Skocz do zawartości
Nerwica.com

MalaMi1001

Użytkownik
  • Postów

    1 935
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez MalaMi1001

  1. one-half przekonałeś mnie. Właśnie czegoś takie mi potrzeba. tylko jak zasugerować to lekarzowi, żeby nie usłyszeć, że to nie ja jestem lekarzem?
  2. Tak, na tym mi zależy. Przede wszystkim znów chcę zapomnieć o swoich uczuciach i rozdartym sercu i nigdy więcej nie spojrzeć na żadnego faceta. Akurat brak pociągu seksualnego też będzie dla mnie czymś super, mnie problemów. Chcę stać się emocjonalną, zimną suką, może to okropne co piszę, ale 27 lat rozdygotanych emocji sprawiło, ze takie właśnie mam marzenie. A dałoby się do tego dorzucić flupentiksol na początek? Podobno szybko działa a paro się długo rozkręca?
  3. miko84 pierwszą diagnozą jak trafiłam do psychiatry były zaburzenia adaptacyjne. Następnie jakieś zaburzenia nerwicowe i na końcu dystymia. Teraz kiedy ostatnio poszłam do nowego lekarza trzymałam w reku swoją karte i okulary. Kiedy weszłam zamiast podać mu kartę położyłam na biurku okulary. Bardzo się spieszyłam więc byłam roztargniona, pewnie dlatego. On natiomiast stwierdził, że mam rodzaj ADHD. To kompletna bzdura, od dziecka mogłam siedzieć i nic nie robić całymi dniami, a tamto było jedynie roztargnieniem. Popisał tam jakieś eFy, ale nie powiedział co diagnozuje.
  4. elfrid są to stanowczo myśli. Jednak tak bardzo realistyczne, że wpływają na mój nastrój do tego stopnia, że jestem w stanie z tego powodu śmiać się lub wyć jak wilk do księżyca. Nie jestem w stanie tego kontrolować i to jest najgorsze. Wenlafaksyna faktycznie pomogła mi bardzo, w ciągu pół roku to co zaprowadziło mnie do psychiatry czyli zakonczenie długoletniego związku (zostałam praktycznie zostawiona przed ołtarzem) i moja rezygnacja z zawodowych marzeń przestały mieć znaczenie. Jednak stałam się stanowczo za bardzo emocjonalna i do tego te fantazje, które nie dają mi żyć. Ale powiedz mi sądzisz, że paroksetyna również spowoduje u mnie takie spowolnienie jak escitalopram? W sensie, że można siedzieć, nic nie robić i mieć gdzieś, że życie sobie biegnie obok? Jestem nawet zdecydowana brać lek do śmierci jeśli tylko wyłączy mi emocje i powoli normalnie funkcjonować, a leki przeciwpadaczkowe chyba nie są przeznaczone do długoletniego zażywania przez osoby bez padaczki?
  5. Widzisz ecitalopram w dawce 10mg powodował u mnie senność wraz z efektem "patrzę się w ścianę" i jest mi tak dobrze. Praca mogła nie istnieć, nie byłam w stanie skupić się na niczym innym niż na jednym punkcie na ścianie, więc to odpada. Dlatego lekarz zdecydował zmniejszenie dawki esci i dorzucenie fluo do drugi dzień na stabilizację nastroju. Więc potrzebuję czegoś co mnie wykastruje emocjonalnie, zniweluje fantazje ale pozwoli myśleć w pracy. Moja praca jest zbyt odpiwedzialna, żeby pozwolić sobie na nieogar. I nie wiem jak teraz rozmawiać z lekarze, bo wiadomo, że on przepisze mi to, co jemu się wydaje, że będzie dobre choć sam pewnie nigdy nic nie brał.
