Skocz do zawartości
Nerwica.com

take

Użytkownik
  • Postów

    4 084
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez take

  1. Prokreacja powinna być dla Stwórcy - aby poczęte dziecko było na wieki w Niebie, a nie być wynikiem egoistycznych pragnień czy (tym bardziej) "zwierzęcego" popędu, chuci, pożądliwości. Chuć jest dla mnie ciężarem. Trudno mi przez nią myśleć o kobietach w wieku zbliżonym do mojego. Instynkt przedłużenia gatunku sprawia, że upadła natura widzi w osobie płci odmiennej "narzędzie" "do produkcji" potomstwa, instynkt ów kusi przyjemnością płciową do grzechu nieczystego, chociażby w myślach. Opanowanie chuci kosztuje mnie, niestety, trzeba się mniej lub bardziej wysilić w moim przypadku. Ta zwierzęca chuć jest dla mnie ciężarem. Nie zgadzam się na nią. Chcę się jej pozbyć. Chuć przeszkadza, nakłania do grzechu. Nie akceptuję jej w ogóle. Nie chcę mieć grzechu.
  2. Nie zgadzam się z powyższą opinią dotyczącą grzechu pierworodnego. Grzech pierworodny nie jest grzechem uczynkowym. Dla tego świata żądza seksualna to coś dobrego. Ale to nie jest coś dobrego. Grzechy nieczyste są ZABÓJCZE dla duszy. Libido biologicznie dąży do prokreacji, ale nie jest to prokreacja dla świętości, raczej na odwrót. To nie prokreacja czy różnica płci są złe same w sobie. To nieczysta przyjemność i żądza seksualna są złem. Bez grzechu pierworodnego prokreacja (do której potrzebni byliby kobieta i mężczyzna) też by istniała. Ale nie byłoby pożądliwości i nieczystej przyjemności, gdyby człowiek nie upadł.
  3. Pożądliwość seksualna to jeden ze skutków grzechu pierworodnego. Nie chodzi jej o dobro duchowe człowieka, wręcz przeciwnie. Nie uważam, że pożądliwość seksualna pochodzi od Stwórcy! Pożądliwość seksualna to "straszna" pokusa, "krzyk" upadłej natury ludzkiej o rozmnażanie się, ale w tym rozmnażaniu się nie chodzi o to, aby potomstwo poszło do Nieba... Po tym, co obserwuję u siebie, to dochodzę do wniosku, że ktoś taki jak ja nie nadaje się na rodzica czy współmałżonka. I nie zanosi się, aby to się miało zmienić. Na dodatek mam "dojmujący" pociąg zmysłowy, a ja nie chcę grzechów zmysłowych (i grzechów w ogóle). Nie chcę czuć lust czy grzeszyć przez lust. Pożądliwość seksualna to efekt działania biologicznego instynktu przedłużenia gatunku, który nie widzi w prokreacji czegoś duchowego (a jeżeli jest to pokusa diabelska, to ona chciałaby poczęcia dziecka nie dla Nieba, ale dla Piekła, aby dać mu kolejną duszę). W każdym razie zmysłowa przyjemność nie jest dobra i trzeba ją odrzucić. Chciałbym być zupełnie aseksualny. Nie chcę przyjemności seksualnej i popędu płciowego. Nie chcę pożądliwej tajemniczości, w której niewidzenie czyichś intymności generuje pożądanie seksualne czy przyjemność płciową lub ją zwiększa. To nie samo zobaczenie najbardziej intymnych części ciała jest problemem, lecz intencje, uczucia i to, co się z nimi robi. Ginekolog musi oglądać genitalia osób płci przeciwnej, bo taką ma pracę. Skoro ginekolog może bez pożądliwości dotykać i oglądać najintymniejsze części ciała kobiet, to dlaczego mąż miałby pożądliwie czy zmysłowo dotykać żony, w taki sposób patrzeć się na nią czy w taki sposób o niej myśleć?
  4. Moja mentalność "nie może znieść" groźby potępienia, okrutnych kar itp. Dla niej srogie kary są czymś bardzo złym. Nie chcę być potępiony na wieki, nie chciałbym nawet pójść do czyśćca. Boję się mąk. Tyle jest we mnie skłonności do grzechu (np. nieczystego przez myśli, spojrzenia, dotknięcia itp.) Popęd seksualny nie ogląda się na dobra duchowe. Biologia patrzy na prokreację zwierzęco, ładna kobieta dla upadłego ciała jest potencjalną matką potomstwa. Nędzny popęd seksualny kusi przyjemnością seksualną do grzechu nieczystego. Bycie w małżeństwie wygląda mojej mentalności na coś, co bardziej naraża na grzech nieczysty niż celibat (np. naraża na zmysłowe czy lubieżne myśli o żonie, zmysłowe dotknięcia jej, zmysłowe pocałunki). W celibacie NIE MA tak bliskiej kobiety, jak żona w małżeństwie. To nie ciało kobiece jako takie jest złe, ale zmysłowa żądza, pożądliwość, nieczyste przyjemności są złe.
