-
Postów
4 084 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez take
-
Kolorado mi się jeszcze z czymś skojarzyło, ale wolę zachować to dla siebie. Od koincydencji mogą pojawiać się u mnie uderzająco absurdalne idee, że to wszystko jest pode mnie robione, że objawił mi się sens istnienia, prawda o naturze wszechrzeczy. Może widzieć w koincydencjach "dowodów" na rażąco dziwaczne "twierdzenia", np. że inne niż ja istoty tak naprawdę nie istnieją, że jestem jedynym Stwórcą wszechrzeczy itp. (ogrom moich koincydencji miałby być dowodem na te rzekome "twierdzenia" - dla mnie takie twierdzenia to szczyt wariactwa (już dalej nie da się ześwirzeć niż mając takie "ostateczne" pomyleństwa!)). I takie idee wychodzące z koincydencji są obrzydliwie schizolskie i świadczą o tragicznym stanie mojej psychiki, ale same koincydencje nie są dla mnie objawem psychotycznym. Nie zgadzam się z tymi ideami, "twierdzeniami", które akurat mogą wypływać nie tylko z koincydencji, ale i z rażącego nieprzystosowania do życia religijnego i "nieciekawej" sytuacji w życiu (powiedziałbym, że strach przed srogością (np. karą piekła) tak bardzo "zalazł mi za skórę", że biedna psychika wyprodukowała ideę urojeniową, że to ja sam jestem jedynym Bogiem). Ale ilość koincydencji jest dla mnie "porażająca". Z koincydencji mogą też wypływać idee posłannicze (np. że to dowód na to, że zmienię świat na lepsze, że zostanę wyniesiony na ołtarze). Takie idee są jakby niczym wobec tych wariactw opisanych powyżej (i jakąś minimalną szansę na spełnienie idei posłanniczych "widzę"). Ale te idee wymienione wcześniej, we wcześniejszym "akapicie", to "esencja schizolstwa". Mam myśl, że nazywając te megapyszne idee "schizofrenicznymi" to schizofreników by się obraziło. Mam myśl, że te koincydencje specjalnie pojawiły się w moim życiu, abym miał diagnozę choroby psychicznej i rentę (czyli pojawiły się też i po to, aby (paradoksalnie lub nie) pomóc mi w życiu). Mogę mieć też myśli, że specjalnie miałem pewne objawy czy zachowania w życiu, żeby potem wychodziły koincydencje. Czyli następujące idee pojawiają się w związku z dzisiejszą koincydencją: 1. Że z tym czadem - że jego właściwości to są takie właśnie po to, aby coś mi pokazać. I jeszcze te myśli, że sodomia jako taka ma związek z moją kondycją (celowo flaga jest kolorowa, a słowo oznaczające homoseksualistę po angielsku oznacza wesoły czy radosny). 2. Że celowo tlenek węgla ma tak prostą budowę i jego cząsteczka składa się z jednego atomu pierwiastka, który zajmuje pierwsze miejsce pod względem rozpowszechnienia w organizmie ludzkim (chodzi tu o udział masowy) oraz jednego atomu pierwiastka, który zajmuje drugie miejsce pod względem rozpowszechnienia w organizmie ludzkim (chodzi tu o udział masowy). 3. Że specjalnie wzór tlenku węgla jest taki sam, jak skrót stanu Kolorado. 4. Że specjalnie Kolorado się tak nazywa. 5. Że specjalnie tlenek węgla nazywany jest czadem. 6. Że specjalnie czad ma takie właściwości. 7. Że specjalnie u mnie wystąpiły takie objawy, o których nie godzi się mówić dzieciom. Czy te koincydencje wyglądają nie tylko na urojenia, ale i na rozbudowany system urojeniowy? Czy mam jakąś odmianę schizofrenii (np. paranoidalną czy zdezorganizowaną). A koincydencji było duuużo i ponad rok temu... Tak jakby zdominowały moje życie psychiczne te zjawiska. Mimo tego nie mam halucynacji.
