Skocz do zawartości
Nerwica.com

take

Użytkownik
  • Postów

    4 068
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez take

  1. Czuję, że bardzo brakuje mi fizycznej intymności z płcią przeciwną. Mojej naturze bardzo się nie podoba życie w bezżenności, brak intymnego fizycznego kontaktu. To wygląda mi na coś podłamującego i dodatkowo okaleczającego. "Nie mam ochoty" na życie jak zakonnik czy ksiądz! A tak żyję przez bezżenność obecnie. Dlaczego celibat, życie w całkowitej abstynencji seksualnej jest dla mnie takie "dołujące"? Bardzo dużo myślę na temat seksualności. Celibat jest dla mnie utrapieniem. Nie mam żony, nawet nie mam kogoś, do małżeństwa z kim się przygotowuję. "Strasznie" mi się żyje bez możliwości łagodzenia pożądliwości związanej z małżeństwem. Brakuje mi żony, kobiety. W bezżenności widzę w swoim przypadku głównie "katusznictwo". Doszedłem do wniosku, że orgazm, wywoływanie wytrysku i współżycie mają być tylko dla prokreacji i jest to dla mnie logiczne (choć dla wielu coś takiego może wydać się czymś bardzo trudnym), ale rezygnacja ze wszystkich form intymności cielesnej w małżeństwie wygląda dla mnie na robienie z siebie inwalidy i obłąkańca (chyba, że ma się talent duchowy na poziomie osoby przeznaczonej do życia konsekrowanego, kapłaństwa czy jest się autentycznie aseksualnym). Moja natura zdecydowanie NIE chce żyć z żoną jak brat z siostrą, nie chce ograniczać intymności fizycznej do współżycia (które dla mnie ma oznaczać prokreację). Potrzebuję "przytulanki", mam straszny pociąg fizyczny do płci przeciwnej. Moja natura jakby POTRZEBOWAŁA tych rozkoszy małżeńskich, których można zażywać bez obawy grzechu. Przez bark żony muszę sobie ich odmówić. Mojej naturze zdecydowanie nie chce się żyć w małżeństwie tak, jak czynili to Bolesław Wstydliwy i św. Kinga czy biblijni Tobiasz i Sara. Dla niej takie małżeństwo (białe, bez nawet współżycia dla prokreacji czy współżycie dla prokreacji bez zaspokajania pożądliwości (myślę, że tym odznaczali się Tobiasz i Sara)) jest czymś "ponad siły", "udawaniem zakonnika czy kogoś o heroicznych cnotach, wyniesionego na ołtarze". A ja chcę tylko zbawienia siebie, żony, potomstwa, rodziny, bez czyśćca, ale dążenie do heroiczności moją mentalność oburza... Obecnie i tak muszę praktykować czystość na poziomie "jakby heroicznym" i jest to "bolesne".
  2. Myślę, że w ostatnim czasie zrobiłem znaczny postęp w walce z moimi zboczeniami. Potrzebne do tego było dużo religijności i refleksji. Realizowanie na kimś czynności koprofilnych, flatufilnych czy tym podobnych to jakieś wielkie poniżenie godności drugiej osoby, zrobienie z niego "masy śmierdzącego g****". To coś wyjątkowo upokarzającego dla człowieka. W związku z tym wolałbym nigdy nie widzieć odbytu własnej żony. To stanowi dla mnie pokusę do ohydnych zboczeń. Ale mam pragnienie spędzania każdej nocy z żoną w samych majtkach. Mogę mieć ochotę klepać ją po pośladkach, ugniatać czy głaskać jej pośladki (ale nie tak, żeby przenikał wstydliwy zapach z okolic odbytu; nie chciałbym też widzieć odbytu czy jego najbliższej okolicy ani dotykać tych fragmentów ciała) - nie po to, by ktoś miał orgazm. Pokusę stanowi dla mnie także ściąganie majtek żony, nawet na trochę, aby ujrzeć jej bruzdę pośladkową, a nie odbyt. Bruzda pośladkowa kojarzy mi się z tym, co cuchnące i wolałbym jej w ogóle nie widzieć u osób płci przeciwnej. Mojej naturze bardzo się nie podoba życie w bezżenności, brak intymnego fizycznego kontaktu. To wygląda mi na coś podłamującego i dodatkowo okaleczającego. "Nie mam ochoty" na życie jak zakonnik czy ksiądz! A tak żyję przez bezżenność obecnie. Dlaczego celibat, życie w całkowitej abstynencji seksualnej jest dla mnie takie "dołujące"? Bardzo dużo myślę na temat seksualności. Celibat jest dla mnie utrapieniem.
