Skocz do zawartości
Nerwica.com

MalaMi1001

Użytkownik
  • Postów

    1 935
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez MalaMi1001

  1. No nie, z doroślejszego życia znalazłabym kilka momentów, które mogę miło wspominać. Więc jak będę stała nad jej trumną na pewno o nich wspomnę. Poza tym, niestety, stała się najbliższą mi osobą. Nie mam nikogo więcej. Smutne i tragiczne. Ale takie jest życie.
  2. MalaMi1001

    Co teraz robisz?

    Palę fajkę, piję piwo i zabijam czas.
  3. Właśnie sobie uświadomiłam, że nie pamiętam żadnych ciepłych chwil z dzieciństwa, które mogłabym wpsominać. Nic. Pamiętam w sumie tylko urywki, te złe.
  4. Nie jesteś przypadkiem beznadziejnym. A przynajmniej nie jedynym. Moja nowa pani doktor też powiedziała, że nie wie co ze mną zrobić. W karcie mam kilka efek: F34.1, F43.2, F41.1 i nic nie pomaga.
  5. A ja nie wiem jakiej rzeczywistości zaznała moja matka. Bardzo często wspomina swoją matkę, więc śmiem przypuszczać, że była osobą ciepłą i życzliwą. Wspomina czasem ojca, ale nie wiem czy ma do niego jakiś sentyment. Wiem tylko tyle, że był alkoholikiem, ale nie bił. Nic więcej nigdy mi nie powiedziała. Nasłuchałam się za to o czasach PRLu, że babcia nie pozwoliła jej iść do studium nauczycielskiego, bo uważała że jej siostra jest zdolniejsza (w końcu i tak tam nie poszła, dlaczego tego nie wiem) i dlatego obiecała sobie, że wykształci swoje dzieci. Opowiadała, że kiedy udało się zdobyć pomarańcze na święta babcia wysyłała w paczce po jednym dla swoich chrześniaków, a matka z siostrą dostawały jednego na pół, dlatego obiecała sobie, że będzie robić tak, żeby na święta jej dzieci zawsze miały pomarańcze. To wszystko się prawie spełniło. Więc co poszło nie tak?
  6. Chyba nie miałyśmy tych samych rodziców, bo mój ojciec po prostu był i tyle. O taki sobie człowiek mieszkał z nami i kazali mi na niego mówić "tato". No chyba, że go czymś wkurzyłam to wtedy "łaskawie" mnie opierd**** i to wszystko. No i jak mówi matka martwił się o mnie kiedy za długo mnie w domu nie było, kiedy nie wiedział gdzie jestem. I muszę przyznać, że kiedy go prosiłam (czy proszę nadal) żeby mnie gdzieś podwiózł czy w czymś pomógł to robi to zawsze. I chyba on jedyny naprawdę się cieszy z moich sukcesów. Nie mówi nic, ale widać, że jest dumny i się cieszy. Poza tym ze sobą nigdy nie rozmawialiśmy i nie rozmawiamy. Tak jak mówię, był. Może to i dobrze, bo gdybym miała oboje takich rodziców dawno bym się zabiła. To nie jest tak, że nie mogę poprosić matki o pomoc. Choć robie to rzadko to tylko w takich przyziemnych sprawach jak przytrzymać coś, wytrzeć, itp. Na inna pomoc nie mam co liczyć. Nie zapomnę jak zostawił mnie po 5 latach "przyszły mąż" i wyłam do księżyca, staczałam się z dnia na dzień, a ona się cieszyła, że wreszcie go nigdy więcej nie zobaczy i że bardzo dobrze się stało. Nigdy nie mogłam na nią liczyć. Nigdy w niczym mi nie pomogła. Cóż. Dla mojej siostrzyczki jest na zawołanie.
