-
Postów
4 076 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez take
-
Mentalność "buntuje się" przeciwko obowiązkowi sakramentów i "wolałaby, aby ich w ogóle nie było". Mentalność "bardzo pysznie" atakuje Kościół i święte księgi. Oburzają one ją. Jutro chciałbym się udać do szpitala i pokazać swoje skierowanie... CO tu się w mojej mentalności wyprawia... "Powstanie" przeciw wszystkim tradycyjnym religiom... Mentalność może uważać religie za wielkich wrogów, jest "oburzona" na niemal wszystkie religie monoteistyczne za ich ekskluzywizm, rygoryzm, legalizm... Mentalność może mieć "urojenia" wielkościowe, posłannicze i odniesienia, może mieć idee, że jej misją jest zniszczyć tradycyjne religie.
-
Moją mentalność takie sytuację też przerażają. I między innymi dlatego tak "buntuje się" przeciw religiom. Mentalność ma odmienny pogląd na opisane powyżej sytuacje. Niezgodny z dogmatami mówiącymi, że poza Kościołem [Katolickim] nie ma zbawienia (przynajmniej w dosłownej interpretacji tego dogmatu) i że chrzest jest konieczny do odpuszczenia grzechu pierworodnego i do zbawienia. Mentalność "uważa", że im więcej cierpienia czy odpowiedzialności, tym większa nagroda i pozycja w Niebie. Dla niej wszyscy powinni być w łasce uświęcającej i nie potrzebować sakramentów do tego, aby móc zdobywać zasługi czy otrzymać odpuszczenie grzechów. Mentalność rażąco sprzeciwia się dogmatyce katolickiej. Mentalność "uważa", że sakramenty są niekonieczne do zbawienia. Mentalność "myśli" ewidentnie heretycko. Mentalność "nie wierzy w popełnienie grzechu, który nie mógłby być odpuszczony". Według niej zbawienie powinno być DLA KAŻDEGO, bez żadnych "ale" czy "jeśli".
-
Wszechwiedza Stwórcy i wolna wola stworzeń są całkowicie od siebie niezależne, inaczej wszechwiedza nie byłaby taka wspaniała i w mniejszym czy większym stopniu przypominałaby znajomość scenariusza przedstawienia kukiełkowego. Owocem zakazanym nie było jabłko, pogląd o jabłku jako owocu z drzewa poznania dobra i zła wziął się z podobieństwa łacińskich słów "malus" i "malum" (http://pierzchalski.ecclesia.org.pl/index.php?page=10&id=10-01&sz=&pyt=15):
-
Dla mnie jest logiczna. Nie ma kolejnych wcieleń, nie ma kolejnych rodziców. Ma się tylko jednego biologicznego ojca i tylko jedną biologiczną matkę. Nie jest się kolejnym wcieleniem tej samej jednostki. Moją mentalność odstrasza sama możliwość wiecznego potępienia. Zwłaszcza bolesnego czy takiego, które łatwo może dosięgnąć biedną istotę. Uważam, że przyjemność "seksualna" jest jako taka zła (nie jest to przyjemność prokreacyjna (czyli taka, która jest spowodowana prokreacją - gdyby nie było grzechu, to każde współżycie prowadziłoby do prokreacji, odbycie współżycia byłoby czymś wspaniałym, byłby to "współudział" w dziele stworzenia, prokreacji towarzyszyłby jakiś rodzaj ekstazy, co jest logiczne ze względu na jej piękno, doniosłość, niepowtarzalność), lecz taka, która związana z uprzedmiotowieniem czy nawet upokorzeniem drugiego człowieka, zaspokojeniem żądzy, która pojawiła się przez grzech pierworodny). Gdyby nie było grzechu, to prokreacja i tak by była, ale nie byłoby pożądliwości i tych przypominających narkotykowy "haj" rozkoszy seksualnych. Przyjemności z jedzenia i picia (jak miły smak) jawią mi się jako coś wartościowego, nadającego życiu dodatkowych barw, a nie jako coś złego samego w sobie.
