-
Postów
4 087 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez take
-
Miałem specjalistyczną diagnozę, po której stwierdzili, że mam zespół Aspergera. Czytałem o wielu osobach z tą diagnozą i wcale nie były tak "osobliwe" jak ja. Zdaje mi się, że osoby z tego rodzaju problemami mają szczególne tendencje do ateizmu, może i do nieortodoksyjnego patrzenia na religijność. Stwierdziłem, że tacy jak ja powinni mieć limit grzechów wypowiadanych podczas jednej spowiedzi, przed rozgrzeszeniem (np. do dziesięciu). Liczba tego, co należałoby powiedzieć na spowiedzi, "przerażała" mnie. Co do seksualności - czuję w sobie straszną potrzebę małżeństwa. Od dzieciństwa mam obrzydliwe preferencje seksualne, za które się ostatnimi czasy bardziej zabrałem (aby się ich pozbyć, wyleczyć się z nich). Ich realizacja byłaby poniżeniem, upokorzeniem żony, kobiety czy jej godności. Mój tata miał dwoje narodzonych dzieci, gdy kończył 25 lat. Ja do tego czasu raczej się nie ożenię. Podoba mi się to, że miałem tak młodych rodziców (tata miał niespełna 21 lat, gdy mnie począł, mama jest o ponad rok starsza). Mi mniej niż rok zostało do ukończenia dwudziestego piątego roku życia. W moim przypadku współżycie czy szczytowanie tylko dla prokreacji może być mi łatwiej zaakceptować i zrozumieć, ponieważ nie mam "normalnych" potrzeb emocjonalnych, żyje mi się bardzo wygodnie (więc i ograniczyć doświadczanie szczytowania dla celu poczęcia tym bardziej by wypadało, choćby jako dziękczynienie) oraz przeprowadzane (powiedziałbym, że zaawansowane) rozważania teologiczne. Chcę, aby żona przede wszystkim była święta i czysta, aby cała rodzina poszła do Nieba, najlepiej bez czyśćca (nikt nie musi być wyniesiony na ołtarze, ale każdy musi zostać zbawiony). Ale małżeństwo z nie-Aspijką jest dla mojej rażąco innej natury "be" i "obrzydliwe", jeżeli to ja miałbym być mężem. Jestem jakby "zakochany" w Aspijkach... One mają coś podobnego do mnie, i to od dzieciństwa. To nie tylko natręctwa czy skrupuły, ale ogólna odmienność. Realizacja moich wstrętnych pokus na Aspijce wygląda mi gorzej, niż realizacja ich na innej osobie płci żeńskiej. Celibat może mi dokuczać bardzo mocno i podcinać skrzydła!
-
U mnie też zaburzenia postępują, ale nie tak nagle. Do ok. 3 r. ż. mogłem być "całkiem normalny", ale już przed ukończeniem 7 r. ż. pojawiły się wyraźne problemy (np. miałem napisane o "zaburzeniach emocjonalnych", a babcia zabierała mnie do bioenergoterapeuty). W gimnazjum miałem dużo natręctw kontrolujących i głupich zachowań. W liceum zaczęły się problemy religijne (poważne), ok. 16 r. ż. pojawiła się "podejrzliwość" wobec obcych, jeszcze przed osiemnastymi urodzinami były u mnie pewne bardzo dziwaczne myśli. Koincydencje, których nie uważam za objaw psychotyczny, pojawiły się przed dwudziestymi trzecimi urodzinami. Poziom funkcjonowania nie rośnie u mnie z wiekiem. A nietypowość wzrasta, choć już we wczesnym dzieciństwie była pokaźna.
-
Nie ma się z czego śmiać. Mnie te koincydencje mogą bardzo fascynować. Dla mnie to zjawiska niewyjaśnione, wyglądające na nadprzyrodzone, o bliżej nieokreślonym pochodzeniu. Są zbyt skomplikowane, zbyt liczne, aby były po prostu objawem psychotycznym czy nawet czymś niezamierzonym"przypadkiem", na co mi nie wyglądają - za dużo tego). Koincydencja z 18.12.2015 była naprawdę duża, stanowiła rozwinięcie wcześniejszej koincydencji z września 2014 r. Miałem ją właśnie wtedy, gdy napisałem o koincydencjach z 22.09.2014! Nagle "posypały się skojarzenia" z tym, co wiąże się z 22.09.2014, a za około pół godziny pojawiły się kolejne koincydencje przez ten sam kanał telewizyjny!