  6. Widzisz a ja czuję aż za dobrze. Dzisiaj jadąc samochodem poczułam się jak parę lat temu. Prowadząc auto wyłam do księżyca, zanosiłam się płaczem jak kiedyś. Historia lubi się powtarzać? I jeszcze matka powiedziała dokładnie to samo zdanie co wtedy. Po prostu coś pękło, że to klątwa, że życie zatacza ciemny krąg. A wszystko przez moje wyobrażenia. Gdybym tylko posiadła zdolność realistycznego myślenia zamiast tych durnych fantazji byłoby zupełnie inaczej. Zawód - wyciągnięcie wniosków - postępowanie inaczej. A teraz? Zawód - poczucie winy i beznadziei - dół, panika, ból. A tak bardzo chciałam, żeby moje wyborażenie "ja" było idealne. Stało się klęską. Widzę to wyraźnie. Ale nawet chcąc powrócić do tego co było kiedyś, nawet do tego wystraszonego dzieciaka już się nie da. Pomieszanie z poplątaniem. Nie wiem jaka jestem. Zawieszona między tym "jaka powinnam być" a jaka jestem. I za nic nie mogę tego wszystkiego odróżnić. Wiem kiedy się to zaczęło, ale nie mogę sobie przypomnieć jak wtedy było.
  7. Nie wiem czy to nie doznania psychotyczne, ja w trakcie wyobrażania sobie róznych sytuacji silnie je przeżywam , tzn jeśli są przyjemne chodzę z bananem na ustach, a potem mam zjazd, bo wiem, że to się nie wydarzy. Natomiast kiedy wyobrażam sobie coś smutnego zwyczjnie płaczę. Dlatego myślę, że może małe dawki neuroleptyków stosowane w depresji byłyby w stanie to zablokować. Aktualnie biorę 5mg escitalopramu dziennie i 10mg fluoksetyny co drugi dzień i dzisiaj ryczę po pewnym wydarzeniu i pocieszam się alkoholem. Dlatego nie wiem co lepiej zaproponować lekarzowi: flupentiksol czy paroksetynę. Chcę żeby coś zablokowało moją emocjonalność. Z drugiej jednak strony nie mogę sobie pozwolić na całkowite wyłączenie mózgu ze względu na pracę, jednak czuję się na tyle źle, że po raz pierwszy w życiu bez wyraźnego powodu, w sensie poważnej fizycznej dolegliwości wymagającej pobytu w szpitalu poszłam do rodzinnego po zwolnienie. Nie jestem w stanie skupić się na niczym innym niż rozdrapywanie ran. Widze tutaj opinie, że paroksetyna powoduje w dużej liczby osób włączenie się tzw "nieśmiertelności", czyli pewności siebie i olewczego stosunku do problemów, z drugiej jednak strony po przeczytaniu wątku o flupentiksolu zauważyłam, że działa na motywację wyciszając jednocześnie. Stąd moje pytanie, co lepiej delikatnie zaproponować lekarzowi.
  8. A ja mam pytanie do osób, które miały do czynienia i z SSRI i z neuroleptykami. Mówicie tutaj, ze paro to armata, więc o czym lepiej porozmawiać z psychiatrą w przypadku silnych fantazji nie dających żyć o paro czy jakimś neuroleptyku, np flupentiksolu? Skoro paroksetyna to jeden z najsilnieszych SSRI może warto spróbować? Z drugiej jednak strony moim pierwszym lekiem była wenlafaksyna, która wyciągnęła mnie z mega bagna, a to nie SSRI tylko SNRI, więc może ogólnie na SSRI reaguję średnio i nie warto? Jednak paroksetyna pomogła wielu osobom widzę....
