Skocz do zawartości
Nerwica.com

minou

Użytkownik
  • Postów

    626
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez minou

  1. U mnie nerwica spowodowała refluks. Nie mam skłonności do kłopotów żołądkowych, nigdy nie miałam tzw. grypy żołądkowej, nawet jak wszyscy w domu mieli wirusa. Nie mam wrażliwego żołądka, mogę sobie jeść co chce i nie mam „sensacji” w żadnej postaci. Ale przy jednym z silnych ataków nerwicy zaczęłam mieć silne bóle żołądka i pleców. Gastroskopia potwierdziła niedomykanie zwieracza przełyku i cofanie treści żołądkowej, czyli refluks. Refluks minął natychmiast po zaleczeniu tego napadu nerwicy i nigdy nie wrócił.
  2. Co do boli brzucha, to mi się wydawało, ze boli mnie jak jestem głodna. Nie brałam pod uwagę innej znaczącej okoliczności, a to ta inna okoliczność okazała się właściwa, wiec niestety często możemy źle zinterpretować objawy. To naturalne, ze ludzie dorabiają dowody do teorii. Bardzo opierałam się przed terapią, bo nawet nie wiedziałam na czym ona polega, wydawało mi się ze to jak na amerykańskich filmach - siedzisz w kółeczku z bandą obcych ludzi, płaczesz i opowiadasz jaka jesteś żałosna a potem ma Ci być lepiej. Nawet nie wiedziałam, ze to tak nie działa. Przez przypadek sama doszłam do metod stosowanych w terapii kognitywnej, teraz tez mam kurs w tym nurcie przy leczeniu dzieci. Z innymi fobiami poszło w zasadzie łatwo, odkryłam, ze fobia to tylko substytut. Jeśli miałam prawdziwy problem, o którym starałam się nie myśleć, pojawiały się irracjonalne lęki. Wiec zaczęłam się zmuszać do przemyślenia problemu, co najgorszego może się stać? Zwykle wychodziło, ze nic, co by mnie zabiło w hipochondrii problem był taki, ze najgorszy scenariusz oznaczał właśnie, ze umrę. Poza tym ja miałam tak wyraźne objawy fizyczne, potwierdzane przez lekarzy, ze długo nie wiedziałam, ze to hipochondria. Kiedy w końcu to zrozumiałam, to po pierwsze stwierdziłam, ze nie dam swojemu umysłowi się oszukiwać i tworzyć symptomów. To ja decyduje o sobie, nie nerwica. Po drugie życie z hipochondrią było straszne. Wiec zadałam sobie pytanie, co najgorszego może się stać? Umrę? No i co z tego? Każdy umrze. Czy moje życie w tym momencie jest w ogole warte przeżycia, daje mi radość, satysfakcję? Nie, wiec o co się martwić? Moje życie było do dupy, śmiertelna choroba zaczęła wręcz brzmieć jak dobra opcja kończąca moje męki. A kiedy przestajesz się bać chorób i śmierci, hipochondria nie ma się już czym żywic. Poza tym hipochondria tez była substytutem. W końcu jeśli jesteś śmiertelnie chora to co to za różnica czy zdasz egzamin, czy koleżanka Cię obgaduje, czy awansujesz? Choroba zwalnia z przyziemnych zmartwień, to jednak jest pewien komfort psychiczny tego zaburzenia, bo jak się ma np szukanie lepszej pracy do zagadnień życia i śmierci? Stwierdziłam, ze albo odważę się żyć, tu i teraz, albo w sumie równie dobrze moge od razu się zabić. Teraz doszłam do lęku wolnoplynącego i on jest większym wyzwaniem, bo obejmuje nie mnie, a wszystko wokół. Np strach o moja rodzine, przyjaciół, moje zwierzęta, środowisko, wojny, wszystko. Radzę sobie z nim podejściem „co komu pisane”. Nie wiem co będzie jutro, wiec jedyne, co moge zrobić, to postarać się, żeby dzisiaj był dobry dzień dla mnie i ludzi wokół mnie. A jeśli jutro stanie się coś złego, to przynajmniej będę wiedzieć, ze wcześniej było dobrze, wartościowo. Poddając się nerwicy w przypadku prawdziwej tragedii plułabym sobie w brodę, ze wtedy, kiedy w zasadzie nic się nie działo i nic nie stało na przeszkodzie, by choć próbować być szczęśliwym, ja się zajmowałam swoimi wyimaginowanymi problemami. Poza tym okresy szczęścia i spokoju w życiu dają nam psychologiczny i emocjonalny „kapitał” żeby lepiej radzić sobie z problemami, kiedy jest gorszy okres.
