
deader
Użytkownik-
Postów
4 886 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez deader
-
Ja też, ale bynajmniej nie dlatego że obawiam się że cegła na mnie spadnie Wybacz, to po prostu wyjątkowo "śmieszna" fobia, uśmiałem się jak to przeczytałem... No ale w końcu po to ten temat jest
-
O, podobnie myślimy. Może niekoniecznie "aż" zawodówki, ale zamiast liceum wybrałbym technikum. Bo teraz, mimo 6 lat spędzonych w zawodzie, choć umiem - przez praktykę - więcej niż człowiek po technikum poligraficznym, to mam od niego mniejszą wiedzę teoretyczną i "ogólną". Tzn - dobrze się nauczyłem obsługiwać "swoją działkę", ale czasem zdarza się że klient wpada ze mną w gadkę i nagle rzuca pytaniem, na które ni cholery nie znam odpowiedzi, a wiem że tyczy się poligraficznych podstaw. I na przykład gdyby mi przyszło szukać pracy (tfu-tfu) gdzieś indziej w tej samej branży, to mógłbym liczyć tylko na wpisane w papier lata przepracowane w firmie X i wymienione maszyny/programy które potrafię obsługiwać; jakby mi zaś kazali test teoretyczny napisać to bym na bank poległ bo nie ogarniam podstawowych terminów niektórych z mojej branży Porównując - to tak jakbym wyuczył się montować komputery w jakiejś firmie, wiedziałbym co gdzie włożyć żeby wszystko zadziałało, ale jakby mnie zapytali jak jest zbudowany mikroprocesor to nie miałbym pojęcia. No ja też kumam i życzę uporania się z problemem :)
-
Z tego co pamiętam, to kumpel po prostu rozsyłał CV do wszystkich firm z okolicy w których uznał że może mu się udać podołać zadaniom - a to do zakładu przetwórstwa drobiu, a to do pizzerii jako kierowca, a to do firmy gdzie robią plastikowe zabawki... Ta ostatnia okazała się "tą" firmą. EDIT: A! I żeby nie było - to dodam że te 2400 zarabia, owszem, ale umowa-zlecenie i 12 godzinne zmiany w trybie 3-zmianowym, tak więc nie jest to bynajmniej przyjemniutka robota "od 8 do 16"... Heh niby wiem o czym mówisz, i szczęśliwy jestem że się tego pozbyłem :) Miałem kompleks że nie poszedłem na studia przez długi czas, ale niezbyt aktywny bo też nie przebywałem wśród studentów. Najbardziej się bałem co będzie jak spotkam osobę jakąś z liceum której się lepiej wiedzie ode mnie. I ostatnio przytrafiło mi się coś takiego i to w "zmasowanej" formie - zadzwonila do mnie dziewczyna z klasy mówiąc że siedzą z kilkoma osobami z naszej klasy w pizzeri w moim mieście i że "świętują" dziesięciolecie matury. Najpierw odmówiłem przyjścia, ale... po 5 minutach zadzwoniłem że już idę. I okazało się że to że niektórzy z tych co tam byli mieli dyplomy, magistry, cuda-niewidy, to wcale nie każdy miał pracę lepiej płatną niż ja, wcale nie każdy już się wyprowadził od rodziców, wcale nie każdemu się życie osobiste ułożyło jak w bajce... Krótko mówiąc - uczucie że jestem "gorszy" minęło po 15 minutach kiedy się zorientowałem że liczy się nie papier a mózg sam w sobie. Że bez studiów byłem w stanie porozmawiać z nimi o rzeczach które oni studiowali (np. socjologia) po prostu dlatego że... nie jestem głupi i dużo wiem. Największą satysfakcję mi sprawiło jak rozważałem jakąś koncepcję a koleżka zdumiony do mnie: ty mówisz to samo co Platon. Banan mi się rozjaśnił na ryju, bo okazało się że mój mózg wpadł na to co inny, poważany i uznany mózg. Przeszło mi wartościowanie ludzi papierkami :)
-