  5. Przyznaję, że bardzo mi się nie podoba awatar użytkownika Kalebx3. Ewidentnie wzbudza on pożądanie seksualne, czyli kusi do śmiertelnego grzechu nieczystości. Pisząc to, nie chcę nikogo urazić czy zdenerwować. Także inne awatary mogą działać podobnie. Osobiśce odrzucam przyjemność seksualną, pożądanie (ang. lust) zupełnie. W ogóle się na nie nie zgadzam, także wtedy, jeżeli miałoby związek z własną żoną. I chcę, aby każdy odrzucił lust (i wszelki inny grzech), aby był w Niebie na wieki. Nie chcę czyjegokolwiek potępienia.
  6. Nie wiem, co robić w swojej sytuacji. Myślę, że moją kondycję trzeba uznać ewidentnym kalectwem na podstawie tego, co było. Całkowita abstynencja od intymności płciowej i bezmałżeństwo wyglądają mi na jedyną słuszną drogę dla mnie, co oznacza, że nie na miejscu jest w moim przypadku szukanie żony, zakładanie rodziny, bo z natury się nie nadaję do tych rzeczy. Brak małżeństwa zdaje się kojarzyć głównie z osobami konsekrowanymi i duchownymi, ale mogą być też tacy, co nie nadają się do małżeństwa przez niepełnosprawności. Takie osoby nie nadają się do "pracy" związanej z założeniem rodziny. Ostatnio czytałem teksty "przejmujące mnie" "jakby nieopisaną trwogą". Można dzięki "srogiej nauce" szybko dokonać wyraźnych postępów duchowych, chociaż "trwoga" jest dla mojej psychiki "STRASZNA". Dzięki tym "bolesnym" przeżyciom dużo się nauczyłem o celibacie i rodzinie. Celibat i małżeństwo okazują się być wówczas "całkiem podobne do siebie", gdy odrzuci się lust. Celibat jest wyższy od małżeństwa, ale są różne rodzaje celibatu. Celibat kogoś takiego jak ja - nieodpowiedzialnego, upośledzonego, chorego umysłowo, żyjącego w luksusach jest mniejszym poświęceniem niż jakiekolwiek odpowiednie małżeństwo. Ale reguła dogmatyczna jest taka, że celibat jest lepszy i wyższy od małżeństwa.
  7. Wydaje mi się, że osoby piszące w tym wątku mogą nie rozumieć, jak "gruba" jest moja niepełnosprawność. "Nie wyobrażam sobie normalnego funkcjonowania". Bardzo krzywdzące wydaje mi się stwierdzenie, że to mój wybór! Na dodatek może ono powodować nawroty czy nasilenie udręk duchowych czy skrupułów. Jestem "straszny gamoń", to fakt, no cóż. I z tego względu nie nadaję się do małżeństwa. Małżeństwo nie wygląda na powołanie dla osób takich jak ja, na drogę dla osób takich jak ja. Mógłbym z dzieci i żony zrobić jakichś "zwichniętych fanatyków", którzy też mogliby popaść w wielkie rozterki, straszliwy zamęt wewnętrzny itp. Poza tym zachowuję się jak "upośledzony" (moja historia życia potwierdza, że nim de facto jestem, a nie np. "głupiego udaję"). Celibat jest czymś pięknym, i wygląda on na powołanie nie tylko osób konsekrowanych czy duchownych, ale i takich biednych dzieci jak ja. Autyści, schizofrenicy, osoby z lekką niepełnosprawnością intelektualną mogą zakładać rodziny, ale taki ktoś jak ja jako małżonek czy rodzic to wygląda na przesadę - za bardzo ułomny psychicznie, ma ciągłą, oddziecięcą niepełnosprawność. Oznaczało by to, że nie widzę dla siebie innej drogi jak bezżenność, bezpotomność, nietknięcie seksualne, czystość, umartwienie płciowości. Tak jak ksiądz czy zakonnica, chociaż, skoro ze względu na ogólne upośledzenie psychiczne nie nadaję się na męża, to i tym bardziej nie nadaję się na kapłana czy zakonnika.