  3. Nie pytałam koleżanki o szczegóły, ona nie chce żeby to był jakiś wielki temat. Po prostu niepokoił ją jakiś węzeł, badania w normie, ale była biopsja i powiedzieli, ze to jakiś rodzaj chłoniaka. Ale jest jakoś „nieaktywny” i w takim stanie nic się nie robi - nie podaje się chemii „na zapas” przez skutki uboczne i chyba dlatego, ze komórki mogą zmutować i się uodpornić. Jak się uaktywni, to się go leczy a on potem wchodzi w remisje i to może się powtarzać potem. Ale kazali jej się nie martwić i traktować to bardziej jak zwykłą chorobę przewlekłą. Tyle wiem, nie wiem na ile to dokładne czy naukowe… U mnie dwa razy podejrzewano raka, z tego raz chłoniaka. Przez wiele miesięcy miałam na zmianę albo powtarzające się co chwila infekcje gardła, ucha, oskrzeli, dróg moczowych i antybiotyk, albo niby byłam zdrowa, ale miałam ciągły stan podgorączkowy, osłabienie, brak apetytu, bóle żołądka, głowy, długo by wymieniać. Węzły na szyi jak śliwki, za uszami twarde nieprzesuwne gule. Schudłam strasznie, ważyłam 40 pare kg… Wtedy miałam tez apogeum hipochondrii i po prostu świrowałam od tego. Pomimo ze w końcu objawy po prostu przeszły, częściowo po wdrożeniu środków uspokajających, to tak naprawdę „straciłam życie”. Wyrzucili mnie z pracy, straciłam przyjaciół, o mało co nie zawaliłam studiów a narzeczony prawie mnie zostawił. Za drugim razem podejrzewali guz w jamie brzusznej z powodu przewlekłych bóli. Nawet wspominali coś o trzustce, więc duużo gorzej niż chłoniak. Miałam dużo badań, byłam trochę na L4, ale tym razem nie miałam hipochondrii i to przeżycie było zupełnie inne. Wiadomo, martwiłam się, ale żyłam normalnie, nie był to temat nr. 1, nie było czarnowidztwa czy histerii. W końcu znaleziono prawdopodobną, niezbyt poważną przyczynę bóli, ale nie jest tez tak, ze zrobili mi tomografie całego ciała i na 100% wykluczyli jakikolwiek guz w jamie brzusznej… Lekarz nie widział potrzeby dalszych badań, a ja nie nalegałam więc temat zamknięty. Gdybym miała dalej hipochondrię, pewnie bym nie odpuściła, tylko żyła tym tematem dopóki by już nie było żadnego badania, jakie da się zrobić. Także wiem z doświadczenia, ze podejrzenie raka, nawet jeśli diagnozowanie trwa miesiące i się przeciąga i towarzyszy mu ból i nieprzyjemne badania, może być przezywane bardzo różnie w zależności od stanu psychicznego. To nigdy nie jest łatwe, ale może być znośne. Dlatego uważam, ze trzeba przede wszystkim za wszelka cenę skupić energię na leczeniu swoich problemów psychicznych, a innym badaniom pozwolić iść swoim torem i nie zgadywać, co pokażą.
  4. @Marlenka85 nie wiesz jeszcze, czy to w ogóle coś poważnego, ale akurat jeśli to chłoniak, to wyleczalność jest wysoka. Trochę zależy od rodzaju, ale mam jedną znajomą, która prawie 20 lat temu miała zdiagnozowany w III stadium z przerzutami i po leczeniu od tamtej pory bez wznowy. U drugiej wykryli niejako przypadkiem, uparła się na biopsję węzła i ma chłoniaka w stanie uśpienia. Obie żyją normalnie, praca, rodzina itd. W życiu nie ma tak, ze jest lekko, łatwo i przyjemnie. Każdego spotykają jakieś tragedie, choroby u siebie lub w rodzinie, wypadki itd. Nie trzeba być fizycznie zdrowym, żeby być szczęśliwym. Nie trzeba być nieszczęśliwym będąc chorym. Najlepszym przykładem są nerwicowcy. Jak napisałaś - praktycznie każdy z nas jest fizycznie zdrowy, wmawiamy sobie jakieś choroby, których nie mamy. Ale czy jesteśmy szczęśliwi? Nie, marnujemy ten czas, kiedy jesteśmy zdrowi na wmawianie sobie, ze jesteśmy chorzy. Tak naprawdę ponieważ wmawiamy sobie chorobę i całkiem serio uważamy, że ją mamy, obciążenie stresem u nas jest podobne do ludzi faktycznie chorych. Konsekwencje psychologiczne hipochondrii są podobne jak prawdziwa diagnoza i mogą prowadzić do PTSD. A przecież są ludzie naprawdę chorzy. I ich codzienność polega na tym, żeby próbować żyć normalnie, cieszyć się z małych rzeczy, spełniać drobne marzenia, nie marnować czasu. My marnujemy i będziemy tego kiedyś bardzo żałować. Nie wiesz czy masz chłoniaka, ale w sumie co za różnica? Już żyjesz tak, jakbyś usłyszała, ze Twój stan jest terminalny. Jak wyklucza tego chłoniaka, albo jak go zdiagnozują i wyleczą, u Ciebie tak naprawdę nic się nie zmieni. O zdrowie psychiczne trzeba dbać przede wszystkim. Niezależnie, czy fizycznie jest się zdrowym czy nie.
  5. Z leków przeciwwymiotnych to lekarz musi doradzić, na szczęście wybór jest dość szeroki. Ale może pomogłoby Ci trochę coś bez recepty miejscowego? Np spray do gardła na infekcje, niektóre zawierają substancje znieczulające i mogą dzięki temu hamować odruch wymiotny. Moje dziecko ma stwierdzoną nadwrażliwość sensoryczną wiec leczenie dentystyczne bywa trudne, szczególnie jak np robią prześwietlenie i trzeba przygryźć kliszę. Zdarzyły się już wymioty… mam spray i tabletki do ssania przeciwbólowe i w sumie nieźle działają, a są to leki bez recepty i dozwolone tez dla dzieci. Nie będę pisać żadnych nazw bo w aptece na pewno doradza
  6. Na pewno da się sprowokować stany podobne do psychozy, nie będąc chorym psychicznie. Tak samo, jak da się np wywołać zbiorowe halucynacje czy omamy u ludzi (np krzycząc w metrze, ze uwaga ktoś rozpylił gaz łzawiący, na pewno sporo ludzi będzie odczuwać pieczenie i łzawienie oczu, niektórzy tak dokuczliwe, ze zgłoszą się na pogotowie). Ja ostatnio miałam halucynacje słuchowe przed zaśnięciem, wystraszyło mnie to, tez od razu pomyślałam o schizofrenii, ale wyjątkowo jak wujek Google zawsze wszystkim wmawia śmiertelne choroby, tak tutaj okazuje się, ze to dość powszechny objaw, może być wywołany przemęczeniem, stresem, niektórymi lekami itd. Ale nie jest to przyjemne. Na szczęście nie słyszę nic strasznego czy kogoś, kto mówi bezpośrednio do mnie, namawia mnie do czegoś. Nie, najczęściej słyszę coś jakby skrawki rozmowy, pojedyncze słowa, zupełnie wyjęte z kontekstu. Ostatnio miałam wrażenie, ze ktoś stojąc koło mojego ucha zawołał „hej! Anka!” tak jak się wola koleżankę np. bez jakiejś złości itd, zwykle zawołanie. To nie jest moje imię i głos tez wydał się nieznajomy.