Skoro buka mówi że jest otwarty na koncepcje i pomysły, to oto co myślę na zacytowany fragment: Na forum są osoby z wieloma zaburzeniami/problemami. Wypadałoby zrobić listę najczęstszych "problemów" jakie mają tutaj ludzie, typu: "wyjście do sklepu"; "cięcie się"; "zrobienie kanapki" - po czym osoby biorące udział w zabawie na początku deklarowałyby z którymi rzeczami mają problem i z którymi przez to chcą "zawalczyć". Może nawet po prostu zostawić samą deklarację, bo stworzenie listy problemów dotyczących forumowiczów na pewno byłoby zadaniem niełatwym; albo lista byłaby zbyt ogólnikowa, albo - gdyby szczegółowa - bliska nieskończoności Czyli: na przykład, ja "zapisując" się do zabawy, deklaruję że mam następujące problemy z którymi chcę "zawalczyć": - irytują mnie ludzie w kolejkach w sklepie i w myślach obrzucam ich wyzwiskami i wyobrażam sobie jak ich ciacham maczetą żeby szybciej dotrzeć do kasjerki - nie lubię poznawać nowych ludzi w świecie rzeczywistym - mam problem z uzależnieniem od marihuany, mam chęć codziennie zapalić no i na koniec dnia deklaruję czy udało mi się dokonać "przełomu" w którymś z moich problemów. Punktacja? Jeśli koniecznie chcemy to przekładać na punkty, to moim zdaniem powinna być symboliczna, typu 10 punktów za każdy "sukces", nieważne czy to będzie wyjście do sklepu czy odmówienie sobie jointa, bo dla każdego biorącego udział w zabawie co innego będzie trudne a co innego łatwe. Sensem zabawy powinno być chyba nie "rywalizowanie" punktowe z innymi użytkownikami, co rywalizowanie z samym sobą. Tak mi się to widzi, ale buka coś mówi że ma tajny projekt więc czekam z zaciekawieniem na ujawnienie :)
-
Hmm, no cóż, faktycznie, nie wygląda to różowo. Czy trawa może powodować takie objawy? Jasne że tak. Mówi ci to człowiek "zaprzyjaźniony" od 10 lat. Wbrew obiegowej opinii o "zupełnej niegroźności" marihuany, wiążą się z nią jednak niestety pewne nie do końca fajne rzeczy. Na przykład, sam piszesz: Przeanalizuj sobie to: sam przyznajesz że trawa "pomogła ci" się przedrzeć przez złe sytuacje - to jest właśnie te słynne "uciekanie w narkotyki" przed którymi nas przestrzegano na apelach antynarkotykowych w szkole :) Zobacz, że wykazujesz - nie obraź się tylko, proszę - trochę podobne zachowania do swej mamy. Ona, zdaje się że przez problemy, "ucieka" w picie; ty "uciekasz" w palenie. Nie będę tego dalej drążył, bo przecież: więc moje podpowiadanie że możliwe że masz problem z marihuaną olejesz i nie mam ci tego za złe, sam tak robiłem :) Do przyznania się przed samym sobą do pewnych rzeczy trzeba "dojrzeć". Piszesz niegłupio więc jestem gotów się założyć że sam za jakiś czas dojdziesz do właściwych wniosków jako osoba inteligentna :) Nikt na świecie nie pomoże ci tak jak ty sam :) Rozumiem twój dół, sam tak miałem kiedy zawaliłem liceum, kiedy bezrobotny siedziałem w domu i jaranie trawy było najambitniejszą moją aktywnością. Mogę tylko doradzić żebyś spróbował coś z tym zrobić - bo dół nie przejdzie jeśli nie zlikwidujesz przyczyny. Przyczyną jest to że się nie uczysz/nie pracujesz - fajnie byłoby to zmienić. Nie wiem gdzie żyjesz i skoro chcesz zachować anonimowość to nie mam zamiaru dopytywać, ale zakładam że tak jak i u nas, tam też istnieje system edukacji "weekendowej". Tak więc - praca w tygodniu i dokształcanie się weekendami. Wiem, trudne, ale wielu osobom się to udaje. Czemu tobie miałoby nie wyjść? :) Jeśli powstrzymują cię przed tym jakieś obawy (typu strach przed poznawaniem nowych ludzi, czy obawa że nie podołasz zadaniom w pracy) to tym bardziej zalecałbym kontakt