  3. Moja natura nie chce dla siebie takich rzeczy, jak brak regularnej intymności fizycznej w małżeństwie, życie w zakonie czy wymagająca szczególnego poświęcenia heroiczność cnót, gdyż zdecydowanie nie czuje się na siłach do takich zadań. Są tacy ludzie, którzy otrzymują łaski potrzebne do tego, by tak żyć. Ja mam to pierwsze ("brak regularnej intymności fizycznej w małżeństwie") i mam myśli, że to mnie dołuje, "rozwala", "ogłupia". Nie chodzi tu o szczytowanie czy współżycie (które rezerwuję dla prokreacji), a o np. widok nagich piersi małżonki, widok żony w samych majtkach, dotykanie jej krągłości, spanie z żoną w jednym łóżku (najlepiej w samych majtkach) co noc, mówienie do niej czułych słów (np. "kwiatuszku", "kochanie" czy zdrabnianie jej imienia), całowanie jej (zwłaszcza w twarz), głaskanie jej, przytulanie się do niej (zwł. w łóżku), patrzenie na nią. Może nawet nie być wzwodu czy seksualnego podniecenia. Niestety, mam ewidentną potrzebę zachowań seksualnych i życie niczym zakonnik jest dla mojej natury jakby rodzajem utrapienia Nie chcę się masturbować, zaspokajać pornografią itp.
  4. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Całą swoją kondycję mogę podejrzewać o bycie czymś nadprzyrodzonym. Moja perwersja wygląda mi szatańsko, jakby prosto z Piekła pochodziła, od duchów nieczystych, upadłych aniołów, a więc miałaby jakieś nadprzyrodzone źródło (niedobre istoty duchowe). Czytałem w Dzienniczku św. Faustyny o iskrze, która wyjdzie z Polski i przygotuje świat na ostateczne przyjście Zbawiciela, to miałem myśli, że to ja jestem ową iskrą (a nie np. św. Jan Paweł II), co wygląda na mocne idee urojeniowe. Mam rozważania duchowe, które określiłbym jako naprawdę zaawansowane. "Nie potrafię żyć normalnie", mam inny sposób funkcjonowania, "nieźle autystyczny". Bycie kapłanem czy zakonnikiem jest ewidentnie niekompatybilne z moją kondycją. Dla mnie milczenie wewnętrzne wygląda na udrękę czy coś niemożliwego, ciągle myślę o czymś, co mi się podoba, "nie potrafię" spokojnie ustać w miejscu, ciągle "coś robię" (chociażby w myślach). Jestem "infantylny". Jestem "kosmitą", mam ukrytą niepełnosprawność. Kontakt ze mną może być bardzo irytujący dla kogokolwiek Natura nie ma "tradycyjnej" emocjonalności. Jakby nie rozumiała potrzeby bycia kochanym, choć nie wyklucza założenia rodziny i PRAGNIE małżeństwa (dobrego, świętego). Nie chce heroizmu, chce wygody. Dla niej jakby albo coś było bardzo łatwe, albo "nie do wykonania". "Ma być komfort i już!". Bezpieczeństwo jest dla niej ważniejsze niż prestiż. Uznaje, że musi być jakiś rozsądny ład (np. odrzuca rozwiązłość i pijaństwo). Ale nie chce tragedii. Możliwe, że nie ma nikogo takiego jak ja, nie było i nie będzie. "
  5. Moja autystyczna natura jakby "wrodzenie" wierzyła w to, co pod b), że nawet Szatan będzie zbawiony na wieki, nawróci się; uznaje, że zwierzęta są nieśmiertelne, choć bezrozumne, bezosobowe i każde z nich po śmierci osiąga jakiś rodzaj wiecznej szczęśliwości. Dla niej wieczne potępienie czy torturowanie jest jedynie "bezsensownym sadyzmem".
  6. Jeżeli chodzi o życie jak ksiądz czy zakonnik, to rzeczywiście jest dla mnie SZKODLIWE i nie nadaję się do takiego powołania. Nawet zwykła spowiedź jest w moim przypadku dużym problemem. Mam porządny autyzm i "z natury" funkcjonuję ewidentnie inaczej. Z taką kondycją nie ma szans na pełnienie wielu funkcji życiowych, np. osoby duchownej czy żołnierza.