  7. Ja zauważyłam ze jeśli zwracam uwagę na ten ból w uchu, to zaczynam tez częściej przełykać ślinę czy pociągać nosem, żeby zobaczyć czy ucho dalej boli. No i oczywiście boli dalej a to pociąganie nosem sprawia tylko, ze więcej wydzieliny wlewa się do ucha i bardziej się zatyka. Z kolei częste przełykanie powoduje zaraz suchość w ustach, obrzęk migdałków czy nosogardla, potem oczywiście reagują węzły i tez się powiększają i masz „raj hipochondryka” naprawdę dziwne jak objawy ignorowane znikają same, a objawy obserwowane tylko się pogarszają. Laryngolog dał mi spray do nosa ze sterydem, naprawdę pomaga i na katar i na ucho i na obrzęk gardła/spuchnięte migdałki.
  8. Wlasnie bylam u lekarza, w koncu wymusilam na nim ekg. On wprawdzie nie widzial powodu, ale mu powiedzialam, ze biorac jakiekolwiek leki chce sie czuc bezpiecznie, ze jestem matka, nie bede ryzykowac itd. Popatrzyl dziwnie - nie cierpie tego wzroku u lekarzy - i zawolal pielegniarke. EKG oczywiscie bardzo dobre, cisnienie idealne... A z nerwow czulam, ze jestem cala czerwona na twarzy i ze mi powieka skacze. Najwyrazniej moje serce ma moje histerie w takim samym powazaniu, jak moj lekarz...
  9. No to faktycznie nieciekawie z tymi sąsiadami. A internet? Kiedy się przeprowadziłam do innego kraju, w zaawansowanej ciąży, nie znając języka, nie bardzo wiedziałam gdzie w ogole nawiązać kontakty. Znalazłam fajne fora, ogólne dla mam, dla ludzi w danym kraju, dla mam na emigracji. Okazało się, ze dwie panie mieszkały dość blisko i udało się przenieść znajomość do realu. Co do dzieci, to niestety przede wszystkim Ty, a nie one, musisz trochę im odpuścić. Wiadomo, niemowlę chce być przy mamie, to naturalne. Syn pewnie tez, bo czuje się bezpiecznie. Ale żeby się nimi zając, musisz tez zając się sobą. Jeśli Ty się załamiesz, to konsekwencje spadną na nich, wiec musisz uruchomić trochę zdrowego egoizmu. Ja mam to „szczęście” ze sama od dziecka mam nerwicę lękową i szereg innych zaburzeń, wiec jak dzieci zaczęły wykazywać niepokojące objawy, to wiedziałam jak postępować. Udało tez mi się załapać na kurs terapii lęku metodą behawioralno-poznawczą dla rodziców dzieci z zaburzeniami lękowymi. Byłam zdziwiona, jak wielu rodziców ustępuje dzieciom, bo nie ma świadomości, ze postawa unikająca pogarsza chorobę. Moje dzieci nie chodziły ze mną do toalety. Chciały, jasne, ze chciały, ale mówiłam nie. Trudno było zmuszać dzieci do robienia czegoś, czego się bały lub nie chciały, ale na tym polegają treningi społeczne. Jedna mądra psycholog powiedziała mi zaraz po diagnozie autyzmu u syna, ze teraz stoję przed ważnym wyborem. Mogę stawiać mu wymagania, oczywiście dostosowane do jego możliwości, stawiać przed nim wyzwania, wspierać go w pokonywaniu własnych granic i dać mu szanse na normalniejsze życie. A mogę tez zacząć używać diagnozy jako wymówki na każde jego trudności, i mu ustępować. Syn jest w szkole specjalnej, ale jest najlepiej funkcjonującym dzieckiem w klasie. Zaczęto mówić, ze na niektóre zajęcia z przedmiotów ścisłych może dadzą go do normalnej klasy. Nie miałam i nie mam ani wsparcia ani zrozumienia w moich metodach wychowawczych w rodzinie i wśród przyjaciół, nawet ojciec dzieci choć stara się, to nie do końca to rozumie, denerwuje go bezsilność. Pedagodzy, psychiatrzy, psychologowie mówią, ze to wspaniałe, ze udało mi się tak „wyprowadzić” dzieci, ale np znajomi czy rodzina komentują „jak to, tu powinnaś zabronić, a tu pozwolić, tu ustąpić, a tu być twarda itd, wszystko robisz na odwrót”. Albo „może Ty sobie te diagnozy wymyśliłaś, wiesz ze adhd chyba nie istnieje?” Albo „musisz dać mu karę, jest niewychowany, a Ty mówisz ze odpowiedział tak bo autyści nie rozumieją aluzji i przenośni? Co to za wymówki?” Albo „dlaczego tak ostro kazalas swojej córce przestać wypytywać czy zamknelaś okno w salonie? Po prostu dziecko jest odpowiedzialne, a Ty już wymyślasz, ze to nakręca jej tendencje lękowe”. Cóż, nie wytłumaczysz, ze dziecko z nerwicą ma nienormalną potrzebę kontroli i nie potrafi zaufać dorosłemu, ze zamknie okno/zrobi zakupy/odbierze je ze szkoły itd. I ze trzeba uciąć te pytania i powiedzieć dziecku „jestem dorosła, musisz mi ufać, zamknięcie okna to moja odpowiedzialność, nie Twoja” bo jeśli tego nie zrobisz, dziecko będzie w ciągłym napięciu, będzie próbowało przejmować role dorosłego, kontrolować, sprawdzać, nie wyluzuje… U Was sytuacja jest wygodna dla wszystkich. Dla syna, bo dostaje to, co daje mu poczucie bezpieczeństwa. Dla męża - bo może z czystym sumieniem oddać tą odpowiedzialność. Ale tez dla Ciebie, z różnych pokrętnych względów. Po pierwsze jako matka naturalnie chcesz mieć ciagle rękę na pulsie, większość matek uważa, ze one najlepiej sie zajmą, poza tym stereotyp matki Polki, ze przecież nie możesz mieć własnych potrzeb… No i niewychodzenie ze strefy komfortu, bo zmiana zasad w domu będzie walką. Pomimo zmęczenia często „wygodniej” zachować stan rzeczy i uniknąć początkowego płaczu dziecka, pretensji