ze "świrologiem" - leczenie zarówno farmakologiczne jak i terapeutyczne potrafi zdziałać naprawdę dużo. Może uda ci się na tyle wyciągnąć z "doła", że znajdziesz siłę i motywację do pracy/nauki? Nie dowiesz się jak nie spróbujesz :) Niestety, nie mogę dodać nic więcej niż to co napisałem wcześniej. Jeśli dotąd nie próbowałeś z mamuśką porozmawiać, to zachęcam - spróbuj. Na spokojnie, bez napastliwości. Wyłóż jej zmiany w jej zachowaniu jakie zauważyłeś i powiedz jak się z tym czujesz. Taka "konfrontacja" jest moim zdaniem nieunikniona, i im szybciej i spokojniej do niej dojdzie, tym lepiej. Lepiej żebyś się przygotował psychicznie i któregoś dnia poprosił ją o rozmowę, niż żebyś kiedyś wykrzyczał jej to podczas jakiejś kłótni (dodając, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, więcej niż trzeba). Porozmawiaj o tym z nią i ciekawe jakie jest jej stanowisko. Bo ty twierdzisz że mama zaczęła pić przez swojego "fagasa" - ciekawe co ona ma na ten temat do powiedzenia. A to że "zaczyna mówić czasem te same zdania co on" - rozumiem że cię to wkurza, ale tak się dzieje zawsze kiedy dwoje ludzi się ze sobą wiąże, u ciebie po prostu niestety nie pasuje ci osoba z którą się związała. No, a co do sytuacji tutaj - ojciec, brat itp - fakt, chyba nie masz "po co wracać". Chyba że, skoro twój brat "umościł" sobie "gniazdko" u dziadków - to może i ciebie by przyjęli,a ty byś spędzał czas produktywniej niż grając w LOLa - na przykład pracując, ucząc się. Jakbyś u nich zamieszkał, poszedł do pracy, dorzucił kilka groszy do budżetu, to pewnie i twojemu bratu by się "laba" skończyła, stałbyś się przykładem i wzorem do naśladowania. No, ale piszesz że są też jeszcze inne względy przemawiające przeciw powrotowi, więc to tylko gdybanie. Co tu więcej napisać? Nic chyba. Krótkie podsumowanie tego co zrobić aby polepszyć sytuację: - rozmowa z rodzicielką - wizyta u psychologa/psychiatry - zmobilizowanie się do poszukania pracy / szkoły Trzymam kciuki, a jakby co - już "nas" znalazłeś, wiesz gdzie "wylać" frustrację jak cię dopadnie :)
-
Tak, wiem, nie neguję, ale skoro autor prosi o porady i przedstawia jeszcze pewne szczegóły dotyczące jego niechęci do nauki itd. to myślę że moja podpowiedź nie jest szkodliwa. Na pewno nie jest łatwo trafić na taką firmę, ale wiem że się da - właśnie bowiem przypomniałaś mi o moim znajomym który niedawno rozpoczął pracę w nowym miejscu. Facet jest bez matury, liceum wieczorowego nie skończył. Zatrudnienie znalazł obecnie w firmie produkującej plastikowe zabawki - obsługuje jakąś maszynę (wtryskarkę? nie wiem, nie znam się...) która robi jakieś plastikowe elementy. Przyjęli go tam bez wymagań odnośnie edukacji ani doświadczenia "w branży" - bo "przyuczenie do zawodu" kończyło się na tym że pokazali mu gdzie ma nacisnąć jaki guzik, gdzie odbierać uformowany produkt, i gdzie go odkładać. Praca, fakt, nie jest zbyt "ambitna", na początku też marnie płatna, ale po trzech miesiącach kiedy już przeszedł "okres próbny" to zarabia 2400 na rękę i jest zadowolony. Ty, droga kite, zdajesz się mieć nieco inne ambicje niż kali, autor tematu. On zdaje się chce właśnie wyuczyć się jakiegoś fachu, raczej fizycznego, niż zdobywać papiery do podniesienia własnej wartości w swoich czy czyichś oczach. Stąd też moja porada żeby rozejrzał się za pracą. Znam sporo ludzi którzy nie ukończyli liceum (długo mieszkałem na blokowisku pełnym ludzi na pograniczu patologii) a dorwali taką czy inną pracę. Ja, jak najbardziej, życzę autorowi tematu żeby mu się jeszcze priorytety i nastawienie pozmieniały (edukacja zawsze jednak coś znaczy) ale po prostu: pyta - odpowiadam :)
