Skocz do zawartości
Nerwica.com

cheiloskopia

Użytkownik
  • Postów

    1 099
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez cheiloskopia

  1. A chciałbyś usłyszeć, jak przyjdzie "co do czego": ZOSTAŃMY PRZYJACIÓŁMI?
  2. Ej, chyba też zmienię orientację i zwiążę się z moją Kingą - nikt mnie tak dobrze nie rozumie (a walić to, że najbliższa rodzina - i tak dzieci mieć nie będziemy).
  3. i cheiloskopia oraz TruchłoBoga, jak dwie gęsi wyścigowe, przestają w końcu rzucać cień
  4. cheiloskopia

    Witam

    No, generalnie "dokucza" mi nerwica lękowa przejawiająca się paraliżującym strachem przed czymś bliżej niezidentyfikowanym, bezsennością, atakami paniki w miejscach publicznych (szczególnie tam, gdzie jest kolejka - na sam widok kolejki do kasy potrafię dostać szału, zacząć płakać, chcieć uciekać i nie mam bladego pojęcia, co się wtedy za mną dzieje; bez ataku paniki stanie w jakiejkolwiek kolejce tez nie wygląda kolorowo, bo podskakuję na każdy nagły dźwięk, strasznie się denerwuję, ciągle oglądam się za siebie, zapominam wziąć reszty albo spakować części zakupów, albo po prostu słyszę kwotę do zapłaty i tak, jakbym nie rozumiała, o co chodzi - patrzę na kasjerkę jak cielę i nie wiem, o czym o na do mnie rozmawia. Malo tego - wszyscy dookoła mnie wydają mi się podobni, znajomi; jakby mieli takie same, nieco karykaturalne twarze, co też mnie przeraża). I epizody depresji regularne jak rymy u Baczewskiego.
  5. u mnie podobnie - wiem, że 38 kg to było samo zło, ale już zapomniałam, jak cudnie się wtedy czułam i wiem, że teraz każde 50 dag mniej uczyniłoby mnie bardziej szczęsliwą (!) i zadowolona z życia (!) i wiem, że podświadomie będę do tego dążyć - teoretycznie pilnując, by jeść normalnie, a w praktyce zapychając się błonnikiem i wiem, że schudnę i wiem, że tak mnie przeraziły chroniczne napady obżarstwa, że teraz wszystko będę sobie poczytywac jako odchył i zacznę jeść tak mało, że aż strach i wiem, że ta wiedza jest o kant dupy robić, bo to jest silniejsze ode mnie - czuje sie jak potwor i tak bardzo tesknie za poczuciem lekkosci i wiem, ze pisze teraz od rzeczy. świadomość własnej niedorzeczności jest chyba gorsza niż w/w autodestrukcja
  6. o tym samym pomyślałam, gdy nie mogłam zmieścić dupy w spodenki z zeszłego roku - a walić ludzi, walić wszystko, chcę wyglądać jak przedtem tyle, że u mnie to nie zmierza w dobrym kierunku....
  7. Znalazłam to kiedyś przez przypadek - chciałam (ah, ten mój sentymentalizm) włączyć na YT kawałek "A ja będę twym aniołem". Wpisałam "a ja" i wyskoczyło "a ja mówię bułka"... Tak mnie to zaintrygowało, że aż obejrzałam. A potem jeszcze ze sto razy doszukując się jakiegoś głęboko ukrytego sensu/przesłania/czegokolwiek. Nie znalazłam... teraz już wiem, że nie wszystko da się wytłumaczyć.
  8. Sęk w tym, że ja nie mogę mieć czegoś "zgromadzonego". Jak zacznę jeść - wepcham w siebie wszystko, co mam pod ręką, choćbym miała pęknąć.
  9. Dekadę temu ważyłam prawie 53 kg i wcale nie było mi z tym faktem źle. Przez nawrót depresji i poziom adrenaliny ekstremalnie wysoki w trzy miesiące schudłam do 45/46 kg i mniej więcej taka waga utrzymywała się przez następnych lat kilka. Gdy pewnego dnia zobaczyłam, że z przodu skali wskakuje magiczna "5" - wpadłam w popłoch. Dosłownie: w popłoch. Nie, nie zaczęłam się odchudzać, a przynajmniej nie na poziomie świadomym. Nie byłam na żadnej diecie, potrafiłam opychać się jak zawsze w KFC, nawet nie wchodziłam na wagę. I chudłam. Chudłam, chudłam... Gdy byłam w towarzystwie i wszyscy jedli - jadłam razem z nimi. A oprócz tego żywiłam się jedynie waflami ryżowymi i marchewkowym sokiem; raz w tygodniu obiad u teściów (byłych-niedoszłych na chwilę obecną), czasem grill ze znajomymi czy wypad na "fastfooda", albo lody z koleżankami w pracy, a poza tym wafle i sok. Nie, nie dlatego, że się odchudzałam. Dlatego, że nie byłam głodna - tak mi się przynajmniej wydawało. Rok na tych cholernych waflach mimo wszystko był fajny - ja czułam się fajna. Wszystko na mnie wisiało, cycki mi zmalały, ale jak ktoś pytał ile ważę - mówiłam, że 50 kg, bo tyle waga pokazała ostatnim razem, gdy na nią weszłam. Kanapki w pracy chowałam pod podszewkę torebki, żeby mój chłopak (który pracował w hali obok) nie widział, że ich nie zjadłam. Czemu nie jadłam? Bo nie byłam głodna. I nagle okazało się że ważę kilogramów 38. A teraz +8. Kurcze, gdy dotarło do mnie, jak naprawdę wyglądam, marzyłam o takim "+8", o krągłościach, o cyckach... Przepraszam, że zaśmiecam wątek swoimi wypocinami. Jestem po prostu na siebie strasznie zła.
  10. Sęk w tym, że nie potrafię tak jeść; przede wszystkim ja jeść zwyczajnie nie lubię... Kiedy się denerwuję albo załapię "doła" - nie pamiętam o tym, że trzeba; nie odczuwam głodu jako takiego i wiem, że jestem głodna dopiero wtedy, kiedy żołądek boleśnie się o porcję strawy dopomina (zdarzało mi się być na tzw. gastro, kiedy zapaliłam zioło - wtedy czułam po prostu ochotę na jedzenie; normalnie nigdy czegoś takiego nie czuję). Nie mogę mieć w domu większej ilości jedzenia, bo i tak pochłonę wszystko na raz; kiedy już zacznę tak żreć, przestanę wtedy, gdy opróżnię lodówkę do cna. Mówiąc wprost - wiem, że powinnam coś zarzucić na ząb (bo dbam o to, żeby jednak w miarę przyzwoicie się odżywiać jeśli o częstotliwość posiłków chodzi), robię sobie np. kanapki, a gdy je już zjem - idę zrobić następne, i następne... aż do całkowitego wyczerpania zapasów. Najlepiej to widać, kiedy jestem u brata, bo tam zazwyczaj w lodówce jest dużo - będę żreć wtedy non stop, prawie do porzygu, choć czuję, że już nie mogę. Nie muszę chyba dodawać, że potem czuję się jak świnia, która wessie wszystko, co ma w korycie. Wiem, że jestem szczupła, a mimo wszystko kiedy patrzę na swoje uda, widzę dwa ogromne kloce... Wiem, że waga 46 kg przy moim wzroście jest jak najbardziej w porządku, a mimo wszystko łapię się na myśli "tak z cztery kilo mniej byłoby optymalnie". Wiem, że nie chcę chudnąć, bo sama nie jestem entuzjastką mody na "skórę i kość", a mimo wszystko okropnie czuję się we własnym ciele, w mojej ułomnej świadomości ociekającym tłuszczem. Mało tego - cały czas wydaje mi się, że śmierdzę potem (o Boże, Boże - znowu), przez co sama dla siebie jestem obrzydliwa. Szlag by to trafił wszystko...
  11. cheiloskopia

