
MalaMi1001
Użytkownik-
Postów
1 935 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez MalaMi1001
-
Dzienne Wrony - Nocne Darki (czynne 24 h na dobę)
MalaMi1001 odpowiedział(a) na shadow_no temat w Off-topic
Aż mi się oczka zaświeciły Nie no, na razie lecę na sertralinie i nie jest źle. Może ruszyła po pół roku, albo to ogólna poprawa. -
Dzienne Wrony - Nocne Darki (czynne 24 h na dobę)
MalaMi1001 odpowiedział(a) na shadow_no temat w Off-topic
MamSwojePoglady, no nie ma sprawy To ja poproszę paroksetynę, bo nikt mi nigdy nie chciał przepisać -
Dzienne Wrony - Nocne Darki (czynne 24 h na dobę)
MalaMi1001 odpowiedział(a) na shadow_no temat w Off-topic
MamSwojePoglady, nie bój żaby, wyciągniemy Cię Banda świrów kontratakuje -
Dzienne Wrony - Nocne Darki (czynne 24 h na dobę)
MalaMi1001 odpowiedział(a) na shadow_no temat w Off-topic
Ty uważaj, bo Ci ABW zrobi o 6 rano wjazd na chatę za takie groźby i wylądujesz na naszym utrzymaniu na 25 lat w zimnej, ciemnej celi. They watch us -
Marazm drugiej połówki
MalaMi1001 odpowiedział(a) na Dusiorek temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dziewczyno, co ty z tą matką? Uważasz, że każdy ma jakiś problem z matką i za każdym razem przenosi go na wszystkich dookoła? -
TRAZODON (Azoneurax, Trazodone Neuraxpharm, Trittico CR/XR)
MalaMi1001 odpowiedział(a) na jowita temat w Leki przeciwdepresyjne
No na mnie trazodon nie działa tak fajnie, wstawać mi sie nie chce nieważne co bym brała -
Dzienne Wrony - Nocne Darki (czynne 24 h na dobę)
MalaMi1001 odpowiedział(a) na shadow_no temat w Off-topic
Dobra, kończę swoje gościnne występy na tym forum. Serdecznie dziękuję wszystkim "życzliwym" za pomoc, szczególnie khaleesi i lady wind, od teraz będziecie moimi wirtualnymi przyjaciółkami. Nie wiem jaki był wasz cel, czy chciałyście się dowartościować czy zrobić na złość, ale udało się wam. Zabrałyście się jednak nie za tą osobę, bo ja wam nic nie zrobiłam. Ale spoko, wracam do pionu, łykam swoje proszki i już mnie nie ma. Żegnam państwa. -
Dzienne Wrony - Nocne Darki (czynne 24 h na dobę)
MalaMi1001 odpowiedział(a) na shadow_no temat w Off-topic
ja psuję, szczekajcie sobie, miłej zabawy -
Dzienne Wrony - Nocne Darki (czynne 24 h na dobę)
MalaMi1001 odpowiedział(a) na shadow_no temat w Off-topic
Wybacz, ale nie wytrzymam. Mam wklejic tutaj twoje pw do mnie? Wyluzuj, jeśli zżera cię zazdrość to weź pigułkę jakąś. -
*Wiola* ja to rozumiem, ale wczoraj kilka osób zdecydowanie przegięło i nie chodzi mi o pana, który uważa, że wszystkie kobiety to koorwy. Jedna z dyskusji pośrenio dotyczyła także mnie, z tym że ja nie bawię się w takiej piaskownicy, zabieram swoje zabawki i spadam do muzeum.
-
Nie masz chyba pojęcia od jak dawna się to ciągnie, ale ponieważ na PW nie dawało to skutków trzeba było przenieść się na forum, żeby wylać swoją frustrację i zdobyć poklask. Są ludzie, którzy nie znają podstawowych zasad współżycia społecznego i z publicznego forum robią brazylijską operę mydlaną, nie jestem pewna czy bany cokolwiek w tej kwestii zmieniają.
-
Dla mnie to jest żenujące. Nie mogę jeszcze zebrać szczęki z podłogi po dzisiejszej porannej lekturze. Śmieszne, żenujące i smutne. Nie da się na to szybciej reagować?