-
Moja kondycja skojarzyła mi się z grzechem niemym (czyli sodomskim). Już w dzieciństwie ma takie objawy, że nie można o nim uczyć dzieci (książkę o misiu Kostku klasyczny Aspi (z F25 w dodatku) napisał, ale książka o kotku Maćku z "tym czymś" byłaby nie dla dzieci, bo zawierałaby ewidentnie nieodpowiednie treści). Świr, o którym nie można uczyć dzieci. Z grzechem niemym skojarzyło mi się to też dlatego, że to coś jest "trudno uchwytne", w przeciwieństwie do niepełnosprawności intelektualnej, autyzmu dziecięcego czy pełnoobjawowej schizofrenii paranoidalnej. A i tak skończyłem z diagnozą CZR oraz F2x i rentą socjalną, mimo braku opóźnienia rozwoju mowy, nauki w specjalnej szkole i leżenia w szpitalu psychiatrycznym. "To coś" jest jak czad (tlenek węgla, trujący gaz bez zapachu, smaku i barwy, o gęstości bardzo zbliżonej do gęstości powietrza). Wzór czadu - CO. Po prostu jeden atom węgla i jeden atom tlenu. Tlen i węgiel są tymi pierwiastkami, które są najważniejsze dla życia i stanowią największy udział w masie ludzkiego ciała. Czad może zostać opisywany także jako gaz niedrażniący, co skojarzyło mi się z tym, że w dzieciństwie pewnego razu napisano o mnie, że "psychiatra nie widzi niczego niepokojącego". Czad to cichy zabójca. Kiedy "niewczesnym wieczorem" 5.12.2015 wpisałem w wyszukiwarce słowo "czad", to pojawił się link do artykułu na temat pewnego smutnego wydarzenia: http://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/ataki-na-jeziorze-czad-27-ofiar,600461.html. "Czadowy" znaczy też, w języku potocznym "wystrzałowy", "fajny", "cool", "super". W mojej kondycji żyje się mimo wszystko naprawdę wygodnie, więc jest "czadowo". CO to oznaczenie stanu Kolorado w USA. "Kolorado" może się skojarzyć ze "złączeniem" słów "kolorowy" i "radosny". Kolorowa (tęczowa) flaga i angielskie słowo "gay" oznaczające "radosny", "wesoły" kojarzą się ewidentnie z wspomnianym tu wcześniej grzechem sodomskim... Wyszła koincydencja: - grzech niemy (sodomski) - czad - CO - Kolorado
-
Z rachunkiem sumienia, jego organizacją (a później także wypowiedzeniem "MASY" grzechów (nie jakiejś jednej sytuacji czy tylko dwóch)), podejmowaniem decyzji i braniem odpowiedzialności rzeczywiście mam problem. "Paraliżuje" mnie możliwość kary za grzechy. To jest dla mnie ciężar "nie do uniesienia". Moje nieprzystosowanie do świata w sferze religijnej uwidacznia się jeszcze szczególniej, niż w sferze społecznej, zawodowej czy rodzinnej.
-
Dla takiej osoby jak ja spowiedź jest "wielkim ciężarem". Nie chodzi tu nawet o wyznanie jakiegoś pojedynczego grzechu, tylko o jej "organizację". Dla mnie obowiązek spowiedzi i rachunku sumienia to ewidentne obciążenie. Przeraża też to, jak łatwo można pójść do Piekła. Trudno mi to, co przeżywam, wyrazić. Boję się kar piekielnych. Nikomu ich nie życzę, największemu grzesznikowi i wrogowi też. Piszę w trzeciej osobie dlatego, bo nie zgadzam się na poziomie woli z tym, co myślę i czuję.
-
U mnie to rażące nieprzystosowanie do życia religijnego powoduje uderzająco absurdalne "urojenia". Moja natura "nienawidzi" srogości i nie dopuszcza kar takich jak wieczne potępienie, tortury, unicestwienie. Dla niej stosowanie takich kar jest złem i moją psychikę może oburzać, kiedy takie postępowanie (karanie biednych grzeszników w srogi sposób) jest uznawane za znak boskiej sprawiedliwości. Dla mojej mentalności wiara w srogie kary za grzechy, wieczne potępienie, unicestwienie duszy jest czymś, czego ona "nie trawi" i uznaje takie rzeczy za absolutne zło.