-
Dla mojej natury w katolicyzmie wiele prawd wygląda logicznie (np. jedyny Bóg będący Trójcą, Wcielenie, Niepokalana Dziewica, aniołowie, nieśmiertelność duszy - nie reinkarnacja czy unicestwienie), ale pewne treści "odrzucają" moją mentalność (np. wieczne potępienie, możliwość utraty łaski uświęcającej i życia bez niej, konieczność sakramentów, męki w Piekle czy Czyśćcu). Razi ją idea pominięcia w łasce niektórych ludzi (z której wynika, że nienarodzone dzieci nie mogą być zbawione nigdy, bo nie miały szansy na chrzest). Mentalność "gardzi" heroizmem, a ceni wygodę i piękno nieuwarunkowane grzechem (jakaś wygodna praca (która powinna dawać zasługę i powinna być de facto przyjemnością) byłaby i bez grzechu, byłaby też prokreacja z udziałem męża i żony (ale grzechów nieczystych by nie było w ogóle, nawet pokus nieczystych by nie było), a więc byłaby wielka rodzina - rodzaj ludzki). Mentalność chce iść po najmniejszej linii oporu, bez jakichkolwiek większych cierpień czy trudów. Nie zależy jej na godnościach kapłańskich, zakonnych, męczeńskich, pustelniczych.
-
Mentalność może pomyśleć, że "trzeba być samemu zaburzonym, aby nie widzieć we mnie schizola patrząc na to, co wypisuję". Moja mentalność rozróżnia między schizolem a tylko schizofrenikiem. Schizol to "biedne, upośledzone dziecko", a schizofrenik może łatwo zdrowieć po lekach. Schizol żyje w świecie "na spój sposób" i ma "beztroską naturę", wulgarnie mówiąc ma normalność i dostosowywanie się do innych w "d****", jego kondycja ma charakter przewlekły, zaś schizofrenik może mieć rodzinę, pracę, "standardową" mentalność, normalne dzieciństwo.
-
Dla mentalności wizja kar piekielnych jest tak przerażająca, że świruje na potęgę. Dla niej NIKT nie zasługuje na tortury i NIKT nie może zasłużyć sobie na taką karę. Tak samo NIKT nie może sobie dla niej zasłużyć na karę unicestwienia, tak samo NIESPRAWIEDLIWE jawi się jej unicestwianie zwierząt (nie mają one wolnej woli, zdolności do miłości, nie są istotami osobowymi (w przeciwieństwie do ludzi), ale mentalność uważa, że jeżeli zwierzęta mają świadomość, to powinny w nieskończoność być w czymś w rodzaju Raju).
-
W religiach monoteistycznych oburza moją mentalność ekskluzywizm. Dla mojej mentalności pewni poganie i ateiści zasługują na wyższy poziom chwały w Niebie niż niektórzy monoteiści. Mentalność nie liczy się ze świętymi księgami (jak Biblia czy Koran), z tradycją i dogmatyką. Dla niej liczy się dobro biednych grzeszników. Nie chce sprawiedliwej kary dla nikogo.
-
Nie chcę, żeby mnie zamknęli w szpitalu. A moja mentalność "wytworzyła własną religię"... Może ona tworzyć idee typu: "moje koincydencje to objawienia związane z jedyną prawdą", może ona tworzyć idee, według których moje koincydencje to dowód na to, że wszystkie religie są fałszywe. Mentalność "oburza się" na poglądy obecne u monoteistów, myśli sobie "najciemniej jest pod latarnią" - czyli że najgorsze doktryny i poglądy padają od niektórych monoteistów (np. coś takiego jak supralapsarianizm), a nie od pogan czy ateistów. Według supralapsarian pierwszym i ostatecznym celem Boga jest wywyższenie siebie bardziej przez zbawienie jednych i potępienie innych, a dopiero później przez samo stworzenie świata - jakże bluźnierczo to brzmi, czyni ze Stwórcę autora Zła.