  9. robotnica masz rację. Ja myślałam, że tylko jawny brak okazywania miłości pozostawia piętno na psychice. Ale patrząc na dzieciaka mojej siotry widzę, że popełniła jakiś duży błąd. Chłopak miał wszystko, zainteresowanie i wsparcie rodziców, rzeczy materialne bo od zawsze siostrze się dobrze powodziło. Jednak czuje potrzebę imponowania. Chleje na umór chociaż ma dopiero 16 lat, żeby popisać się przed kolegami. Skąd ta potrzeba? To nie jest typowy rozpieszczony dzieciak, który miał wszystko i myśli, że jest bezkarny. On doskonale wie jaka byłaby kara za to wszystko, gdyby tylko siostra się dowiedziała, już nie wspomnę o szwagrze. Jednak jest w stanie to wszystko zaryzykować tylko po to, zeby zaimponować kolegom. Stąd chyba wynika silna potrzeba życia w ułudzie. JA mogę powiedzieć na ten temat bardzo dużo. Ja posiadam dwa rodzaje "marzeń". Jedne to te depresyjne. Wyborażam sobie, że umierają moi rodzice, ja mam gównianą pracę (bo mam) nie stać mnie na prąd, ogrzewanie, jedzenie. Siedzę wiec w jednym ponieszczeniu w piwnicy, prze słabej żarówce, wcinam ziemniaki, które wyhodowałam latem i rozmawiam z psem, bo nie mam kompletnie nikogo. Chodzę sobie po podwórku, po polach, sama, samotna, przez wszystkich zapomniana, niechciana. Ludzie żałują mnie, a ja w końcu umieram z samotności. Nawet nie macie pojęcia jak te wyobrażenia przeżywam. Ryczę do poduszki, przez kilka dni mam potwornego doła, że do niczego się nie nadaje i z pewnością tak skończę. Inne wyobrażenia to takie, że np. jestem cenionym wykładowcą na uczelni (kiedyś to była praca moich marzeń, ale z niej zrezygnowałam w imię "miłości". Kiedy chciałam wrócić już było za późno), a na auli siedzą osoby, które kiedyś mnie zostawiły, olały, ale zrozumiały swój błąd. Usłyszały, gdzie jestem co robię i przyszły popatrzeć i pluć sobie w brodę, że popełniły taki głupi błąd i mnie odrzuciły. I najbardziej bolesne wyobrażenia to takie dotyczące moich aktualnych pragnień. Wyobrażam sobie siebie szczęśliwą, kochaną. Wtedy jestem mega szczęśliwa. Kiedy jednak dociera do mnie, ze nic z tego łapię doła na miesiąc, dwa ciągle żyjąc nadzieją. Uważam zatem, że nasze życie w świecie iluzji to płaszcz ochronny, który na siebie zakładamy broniąc się przed beznadziejnością. Pragniemy miłości i akceptacji. Zostaliśmy odepchnięci, nie ważne przez kogo i kiedy, ale uważamy, ze nasze "ja" z tamtego okresu było niewystarczające. Nie jesteśmy jednak w stanie się zmienić, bo osobowości zmienić się nie da. Strata spowodowała głęboki zawód i choć wydaje nam się, że zapomnieliśmy gdzieś głeboko tkwi zadra, która daje nam znak, że to nasza wina. To MY nie zrobliśmy tego czy tamtego, to MY zachowaliśmy się tak, a nie inaczej, to nam przypisuje się jakieś cechy, których sami do końca nie rozumiemy i w które w głębi serca nie wierzymy. Jednak chcemy być tacy, jakich chcą nas widzieć. Chcemy pozbyć się tych "złych" cech dlatego wyborażamy sobie siebie w różnych sytuacjach, gdzie jesteśmy z siebie dumni. Popadamy w samozachwyt, że udało się nam zrobić na kimś wrażenie, że zakamuflowaliśmy to swoje "ja" i poakazaliśmy to ja, które przez pryzmat przeszłości wydaje nam się właściwsze. I gubimy się. Ja zniknęłam gdzieś pomiędzy zagubionym, niepewnym i wstydliwym dzieciakiem a pewną siebie, przebojową laską. I dlatego dzieje się jak się dzieje. Chcę pokazać co to nie ja, ale są ludzie, którzy wolą zobaczyć nasze wnętrze niż tą idealną otoczkę. Ja jednak pogubiłam się w swoich wyobrażeniach tak, że już nie wiem jak wrócić. Ale widzę, ze to nowe "ja" jest złe. Tylko, ze jest za późno. Więc jesli pytacie czy to jest niezpieczne uważam, że tak. W końcu z jakiegoś powodu wpadamy w zaburzenia, których kiedyś nie było.
  10. A ja dziś znów dostałam kosza. I dotarło wreszcie do mnie, że będę samotna.
  11. Pati senność występuje u mnie po każdym leku z grupy SSRI. Ma się rozumieć, że senność w dzień, a bezsenność w nocy. Dlatego uważam, ze leki z tej grupy są stanowczo nie dla mnie, ale cieżko cokolwiek jakiemukolwiek lekarzowi zasugerować, bo pacjent nie może wiedzieć lepiej. To, że nie widzisz poprawy to żadna nowość, na jednego działa jeden lek, a na drugiego drugi. Wiele osób tutaj przetestowało kilka leków zanim trafiło na ten "swój", więc być może będziesz musiała zmienić lek. Ja bym się nie zastanawiała ani chwili dłużej, bo zawroty głowy nie są ani przyjemne i zastanawiałbym się też czy tak w pełni bezpieczne i nie sugerują, że coś jest bardzo nie tak. Ale to tylko moje zdanie.