  8. Inaczej odczuwam. Jestem nienormalny. To jest ewidentne, gdy dokona się obserwacji mojego zachowania i treści myślenia. To, że ktoś nie odczuwa jakiejś potrzeby, to nie jest jego wybór (tak samo jak to, że może doznać bólu, nie jest jego wyborem). Moja inteligencja zwodzi straszliwie. Mam talent do rozmyślań niczym filozof, nie do "pieniężenia" (jak np. znakomity artysta) czy bogatego życia wewnętrznego jak zakonnicy. Jestem bardzo nędznym człowiekiem na tle innych. Inni potrafią dużo cierpieć i sprawnie funkcjonować (np. jako rodzice, lekarze, żołnierze, informatycy). Do zakonu czy na księdza się nie ewidentnie nie nadaję. Widzę coś pięknego w całkowitym celibacie i całkowitej abstynencji seksualnej, które to mogą być moim powołaniem (ze względu na swoje cechy nie widzę u siebie zdolności do bycia rodzicem). Widzę u siebie pokaźną ukrytą niepełnosprawność, na której pozbycie się nie widzę szans. Może tego, że będę kiedyś miał pracę, to nie wyklucza, ale małżeństwo zdaje się być nieosiągalne przy takiej kondycji psychicznej.
  9. Dla mnie pisanie ciągle tego samego do siebie to "normalka" i mojej mentalności to nie razi. W ogóle "mierzi" mnie stawianie mi "normalnych" wymagań wobec mnie. Każda dłuższa spowiedź dla osób z takimi skłonnościami do skrupułów jest rażąco niewskazana. Wymagania takie jak spowiedź z dłuższego okresu są dla mnie "zabójcze". Mam problem z "ogarnianiem" życia. Bycie dziwacznym świrkiem to dla mnie normalność od dzieciństwa. Nie mam doświadczenia w zakresie "bycia normalnym", "bycia zwykłym człowiekiem". "Nie czuję potrzeby socjalizacji". Społeczeństwo jest dla mnie "OBCE", moja mentalność nie przejmuje się nawiązywaniem znajomości i normalną komunikacją z innymi. Razi jakimś chorym autyzmem. W jakimś stopniu "żyję w swoim świecie". Jestem upośledzony i nie zanosi się na to, aby do mojej śmierci się to zmieniło.
  10. Komentarz z pewnego forum na post o tej treści, co powyżej w tym wątku: Skomentowałem to tak:
  11. W ostatnim czasie mam religijne refleksje które wyglądają NIESAMOWICIE. Są nawet bardziej "niewiarygodne" niż moje bardzo liczne koincydencje. Mam w myśli idee, że moja kondycja jest Wielką Mentalną Nietypowością (WMN) i Wielką Ukrytą Niepełnosprawnością (WUN), która jest "Rodzicem" wszystkich innych "mentalnych nietypowości" i "ukrytych niepełnosprawności". WMN, WUN z definicji jest dla mnie zjawiskiem nadprzyrodzonym i wygląda na "tajemniczy dopust Opatrzności".
  12. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Do przyjaźni małżeńskiej czy rodzicielskiej chyba ewidentnie się nie nadaję. Czytałem o wielu osobach z zespołem Aspergera i są dużo mniej "dziwaczne" od mojego przypadku. Przeprowadzam ostatnio bardzo zaawansowane rozważania religijne, myślę, że mi pomagają, wyglądają mi na jeszcze niezwyklejsze niż koincydencje. Schizofrenicy wcale tak "dziwnie" na tle mojego przypadku nie wyglądają, nawet ci gorzej funkcjonujący, leżący w szpitalach. Typowy aspergeryzm to też wyraźnie inny profil kondycji niż w moim przypadku. "Nie mam kontaktu z rzeczywistością" w pewnym stopniu. "Normalne życie" to coś "zabójczego" dla mojej psychiki, stąd nieprzystosowanie do życia rodzinnego, społecznego i zawodowego. Nie oznacza to, że nie mogę mieć kontaktów społecznych czy wykonywać jakichkolwiek zajęć (np. chodzenia do sklepu na zakupy, studiowania). Leki na schizofrenię nie wyglądają na coś potrzebnego w moim przypadku, bo moja choroba przypomina jakieś "grube upośledzenie umysłowe" bez niepełnosprawności intelektualnej, a nie "postradanie zmysłów", które skutecznie leczy się lekami psychotropowymi i leżeniem w szpitalu psychiatrycznym. Wygląda na to, że przez tę autystyczną, upośledzającą chorobę celibat do końca życia jest jedynym dobrym rozwiązaniem w moim przypadku. Tak "oderwana" i dysfunkcyjna" psychika, która "jakby śniła cały czas", tym bardziej wyklucza życie kapłańskie, duchowne czy konsekrowane. Raczej jestem "skazany" na bezżenność i umartwienie z nią związane ze względu na niepełnosprawność rozwojową i przewlekłą. Mimo wysokiej inteligencji jestem jak to stereotypowe "biedne dziecko z zespołem Downa". Mam "książkowy" i "znakomity" przypadek "ukrytej niepełnosprawności". Powiedziałbym, że to rzeczywiście jakiś rodzaj kalectwa i upośledzenia. W sferze religijnej doszło do "masakry" w moim przypadku (Wielki Zamęt, "trwoga egzystencjalno-eschatologiczna", straszne skłonności do skrupulanctwa).