-
Powiedziałem sobie: "Musiałby się stać cud, abym był zdolny do małżeństwa" (czyli "stwierdzam niezdolność do małżeństwa na stałe"). Mam "grubszą" nietypowość niż pospolita aspijskość. Pięcioosobowa rodzina Aspich: http://www.theguardian.com/lifeandstyle/2012/nov/03/aspergers-syndrome-family-social-rules. Jakaś słodziutka jest dla mnie ta rodzina... Tatuś Aspi, mamusia Aspi, córeczka Aspi, pierwszy synek Aspi, drugi synek Aspi... Albo taka idea: "niejeden schizofrenik może założyć rodzinę, ale schizol nie może, bo to biedny, upośledzony człowiek". Nikogo, poza sobą, nie chcę nazywać schizolem, a nie każdy schizofrenik musi być zdolny do założenia rodziny (choroba może być na tyle poważna, że w ogóle mu to uniemożliwi). To, co się u mnie działo (powiedziałbym, że od małego) z psychiką, to schizolstwo. Jak to jedna z Aspijek na forum Aspich o mnie napisała pewnego razu: "jesteś standardowym schizolem". A inna ważna osoba na tym forum stwierdziła na podstawie moich postów, że mam pełnoobjawowy epizod psychotyczny.
-
http://ndie.pl/bruksela-msci-sie-na-wegrzech-za-polityke-antyimigracyjna/
-
Dla mojej mentalności myśl o tym, że można być potępionym na wieki, i to na dodatek za swoją słabość, jest "nie do przyjęcia". Nikogo bym nie skazał na wieczne potępienie czy nawet tortury. Dla mojej psychiki takie kary to po prostu dręczenie, okrucieństwo. Religijność jest "nie na moje siły". Nie mam ochoty na odmawianie różańca co dzień czy tym bardziej bycie kapłanem czy zakonnikiem. Mojej mentalności religia nie pociąga. W większym zaangażowaniu religijnym widzi coś niezbyt ciekawego, ciężką pracę, a nierzadko także dużą odpowiedzialność. Po co takiej osobie jak ja sporządzać rachunek sumienia, zwłaszcza jakiś dłuższy? Po co od niej wymagać wyznawania grzechów ciężkich? Mi takie zadania "wyraźnie uprzykrzyły życie". Moja mentalność ma jakby "urojenie" (raczej tylko ideę), że np. osoby z zespołem Aspergera nie są w stanie popełnić grzechu ciężkiego ze względu na swój stan psychiczny (kondycja ta ma charakter ustawiczny, zaczyna się w dzieciństwie).
-
Nie podoba mi się to, że mama nie tak rzadko krzyczy i używa wulgaryzmów, zwłaszcza wobec dzieci.
-
http://ndie.pl/sojusz-polski-i-wegier-jest-grozniejszy-dla-europy-anizeli-panstwo-islamskie/:
-
Kazanie takiej osobie jak ja, aby odbyła spowiedź generalną (nie chodzi tu np. o to, żeby powiedzieć przed księdzem coś w rodzaju tego, że np. masturbowałem się dwa tysiące razy (pojedynczy grzech, który może okazać się wstydliwy dla wielu osób), tylko odbyć długą spowiedź ze sporej liczby grzechów), dla mojej psychiki jest po prostu "barbarzyńskie". Mogło być tak, że podczas spowiedzi generalnej po prostu nie chciało mi się czegoś powiedzieć, nawet bez lęku. "Zamęt", ciężar odpowiedzialności, liczba rzeczy do powiedzenia na takiej spowiedzi są dla mnie przytłaczające, przeciążające, "koszmarne". Takie problemy mogą też być bardzo zniechęcające. Gdy byłem w gimnazjum, to robiłem bardzo złe rzeczy, których nie uważałem za grzechy, przynajmniej ciężkie. Zdarzyło mi się być bardzo niegrzecznym, a mimo tego regularnie przystępowałem do Komunii. Powiedziałbym przynajmniej, że uważałem siebie za lepszego od koleżanek, które były dla mnie atrakcyjne seksualnie. Sporo było tych rzeczy. Gdy byłem w wieku przedgimnazjalnym, to też zdarzyło mi się robić złe rzeczy. W ogóle jakbym "wierzył", że osoba taka jak ja nie jest w stanie popełnić grzechu ciężkiego, czyli i nie ma konieczności spowiedzi w jej przypadku. Jak byłem młodszy, to miałem jeszcze mniejszą wiedzę w sprawach duchowych, niż obecnie. Nie miałem diagnoz i poważnych zaświadczeń. O wiele mniej wiedziałem o swoich problemach. W szkole podstawowej i gimnazjum byłem prześladowany przez rówieśników. Do pierwszej spowiedzi i Komunii dopuścili mnie normalnie, bez jakiegoś specjalnego