-
Wredna ta "druga ty", jak nic! Skop jej dupsko i niech spada w podskokach! :)
-
Dlaczego? Nas nie wkurzasz
-
Wiem, rozumiem, ale podaję autorowi taką alternatywę bo jednak - nie jest całkiem nierealna. Znów dam przykład z życia wzięty - od pół roku pracuje u nas koleżka który ma skończone tylko gimnazjum. Zawalił liceum raz, drugi - w końcu poszedł do pracy, najpierw gdzieś gdzie nie pamiętam gdzie, potem popracował w Empiku, a teraz "wylądował" u nas. Koleś po gimnazjum, bez matury, bez skończonego liceum. I też - zaczynał od malowania płotu wokół firmy a obecnie już całkiem nieźle mu idzie na dziale introligatorskim. Do tego chłopak się zawziął i weekendowo robi liceum żeby maturę jednak zdać. Tak więc chodzi głównie o to że DA SIĘ. Nie wiem, czy ta moja firma jest jakimś ewenementem, wyspą pośrodku oceanu beznadziei, ale statystycznie wydaje mi się to niemożliwe. Połowa (POŁOWA!) naszych pracowników przychodząc do roboty nie wiedziała o poligrafii nic (jedna babka wcześniej pracowała gdzieś w fabryce czekolady; jeden koleś był budowlańcem, jeszcze jeden - właściwie nikim, bo przyszedł do pracy po kilku latach ćpania i nicnierobienia po skończeniu liceum i rzuceniu studiów; nasza księgowa jedynie miała skończoną jakąś szkołę faktycznie w rachunkach pomagającą, jeden facet pracował w poligrafii wcześniej, jeden kolo jest po technikum poligraficznym). Obecnie naprawdę jest tak że pracodawcę interesują bardziej umiejętności/chęć popracowania w niewolniczych warunkach przez okres przynauczania do danej działalności, niż papierek z maturą czy dyplom magistra (bo, inna sprawa, nasz szefu przyjmując nas do pracy na początku dawał autentycznie głodowe pensje, ja np. pierwszą wypłatę dostałem w wysokości 750 pln - ale rozumiem to, bo przecież nie zapłaci 2 tysięcy kolesiowi który dopiero co uczy się jak zginać okładki do książek tak żeby papier nie pękał w miejscu zginania). Wielu magistrów siedzi zresztą na kasie w Biedronce.
-
Heh heh, dobree : Może tylko nadmienię, że ja nie kolekcjonuję broni, tylko uprawiam amatorsko strzelectwo - ilość "gnatów" jakie posiadam wynika z tego że każdy służy do nieco innego strzelania i dlatego tyle tych modeli się "nazbierało". Bo z czego innego strzelam jak chcę poćwiczyć celność na 30 metrów, a z czego innego jak 10 metrów chcę wyżyć się na puszkach. W dodatku jest to sport dużo ciekawszy kiedy ma się towarzysza (jak zresztą chyba w każdym sporcie) a nie wszystkich moich znajomych kiedy zaczynałem się tym interesować było stać na zakup swojej wiatrówki bądź w ogóle interesowało ich inwestować w taki sprzęt. Stąd też u mnie Crosman C31 - wiatrówka "niskiego progu cenowego", którą daję do "zabawy" osobie która akurat ma chęć wybrać się ze mną postrzelać. Mojego STI Duty One nie daję nikomu do ręki Obawiam się że jednak testów psychologicznych bym nie przeszedł, a zresztą mam na tyle zdrowego rozsądku żeby wiedzieć że to może być nie najlepszy pomysł. Bo jednak mimo obecnie znacznego polepszenia stanu psychiki to miewam chwilowe "dołki" i mam wrażenie że kilka razy to że jeszcze istnieję zawdzięczam tylko temu że nie mam w domu działającej, zabijającej broni. Bo na sznur/tory/żyletki/lot z piątego piętra - jestem zbyt tchórzliwy lub leniwy...