  7. Miałem specjalistyczną diagnozę, po której stwierdzili, że mam zespół Aspergera. Czytałem o wielu osobach z tą diagnozą i wcale nie były tak "osobliwe" jak ja. Zdaje mi się, że osoby z tego rodzaju problemami mają szczególne tendencje do ateizmu, może i do nieortodoksyjnego patrzenia na religijność. Stwierdziłem, że tacy jak ja powinni mieć limit grzechów wypowiadanych podczas jednej spowiedzi, przed rozgrzeszeniem (np. do dziesięciu). Liczba tego, co należałoby powiedzieć na spowiedzi, "przerażała" mnie. Co do seksualności - czuję w sobie straszną potrzebę małżeństwa. Od dzieciństwa mam obrzydliwe preferencje seksualne, za które się ostatnimi czasy bardziej zabrałem (aby się ich pozbyć, wyleczyć się z nich). Ich realizacja byłaby poniżeniem, upokorzeniem żony, kobiety czy jej godności. Mój tata miał dwoje narodzonych dzieci, gdy kończył 25 lat. Ja do tego czasu raczej się nie ożenię. Podoba mi się to, że miałem tak młodych rodziców (tata miał niespełna 21 lat, gdy mnie począł, mama jest o ponad rok starsza). Mi mniej niż rok zostało do ukończenia dwudziestego piątego roku życia. W moim przypadku współżycie czy szczytowanie tylko dla prokreacji może być mi łatwiej zaakceptować i zrozumieć, ponieważ nie mam "normalnych" potrzeb emocjonalnych, żyje mi się bardzo wygodnie (więc i ograniczyć doświadczanie szczytowania dla celu poczęcia tym bardziej by wypadało, choćby jako dziękczynienie) oraz przeprowadzane (powiedziałbym, że zaawansowane) rozważania teologiczne. Chcę, aby żona przede wszystkim była święta i czysta, aby cała rodzina poszła do Nieba, najlepiej bez czyśćca (nikt nie musi być wyniesiony na ołtarze, ale każdy musi zostać zbawiony). Ale małżeństwo z nie-Aspijką jest dla mojej rażąco innej natury "be" i "obrzydliwe", jeżeli to ja miałbym być mężem. Jestem jakby "zakochany" w Aspijkach... One mają coś podobnego do mnie, i to od dzieciństwa. To nie tylko natręctwa czy skrupuły, ale ogólna odmienność. Realizacja moich wstrętnych pokus na Aspijce wygląda mi gorzej, niż realizacja ich na innej osobie płci żeńskiej. Celibat może mi dokuczać bardzo mocno i podcinać skrzydła!
  8. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    U mnie też zaburzenia postępują, ale nie tak nagle. Do ok. 3 r. ż. mogłem być "całkiem normalny", ale już przed ukończeniem 7 r. ż. pojawiły się wyraźne problemy (np. miałem napisane o "zaburzeniach emocjonalnych", a babcia zabierała mnie do bioenergoterapeuty). W gimnazjum miałem dużo natręctw kontrolujących i głupich zachowań. W liceum zaczęły się problemy religijne (poważne), ok. 16 r. ż. pojawiła się "podejrzliwość" wobec obcych, jeszcze przed osiemnastymi urodzinami były u mnie pewne bardzo dziwaczne myśli. Koincydencje, których nie uważam za objaw psychotyczny, pojawiły się przed dwudziestymi trzecimi urodzinami. Poziom funkcjonowania nie rośnie u mnie z wiekiem. A nietypowość wzrasta, choć już we wczesnym dzieciństwie była pokaźna.
  9. take

    Zbiegi okoliczności

    Nie ma się z czego śmiać. Mnie te koincydencje mogą bardzo fascynować. Dla mnie to zjawiska niewyjaśnione, wyglądające na nadprzyrodzone, o bliżej nieokreślonym pochodzeniu. Są zbyt skomplikowane, zbyt liczne, aby były po prostu objawem psychotycznym czy nawet czymś niezamierzonym"przypadkiem", na co mi nie wyglądają - za dużo tego). Koincydencja z 18.12.2015 była naprawdę duża, stanowiła rozwinięcie wcześniejszej koincydencji z września 2014 r. Miałem ją właśnie wtedy, gdy napisałem o koincydencjach z 22.09.2014! Nagle "posypały się skojarzenia" z tym, co wiąże się z 22.09.2014, a za około pół godziny pojawiły się kolejne koincydencje przez ten sam kanał telewizyjny!