męża. Tak naprawdę powinnaś powoli oddawać mężowi dzieci na trochę, raz jedno raz drugie. Najpierw z nim pogadaj, przygotuj sie do tej rozmowy, ze to dla dobra Was wszysykich. A potem nie ustępuj. Małymi krokami. Np umawiasz się: od dziś raz dziennie syn nie idzie z Tobą do toalety, po jakimś czasie 2 razy itd. Mówisz mu w prostych słowach, ze to będziecie ćwiczyć. Bez skomplikowanych wyjaśnień. Ustalicie ze za każdym razem, jak nie pójdzie, np naklejasz gwiazdkę w zeszycie i za ilestam gwiazdek nagroda. Idziesz do toalety, jak dziecko płacze, to mówisz krótko z uśmiechem „zobaczysz, zaraz wrócę, a Ty z Tatą w tym czasie chwile np poukładacie klocki kolorami”. I idziesz. Wiadomo, można ustalić, ze czasem jest „gorszy dzień”, trzeba zdać się na intuicje. Tak samo z młodsza. Umów się z mężem, ze np 2 razy w tyg mąż ja zabierze na 30 min choćby na ogród. Najlepiej na rękach, żeby czuła bliskość i żeby budowali więź. Na początku będzie płacz, ale korzyść będzie i dla córki i dla męża. Trzymam za Ciebie kciuki
  10. Mam tak od dawna, przeważnie w lewym uchu. Nie cały czas, mogą być miesiące przerwy ale może tez się ciągnąć miesiącami. Laryngologicznie wszystko ok, ale ponieważ miałam wiele razy zapalenia zatok i anginy, częsty katar i infekcje gardła miały tez wpływ na uszy. Mam często szumy uszne i bóle, kłucia, uczucie zatkania. Lekarz mówi, ze te struktury w uchu są tak delikatne, ze infekcje powodują w końcu po prostu stałe ich uszkodzenie, np bliznę czy coś, a konsekwencje mogą być różne. Szumy, piski, bóle, albo trudno wykrywalna wady słuchu kiedy niby słyszysz i badanie słuchu wychodzi w normie, ale np nie jesteś w stanie wychwycić jakiejś częstotliwości albo niuansów w dźwięku. Czasem może paść na błędnik i tak miałam 2 razy - po kilka miesięcy niewytłumaczalnych mdłości i uczucia odjeżdżania podłogi.
  11. Ja mam ogólnie problem z kontaktem wzrokowym, bo nie wychodzi u mnie naturalnie. Po pierwsze jest w moim odczuciu dość intensywną interakcją, co mnie stresuje, podnosi puls itd. Po drugie - dekoncentruje mnie. Patrząc komuś w oczy czasem się zawieszam po prostu i wyłączam, odpływam. Długo nie wiedziałam, dlaczego tak się dzieje, dopóki nie zaobserwowałam tego samego u córki. To po prostu taki rodzaj „ucieczki” od niekomfortowej sytuacji, ze mózg się wyłącza. Zreszta typowe dla diagnoz mieszanych adhd/autyzm, które mamy. Mi pomógł intensywny trening kompetencji społecznych. Na jednych ze studiów, magisterce, miałam zajęcia z kompetencji społecznych, gdzie po prostu uświadomiono nas, ze to wiedza jak każda inna, a nie cecha wrodzona. Coś jak szachy. Każdy może się nauczyć grać, i jeśli będzie trenować, będzie robić postępy. Oczywiście tylko niewielu wybitnie uzdolnionych osiągnie poziom mistrzostwa, ale każdy może nauczyć się podstaw. Wiec trenuj. Na necie możesz poczytać o różnych aspektach mowy ciała i kontaktu wzrokowego. Są nawet badania nt. jak długo można ewentualnie patrzeć komuś w oczy, żeby nie było to odczytane jako wyzwanie, groźba, czy przeciwnie - podryw. Zależy tez od sytuacji, czy rozmawiasz z kimś w 4 oczy czy może właśnie wykładowca mówi do całej klasy. Jeśli to wykładowca, to dla jego komfortu zaleca się, żeby studenci od czasu do czasu nawiązali kontakt wzrokowy, żeby zasygnalizować, ze słuchają, żeby np kiwnęli głowa, jeśli profesor powie coś ważnego itd. W rozmowie w 4 oczy nie można wgapiać sie w kogoś bez przerwy. Ja zwykle patrze rozmówcy w oczy na początku przez max 30 sek, uśmiechem sie (jeśli kontekst rozmowy na to pozwala) a potem np jeśli dana osoba opowiada, to robię skupiona minę i skupiam wzrok trochę nad głowa danej osoby, najczęściej po prawej stronie. Potem jak mam odpowiedzieć to nawiązuje kontakt wzrokowy znów i jeśli ja coś opowiadam to tez zaczynam trochę błądzić wzrokiem, zreszta często osoby które zastanawiają sie nad swoją odpowiedzią, robią tak naturalnie. Są tez teorie, ze jeśli się zastanawiasz to patrzysz w prawo a jeśli kłamiesz to w lewo, czy tam na odwrót ale ja nie do końca w to wierzę poczytaj o mówię ciała i kontakcie wzrokowym i poćwicz przed lustrem. Spróbuj nastawiać stoper np na 10-20 sek żeby wyczuć, ile to jest i po tym czasie przerywaj na chwile kontakt wzrokowy. Pamietaj żeby nie uciekać szybko wzrokiem i nie wpatrywać się intensywnie bez mrugania. Lekkie mrużenie oczu od czasu do czasu jest wyraża sympatii, i u ludzi i u zwierząt. Na początku utrzymując kontakt wzrokowy możesz się czerwienić. Staraj się na tym nie skupiać, to przejdzie. Ale tak jeszcze dodam - troszkę niepokojąco brzmi to, co piszesz o wykładowcy. W takim sensie, ze gdyby moja córka przyszła i mi coś takiego opowiedziała, to bym jej kazała uważać na tego człowieka. Prawdopodobnie jest po prostu miły i empatyczny i chce pomoc, dodać Ci odwagi, ale jednak pali się jakaś lampka ostrzegawcza. Masz indywidualny tok, piszesz o ciężkiej historii, braku ojca i pojawia się czarujący autorytet oferujący przyjaźń i wsparcie. Fajnie, ale nie daj się wykorzystać.