-
Dziś czy moze wczoraj pojawiło się w myśli u mnie stwierdzenie "prawdziwa normalność to świętość" czy "świętość to prawdziwa normalność", i , z tego, co pamiętam, to myślałem, aby napisać to zdanie w forumowej "Księdze myśli i refleksji". Oto pierwszy post z dziesiątek strony "Księgi myśli i refleksji", który dziś zobaczyłem (http://www.nerwica.com/ksi-ga-my-li-i-refleksji-t45009-126.html#p2166671): I napisałem to, o czym myślałem wcześniej (http://www.nerwica.com/ksi-ga-my-li-i-refleksji-t45009-126.html#p2176406):
-
Wydaje mi się, że osoby o bardziej tradycyjnym podejściu do religii raczej uznawałyby osoby takie jak ja za "pospolitych grzeszników" czy co najwyżej skrupulantów, a nie za osoby upośledzone. U mnie jest problem z funkcjonowaniem ogólnym. Rodzina widzi we mnie raczej "normalnego", a nie chorego umysłowo. Mama myśli o tym, abym zrobił prawo jazdy, pewnie chciałaby drugiego kierunku czy doktoratu, babcia nie chce, abym został bezżenny do końca życia. Nawet i najbanalniejsza praca w moim przypadku byłaby wyraźniejszym sukcesem. Biorę lek na natręctwa i myślę, że osłabia on ich objawy, także te związane z religią (niestety, śpi się przez to raczej dość wyraźnie dłużej i o prowadzeniu samochodu nie ma co myśleć, taki lek raczej osłabia koncentrację). Samo wykąpanie się jest też dla mnie sukcesem. Niektóre obowiązki religijne (nie chodzi tu o te proste, takie jak uczęszczanie na Mszę w dni nakazane czy odmówienie kilku krótkich modlitw dwa razy na dobę, które nie są problematyczne) są dla mnie jak bariera rozwojowa. Nie dość, że mam ewidentne skłonności do skrupulanctwa, to jeszcze miałem bagaż mnóstwa rzeczy, o których przeciętny człowiek musiałby wspomnieć na spowiedzi generalnej. A spowiedź generalna dla skrupulantów jest niewskazana czy szkodliwa nawet... Nie jestem samodzielny życiowo. Chodzi tu o znajdowanie pracy i jej utrzymywanie, kontakty z innymi itp. Praca musi być dla mnie także czymś leczniczym, nie katorgą czy walką o przetrwanie. Do rodzicielstwa mnie nie ciągnie, nie wiem też, czy dzieci nie byłyby upośledzone. Moja kondycja to ukryta, niemała niepełnosprawność. Takie osoby mogą być sporym ciężarem dla społeczeństwa, zwłaszcza wtedy, gdy są nieodpowiednio prowadzone i nie mają zbyt wysokich reguł moralnych. Nie można nazywać tego tak, jak nazywa się pospolite kondycje psychologiczne takie jak nerwice czy zaburzenia osobowości. To jest upośledzenie, choroba, autyzm. Nie można tego bagatelizować. Skoro ktoś jest niezdolny do rodzicielstwa (w moim przypadku raczej wygląda to na trwałą, dożywotnią niezdolność), to według nauki katolickiej (zwłaszcza tradycyjnej?) nie nadaje się do tego, by mieć żonę. Powstaje wtedy przymusowa bezżenność, nie ma co nawet szukać sobie potencjalnej żony. Tym bardziej nie nadaje się taka osoba na kapłana czy na osobę składającą śluby (takie jak zakonne).