  7. Nie.. biegasz zeby ktos nie posadzil Cie o lenistwo, o to ze nie zajmujesz sie domem i dziecmi. o bycie zla zona i matka. Przeciez wciaz cos robisz nie tak wiec starasz sie robic wszystko perfekcyjnie. Kiedys jak cos robilam to nie usiadlam dopoki nie skonczylam...niewazne ktora w nocy to byla i nie wazne ze rano do pracy. Tyle razy slyszalam "moja mama dawala sobie rade ze wszystkim a tez pracowala" ze za nic nie chcialam byc gorsza niz jego mama tym bardziej ze moja wlasna mi mowila ze jestem i wiecznie porownywala. MOja matka np. nigdy nie przyjezdzala z wizyta tylko na inspekcje. MOj dom byl przejrzany od dolu do gory a potem nastepowala lista uchybień . Nie bylo rzeczy ktora zrobilabym dobrze a jezeli byla to tak zakrecila zeby mnie zganic a nie pochwalic. Myslicie ze tak nie mozna? Mozna :) Moj maz mial dokladnie tak samo. Pomalowalam barierke na tarasie bo on przeciez by sie za to nie zabral.. przyszedl spojrzal na piekna , lsniaca swieza farba barierke i pokazujac palcem powiedzial "kapnelo Ci sie na kafle". Tyle z komentarza o mojej pracy Hehe, znam to. No fajnie, ALE .... 1. ja bym to zrobiła tak 2. to sie powinno robic tak 3. ja to robię tak 4. tu ci nie wyszło 5. ale ja widziałam u .... że miał zrobione tak ----- wstawić dowolne.
  8. Oj skąd ja to znam. Pamiętam jak błagałam matkę, żebym mogła nocować u koleżanki czy iść na imprezę, a byłam już liceum. Nawet jak udało mi się wybłagać czułam się winna, nie potrafiłam się bawić, robiłam wszystko, żeby tylko poprawić matce humor. Nawet mają 23 lata błagałam matkę, żebym mogła z moim facetem jechać nad morze, pierwszy raz gdziekolwiek sami! i jak bardzo mi zależało na jej akceptacji. Pojechałam, ale czułam lęk, niepokój, czułam się winna, że pojechałam, myślami ciagle byłam w domu z matką, że jest zła, że ja jestem przez to zła. Najgorsze było kiedy wchodziłam do domu od razu czułam lęk, że matka będzie w złym humorze. Jak była od razu czułam panikę. Jak zapytałam co się stało odpowiadała "nic". Pytałam Jak to nic? A zrobiłaś coś? - pytała. No nie...-nieśmiało odpowiadałam. No więc skoro nie czujesz się winna, że coś zrobiłaś to nic - odpowiadała. Nie musiało chodzić nawet o mnie, ale zawsze było tak samo, nigdy nie powiedziała wprost, potrafiła cały dzień milczeć i sie do mnie nie odzywać i albo sie okazywało, że nie chodzi o mnie, albo wkurwiła się, że wzięłam z kuchni mleczko do czyszczenia i nie przyniosłam z powrotem. Wściekała się też, że nie sprzatam pomieszczeń, do których w zasadzie nigdy nie wchodziłam, bo ona jest stara i nie ma siły, a jak już po awanturze zaczęłam sprzatać zawszy było nie tak, ona by sobie to inaczej poukładała, ona miałaby inny pomysł, bo ona nie lubi tak czy tak. Musiałam być wróżką i przewidywać jej humory, zachcianki, to jak sobie coś wyobraża.