  10. take

    Zbiegi okoliczności

    Dziś czy moze wczoraj pojawiło się w myśli u mnie stwierdzenie "prawdziwa normalność to świętość" czy "świętość to prawdziwa normalność", i , z tego, co pamiętam, to myślałem, aby napisać to zdanie w forumowej "Księdze myśli i refleksji". Oto pierwszy post z dziesiątek strony "Księgi myśli i refleksji", który dziś zobaczyłem (http://www.nerwica.com/ksi-ga-my-li-i-refleksji-t45009-126.html#p2166671): I napisałem to, o czym myślałem wcześniej (http://www.nerwica.com/ksi-ga-my-li-i-refleksji-t45009-126.html#p2176406):
  11. Wydaje mi się, że osoby o bardziej tradycyjnym podejściu do religii raczej uznawałyby osoby takie jak ja za "pospolitych grzeszników" czy co najwyżej skrupulantów, a nie za osoby upośledzone. U mnie jest problem z funkcjonowaniem ogólnym. Rodzina widzi we mnie raczej "normalnego", a nie chorego umysłowo. Mama myśli o tym, abym zrobił prawo jazdy, pewnie chciałaby drugiego kierunku czy doktoratu, babcia nie chce, abym został bezżenny do końca życia. Nawet i najbanalniejsza praca w moim przypadku byłaby wyraźniejszym sukcesem. Biorę lek na natręctwa i myślę, że osłabia on ich objawy, także te związane z religią (niestety, śpi się przez to raczej dość wyraźnie dłużej i o prowadzeniu samochodu nie ma co myśleć, taki lek raczej osłabia koncentrację). Samo wykąpanie się jest też dla mnie sukcesem. Niektóre obowiązki religijne (nie chodzi tu o te proste, takie jak uczęszczanie na Mszę w dni nakazane czy odmówienie kilku krótkich modlitw dwa razy na dobę, które nie są problematyczne) są dla mnie jak bariera rozwojowa. Nie dość, że mam ewidentne skłonności do skrupulanctwa, to jeszcze miałem bagaż mnóstwa rzeczy, o których przeciętny człowiek musiałby wspomnieć na spowiedzi generalnej. A spowiedź generalna dla skrupulantów jest niewskazana czy szkodliwa nawet... Nie jestem samodzielny życiowo. Chodzi tu o znajdowanie pracy i jej utrzymywanie, kontakty z innymi itp. Praca musi być dla mnie także czymś leczniczym, nie katorgą czy walką o przetrwanie. Do rodzicielstwa mnie nie ciągnie, nie wiem też, czy dzieci nie byłyby upośledzone. Moja kondycja to ukryta, niemała niepełnosprawność. Takie osoby mogą być sporym ciężarem dla społeczeństwa, zwłaszcza wtedy, gdy są nieodpowiednio prowadzone i nie mają zbyt wysokich reguł moralnych. Nie można nazywać tego tak, jak nazywa się pospolite kondycje psychologiczne takie jak nerwice czy zaburzenia osobowości. To jest upośledzenie, choroba, autyzm. Nie można tego bagatelizować. Skoro ktoś jest niezdolny do rodzicielstwa (w moim przypadku raczej wygląda to na trwałą, dożywotnią niezdolność), to według nauki katolickiej (zwłaszcza tradycyjnej?) nie nadaje się do tego, by mieć żonę. Powstaje wtedy przymusowa bezżenność, nie ma co nawet szukać sobie potencjalnej żony. Tym bardziej nie nadaje się taka osoba na kapłana czy na osobę składającą śluby (takie jak zakonne).