-
Chcę żyć godnie, ale mam ewidentną niechęć do zaznawania niewygód fizycznych (w tym będących karami za grzechy, także po śmierci). Nie chcę mieć grzechu, zwłaszcza śmiertelnego. Nie chcę być torturowany, doświadczać dyskomfortu fizycznego. Dla mnie udręką może być kąpiel (z powodu za ciepłej lub za zimnej wody) czy czesanie (z powodu drapania głowy). Od niewygody cielesnej wariuję i staję się jeszcze gorszym inwalidą. Po co siebie okaleczać dyskomfortem fizycznym i być jeszcze mniej użytecznym, niż obecnie? Nie czuję potrzeby bycia kochanym przez innych. Duchowość rozumiem jakby przez zasady, reguły, nie przez "emocjonalność". Wierzę w to, że jest Jeden Bóg, osobowy (co jest logiczne), przeprowadzałem nawet rozważania teologiczne, z których wynika, że logiczne jest to, aby Najwyższy Byt był Trójcą, a nie tylko Osobą. Istnienie Wcielenia i Dziewicy-Matki też jest dla mnie logiczne. Cielesność, płciowość, płodność wyglądają mi na coś, co nadaje człowiekowi rodzaj obrazu i podobieństwa do Trójcy. W związku z tym do płciowości i seksualności należy podchodzić bardzo odpowiedzialnie. Grzechy nieczyste (nawet tylko myślą) dezorganizują życie człowieka (te wyraźniejsze, jak np. gwałty, zdrady, robią to w ogromnym stopniu). Łatwo rzuciłem nienormalną formę masturbacji ponad 8 lat temu. Sporo rozważam na tematy związane z duchowością i seksualnością (i dochodzę do ciekawych wniosków, np. że z estetycznego punktu widzenia powinno być tak, że zjednoczenie fizyczne małżonków powinno być tylko w celu prokreacji, a samo współżycie płciowe ma być czymś bardzo odpowiedzialnym i zasługuje na szczególny szacunek, a gdyby nie było grzechu pierworodnego, to współżycie płciowe byłoby tylko dla prokreacji i nie towarzyszyłaby mu pożądliwość (nie byłoby wtedy uciążliwych pokus nieczystych, naga kobieta nie wywoływałaby żądzy seksualnej u mężczyzny, który nie miałby natury skażonej grzechem pierworodnym)).
-
To właśnie jeden z wyraźniejszych objawów mojej odmiany autyzmu - rażąca i nierzadko irytująca jednostronność w relacjach z innymi osobami, tendencja do "wiercenia dziury w brzuchu" niczym mechanicznym świdrem w drewnie. Natura "nie liczy się z wymaganiami rzeczywistości czy otoczenia". Taka choroba może być porządnie drażniąca dla innych.
-
Moja mentalność (nie ja wolitywnie) może uważać tradycjonalizmy religijne za najperfidniejsze zło tego świata, które okalecza ludzi, wiąże na nich straszne ciężary. Przy wizjach piekła spotykanych wśród chrześcijan czy muzułmanów według mojej mentalności horrory i brutalne gry komputerowe bledną... Moja mentalność "staje dębem" wobec dogmatu o piekle, który dla niej jest "zawadą" i "straszliwym absurdem". Myślenie o czymś takim jak kary piekielne może nakłaniać mnie do wściekłego buntu przeciw tradycjonalizmom, a wyznawcy tradycjonalizmów mogą być postrzegani przez moją psychikę jako najgorsi ludzie na świecie, po których nie ma co płakać. Łatwość wiecznego potępienia poraża moją mentalność bardziej niż sama jego możliwość. Dla mnie spowiedź to WYZWANIE. Mam straszne skłonności do skrupulanctwa. Dobrze, że dali mi tę rentę. Byłem i jestem obecnie kawałem "ułoma", nawet wtedy, jeżeli bym pracował i wspomagał tą pracą rodzinę. Osoba dotknięta takim "idiotyzmem" jak ja ewidentnie nie wygląda na kogoś, kto byłby zdolny do małżeństwa (rodzicielstwo wygląda wręcz absurdalnie przy takim upośledzeniu psychicznym i dopuszczanie do niego wygląda na nieodpowiedzialność). Doznaję wyraźnego konfliktu wewnętrznego pomiędzy tym, co mówi mi "serce", a tym, co mówi Objawienie.
-
Oczywiście korzystanie z nierządnic odpada, bo to grzeszne, niskie, szkodliwe, zwłaszcza duchowo.
-
Mamie się chyba nie podoba to, że swoją edukację chcę zakończyć na jednym dyplomie magisterskim i nie zamierzam robić doktoratu czy iść na jakiś kolejny kierunek. Jeden wystarczająco mocno "dał mi w kość", myślę, że i bez problemów religijnych byłoby podobnie w moim przypadku - jestem "oderwany od rzeczywistości", a praca i nauka "jakby musiały" być dla mnie "zabawą", aby były efektywne. W pierwszej klasie szkoły średniej, z tego, co pamiętam, miałem pierwsze dwójki (oceny dopuszczające) na świadectwie. Były też one w drugiej klasie, a w trzeciej, z tego, co pamiętam, dwójek nie było.
