dzieje, wiążemy z rzeczywistością, z realnymi możliwościami bez zabawy w przeniesienia…wszystko zależy od tego czego w danym momencie potrzebuję i oczywiście od tego czy uda mi się to zakomunikować (bo wiadomo, że nikt nie umie czytać w myślach, nawet terapeuci ) Także o ile pewnie w niektórych rodzajach zaburzeń / schematach myślowych niektóre nurty mogą być bardziej lub mniej pomocne od innych o tyle w złożonych problemach potrzebne jest raczej złożone podejście i gotowość na ciągłą jego modyfikację
  4. Ja tego ryzyka nie brałam pod uwagę, 15 lat temu wyszłam ze szpitala z diagnozą bpd ale przez ostatnie 12 miałam względny spokój, chociaż okresowo musiałam wrócić do leków, niespełna 3 lata temu zaczęło robić się coraz gorzej, ale bardziej w kwestii wahań nastroju i dziwnych objawów somatycznych. Wróciłam do mojej poprzedniej terapeutki z czasów tamtej hospitalizacji (byłam u niej wtedy w terapii przez 2 lata, przerwałam ją z dnia na dzień ze względu na zmianę pracy i brak ówcześnie możliwości dopasowania godzin). Z tym, że wtedy na terapii zupełnie pominęłam główne przyczyny powstania moich zaburzeń (traumy z dzieciństwa). Teraz postanowiłam się z tym wreszcie zmierzyć bo przez te 10 lat bez terapii wcale nie odpuszczały…no i od tego momentu zaczął się ten cały cyrk z moją psychiką, im głębiej wchodziłam w terapię tym większy syf w głowie. Moja terapeutka porównuje nasze sesje do chodzenia po polu minowym, nigdy nie wiadomo co i kiedy wyleci w powietrze Obecnie nie jestem do końca pewna czy ona była przygotowana na to co się tam dzieje i czy faktycznie wie jak mi pomóc czy raczej robi to bardziej po omacku. W sumie chyba najważniejsze dla mnie jest to, że nadal widzę po niej, że się stara. @Betixa moja terapeutka jest psychoanalitykiem, ale moja terapia wygląda bardzo różnie, raczej jest dopasowana do moich odmiennych stanów i nie polega na ciągłej analizie ani nie jest tak, że tylko ja praktycznie mówię. Czasami moja terapeutka na sesji mówi więcej niż ja
  5. Ubrania…a później często ich nawet nie noszę
  6. Tego też nie wiem, czasem tak o tym myślę (tzn że nurt nie dla mnie (psychoanalityczny chociaż bardziej psychodynamiczny), ewentualnie, że moja terapeutka wykazuje się zbyt małą empatią jak na moje potrzeby i stany), ale z drugiej strony i doświadczenia wiem też, że to jednak moje zaburzenia generują taki odbiór rzeczywistości i prawdopodobnie nie ma na tym świecie ani nurtu ani terapeuty, który spełniłby moje oczekiwania. Terapia to bardzo trudny proces a im bardziej jesteśmy zniszczeni przez przeszłość tym gorzej będziemy ją znosić. Czasem po prostu myślę, że mimo wszystko bazowanie na swoich schematach (bądź co bądź błędnych) było łatwiejsze do zniesienia niż odkrycie skąd się wzięły i w jaki sposób determinują moje życie. Zastanawiam się też czy terapia (a raczej to co w tym czasie przeżyłam) nie przyczyniła się pośrednio do uaktywnienia się mojej obecnej choroby somatycznej (toczeń) i czy jeśli nadal będę tak bardzo narażać się na zmienne stany emocjonalne to nie spowoduje to dalszych komplikacji również na tym polu (stres może wywoływać zaostrzenia i rzuty)…mimo wszystko nie umiem podjąć decyzji o rezygnacji, chyba głównie dlatego, że to co zaczęte i rozgrzebane przecież nagle nie zniknie tylko dlatego, że przestanę tam przychodzić i o tym rozmawiać…
  7. U mnie dysocjacja pojawia się w momentach kiedy wszystkiego jest „za dużo”, potrafi trwać nawet do 2-3 tygodni, w końcu odpuszcza…jedynym sensownym wyjściem jakie do tej pory udało mi się znaleźć to po prostu przeczekanie tego stanu aż sam minie…
  8. Do kitu, boli mnie dosłownie wszystko a leki nie działają…pewnie zmiana pogody tak na mnie działa
  9. Jeszcze jestem w trakcie, więc szczerze powiedziawszy nie wiem jaki będzie finał…póki co wydaje mi się, że wniosła więcej szkód niż pożytku, ale może na końcu tej drogi odkryję coś innego…przynajmniej taką mam nadzieję (dlatego jeszcze nie zrezygnowałam)
  10. Zdecydowanie tak, ja przez x lat na samych lekach nie miewałam nawet w 10% tak ostrych stanów depresyjnych, dysocjacyjnych a nawet kryzysów samobójczych jak w trakcie terapii (leków nigdy nie odstawiłam).