-
No to jeszcze inaczej - masz 18 lat - zacznij szukać pracy. Może ci się poszczęści i uda ci się znaleźć pracę w jakiejś firmie/zakładzie gdzie zaczniesz od "podaj/przynieś/pozamiataj" a z czasem, podglądając starszych stażem, poduczysz się robienia tego co oni i "awansujesz". Pisze to człowiek który zaczął pracę w drukarni od zamiatania i wymieniania żarówek a obecnie jest kierownikiem działu druku wielkoformatowego :) Praktyka obecnie jest bardziej w cenie od papierka ponoć zresztą...
-
Siemasz! Z tego co opisujesz, to bardziej wygląda nie tyle na depresję, co ewentualnie tzw. epizod depresyjny (główną wskazówką jest dla mnie to że wspominasz że "nie jesz od 2 dni" - co wskazuje mi na to że stan ten u ciebie nie trwa przewlekle, a jedynie masz, nazwijmy to niefachowo, "napad"). Od razu też zaznaczam że nie jestem specjalistą (nikt tu zresztą, może oprócz dyżurnego psychologa, nie jest) i mój post to tylko gdybanie. Jeśli naprawdę podejrzewasz u siebie depresję bądź inne zaburzenia - to pierwszą i najrozsądniejszą radą jest standardowe: "udaj się do specjalisty to zweryfikować". Jesteś pełnoletni, więc nie potrzebujesz "zgody mamusi", zapisz się gdzieś, na pewno ci taka wizyta u psychologa/psychiatry nie zaszkodzi a pomóc - może. Widać że ciężko znosisz picie swojej mamy, oraz jej "fagasa". Nie jest tak że nie możesz nic z tym zrobić, gdyż - jesteś pełnoletni, możesz sam decydować o swoim życiu, zależy tylko do jakiego stopnia jesteś zdeterminowany osiągnąć zamierzony cel. Więc, po pierwsze co bym poradził - to faktycznie, pogadać z mamuśką o jej piciu. Jeśli masz problemy ze zwerbalizowaniem tego co ci leży na wątrobie, to faktycznie - możesz jej pokazać ten swój post. Możesz, bo jest konkretny, treściwy, sensowny, nie popadający w przesadny dramatyzm - zawiera esencję tego co cię gnębi. Porozmawiaj z mamuśką o tym jak jej picie ci przeszkadza, spróbuj zrobić to jak najspokojniej, kierując rozmową tak aby poczuła nie że jest atakowana, a że martwisz się o nią. Że chcesz jej pomóc a nie dogryźć. Pogadaj z nią, a może do czegoś wspólnie dojdziecie - że może ograniczy picie, że może zdoła się przyznać że ma problem, może nawet zdoła sama z tym walczyć bądź zapisać się na terapię dla alkoholików. Sam zaś na samym początku, wykaż inicjatywę i przestań palić trawę. Żeby nie było takiego punktu w dyskusji: "ty się smarkaczu nie mądruj, że ja piję, bo ty palisz". Pokaż, że zależy ci, i że jesteś w stanie wyrzec się swojej "ucieczki od problemów" żeby pomóc jej w tym samym - kto wie, może wspólne rzucenie substancji psychoaktywnych zwiąże was bardziej niż się spodziewasz? Mimo że to pewnie pierwsze co chciałbyś mamie powiedzieć - to nie rozpoczynaj/nie kieruj rozmowy na temat "zostaw swojego fagasa". Widać że ci on nie pasuje, ale stawiając taki temat ryzykujesz że mamuśka z miejsca się najeży bo odczuje że krytykujesz jej życiowe decyzje. Jeśli facet jest takim problemem jak piszesz, to najlepiej byłoby jakoś tak całością pokierować, żeby mamuśka zrozumiała że przez niego wpędza się w kłopoty, zamiast próbować jej "wmówić" taki obraz sytuacji. Osoba uzależniona nigdy nie "posłucha" "dobrych rad" - musi sama zrozumieć że ma problem i zdecydować czy i co z tym zrobić. Drugą rzeczą którą bym ci doradził, jeśli rozmowa nic nie przyniesie - to podjęcie bardziej drastycznych kroków. Nie wiem jaka jest twoja sytuacja pod kątem nauki/pracy obecnie - czy się uczysz? Czy pracujesz? Nie napisałeś też zdaje się w jakim państwie obecnie przebywasz. Ostatnią niewiadomą są twoje stosunki z biologicznym ojcem. W zależności od wartości powyższych zmiennych możesz próbować: znaleźć pracę i wyprowadzić się z domu w którym źle się czujesz (zakładam, że nawet nie skończywszy szkoły typu liceum - do którego wedle podanego wieku i w przełożeniu na polskie warunki powinieneś aktualnie chodzić - możesz znaleźć pracę prostą, ale pozwalającą na utrzymanie; miałem znajomych którzy wyjechali do Anglii i utrzymywali się tam na bardzo dobrym poziomie na stanowiskach typu pakowanie butów do pudełek w fabryce czy zamiatanie w szkole). Może powinieneś też pomyśleć nad powrotem do kraju - jesteś w końcu, powtarzam, pełnoletni, i mimo że dopiero dorosłe życie rozpoczynasz, to miej tą świadomość cały czas w głowie - jesteś pełnoletni i sam decydujesz o swoich losach. Jeśli z biologicznym ojcem utrzymujesz jakieś więzi, czy może z rodziną jakąś tu w Polsce - może powinieneś pomyśleć nad powrotem? U nas, owszem, jest ciężko z pracą, z dachem nad głową - ale nie jest niemożliwe u nas pracować i utrzymywać się. Przy odpowiedniej determinacji - da się. To takie kilka moich pomysłów na podpowiedzenie ci co możesz zrobić. Może ci pomogą? Najważniejsze to moim zdaniem żebyś faktycznie podskoczył najsampierw do jakiegoś specjalisty od umysłu - psycholog czy psychiatra nie tylko mogą pomóc tobie z ewentualnymi twoimi problemami, ale też zapewne jeszcze lepiej doradzić ci jak rozwiązać sprawę pijącej mamy niż ja. Pozdro i trzymam kciuki! Edycja: jeszcze jedna rzecz mi przyszła do głowy - twój brat. W Polsce siedzi, czy też gdzieś wybył? Może on jest też jakoś w stanie ci pomóc? Jest sporo, jak piszesz, starszy, więc może mieć i doświadczenie i zaplecze żeby cię wesprzeć.
-
Mam lepszą propozycję. Otóż: musisz urodzić się w Ameryce/Kanadzie, wyrosnąć na ślicznego chłopczyka, fartownie wygrać casting do boysbandu i proszę - zarabiasz miliony i jesteś sławny! Trudne, ale nie niemożliwe!
-
Że w agencji w której chcę kupić bilet na koncert nikt nie odbiera telefonu mimo że już od pół godziny powinni być otwarci.
-
Dżizas, to załuguje na wrzucenie do Top Postów, bez obrazy :)
-
Według mnie - pomysł ze sporym potencjałem, bardzo fajny; sama inicjatywa z twojej strony zasługuje na przybicie "piątki" i szacun. Inna sprawa że nie czuję się osobą której byłby potrzebny udział w takich "zawodach" bo na szczęście (tfu, tfu przez lewe ramię, puk-puk w niemalowane drewno) sam daję sobie radę z ustawicznym polepszaniem siebie... Ale pomysł, naprawdę, ekstra, i oby ci z forumowiczów którym taka "rywalizacja" dobrze by zrobiła dostrzegli to i "zapisali się". Trzymam kciuki za powodzenie projektu!