-
Boję się tego, że jestem w stanie popełnić grzech śmiertelny, i to niełatwo jest mi to uczynić (np. wystarczy zgodzić się na nieczyste fantazje). Boję się, że te sytuacje z mojego wcześniejszego życia były grzechem śmiertelnym. I tak jestem "idiotą", więc dlaczego te, bardzo głupie co prawda, wybryki, miałyby być mi poczytane jako grzech śmiertelny? Taka osoba nie powinna w ogóle zostać dopuszczona do spowiedzi i Komunii w dzieciństwie, a z pierwszej Komunii zrobiono komercyjną, świecką uroczystość... Jakby jakieś dziecko nie poszło do Komunii, to dla rodziny mógłby być straszny wstyd. Dawniej nie miałem takiej wiedzy na temat duchowości, byłem "zacofany duchowo". Myślę, że raczej mam schizofrenię (F20), a nie tylko zaburzenia schizotypowe. Z diagnozą całościowego zaburzenia rozwoju się zgadzam. Mam też dużo natręctw. Inne osoby z podobnymi problemami (zespół Aspergera) nierzadko są niereligijne, z tego, co czytam. Dla mnie normalne życie religijne (np. normalne spowiedzi i rachunki sumienia, długie modlitwy (i to bez roztargnień), odpowiedzialność rodzicielska i wychowywanie dziecka lub dzieci występująca w przypadku małżeństwa) jest "poza zasięgiem" (nawet rachunku sumienia i spowiedzi "boję się" bardziej niż rodzicielstwa). Na kapłana czy zakonnika ewidentnie się nie nadaję.
-
Mam "okaleczenie" przez doświadczenia z religią związane z przeszłości. Wydaję się, że do końca życia nie będę zdolny do małżeństwa. Przeraża mnie możliwość pójścia do piekła. Dla mojej mentalności to po prostu absurdalne bestialstwo i żadnego człowieka bym tak nie ukarał, gdyby to tylko ode mnie zależało (nie chciałbym nawet karać torturami krótkotrwałymi). Boję się, że za swoje grzechy będę torturowany, chociażby na Ziemi czy w Czyśćcu. Dla mojej mentalności "żaden ludzki grzech nie powinien być śmiertelny". Boję się tego, że kiedyś popełniłem choć jeden grzech śmiertelny, utraciłem łaskę uświęcającą... Byłem świrem już jako dziecko, a do spowiedzi i Komunii wzięli mnie jak normalnego. Już przed pierwszą spowiedzią popełniałem uczynki, które u normalnej osoby wyglądałyby na grzechy ciężkie. Nawet przed siódmymi urodzinami miałem incydent, który mógł skończyć się spowodowaniem śmierci czy kalectwa bardzo małego chłopca z powodu dziwacznej chęci zrobienia sobie, mówiąc pospolicie, "jaj" (rzuciłem w głowę małego dziecka metalowym przedmiotem, a ono się przewróciło, jakoś zabawna była dla mnie ta cała sytuacja jako całość). Chyba też przed siódmymi urodzinami ściągnąłem młodszemu bratu majtki, odsłaniając jego pośladki, gdy leżał w łóżku (mama to zauważyła i mogła mnie jakoś ukarać). W gimnazjum popełniałem nawet gorsze czyny (np. coś, co w pewnym sensie przypominało stosunek płciowy na o ponad 9 lat młodszym rodzeństwie czy próba wywołania wypadku drogowego dla sławy mojej miejscowości, przy czym w tym okresie nie wyznawałem tych grzechów (nawet chyba nie uznawałem ich za grzech, przynajmniej ciężki i chodziłem do Komunii bez wyznawania tych grzechów). Byłem wtedy nieletni, przed diagnozą całościowego zaburzenia rozwoju. W szkole dokuczali mi, chyba za głupie zachowanie, byłem de facto nienormalny. Mam nadzieję, że nie popełniłem świętokradztwa, bo byłem nienormalny (i wciąż jestem) i nieletni wtedy, uważam, że takich osób jak ja nie wolno dopuszczać do spowiedzi i Komunii bez specjalnego przygotowania, bo to wygląda na coś nieodpowiedzialnego. Skoro można unieważnić małżeństwo zawarte w kościele, to dlaczego przyjęcie Komunii przez "nieszczęśliwego" (czyli "nienormalnego") nieletniego mogłoby być świętokradzkie? Wygląda mi na coś okrutnego możliwość popełnienia przez taką osobę świętokradzkiego przyjęcia sakramentów świętych (taka nienormalna osoba, bez terapii i odpowiedniego przygotowania do sakramentów (które powinno być obowiązkowe ze względu na jej "nienormalność", "upośledzenie"), jest według mnie rażąco nieprzygotowana do przyjęcia spowiedzi czy Eucharystii). Taka osoba potrzebuje terapii i wsparcia, nie groźby świętokradzkiego przyjęcia sakramentów świętych.
