-
Postów
4 068 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez take
-
Na forum o zespole Aspergera jedna osoba wyraźnie wątpi w to, że mam ZA, i uważa, że moje problemy to PSD (psychotic spectrum disorder - zaburzenie ze spektrum psychotycznego), zaś CZR uznaje za kategorię o wątpliwej przydatności diagnostycznej (czy coś podobnego). Zdecydowanie nie zgadzam się z poglądami tej osoby na moje problemy i klasyfikację pewnych problemów psychicznych. Mam przede wszystkim CZR i autyzm, które z definicji zaczynają się w dzieciństwie i są kondycjami ustawicznymi. Na to trzeba zwrócić największą uwagę, nie na schizotypię. Jeżeli ktoś uważa, że mam tylko PSD + schizotypia czy schizofrenia + OCD, ale ze nie mam CZR czy autyzmu, to ZDECYDOWANIE się z nim nie zgadzam.
-
Wgląd w dokumenty raczej będę mieć. Poza tym te dokumenty będą mi potrzebne do komisji w sprawie stopnia niepełnosprawności, a może i renty. Nie wiem, czy na wizycie w tamtym tygodniu nie pytałem się lekarza, czy mam schizofrenię. Odpowiedź była chyba "nie mogę tego powiedzieć" czy coś w tym stylu. W ogóle nie zanosi się na moje uzdrowienie na tym świecie. Myślę, że umiarkowany stopień niepełnosprawności powinienem mieć na stałe, jeśli by się stan zdrowia jakoś pogorszył, że wymagałbym jeszcze większej opieki, to wtedy mogłoby być podniesienie do znacznego. Myślę nawet, że rentę socjalną powinienem mieć na stałe. Raczej przez miesiąc nie będę w stanie za dużo zarobić z takimi kondycjami. Nie mam "talentu do zarabiania pieniędzy". Brak renty krzywdziłby też rodzinę, bo nawet tą renciną nie byłoby wsparcia budżetu domowego, gdyby mi jej nie przyznali. Takiego upośledzonego dziecka jak ja nie można wysyłać na rynek pracy, aby samo martwiło się o środki do życia. Nie oznacza to zakazu pracy, niemożności zarabiania w ogóle, ale opieka finansowa jest potrzebna. Nie chcę skończyć w DPS-ie, szpitalu, pod mostem, w więzieniu itp.
-
Też tak myślę. Nawet schizofreników nie uważam za bardziej "chorych" niż ja i bardziej niezaradnych ode mnie. Z tego, co obserwuję, to jestem nawet bardziej zaburzony niż oni i mniej sprawny funkcjonalnie. Dostałem rentę socjalną za pierwszym razem mimo tego, że ani jednej nocy nie przeleżałem w szpitalu psychiatrycznym. Dziękuję za współczucie. Mam diagnozę zaburzenia schizotypowego (F21), więc i tak nie jest moja niepełnosprawność tak do końca "nie-schizo". F21 to też choroba psychiczna, tylko o raczej łagodnym przebiegu (czyżby chodziło w niej o to, że nie ma w niej ostrych epizodów, które wymagają np. zapinania w pasy psychiatryczne czy dawania zastrzyków w szpitalu psychiatrycznym?). I nie wiem do końca, czy psychiatra w tamtym tygodniu nie zdiagnozował mnie ze schizofrenią paranoidalną (F20.0), widziałem, że coś o schizofrenii paranoidalnej było napisane na karcie z wizyty. "Schizo" nie musi być ciągłą kondycją i raczej nie zaczyna się w dzieciństwie, a całościowe zaburzenie rozwoju jest ustawiczne i zaczyna się w dzieciństwie. Od małego jest się "nieprzystosowanym". W tym CZR są gorsze od schizofrenii. CZR jest jakby rodzajem "upośledzenia umysłowego".
-
Nawet jakbym nie dostał diagnozy F20, to i tak jestem bardziej niepełnosprawny niż niejeden schizofrenik. Nie byłem w pasach psychiatrycznych, nie mam omamów, nie mam katatonii, nie mam wrażenia bycia obserwowanym przez tajemnicze istoty czy "jakiś ludzi", nie wierzę w swoje urojeniowe pokusy, nie wierzę w to, że inni ludzie chcą mnie zabić czy otruć (raczej zachowuję "skrajną ostrożność", ale nie przypisuję innym złych intencji).