  13. Bardzo dużo rozważam w ostatnim czasie. Odbyt i defekacja kojarzą mi się z oczyszczeniem środka, usunięciem obrzydliwości z wnętrza. "Wymyśliłem" fikcyjną istotę nazwaną "feflurprodo" (fe - od "fekalia", fl - od "flatus", ur - od "uryna", prod - od "produkować", o - końcówka rodzaju nijakiego). Istota ta nie jest mężczyzną, nie jest kobietą, jest rodzaju nijakiego. Nie ma dzieci, nie ma matki, ojca. W ogóle nie ma genitaliów, układu płciowego. Jest łysa, nie ma brody, wąsów. U kończyn ma sześć palców, nie pięć. Ale sylwetkę ma ogólnie jak mężczyzna w wieku około czterdziestu pięciu lat. Nie ma popędu płciowego w ogóle. W ogóle nie czuje uczuć seksualnych. Jej pracą jest jedzenie, picie, defekowanie, flatulowanie i urynowanie. Je mnóstwo, pije mnóstwo, defekuje bardzo dużo, bardzo dużo też flatuluje. Nie cierpi fizycznie. Stworzenie takiej istoty nie ma sensu. Ale ta "konstrukcja myślowa", która pojawiła się u mnie dzisiaj, służy mi do rozważań. Nie chcę mieć z jej powodu grzechu, nieczystości.
  14. Realizacja obrzydliwych pokus i zboczeń na Aspijce wygląda mi bardziej obrzydliwie niż realizacja ich na nie-Aspijce. Ne interesuje mnie "seks". Nie chcę mieć orgazmu. Jeśli byłaby taka możliwość, to chciałbym poczynać potomstwo przez nadprzyrodzone ściskanie opisane w objawieniach bł. Anny Katarzyny Emmerich odnośnie Poczęcia Niepokalanej Dziewicy (http://pasja.wg.emmerich.fm.interiowo.pl/zycie_jezusa9.htm), gdzie rozkoszą była nadprzyrodzona ekstaza; dzięki temu z żoną mógłbym poczynać bez współżycia genitalnego, które zwykle jest związane z orgazmem, przynajmniej u mężczyzny. Ale po grzechu pierworodnym chyba nikt poza rodzicami Niepokalanej Matki nie otrzyma przywileju takiego poczęcia. Nie chcę współżyć, wywoływać orgazmu nie dla świętej prokreacji. A stosunek waginalny w dzień płodny nie daje gwarancji poczęcia. Chciałbym w życiu począć tyle dzieci, ile odbyłem współżyć. Dla kogoś tak osobliwego jak ja poczynanie dzieci z kobietą niemającą autism spectrum disorder jest nudne, nieatrakcyjne do tego stopnia, że lepszy już celibat do śmierci niż "obca z natury" żona, zwłaszcza jako matka potomstwa. Jakbym spłodził potomstwo z Aspijką, to dla mojej natury byłoby to coś bardzo pięknego, bo spłodziłem dziecko z osobą, która ma coś, co jest moim specjalnym zainteresowaniem, bo spłodziłem dziecko z fascynującą dla mnie kobietą, czyli Aspijką. Czytałem o niejednej Aspijce mającej potomstwo, nawet czytałem o rodzinie złożonej z samych Aspich. Jak dziecko ma umrzeć w grzechu ciężkim, to oczywiście nie chcę w ogóle go poczynać, nie chcę w ogóle współżyć. Na co się wtedy angażować? Jak chociażby jeden z małżonków ma nie dostać się do Nieba, to po co wtedy małżeństwo? Nie chcę takiej więzi, takiej przyjaźni, co jest tylko w doczesności! Moja natura krzyczy o wybraną Aspijkę jako szczególną przyjaciółkę na wieki, może nawet matkę potomstwa. Celibat jest dla niej jakby przyczyną bzika dysfunkcyjnego robiącego ze mnie "bezrobotnego", odizolowanego schizola jeszcze gorszego niż przedtem. Do posiadania potomstwa w moim stanie raczej się nie nadaję... Myślę, że to może być kwestia niezdolności do używania rozumu (patrząc na moje upośledzenie psychiczne, problemy z życiem religijnym). Nie myślę "osobowo", posiadanie