-
Bardzo lubię pisać to, co lubię oraz o tym, co mnie interesuje. Miło jest, kiedy ktoś w przyjemny sposób zwraca na mnie uwagę. Nigdy nie miałem sympatii i wygląda na to, że ze względu na upośledzenie do końca życia nie będę zdolny do małżeństwa. Celibat bywał dla mnie przykry. Zwracać uwagę na swoje to lubiłem od małego i niestety mimowolnie mogę być z tego powodu bardzo irytujący. Mojej mentalności nie zależy jakoś bardzo na tym, czy to, co piszę czy mówię, im się podoba, czy nie. Mam potrzebę kontaktów z innymi osobami, ale na własnych zasadach. Kontakt interpersonalny jest dla mojej psychiki jak jakaś zabawa, jeżeli jest taki, jak ona lubi. Chcę wyrozumiałości, braku agresji. A moje "zanudzanie" niestety bywa niemiłe dla innych osób. Myślę, że mam nieprzystosowanie do życia w świecie osób. "Normalne" kontakty mnie nie interesują. Wolę raczej takie jednostronne kontakty na własnych zasadach niż samotną zabawę. Mam jakiś "ekstrawertyczny" autyzm, który może bardziej rzucać się w oczy. Zauważyłem, że się w zasadzie nie obrażam na innych, a moja mentalność ma tendencje do usprawiedliwiania innych. Myślę, że mogłem się obrażać, jak byłem nieletni na... dziewczęta, które nie chciały być moimi partnerkami. Pamiętam, że kiedyś nie mogłem sobie przypomnieć tego, żebym czuł tęsknotę. Moja potrzeba kontaktu z innymi "nie liczy się z wymogami rzeczywistości". "Wszyscy mają mnie lubić "takim, jakim jestem"" i nigdy nie być agresywni. Myślę, że dobrze, że wypłacają mi tę rentę, bo to jest też i jakiś element terapii (znak, że moja niepełnosprawność nie jest mała, dzięki temu, że mam rentę, mam wyraźny dowód, że jest naprawdę bardzo źle z moim poziomem funkcjonowania). Na dodatek to poprawia budżet mój i rodziny. Boję się, że w Ameryce stwierdziliby, że mam tylko problemy osobowościowe, trudności w uczeniu się (np. np. zasad społecznych) i problemy emocjonalne. A w Polsce dostałem diagnozy całościowego zaburzenia rozwoju i choroby psychicznej, które to określenia pasują do mojego problemu. Przez zlekceważenie moich problemów, gdy byłem mały, mogłem nabawić się porządnej "kociarni we łbie". W sferze religijnej miewałem wielki zamęt. Dłuższa spowiedź przeraża mnie - organizowanie tego wszystkiego, podejmowanie decyzji, no i ta odpowiedzialność... Myślę, że mój przypadek jest znakomity jako przykład osoby upośledzonej psychicznie. Moja historia ma sporo wątków, a pokaźna niepełnosprawność była jakby "niewyczuwalna niczym czad" (jak byłem dzieckiem, to raz napisano o mnie, że psycholog nie widzi nic niepokojącego - żenada!).
-
Nie podobałoby mi się to, gdyby ktoś zaprzeczał temu, że jestem chory umysłowo, bo to ignorowanie poważnego problemu. W dzieciństwie po prostu dopuszczono mnie do spowiedzi i Komunii jak normalne dziecko, nie miałem adekwatnej pomocy. Potem miałem straszne przeżycia religijne, strach przed piekłem, problemy z ogarnięciem wybryków z dzieciństwa i wczesnego okresu nastoletniego. Nie każda choroba psychiczna musi wymagać leżenia w szpitalu, nie każde upośledzenie umysłowe musi być związane z niepełnosprawnością intelektualną, nie każdy autyzm musi być podobny do zespołu Kannera.