-
Dziwaczne i nasilone potrzeby płciowe, osobliwe zboczenia
take odpowiedział(a) na take temat w Seksuologia
Mnie do małżeństwa "pociąga" chyba tylko CIELESNY pociąg - albo ta głupia chuć, albo chęć "miziania, tulenia "słodkiej istotki"". Potrzeby wejścia w związek (w sensie emocjonalnym) za bardzo mogę nie odczuwać. Mam "kompulsywne" "pragnienie" wąchania odbytów ładnych osób płci żeńskiej, oglądania ich intymnych części ciała, obserwowania ich czynności fizjologicznych (wydalania kału, moczu, gazów jelitowych), wąchania ich wydalin czy może nawet ich dotykania. Chce je "odtajemniczyć", pozbawić zwiększającego atrakcyjność seksualną dla mojej natury tabu (kobieta, której odbyt, kał, mocz, defekację, genitalia, sutki widziałem, traci w mojej psychice na atrakcyjności seksualnej, "bo wiem, jak wygląda to, co jest tabu i jest związane z jej ciałem"). -
Jeżeli drapieżnik zadawałby cierpienie innej istocie, żeby przeżyć, to nawet bez wolnej woli drapieżnika takie zadawanie cierpienia jest złem. Cierpienie samo w sobie jest złem.
-
Co z tego, że jestem pełnoletni, jak "umysł mam małego dziecka" (chociaż nie chodzi tu o iloraz inteligencji i pewne zdolności przystosowawcze (np. dojazd do szpitala samodzielnie))? Poza mamą przyjechał ktoś jeszcze z rodziny, i wydaje mi się, że ta osoba nawet bardziej nie chciała mojego pobytu w szpitalu psychiatrycznym niż mama. Na dodatek nie wiedziałem o tym, jakie warunki są na takiej obserwacji, i do kilkudniowej (a może i dłuższej) obserwacji nie byłem po prostu przygotowany. Podpisałem prośbę o wypisanie na żądanie. Ja, mama i babcia nie byliśmy przygotowani na taki pobyt, a rodzeństwo i tata nie wiedzieli, gdzie jestem, jakbym pozostał dłuższy czas poza domem, to rodzeństwo i tata mogliby się domyślać, gdzie jestem... A babcia (a może i mama) chyba bały się tego, że tata opowiedziałby o tym swojej rodzinie... Kiedy siostra pytała się mnie, gdzie byłem, to "zataiłem" fakt pobytu w szpitalu psychiatrycznym, mogłem powiedzieć coś w rodzaju tego, że to nieważne, gdzie byłem. Jeden z lekarzy powiedział, że nie widzi u mnie objawów schizofrenii(!), chociaż pisał o mnie kilka stron na spotkaniu z nim. Nie postawili diagnozy, lecz napisali, że obserwacja psychiatryczna nieukończona. Taką jakby diagnozę mam na wypisie ze szpitala. Jeżeli miałbym psychozę, przy której naprawdę pomagałyby leki przeciw schizofrenii, to potrzebowałbym takiej diagnozy, dzięki której miałbym leki refundowane - na F21 (zaburzenia schizotypowe) jest 100% odpłatności przy lekach na schizofrenię, domyślam się, że przy F20 (schizofrenii) jest jakaś refundacja i płaci się mniej (30%?). Wcześniej miałem diagnozy zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych i zespołu Aspergera i na paroksetynę miałem 30% odpłatności na receptach.