  12. Nie jestem pewna czy to anhedonia, ale mi wiele rzeczy jest dość obojętne. Rzadko się z czegoś cieszę i szczerze mówiąc nawet mało mi to przeszkadza. Mój psychiatra ostatnio mówił, ze niedawne badania sugerują, ze szczęście jest niejako wrodzone - zależy od temperamentu, charakteru. Każdy z nas zna ludzi po prostu radosnych przez większość czasu. Stwierdził tez, ze skoro mi nie przeszkadza brak szczęścia, to on tez nie uważałby tego za depresje, a raczej za realizm. Szczęścia w sumie nie potrzebuje, wystarczy mi brak cierpienia i święty spokój. A co do kłopotów z koncentracja, zacinaniem się, rozpraszaniem, kłopotów z pamiętaniem nawet tego, co robiłam dziś rano (podczas gdy np wiedza teoretyczna wchodzi mi do głowy idealnie) wrażeniem że nie jestem w stanie filtrować bodźców dookoła, przez co mnie dekoncetrują, to miałam tak od zawsze i zdiagnozowano u mnie adhd. Biorę leki od niedawna i nawet pomagają. Odkąd po prostu zaakceptowałam swój stan jako wrodzoną i nieuleczalną niepełnosprawność, dużo łatwiej mi się żyje. Oceniam realnie, co mogę, czego nie, i np jak koleżanka wyciąga mnie na koncert od razu odmawiam bez żalu, ze „przecież każdy to lubi, na pewno super bym się bawiła gdybym się postarała”. Ale cóż, nie cierpię hałasu i tłumu. Mam prace na pełen etat i przed leczeniem po pracy czułam się jak zombie, gonitwa myśli, albo dzwoniąca pustka w głowie, wyczerpanie takie dziwne. Teraz jest lepiej.
  13. Jak dla mnie wyglada to po prostu na calkowicie naturalna reakcje na sytuacje, w jakiej sie znalazlas. Kto by to wytrzymal? Nie masz pomocy, nie masz prawdziwego zrozumienia, niby maz pomaga, wiec ciezko mu cos zarzucic, ale tak naprawde nie rozumie Twojej potrzeby, zeby pobyc chwile samej. Tez mam dwojke dzieci, oboje z diagnozami ze spektrum autyzmu/adhd. Mieszkamy zagranica i nigdy nie bylo praktycznie pomocy ze strony rodzicow czy tesciow. Mieszkali daleko, sami mieli problemy zdrowotne, wiec po prostu nie bylo jak. Czasem ktores przyjechalo na tydzien-dwa. Maz bardzo duzo pracowal, nawet jak i dzieci i ja bylismy chorzy z duza goraczka, on i tak szedl do pracy. Oczywiscie, mialam zal, porownywalam, ze np tesciowie pomagali przy drugim wnuku, albo ze kolezanki nie moga sie wrecz opedzic od swoich mam odkad urodzily, albo ze innej kolezanki maz bierzee wolne, jesli tylko ona chce miec dzien dla siebie, ale jakos nie czulam sie lepiej od tych rozmyslan. Nie bylo pomocy od tych, od ktorych najbardziej powinnismy sie jej spodziewac, wiec zaczelam sie zastanawiac, jak zorganizowac to inaczej. Mam za soba dwa epizody umiarkowanej depresji, zidagnozowano tez u mnie ciezkie adhd, wiec wiadomo, ze nie jest lekko w pewnym momencie zaprzyjaznilam sie z mieszkajacymi w poblizu kobietami i zaczelysmy umawiac sie na kawe. Ja im pomagalam w roznych sprawach, w ktorych jestem dobra, a one mi pomagaly np jak trzeba bylo spojrzec na dzieci. Skoro nie ma rodziny blisko, to warto zbudowac wokol siebie krag zyczliwych ludzi, to wbrew pozorom nie jest niemozliwe. Odcielam sie od roznych osob, ktore mnie dolowaly, rowniez od czesci rodziny. Od razu zrobilo sie lzej No i byl tez rozwod. Na poczatku oczywiscie bylo to stresujace, ale w rezultacie mam wiecej czasu dla siebie. Tato dzieci bierze je na weekendy czy popoludnia. Tak to niestety czesto sie konczy, kiedy rodzice sa zbyt zajeci, zeby moz dbac o zwiazek.