  12. Chcę żyć godnie, ale mam ewidentną niechęć do zaznawania niewygód fizycznych (w tym będących karami za grzechy, także po śmierci). Nie chcę mieć grzechu, zwłaszcza śmiertelnego. Nie chcę być torturowany, doświadczać dyskomfortu fizycznego. Dla mnie udręką może być kąpiel (z powodu za ciepłej lub za zimnej wody) czy czesanie (z powodu drapania głowy). Od niewygody cielesnej wariuję i staję się jeszcze gorszym inwalidą. Po co siebie okaleczać dyskomfortem fizycznym i być jeszcze mniej użytecznym, niż obecnie? Nie czuję potrzeby bycia kochanym przez innych. Duchowość rozumiem jakby przez zasady, reguły, nie przez "emocjonalność". Wierzę w to, że jest Jeden Bóg, osobowy (co jest logiczne), przeprowadzałem nawet rozważania teologiczne, z których wynika, że logiczne jest to, aby Najwyższy Byt był Trójcą, a nie tylko Osobą. Istnienie Wcielenia i Dziewicy-Matki też jest dla mnie logiczne. Cielesność, płciowość, płodność wyglądają mi na coś, co nadaje człowiekowi rodzaj obrazu i podobieństwa do Trójcy. W związku z tym do płciowości i seksualności należy podchodzić bardzo odpowiedzialnie. Grzechy nieczyste (nawet tylko myślą) dezorganizują życie człowieka (te wyraźniejsze, jak np. gwałty, zdrady, robią to w ogromnym stopniu). Łatwo rzuciłem nienormalną formę masturbacji ponad 8 lat temu. Sporo rozważam na tematy związane z duchowością i seksualnością (i dochodzę do ciekawych wniosków, np. że z estetycznego punktu widzenia powinno być tak, że zjednoczenie fizyczne małżonków powinno być tylko w celu prokreacji, a samo współżycie płciowe ma być czymś bardzo odpowiedzialnym i zasługuje na szczególny szacunek, a gdyby nie było grzechu pierworodnego, to współżycie płciowe byłoby tylko dla prokreacji i nie towarzyszyłaby mu pożądliwość (nie byłoby wtedy uciążliwych pokus nieczystych, naga kobieta nie wywoływałaby żądzy seksualnej u mężczyzny, który nie miałby natury skażonej grzechem pierworodnym)).
  13. take

    Wkurza mnie:

    To właśnie jeden z wyraźniejszych objawów mojej odmiany autyzmu - rażąca i nierzadko irytująca jednostronność w relacjach z innymi osobami, tendencja do "wiercenia dziury w brzuchu" niczym mechanicznym świdrem w drewnie. Natura "nie liczy się z wymaganiami rzeczywistości czy otoczenia". Taka choroba może być porządnie drażniąca dla innych.
  14. Moja mentalność (nie ja wolitywnie) może uważać tradycjonalizmy religijne za najperfidniejsze zło tego świata, które okalecza ludzi, wiąże na nich straszne ciężary. Przy wizjach piekła spotykanych wśród chrześcijan czy muzułmanów według mojej mentalności horrory i brutalne gry komputerowe bledną... Moja mentalność "staje dębem" wobec dogmatu o piekle, który dla niej jest "zawadą" i "straszliwym absurdem". Myślenie o czymś takim jak kary piekielne może nakłaniać mnie do wściekłego buntu przeciw tradycjonalizmom, a wyznawcy tradycjonalizmów mogą być postrzegani przez moją psychikę jako najgorsi ludzie na świecie, po których nie ma co płakać. Łatwość wiecznego potępienia poraża moją mentalność bardziej niż sama jego możliwość. Dla mnie spowiedź to WYZWANIE. Mam straszne skłonności do skrupulanctwa. Dobrze, że dali mi tę rentę. Byłem i jestem obecnie kawałem "ułoma", nawet wtedy, jeżeli bym pracował i wspomagał tą pracą rodzinę. Osoba dotknięta takim "idiotyzmem" jak ja ewidentnie nie wygląda na kogoś, kto byłby zdolny do małżeństwa (rodzicielstwo wygląda wręcz absurdalnie przy takim upośledzeniu psychicznym i dopuszczanie do niego wygląda na nieodpowiedzialność). Doznaję wyraźnego konfliktu wewnętrznego pomiędzy tym, co mówi mi "serce", a tym, co mówi Objawienie.
  15. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Oczywiście korzystanie z nierządnic odpada, bo to grzeszne, niskie, szkodliwe, zwłaszcza duchowo.
  16. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Mamie się chyba nie podoba to, że swoją edukację chcę zakończyć na jednym dyplomie magisterskim i nie zamierzam robić doktoratu czy iść na jakiś kolejny kierunek. Jeden wystarczająco mocno "dał mi w kość", myślę, że i bez problemów religijnych byłoby podobnie w moim przypadku - jestem "oderwany od rzeczywistości", a praca i nauka "jakby musiały" być dla mnie "zabawą", aby były efektywne. W pierwszej klasie szkoły średniej, z tego, co pamiętam, miałem pierwsze dwójki (oceny dopuszczające) na świadectwie. Były też one w drugiej klasie, a w trzeciej, z tego, co pamiętam, dwójek nie było.