  9. Haha, ja też próbowałam porównywać, ale oczywiście nie miałam racji. "Widziałam to, co chcę widzieć, a nie to co jest" - standardowe wytłumaczenie. Przez to też czułam się gorsza, nierozgarnięta. Ja również nie miałam innego punktu odniesienia. Mieszkałam na wsi, byłam kompletnie sama oprócz jednej koleżanki od podstawówki, która była oczywiście ode mnie lepsza Matko, jak ja jej nienawidziłam. Na dodatek widać było, że jest kochana przez rodziców, miała siostrę w podobnym wieku, nie była więc samotna. To mnie jeszcze bardziej dobijało. Nie dość, że jest ode mnie lepsza to jeszcze wszystko ma. Co za podłe uczucie. Lepiej się ode mnie uczyła, była inteligentniejsza, pomagała mamie z uśmiechem. Szkoda tylko, że matka nigdy nie zwróciła uwagi na to, że pomagała co najwyżej w odkurzaniu, nie musiała od małego chodzić w pole. Dokładnie wiem o czym mówisz. Ciągłe uczucie kontroli, jakby czucie czyjegoś oddechu na plecach. Długo nie wiedziałam skąd ten lęk. Nie łączyłam tego wszystkie z matką. O tak, kiedy byłam w związku ona zawsze była niezadowolona z tego z kim byłam. Zawsze byłam oceniana jako głupia, ślepa i nieodpowiedzialna, że chcę takie zero. Kiedyś nawet na 2 lata zabroniła mojemu ówczesnemu chłopakowi przychodzić do domu, "bo to jej dom i skoro tu mieszkam nie mam żadnych praw", tak go nienawidziła. Nie ważne było jak ja się z tym czuję, ważne było, że ona musi się czuć swobodnie. Właśnie. Inni mają gorzej, nie mają co jeść, nie maja gdzie mieszkać, nie mają rodziców i ja śmiem narzekać? Powinnam codziennie na kolanach dziękować za to co mam, nie mam prawa być nieszczęśliwa, nie mam prawa mieć żadnych pretensji. Są wojny, kataklizmy i co mają wtedy ludzie powiedzieć? Jestem niewdzięczna, samolubna i głupia. To słyszę do dziś. Skąd ja to znam. Szukałam potwierdzenia własnej wartości w oczach innych, szczególnie tyczy się to związków. Jak zostawiał mnie chłopak (do dzisiaj tak jest) czuję się jak bezwartościowa szmata. Wystarczy, że ktoś wzbudzi we mnie małe poczucie winy zatracam zdolność zdrowego myślenia i całą winę biorę na siebie. Za ostatni rozpad też ja jestem winna, bo jestem do niczego. Ładne opakowanie - puste w środku - taki otrzymałam przekaz. Co najlepsze w to wierzę. Dziwne, bo własnie sobie uświadomiłam, że na terapię właściwie zgodziłam się po to, że miałam nadzieję, że ktoś do tego środka to naleje. Ale bez sensu i naiwne, heh.
  10. Kurcze, kiedy czytam opis Twojej relacji z mężem jakbym widziała moją matkę z ojcem. Obiad ma być na 12stą, kolacja musi byc zrobiona, bo hrabia sobie sam nie zrobi, ona nawet szykuje mu śniadanie na rano, żeby sam sobie nie musiał robić, nie mówiąc już o tym, że sypie kawę i cukier do kubka, żeby mógł sobie zalać. Jak na to patrzę aż robi mi się niedobrze... No ja też zawsze byłam leniwa, niedopasowana, samolubna egoistka. Od dziecka zmuszana do pracy w polu, nie miałam nigdy normalnych wakacji, 2 tygodnie obozu i do roboty. Nienawidziłam tego. Kiedy mówiłam, że inne dzieciaki mają normalne wakacje, bawią się do nocy, a w mieście nawet nie wiedzą co to praca w polu, byłam wyzywana od niewdzięcznic, bo "wszystko" mam, niczego mi nie brakuje, mam co jeść i się w co ubrać, nie mam żadnych obowiązków tylko wstać codziennie o 6 rano i przez 10-12 godzin siedzieć w polu. Dodatkowo posprzątać w domu, pomóc zrobić obiad i kolację. Ale całe dzieciństwo i młodość nic nie robiłam, do niczego się nie nadawałam, a moja siostrzyczka z usmiechem na ustach to wszystko robiła i jeszcze była wdzięczna za to, że może. Ja byłam głąbem, nie uczyłam się, moja siostrzyczka była zawsze najlepsza. Nawet jak skończyłam politechnikę z jednym z lepszych wyników ona i tak była ode mnie lepsza. Ona ma wspaniałego męża, a mnie zawsze wszyscy zostawiają. Ona zarabia kupę kasy, a ja tak mało! Nie