  14. Zwykle nieleczone choroby postepuja, zarowno fizyczne, jak i psychiczne. Ale czasem objawy przypominajace chorobe psychiczna moga sie pojawic z roznych przyczyn, np z powodu przemeczenia, silnego stresu (wtedy objawy moga ustapic po regeneracji), z powodu np niedoborow pokarmowych (zaleznie od przyczyny tych niedoborow, objawy moga ustapic po ich uzupelnieniu, np powazny brak wit D moze powodowac stany depresyjne, uzupelnienie braku moze z kolei ustabilizowac nastroj). Psychiczne objawy moze tez dawac szereg innych chorob, wtedy leczenie choroby podstawowej powinno pomoc. Czasem problemy psychoczne sa powodowane przez szeroko rozumiany tryb zycia, jak juz wspomnialam, np zla dieta, brak kontaktu ze swiatlem slonecznym, zaburzenia rytmu dobowego, zycie w duzym napieciu itd moga powodowac spore problemy psychiczne. Czesto zaczynamy je leczyc, nie zastanawiajac sie nad przyczyna. Jest udowodnione, ze nasz stan psychiczny jest bardzo mocno zwiazany ze stylem zycia, co zreszta jest bardzo logiczne. W koncu nastroj jest regulowany przez hormony i neurotransmitery, a do ich produkcji w naszym organizmie potrzeba m.in odpowiednio roznorodnej i zbilansowanej diety. Brak snu w skrajnych przypadkach powoduje halucynacje, paranoje, a teraz mnostwo ludzi albo specjalnie zarywa noce, albo cierpi na bezsennosc. Sen jest regulowany przez szereg czynnikow, jak np produkcja melatoniny po zmroku. Jesli siedzimy przed TV czy kompem caly wieczor, mozemy nabawic sie bezsennosci. Ruch, a w szczegolnosci ruch na swiezym powietrzu jest czyms, co jest nam naturalnie potrzebne. Wiele badan pokazuje pozytywny wplyw aktywnosci na swiezym powietrzu zarowno na depresje, nerwice, jak i inne choroby, np udowodniono dluzsza przezywalnosc pacjentek z rakiem piersi, ktore staraly sie codziennie spacerowac. Nie jestem zwolennikiem jakis teorii zen o tym, ze trzeba sie wyprowadzic do lasu, bez pradu i jesc w okreslony sposob i choroby znikna. Wrecz przciwnie, czesto trzeba brac leki, stosowac rozne terapie i inne zabiegi. Ale leczenie wiekszosci chorob jest duzo mniej skuteczne, jesli przy okazji prowadzimy okropny tryb zycia. To tak jakby cukrzyk myslal, ze skoro wstrzykuje insuline, to moze spokojnie wazyc 120 kg i codziennie jesc paczke ciastek z kremem i bedzie ok...
  15. minou

    Nerwica serca

    Nie bazuję swojej wiedzy na serialu, ale ponieważ powielasz bardzo niebezpieczny, dawno obalony stereotyp, uznałam Cię za laika i poleciłam Ci serial, który zresztą jest oparty na faktach, a do skazania Purdue Pharma użyto dowodów naukowych nt opiatów. To przerażajace, ze na jakiejkolwiek specjalizacji uczą takich rzeczy, choć jak już pisałam, osoby związane z opieką paliatywną z oczywistych względów nie musza się martwić uzależnieniem. Przykład anegdotyczny (ja brałam tramal i się nie uzależniłam) nie jest tez żadnym argumentem. Ja np mam bardzo mocne podstawy, żeby podejrzewać, że nie jestem w stanie uzależnić się od benzo, czy to jest argumentem w dyskusji nt. uzależniających właściwości benzo? Tramal tez brałam, wiele razy, pierwszy raz 20 lat temu. Tez się nie uzależniłam, ale z różnych osobistych powodów już wtedy zaczęłam śledzić badania i doniesienia nt. potencjału uzależniającego tego typu środków. Pomimo pewnych prób udowodnienia, że stosowanie opiatów na ból nie uzależnia, a stosowanie rekreacyjne uzależnia, rzeczywistość jak do tej pory zawsze weryfikowała tą teorię.
  16. minou

    Nerwica serca

    Na tym zalozeniu opierala sie m. in struktura marketingowa firmy Purdue Pharma zakonczona chyba najwiekszym skandalem lekowym od czasu Thalidomidu. Opiaty uzalezniaja niezaleznie od tego, czy bierzesz je w celach rekreacyjnych czy leczniczych. Wiekszosc uzaleznien zaczyna sie od 1-2 paczek leku zapisanych przez lekarza w celach przeciwbolowych. Ta teoria zostala stworzona po to, zeby wprowadzic opiaty do powszechnego obiegu i zarbic na nich duzo pieniedzy. Tak naprawde nie wiem, dlaczego ta teoria zostala "kupiona" i jak widac, dalej pokutuje. Dowodow na bardzo silne uzalezniajace wlasciwosci opiatow jest mnostwo, np masowe uzalenienia weteranow z Witnamu, ktorym przeciez przepisywano srodki przeciwbolowe, bo cierpieli nieznosny bol przez rozne rany wojenne. Takze od dawna wieedziano, ze opiaty uzalezniaja nawet przy uzyciu scisle wg wskazan. Potem probowano wprowadzic tabletki o modyfikowanym uwalnianiu, przekonujac, ze to pozbawi je wlasciwosci uzalezniajacych. To zostalo bezsprzecznie obalone w Sadzie wlasnie w sprawie OxyContinu. Przy tej okazji udowodniono tez, ze opiaty uzalezniaja takze osoby, ktore scisle, co do tabletki, przestrzegaly dawkowania ustalonego przez lekarza i nie przekroczyly czasu leczenia uznanego za "bezpiczny". Polecam serial Dopesick, gdzie dosc plastycznie jest pokazany proces prania mozgu lekarzy rodzinnych w USA, przekonywanie ich, ze moga wypisac opiaty na bol bez obawy o uzalenienie pacjentow. Dlatego teraz wrocono do zalozenia, zeby opiatow uzywac krotko i najlepiej w warnkach szpitalnych, albo jesli stan pacjenta pozwala miec wywalone na potencjalne uzaleznienie (czyt. prawdopodobnie nie pozyje wystarczajaco dlugo, zeby musiec sie mierzyc z odwykiem).
  17. minou

    Czy ktoś tak ma?