-
Przeczytaj to słowo jeszcze raz ze zrozumieniem
-
Tak, na pierwszej. Cedząc przez łzy, że chcę być normalna
-
Ja się absolutnie niczego nie czepiam. Chodzi mi tylko o to, że grupa baranów uczepiła się jednej nie wiadomo czy słusznej teorii i wali leki w ten sam deseń, byle złagodzić skutki uboczne. Jakoś w innych obszarach medycyny ciągle pojawia się jakiś postęp, nowe technologie, widać nadzieje dla całej masy chorób, a psychiatria stoi w miejscu. Nie widzisz różnicy? Jednemu choremu na tą samą chorobę serca wystarczą tabletki a inny musi przejść operację, w psychiatrii nie ma żadnej alternatywy. -- 03 mar 2014, 15:34 -- koń by sie uśmiał . to chyba drag dla gimbusów . No podobno "dorośli" ludzie też ją zażywają. Nie wiedziałam.
-
No cóż, piszesz ta temat efedryny i jej rekreacyjnym zażywaniu tak lekko, że nie sposób pomyśleć, że cię to nie bawi. Mnie nie obchodzi jej profil działania, w PL jest zarejestrowania do leczenia kaszlu i w tej roli spisuje się faktycznie bez zarzutu. A gdyby była zarejestrowana do czego innego? No nie ma sprawy, każdy niech sobie je co chce, jego zdrowie. Przypominam tylko, że swego czasu w naszym pieknym kraju można było na receptę kupic coś takiego jak Zelixa, lek zarejestrowany do leczenia otyłości, na sibutraminie. Brała go nawet moja siostra, która po rzuceniu palenia niemiłosiernie przytyła. Nie jadła prawie nic, czyli lek spisywał sie rewelacyjnie. Schudła dużo, ale to nic dziwnego. Przepisywała jej go internistka, co miesiąc wręczając nową receptę i zapisując z uśmiechem na ustach wagę w karcie. I co jak siostra zakończyła "leczenie"? No oczywiście, wilczy apetyt wrócił i przytyła 2 razy tyle. Więc warto było? Byłoby warto gdyby takiego człowieka zaprowadzić do dietetyka, który ustaliłby odpowiednią dietę na czas odchudzania i przede wszystkim kompetentny lekarz, który dawkowanie ustali tak, żeby człowiek jednak coś jadł w ciągu dnia, a nie zapier*alał na podwyższonym poziomie neuroprzekaźników. Więc czy człowiek wcina efedrynę, sibutraminę czy nawet fetę nie ma żadnego znaczenia, dopóki nie zmieni stylu życia może sobie żreć to kilogramami. To samo tyczy się chorób psychicznych. Ja nie uważam, że należy posadzić schizofrenika w fotelu u terapeuty, bo nie ważne czy to schizofrenia czy depresja taki człowiek najmniejszą ochotę będzie miał własnie na rozmowę. Pisałam już wyżej zresztą, leki mają służyć postawieniu człowieka na nogi, a nie faszerowaniem go coraz to nowymi prochami żeby jakoś funkcjonował. Po lekach ma mu wrócić chęć do robienia czegokolwiek, do jakiegoś zawalczenia o siebie. Co z tego skoro w psychiatrii można głownie liczyć na przepisywanie coraz to nowych medykamentów, miksowanie leków ze wszystkich grup wzdłuż i wszerz, manipulację dawkami i cuda na kiju? Czy coś to zmienia? Moje pół roku na fluoksetynie wspominam jako mieszankę senności i maksyamlnego wk*rwienia bez najmniejszego powodu. Mówiłam konowałowi, że tak być nie powinno, a on tylko zwiększał dawkę i dodawał inne SSRI albo co lepsze IMAO. I to miało niby co na celu? Eksperyment jakiś? Całe szczęście, że zmieniłam przychodnię, bo pewnie nadal chodziłabym struta załamując się jeszcze bardziej, że po prostu się taka urodziłam. Jak się ma sprawa ze schizofrenią nie mam pojęcia, nie wypowiadam się w kwestiach w których nie mam kompetencji. Ale od lat nikt nie wpadł na inny pomysł co to może powodować, bo lekarzom i koncernom farmaceutycznym jest to na rękę. Piguły schodzą, lekarze mają pracę a pacjenci "jakoś" funkcjonują. Swego czasu ogladałam w necie dokument o babce, psychiatrze swoją drogą, która również chorowała na schizofrenię. Podejrzewam, że gdyby nie mąż, również psychiatra skończyłaby jak inni pacjenci, tzn faszerowała się lekami do śmierci wciąż zaprzeczając, że jest na coś chora. A tak w chwili remisji doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest chora, nie łyka proszków kiedy nie ma psychozy, a mąż dba o to żeby te leki podać w chwili gdy coś zaczyna się dziać. Można? Można. Ale nie, prościej uzależnić człowieka od wizyt w szpitalach, w przychodniach, mówiąc mu że musi już do śmierci łykać tabletki. Nie jestem wrogiem farmakologii, sama zjadam dziennie 3 tabletki, ale poprawa mojego nastroju to tylko i wyłącznie zasługa dotarcia do sedna problemu, pigułki nie zmieniają sposobu myślenia. Zamierzam w najbliższym czasie odstawić i dalej chodzić na terapię. Gdyby nie inne podejście do pacjenta nadal bym testowała coraz to nowe leki. Pewnie skończyłabym na neuroleptykach z diagnozą atypowe zaburzenia depresyjne. Można inaczej? No można.