  17. Boję się tego, że jestem w stanie popełnić grzech śmiertelny, i to niełatwo jest mi to uczynić (np. wystarczy zgodzić się na nieczyste fantazje). Boję się, że te sytuacje z mojego wcześniejszego życia były grzechem śmiertelnym. I tak jestem "idiotą", więc dlaczego te, bardzo głupie co prawda, wybryki, miałyby być mi poczytane jako grzech śmiertelny? Taka osoba nie powinna w ogóle zostać dopuszczona do spowiedzi i Komunii w dzieciństwie, a z pierwszej Komunii zrobiono komercyjną, świecką uroczystość... Jakby jakieś dziecko nie poszło do Komunii, to dla rodziny mógłby być straszny wstyd. Dawniej nie miałem takiej wiedzy na temat duchowości, byłem "zacofany duchowo". Myślę, że raczej mam schizofrenię (F20), a nie tylko zaburzenia schizotypowe. Z diagnozą całościowego zaburzenia rozwoju się zgadzam. Mam też dużo natręctw. Inne osoby z podobnymi problemami (zespół Aspergera) nierzadko są niereligijne, z tego, co czytam. Dla mnie normalne życie religijne (np. normalne spowiedzi i rachunki sumienia, długie modlitwy (i to bez roztargnień), odpowiedzialność rodzicielska i wychowywanie dziecka lub dzieci występująca w przypadku małżeństwa) jest "poza zasięgiem" (nawet rachunku sumienia i spowiedzi "boję się" bardziej niż rodzicielstwa). Na kapłana czy zakonnika ewidentnie się nie nadaję.
  18. Mam "okaleczenie" przez doświadczenia z religią związane z przeszłości. Wydaję się, że do końca życia nie będę zdolny do małżeństwa. Przeraża mnie możliwość pójścia do piekła. Dla mojej mentalności to po prostu absurdalne bestialstwo i żadnego człowieka bym tak nie ukarał, gdyby to tylko ode mnie zależało (nie chciałbym nawet karać torturami krótkotrwałymi). Boję się, że za swoje grzechy będę torturowany, chociażby na Ziemi czy w Czyśćcu. Dla mojej mentalności "żaden ludzki grzech nie powinien być śmiertelny". Boję się tego, że kiedyś popełniłem choć jeden grzech śmiertelny, utraciłem łaskę uświęcającą... Byłem świrem już jako dziecko, a do spowiedzi i Komunii wzięli mnie jak normalnego. Już przed pierwszą spowiedzią popełniałem uczynki, które u normalnej osoby wyglądałyby na grzechy ciężkie. Nawet przed siódmymi urodzinami miałem incydent, który mógł skończyć się spowodowaniem śmierci czy kalectwa bardzo małego chłopca z powodu dziwacznej chęci zrobienia sobie, mówiąc pospolicie, "jaj" (rzuciłem w głowę małego dziecka metalowym przedmiotem, a ono się przewróciło, jakoś zabawna była dla mnie ta cała sytuacja jako całość). Chyba też przed siódmymi urodzinami ściągnąłem młodszemu bratu majtki, odsłaniając jego pośladki, gdy leżał w łóżku (mama to zauważyła i mogła mnie jakoś ukarać). W gimnazjum popełniałem nawet gorsze czyny (np. coś, co w pewnym sensie przypominało stosunek płciowy na o ponad 9 lat młodszym rodzeństwie czy próba wywołania wypadku drogowego dla sławy mojej miejscowości, przy czym w tym okresie nie wyznawałem tych grzechów (nawet chyba nie uznawałem ich za grzech, przynajmniej ciężki i chodziłem do Komunii bez wyznawania tych grzechów). Byłem wtedy nieletni, przed diagnozą całościowego zaburzenia rozwoju. W szkole dokuczali mi, chyba za głupie zachowanie, byłem de facto nienormalny. Mam nadzieję, że nie popełniłem świętokradztwa, bo byłem nienormalny (i wciąż jestem) i nieletni wtedy, uważam, że takich osób jak ja nie wolno dopuszczać do spowiedzi i Komunii bez specjalnego przygotowania, bo to wygląda na coś nieodpowiedzialnego. Skoro można unieważnić małżeństwo zawarte w kościele, to dlaczego przyjęcie Komunii przez "nieszczęśliwego" (czyli "nienormalnego") nieletniego mogłoby być świętokradzkie? Wygląda mi na coś okrutnego możliwość popełnienia przez taką osobę świętokradzkiego przyjęcia sakramentów świętych (taka nienormalna osoba, bez terapii i odpowiedniego przygotowania do sakramentów (które powinno być obowiązkowe ze względu na jej "nienormalność", "upośledzenie"), jest według mnie rażąco nieprzygotowana do przyjęcia spowiedzi czy Eucharystii). Taka osoba potrzebuje terapii i wsparcia, nie groźby świętokradzkiego przyjęcia sakramentów świętych.