dziecka może mi wyglądać po prostu na "pracę". Nie chcę "seksu". Nie chcę zdrady, oddalenia żony, rozwodu, nieważnego małżeństwa! Nie chcę współżycia nie dla prokreacji. Orgazm, wytrysk, erekcja, przyjemność seksualna, pożądliwość, nie dają szczęścia. Mi z tych dwóch ostatnich może być trudniej zrezygnować niż z trzech pierwszych, mogę mieć problemy z określeniem, co jest przyjemnością seksualną czy erekcją, orgazm, erekcję i wytrysk łatwiej rozpoznać. Ale moja natura chce intymnie patrzeć na nagie piersi żony-Aspijki czy nawet ich dotykać (nie w celu wywołania podniecenia seksualnego u kogokolwiek, nie mówiąc o orgazmie). Dla mojej natury może być fascynujące to, że Aspijka ma wulwę, piersi, pośladki, brzuch, uda. Mam jakąś "obsesję" na punkcie seksualności. Chce spać z żoną w jednym łóżku w ciemności. To dla niej coś bardzo intymnego. Chce dotykać jej pośladków, zakrytych tylko częściowo majtkami lub samą długą koszulą nocną. Chce "potężnej dawki intymności cielesnej" przez kontakt z żoną. Nie chcę poniżać żony przez realizację ohydnych perwersji czy inne formy nieczystości. Niestety, żona miałaby i czyniła to, z czym związane były moje obrzydliwości. Ona też usuwałaby to, co zbędne z organizmu, przez odbyt, a owe substancje nie wyglądałyby zbyt ładnie i nie pachniałyby zbyt ładnie, zaś ich wydalaniu towarzyszyłyby wzbudzające zakłopotanie dźwięki. Żona nieraz na dobę wydalałaby z jelit także substancje gazowe, czemu nieraz towarzyszyłby związany z zakłopotaniem dźwięk, zaś zapach tych substancji byłby raczej nieładny (czy nawet bardzo nieładny). Której Aspijki bym nie wybrał, każda by to robiła (chyba, że byłaby jakaś łaska nadprzyrodzona wstrzymująca czynności fizjologiczne czy jakiś rzadki problem ze zdrowiem).
  15. Dziwne, że mamy tak dużo podobnego. Brak potrzeby bycia kochanym, osobliwe zboczenia, jakiś dziwny autyzm niepodobny do tradycyjnego... Koprofilia jest bardziej upokarzająca dla partnerki i bardzo poniżająca jej godność. Chociaż może być mniej niebezpieczna czy bolesna dla niej. Koprofilia okrutnie wykorzystuje osobę płci żeńskiej, robiąc z niej "cuchnące wydaliny". Tak samo atrakcyjny może być dla zboczonej natury fakt wydalania gazów jelitowych, które cuchną. Myślę, że zrobiłem wyraźne postępy w walce z tym "wieprzostwem" w ostatnim czasie.
  16. Koprofilia i tym podobne wynaturzenia wyglądają mi na wyjątkowo poniżające człowieka (który jest obiektem realizacji perwersji) zboczenia seksualne. Jakby zionęły szatańską pogardą dla (w moim przypadku) ludzi płci żeńskiej. Drugi człowiek nie jest zredukowany do przedmiotu do wykorzystania i żałosnej zabawy marnotrawiącej duchowy potencjał i burzącej Porządek duchowy, lecz do "żyjącego, wstrętnego i ohydnego, śmierdzącego "G***A""! W tym zboczeniu osoba płci żeńskiej to "osobowe, żywe, czujące, myślące, ohydne, odrażające, obrzydliwe, cuchnące strasznie "G***O!"". W tej haniebnej pokusie jakby zawierała się jakaś nieopisana nienawiść, piekielna pogarda i wściekłe, złośliwe, okrutne upokorzenie kobiety. Czyżby to była po prostu perfidna, bolesna dla osób płci niewieściej zabawa szatana, a nie tylko dziwaczna parafilia? Koprofilia to takie odrażające poniżenie kobiety... Skąd tyle ohydnych uczuć wobec kobiet? Czy chcę tej parafilii? NIE!!!