  12. Ja chyba też wybaczyłam rodzicom. Bo co może mi dać nienawiść? Nic. Ale żal mi, że to ja cierpię. A cierpię bardzo. Chociaż już zaczynam rozumieć, że jestem skazana na samotność. Zaczynam się z tym oswajać. Zaczynam rozumieć, że jestem porąbana i nigdy nie wyjdzie mi w miłości. Po dzisiejszym dniu zrozumiałam to doskonale. Jestem już tak tym zmęczona, że nie zamierzam próbować nigdy więcej. To była chyba ostatnia nauczka jaką odebrałam od życia, która dobitnie powiedziała: przestań, nie warto.
  13. Czytałam to już gdzieś, ale coś w tym może być. Chociaż ja nie sądzę, że przez leki jestem porąbana. Porąbana byłam zanim zaczęłam się szprycować i o dziwo pomogło. Teraz znów się porąbało i znowu się szprycuję i choćbym miała to robić do śmierci będę brac leki, żeby normalnie funkcjonować.
  14. skąd ta pewność? w jaki sposób można cokolwiek w życiu wykluczać? nie chodzi nawet o powtarzanie że wszystko zależy od ciebie i jeśli tylko chcesz to możesz kształtować swoje życie, ale nigdy nie przewidzisz jakiegoś przypadku, ślepego trafu Skąd pewność? Skoro za każdym razem dostaję coraz bardziej w łeb to mam ta pewność. Teraz spróbowałam ostatni raz i już nigdy więcej. Po prostu nigdy. Czuję się teraz tak podle jak nigdy wcześniej. A najlepsze jest to, ze zdałam sobie sprawę, że nawet nie mam komu o tym powiedzieć. Jest tyle ludzi wokół, a ja jestem sama. Duszę wszystko w sobie, chciałabym wybuchnąć, wypłakać się komuś, ale nie mam komu. Ciężko jest przyzwyczaić się do takiej samotności, bardzo ciężko. Ale nie zamierzam już nigdy więcej próbować żadnej formy bliskości. Więc jedyne co czeka mnie w życiu to potworna samotność. Czy kiedyś do niej przywyknę? Mam nadzieję, że tak, że będzie dla mnie tak naturalne jak oddychanie. Póki co zrozumiałam, że każdy komu usiłowałam w jakiś tam sposób zaufać, co do kogo miałam nikłe nadzieje, każdy zawiódł. Więc po co mi jakakolwiek nadzieja? Już nie chcę, po prostu nie chcę się do nikogo zbliżać. Doświadczenie mnie nauczyło, że nie warto.
  15. A ja się poddałam. Już sie nie podniosę i NIE CHCĘ. Trzeba tylko zaakceptować fakt, że nie cofnie się czasu i nie będę taka, jaka chciałabym być. Przesrałam swoje życie, przegrałam, księżniczce spadła korona i już do niej nie wróci. Tak, zrozumiałam to wreszcie, DOTARŁO. Nic nie cofnie czasu, a ja nie zamierzam dalej walczyć. Mam już dość. Czuję się kompletnie wypalona, obdarta z godności, jakby ktoś 1000 razy wytarł mną zabłocone buty. Tak właśnie się czuję. A to że jestem zerem? A kogo to obchodzi? Zabaweczka w rękach każdego.
  16. Poczucie bezsensu to mowa lęku? Moim zdaniem to próba akceptacji tego, że lepiej nie będzie. Próba, bo cholernie trudno jest zaakceptować to, że będzie się tkwić w bagnie do końca swoich dni. Ja się dziś z siebie śmieję. Tylko to taki pusty śmiech połączony ze złością. Nie pamiętam kiedy mnie ostatnio cokolwiek cieszyło. Po co żyję? Myślę, że jeszcze trochę tylko pociągnę.