-
Stephen King - "Zielona Mila". Książka, którą zacząłem czytać 15 lat temu kupując pierwszy tom a skończyłem wczoraj ściągając ostatni z netu.
-
Poważny człowiek to człowiek wywiązujący się ze swoich zobowiązań. To moim zdaniem najlepsza definicja.
-
Yup! Wrzuciłem tylko "broń podręczną", mam jeszcze dwie "długie" ale nie chce mi się ich rozpakowywać do robienia fotek, bo właśnie robię porządki na chacie i popakowałem do walizek. Ale te długie to akurat nie ma się czym chwalić - jedna Norconia z bazaru, druga - QB-57, niby fajnie wygląda (bo typu bullpup) ale sieje strasznie przez to że jest "skręcana". Ale wygląd budzi grozę wśród postronnych obserwatorów Hehe jak się przełamię i odważę pojechać to bez problemu mogę wziąć. Bez obaw, psyche, odrobina zdrowego rozsądku i jest to całkiem bezpieczny sport. A strzelam nie do gołębi (choć czasem mam ochotę ) a do puszek najczęściej. Butelki fajniejsze wizualnie do rozwałki są, ale śmiecą a ja porządny człowiek nie chcę śmiecić w lesie :)
-
Heh, widzę że i bardziej "odjechane" pasje się pojawiają, to i ja "wyjdę z szafy"
-
Też nie lubię za bardzo corela. Próbowałem się uczyć ale opornie mi wchodził. Natomiast PS odwrotnie, bardzo łatwo. Bo te dwa programy służą do dwóch odmiennych rodzajów grafiki. Corel - wektory, PhotoShop - mapy bitowe. PS jest programem bardziej "artystycznym" - żeby "popodkręcać" zdjęcia, pododawać efekty, generalnie - do tworzenia grafiki. Natomiast Corel to narzędzie do "składania" grafiki i na przykład jedyne operacje na bitmapach które tam wykonuję to kadrowanie importowanych obrazów. Jest za to niezastąpiony w przygotowalni plików do druku dedykowanych konkretnym maszynom - na przykład w Corelu projektuję wykrojniki, wskazujące ploterowi miejsca gdzie ma nacinać folię po zadruku. Swoje zaprezentowane "dzieła" składałem właśnie do kupy w Corelu - korzystając ze ściągniętych grafik z neta. Bardzo fajny jak dla mnie program, PS za to lekko trąci czarną magią - właściwie używam PS tylko kiedy zachodzi konieczność zeskanowania jakiegoś dokumentu; wtedy importuję obraz ze skanera do PS, zapisuję jako mapę bitową - a potem przełączam się z obróbką na Corela. Mam nadzieję że wybaczycie mi ten branżowy bełkot :) Dla mnie Corel też był czarną magią, ale jak poszedłem do pracy w drukarni i stopniowo piąłem się w górę ze stanowiska "przynieś podaj pozamiataj" do obecnego, to po drodze z konieczności musiałem się nieco poduczyć. Podpatrywałem jak różne rzeczy robią graficy którzy jeszcze wtedy mieli u nas swoje biuro (niestety dwa lata temu "wylecieli" i studia graficznego na miejscu nie mamy, a szkoda, bo by się czasem przydało...), podpytywałem, kiedy zacząłem ogarniać podstawy to w domu zacząłem kombinować - najpierw od banałów typu przygotowanie okładki do filmu na dvd czyli w gruncie rzeczy rzucenie na arkusz A4 poziomo zaimportowanej grafiki ściągniętej z neta i dorobienie 1 mm spadu na ścięcie. Obecnie - potrafię zaprojektować rzeczy typu pudełko na cartridge a dzięki temu że Corel bardziej opiera się na robieniu grafiki "matematyką" niż "ręką" to można uzyskać naprawdę fajne rezultaty, dokładnie wszystko rozplanować bo obiekty się przesuwa/modyfikuje bardziej przez wpisywanie wartości liczbowych niż "ręcznie". Dzięki