Skocz do zawartości
Nerwica.com

Neurotica_Lostica

Użytkownik
  • Postów

    239
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Neurotica_Lostica

  1. Drodzy Forumowicze - temat wątku taki jak w tytule - znajomości z przyzwyczajenia. Otóż w jaki sposób można zauważyć czy kolegujemy się z kimś tylko z przyzwyczajenia? Jakimi rzeczami cechuje się taka znajomość? Nie chodzi mi tutaj tylko o związki miłosne, ale też przyjaźnie, jakieś inne luźne relacje z innymi ludźmi... Czy znajomość z przyzwyczajenia ma jakieś plusy / minusy? Czy warto ją kontynuować? Ostatnio moja mama powiedziała, że większość moich relacji z przyjaciółmi, a nawet chłopaku, bazuje stricte tylko na przyzwyczajeniu i powinnam sobie znaleźć nowych. Nie zrozumiałam o co jej chodziło wtedy, a spytać się też za bardzo nie mam już jak. Mi się zawsze wydawało, że jest okey, ale po tym... Zaczęłam się zastanawiać jak to faktycznie może być. I nie potrafię znaleźć jakichś dobrych informacji w internecie, gdzie większość takich wątków, to galerie zakochanych par z pudelka.
  2. Jeju, jak bardzo ja również chciałabym wiedzieć jak rozwiązać taki problem... Żeby móc mieć normalną rodzinę i sobie o wszystkim rozmawiać, wspierać... Ale obawiam się, że to chyba niewykonalne, prawda? W końcu brak więzi w rodzinach to norma... Chociaż... Mi czasami mama powie, że mnie kocha. Ale tylko wtedy, kiedy jest na mnie wściekła kiedy coś robię wbrew jej woli i pewnie używa tego argumentu, by mnie zmiękczyć.
  3. Dobra, takiej historii pewnie tutaj nie było. Wracam sobie właśnie z wizyty - noc piękna, nie za chłodna... Ja trochę w słabym nastroju, bo zdążyłam się jeszcze po drodze popłakać, nawet nie wiem czemu - pomimo, że spotkanie ze znajomymi było całkiem fajnie. Żeby wrócić, czeka mnie jeszcze godzinna podróż do domu pociągiem. Rozglądam się - niedaleko peronu jest automat z gorącymi napojami i przekąskami. Dzierżąc swoją resztkę monet, jaka mi została po zakupie biletu, podeszłam z zamiarem zakupu kawy z mlekiem. Wzięłam wypełniony, papierowy kubeczek i uważając, by się nie sparzyć, podreptałam na pociąg. Podjechał, ja trochę podniesiona na duchu, wsiadłam i znalazłam sobie miejsce siedzące. Założyłam słuchawki. Już miałam się oddać tej drobnej przyjemności za 3.50, aż nagle zauważyłam jakąś czarną kulkę w mlecznej piance.... Czy to fusy? Ale czemu są takie włochate...? Nie, proszę państwa! To jakiś PAJĄK! Przyglądam się bardziej, broczę palcem w gorącym płynie. Nie wiem, a może mrówki? Wyciągam jedną, ale po przemieszaniu, pojawia się następna i następna... TAK, W MOJEJ KAWIE PŁYWAJĄ MARTWE MRÓWKI! Cała sterta! Próbuję się nie poddawać, nadal grzebię w tej kawie, wyszukując te małe robaczki, jednak jest ich tak wiele, że jednak muszę z żalem przyznać się do przegranej i złożyć broń. Napój nie nadaje się do spożycia. Zastanawiam się, co jest ze mną nie tak, bo powinnam zacząć krzyczeć / rozlać wszystko na siebie / nie wiem, udławić się z obrzydzenia czy coś, a ja po prostu wzruszyłam ramionami i poczęłam je wygrzebywać... Trochę to... Makabryczne na swój sposób... Jest mi smutno, jest mi źle, chciałam sobie tylko poprawić humor, a tu taka niespodzianka... Noż kurwa mać, nawet kawy mi los żałuje! Myślę, że gdyby Poe pisał wspólcześnie, to by mu się spodobal ten motyw... nieskończona armia mrówek wychodząca z automatu do kawy, która pożera niewinnych ludzi na peronie...
  4. Widzę, że kolega @nvm też jest fanem Szkoły Życia?
  5. Że przeczytałeś. Ale nie słodźmy już sobie na publicznym; jak coś, to mogę Ci miłe rzeczy poopowiadać na privie.