-
Bardzo dużo myślę na ten temat. A moja mentalność ma "hereryckie refleksje". Przeciwstawia się idei wiecznego potępienia, zwłaszcza bolesnego i łatwego. Nie zgadza się też z reinkarnacją i unicestwieniem (w które zdaje się wierzyć większość ateistów). Mentalność jakby miała nadzieję na zbawienie KAŻDEGO POJEDYNCZEGO człowieka. Chciałaby całkowitego darowania win i kar dla KAŻDEGO CZŁOWIEKA. Moja mentalność "żyje w swoim świecie". Beztrosko i wygodnie. Tym bardziej może bać się tortur pośmiertnych, bo wielu grzeszników nie miało tak wygodnego i beztroskiego życia jak ja. Mentalność nienawidzi bólu szczególnie.
-
Poziom funkcjonowania u mnie w ostatnim czasie jest żałosny. Dno w kwestii zawodowej i społecznej, w sferze religijnej jeszcze gorzej. Myślę, że obserwacja psychiatryczna i diagnoza F20 jako takie są mi potrzebne. Ale "szprycowania lekami" nie chcę. Dla mojej psychiki religia zdaje się być barierą "hamującą" postęp w życiu. Naturze obrzędowość i niektóre dogmaty jawią się jako coś bardzo złego i szkodliwego. "Oburza się" na tradycjonalizm, rygoryzm, ekskluzywizm, legalizm.
-
Dla mamy i babci mój zamiar pobytu w szpitalu psychiatrycznym pewnie byłby szokiem A na temat swojego przypadku mam bardzo dużo do powiedzenia... Moje myśli "odleciały". Mogę mieć "przemyślenia", że to, co się u mnie dzieje, to "jedna wielka jazda". Stosunek rodziny do moich problemów "uniemożliwiał" zajęcie się nimi w pewien sposób. Pewnych rzeczy w szpitalu psychiatrycznym się boję i nie chciałbym na nie trafić.
-
Jestem taki schizol, że dla mnie religia to wyzwanie. Obowiązki takie jak rachunek sumienia czy spowiedź "załamują mnie". Moja mentalność myśli, że ktoś taki jak ja nie musi się spowiadać, bo jest chory i potrzebuje innej pomocy. "Przeraża mnie" możliwość popełnienia grzechu ciężkiego przez kogoś takiego jak ja. W kwestiach społecznych i zawodowych jestem dno. W sferze religijnej jest jeszcze gorzej. Dziś psychiatra na karcie o mnie napisał coś o schizofrenii paranoidalnej (F20.0), ale nie wiem, czy to była diagnoza, czy też może tylko wstępne rozpoznanie czy podejrzenie. Dostałem też skierowanie do szpitala psychiatrycznego na obserwację i myślę, że naprawdę dobrze by było, gdybym się tam stawił. Skierowanie jest ważne 14 dni. Boję się powiedzieć o tym rodzicom. A sprawa jest poważna. "Stanąłem" z funkcjonowaniem. Jeżeli bym trafił do szpitala psychiatrycznego na jakiś czas i bym w nim leżał, to dla rodziny mógłby być szok (np. dla mamy, babci). Tym bardziej, że myślę, że naprawdę jestem schizofrenikiem. Znalazłem taki cytat (fragment z "Całościowe zaburzenia rozwojowe a schizofrenia o wczesnym początku – opis przypadku" ("Pervasive developmental disorders and early-onset schizophrenia – a case report"), Piotr Sibilski, Natalia Lepczyńska, Marta Tyszkiewicz-Nwafor, Andrzej Rajewski): Inny cytat (z http://paulcooijmans.com/asperger/straight_talk_about_asperger.html):
-
Dziś dostałem skierowanie na obserwację do szpitala psychiatrycznego z podejrzeniem schizofrenii, na jakiejś karcie psychiatra coś napisał o F20.0 (schizofrenia paranoidalna) - ale może to było tylko rozpoznanie wstępne czy podejrzenie. Leżeć w szpitalu bym nie chciał, ale ze mną jest naprawdę źle. Stanąłem w miejscu, jeśli chodzi o kwestię edukacji. Boję się powiedzieć rodzinie o skierowaniu do szpitala psychiatrycznego. Ale może po tej obserwacji coś zmieni się na lepsze. W domu "niezbyt konstruktywne" rzeczy robię. Mógłbym spędzić z tydzień w szpitalu.