  11. Ostatnio coraz częściej myślę czy nie zrezygnować, nawet nie dlatego, że w samej relacji terapeutycznej wydarzyło się wiele trudnych rzeczy (pomijam już stany, które ta terapia we mnie uruchamia), ale dlatego, że to chyba nie jest droga dla mnie… nie wiem czy problem leży po mojej stronie, po stronie terapeutki czy gdzieś pomiędzy nami ale coś cały czas nie gra…w sumie jedyne co mi się „udaje” podczas terapii to odtwarzanie swojej traumy w kółko, ale ani specjalnie nie widzę żebym się na to uodparniała ani nie czuję, że w przypadku, kiedy to znowu zaczyna się odtwarzać umiem sobie z tym poradzić jakoś lepiej niż wcześniej…
  12. W sumie całkiem nieźle…zatem chwilo trwaj!
  13. To według mnie moja psychiatra jest bardziej empatyczna niż moja terapeutka może to tylko takie wrażenie, bo jednak nasze rozmowy na wizytach są bardziej normalne, tzn. nie ma na nich efektu przeniesienia i rozmowa wydaje się przez to bardziej zwyczajna (tj. dwustronna), czasem z wymianą jakiś doświadczeń (np. opowiedzenie mi jak wyglądała jej próba dostania się na zdjęcie szwów po operacji na NFZ…było to oczywiście w temacie, który zaczęłam odnośnie kolejek na NFZ ). W każdym bądź razie zawsze czuję jej wsparcie, nawet jak wiem, że niewiele ze swojej strony jest w stanie zrobić. Ostatnio też mile mnie zaskoczyła oferując darmową konsultację „od ręki” w razie nagłej potrzeby (chodzę do niej prywatnie), w związku z wdrożeniem u mnie leczenia choroby somatycznej i ewentualnymi interakcjami w lekach (na szczęście nie musiałam skorzystać). W swoim życiu przeszłam przez wielu psychiatrów i w sumie tylko u 3 czułam się na prawdę dobrze, w tym właśnie u niej, dlatego chodzę do niej już od ok 13 lat (z przerwami, w tym wcześniej na NFZ, dopiero od 2 lat komercyjnie).
  14. Póki co jadę na wyparciu więc nie wariuję, gorzej będzie jak już zderzę się z rzeczywistością...no i zaczęłam brać leki, skutki uboczne porównywalne z psychotropami, chociaż bardziej po dupie dostaje póki co mój żołądek, nie dość że boli to jeszcze cały dzień mam mdłości, zero apetytu i jakaś zamulona jestem...na wadze już 44kg (masakra)...mam nadzieję, że te objawy są tylko czasowe a nie na stałe, bo z lekami muszę się zaprzyjaźnić raczej do końca życia (a mam póki co i tak najbardziej łagodny z nich wszystkich). Także jadę na wyparciu i liczę, że to jakaś jedna wielka pomyłka i że za 3 mc (wizyta u lekarza) okaże się, że jestem zdrowa i nic mi nie jest...(omawiam właśnie ten cudowny mechanizm na terapii- wg terapeutki podobno nadal jestem w szoku). A w temacie, dzisiaj czuję się do kitu fizycznie, psychicznie to sama nie wiem w sumie...
  15. Dzięki A co do samopoczucia to póki co chyba szok i niedowierzanie (na zasadzie, to się nie dzieje na prawdę), momenty pozytywnego myślenia (będzie dobrze bo to wczesny etap i duża szansa na stabilny przebieg), momenty załamania (już mi wszystko jedno i tak moje życie właśnie się skończyło), panika z powodu braku kontroli nad tym co może się zadziać (nieprzewidywalność tej choroby i wyników leczenia) itp....generalnie chaos...ale mam wsparcie terapeutki i mojej psychiatry, więc jest szansa, że nie zwariuję zupełnie Swoją drogą trochę się spodziewałam takiej diagnozy, mimo wszystko po cichu liczyłam, że jeszcze nie będzie aż tak jednoznaczna (chociaż biorąc pod uwagę ile może się w toczniu wydarzyć to nic nie jest jednoznaczne)
  16. To tak jak ja, a na to dlaczego jestem od ponad pół roku zmęczona dostałam dzisiaj odpowiedź...zdiagnozowano mi finalnie toczeń układowy, do tego dostałam lek, który może wejść w interakcję z wenlą...w sumie to praktycznie ze wszystkimi lekami antydepresyjnymi wchodzi w jakieś interakcje, ale to i tak najbezpieczniejszy lek jaki mogę dostać...także od poniedziałku zaczynam test na żywym organiźmie czy faktycznie tak będzie czy nie (oczywiście po konsultacjach z reumatologiem i psychiatrą)...także prezent na gwiazdkę właśnie dostałam (diagnozę), więcej już nic nie chcę...