-
Jaką psychozę (prawdopodobnie od wczesnego dzieciństwa)? "Psychoza od wczesnego dzieciństwa" może być jakimś całościowym zaburzeniem rozwoju (CZR). Diagnozę z grupy F84 (całościowe zaburzenie rozwoju) dostałem w 2008 r., a diagnozę z F2x (choroby związane ze "schizo" czy urojenia) dopiero w 2015 r. Całościowe zaburzenia rozwoju zawsze ewidentnie manifestują się przed okresem dojrzewania, ich objawy są raczej widoczne już w wieku przedszkolnym. Nie wszystkie całościowe zaburzenia rozwoju wiążą się z niepełnosprawnością intelektualną czy brakiem mowy bądź poważnymi jej zaburzeniami. Nie masz autyzmu dziecięcego, ale to nie oznacza, że nie możesz mieć jakiegoś "subtelniejszego" CZR (np. jakiegoś rodzaju zespołu Aspergera (F84.5)). Dla mnie poważne diagnozy są ważne, bo dzięki nim mogę mieć lepsze warunki życia (np. ochrona przed nędzą dzięki orzeczeniu o niepełnosprawności czy przyznaniu renty, możliwość korzystania z różnych form pomocy psychiatrycznej czy psychologicznej). CZR zaczyna się w dzieciństwie i jest przewlekłe, z reguły jest kondycją na całe życie. Psychoza nie tak często zaczyna się w dzieciństwie i może przebiegać epizodami. Psychoza może zacząć się w każdym momencie życia, w przeciwieństwie do CZR, które zawsze zaczyna się w dzieciństwie. Psychoza może mieć postać rzutów, epizodów i nie być kondycją przewlekłą, może być skutecznie leczona farmakologicznie, a CZR jest kondycją ciągłą, przewlekłą, na CZR jako takie nie ma leków. CZR jest w pewnym sensie podobne do niepełnosprawności intelektualnej, która także jest kondycją ciągłą i zaczynającą się w dzieciństwie oraz stanowiącą ewidentną trudność w funkcjonowaniu, przy czym przy CZR można mieć dowolny iloraz inteligencji (nawet niezwykle wysoki).
-
Dla mnie stwierdzenie, że zwierzęta miałyby ginąć bezpowrotnie, jest sadystyczne i absurdalne! Jeżeli zwierzęta ODCZUWAJĄ, to powinny mieć duszę NIEŚMIERTELNĄ, mimo tego, iż nie są istotami osobowymi! Jeśli zwierzęta są śmiertelnie i giną bezpowrotnie, to musiałyby być według "mojej logiki" po prostu biologicznymi maszynami, bez zdolności do odczuwania czegokolwiek (np. przyjemności czy bólu), BEZ ŚWIADOMOŚCI. Zwierzęta musiałyby być "rodzajem robotów", czymś bez odczuć, bez nawet "zwierzęcego rozumu". Skoro zwierzęta miałyby odczuwać np. ból i przyjemność, mieć świadomość, to dla mnie jedynym logicznym rozwiązaniem problemu ich eschatologii jest to stwierdzenie, że są one przeznaczone na wieczną szczęśliwość (co prawda nie jest to szczęśliwość istot osobowych, związana np. z wizją uszczęśliwiającą). Zwierzęta są istotami bezosobowymi, nie mają wolnej woli i zdolności do miłości. Ale jeżeli mają świadomość i zdolność do odczuwania mimo tego, to są czymś więcej niż "biologicznymi maszynami". Zwierzęta nie mogą popełnić grzechu. Dlaczego niewinne, bezgrzeszne, ale świadome czy odczuwające zwierzęta miałyby być skazane na anihilację? Jawi mi się to jako coś okrutnego i obrzydliwego!
-
Dzisiaj powiedziałem mamie, że może znowu pójdę do szpitala (tym razem trzeba byłoby się przygotować, bo ta moja pierwsza wizyta w szpitalu psychiatrycznym rzeczywiście "klapa" była bez środków czystości i własnych zapasów i jakiś środków przeciwko nudzie, aby jeszcze bardziej nie zgłupieć tam), a może i wulgaryzm powiedziała po usłyszeniu tego - w każdym razie taki pomysł jej się nie spodobał. Na dodatek tym mam jakiegoś cezetera, który też wpływa na ogólny poziom funkcjonowania i powoduje pewne ograniczenia. Przeciwko CZR jako takiemu nie stosuje się leków psychotropowych. Mam "chorobę schizoautystyczną", jak to nazwałem, nie mogę nazywać tego po prostu "odmiennością" czy "osobliwym stylem poznawczym", bo to nierozsądne (np. przez większe wymagania od życia związane z brakiem stopnia niepełnosprawności, opieki lekarskiej). Przez cezetera ma się "inną naturę" niż przeciętny człowiek i nie ma co na siłę robić z kogoś "takiego jak inni", a i ta inna natura może mieć ewidentne zalety w porównaniu z "przeciętną naturą". Nie mam daru myślenia obrazowego czy jakiegoś niezwykłego pociągu do programowania, ale za to pewne troski, które dla przeciętnego człowieka mogą stanowić poważne źródło problemów, dla mnie wręcz nie istnieją (np. przez brak potrzeby bycia kochanym ma się jedną potrzebę mniej i może być mniejsze ryzyko depresji czy myśli samobójczych, większa "odporność" na pewnego rodzaju trudności życiowe).