-
Dark Passenger dystymia też ma PODOBNO podłoże neurobiologiczne, PODOBNO może być dziedziczna i PODOBNO działa na nią głównie farmakoterapia. Tylko za dużo tych podobno, bo nikt tego nie zbadał i prawdopodobnie nigdy do końca nie zbada. Faszerowałam się lekami, problem natychmiast "zniknął" aż do chwili pojawienia się go ponownie. Ładne mi podłoże biologiczne, zwłaszcza, że "mój stan" trwał odkąd tylko sięgam pamięcią w dzieciństwie. Dłuuugo zatem wierzyłam i jednocześnie katowałam się myślą, że mam zryty mózg. I tak jak za pierwszym razem leki faktycznie zadziałały, tak za drugim KICHA, tylko same uboki, żadnej poprawy. Więc co miałam sobie łykac te proszki do smierci, bo jakis madrala z tytułem prof przed nazwiskiem powiedział, że to choroba biologiczna i z tym się rodzimy? No to cieszę się, że jednak mam swój rozum i próbowałam różnych metod. Co do dziedziczności schorzenia również zaczynam w to głęboko wątpić, bo jakos nie zauważyłam żeby ktokolwiek w mojej rodzinie miał problemy podobne do moich. Co do pacjentów ze schizofrenią i pochodnymi się nie wypowiadam. Nie wierzę jednak, że neuroleptyki są jedynym słusznym sposobem na leczenie tych chorób. To, ze przypadkiem odkryto działanie leku i dopasowano sobie do niego teorię to już zupełnie inna kwestia. Dla mnie jest śmieszne, że ludzi nauki satysfakcjonuje stwierdzenie, że skoro lek działa to nasza teoria, którą sobie dorobiliśmy jest słuszna. Dowody jeśli są, to mizerne i czy u każdego powtarzalne? Nie mnie jednak oceniać taki sposób myślenia. Chcę tylko zauważyć, że w pewnych kwestiach psychiatria spoczęła na laurach, wymyśla się "nowe" leki o identycznym profilu działania, byle miały lżejsze skutki uboczne. To ma być realna pomoc chorym ludziom? -- 03 mar 2014, 14:19 -- Nie no jeżeli uważasz, że taki sposób załatwiania sprawy jest ok to ja nie mam więcej pytań. Nic dziwnego, że jest dzisiaj tyle błędów w sztuce lekarskiej, skoro ludzie społecznie akceptują takie zachowania. Strach iść do lekarza czy budować dom. Dlatego uważam, że jak ktoś jest głąbem nie powinien iść na studiach, za mały jest jednak przesiew na pierwszym roku skoro barany uciekają się do takich metod. Do kopania rowów i grabienia liści też są potrzebni pracownicy, nie wszyscy powinni mieć mgr przed nazwiskiem, nie daj boże inż. Żenada. Świetnie, no idealna substancja, nic tylko do śniadania i obiadu po pigułce. WSZYSTKO co tutaj wymieniłeś da się w taki czy inny sposób osiągnąć innymi metodami, np na odchudzanie polecam MŻ czyli Mniej Żreć, prosto, naturalnie, bez chemii, no ale trzeba dupę ruszyć sprzed tv czy kompa i trochę sie poruszać, a to już wyrzeczenie, łatwiej połknąć tabletkę. Ja nie odczułam ani jednego z wymienionych przez ciebie efektów. Ot jakbym łykała sobie cukierki. A już na pewno nie odczułam żadnego działania na noradrenalinę, już prędzej reboksetyna, której działanie kiedyś skutecznie podważano stawia mnie na nogi niż garść prochów z efedryną.