ważne ile bym robiła i co i tak zawsze byłam do niczego, zawsze mało, zawsze niewdzięczna, samolubna, egoistka, bezmyślna. Doszło nawet do tego, że kiedy matka miała zły humor pytałam co zrobiłam? Nie zdążyła nic powiedzieć, wstarczyła jej mina, zebym czuła się winna, chociaż wcale nie musiało chodzić o mnie. Usiłowałam zrobić wszystko, żeby jej ten humor poprawić, nawet jak nic nie zrobiłam. Ciągły lęk, że coś zrobiłam nie tak, czegoś nie dopilnowałam, o czymś zapomniałam, rano budziłam się z niepokojem długo nie mogąc zrozumieć dlaczego. Do dziś tak mam, ale przynajmniej już wiem jaki jest tego powód. Jednak jest to tak głęboko, że nie wiem czy dam radę się tego pozbyć. Wciąż czuję, że coś powinnam, że nie powinnam siedzieć przed komputerem tylko wziąć odkurzacz, mopa, szmatę, zrobić coś do jedzenia, ciągle być w ruchu, nawet jeżeli nie ma to żadnego sensu. Nie mam prawa mieć złego humoru i problemów, bo jakie ja mogę mieć problemy? Nie mam dzieci, nie mam męża to jakie ja mogę mieć problemy? Wyolbrzymiam, jestem niewdzięczna, myślę tylko o sobie. Najgorsze jest to, że nie potrafię przejść obojętnie obok tego, że ktoś mnie zostawia. Nie ważne czy to partner, czy znajomy rozluźnia stosunki, czy ktoś w pracy przestaje się odzywać, zawsze wiem, że to moja wina, że jestem po prostu beznadziejna, niczego sobą nie reprezentuję. A jeszcze jak ostatnio usłyszałam, że nie ma o czym ze mną rozmawiać, mimo, że przez rok byłam zapewniana, że jestem wspaniała załamałam się. Cała z wysiłkiem budowana pewność siebie prysnęła. Może wszyscy mają rację, że do niczego się nie nadaje? Może faktycznie jestem po prostu głupia, pusta, niewdzięczna egoistka....
  11. Tymi słowami dajesz mi wiarę w to, że jeszcze może nie jestem aż tak stracona. Chociaż pisząc to czuję, że nie powinnam czuć tego, co czuję, czuję się winna za to, że tak myślę, wciąż podświadomie myślę, że muszę sobie zasłużyć na to, żeby "przynależeć" do jakichś relacji (nie wiem czy rozumiesz o czym mówię), że wciąż muszę udowadniać swoją wartość. Ciąglę myślę, że jestem tak beznadziejna i to dlatego muszę to robić, udowadniać, starać się ponad siły, zasłużyć, że to przez moją beznadzejność nie mogę zainteresować żadnego faceta, bo jestem zwyczajnie do niczego i nie da się mnie kochać.
  12. Dokładnie tak. Z tego małżeństwa nie wynika nic oprócz dziecka. Ale najlepiej postawić się w roli ofiary i uważać się za świętą, poświęcającą się dla dobra rodziny. A czym ty autorko się tak poświęcasz? Tym, że siedzisz w domu z dzieckiem 24h i ogarniasz dom? To nie jest żadne poświęcenie. Robią to miliony kobiet na całym świecie, dodatkowo pracując i znajdując czas na pasje. Są partnerami dla swoich mężów/facetów, a nie opiekunką dla dziecka. Z tego wynika, ze zachowujesz się jak zatrudniona pomoc domowa, która wywiązuje się ze swoich obowiązków i w zamian dostaje za to dach nad głową i jedzenie. Wiesz co miałam ochotę napisać kiedy to przeczytałam? "To sobie zarób!" Nikt nie ma obowiązku cię utrzymywać, ani mąż, ani rodzice, ani nikt inny. Mamy XXI wiek i nie ma już polowań na czarownice ani za próbę podjęcia pracy przez kobietę nikt nie wrzuci cię do jeziora z obciążonymi cegłą nogami. Jesteś zdrową kobietą, więc może wypadałoby wziąć los w swoje ręce? Poza tym 3letnie dziecko wypadałoby, żeby zaczęło uczyć się samodzielności, poszło do przedszkola, zaczęło rozwijać się w społeczeństwie, a nie tylko wciąż przebywało z mamusią. Żądając zmian od innych, na których przebywanie zgodziłaś się z własnej, nieprzymuszonej woli (bo chyba nikt cię nie zmuszał do ślubu akurat z tym facetem?) należałoby zadać sobie pytanie co daje się z siebie? Dopiero kiedy dasz z siebie wszystko i wtedy okaże się, że to nic nie zmienia można się zastanawiać nad tym co z danym człowiekiem jest nie tak.