    Chyba wiekszosc z nas tak ma. Ja mam nerwice lekowa odkad siegam pamiecia, raz jest lepiej raz gorzej, zmienia sie tez to, czego sie boje. Mialam np ciezki epizod hipochondrii, a teraz przed wszystkim lek wolnoplynacy. Za kazdym razem, jak poradze sobie z jedna fobia, to zostaje ona zastapiona przez inna, czasem od razu, a czasem dopiero po paru latach. Tak jakby problemem byla generalna tendencja lekowa, wiec pozbycie sie jakiejs konkretnej fobii nie wystarcza, bo wtedy leki kanalizuja sie po prostu gdzie indziej. To po prsotu wraca i nie slyszalam jeszcze, zeby ktokolwiek wyleczyl sie tylko lekami, a tym bardziej ziolami czy grzybkami. Dlugotrwala poprawe daje tylko bardzo dokladna diagnostyka najpierw (nerwica jest zaburzeniem wspolistniejacym przy wielu innych, czesto nie jest podstawowa choroba. U mnie np zdiagnozowano ciezkie adhd i odkad lecze adhd, poziom leku jest niski). A potem odpowiednie leczenie, terapia i praca nad soba. Z terapia trzeba chyba trafic na ta wlasciwa, a potem konsekwentnie stosowac poznane na terapi metody radzenia sobie z lekiem. Warto tez zwracac uwage w jakich sytuacjach nastepuje pogorszenie. Nie chodzi mi tu o to, co napisales, ze u Ciebie pojawia sie to, kiedy musisz wyjsc ze swojej rutyny. Tak jest zawsze, nerwicowcy chowaja sie w swojej rutynie i rozwijaja postawy unikajace, co w konsekwencji pogarsza ich leki i robi sie blednne kolo. Chodzi bardziej o to np, jesli zauwazysz, ze nasilenie pojawia sie u Ciebie po zakonczeniu duzego projektu, po nieprzespanych nocach itd. Wtedy moglbys probowac jakos zapobiegac, np zadbac o odpoczynek, relaks, regularne jedzenie, w okresach przed pogorszeniem.
  18. minou

    Nerwica serca

    Benzo maja swoje zastosowanie i w jego zakresie spelniaja swoja role w 100%. Problem nie lezy w tych lekach, tylko albo w przepisywaniu ich przez lekarza dlugoterminowo z braku laku i innych rozwiazan, albo w samodzielnym naduzywaniu. To tak jak morfina, wybawienie krotkoterminowo dla ludzi po operacjach albo dla pacjentow w leczeniu paliatywnym, sama w sobie nie jest zla. Uzywana niewlasciwie niszczy zycie. Problem jest w calym naszym niewydolnym systemie, gdzie duzo latwiej odeslac pacjenta z recepta, niz porzadnie leczyc. Potem rozpetuje sie afera, ze ludzie sie uzalezniaja od benzo, zolpidemu, tramadolu, wiec lekarze po prostu przestaja je przepisywac nie dajac nic w zamian. A przeciez ludzie bioracy te leki potrzebuja pomocy: psychoterapii, skierowania do kliniki snu, lub leczenia bolu, fizjoterapii itd.
  19. Ja mialam dlugo problemy z gardlem, bole, promienujace do ucha, co oczywoscie wg Google oznacza raka migdalka, nosogardzieli lub ucha. W zasadzie czaly czas mialam wrazenie ciala obcego po jednej stronie gardla, wiec przelykalam sline co chwila, zeby sie tego pozbyc. Przez to ciagle przelykanie tylko bardziej mnie wszystko bolalo. Problemy w zasadzie trwaly dopoki swiadomie sie na nich skupialam. Od dziecka mam problemy z zatokami, wiec nadal czasem tak jest, ze mam przytkany nos, wydzielina z zatok splywa mi do gardla, wiec to gardlo mnie czasem pobolewa i ucho razem z nim, ale odkad nie wmawiam sobie, ze to choroba, to te objawy trwaja moze 2 dni i przechodza same. Bo obiektywnie one nie sa wcale mocne, jesli czlowiek jest zajety czym innym, to ledwo je zauwaza. Ale jak sie na nich skupisz, to okazuja sie upierdliwe. Wezly chlonne mialam powiekszone baardzo dlugo, od dziecka, na szyi, w pachwinach, za uszami. Nawet nie wiem, kiedy zniknely, chyba po prostu jak przestalam je ciagle macac Treaz ciezko mi wyczuc jakikolwiek wezel na ciele. Ale pewnie jakbym zaczela probowac, to szybko by spuchly.
  20. Ja się nie boję samej narkozy, miałam pare razy i pare razy byłam przy zabiegach u dzieci w narkozie (nic poważnego ani krwawego, np raz trzeba było usuwać małą zabaweczkę z ucha, te ich pomysły!) i cała procedura nie wyglada dla mnie strasznie. Natomiast kwestia potrzeby dużej kontroli była sygnałem alarmowym kiedy podejrzewałam zaburzenia u córki. Takie zachowania niby nic ale np pytanie „wyłączyłaś piekarnik?”, albo obsesyjne zwracanie bratu uwagi, żeby jadł z zamkniętą buzią itd. Ja to przerywam, uważam że to niezdrowe. Kiedy widzę tą potrzebę u siebie, to też staram się to hamować. W sumie nie wiem, czy to osoby z dużą potrzebą kontroli są bardziej narażone na nerwicę, czy ta potrzeba pojawia się jako konsekwencja nerwicy? U nas chyba to drugie, jak mam dobry okres to np dużo mniej rzeczy sprawdzam, mniej muszę mieć poplanowane itd. U młodej tak samo, jak ma stresujący okres, to wracają te mini obsesje, kontrolowanie otoczenia, to jest dla niej bardzo męczące. Więc jak pisałam wcześniej, ja to przerywam. Jeśli np pyta, czy wyłączyłam piekarnik, mówię jej, ze musi mi zaufać. Nie odpowiadam tak ani nie, musi nauczyć się żyć z odrobiną niepewności. To jest właśnie główny problem - że osoby z nerwicą nie tolerują niepewności. Tak jak ktoś tutaj wspomniał, że słyszy sie o zupełnie zdrowych, wręcz wysportowanych ludziach, którzy nagle się dowiadują, że są terminalnie chore. Tak, i nic na to nie poradzimy. Szansa, że nas to spotka, jest mała, ale jest i człowiekowi bez zaburzeń nie spędza to snu z powiek. Nerwicowiec takiego ryzyka nie akceptuje. Próbuje doszukać się jakiejś logiki, że np ta osoba jednak miała objawy, ale je ignorowała, albo coś. Musi być w każdym razie jakiś punkt zaczepienia, że takie osoby zrobiły coś nie tak, czego ja nie zrobię. Np ominęły rutynowe badanie, zignorowały objaw. A w życiu tak niestety nie jest, nie ma pewnej drogi, żeby uniknąć różnych nieszczęść, możemy tylko podjąć pewne kroki zapobiegawcze i mieć nadzieję, że wystarczą, ale pełnej kontroli nie będziemy mieć.