-
Hmm, ja sama parę razy zjadłam tussi bynajmniej nie w celach leczniczych, ale ponieważ to goowno daje po co się truć? Alez ja nie zaprzeczam, że również inni idioci faszerowali się tabletkami na kaszel w celu poprawy koncentracji (serio?) albo podniesienia wydolności fizycznej (znowu serio?), w mojej okolicy to głównie jednak gimbaza szpanowała zajebiście mocnym mixem typu browar na 4, tussipect + szlugi Co do potencjału tej substancji sie nie wypowiadam, na kaszel rewelacja dlatego żałuję, że jest na recepte bo każdy lekarz na wspomnienie o tym patrzy na mnie jakbym co najmniej chciała wyłudzić morfinę W celach rekreacyjnych, tudzież wszelkich innych oprócz przyjemnego uczucia jakby włosy stawały dęba żadnych innych brak.
-
To samo stało się z tussipectem, jest od jakieś czasu na receptę, bo banda gimnazjalistów łykała tabletki na kaszel, żeby mieć "jazde". Jazda po efedrynie? Co najwyżej można się porzygać, bo kładą tam jeszcze jakieś ziołowe paskudztwa. A prawda jest taka, że żaden kurva mać lek antydepresyjny nie pokona depresji NIGDY, bo nie usunie z mózgu źródła zmartwień! Mózg to nie komputer, że wciskamy Delete i info o problemie zostało wymazane. Jeśli są ludzie, którzy uważają, że połkną cud tabletkę i nagle całe życie stanie się jasne, przejrzyste i bezproblemowe to są zwykli bezmyślni debile, którzy jak alkoholicy łykają proszki żeby poczuć się przez chwilę lepiej. I w przypadku takich ludzi nie jest mi ich żal, że mają skutki uboczne, dla mnie to najgorszej klasy ćpuny, którzy myślą że magiczna substancja chemiczna rozwiąże ich problemy tu i teraz, i tu i teraz będą mogli normalnie funkcjonować. A co kurva później? Myślał ktoś z was o tym? Z tego co widzę to nie, bo każdy jak stado owiec w kościele łykaliście te proszki, bo pan doktor kazał. zaczarowana serio ładowałaś w siebie antydepresanty z powodu zaburzeń koncentracji? Poważnie? To co mają powiedzieć ludzie, którzy w ciągu sekundy tracą całą rodzinę w wypadku samochodowym? Co mają łykać zgwałcone kobiety, ofiary wojen i prześladowań? Może od razu hel po kablach, a co tam będą antydepresanty łykać? Poczytaj sobie może jakie tutaj ludzie mają problemy, wtedy zrozumiesz jaką bezmyślnością było twoje faszerowanie się antydepresantami. Może najpierw trzeba było poczytać co się bierze na zaburzenia koncentracji, a dopiero potem uderzać do psychiatry. Najpierw to trzeba było iść do NEUROLOGA, on wiedziałby jaki nootropowy ci przepisać. Kiedy ja już miałam serdecznie dość siebie i swojego samopoczucia, bo widziałam że leki nic nie dają poszłam nawet na hipnozę, byle tylko się ratować. Pomogło na pewnien czas, odstawiłam wszystkie leki, później znowu powrót do prochów i wreszcie los pokierował mnie na terapię, która dopiero otworzyła mi oczy na źródło moich problemów. W najbliższym czasie zamierzam odstawić wszystkie leki i kontynuować terapię "na czysto". Leki mają pomóc pacjentowi "podnieść się z łóżka" i coś zrobić ze sobą, kiedy nie ma na to sił. Terapia, grupa wsparcia, bieganie, seks, cokolwiek co mu pomoże. Leki nie są po to, żeby się faszerować nimi z byle powodu, do końca życia byle do jutra. Możecie więc ładować w siebie antydepresanty, uzytkownik może sobie walić ketaminę po kablach litrami, możecie dziennie wpierd*lać grama MDMA, ale to NICZEGO nie zmieni dopóki nie zabierzecie się za własne życie. Oprócz chęci doraźnej pomocy sobie, żeby zebrać się do kupy trzeba mieć jeszcze minimum rozumu, żeby widzieć, że dzieje się coś niedobrego, że cos szkodzi, żeby to odstawić i szukać pomocy w czym innym. To jest takie trudne do ogarnięcia?