  6. Można, mi przez przypadek udało się zabić część siebie. Tylko czuję czasami echo tej dawnej osoby, którą dawniej było. Niektórzy nawet za nią tęsknią i się mnie wypytują, co się ze mną stało. Trudno powiedzieć... Mówię przez przypadek, bo szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak mi się to udało. Czy były to czynniki wewnętrzne, czy zewnętrzne.
  7. A nie, to ja nie robiłam w ten sposób. Jakoś tak nigdy nie chciało mi się bawić w te huśtawki emocjonalne i szantaże, że jak coś, to odejdę. Zerwałam z nim raz, a dobrze. I to jeszcze z wielu innych powodów, które nawarstwiły się przez ten czas.
  8. Ja cztery lata przez to przechodziłam, może jestem akurat ciężkim przypadkiem i trzeba by było mnie tak całe życie tresować. Ale zanim mnie wyegzorcyzmował na 100%, to zdążyłam już z nim zerwać.
  9. W sumie, to myślę, że to nie jest aż taki duży problem - nie znalazłam nigdzie na forum podobnego wątku, a tutaj wydawało mi się, że temat jest niewyczerpany. A tak, jeśli ktoś będzie mieć podobną zagwozdkę, to będzie mógł tutaj coś znaleźć dla siebie. W moim przypadku to nie działało, spokój działał na mnie jak czerwona płachta na byka. Poza tym zazwyczaj takie zachowanie to jest po prostu zwracanie na siebie uwagi, a nie zachowanie autodestrukcyjne - bo tutaj akurat racjonalne podejście jest uważane za olewatorstwo i bycie zimnym - więc trzeba coś wymyślić, by zauważył!
  10. Wiem, że wątek jest dosyć stary, jednakże chciałabym dorzucić swoje trzy grosze. Otóż ja w swoim związku miałam identyczną sytuację - chłopak był tą stroną bardziej logiczną, a ja tą uczuciową i często dawałam się ponieść emocjom bez powodu. Można powiedzieć, że stoję po tej drugiej stronie barykady. I wiesz co? W moim przypadku, jak ja prosiłam swojego chłopaka o pomoc, to miałam przez to na myśli, żeby mnie przytulił, powiedział coś miłego etc. - coś, co dałoby mi właśnie ODCZUĆ, że jest w pobliżu i nie jestem sama. W wielu przypadkach ja sama wiem, co trzeba zrobić w danej sytuacji by się z niej wyplątać, więc kiedy mój luby próbował mi pomóc przez techniczne rozwiązania i racjonalne argumenty, to ja wpadałam w szał. Bo ja potrzebowałam ciepła, a on ciągle mi tylko opowiadał o sposobach na dany problem - tak, jakbym była skończoną idiotką i nie wiedziała, że np. przed egzaminami wypadałoby się pouczyć. Wkurwiało mnie to niemiłosiernie, bo miałam wrażenie, że zupełnie mnie nie rozumie, a tylko robi mi na złość. Myślę, że tutaj mogłoby być podobnie, tym bardziej, że ja również z profilu psychologicznego jestem właśnie tą 4w5 i nie zdziwiłoby mnie to, gdyby dziewczynie chodziło tylko o odrobinę pozytywnych emocji (zaznaczam! emocji - a nie rozwiązań, który pewnie i tak jest świadoma), które dałyby jej inspirację i poczucie bezpieczeństwa, że sobie poradzi. Coś jak kop na szczęście. Mi jak się w końcu udało porozmawiać z lubym na ten temat, to był w szoku, że przez pomoc, oczekuję coś zupełnie innego... a potem, to jak płakałam i narzekałam, to przestał mi wyszukiwać złote środki, tylko nareszcie po ludzku trzymał w rękach i tulił. Zawsze najlepiej jest po prostu spytać się tej drugiej strony, co rozumie przez "pomoc", bo jednak każdy z nas jest inny i może potrzebować czego innego / rozumieć dane zagadnienie inaczej. A myślenie z uczuciami może się bardzo ładnie dopełniać.
  11. @Wielki Selfini a na tęczowe ciasto to byś się skusił?