przygotowania. Po co narzucili na mnie tak dużą odpowiedzialność, jak przystępowanie do Komunii czy spowiedzi? Rodzice też potrafili być wulgarni i surowi, srogo karać za drobne rzeczy. I jeszcze miałby spaść na mnie obowiązek odbycia spowiedzi generalnej z wyznaniem sporej ilości grzechów? Taka praca mnie przeraża. Wyznać jeden grzech przez kilka sekund to co innego niż odbyć spowiedź z całego życia. Po co wymagać czegoś tak skomplikowanego jak spowiedź z całego życia od takiego "biedaka" jak ja? Moja mentalność uważa, że takie praktyki jak długie spowiedzi nie powinny być w ogóle odbywane przez takie osoby jak ja, nawet wtedy, jeżeli taka osoba miałaby spory bagaż grzechów ciężkich, których wypowiedzenie mogłoby potrwać długo. Na spowiedziach generalnych chyba zdarzało mi się "zawyżać" swoje grzechy ze strachu przed karą. Nie wiem, czy pewnego razu nie doznałem halucynacji polegającej na widzeniu postaci księdza obok kościoła (miałem wtedy "ciemności duchowe" i byłem w okresie odbywania spowiedzi generalnych). Spowiedź generalna to coś za ciężkiego odpowiedzialnościowo i organizacyjnie dla takiej osoby jak ja. O tym, żeby ktoś ponad dziesięć razy w ciągu około dwóch lat przystępował do spowiedzi generalnej, nie słyszałem i nie czytałem.
-
Moja mentalność myśli, że taka spowiedź musi być ważna. Konieczność wyznania wszystkich grzechów naraz dla takiej upośledzonej osoby jak ja jest przytłaczająca. Moja psychika uważa, że nawet od zwykłych ludzi nie powinno się być tak surowym. Dla mnie problemem przy spowiedziach generalnych było wyznawanie tak wielu rzeczy, i to na jednej spowiedzi. Ilość była przytłaczająca. Przerażające dla mnie jest ogarnianie tego wszystkiego, kiedy spowiedź się skończyła, to coś sobie przypominałem i chciałem to wypowiedzieć. Myślałem(?), że przez chwilę na spowiedzi generalnej chciałem zataić coś poważnego, ale kiedy sobie przypomniałem o tym, to chciałem to wyznać. Dla osoby takiej jak ja spowiedź generalna z całego życia to coś wyraźnie nieodpowiedniego. Dokonywałem też spowiedzi generalnych z karteczkami, ale i tak skrupuły były. Czytałem, że spowiedź generalna nie jest wskazana dla skrupulantów. Pewien spowiednik powiedział mi podczas jednej ze spowiedzi, że moje spowiedzi były dobre. Mojej mentalności nie podoba się też to, że jeżeli ktoś by zataił coś poważnego na spowiedzi generalnej i wyznał resztę grzechów, to i tak musi powtarzać wszystkie grzechy ciężkie, bo pod wpływem pokusy, jakiejś wielkiej bojaźni czy zakłamania zataił coś, co musiał wyznać. Dla mojej psychiki to krzywdzące - po co wymagać od poranionego człowieka czegoś tak trudnego organizacyjnie jak wyznanie wszystkich grzechów ciężkich, które przychodzą na myśl, na jednej spowiedzi? Powiedzenie jednego grzechu przed księdzem nie jest dla mnie takie trudne jak wypowiedzenie kilkunastu naraz. Wiele grzechów popełniałem w okresie przed tym, jak zacząłem być leczony psychiatrycznie, wtedy nie wiedziałem zbytnio o zagadnieniach psychiatrycznych. Obecnie mam nie tylko diagnozę OCD, ale i całościowego zaburzenia rozwoju i choroby psychicznej oraz dostałem rentę socjalną i stopień niepełnosprawności ze wskazaniem "niezdolny do pracy". Spowiedź generalna, wyznawanie wielu grzechów naraz dla mnie jawi się jako nieodpowiednia "praca" dla takiej osoby jak ja.
-
Dla mnie "udręką" jest sama konieczność przypominania sobie grzechów ciężkich i wyznawania ich... Moją mentalność oburza cały ten "zachód"... Moja psychika chciałaby całkowitego zniesienia obowiązku spowiedzi i rachunku sumienia dla wiernych. Koszmar skrupułów nasilało u mnie to także, że jeżeli się zataiło jakiś grzech ciężki, to trzeba było powtarzać na kolejnej spowiedzi WSZYSTKIE grzechy ciężkie, które powiedziało się na tej spowiedzi, na której się zataiło grzech ciężki, a nie tylko to, co zatajone.