-
Dla mnie nawet asceza o wiele mniejsza od skrajnej jest problematyczna. Nie oznacza to, że umartwienia są złe, ale potrzebny jest umiar. Ja "nie umiem znosić cierpienia" i od ascezy łatwo mi się "wariuje". Wielcy asceci musieli też umieć normalnie funkcjonować (odpowiednio wykonywać obowiązki stanu) przy swoich umartwieniach. Dla mnie wiele rodzajów umartwień jest "przerażających". Mam upadłą naturę, która ewidentnie daje mi się we znaki. W ogóle to jestem "oderwany od rzeczywistości", niemyślący o życiu zawodowym i normalnych relacjach międzyludzkich, o "normalnych" obowiązkach, które mi się wydają "straszne" (zwł. wtedy, jeżeli są ryzykowne (np. dla zdrowia i życia) lub trudne). Mogę się zastanawiać, dlaczego niektórzy są np. żołnierzami, górnikami - to przecież takie niebezpieczne zajęcia! Dla mojej natury bezpieczeństwo i wygoda są BARDZO ważne.
-
Czy to nie jest opis buntu natury ludzkiej przeciw nieogarnionej tajemnicy sprawiedliwości nadprzyrodzonej i Objawieniu? I czy jeśli koincydencje prowadzą do takich wniosków, idei, to czy nie są one jakimś złożonym wynikiem działania złych duchów, a te moje doświadczenia - jakimś rodzajem próby wiary? Moja natura chciałaby sobie trwać w wygodzie i beztrosce bez względu na moje uczynki, czy byłyby dobre, czy złe. "Takiej hedonistycznej, egoistycznej naturze karząca sprawiedliwość Najwyższego, opisana w Piśmie i w Tradycji Kościoła, jawi się jako coś, co wolałaby, aby NIE ISTNIAŁO." "Jeśli życie wieczne ma być nieszczęśliwe, to lepiej niech już w ogóle nie istnieje". Te moje przemyślenia pokazują dobitnie, że mam naturę EGOCENTRYCZNEGO WYGODNISIA, dla której dobro nędznego i (lub) grzesznego stworzenia jest ważniejsze niż sprawiedliwość wyroków Najwyższego! PS. To mój tysięczny post na tym forum.
-
Mi też taka doktryna antyekskluzywiczna i antyrygorystyczna zdawać się może wypływać z hedonistycznej i beztroskiej natury. Widać, jak bardzo moja natura nie zgadza się z dogmatem wiecznego potępienia! I z możliwością kar pośmiertnych, przed którymi ostrzegają religie, księgi i tradycja! Mentalność myśli, że mogę być kimś, kto przekona świat do teologii wykluczającej czyjekolwiek wieczne potępienie! Czy to nie jest opis buntu natury ludzkiej przeciw nieogarnionej tajemnicy sprawiedliwości nadprzyrodzonej i Objawieniu? I czy jeśli koincydencje prowadzą do takich wniosków, idei, to czy nie są one jakimś złożonym wynikiem działania złych duchów, a te moje doświadczenia - jakimś rodzajem próby wiary? Moja natura chciałaby sobie trwać w wygodzie i beztrosce bez względu na moje uczynki, czy byłyby dobre, czy złe. "Takiej hedonistycznej, egoistycznej naturze karząca sprawiedliwość Najwyższego, opisana w Piśmie i w Tradycji Kościoła, jawi się jako coś, co wolałaby, aby NIE ISTNIAŁO." "Jeśli życie wieczne ma być nieszczęśliwe, to lepiej niech już w ogóle nie istnieje". W tamtym tygodniu dostałem skierowanie na obserwację do szpitala psychiatrycznego, w poniedziałek sam się do tego szpitala zgłosiłem i zostałem przyjęty w trybie nagłym. Spędziłem tam jedną noc, byłem nieprzygotowany na kilkudniową, a może i dłuższą obserwację, to była moja pierwsza obserwacja w szpitalu, pierwsze leżenie w szpitalu. Wczoraj wyszedłem, mama przyjechała, mówiono o tym, abym jeszcze wczoraj wrócił do domu. Zakończyłem obserwację w szpitalu psychiatrycznym związaną z podejrzeniem schizofrenii paranoidalnej po nieco ponad dobie.