    Witam

    Też biorę 40 mg (zaczynałam od 20) i 100 mg trazodonu :)
  12. sailorka słaby - 2/10, nie polecam. Po prostu powstrzymaj się od tego typu komentarzy, bo autorka i tak czuje się ze sobą wystarczająco źle - nie trzeba jej dodatkowo kopać w dupę.
  13. Tak myślałam, że o to chodziło Strasznie dużo w Tobie żalu i goryczy...
  14. Chyba natalizm, bo antynatalizm tutaj bardzo" wychwalasz".
  15. No i skoro mają z tym problem - trzeba ich podnieść na duchu. A może Ty jesteś botem, któremu nic się nie podoba? Twój komentarz był co najmniej nie na miejscu. Polecam forum na jakiejś kafeterii czy coś w tym stylu - tam ludzie chcą być ciekawi, więc odpowiadają Twoim standardom.
  16. Wiesz, rozpatrywać głównie te najbardziej czarne i smutne opcje = depresja murowana; o nie jest realizm tylko przerażający pesymizm.
  17. Zrobiłam to, czego robić nie powinnam. Zważyłam się. Prawie 46 kg (przy 153 cm wzrostu). Usmiechnęłam się, bo był przy tym brat i moja Kinga, ale poczułam się... strasznie. Nie wiem, jak opisać to uczucie - obrzydzenie, ogromne obrzydzenie połączone z rozczarowaniem i odrobiną lęku? Wszędzie słyszę "teraz to wygladasz super" (bo ubrania na mnie nie wiszą, bo mam trochę okrąglejszą twarz, bo brzuch mi się nie zapada, bo żebra tak nie wystają...). A ja się czuję ze soba źle. Od paru tygodni w sumie, kiedy okazało się, że dupa mi się tak jakby nie mieści w spodenki kupione w zeszłe wakacje (to wtedy ważyłam 38 kg). Wieczorem, a właściwie w nocy, zrobiłam sobie kanapki. I to cholerne poczucie winy za to, że je zjadłam... i to w nocy(!). Eeeee... eee...
  18. myślę, że to działa w dwie strony
  19. Feri - wygląda jak nerwica natręctw; natrętne myśli o tym , że ktoś może się Ciebie brzydzić (mi natręctwo, że śmierdzę swego czasu dość skutecznie sparaliżowało życie).
  20. Heh, skąd ja to znam W każdym razie postanowiłam nie sugerowac się zbyt bardzo tymi motylkami, bo jeszcze nic dobrego z tego w moim przypadku nie wyszło
×