-
Dla mnie studia mogą mieć też charakter pewnej ucieczki od rzeczywistości i problemów związanych z nią. Na dodatek wtedy, gdybym nie poszedł na studia, to rodzina mogłaby się "pogniewać", że taki mądry chłopak się marnuje. Mama kiedyś powiedziała, że chciałaby, abym zrobił magistra. Łatwość uczenia się też mi pomagała, myślę, że to dzięki niej trafiłem do takiej szkoły średniej, w której miałem raczej spokój (miałem dobre oceny w gimnazjum i poszedłem do klasy, w której teoretycznie powinni być najlepsi uczniowie). Chodzenie do szkoły, na zajęcia mogło być dla mnie czymś w rodzaju przyjemnej rutyny, takiego "wypełniacza czasu". Myślę, że religijność też mi pomogła w życiu (np. w wakacje w 2008 r. potrafiłem się naprawdę sporo modlić, a potem dostałem w tym roku diagnozę z grona F84, zaś w 2010 r. wręcz wspaniale napisałem maturę), mimo tego, że pewne moje poważne problemy są związane właśnie ze sferą religijną.
-
Czy więc umiejętności szkolne nie są twoją mocną stroną? A może coś innego sprawiało, że nauka tak trudno tobie szła (np. problemy w rodzinie, problemy z innymi uczniami czy studentami, zła postawa nauczycieli, trudności ze skupieniem uwagi czy skoncentrowaniem się, natręctwa, objawy psychotyczne)? Twoje problemy w edukacji, brak tej łatwości uczenia się, są kolejnym argumentem wskazującym na to, że twoja sytuacja nie wygląda na wesołą. Moje problemy szkolne były wyraźnie mniejsze niż twoje (co prawda miałem w jednej z klas szkoły średniej godziny rewalidacyjne, myślę, że dzięki diagnozie całościowego zaburzenia rozwoju oraz miałem dwie jedynki na półrocze w jednej z klas), ale maturę napisałem bardzo dobrze i nawet z pewnych egzaminów pisemnych miałem 100% (co prawda na poziomie podstawowym). Mi nauka tego, czego wymagają w szkole, mogła nieraz przychodzić z "dziecinną łatwością".
-
Bardzo interesują mnie problemy podobne do moich, osoby mające takie problemy. Poza tym np. statystyki związane z pogodą, właściwości pewnych substancji chemicznych, mapy, geografia, rywalizacja sportowa, pewne gry telewizyjne i komputerowe. W moich zainteresowaniach nie chodzi o zarabianie pieniędzy, a o np. zabawę czy satysfakcję związaną z tym, że coś, co lubię, jest lepsze od czegoś innego.
-
Nic czy niemal nic nie mówili o mnie złego na studiach. Unikałem bliskich znajomości z kimkolwiek na studiach (między innym przez natrętny lęk, że mnie "zabiją czy otrują"). Kierunek był bardzo wymagający, jeśli chodzi o wyniki uprawniające do studiowania. W związku z tym osoby były tu raczej spokojne. Nie ujawniałem się ze swoją naturą za bardzo. Pierwszy etap studiów ukończyłem dość łatwo, dopiero na piątym roku zaczęły się schody (wtedy na poważniej zajmowałem się swoimi problemami i miałem już koincydencje). Robienie notatek mogło być dla mnie "zabawą" i przyjemnością (zapisywanie zeszytów, wymazywanie długopisów...), studiowanie mogło być też dla mnie "ucieczką" od problemów religijnych. Pracę dyplomową pisałem na temat, który mnie wyraźnie interesował. Mieszkałem na tyle blisko uczelni, że mogłem względne szybko (chociaż nie jakoś bardzo szybko) dojeżdżać codziennie z domu na uczelnię i dzięki temu nie musiałem mieszkać w miejscowości, w której studiowałem. Na dodatek miałem stypendium socjalne, bo rodzina jest dość biedna.