-
Dla kogoś tak nieporadnego życiowo i nieprzystosowanego do świata idea wiecznego potępienia czy tortur pośmiertnych może być szczególnie przerażająca. Dla mojej "natury" obrzędy i dogmaty są czymś "zbytecznym" (moja schizoautystyczna natura jest "niekompatybilna z religiami" - jakie wielkie problemy były u mnie przez obowiązek rachunku sumienia i spowiedzi (coś, co "mojej upośledzonej mentalności dezorganizowało życie!")), dla niej jako ważniejsze jawią się takie rzeczy, jak uznanie, że istnieje tylko jeden Bóg i postawienie go na pierwszym miejscu, praca i rodzina, "dobrorzeczenie" (przeciwieństwo złorzeczenia) wobec każdego. Razi ją idea, według której ktoś miałby być potępiony na wieki np. za to, że nie wyznawał prawdziwej religii, tylko np. był protestatem, żydem czy nawet poganinem lub ateistą, a nie katolikiem. Moja mentalność podważa dogmat, że poza Kościołem [Katolickim] nie ma zbawienia (albo przynajmniej dosłowne jego rozumienie). Uważa, że np. dzieci nienarodzone powinny otrzymać chrzest (mimo tego, że nie mogły otrzymać chrztu w zwyczajny sposób) i wejść bezpośrednio do nieba, a nie w ogień piekielny czy nawet do limbus puerorum.
-
Moja natura nienawidzi wyzwań. To dla mnie coś, co zwiększa ryzyko niepowodzenia czy grzechu. Mogę się zastanawiać, jak te dzieci w Afryce wytrzymują w takiej nędzy. Jak nie dostają świra.
-
Skoro tak piszesz, to dla mnie dowód na to, że nie jesteś tak "nieporadny" jak ja. Moja mentalność uważa trudne warunki życia za zło. Dla mnie nawet za zimna czy za ciepła woda podczas brania prysznica to "koszmar". Nie wyobrażam sobie np. siebie żyjącego w lepiance. Albo bycia żołnierzem, który w każdej chwili ryzykuje swoje życie. Mogę być najmniejszym pod względem stopnia godności człowiekiem, ale abym żył w wygodnych warunkach - tak myśli moja mentalność. Ból jest przez nią szczególnie znienawidzony.
-
Dla mojej mentalności schizofrenicy i autyści to normalni ludzie, dopiero ja jestem świrem (jeżeli stosujemy podział dwustopniowy: "normalny" i świr). Można być chorym umysłowo czy mieć poważne zaburzenia rozwoju, ale nie mieć kociarni we łbie. Na świra trzeba być "naprawdę nienormalnym", także na tle takich osób jak schizofrenicy czy osoby z całościowymi zaburzeniami rozwoju. Moja mentalność raczej w schizofreniku widziałaby więcej złego niż w Aspim. Ja to w ogóle jestem jak "małe bebe", z mentalnością beztroską, mającą troski "w głębokim poważaniu". "Nie zna odpowiedzialności" moja natura. Może też myśleć, że jestem "najnormalniejszym człowiekiem na świecie". Jestem "dno i wodorosty". Myślę, że schizofrenicy cierpią więcej niż ja. Kogoś takiego jak ja może nigdy nie być, czyli przypadłoby mi bycie "nędznym, żałosnym oryginałem". Na świra "proszków" raczej nie ma. Trzeba zaakceptować jego nienormalność. Podobnie jest w przypadku Aspich, którzy mogą być bardzo dyskryminowani ze względu na swoją odmienność od małego. Moja kondycja wyraźnie różni się od tradycyjnej aspijskości. To, co mają zwykli Aspi, jest szablonowe. U mnie jest coś, co ani zwykłej schizofrenii, ani zwykłej aspijskości nie przypomina za bardzo. Moja mentalność "żyje we własnym świecie", nie obchodzi jej dostosowywanie się do społeczeństwa, jest "patologicznie nonkonformistyczna". Zdaje się być "bardzo hedonistyczna" - brak bólu to dla niej podstawa, nie obchodzi ją bycie kochanym przez inne osoby, dla niej jakieś dziecięce zabawy (np. pośmianie się z czegoś głupiego) może być ważniejsze niż więź emocjonalna z inną osobą (której moja schizoautystyczna natura może sobie nawet nie wyobrażać za bardzo).