  19. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Bardzo lubię pisać to, co lubię oraz o tym, co mnie interesuje. Miło jest, kiedy ktoś w przyjemny sposób zwraca na mnie uwagę. Nigdy nie miałem sympatii i wygląda na to, że ze względu na upośledzenie do końca życia nie będę zdolny do małżeństwa. Celibat bywał dla mnie przykry. Zwracać uwagę na swoje to lubiłem od małego i niestety mimowolnie mogę być z tego powodu bardzo irytujący. Mojej mentalności nie zależy jakoś bardzo na tym, czy to, co piszę czy mówię, im się podoba, czy nie. Mam potrzebę kontaktów z innymi osobami, ale na własnych zasadach. Kontakt interpersonalny jest dla mojej psychiki jak jakaś zabawa, jeżeli jest taki, jak ona lubi. Chcę wyrozumiałości, braku agresji. A moje "zanudzanie" niestety bywa niemiłe dla innych osób. Myślę, że mam nieprzystosowanie do życia w świecie osób. "Normalne" kontakty mnie nie interesują. Wolę raczej takie jednostronne kontakty na własnych zasadach niż samotną zabawę. Mam jakiś "ekstrawertyczny" autyzm, który może bardziej rzucać się w oczy. Zauważyłem, że się w zasadzie nie obrażam na innych, a moja mentalność ma tendencje do usprawiedliwiania innych. Myślę, że mogłem się obrażać, jak byłem nieletni na... dziewczęta, które nie chciały być moimi partnerkami. Pamiętam, że kiedyś nie mogłem sobie przypomnieć tego, żebym czuł tęsknotę. Moja potrzeba kontaktu z innymi "nie liczy się z wymogami rzeczywistości". "Wszyscy mają mnie lubić "takim, jakim jestem"" i nigdy nie być agresywni. Myślę, że dobrze, że wypłacają mi tę rentę, bo to jest też i jakiś element terapii (znak, że moja niepełnosprawność nie jest mała, dzięki temu, że mam rentę, mam wyraźny dowód, że jest naprawdę bardzo źle z moim poziomem funkcjonowania). Na dodatek to poprawia budżet mój i rodziny. Boję się, że w Ameryce stwierdziliby, że mam tylko problemy osobowościowe, trudności w uczeniu się (np. np. zasad społecznych) i problemy emocjonalne. A w Polsce dostałem diagnozy całościowego zaburzenia rozwoju i choroby psychicznej, które to określenia pasują do mojego problemu. Przez zlekceważenie moich problemów, gdy byłem mały, mogłem nabawić się porządnej "kociarni we łbie". W sferze religijnej miewałem wielki zamęt. Dłuższa spowiedź przeraża mnie - organizowanie tego wszystkiego, podejmowanie decyzji, no i ta odpowiedzialność... Myślę, że mój przypadek jest znakomity jako przykład osoby upośledzonej psychicznie. Moja historia ma sporo wątków, a pokaźna niepełnosprawność była jakby "niewyczuwalna niczym czad" (jak byłem dzieckiem, to raz napisano o mnie, że psycholog nie widzi nic niepokojącego - żenada!).
  20. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Nie podobałoby mi się to, gdyby ktoś zaprzeczał temu, że jestem chory umysłowo, bo to ignorowanie poważnego problemu. W dzieciństwie po prostu dopuszczono mnie do spowiedzi i Komunii jak normalne dziecko, nie miałem adekwatnej pomocy. Potem miałem straszne przeżycia religijne, strach przed piekłem, problemy z ogarnięciem wybryków z dzieciństwa i wczesnego okresu nastoletniego. Nie każda choroba psychiczna musi wymagać leżenia w szpitalu, nie każde upośledzenie umysłowe musi być związane z niepełnosprawnością intelektualną, nie każdy autyzm musi być podobny do zespołu Kannera.