-
W przypadku mojego kolegi z dyskusji nauka była bardzo trudna (z tego, co czytałem w jego postach), a on nie miał diagnoz, zwłaszcza z grona F84. Gdyby nie diagnoza CZR, to możliwe, że nie zostałbym studentem. To, że ktoś kończy studia, nie oznacza, że jest zdolny do pracy, przystosowany do życia. Mi brak interwencji we wczesnym etapie życia mógł bardzo popsuć życie. Doznałem strasznej "traumy" religijnej. To, że nie leżeliśmy w psychiatryku, nie oznacza, że musimy być wyżej funkcjonujący niż wielokrotnie hospitalizowany w młodym wieku schizofrenik, który nawet nie zaczął studiów.
-
Jako dziecko zdecydowanie nie lubiłem wulgaryzmów i w zasadzie ich nie używałem. Przyznaję, że dałbym ci rentę socjalną. Twoje problemy ewidentnie zaczęły się przed rozpoczęciem dorosłości. Z tego, co czytam o tobie, to twój przypadek wygląda naprawdę źle. Powinieneś mieć stopień niepełnosprawności, poważniejszy niż lekki. Wydaje się mi, że masz inną naturę niż przeciętny człowiek, także przeciętny Aspi czy przeciętny schizofrenik. Wyglądasz mi na osobę nieprzystosowaną do świata. Zdajesz się mieć ten sam rodzaj autyzmu i choroby psychicznej jak ja, tylko że twoje objawy są "cichsze", nie rzucają się w oczy tak, jak moje (np. nie masz potrzeby partnerki, a ja miałem od dzieciństwa (możliwe, że to przez to byłem w poradni(?) w dzieciństwie), twoja dziwaczna seksualność nie pojawiła się tak wcześnie, jak w moim przypadku (i nie była też tak obrzydliwa, jak moja), nie miałeś "katastrofy" religijnej (możliwe, że przez swoje poważne problemy religijne brałem leki psychotropowe, a gdybym miał sam autyzm, to może tak źle by nie było), nie masz (przynajmniej tak dużych) tendencji do "wiercenia wszystkim dziury w brzuchu" - zanudzania swoimi (nierzadko uznawanymi za głupie) tematami). Z tego, co czytałem w twoich postach, to masz dość wyraźnie słabsze umiejętności do uczenia się niż ja (słabiej radziłeś sobie w szkole, a w moim przypadku umiejętności szkolne były wyraźną zaletą).
-
Rzeczywiście, odczuwam potrzebę uznania moich problemów za coś wyjątkowego, za głębokie upośledzenie. Wpływa na to m.in strach przed piekłem, torturami, karą za grzechy czy bólem fizycznym, nieludzkimi warunkami życia. Sporo u mnie nędznej obawy przed niewygodą cielesną. Nie podoba mi się, gdy ktoś nie uznaje moich problemów za naprawdę poważne (np. uważając, że nie należy mi się renta - to oznacza także, że tak naprawdę nie jest aż tak źle). Ale i bez problemów religijnych mógłbym być podobnie nieporadny. Osoby, które są na spektrum tego "tradycyjnego" autyzmu, niejednokrotnie radzą sobie lepiej ode mnie, mogą nawet zakładać rodziny. Czytałem też o osobach ze schizofrenią mających potomstwo. W moim przypadku zdolność do małżeństwa byłaby raczej cudem przy takich objawach i takim funkcjonowaniu. Renta to wspomożenie nie tylko dla mnie, ale i dla rodziny. Nie trzeba leżeć w szpitalu czy chodzić do specjalnej szkoły, aby być ułomnym umysłowo. Obecny styl życia nie odpowiada mojej naturze. Problemy religijne dawały mi straszny wycisk. A do religijności osoby takie jak ja mają szczególny antytalent! Nie wiem, czy jedno z mojego rodzeństwa nie ma jakiejś łagodniejszej formy mojej "nienormalności" (ta osoba jest niereligijna i nie widzę w niej zbytnio dobrej woli w tym zakresie). Czytałem też o osobie, która ma podobny rodzaj problemów do moich, ale nie ma "makabrycznych" dziwactw (choć i tak ma sporą dziwaczność), i funkcjonuje na podobnym poziomie.