  12. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy uważają studia czy naukę jako taką, za "błahostkę"... bo co, bo jak już pracujesz, to jesteś lepszy? Bo jak masz gromadkę dzieci, to jesteś lepszy? Bo jak (tutaj wstaw dowolną czynność, uważaną za dorosłą), to już jesteś lepszy? Uczenie się jest wymagającym procesem, który wymaga czasu, zaangażowania i o zgrozo (!) pracy, jak w większości działań uważanych za "dorosłe", więc dlaczego mamy je umniejszać? Kształcenie się również jest czynnością dorosłą! Przecież nikt nikogo nie zmusza do studiów, tak? Jest to świadoma decyzja, a nie odgórnie narzucony nakaz od Ministerstwa Edukacji, więc co to za teksty? Jak dla mnie komentarz zupełnie bez sensu i nie wnoszący nic do dyskusji, bo miast pomóc, tylko sieje zwątpienie i w dodatku jest nieprzyjemny. W ten sposób możemy wziąć dowolny problem i go umniejszyć. To, że coś dla Ciebie jest proste, nie znaczy, że dla autorki jest - i skoro napisała, że z tym się źle czuje, to, że jej dokopiesz, że jej problem jest "błahostką", wcale jej nie pomoże. Jest nawet bardziej wbiciem szpilki, bo to również można interpretować jako, że nie traktuje się w tym momencie autorki na poważnie. Dorosłe życie, pffft. Bo co Ty możesz wiedzieć o życiu, dzieciaku!
  13. Wiem jak się czujesz, odtulam Cię jeszcze mocniej, żebyś nie zapomniała, że Ty też na to zasługujesz! I w sumie to dzieki, jakos to tak milo mi sie zrobilo na sercu... Nie martw sie, ja tez przez bardzo dlugi czas, (i pewnie nadal czesciowo to mam, bo np. boje sie ojca i jemu w zyciu bym nic takiego nie powiedziala, choc przyniosl mi wiele cierpien) jak zranil mnie ktos bliski, jakis przyjaciel, to tylko sie dziwnie zachowywalam i obwinialam sie, tez przepraszalam. Ale postanowilam z jakies pol roku temu sie zmienic i sie nauczyc wyrazac te negatywne uczucia chociaz we wlasnym towarzystwie lub wsrod ludzi (do ojca sie chyba nigdy nie przemoge, by mu powiedziec, co mysle). Teraz staram sie w danych sytuacjach zachowywac zupelnie inaczej niz zazwyczaj, nawet jesli nie mam pomyslu co mozna zrobic, to probuje nie powtarzac wciaz tych samych schematow. Czasem lepiej mi idzie, czasem gorzej, ale jestem dumna z siebie z kazdego przelamanego wzorca. Czasem przez to, ze moja reakcja wymaga chwili zastanowienia, to reaguje dluzej... Ale malymi kroczkami ucze sie stawiac granice i twardo oznajmiac swoje niezadowolenie.
  14. Nie dawaj szansy, to bez sensu. Znam to z praktyki - nie warto.
  15. Na pewno przestań zerkać na jego profil i pilnować czy jest online. Rozdrapując w ten sposób swoje uczucia, raczej szybko o nim nie zapomnisz. Po co Ci taka przypominajka? Jak chcesz zapomnieć i zająć się sobą, podejmij poważne kroki - zerwij z nim kontakt i przestań się na niego gapić. Będzie trudno, ale przynajmniej się uwolnisz. Bo tak, łechtając się ciągle jego widokiem, daleko nie zajdziesz...
  16. Ja bym jeszcze zadała sobie jedno pytanie - czy Ty faktycznie chcesz "odmrozić" te uczucia, czy to tylko wymysł Twojego terapeuty lub jego błąd w ocenie sytuacji. Skoro Ty się z czymś dobrze czujesz, to po co na siłę coś zmieniać? Bo ja na przykład marzę o tym, by dojść do takiego punktu, by odczuwać emocje minimalnie lub wcale. Nie chcę uczuć. Chciałabym na wszystko patrzeć trzeźwym umysłem, a nie przez pryzmat moich fanaberii i strachu. Niech te wszystkie emocje uciekną z mojego ciała i już nigdy nie wracają! Tak - szczęścia, radości, miłości też nie chcę czuć, bo wtedy zakłada się różowe okulary i zakrzywia rzeczywistość... Video posiada polskie napisy, jak coś.