  17. Czuję, że bardzo brakuje mi fizycznej intymności z płcią przeciwną. Mojej naturze bardzo się nie podoba życie w bezżenności, brak intymnego fizycznego kontaktu. To wygląda mi na coś podłamującego i dodatkowo okaleczającego. "Nie mam ochoty" na życie jak zakonnik czy ksiądz! A tak żyję przez bezżenność obecnie. Dlaczego celibat, życie w całkowitej abstynencji seksualnej jest dla mnie takie "dołujące"? Bardzo dużo myślę na temat seksualności. Celibat jest dla mnie utrapieniem. Nie mam żony, nawet nie mam kogoś, do małżeństwa z kim się przygotowuję. "Strasznie" mi się żyje bez możliwości łagodzenia pożądliwości związanej z małżeństwem. Brakuje mi żony, kobiety. W bezżenności widzę w swoim przypadku głównie "katusznictwo". Doszedłem do wniosku, że orgazm, wywoływanie wytrysku i współżycie mają być tylko dla prokreacji i jest to dla mnie logiczne (choć dla wielu coś takiego może wydać się czymś bardzo trudnym), ale rezygnacja ze wszystkich form intymności cielesnej w małżeństwie wygląda dla mnie na robienie z siebie inwalidy i obłąkańca (chyba, że ma się talent duchowy na poziomie osoby przeznaczonej do życia konsekrowanego, kapłaństwa czy jest się autentycznie aseksualnym). Moja natura zdecydowanie NIE chce żyć z żoną jak brat z siostrą, nie chce ograniczać intymności fizycznej do współżycia (które dla mnie ma oznaczać prokreację). Potrzebuję "przytulanki", mam straszny pociąg fizyczny do płci przeciwnej. Moja natura jakby POTRZEBOWAŁA tych rozkoszy małżeńskich, których można zażywać bez obawy grzechu. Przez bark żony muszę sobie ich odmówić. Mojej naturze zdecydowanie nie chce się żyć w małżeństwie tak, jak czynili to Bolesław Wstydliwy i św. Kinga czy biblijni Tobiasz i Sara. Dla niej takie małżeństwo (białe, bez nawet współżycia dla prokreacji czy współżycie dla prokreacji bez zaspokajania pożądliwości (myślę, że tym odznaczali się Tobiasz i Sara)) jest czymś "ponad siły", "udawaniem zakonnika czy kogoś o heroicznych cnotach, wyniesionego na ołtarze". A ja chcę tylko zbawienia siebie, żony, potomstwa, rodziny, bez czyśćca, ale dążenie do heroiczności moją mentalność oburza... Obecnie i tak muszę praktykować czystość na poziomie "jakby heroicznym" i jest to "bolesne".
  18. Myślę, że w ostatnim czasie zrobiłem znaczny postęp w walce z moimi zboczeniami. Potrzebne do tego było dużo religijności i refleksji. Realizowanie na kimś czynności koprofilnych, flatufilnych czy tym podobnych to jakieś wielkie poniżenie godności drugiej osoby, zrobienie z niego "masy śmierdzącego g****". To coś wyjątkowo upokarzającego dla człowieka. W związku z tym wolałbym nigdy nie widzieć odbytu własnej żony. To stanowi dla mnie pokusę do ohydnych zboczeń. Ale mam pragnienie spędzania każdej nocy z żoną w samych majtkach. Mogę mieć ochotę klepać ją po pośladkach, ugniatać czy głaskać jej pośladki (ale nie tak, żeby przenikał wstydliwy zapach z okolic odbytu; nie chciałbym też widzieć odbytu czy jego najbliższej okolicy ani dotykać tych fragmentów ciała) - nie po to, by ktoś miał orgazm. Pokusę stanowi dla mnie także ściąganie majtek żony, nawet na trochę, aby ujrzeć jej bruzdę pośladkową, a nie odbyt. Bruzda pośladkowa kojarzy mi się z tym, co cuchnące i wolałbym jej w ogóle nie widzieć u osób płci przeciwnej. Mojej naturze bardzo się nie podoba życie w bezżenności, brak intymnego fizycznego kontaktu. To wygląda mi na coś podłamującego i dodatkowo okaleczającego. "Nie mam ochoty" na życie jak zakonnik czy ksiądz! A tak żyję przez bezżenność obecnie. Dlaczego celibat, życie w całkowitej abstynencji seksualnej jest dla mnie takie "dołujące"? Bardzo dużo myślę na temat seksualności. Celibat jest dla mnie utrapieniem.