-
Moje przypadłości to nie tylko osobliwości związane z seksualnością. Powiedziałbym, że normalne życie mnie przerasta. Od rodziny nie dostaję wsparcia, co może bardzo negatywnie się na mnie odbijać. Zaświadczenia, komisje sam załatwiałem sobie. Dzięki nim mam dowody, że jest naprawdę poważna sprawa. Takich osób jak ja nie można skazywać na to, aby same sobie jakoś radziły (np. znajdowały pracę).
-
Jak byłem młodszy, to czyniłem bardzo złe rzeczy, których teraz nie pamiętam. Miałem wtedy znacznie mniejszą wiedzę na tematy związane z duchowością. Niektóre moje wybryki czy wygłupy mogły doprowadzić do tragedii.
-
Rozsądni ludzie powinni bez wątpienia dać mi rentę. To także wsparcie dla rodziny mającej, bądź co bądź, poważnie chore dziecko. Wcale nie jestem wysokofunkcjonujący. Sama treść moich myśli pokazuje, że jestem bardzo nienormalny. Faszerowanie psychotropami czy leżenie w psychiatryku należą do rzeczy, których chcę uniknąć. Myślę, że bardziej mogłyby mi zaszkodzić, niż pomóc (np. że przez nie dostałbym efektów ubocznych już na dobre wykluczających z jakiejkolwiek pracy, nawet w specjalnych warunkach). Z normalnym życiem (np. religijnym) nie daję sobie rady. Wydaje mi się, że osoby takie jak ja (nie chodzi tu o kogokolwiek mającego chorobę psychiczną czy całościowe zaburzenie rozwoju, bo mogą być osoby mające i jedno, i drugie, ale jednak takie, które mimo tego mogą być dopuszczone do założenia rodziny) nie powinny obcować płciowo i mieć dzieci (a co za tym idzie, być w związku małżeńskim), bo to za duża odpowiedzialność jak na nie. Na pracę patrzę wyraźnie bardziej optymistycznie, ale trzeba stworzyć tym osobom odpowiednie warunki (np. przyjazna atmosfera w domu, świadomość problemów takiej osoby w pracy i wyrozumiałość wobec niej, zdawanie sobie sprawy z jej ograniczeń). Wtedy możliwe jest radzenie sobie bez renty, ale trzeba dobrej woli także ze strony otoczenia, a nie tylko samego chorego. Pewne rzeczy są "nieuleczalne" u mnie. Pewnych można się pozbyć, zwłaszcza zboczeń czy natręctw. Jestem chory, a rodzina nie chce przyjąć tego do wiadomości, czym tylko pogarsza sytuację. Nie myślę o tym, aby pracować na normalnych zasadach. Co z tego, że umiem sobie radzić na studiach, jak ogólnie funkcjonuję jak osoba z większą niepełnosprawnością intelektualną. "Natura", sposób funkcjonowania są u mnie "nieusuwalne". Jeżeli miałbym pracować, to w jakiś bardzo banalny sposób, do czasu ukończenia studiów nie więcej niż 2 - 3 dni po 8 godzin na tydzień. W moim przypadku orzeczenie o (co najmniej) umiarkowanym stopniu niepełnosprawności wygląda mi na coś niezbędnego, by pracować w odpowiednich warunkach. Bez renty może da się przeżyć, ale bez większego stopnia niepełnosprawności widzę sprawę wyraźnie gorzej.
-
Nie czuję potrzeby większego angażowania się religijnego. Dla mnie praktyki religijne ogólnie są męczące. Dwa pacierze i udział we Mszy w dni nakazane "w zasadzie mi wystarczą". Teraz nie modlę się jakoś bardzo dużo. Mam dużo wątpliwości na temat wiary. Obowiązek spowiedzi jest dla mnie czymś wyraźnie obciążającym. Mam problem z organizacją funkcjonowania, np. pisaniem pracy dyplomowej czy nawet i postów na forach.