-
Moje zaburzenia nie wyglądają mi ani na typową schizę, ani na typowy autyzm. Nerwica czy problemy osobowościowe to ewidentnie zbyt łagodne określenie na moje problemy. Na powagę czy wyjątkowość mojego przypadku składają się takie czynniki, jak np. istnienie osobliwych problemów od dzieciństwa, treść moich objawów i sfera, którą dotykają. Można nazwać mój problem chorobą psychiczną, choć szpital i leki w dużych dawkach nie wyglądają mi na coś, co by mi pomogło. Można też nazwać to upośledzeniem umysłowym (ale nie niepełnosprawnością intelektualną). Nazwanie tego rodzajem autyzmu (ale nie takiego tradycyjnego, "kannerowskiego"!) budzi najmniej wątpliwości. Ale "przeciętni" autyści nie są tacy "wykolejeni" jak ja. Wydaje mi się, że dla osób takich jak ja religijność (sfera, która sprawia mi szczególne problemy) jest czymś wyjątkowo trudnym. A ja zmierzyłem się z wyzwaniami religijnymi, przez co mogłem się okaleczyć jeszcze bardziej. Takie osoby jak ja powinny mieć "indywidualny tryb życia". Niestety, trzeba przyznać, że wielu rzeczy, które przeciętny człowiek potrafi, one nie potrafią (albo robią je nieefektywnie). Przyznanie się do upośledzenia (np. przed pracodawcą) wygląda mi na lepsze rozwiązanie dla takich jak ja niż życie "na hardzie", bez ułatwień związanych z niepełnosprawnością. Moją kondycję nazwałbym kalectwem spokojnie. Otoczenie musi zaakceptować ograniczenia i odmienność takich osób. Potrzeba wyrozumiałości i łagodności, nie srogości! Nie może robić z nich na siłę "psychotypowych" osób. Mam inny sposób funkcjonowania, "inne podejście do rzeczywistości", "inną naturę".
-
Uważam, że leki w moim przypadku raczej zaszkodzą i jeszcze bardziej otumanią. Wtedy to boję się, że straciłbym i te umiejętności, co mam teraz, a poziom funkcjonowania wcale by się nie poprawił, tylko by spadł. Jeżeli jednostka chorobowa nazywana schizofrenią wiąże się z "katowaniem" siebie psychotropami, to nie chcę jej mieć. Mam nieprzystosowanie do życia społecznego, rodzinnego i zawodowego. Normalne kontakty nie interesują mojej natury, nawet nie umiem za bardzo sobie ich wyobrażać. Ktoś, kto dopuściłby mnie do małżeństwa, raczej zbyt odpowiedzialny by nie był. Do pracy na normalnych warunkach się nie nadaję, dokładność czy efektywność pracy w moim przypadku mogłaby ewidentnie nie zadowalać pracodawców, a taki "upoślad" mógłby być też dla innych "atrakcją turystyczną" niczym małpka w zoo. Nie chcę tak żyć, jako nędzna ofiara, nieważne, czy "normalnych" ludzi, czy mających jakieś zaburzenia czy choroby. W sferze religijnej to już w ogóle doświadczam "masakry". Tu szczególnie razi moja niepełnosprawność.
-
A jakie było twoje dzieciństwo? Jeśli "nienormalne", to dlaczego nie masz diagnozy z grupy F84 (całościowe zaburzenia rozwoju)? Czy jesteś tylko schizofreniczką, czy może i jakąś Aspijką? Typową schizofrenię lekami można leczyć i nierzadko to bywa skuteczne, a u mnie to nie typowe objawy rzekomo królewskiej choroby są największym problemem, lecz to, że jestem "upośladem". Schizofrenicy wcale nie są tak osobliwi, jak to się wydaje. Ty upośladem nie jesteś, masz po prostu schizofrenię. I bycie aspim czy autystą nie oznacza bycia upośladem. Tak samo niepełnosprawność intelektualna czy zespół Downa nie oznaczają bycia nędzną ofiarą losu.
-
To nie tylko zaburzenia osobowości, choć osobowość mam też poważnie nienormalną. Przede wszystkim autyzm, choroba psychiczna i niepełnosprawność. Same zaburzenia osobowości nie czynią osoby takim "popychlem" nawet dla schizofreników czy aspich. Jestem upośledzony, nazywanie moich problemów zaburzeniami osobowości to coś krzywdzącego i bagatelizującego moje problemy. W dzieciństwie zbagatelizowano moje problemy, dopuszczono mnie normalnie do sakramentów, a teraz jest bardzo źle. Dla mojej mentalności takie kondycje jak moje to najgorsze świrostwa, jakie mogą być. Udają "normalność", a czynią z ofiary popychle dla każdego wręcz. Lepsze "świrostwo" jawne niż ukryte.