  17. A mnie wczorajszy dzień i jego wydarzenia uświadomiły, że to już koniec marzeń. Mogę zająć się pracą i chyba tylko to mi w życiu pozostało. Praca, praca, praca. W sumie wiem, jest wiele osób które jej nie mają i jest ich szczytem marzeń więc nie powinnam narzekać. Ale w moim wypadku pozostała mi TYLKO praca. Nie ma nic innego co by mnie mogło trzymać przy życiu. Moja samoocena wczoraj wylądowała znów z hukiem na ziemi i rozbiła się na drobne kawałeczki. Po raz drugi w życiu zostałam potraktowana jak obiekt seksualny. Czuję się jak szmata do podłogi. A poza tym nie czuję nic. Machinalnie wykonuję dzisiaj pracę, nie zależy mi na tym żeby robić to dobrze. Po pracy idę zaprezentować zlecenie, które wykonałam. Nie zależy mi żeby zostało przyjęte. Na niczym mi nie zależy. Już nie zamierzam się podnosić. Walka nie ma sensu. Nie ma i już.
  18. No ja tego nie czuję. Niestety. To mój największy problem w relacjach damsko - męskich. Do tej pory było tyle patologii w nich, ze ja nie wiem jak to jest kiedy komuś na mnie zależy.
  19. Nie wiem czy czuję się kochana, to dopiero początek znajomości. Tzn. znamy się ze 3 lata, ale ja myślałam, że on mnie nie lubi, a on myślał, że jestem zarozumiałą księżniczką. Tak w sumie przez przypadek wszystko wyszło, ze jest inaczej. Ja ogólnie nie potrafię określić czy komuś na mnie zależy czy to tylko "zabawa".
  20. Więc to co opisałam dwa posty wcześniej uważasz za normę czy za moje schizy?
  21. A jakie to są "normalne potrzeby"?
  22. A ja po miesiącu brania fluo co drugi dzień 10mg nie jestem w stanie nic powiedzieć. Do tego biorę 5mg esci codziennie wieczorem. Mam wciąż te swoje fantazje, ale jakby nie zwracam na nie już takiej uwagi. Myśli biegną sobie gdzieś obok, wiem że są, ale zajmuję się np. robotą i nie rozkładam tych myśli na czynniki pierwsze. To tak jakbym miała dwa procesy w głowie (sorry, zboczenie zawodowe). Jeden sobie działa gdzieś w tle, a drugi nastawiony jest na realizację, czyli np. skupiam się na pracy. Poza tym kiedy zaczynam coś tam analizować czuję taką jakby blokadę. Wtedy jest ok, ale przychodzą dni kiedy blokada nie działa i w głowie mam jedną wielką masakrę. Dół niesamowity, wściekłość, strach. Zastanawiam się czy jeśli kiedyś tam wydarzy się coś podobnego jak to co mnie zmusiło do pójścia do psychiatry co mi wtedy pomoże? Co ja wtedy zrobię? A że się wydarzy to wiem na pewno, życie nie jest usłane różami i jeszcze nigdy nie było tak jak chciałabym żeby było.
  23. A ja mam inaczej. Ja lubię sex, ale zawsze wydaje mi się, że robię coś złego. Wydaje mi się, że facet spotyka się ze mną tylko po to. Jak słyszę teksty, że jestem spełnieniem czyichś fantazji od razu robi mi się niedobrze z tego powodu. Czuję się jak zwykła szmata do podłogi, która do niczego innego się nie nadaje. Bezwartościowy obiekt seksualny. Niby powinnam się cieszyć, że się komuś podobam, ale nie potrafię. Teraz spotykam się z chłopakiem, który kiedy tylko zostajemy sami w pracy np. zaczepnie dotknie mnie w pupę. Fajne to, podoba mi się to, ale od razu myślę, że gdyby nie praca pewnie skończyłoby się to seksem i od razu jest mi z tym fatalnie. Czuję się podle, bezwartościowa lalka do "dmuchania". A może faktycznie tak jest?