-
Mentalnoś może mi "buntować się" przeciwko idei wiecznego potępienia (dla mnie unicestwienie to też forma wiecznego potępienia, nawet wtedy, jeśli wierzą w nie ateiści). Jestem chorym umysłowo świrem (nie chcę tak nazywać innych osób z problemami psychicznymi). "Typowe" religie (czy to katolickie, czy żydowskie, czy muzułmańskie, nawet religie niemonoteistyczne też) wygląda na coś ponad siły mojej natury, obowiązku religijne są dla niej jak piąte koło u wozu i zawalidroga. W kwestii pracy jestem zero. Co dopiero myśleć o życiu zakonnym. Życie zakonne czy kapłańskie W OGÓLE mojej mentalności nie pociąga. Jestem jak ktoś wyraźniej "upośledzony umysłowo", jak to dawniej nazywali. Moja schizoautystyczna natura w religiach widzi dużo nonsensu i zła. Mimo tych trudności chcę być wierzącym katolikiem. Chociaż wizja rzeczywistości, która wyłania się z dawnych poglądów katolików, może być niezwykle przerażająca.
-
Mojej mentalności niektóre rzeczy w katolicyzmie się nie podobają. Nie podoba jej się idea wiecznego potępienia i wizje dotyczące Piekła. Nie podoba jej się to, na czym ma polegać czyściec. Nie podoba jej się obowiązek robienia rachunku sumienia i wyznawania grzechów. Jestem chory psychicznie i mam całościowe zaburzenie rozwoju, moja natura ma bardzo negatywne zdanie na temat cierpienia, torturowania. Mimo bycia "świrem" chcę być zbawiony na wieki. Ale nie chcę być heretykiem, choć pewne rzeczy wyglądają dla mnie rażąco absurdalnie. Muszę wam wszystkim powiedzieć: nawróćcie się wszyscy na katolicyzm, bo poza Kościołem nie ma zbawienia. Nie chcę tu się śmiać, robić ironii, nie chcę też być wobec kogokolwiek niegrzeczny. Boję się wiecznego potępienia, kar od Stwórcy. Nie chcę ich dla siebie, nie chcę też ich dla kogokolwiek!
-
Ja powiedziałbym, że żyję w beztrosce i dostatku. Ogólnie rzecz biorąc, jest mi bardzo wygodnie. Gdyby warunki życia były trudniejsze, to mogłoby być ze mną jeszcze gorzej, mógłbym dopuszczać się jeszcze straszniejszych czynów ze względu na swoje słabości. Cierpienie jawi mi się też jako źródło pokus. Na przykład takich pokus, aby być wulgarnym, bluźnić, być zgorzkniałym, kraść (np. wskutek nędzy). Takie życie się mojej naturze podoba - takie, w którym są wygoda i beztroska, w którym nie ma tylu prób, zwłaszcza trudnych prób.