  21. Problemy z układem pokarmowym takie jak zgaga, bóle żołądka, biegunki czy zaparcia oraz tzw. „gula w gardle” są chyba najczęściej występującymi objawami fizycznymi nerwicy. Nawet u osób zdrowych, przy dużym stresie, takie reakcje są typowe. Tylko, że hipochondria to ten specyficzny rodzaj nerwicy, kiedy fizyczne objawy stresu bierzemy za poważną chorobę i wpadamy w błędne koło.
  22. @Dustin z lekarstw używa się łagodnych stymulantów jeśli lekarz uzna, ze to będzie korzystne. Zdaje się, że tylko w przypadku adhd w stopniu umiarkowanym lub ciężkim. Oprocz tego dobrze byłoby mieć wiedzę na temat radzenia sobie w codziennym życiu z organizacją, koncentracją, niepokojem ruchowym, spadkami energii. Są fajne poradniki, bo na jakąś systemową pomoc trudno liczyć.
  23. @alicja_z_krainy_czarów tak Dania, wiele rzeczy tu funkcjonuje lepiej w służbie zdrowia, ale tez zdarzają się skandaliczne zaniedbania - ostatnio częściej, mam wrażenie. Korona trochę wszystko postawiła na głowie i detonowała bombę pod tutejszym niewydolnym systemem psychiatrii… mój lekarz rodzinny wręcz polecił mi zdiagnozować się prywatnie jeśli mam możliwość. Wybrałam polską klinikę i wszystko odbyło się online - znów zmiana spowodowana pandemią. Bałam się, ze w PL będzie „płacisz i masz”, ale było bardzo profesjonalnie. Od razu mi powiedzieli, ze leczenie farmakologiczne będzie zalecone tylko jeśli lekarz zadecyduje, ze ma szanse dać wymierne korzyści. Tzn nawet gdybym dostała diagnozę, ale np w stopniu lekkim, to nie wystawiono by mi recept. Miałam dokładny wywiad a kwestionariusz wypełniałam kilka godz. Musiałam się wylegitymować paszportem itd. U mnie sprawa była prosta bo z dwójką już zdiagnozowanych dzieci raczej nie było wątpliwości, ze mam to samo. Ale klinika oferuje pakiet diagnozy dorosłych tylko z lekarzem wyspecjalizowanym w tym kierunku, początkowo wybrałam z listy innego i od razu oddzwonili i powiedzieli ze nie. Miałam szczęście, bo od razu „zaskoczyło” z tym lekarzem, bardzo mi pasuje sposób, w jaki tłumaczy itd.
  24. Ja zawsze się bałam uzależnienia od benzo i opiatów. Mam nerwicę lękową i benzo była jedynym, co przynosiło ogromną i szybką ulgę. Z kolei tramadol dawał wręcz cudowne samopoczucie. Dlatego starałam się unikać okazji, kiedy lekarz mógłby mi to wypisać. Bałam się, ze przy zwiększonym dostępie zacznę brać niekontrolowanie. Ale tak się nie stało. Z powodów zdrowotnych miałam dostęp do obu tych środków, w zasadzie ile chciałam. I bez problemu zrezygnowałam z obu. Nadal mam kilka paczek diazepamu w apteczce. Bałam się zawsze, ze to będzie problem. Może nawet nie, ze będę je nadużywać, ale że będę musiała świadomie to kontrolować. Ale nie. Zauważyłam ze np miałam silne lęki i żeby się nie uzależnić ustaliłam sobie ile będę brać i jak długo. Ale lek pomógł a ja jestem zapominalska i po prostu zapomniałam tabletki raz i drugi… nie musiałam tego kontrolować. Po prostu zdałam sobie sprawę ze już tydzień nie biorę leku i nawet tego nie zauważyłam. Potem nie brałam miesiącami, latami, dopóki znów nie było potrzeby i tak za każdym razem. Pierwszy kontakt z nimi miałam 20 lat temu i nigdy nie były problemem. Jak to możliwe?
  25. @Dominik999 dziecko jeśli masz te wszystkie środki legalnie, to zadaj pytania swojemu lekarzowi. A jeśli masz je skądś na własną rękę, to ryzykujesz swoje zdrowie. No i więcej odpowiedzi znajdziesz na innych forach, gdzie ludzie mają doświadczenie z eksperymentowaniem dla zabawy… co do metylo i auta - tak w testach wynik na amfetaminę pewnie wyjdzie fałszywie dodatni. Dlatego ja wożę ze sobą zaświadczenie o diagnozie, leczeniu i dawce. W razie czego dokładne badania krwi pokażą, ze brałam lek a nie narkotyk niewiadomego pochodzenia, i ze brałam go na receptę i wg zaleceń. No i przede wszystkim - metylo brane wg zaleceń nie aktywizuje! On uspokaja. Aktywizacja jest efektem tzw rekreacyjnego zażywania - czyli krótko mówiąc - ćpania, albo bez diagnozy albo zbyt wysokich dawek, albo kreatywnego zażywania środków żeby ominąć mechanizm spowolnionego uwalniana…
×