  13. No ja się wciąż nie mogę przyzwyczaić do tego pana... Dziwny jest co najmniej... Każe mi ustawiać klocki na stole, żeby zobrazować jak wyglądają moje relacje z otoczeniem, później na ich podstawie robimy "scenki" i na ich podstawie próbuje ze mnie wyciągnąć jakie uczucia we mnie to budzi. Jak na razie to zażenowanie... Nie podoba mi się taki rodzaj terapii i nie wiem czemu to ma służyć. Nie mogę się wprost wygadać, powiedzieć co mnie boli tylko mam ustawiać klocki...
  14. Nie mam bladego pojęcia co się z Tobą dzieje, co to za zjawisko czy choroba, ale jeśli Cię to pocieszy to ja miewam coś takiego, że jeżeli czegoś bardzo podświadomie się obawiam i to coś dotrze do mojej świadomości i pomyślę o tym przez ułamek sekundy, to to się zawsze dzieje. Taka myśl i później już więcej nie zawracam sobie tym głowy. Poza tym mam niebywałą zdolność do przewidywania czarnych scenariuszy, moje obawy w 90% przypadków się sprawdzają dlatego ciężko jest mi normalnie żyć i z nadzieją patrzeć w przyszłość. Często w takich sytuacjach mówię o sobie "czarownica" Jest to częścią mojej osobowości już od bardzo dawna i nie powiem, utrudnia mi to życie. Myślę, że jest to w jakimś stopniu związane z moim pokrętnym, do bólu analitycznym myśleniem. Nie miewam przy okazji żadnych wizji czy halucynacji. Nie wiem czy masz się czym martwić, bo każdy z nas posiada coś takiego jak tzw. intuicja, mówił o niej nawet mój psycholog, więc zdaje się, że jest coś zupełnie normalnego. Lepiej żeby jakiś schizofrenik opowiedział Ci jak się zaczyna choroba, ponieważ nie mam doświadczenia w materii wizji i słyszenia głosów. Jednak o ile zdążyłam się zorientować w temacie dobrze wróży fakt, że zauważasz, że pojawiło się coś, co zwraca Twoją uwagę, bo z reguły chorzy na schizofrenię nie zdają sobie sprawy z tego, że coś się dzieje nie tak.
  15. Masz rację, ale psychika nie składa się tylko z choroby. Mamy jeszcze oprócz tego jakieś zainteresowania, poglądy polityczne, wyznajemy bądź nie jakąś religię, posiadamy jakąś wiedzę, doświadczenia i wspomnienia. To wszystko składa się na osobowość, a nie tylko choroba. Prawdą jest niestety fakt, że choroby psychiczne częściej niż inne mają bezpośredni wpływ na to co napisałam powyżej, często wypaczają nasze pojmowanie świata i naszą percepcję. Ale ludzie, którzy z jakichś powodów przypinają nam łatkę wariata o tym nie wiedzą, a nie wiedzą dlatego, że nie stać ich na minimalny wysiłek zweryfikowania swoich poglądów z aktualną wiedzą.
  16. Walka z każdym stereotypem jest ważna, nie tylko nt chorób psychicznych. Ale nie rozumiem tego po co mówić ludziom na co chorujemy, np w pracy. Jeżeli leczę się od roku na grzybicę pochwy nie będę o tym rozprawiać w pracy ani o tym, że na plecach mam wysypkę od 5 lat. Choroba, jakakolwiek to osobista sprawa każdego człowieka. a to czy ktoś mnie nazywa schizofrenikiem czy alkoholikiem to tylko świadczy o tej osobie i jej poziomie oraz ignorancji w dziedzinie danego zakresu wiedzy. Nic ponad to. Nie ma co przypisywać temu naukowych teorii, bo pojęcie stereotypu w socjologii jest znane od dawna. Nie wspomnę już o tym, że pomimo wielu kampanii społecznych, nauki w szkole i innych eventów duża rzesza ludzi nadal sądzi, ze AIDS można się zarazić podczas podania ręki czy przebywania z chorym w jednym pomieszczeniu. Jeśli ktoś chce być ignorantem to nim będzie, nie ważne ile kampanii na dany temat zostanie przeprowadzonych.