  24. Zadziwiacie mnie ludzie, serio. Pewnie połowa z was, która trafiła do psychiatry z powodu OBNIŻONEGO NASTROJU (nie mylić z depresją!) oczekiwała ecstasowego haju, motorka w za przeproszeniem w dupie i samoistnego rozwiązania problemów. To tak nie działa! Trzeba było znaleźć dobrego dealera i ćpać jakieś magiczne piguły dla zatuszowania rzeczywistości. To są LEKI, one służą rozwiązaniu konkretnych problemów ze zdrowiem, a nie z życiem. Tak jak z pęcherzem moczowym udajemy się do urologa, bo utrudnia nam choroba życie tak z mózgiem idziemy do psychiatry. Ale jeżeli problemy w szkole czy w rodzinie to powód leczenia psychiatrycznego to ja serdecznie współczuję krótkowzroczności jeśli chodzi o własne życie czy zdrowie. Więc Robotnica, jeżeli okazałoby się, że jakaś substancja w Twoim domu powoduje u Ciebie choroby płuc dalej będziesz w nim mieszkać czy zmienisz lokum? Leki to nie rozwiązanie problemów życiowych! Widocznie nigdy nie powinnaś brać ŻADNYCH leków psychiatrycznych, bo były Ci one zwyczajnie NIEPOTRZEBNE. Ale ludzie uwielbiają się nad sobą użalać i grać przed sobą i innymi nieszczęśliwych. Ja jestem nieszczęśliwa. Bo zamiast zająć się swoim życie codziennie w mojej głowie rozgrywa się istna walka pomiędzy niepotrzebnymi myślami, których nie jestem w stanie opanować, a przebłyskami tego co naprawdę istotne. I jest mi bardzo przykro, nie, jestem wściekła na to, ze u mnie SSRI nie powodują chłodu emocjonalnego. Ja jestem jedną wielką emocją. Marzę o chwili bez jakichkolwiek uczuć i myśli. Chciałabym zwyczajnie spokojnie żyć. Ale walczę. Codziennie zmuszam się do walki o to, żeby żyć lepiej. Zapieprzam na dwa etaty, żeby coś w życiu mieć swojego, znów uczę się, żeby przed samą sobą móc powiedzieć "ale fajna babka". Ale moja głowa ma własną wizję mojego życia pomiędzy scenariuszami, które sobie snuje a nigdy się wydarzą, które fundują mi emocjonalną huśtawkę w każdej chwili mojego życia. Leki mnie trochę tłumią, jestem chociaż w stanie przez chwilę posiedziec i zająć się pracą. Ale mając problemy na studiach ani przez chwilę nie pomyślałam, żeby iść do psychiatry. Rodzina mnie zniszczyła, ale też nie myślałam o tym żeby się leczyć. Ale wystarczył jeden impuls i tak się zaczęła moja choroba. Nie problemy, ale choroba. Warto o tym pamiętać zanim sięgnie się po leki.
  25. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że hipnoza działa. Jest to uczucie jakiego nie da się porównać z żadnym innym. Wszelkie przemyślenia jakie tylko pojawiły się w mojej głowie tuż po (o dziwo, mądre) towarzyszą mi do dziś. Jednak pomimo zaleceń nie ćwiczyłam autohipnoizy, darowałam sobie afirmacje i skończyłam znów na lekach. Euforia po hipnozie jest niesamowita. Przynajmniej ja tak miałam. Po raz pierwszy w życiu zostałam wprowadzona w stan gdzie nie miałam w głowie ANI JEDNEJ MYŚLI. To był najcudowniejszy stan jaki w życiu przeżyłam, ponieważ jak tu wielokrotnie zaznaczałam moim problemem jest ciągłe myślenie o czymś i roztrząsanie. Co z tego, że wiem jak powinno być, co z tego że mam pełną świadomość tego, że cały ten syf w mojej głowie to wytwory moje mózgu kiedy nie jestem w stanie tego przezywciężyć? Dlatego chyba te wtłoczone do mojej podświadomości myśli jeszcze mnie trzymają przy życiu. Leki nie działają, ale jest inaczej. Już nie tak ciężko, chociaż chwilami mam serdecznie dość. Wiem, ze to nie ja, coś się znów porąbało w mózgu jak się normalnym ludziom rąbie coś z wątrobą, sercem czy nerkami. Na hipnozę chodziłam za krótko, ponieważ fundusze nie pozwoliły mi na więcej i dałąm plamy z ćwiczeniem autohipnozy. Super terapia, chociaż kosztowna dlatego nie każdego na nią stać. Ale jeśli ktoś wyćwiczy sobie autohipnozę uważam, ze jest w stanie przeyżyć życie bez faszerowania się lekami, bez stresu i tak jak powinno być. To działa choć nie wierzyłam i byłam zagorzałym sceptykiem w tej materii. Do czasu
×