temu na przykład mi wychodzą takie cudeńka jak ten singiel Megadeszcza, a co tam, pochwalę się bardziej szczegółowo; front jest taki: a tył taki: a dzięki odpowiednim "wyliczeniom" pozycjonowania grafiki na projekcie udało mi się osiągnąć to że "klapka" jest "zgrana" z całością Dobra, kończę już to samochwalstwo i podniecanie się pracą Jeszcze tylko napomknę że są programy jeszcze "straszniejsze" niż Corel czy PS w obsłudze i generalnie do ogarnięcia jak na nich coś uzyskać - jak Puzzle Flow Organizer do impozycji czy Nice Label do przygotowywania etykiet... Ale to już zupełnie inna bajka. Właśnie zdałem sobie sprawę że całkiem lubię swoją pracę... Ale to jest fajne własnie :) szczególnie teorie kwantowe i astrofizyka. Mnie też kręcą takie sprawy, mimo że nie rozumiem co najmniej połowy tego co czytam Pamiętam jak kiedyś czytałem książkę, ze 300 stron miała, a dotyczyła tylko jednego: rozważań na temat... lewej i prawej strony :) Autor przeleciał przez mnóstwo dziedzin matematyki, fizyki itp żeby wykazać że pojęcia "lewa" i "prawa" nie da się opisać językiem matematyki - wyjściem do rozważań było pytanie jak w przypadku kontaktu z obcą cywilizacją objaśnić im kwestię "lewo/prawo" i konkluzja była taka że się nie da :) O, nawet wygrzebałem i znalazłem - Martin Gardner "Zwierciadlany Wszechświat". Wyczytałem też właśnie że omawiany tam temat jest znany jako "Problem Ozma"
-
MIANSERYNA (Deprexolet, Lerivon, Miansec, Miansegen)
deader odpowiedział(a) na Dydona temat w Leki przeciwdepresyjne
Znów mi się potwierdza że co organizm to reakcja. Biorę Miansec od pół roku, 30 mg wieczorem "na sen". Niestety sama mianseryna mnie nie usypia, dopiero kiedy dopisano mi do niej 50 mg Dipherganu i 50 mg Hydroxyzyny - mix ten pozwala mi zasnąć. Natomiast nie obserwuję u siebie żadnych z wymienionych przez ciebie efektów ubocznych, zwłaszcza jeśli chodzi o wzrok - jestem okularnikiem więc tym bardziej bym odczuł chyba różnicę gdyby to na mnie jakoś działało. -
"Pictures at an Exhibition" - pamiętam bardzo fajna płyta. I "Tarkus". A jak lubisz takie dźwięki a nie znasz, to polecam płytkę Alan Parsons Project - "Tales of Mystery and Imagination" - koncept album oparty na twórczości Poe'go.
-
No to lipa; w takim razie życzę opracowania własnego sposobu na to cholerstwo... Eh, niech już nadejdzie przyszłość, implanty w mózgu które pozwolą wykasować niechciane "pliki"...
-
Zrobiłem coś... dziwnego. Od dawna planowałem zasłonić sobie czymś balkon - mój wygląda w ten sposób że wystaje poza ścianę budynku, balkony nie są jak w niektórych blokach połączone w rzędzie, a pojedynczymi balkonami o powierzchni 2,4x0,9 metra. No i na tym balkonie jest balustrada, w wiadomym celu. Z pracy "pożyczyłem" sobie odpowiednią ilość materiału do druku banerów i nim otoczyłem balustradę - teraz mogę chodzić na golasa po mieszkaniu pewien że nikogo nie zgorszę bo postronny obserwator widzi mnie tylko powyżej pasa No, ale nie to jest tą "dziwną rzeczą". Coś mnie tknęło. Wziąłem marker, i on wewnętrznej strony, tej skierowanej do mieszkania, napisałem w rogu: "This is the first day of the rest of your life". I postawiłem kreskę. Postanowiłem tak zaznaczać każdy dzień - niczym więźniowie na filmach. Ciekawe ile kresek uzbieram.