  19. Moja natura nie chce dla siebie takich rzeczy, jak brak regularnej intymności fizycznej w małżeństwie, życie w zakonie czy wymagająca szczególnego poświęcenia heroiczność cnót, gdyż zdecydowanie nie czuje się na siłach do takich zadań. Są tacy ludzie, którzy otrzymują łaski potrzebne do tego, by tak żyć. Ja mam to pierwsze ("brak regularnej intymności fizycznej w małżeństwie") i mam myśli, że to mnie dołuje, "rozwala", "ogłupia". Nie chodzi tu o szczytowanie czy współżycie (które rezerwuję dla prokreacji), a o np. widok nagich piersi małżonki, widok żony w samych majtkach, dotykanie jej krągłości, spanie z żoną w jednym łóżku (najlepiej w samych majtkach) co noc, mówienie do niej czułych słów (np. "kwiatuszku", "kochanie" czy zdrabnianie jej imienia), całowanie jej (zwłaszcza w twarz), głaskanie jej, przytulanie się do niej (zwł. w łóżku), patrzenie na nią. Może nawet nie być wzwodu czy seksualnego podniecenia. Niestety, mam ewidentną potrzebę zachowań seksualnych i życie niczym zakonnik jest dla mojej natury jakby rodzajem utrapienia Nie chcę się masturbować, zaspokajać pornografią itp.
  20. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Całą swoją kondycję mogę podejrzewać o bycie czymś nadprzyrodzonym. Moja perwersja wygląda mi szatańsko, jakby prosto z Piekła pochodziła, od duchów nieczystych, upadłych aniołów, a więc miałaby jakieś nadprzyrodzone źródło (niedobre istoty duchowe). Czytałem w Dzienniczku św. Faustyny o iskrze, która wyjdzie z Polski i przygotuje świat na ostateczne przyjście Zbawiciela, to miałem myśli, że to ja jestem ową iskrą (a nie np. św. Jan Paweł II), co wygląda na mocne idee urojeniowe. Mam rozważania duchowe, które określiłbym jako naprawdę zaawansowane. "Nie potrafię żyć normalnie", mam inny sposób funkcjonowania, "nieźle autystyczny". Bycie kapłanem czy zakonnikiem jest ewidentnie niekompatybilne z moją kondycją. Dla mnie milczenie wewnętrzne wygląda na udrękę czy coś niemożliwego, ciągle myślę o czymś, co mi się podoba, "nie potrafię" spokojnie ustać w miejscu, ciągle "coś robię" (chociażby w myślach). Jestem "infantylny". Jestem "kosmitą", mam ukrytą niepełnosprawność. Kontakt ze mną może być bardzo irytujący dla kogokolwiek Natura nie ma "tradycyjnej" emocjonalności. Jakby nie rozumiała potrzeby bycia kochanym, choć nie wyklucza założenia rodziny i PRAGNIE małżeństwa (dobrego, świętego). Nie chce heroizmu, chce wygody. Dla niej jakby albo coś było bardzo łatwe, albo "nie do wykonania". "Ma być komfort i już!". Bezpieczeństwo jest dla niej ważniejsze niż prestiż. Uznaje, że musi być jakiś rozsądny ład (np. odrzuca rozwiązłość i pijaństwo). Ale nie chce tragedii. Możliwe, że nie ma nikogo takiego jak ja, nie było i nie będzie. "
  21. Moja autystyczna natura jakby "wrodzenie" wierzyła w to, co pod b), że nawet Szatan będzie zbawiony na wieki, nawróci się; uznaje, że zwierzęta są nieśmiertelne, choć bezrozumne, bezosobowe i każde z nich po śmierci osiąga jakiś rodzaj wiecznej szczęśliwości. Dla niej wieczne potępienie czy torturowanie jest jedynie "bezsensownym sadyzmem".
  22. Jeżeli chodzi o życie jak ksiądz czy zakonnik, to rzeczywiście jest dla mnie SZKODLIWE i nie nadaję się do takiego powołania. Nawet zwykła spowiedź jest w moim przypadku dużym problemem. Mam porządny autyzm i "z natury" funkcjonuję ewidentnie inaczej. Z taką kondycją nie ma szans na pełnienie wielu funkcji życiowych, np. osoby duchownej czy żołnierza.