  21. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Dla mnie studia mogą mieć też charakter pewnej ucieczki od rzeczywistości i problemów związanych z nią. Na dodatek wtedy, gdybym nie poszedł na studia, to rodzina mogłaby się "pogniewać", że taki mądry chłopak się marnuje. Mama kiedyś powiedziała, że chciałaby, abym zrobił magistra. Łatwość uczenia się też mi pomagała, myślę, że to dzięki niej trafiłem do takiej szkoły średniej, w której miałem raczej spokój (miałem dobre oceny w gimnazjum i poszedłem do klasy, w której teoretycznie powinni być najlepsi uczniowie). Chodzenie do szkoły, na zajęcia mogło być dla mnie czymś w rodzaju przyjemnej rutyny, takiego "wypełniacza czasu". Myślę, że religijność też mi pomogła w życiu (np. w wakacje w 2008 r. potrafiłem się naprawdę sporo modlić, a potem dostałem w tym roku diagnozę z grona F84, zaś w 2010 r. wręcz wspaniale napisałem maturę), mimo tego, że pewne moje poważne problemy są związane właśnie ze sferą religijną.
  22. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Czy więc umiejętności szkolne nie są twoją mocną stroną? A może coś innego sprawiało, że nauka tak trudno tobie szła (np. problemy w rodzinie, problemy z innymi uczniami czy studentami, zła postawa nauczycieli, trudności ze skupieniem uwagi czy skoncentrowaniem się, natręctwa, objawy psychotyczne)? Twoje problemy w edukacji, brak tej łatwości uczenia się, są kolejnym argumentem wskazującym na to, że twoja sytuacja nie wygląda na wesołą. Moje problemy szkolne były wyraźnie mniejsze niż twoje (co prawda miałem w jednej z klas szkoły średniej godziny rewalidacyjne, myślę, że dzięki diagnozie całościowego zaburzenia rozwoju oraz miałem dwie jedynki na półrocze w jednej z klas), ale maturę napisałem bardzo dobrze i nawet z pewnych egzaminów pisemnych miałem 100% (co prawda na poziomie podstawowym). Mi nauka tego, czego wymagają w szkole, mogła nieraz przychodzić z "dziecinną łatwością".
  23. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Bardzo interesują mnie problemy podobne do moich, osoby mające takie problemy. Poza tym np. statystyki związane z pogodą, właściwości pewnych substancji chemicznych, mapy, geografia, rywalizacja sportowa, pewne gry telewizyjne i komputerowe. W moich zainteresowaniach nie chodzi o zarabianie pieniędzy, a o np. zabawę czy satysfakcję związaną z tym, że coś, co lubię, jest lepsze od czegoś innego.
  24. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    Nic czy niemal nic nie mówili o mnie złego na studiach. Unikałem bliskich znajomości z kimkolwiek na studiach (między innym przez natrętny lęk, że mnie "zabiją czy otrują"). Kierunek był bardzo wymagający, jeśli chodzi o wyniki uprawniające do studiowania. W związku z tym osoby były tu raczej spokojne. Nie ujawniałem się ze swoją naturą za bardzo. Pierwszy etap studiów ukończyłem dość łatwo, dopiero na piątym roku zaczęły się schody (wtedy na poważniej zajmowałem się swoimi problemami i miałem już koincydencje). Robienie notatek mogło być dla mnie "zabawą" i przyjemnością (zapisywanie zeszytów, wymazywanie długopisów...), studiowanie mogło być też dla mnie "ucieczką" od problemów religijnych. Pracę dyplomową pisałem na temat, który mnie wyraźnie interesował. Mieszkałem na tyle blisko uczelni, że mogłem względne szybko (chociaż nie jakoś bardzo szybko) dojeżdżać codziennie z domu na uczelnię i dzięki temu nie musiałem mieszkać w miejscowości, w której studiowałem. Na dodatek miałem stypendium socjalne, bo rodzina jest dość biedna.
  25. take

    Osobliwe "ŚWIRY"

    W przypadku mojego kolegi z dyskusji nauka była bardzo trudna (z tego, co czytałem w jego postach), a on nie miał diagnoz, zwłaszcza z grona F84. Gdyby nie diagnoza CZR, to możliwe, że nie zostałbym studentem. To, że ktoś kończy studia, nie oznacza, że jest zdolny do pracy, przystosowany do życia. Mi brak interwencji we wczesnym etapie życia mógł bardzo popsuć życie. Doznałem strasznej "traumy" religijnej. To, że nie leżeliśmy w psychiatryku, nie oznacza, że musimy być wyżej funkcjonujący niż wielokrotnie hospitalizowany w młodym wieku schizofrenik, który nawet nie zaczął studiów.
×