-
Mogę mieć "przeświadczenie", że jestem wybrańcem Najwyższego, kimś doznającym objawień (np. w kwestii tego, że ktoś będzie potępiony), co wiąże się z "magicznymi" natręctwami (w które nie wierzę). Jest we mnie MNÓSTWO niepokoju religijnego. Od kilkunastu miesięcy doznaję bardzo tajemniczych koincydencji. I myśli, że wiele rzeczy dzieje się tak, abym dostrzegł koincydencję. Dostrzegania koincydencji nie uważam za urojenia, chociaż sprawy związane z koincydencjami bywają bardzo zajmujące. Skąd się biorą te zjawiska? Dlaczego występują? 7.10.2014 miałem mieć wizytę u psychiatry, przełożono ją na 21.10.2014 (pomiędzy tymi datami, 14.10.2014, miałem bardzo koincydentny dzień). Następna wizyta była 27.1.2015. Kolejna była 28.4.2015, i na niej otrzymałem na jednej kartce trzy diagnozy psychiatryczne: F84.5 (zespół Aspergera), F42.2 (zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, mieszane), F21 (zaburzenie schizotypowe). Następna wizyta była 21.7.2015. Ostatnia wizyta umówiona u tej osoby była 8.12.2015. Koincydencje zaczęły się u mnie w drugiej połowie września 2014 roku. Coś bardzo koincydentnego zdarzyło się też osiemnastego dnia dwunastego miesiąca piętnastego roku dwudziestego pierwszego wieku (liczby: 18, 12, 15, 21), był to piątek, a to, co przyniosło koincydencję, wydarzyło się między 17 a 18. Te cztery liczby mają związek z 3, 6, 9 (odpowiednio uporządkowane dają ciąg geometryczny, w którym 21 jest siódmym wyrazem) (te trzy liczby skojarzyły mi się z innym piątkiem w czwartej dekadzie 2015 roku, z czymś, co też miało miejsce między 17 i 18). Zobaczmy na numery w diagnozach psychiatrycznych z 28.4.2015: 84.5, 42.2, 21. Zsumujmy cyfry przed i po kropce: (8+4+4+2+2+1).(5+2) = (12+6+3).(7) = 21.7 Data następnej wizyty ustalonej 28.4.2015 to dwudziesty pierwszy lipca (21.7) tego samego roku! Data wcześniejszej wizyty w stosunku do wizyty z 28.4.2015: 27.1.2015. Dwudziesty siódmy stycznia (27.1). Te same cyfry, co w 21.7! Sumy liczb 27 i 1 i liczb 21 i 7 są równe i wynoszą 28. Ciekawa jest też historia wizyty październikowej (2014 r.)... Miała być siódmego, a była dwudziestego pierwszego... Znowu 21 i 7! Liczby sprzed kropek z diagnoz z 28.4.2015 tworzą ciąg geometryczny (84, 42, 21), a suma tych liczb wynosi 147, czyli 21*7! Sumy cyfr liczb: 21, 42, 84 (3, 6, 12) także tworzą ciąg geometryczny. Suma wyrazów wynosi 21, a średnia tych trzech liczb wynosi 7.
-
Przed chwilą miałem natręctwo typu: "jeżeli z listy stron do przywrócenia sesji nie otworzę strony z pewnego forum, to pewna osoba mająca poważne trudności życiowe pójdzie do Piekła". Coś w tym rodzaju. I lęk może być odnośnie tego, że miałem objawienie z Nieba, że taka osoba naprawdę będzie potępiona na wieki, że dostałem znak od siły wyższej, który mi o tym oznajmia. Nie wierzę w to. Nie chcę niczyjego potępienia, nie chcę do niczyjego potępienia doprowadzić. Mogę mieć myśli, że mam jakieś szczególne łaski, które oznajmiają ci o losie innych osób (niejedną osobę takie natręctwa posłałyby do Piekła). Mogą mówić, że jestem kimś wyjątkowym, wybrańcem Stwórcy, mam objawienia czy natchnienia duchowe (chociaż np. wizji, głosów nie doświadczałem). Takie natręctwa wyglądają po prostu psychotycznie. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy doświadczyłem wielu dziwnych koincydencji. Ale dawniej tego nie było. A magiczne myślenie było w gimnazjum w niemałej ilości.