  17. A u mnie d...a, po wizycie prywatnej u reumatologa mam zrobić na cito badania w poradni reumatologicznej (już na nfz) i to na tyle szybko, że omijam wszelkie kolejki, a później najprawdopodobniej skierowanie na oddział...no ale raynaud tak dał mi się we znaki, że straciłam częściowo czucie w palcach (powierzchniowe w opuszkach póki co), wkurzę się jeśli okaże się, że przez ponad 2 lata dawałam sobie wmówić, że to wszystko kwestia psychiki i leczyłam się tylko w tym kierunku a to jednak jakieś autoimmunologiczne dziadostwo, zwłaszcza, że ANA już wtedy były dodatnie...(swoją drogą nawet moja psychiatra na ostatniej wizycie po zobaczeniu moich rąk kazała mi się koniecznie skonsultować z lekarzem i nie pozwolić się zbyć przed zrobieniem pełnej diagnostyki)
  18. Domyślam się, że chodzi o poprawę stanu psychicznego ale w sumie nie wiem co konkretnie mam odczuć...w zasadzie już przy 75mg czułam się dość stabilnie (czytaj przestałam odczuwać silną potrzebę zawinięcia się z tego świata), natomiast nie wiem czy w ciągu zaledwie 2 tygodni na 112,5 przeskoczę nagle na etap "życie jest wspaniałe" czy mam poczuć coś innego? Póki co po tygodniu czuję się tak samo jak na 75mg, no może jeszcze bardziej obojętnie w stosunku do wszystkiego
  19. Po ostatniej wizycie weszłam na 112,5 mg, jak przez dwa tygodnie nic się nie zmieni (w sumie nie wiem co lekarka miała na myśli) to mam zwiększyć do 150mg...
  20. @19ruda87 a zawsze miałaś wyznaczane terminy kolejnych sesji na bieżąco? Tzn. Nie wiem jak jest w tym nurcie, ale trochę mnie dziwi, że terminy sesji ustala się z sesji na sesję...chyba ja w tej kwestii jestem jednak tradycjonalistką bo sztywne ramy godzinowe są dla mnie bardzo istotne (oczywiście, czasami są drobne zmiany ale zawsze jestem o nich z wyprzedzeniem infornowana, wykluczając oczywiście nagłe zdarzenia losowe) A co do "doradzenia" to ja bym chyba po prostu powiedziała o tym terapeutce, tzn. Jak się czujesz w tej sytuacji i że nie jesteś przez to w stanie efektywnie pracować...
  21. Póki co jeśli nawet to tego nie czuję, ale ja ogólnie mam bardzo niskie ciśnienie, przy wenli spokojnie wypijam dziennie 4 kawy i niczego specjalnego nie odczuwam, może jak zwiększę dawkę to coś się zmieni w tej kwestii?
  22. Mi to uczucie "nafurgania" nie przeszkadza...zdecydowanie lepsze niż wieczna zamułka Od 3 dni już zeszłam z dulo i wskoczyłam na 75 mg co prawda biorę w 2 dawkach podzielonych (bo dulo brałam wieczorem) ale chyba od jutra już przejdę na 75 mg jednorazowo...skutki uboczne jakoś mega upierdliwe nie są, na minus na pewno brak apetytu co przy mojej niedowadze niespecjalnie mnie cieszy (jak jeszcze schudnę tą mąż mnie chyba zabije) więc staram się pamiętać żeby jeść i jeść na siłę...sen póki co ok, w pracy myśli się lepiej, mam nawet wrażenie, że zdecydowanie lepiej jeździ mi się autem (chociaż nie wiem czy to wyostrzone zmysły czy większa skłonność do ryzykownych zachowań za kółkiem). W sumie to najchętniej za tydz przeszłabym na 150 ale moja lekarka wypisała mi po 1 opakowaniu 37,5 i 75 więc raczej nie starczy mi leków do kolejnej wizyty aby to zrobić...no ale i tak za min. 2 tyg wskoczę na 150 sama, w końcu lekarka powiedziała, że docelowo idziemy właśnie w 150-225mg
×