  17. Kruci, bardzo czuję się dzisiaj samotna. Bardzo, bardzo, bardzo mocno - nawet nie wiem jak to opisać... bo straciłam ostatnio wiele rzeczy. Ale od początku. Przez ten czas, kiedy nie było mnie na forum, udało mi się bardzo zgrabnie poradzić z większością moich problemów i czułam, że z każdym miesiącem wychodzę na prostą - samopoczucie lepsze, a to nawet zaczęłam mieć jakieś hobby, plany, marzenia... Poznałam wiele ciekawych ludzi, zaprzyjaźniłam się z kilkoma, znalazłam sobie nawet chłopaka... tyle, że on sam miał swoje problemy, które coraz częściej zżerały go od środka, a jak zachęcałam do rozmów, leczenia, terapii... to mnie olewał. Starałam się być miła, ciepła i dobra, ale to nic nie dawało, a między nami było coraz gorzej. W końcu po prostu jebło i to porządnie. Niby nadal mamy ze sobą kontakt, ale nasze wspólne sprawy nadal wydają się na swój sposób zawieszone i niedokończone. Niby nadal się kochamy, ale jest w tym pełno zranienia i samotności. Znalazłam sobie też przyjaciółkę, z którym miałam naprawdę fajny kontakt... jak dziewczyna z dziewczyną, co dla mnie, w technicznym świecie mężczyzn, było jak złoto. :)) Też się popsuło przez bardzo niefortunne nieporozumienie, napędzone przez naszych wspólnych znajomych... i pomimo tego, że próbowałam to jakoś na spokojnie ogarnąć, nic z tego nie wyszło. Nie jest mi jakoś żal tej relacji, bo przyzwyczaiłam się nawet do braku "przyjaciół płci żeńskiej", ale pogłębia to mój smutek samotności. Potworzyły się jakieś chore grupki wśród moich znajomych, które rywalizują między sobą. Wiecie, część jest za moim chłopakiem, część za moją przyjaciółką, a część ma jakieś swoje własne aspiracje. Niektórzy bardzo brzydko mnie potraktowali i wyzwali, pomimo, że się starałam / w danych wydarzeniach nie brałam nawet udziału. Inni próbują mnie przeciągnąć na "dobrą" lub "złą" stronę w kontaktach towarzyskich. Bo wiecie, mój chłopak i mój najlepszy przyjaciel, po tym jak zerwałam ze swoim lubym, również się pokłócili. A potem luby się nawet bił pod uczelnią z jeszcze moim innym kumplem. Masakra jakaś... A w tym wszystkim stoję ja - cicha i zdezorientowana, na granicy płaczu... Ostatnio jak organizowałam u siebie przyjęcie urodzinowe, było mi niezmiernie przykro, ponieważ musiałam wyjątkowo uważać na listę gości - bo ten znielubił tego, tamten uważa tamtego za szmatę, a ten z tym mają jeszcze jakiś inny problem... coś tam udało mi się skleić, ale to nie było tak jak kiedyś, że wszyscy razem siadaliśmy do gier, żarliśmy moje tęczowe ciasto i wznosiliśmy toasty, rzucając jakieś idiotyczne, techniczno-matematyczne żarty. Wszystko... wszystko się popsuło... Gdybym potrafiła, najchętniej zerwałabym kontakt z nimi wszystkimi i uciekła gdzieś bardzo daleko. Wszystko wydaje mi się skażone i toksyczne. Nie mogę normalnie oddychać ani się cieszyć z żadnego spotkania, bo to koleżeństwo muszę ukrywać przed kimś innym, tamci ciągle narzekają na tamtą osobę... Wiecie, takie trochę battle royale wśród mojego kręgu towarzyskiego, gdzie moja uwaga jest najwyższą nagrodą. Czuję się niesamowicie przytłoczona. Mój ex ma chorą fascynację na punkcie mojego przyjaciela (a jego ex przyjaciel) i dostał dosłownie obsesji na jego punkcie. Raz ja i mój przyjaciel mieliśmy dostępne statusy na komunikatorze w tym samym czasie, to mój luby zaczął wpadać w histerię, że na pewno się ruchamy przez ten czat i wrzucamy sobie nagie fotki. A mnie nawet nie było wtedy przy komputerze, po prostu zostawiłam załączony system... Wiem, że mam trochę znajomości, które mi pozostały po tych wszystkich zawirowaniach losu. Jednak... to wszystko