-
Hipernadwrażliwość na odrzucenie
MalaMi1001 odpowiedział(a) na ( Dean )^2 temat w Problemy w związkach i w rodzinie
entliczekpentliczek, a nie zależy komuś bo? Bo masz za wysoką samoocenę? Przeczytaj co napisałeś jeszcze raz, a znajdziesz odpowiedź na swoje pytanie. Jeszcze nie spotkałam człowieka, który z powodu za wysokiej samooceny obawiał się odrzucenia. Może usiłujesz sam siebie przekonać, że jesteś zajefajny właśnie dlatego, że myślisz, że nie jesteś? Na Twoje dywagacje mam tylko jedną odpowiedź: gdyby człowiek wiedział, że się przewróci to by się zawczasu położył. Też kiedyś zakładałam, jeszcze całkiem niedawno, że przecież to wszystko nie ma sensu, bo i tak się skończy, po co próbować i potem znów się zbierać? Ale nie wiesz jak dana historia się skończy. Dokładnie robiłam jak Ty, sama doprowadzałam do końca żeby mieć to z głowy i zacząć się zbierać. Ale logiczne jest, że jeśli nie będziesz się starać i dbać o relację to ona się skończy, proste jak konstrukcja cepa Z takim podejściem nie masz co startować do kogokolwiek, bo faktycznie nie wróży to żadnej przyszłości. Żeby coś dostać trzeba coś z siebie dać, no chyba że wolisz zakompleksioną, do granic możliwości zazdrosną dziewczynę, która ze strachu i przerażenia będzie się kurczowo ciebie trzymać, robić wszystko żeby cię nie stracić. Ale taka relacja również nie da ci satysfakcji. -
Hipernadwrażliwość na odrzucenie
MalaMi1001 odpowiedział(a) na ( Dean )^2 temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Przede wszystkim musisz zacząć inaczej patrzeć NA SIEBIE. Tak, ja wiem, że to trudne, ale moje podejście zmieniło się w chwili kiedy na terapii zaczęliśmy pracować nad moją samooceną rozdrabniając na kawałki moje relacje ze wszystkimi dookoła. Okazało się, że moje wyuczone reakcje były pożal się boże reakcjami obronnymi na zasadzie agresji albo panicznej samoobrony opartej na chęci pokazania wszystkim dookoła, że goowno mnie to wszystko obchodzi, że macie mnie w doopie, podczas kiedy tak naprawdę się we mnie gotowało z bólu i wściekłości. Z takim też zamiarem poszłam na terapię, żeby gość zrobił mi odpowiednie pranie mózgu, wyprał z emocji, żeby każde kolejne odrzucenie było jak wylanie fusów z kawy do kibla i spuszczenie wody. Ale nie da się tego zrobić kiedy pozwala się sobie wmawiać, że to wszystko moja wina, to ja jestem zła, beznadziejna, to ja zawsze zawalam. Tak mnie nauczyła mamusia, siostra i ja taką postawę uznałam za naturalną. Nie wiem jaka jest przyczyna u Ciebie, bo za mało napisałeś. Ja też nie wiedziałam, nawet nie przypuszczałam, że samoocena może mieć tak gigantyczny wpływ na postrzeganie odrzucenia. Teraz nawet nie ma w moim słowniku słowa "odrzucenie", bo na zimno potrafię przyjrzeć się osobie, która postanowiła kopnąć mnie w tyłek wmawiając mi, że to moja wina. Jeżeli ktoś tak mówi, to to nie jest mój problem, to on ma problemy emocjonalne, nie ja, bo wina ZAWSZE jest obustronna. Co ciekawe dopóki nie zaczęłam pracować nad postrzeganiem siebie trafiałam właśnie na takich pustych baranów. Na terapii zastanawiałam się jak podejść do sprawy z moim kolegą z pracy, przerażona byłam tym, że kiedy wróci z kursu będę musiała nadal z nim pracować i ze strachem odliczałam dni do mojej kolejnej klęski, czyli stanięcia oko w oko z przeszłością. Bolało mnie jak diabli, że zostałam oceniona tak, a nie inaczej, całkowicie niezgodnie z prawdą. A co się