  17. Ale zauważ, że nie tylko schizofrenicy są tak postrzegani jakby składali się z samej choroby. Do dziś w społeczeństwie pokutuje przekonanie, że chory na depresję to leniwy człowiek, który uwielbia się użalać nad sobą i nie wie czego chce i ludzie tak o takich osobach myślą. Psychopata to od razu morderca, gwałciciel i seryjny zabójca chociaż wcale nim nie musi być. Każdy może się obrażać za to jak go nazywają ze względu na chorobę czy jakiś wyraźny defekt ciała. Ja jestem niska i nie robię afery z tego, że ktoś mówi do mnie mała. Jestem niska i nie zmienię tego, a to, że ktoś widzi mnie tylko jako kurdupla to już nie jest mój problem.
  18. Temat dotyczy nazewnictwa. Określenie "schizofrenicy" jest obraźliwe. Oprócz schizofreni jesteśmy ludźmi tacy jak wszyscy, a nazywanie nas schizofrenikami to zn. jakbyśmy byli tylko i wyłącznie zbudowani z choroby a nie byli ludźmi o różnych zainteresowaniach, pasjach, wadach, zaletach itp. O tym właśnie piszę. To stereotypy. Gdyby popytać przypadkowych ludzi na ulicy jak objawia się schizofrenia pewnie 90% ludzi nie wymieniłoby poprawnie choćby jednego objawu. Schizofrenicy kojarzą się większości ludzi z tym co napisałam powyżej i jest to wina stereotypowego myślenia nie tylko o samych chorych na schizofrenię, ale chyba o każdym zaburzonym człowieku. Słowo "schizofrenik" ma dla ludzi taki sam negatywny wydźwięk jak zwrot "chory psychicznie" czy "zaburzenia psychiczne", więc myślę, że nie ma się co rozczulać nad jednym wyrazem. "Zaburzony psychicznie" czy nawet zwykły zwrot "leczył się psychiatrycznie" już powoduje w ludziach lęk i niechęć i reszta nie ma znaczenia. Obawiam się więc, że nie chodzi o samo słowo "schizofrenik", ale ogólnie o większość pojęć związanych z problemami natury psychicznej.
  19. Bo ludzi pociąga to co tajemnicze, dziwne, straszne i niecodzienne. Normalność nie przyciąga. Gdyby od x lat kręcono filmy i horrory o chorych na raka czy SM zamiast o chorych psychicznie i psychopatach ludzie baliby się chorych na raka albo SM. To, że po prostu cierpią nie jest niczym fascynującym i dziwnym. A my z zaburzeniami psychicznymi przecież nie cierpimy i dlatego trzyma się nas w zakładach zamkniętych dla dobra społeczeństwa.
  20. Ludzie po prostu naoglądali się za dużo horrorów i fikcję literacką traktują jako jedynie słuszną prawdę i sprzedają następnym pokoleniom pod postacią stereotypów. Poza tym ogromna liczba ludzi ma święte przeświadczenie, że psychiatria to nadal lobotomia i zabiegi z pogranicza szamanizmu i alchemii. I napiętnowanie dotyka nie tylko schizofreników, ale także osoby z innymi zaburzeniami. Sądzę, że gdybym w pracy wspomniała, ze leczę się psychiatrycznie nikt nie zapytałby na co, tylko z miejsca dostałabym etykietkę "wariatka", "psycholka" i inne tym podobne epitety.