-
Dziwaczne i nasilone potrzeby płciowe, osobliwe zboczenia
take odpowiedział(a) na take temat w Seksuologia
Dla mnie to wtulanie się w babcię i głaskanie jej nie jest podniecające seksualnie. Uczucia "seksualne" w mojej mentalności jakoś silnie związały się z kałem, jego odorem. Dzięki temu akt waginalny nie jest dla mnie zbyt atrakcyjny (choć też jest atrakcyjny seksualnie, ale to bodźce związane z obrzydliwościami z dolnej części przewodu pokarmowego są preferowane). "Przyjemność seksualna" kojarzy mi się głównie ze smrodem kału, gazów jelitowych, odbytu atrakcyjnej osoby. Jakby to miało pewne strony - łatwiej dostrzec przez to obrzydliwość grzechów nieczystych. Problem w tym, że moja natura chce żyć w małżeństwie, a wola chce bezżenności dla Królestwa. Nie interesuje mojej natury adopcja dzieci. Jeżeli miałbym mieć potomstwo, to tylko poczęte przeze mnie. Na dodatek jestem świrem i nikt odpowiedzialny nie pozwoliłby tak ułomnej psychicznie i zbzikowanej osobie na małżeństwo czy płodzenie potomstwa. I raczej żadna kobieta nie chciałaby takiego "cymbała" jak ja (nawet Aspijka). Dla mnie umycie się i ubranie się też jest osiągnięciem - dla mojej autystycznej mentalności takie czynności nie mają większego sensu, a przykrości sensoryczne, lęk przed cierpieniem (np. zachorowaniem przez dotknięcie się czegoś brudnego) i problemy religijne ewidentnie pogarszają sytuację. Mam tak wielki zamęt w kwestiach religijnych, że "głowa mała". Jakbym to dokładniej zaprezentował, to chyba jasne byłoby, że nie można mi pozwolić na małżeństwo i rodzicielstwo. -
Dziwaczne i nasilone potrzeby płciowe, osobliwe zboczenia
take odpowiedział(a) na take temat w Seksuologia
Moja natura chciałaby oglądać wypróżniające się ładne osoby ludzkie płci żeńskiej, bo ją to bardzo ciekawi. A takie nagrania są pornograficzne, oglądanie pornografii to grzech. Dla mnie kobieta, której defekacji nie widziałem na własne oczy, jest atrakcyjniejsza seksualne, bo ma kuszącą dla mojej koprofilnej perwersji tajemniczość seksualną. Jakiś inny mechanizm chciałby "odtajemniczyć" wszystkie kobiety na świecie przez oglądanie ich defekacji, aby nie miały już tej tajemniczości, która jest atrakcyjna dla mojego popędu płciowego. Paradoksalne to. Czyli chciałaby widzieć np. wszystkie koleżanki czy znajome defekujące, najlepiej na żywo, chciałaby też wąchać i dotykać odchody ich wszystkich i widzieć na żywo, jak opuszczają odbytnicę. To w jakimś sensie "kompulsywne". Defekacja NIE jest czynnością seksualną. Przyjemność seksualna związana z kałem, jego zapachem, odgłosami jego wydalania jest nie na miejscu. Problem w tym, że moja natura chce też głaskać, tulić, całować ładnego człowieka płci żeńskiej. Kobiety i dziewczęta bywają BARDZO SŁODKIMI, ŚLICZNYMI STWORZENIAMI. I są osobami, w przeciwieństwie do psów i kotów na przykład. Nie podoba się brak tej "żywej przytulanki" w postaci żony mojej naturze. Ostatnio zdarza mi się wtulać w babcię (mam nadzieję, że to nie jest coś nieczystego, grzesznego) i głaskać ją po głowie (ma ponad 70 lat). Nie jest w wieku prokreacyjnym. Babci zdarza się "robić za żywą przytulankę dla mnie". Pojawia się w mojej naturze chęć wzięcia babci na kolana także, a to wygląda niedobrze. Z czym to się wiąże? Co czuje rodzic, gdy bierze dziecko na kolana? Babcia jest kobietą, a słowo "kobieta" kojarzy mi się raczej bardzo pozytywnie - z Błogosławioną Dziewicą, Matką Zbawiciela. Jej wizerunki bywają bardzo piękne, ale mimo tego piękna prześliczna postać kobieca na nich przedstawiona nie posiada atrakcyjności seksualnej!