boli. Wydaje mi się to wszystko niesamowicie naciągane i fałszywe. Boję się do kogokolwiek odezwać, kto mnie zna i był na bieżąco z tymi historyjkami, dlatego poczęłam szukać tutaj choć trochę odrobiny rozmowy... gdzie nie będzie się nic zaczynało od "porozmawiajmy znowu o twoim ex" albo "czy ty wiesz, jaki twój kumpel, to zły człowiek i kutas?" Stawiam granice cały czas i ciągle powtarzam "nie" - nie chcę rozmawiać na te tematy lub wciągać się w te smutne gównoburze. Denerwuje mnie to, że dostaję w dobrej wierze zakazy i nakazy - mówię o tym głośno swoim znajomym. Niektórzy zrozumieli, a niektórzy... mają to gdzieś. Zastanawiam się czy faktycznie wyglądam na taką słodką kuleczkę, która nie wie, czego chce i co jest dla niej najlepsze. Mogę spotykać się z kim chcę i robić co chcę. Wczoraj jednemu dobremu kumplowi napisałam po prostu "spierdalaj", z czego jestem dumna. Zmieniłam się w ciągu tych kilku lat, oj tak. Ale ten... czuję samotność. Ogromną samotność. Również się bardzo boję. Kiedyś, jak nie miałam znajomych ani nikogo, to jakoś tak było mi łatwiej sobie z tym uczuciem poradzić - bo wiecie, wiem na czym stoję - wiem, że nie mam przyjaciół - a tak... mam poczucie, że się tylko oszukuję. Bo nadal jest przy mnie kilku przyjaciół, ale ja przy nich czuję się tak, jakbym stała przy fałszerzach, zdrajcach i kłamcach. Tak, jakbym się oszukiwała, że mam jakikolwiek przyjaciół...
  18. Wydaje mi się, że to indywidualna kwestia. W moim przypadku nasenne działanie hydro i trittico występowało - a z sertaliną za dnia było ono jeszcze bardziej wzmocnione. Trittico brałam godzinę przed docelowym snem.
  19. Najlepszy komentarz tutaj, aż się uśmiechnęłam pod nosem. Praktycznie, a jakże!
  20. Polecam "That Sugar Film" - jest to dokument o przystępnej formie, starający się rozwiać wszelkie tajemnice cukru oraz jego wpływu na organizm. Po jego obejrzeniu bardzo trudno mi jest przełknąć coś wysoko przetworzonego.
  21. Cóż, w moim przypadku kolorowanki to trudny orzech do zgryzienia - z jednej strony lubię to robić, a z drugiej... Doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Mimowolnie pragnę, by taka kolorowanka, która wyjdzie z moich rąk... Była idealna. Cudowna. Łatwo się denerwuję, bo mam wrażenie, że źle koloruję i powinnam robić to lepiej. Albo szybciej. Bardzo szybko tracę poczucie zabawy na rzecz stresu. Nie umiem się przy nich uwolnić, mimo, że one zostały stworzone w celu odstresowania. Mało co udało mi się ukończyć. Ale fanem kupowania tych zeszycików do malowania jestem ogromnym. Nawet zdażyło mi się zapronumerować serię "Arteterapii" od Hachette. Od mamy dostałam w prezencie kolorowankę z Małym Księciem, aż mi się łezka w oku kręci - jej to już w ogóle nie chce ruszać, bo popsuję podarek... Kiedyś sama chciałabym zaprojektować zeszyt do kolorowania, mam kilka pomysłów. Acha - i jestem taka mroczna, że koloruję na czarno-biało. Tuszem. Nie cierpię kolorów. Mam wrażenie, że one podsycają... Moje dążenie do perfekcji? Trudno powiedzieć. Ale jak mam wybrać coś czarnego / coś kolorowego, to wybiorę pierwszą opcję. Przy tuszu jakoś tak łatwiej mi się rozluźnić, szczególnie jak muszę się skupić przy kreskowaniu / kropkowaniu. A przy okazji uspokajam się, że to nic, że popełniłam jakiś błąd... W końcu ćwiczę tuszowanie do poważnej pracy na później, prawda? Nie muszę się stresować! A ja głupia kupiłam sobie cały komplet kredek 120 kolorów od Faber Castella i nie korzystam... Swoją drogą pochwalicie się jakimiś swoimi ukończonymi projektami? Ktoś, coś?
  22. Odkopany temat, ciekawe czy jeszcze ktoś żyje.
  23. Cześć, miło poznać!
×