-
Dla mnie "udręką" jest sama możliwość wiecznego potępienia (nawet unicestwienie świadomości, w które zdaje się wierzyć wielu ateistów, jest dla mnie formą wiecznego potępienia - jesteś unicestwiony, więc "natura rzeczywistości" "potępiłaby" cię). Teraz opiszę, do jakiego szaleństwa prowadzi mnie zagrożenie bólem, niepewność co do wieczności: Nie uważam obserwowania koincydencji za objaw psychiatryczny. Ale twierdzenie, że moje liczne koincydencje są znakiem od Stwórcy, że jestem "wielkim prorokiem Prawdy" (chodzi nie tyle co o moją pozycję w hierarchii osób stworzonych, co o moje znaczenie w historii), kimś ewidentnie wyjątkowym w dziejach stworzenia i wybitnym (ze względu na "swoje" idee), kimś, kto ma przeznaczenie do dokonania oświecenia całego świata prawdziwą nauką Najwyższego, wyglądają bardzo, bardzo schizofrenicznie. Na podstawie koincydencji takich jak te z tych postów: czy-mam-schizofreni-f20-t57480-28.html#p2210613, czy-mam-schizofreni-f20-t57480-28.html#p2205265 moja mentalność może myśleć, że moim powołaniem jest obalić wszystkie religie świata (zwł. abrahamistyczne) i ateizm, i przekazać światu "prawdę o Wszechbycie" ("która" mówi np. że nie ma cierpień pośmiertnych i śmiertelności świadomości, że niemożliwe jest wieczne potępienie i nie opiera się na żadnej księdze religijnej). Mi też taka doktryna antyekskluzywiczna i antyrygorystyczna zdawać się może wypływać z hedonistycznej i beztroskiej natury. Widać, jak bardzo moja natura nie zgadza się z dogmatem wiecznego potępienia! I z możliwością kar pośmiertnych, przed którymi ostrzegają religie, księgi i tradycja! Mentalność myśli, że mogę być kimś, kto przekona świat do teologii wykluczającej czyjekolwiek wieczne potępienie! W tamtym tygodniu dostałem skierowanie na obserwację do szpitala psychiatrycznego, w poniedziałek sam się do tego szpitala zgłosiłem i zostałem przyjęty w trybie nagłym. Spędziłem tam jedną noc, byłem nieprzygotowany na kilkudniową, a może i dłuższą obserwację, to była moja pierwsza obserwacja w szpitalu, pierwsze leżenie w szpitalu. Wczoraj wyszedłem, mama przyjechała, mówiono o tym, abym jeszcze wczoraj wrócił do domu. Zakończyłem obserwację w szpitalu psychiatrycznym związaną z podejrzeniem schizofrenii paranoidalnej po nieco ponad dobie.
-
Dla mnie "udręką" jest sama możliwość wiecznego potępienia (nawet unicestwienie świadomości, w które zdaje się wierzyć wielu ateistów, jest dla mnie formą wiecznego potępienia - jesteś unicestwiony, więc "natura rzeczywistości" "potępiłaby" cię). Nie uważam obserwowania koincydencji za objaw psychiatryczny. Ale twierdzenie, że koincydencje (np. ta z 21.7) są znakiem od Stwórcy, że jestem "wielkim prorokiem Prawdy", kimś ewidentnie wyjątkowym w dziejach stworzenia i wybitnym, co ma przeznaczenie do dokonania oświecenia całego świata prawdziwą nauką Najwyższego, wyglądają bardzo, bardzo schizofrenicznie. Na podstawie koincydencji takich jak te z tych postów: czy-mam-schizofreni-f20-t57480-28.html#p2210613, czy-mam-schizofreni-f20-t57480-28.html#p2205265 moja mentalność może myśleć, że moim powołaniem jest obalić wszystkie religie świata (zwł. abrahamistyczne) i ateizm, i przekazać światu "prawdę o Wszechbycie" ("która" mówi np. że nie ma cierpień pośmiertnych i śmiertelności świadomości, że niemożliwe jest wieczne potępienie i nie opiera się na żadnej księdze religijnej). Mi też taka doktryna antyekskluzywiczna i antyrygorystyczna zdawać się może wypływać z hedonistycznej i beztroskiej natury.