  21. Nie dowiesz się co oznacza takie zachowanie, bo nikt z nas nie zna tego chłopaka, a i Ty sama też go nie znasz! Przez internet można napisać o sobie wszystko, a na jednym spotkaniu nie byłaś w stanie tego zweryfikować, nie rozumiesz tego? Nie jesteś w stanie nawet ocenić intencji tego chłopaka i celu w jakim utrzymywał z Tobą kontakt. Jeśli ja teraz napiszę tutaj, że chcę zostać Twoją przyjaciółką, będę z Tobą utrzymywać codziennie kontakt to będziesz wierzyć w każde słowo, które napiszę chociaż nigdy mnie nie widziałaś i nie masz szans zweryfikować tego co opowiadam? Każdy może kreować siebie jak chce, a dopiero kontakt w 4 oczy, i to nie jednorazowy jest w stanie udowodnić chociaż część tego co o sobie mówimy. Ludzie znają się latami, a okazuje się, że w ogóle nic o sobie nie wiedzieli. Może znudziła mu się taka forma kontaktu, może w realu spotkał jakąś dziewczynę, a może byłaś tylko odskocznią dla jego myśli o rozstaniu z ex i to bardzo wygodną, bo na odległość, bez zbędnych zobowiązań.
  22. To nie jest takie proste i logiczne jak ci się wydaje. Ja też miałam od najmłodszych lat i dach nad głową, i ubrania, i jedzenie, i zabawki i nawet zasponsorowali mi szkołę. Ale przez całe życie odkąd tylko pamiętam byłam zła, bezmyślna, niewychowana, arogancka, zawsze od wszystkich gorsza, porównywana do innych, wyśmiewana, poniżana, ograniczana, oceniana i odpychana. Jak to powiedział mój terapeuta - musiałam sobie zasłużyć na bycie w społeczności mojej rodziny poprzez dostosowywanie się do tego, jaką oni chcieliby mieć córkę/siostrę, czyli tak żeby im było ze mną wygodnie. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek była przytulana czy pocieszana kiedy płakałam, czy kiedy zwyczajnie było mi smutno. W czasie każdej choroby byłam traktowana tak, jakby to była moja wina. Miałam się po prostu uczyć, nie przeszkadzać i wykonywać polecenia. Więc miałam wszystko co materialne, ale do cholery na tym się nie kończą obowiązki rodziców wobec dziecka! I teraz ja mam problemy w relacjach z ludźmi, kompletnie nie rozumiem wielu zjawisk społecznych i to ja się leczę na zaburzenia adaptacyjne i dystymię. Ale pewnie, miałam szczęśliwe dzieciństwo i młodość, bo miałam dach nad głową i co jeść. I to miało wystarczyć, żeby stworzyć w pełni funkcjonującą w społeczeństwie jednostkę z poczuciem własnej wartości i celem w życiu. No to powodzenia w wychowywaniu dzieci. karoll007 nie załamuj się. To, że masz dach nad głową i co jeść nie znaczy, że rodzice mają prawo wymagać od ciebie posłuszeństwa i bycia taką, jaką sobie wyobrażają. To, że cię nie akceptują tak jak powinni to robić rodzice to jest ICH problem, nie Twój. Ale prawda jest taka, że to TY będziesz niestety za to płacić, a oni nigdy nie zrozumieją dlaczego tak się stało. Moja matka do dziś uważa, że to ja sama sobie wszystko zrobiłam i tylko i wyłącznie przez siebie leczę się psychiatrycznie. Szkoda tylko, że nie bierze pod uwagę tego, że to ONA mnie wychowywała i to jaka jestem to JEJ błędy, nie moje. Ale to ja ponoszę ich konsekwencje. W mojej rodzinie nie bierze się pod uwagę indywidualnych cech jednostki, innego sposobu odczuwania i emocji. Jeśli nie jesteś taka jak reszta - jesteś zła, niedopasowana i nie należy cię traktować z szacunkiem. Wiem co czujesz i bardzo Ci współczuję, że ciągają Cię po psychiatrach i chcą zamknąć w szpitalu. Nie rozumieją, że potrzebujesz w spokoju dojść do siebie i że to, że masz problemy to w zatrważającej części jest ich wina. Ale niestety nie zrozumieją.
×