stało? Wrócił, a po mnie to spłynęło i spływa dalej. Miałam chwile okropnej złości, że ktoś kto nie włożył minimalnego wysiłku w poznanie drugiego człowieka przypina mu jakąś tam łatkę, ale szybko doprowadziłam się pionu stwierdzając, że to koorva nie mój problem, że ktoś jest płytkim, pozbawionym emocji osłem (haha, a to ja miałam być tą aspołeczną socjopatką ). Mam teraz mega satysfakcję kiedy męczy się niesamowicie widząc jak jego osoba nie robi na mnie żadnego wrażenia, pewnie myślał, że pogra sobie ze mną w kotka i myszkę metodą kija i marchewki. No nic z tego, dla mnie to tylko człowiek, z którym pracuję i to wszystko. Co ciekawe od momentu kiedy zaczęłam nad sobą pracować wszystko w tej sferze mojego życia, jak i wielu innych zaczęło się układać pomyślnie Zamiast więc siedzieć na forum i gdybać nad magicznymi sposobami olewania odrzucenia migiem udaj się na dobrą terapię, bo kluczem nie jest brak emocji wobec odrzucenia, ale trafianie na właściwe osoby i brak odrzuceń. Nie twierdzę, że teraz w moim życiu wszystko będzie układać się jak z płatka, ale nawet jeśli coś pójdzie nie tak nie pozwolę sobie zrzucić na siebie poczucia winy. Będzie bolało na 100%, bo zawsze boli no nie ma bata, ale teraz przynajmniej widzę swoje realne błędy, z których wniosek będzie można wykorzystać, a nie pozwalam przyjąć na swoje barki ciężaru "to twoja wina, bo jesteś taka czy taka". To naturalne, że rozstanie boli zwłaszcza kiedy z tą osobą było nam dobrze. To jednak dobry ból, który zamyka za nami jakiś fajny rozdział, ale zawsze otwiera następny. -
Tak, mam taką diagnozę: dystymia i zaburzenia adaptacyjne. Huśtawka to była codzienność, chociaż jak wpadłam w doła potrafił on trwać miesiącami, wystarczył jakiś mały zapalnik żeby analizować w głowie temat długi czas. Nie pomagało nic. Dobry nastrój przychodził w ciągu sekundy, ale potrafił twać parę minut, czasami tydzień i jak niespodziewanie się pojawił tak niespodziewanie znikał, wracał dół i po zabawie. Dodatkowo chroniczne zmęczenie, senność w ciągu dnia, bezsenność w nocy, każda czynność wymagała gigantycznego wysiłku, czasami płakałam ze zmęczenia, byłam tak zła na ten stan. Miałam tak odkąd tylko pamiętam, wszystko co pamiętam z dzieciństwa łączy się nieodmiennie z tym stanem. Tak bywa.
-
To się koleżanko nazywa dystymia. Straszna koorva, która daje spokój na chwilę, żeby zaatakować znienacka w najmniej oczekiwanym momencie. Sypiesz się jak domek z kart w jednej sekundzie. Znam to. Poczytaj sobie moje posty wcześniejsze. Coś jednak mnie pchało żeby walczyć, zmieniłam przychodnię do której chodziłam i w końcu trafiłam na porządną terapię. Oczywiście nie wierzyłam że to cokolwiek może dać, liczyłam głównie na leki, które przecież nie rozwiązują żadnego problemu, ale miałam nadzieję, ze chociaż uciszą ten ból. Również samobójstwo uważałam za najlepesze wyjście, tylko nazywałam siebie tchórzem, bo nawet tego nie potrafiłam zrobić. Dzisiaj dzięki terapii, na którą nadal chodzę przynajmniej znam siebie (jeszcze nie do końca, ale będzie tylko lepiej ), wiem co mnie tak uparcie ciągnęło w dół i kiedy się to pojawia śmieję się temu prosto w twarz. To jest dopiero zajebiaszcze uczucie Serio jeśli nie wierzysz poczytaj sobie moje posty sprzed paru miesięcy. Ja, niedowiarek i uparciuch przekonuję kogoś do terapii To dopiero urzeczywistnienie zmian, jakie osiągnęłam właśnie dzięki niej.
-
Bułka z nutellą