-
Zadziwiać mnie może "sprawa 21.7". Historia ta wygląda jakoś bardzo zastanawiająco. Dlaczego coś takiego w ogóle nastąpiło? Wrzesień 2014 - początek "wielkich koincydencji" w drugiej połowie miesiąca. Październik 2014 - dużo koincydencji, przełożenie wizyty u psychiatry z 7 na 21 października. 27.1.2015 - otrzymanie diagnozy schizotypii po raz pierwszy 28.4.2015 - na jednej karce otrzymuję diagnozy zespołu Aspergera (F84.5), mieszanych zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych (F42.2), zaburzenia schizotypowego (F21) 21.7.2015 - kolejna umówiona wizyta u psychiatry Sierpień 2015 - komisja w sprawie orzeczenia o niepełnosprawności, na której ponoć chciano dzwonić po karetkę, następnego dnia podróż w karetce do psychiatry w miejscu znacznie oddalonym od domu; otrzymanie umiarkowanego stopnia niepełnosprawności ze wskazaniem "niezdolny do pracy" po pierwszej komisji Jesień 2015 - otrzymanie renty socjalnej na rok po pierwszej wizycie na komisji, mimo braku spędzenia ani jednej nocy w szpitalu psychiatrycznym Grudzień 2015 - koincydencja 18.12.2015, kilka tygodni wcześniej coś o liczbach 3, 6, 9 w jakimś programie o Tesli Luty 2016 - być może diagnoza schizofrenii paranoidalnej (F20.0), skierowanie na obserwację do szpitala w sprawie tej choroby (z podejrzeniem schizofrenii paranoidalnej), spędzenie tylko jednej doby w szpitalu psychiatrycznym (było to moje pierwsze "leżenie" w szpitalu psychiatrycznym w życiu i nie byłem przygotowany, mama przyjechała następnego dnia po moim pojawieniu się w szpitalu)
-
Przypuszczam, że według wielu, co najbardziej świadczy o tym, że mam urojenia i schizofrenię paranoidalną, to dostrzeganie koincydencji. Temat koincydencji na dodatek potrafi być naprawdę absorbujący dla mnie. Mama mogła się bać tego, że po dłuższym pobycie tata czy rodzeństwo domyśliliby się, że leżę w psychiatryku. Mogła się bać np. tego, że tata powie o tym swojej rodzinie... Nie wiedziałem nawet, jak się przygotować do pobytu w szpitalu, to była moja pierwsza wizyta, więc mogła chcieć mojego jak najszybszego powrotu do domu. Okazało się, że nie było w szpitalu mydła, papieru toaletowego w łazience! Poza tym to niestety była wielka nuda. Można było raczej chodzić od ściany do ściany i nie robić niczego konstruktywnego. Bardzo mi się to nie podobało. To dla tak "nadruchliwej", "żyjącej w swoim świecie osoby" kolejne "pęta". Bez względu na to, czy mam F20, czy może np. tylko schizotypię i natręctwa (za F21 nie ma refundacji leków na schizofrenię i płaci się 100%), to i tak mam jakiegoś cezetera, a posiadanie całościowego zaburzenia rozwoju nie jest obowiązkiem przy chorobie psychicznej... Większość schizofreników to, jak się domyślam, nie ma CZR, nie ma np. pochłaniających, anormalnych zainteresowań, problemów z nadwrażliwością (nie dałem sobie pobrać krwi), "stimowalności" (reagowania falami pobudzenia, zachowaniami autostymulacyjnymi).
-
Pewne rzeczy ze schizofrenii zdezorganizowanej (katatonicznej) też do mnie "jakoś pasują" (wesołkowatość, absurdalność, wygłupianie się, dziwaczność). Miałem diagnozy zaburzenia schizotypowego, zespołu Aspergera i nerwicy natręctw (28.4.2015 na jednej kartce, z tej historii później wiele koincydencji doświadczyłem). Może psychiatra, który dał mi skierowanie do szpitala psychiatrycznego, zdiagnozował u mnie schizofrenię paranoidalną (F20.0)? Omamów nie mam (wręcz). Podobnie nie mam (wręcz) myśli samobójczych. Doświadczam czegoś "trudnego do opisania" w sferze religijnej. Jestem "niczym istota z innej rzeczywistości". Moja natura ma, pospolicie mówiąc, "w nosie" socjalizację. Jestem "dziwadłem", w ogóle taki "żółwiowaty" od dzieciństwa, co może być denerwujące dla innych (np. mamy). Jestem w jakimś sensie upośledzony umysłowo. W dzieciństwie byłem podobny... NIE BYŁO TAK DUŻYCH WYMAGAŃ JAK TERAZ, W DOROSŁYM ŻYCIU. Od małego "żyłem w swoim świecie". To nie jest klasyczna schizofrenia, która zaczyna się w dorosłości wczesnej czy w okresie dojrzewania. To coś ma przebieg przewlekły i sprawia "nienormalność" od dzieciństwa. Jakieś psychotyczne CZR, ale podobne do "zaburzeń osobowości", a nie do takich ostrych psychoz, wymagających sporych dawek leków, przymusowych pobytów w szpitalach psychiatrycznych czy zapinania w pasy psychiatryczne.