  23. Miałem specjalistyczną diagnozę, po której stwierdzili, że mam zespół Aspergera. Czytałem o wielu osobach z tą diagnozą i wcale nie były tak "osobliwe" jak ja. Zdaje mi się, że osoby z tego rodzaju problemami mają szczególne tendencje do ateizmu, może i do nieortodoksyjnego patrzenia na religijność. Stwierdziłem, że tacy jak ja powinni mieć limit grzechów wypowiadanych podczas jednej spowiedzi, przed rozgrzeszeniem (np. do dziesięciu). Liczba tego, co należałoby powiedzieć na spowiedzi, "przerażała" mnie. Co do seksualności - czuję w sobie straszną potrzebę małżeństwa. Od dzieciństwa mam obrzydliwe preferencje seksualne, za które się ostatnimi czasy bardziej zabrałem (aby się ich pozbyć, wyleczyć się z nich). Ich realizacja byłaby poniżeniem, upokorzeniem żony, kobiety czy jej godności. Mój tata miał dwoje narodzonych dzieci, gdy kończył 25 lat. Ja do tego czasu raczej się nie ożenię. Podoba mi się to, że miałem tak młodych rodziców (tata miał niespełna 21 lat, gdy mnie począł, mama jest o ponad rok starsza). Mi mniej niż rok zostało do ukończenia dwudziestego piątego roku życia. W moim przypadku współżycie czy szczytowanie tylko dla prokreacji może być mi łatwiej zaakceptować i zrozumieć, ponieważ nie mam "normalnych" potrzeb emocjonalnych, żyje mi się bardzo wygodnie (więc i ograniczyć doświadczanie szczytowania dla celu poczęcia tym bardziej by wypadało, choćby jako dziękczynienie) oraz przeprowadzane (powiedziałbym, że zaawansowane) rozważania teologiczne. Chcę, aby żona przede wszystkim była święta i czysta, aby cała rodzina poszła do Nieba, najlepiej bez czyśćca (nikt nie musi być wyniesiony na ołtarze, ale każdy musi zostać zbawiony). Ale małżeństwo z nie-Aspijką jest dla mojej rażąco innej natury "be" i "obrzydliwe", jeżeli to ja miałbym być mężem. Jestem jakby "zakochany" w Aspijkach... One mają coś podobnego do mnie, i to od dzieciństwa. To nie tylko natręctwa czy skrupuły, ale ogólna odmienność. Realizacja moich wstrętnych pokus na Aspijce wygląda mi gorzej, niż realizacja ich na innej osobie płci żeńskiej. Celibat może mi dokuczać bardzo mocno i podcinać skrzydła!
  24. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    U mnie też zaburzenia postępują, ale nie tak nagle. Do ok. 3 r. ż. mogłem być "całkiem normalny", ale już przed ukończeniem 7 r. ż. pojawiły się wyraźne problemy (np. miałem napisane o "zaburzeniach emocjonalnych", a babcia zabierała mnie do bioenergoterapeuty). W gimnazjum miałem dużo natręctw kontrolujących i głupich zachowań. W liceum zaczęły się problemy religijne (poważne), ok. 16 r. ż. pojawiła się "podejrzliwość" wobec obcych, jeszcze przed osiemnastymi urodzinami były u mnie pewne bardzo dziwaczne myśli. Koincydencje, których nie uważam za objaw psychotyczny, pojawiły się przed dwudziestymi trzecimi urodzinami. Poziom funkcjonowania nie rośnie u mnie z wiekiem. A nietypowość wzrasta, choć już we wczesnym dzieciństwie była pokaźna.
  25. take

    Zbiegi okoliczności

    Nie ma się z czego śmiać. Mnie te koincydencje mogą bardzo fascynować. Dla mnie to zjawiska niewyjaśnione, wyglądające na nadprzyrodzone, o bliżej nieokreślonym pochodzeniu. Są zbyt skomplikowane, zbyt liczne, aby były po prostu objawem psychotycznym czy nawet czymś niezamierzonym"przypadkiem", na co mi nie wyglądają - za dużo tego). Koincydencja z 18.12.2015 była naprawdę duża, stanowiła rozwinięcie wcześniejszej koincydencji z września 2014 r. Miałem ją właśnie wtedy, gdy napisałem o koincydencjach z 22.09.2014! Nagle "posypały się skojarzenia" z tym, co wiąże się z 22.09.2014, a za około pół godziny pojawiły się kolejne koincydencje przez ten sam kanał telewizyjny!
×