-
Nawet jeśli mam pełnoobjawowy epizod psychotyczny, to nie występują w nim halucynacje. Nie radzę sobie z normalnym funkcjonowaniem. Nie widzę w sobie pociągu do normalności. Nie widzę u siebie szans na bycie "normalnym", widzę inny sposób funkcjonowania, inną "naturę" u siebie. Normalny schizofrenik nie jest taki, jak ja, w dzieciństwie. Nie radzę sobie z wymaganiami stawianymi przez religię, mam wątpliwości i lęki z tym związane. Ale gdyby nie religia, to może skończyłbym jeszcze gorzej. Mam skłonności do wygłupiania się, "absurdalnych" i dziwacznych zachowań, "wesołkowatości". To mi dziwnie przypomina hebefrenię. Pewne dziwaczne wygłupy pamiętam już z początku uczęszczania do szkoły podstawowej. Mniej więcej na początku chodzenia do szkoły podstawowej pojawiły się u mnie kompulsje kontrolujące ("magiczne" natręctwa). Mniej więcej w okresie gimnazjalnym był ich szczyt. Około przełomu okresu gimnazjalnego i licealnego pojawiły się u mnie myśli, że inne osoby mogą nie istnieć, na diagnozie ZA bałem się, że mogę się zatruć podanym sokiem, a w liceum pewnego razu miałem myśli, że jestem Stwórcą (już szczyt absurdu). Kilka lat temu sporadycznie miałem też iluzje zmysłowe (błyski, głosy). W gimnazjum miałem dziwaczne myślenie i zachowania typu mówienie innym, że nie mam głowy czy pośladków. Widzę u mnie coś wyraźnie "większego" psychiatrycznie niż sam Asperger. Jestem "infantylny", co widzę też w mojej seksualności.
-
Raczej niejeden spowiednik wie o moich skrupułach. Bardzo nie podoba mi się sama możliwość wiecznego potępienia. Nie ciągnie mnie jakoś do głębszych praktyk religijnych, które dla mojej natury są raczej męczące, a "mi" nie w głowie skupienie modlitewne.
-
Mi nie podoba się to, że mama kładzie rzeczy takie jak książki w tej części mojego łóżka, na której kładę nogi, gdy leżę na łóżku. Boję się, że przez to te książki zostaną zakażone. Boję się także zakażenia miejsc, na których te książki będą leżeć. Na dodatek bywa wulgarna, agresywna i narzeka na nieporządek w pokoju, a sama kładzie przedmioty użytku tam, gdzie kładzie się nogi, które mają kontakt z podłogą w domu, po której czasem np. kot ze dworu połazi.
-
Mnie denerwuje to, że przebywanie w stanie wolnym może dla mnie czasem być męczące. Chciałbym, aby bezżenność i abstynencja mnie nie "bolały".
-
Mnie denerwuje zachowanie mojej mamy, która niedawno dała mi wulgarną burę za brak porządku w pokoju. I nawet nieco przemocy fizycznej zastosowała. Niech się takimi głupotami nie przejmuje i dzieci nie maltretuje. Wobec siostry też dziś się bardzo źle zachowała.
-
Wielu Polaków po prostu sobie nie życzy wyznawców islamu na swojej ziemi, zwłaszcza radykalnych, mających wrogie zamiary wobec "niewiernych" czy takich, którzy będą "brzuchami swoich kobiet zdobywać kraje niewiernych". Wysokiej dzietności u muzułmanów to się obawiam. A u katolików z dzietnością jest o wiele gorzej niż u muzułmanów.
-
Biedni lewicowcy, co popierają imigrację muzułmańską... Muzułmani, którym tak chcą pomóc, mogą pragnąć zamordować czy zgwałcić niewiernych, co udzielają im pomocy... Dla mojej psychiki ideologia, która prowadzi do takich zachowań, jest "moralnym dnem". Moja natura brzydzi się światopoglądem muzułmanów i "nienawidzi" go, ale "lewakom" to współczuję i czuję nawet do nich sympatię (mimo tego, że się nie zgadzam z poglądami "lewackimi"). Nie chodzi mi o to, aby krzywdzić muzułmanów, ale nie chcę ich światopoglądu w Polsce, a co za tym idzie, zdecydowanie nie życzę sobie sprowadzania jego wyznawców do Polski, nawet wtedy, jeżeli w ich kraju "nie ma dla nich życia" - niech przyjmą ich sąsiednie kraje, gdzie islam teraz i tak dominuje, jeżeli w jakimś państwie muzułmańskim jest katastrofa humanitarna! Mi wiara muzułmańska kojarzy się z niewolnictwem (np. modlitwy pięć razy na dzień, rygorystyczne przepisy pokarmowe, podejście do kobiet (które dla mojej psychiki jest obłudne i szkodliwe)).
-
http://www.fronda.pl/a/marek-jurek-chronmy-polske-przed-islamskim-zagrozeniem,60880.html