-
Dziwaczne i nasilone potrzeby płciowe, osobliwe zboczenia
take odpowiedział(a) na take temat w Seksuologia
W związku z tym moja natura chciałaby wsadzić swój nos w odbyty wszystkim atrakcyjnym kobietom, także z powodu utraty tej "magicznej" tajemniczości i nie dla libidalnej przyjemności. To taka kompulsywna pokusa. Chciałaby oglądać nagie kobiety, ich czynności fizjologiczne (takie jak defekacja czy mikcja). Na przyjemność seksualną się nie zgadzam. Chciałaby, aby ładne kobiety nago robiły przede mną "kupę" i chciałbym wąchać, a może i dotknąć, ich stolców i wąchać ich odbyty, sprawdzić, jaki mają zapach. To "jest jak nałóg, który muszę hamować" Szczęście w nieszczęściu, że nie są dla mnie atrakcyjne takie zachowania, jak stosunki waginalne czy oralne. Najbardziej atrakcyjny dla mojej seksualności może być stosunek analny, wyjątkowo upokarzający dla człowieka (to chyba łatwe do przewidzenia, skoro moja seksualność tak bardzo związana jest z pośladkami). Nie chciałbym stosunków analnych w ogóle, to zboczone czynności seksualne, hańbiące godność osoby. Ale wąchać odbyty nosem i widzieć defekację nagich, ładnych pań to moja natura BARDZO by chciała Marzy o kontakcie z tym, bo niestety dla tej świrniętej natury nierealizowanie tych dziwacznych "kompulsji" jest niewygodne -
Dziwaczne i nasilone potrzeby płciowe, osobliwe zboczenia
take odpowiedział(a) na take temat w Seksuologia
Taka seksualność nie jest normalna. Moja jest jeszcze obrzydliwsza i też dziwaczna (ale może nie tak agresywna fizycznie, nie jest "fizycznie sadystyczna" czy "fizycznie masochistyczna"). Ją zadowala libidalnie, gdy atrakcyjne seksualnie osoby mają śmierdzący odbyt. To niewygodne i kompulsywne. Mogę mieć "kompulsywną" potrzebę, "kompulsywne pragnienie" kontaktu z tym, co zadowala moją seksualność, ale jej nie realizuję. Kobieta, której wąchałbym odbyt, której defekację czy flatulencję bym słyszał i czuł związany z nimi odór, staje się dla mnie "mniej atrakcyjna" ze względu na utratę tej "magicznej" tajemniczości związanej z odbytem, smrodem z niego, trawieniem (?) i jego produktami. -
Byłem w szpitalu psychiatrycznym. Około jedną dobę. Tylko jedną noc przespałem. Przyjęli mnie w trybie nagłym, może dzięki skierowaniu od psychiatry. Nie ukończyłem obserwacji. Mama przyjechała drugiego dnia i wolałaby, abym opuścił szybko szpital. Może baliby się mojego dłuższego pobytu tam, tego, że to byłoby zbyt podejrzane dla np. taty i mojego rodzeństwa, że mnie tak długo nie ma, bo jednak jedną noc przebyłem w szpitalu. Nie dałem sobie pobrać krwi w szpitalu - "strach przed bólem", wydawałem dźwięki przed igłą, mogłem niczym zwierzę jakby bronić się przed nim (ale nie zrobiłem krzywdy, nie byłem wulgarny). "Nie umiem znosić cierpienia i nawet zastrzyk stanowi dla mnie wyzwanie). Moja natura jest jakoś dziwnie beztroska, troski życiowe ją zbytnio nie obchodzą. Z pewnymi rzeczami jestem w stanie sobie poradzić dobrze (np. byłem dobrym uczniem w szkole), ale w innych jestem "nie taki dobry" (np. w relacjach społecznych czy w kwestiach związanych z religijnością). Dla mnie pójście do psychiatry daje też jakieś "usystematyzowanie życia", to "rozrywka" i może być. Mam dużo "strachu" przed bólem i cierpieniem. Moja natura może żyć w swoim świecie, myśleć np. że jestem wysłannikiem, kimś przeznaczonym do epokowego odmienienia ludzkości. Bez pomocy innych mogłoby być mi trudno (np. sprzątać, dbać o ubiór i o dom).
-
Coś jeszcze na ten temat: Liczby 21, 42, 84 tworzą ciąg geometryczny. Postawmy kolejno pierwsze cyfry tych kolejnych liczb: 2, 4, 8. Też tworzą one ciąg geometryczny, a ich suma wynosi 14. Postawmy kolejno drugie cyfry tych kolejnych liczb: 1, 2, 4. Znowu tworzą one ciąg geometryczny, a suma tych cyfr wynosi 7! Postawmy obok siebie liczby 14 i 7. 14 7. 147. Otrzymujemy 147. Zsumujmy 21, 42, 84... Otrzymujemy... 147, czyli 21*7! 21 = 3*7 = 21*2^0 = 21*1 = 21 42 = 6*7 = 21*2^1 = 21*2 = 42 84 = 12*7 = 21*2^2 = 21*4 = 84 To jeszcze nie wszystko. W zwartej dekadzie 2015 roku miałem koincydencję związaną z Nikolą Teslą. Cytat z komentarzy na blogu pewnej Aspijki (http://kociswiatasd.blox.pl/2016/01/DOBRZE-BYC-SOBA.html): Tesla był megaświrem i w obecnych czasach dostałby diagnozę jeśli nie ZA, to już na pewno OCD :) Pewnego piątkowego wieczoru, między 17 a 18, usłyszałem w pewnym programie, w którym było o Tesli, o liczbach 3, 6, 9. Zaś 18.12.2015 (w inny piątek, na tym samym kanale, też między 17 a 18) przez ten sam program (tym razem nie był o Tesli) doświadczyłem zastanawiających koincydencji. Dwudziesty pierwszy wiek, piętnasty rok w tym wieku, dwunasty miesiąc w tym roku i osiemnasty dzień w tym miesiącu. 21, 15, 12, 18. Te cztery liczny, odpowiednio uporządkowane, tworzą... dalszą część ciągu arytmetycznego tworzonego przez liczby 3, 6, 9 (potem 12, 15, 18, 21)! A dwadzieścia jeden stanowi siódmy wyraz tego ciągu! Ja dzięki diagnozom zespołu Aspergera i mieszanych zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych (schizotypia też była potrzebna) doświadczyłem tej koincydencji o Nikoli Tesli... Ciąg koincydencji "21.7" mnie spotkał...
-
Między "trochę boli" a "bardzo boli" jest oczywista różnica. "Trochę boli" jest dla mnie "analogiczne" do grzechu lekkiego, a "bardzo boli" - do grzechu śmiertelnego. "Bardzo boli" jest znacznie gorsze od "trochę boli". Mam to szczęście, że nie doświadczam zbytnio sytuacji, w których "bardzo boli".
-
Pewne fragmenty tego wytłumaczenia wyglądają tak obrzydliwie dla mojej natury, że "głowa mała". Dla niej już ateizm może jawić się lepszy niż idea, według której Bóg stwarza naczynia gniewu na zgubę, by ujawnić bogactwo swojego miłosierdzia. Skojarzenia z Kartaginą, Molochem, Baalem, Hannibalem (imię "Hannibal" znaczy "Łaska Baala") paleniem żywych dzieciątek tu na myśl mogą przychodzić... Moja natura NIENAWIDZI bólu i cierpienia, zwłaszcza w wyraźniejszych postaciach. Nie chce doświadczać bólu i cierpienia, wolałaby, aby nikt ich nie doświadczał.
-
Fragment z http://www.nerwica.com/religia-wiara-modlitwa-wiadectwa-uzdrowienia-zbiorczy-w-tek-t54516-5180.html#p2209844 (z wyróżnieniami): Taka wizja jawi się jako coś rażąco straszliwego i absurdalnego. Dla mojej mentalności to Sąd odnosi w niej zwycięstwo nad Miłosierdziem, nie Miłosierdzie nad Sądem. Ból (a nawet Piekło) jawi się jej jako coś dobrego, a nie zło. Grzech pierworodny oznacza, że nienarodzone dzieci też potrzebują łaski Odkupienia.