Skocz do zawartości
Nerwica.com

MalaMi1001

Użytkownik
  • Postów

    1 935
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez MalaMi1001

  1. MalaMi1001

    Samotność

    No ja dzisiaj definitywnie zakończyłam znajomość już ze swoim ex.... Gówniane uczucie. Nie mam przyjaciół, nie mam znajomych, tylko praca trzyma mnie przy zyciu, chociaż z kazdym dniem czuję się tam coraz bardziej obco...Ostatnio zaczęłam ponownie psychoterpię. Pani psycholog stwierdziła, że ona nie wie gdzie ja chowam te problemy, bo stwarzam wrażenie osoby niezwykle silnej i pewnej siebie. Taa.... Powiedziała również, że powinnam słuchac swojego wewnętrznego głosu, bo sami wiemy najlepiej co dla nas najlepsze. Więc posłuchałam i zerwałam znajomość. Wyrzuciałm wszystko, co leżało mi na sercu. Czy jest mi z tym lepiej? Może trochę lżej, bo zrzuciłam z siebie blast od dawna kłebiących się emocji, ale nie, nie jest mi dobrze. bo wiem, że teraz nie będę miała do kogo geby otworzyć. Niby zaakceptowałam samotność. Niby ją nawet lubię. Niby tylko samotność i brak zrozumienia znam od dzieciństwa. I niby nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Każdy widzi, że coś ze mną nie tak. Każdy z kim mam do czynienia. Ostatnio zaprzyjaźnilam się z koleżanką z pracy i wiecie co? Od 2 listopada zmienia pracę! Jakie to żałosne! Jakie moje życie jest żałosne! Kiedy znajduję człowieka, który może być moim przyjacielem, kiedy zaczynam kochać osobę, której, jak mi się wydaje bardzo na mnie zależy oni wtedy wszyscy odchodzą. I znów zostaję sama na placu boju. Znów samotnie idę przez życie. Psychoterapeutka powiedziała mi ostatnio mądre zdanie, które niby już znałam, ale potrzebowałam, żeby ktoś obcy, kompetentny mi to powiedział prosto w oczy. Powiedziała, że nikt, nigdy w życiu, choćbyśmy nie wiem jak się starali nie odda, nie zrównoważy nam braku miłości w dzieciństwie. Więc po co szukać miłości? Po co się starać? Ja akurat nie mam za dużego wyboru, bo nie mam nikogo. Poprostu straciłam wiarę, że kiedyś będzie lepiej. Że kiedyś, pewnego dnia usiąde z moim ukochanym, dzieckiem na kolanach i z całą moją rodziną do kolacji wigiljnej. Niby takie bardzo proste, prozaiczne marzenie. A jednak w moim wypadku niemożliwe do zrealizowania. Ludzie, którzy to mają, nie doceniają, jaką to ma wielką wartość....
  2. Wyciągnąłeś do niej rękę? Hmmm... tak jak mój były :) Ja mam raka, chodzę (wow) i mam się dobrze. Karm swoje ego, karm. Jak ja nienawidzę ludzi, którzy oceniają innych i ich życie po tym jak wyglądają. Tego czy była/jest chora już się nie dowiesz, osądziłeś ją już sam.
  3. Ja to jeszcze mam tak, że daję się wykorzystywać. W moim życiu zawsze było tak, że byłam kochana tylko wtedy, gdy "wykonywałam rozkazy". W sensie w moim domu tak było. Jak czegoas nie chciałam robić, albo nie spełniałam oczekiwań byłam porównywana do sióst, do dzeci sąsiadek czy koleżanek ze szkoły. Stąd nie potrafię stawiac granic i daję się cyckać jak mogę. Po przedostatnim związku powiedziałam sobie "never again" i teraz to już zupełnie nie wiem gdzie kończy się pomoc, dobra wola, współczucie a gdzie zaczyna się wykorzystywanie. Podswiadomie wciąż boję odrzucenia z powodu nie wykonania czegos tam. I tak się to kółeczko zatacza. Kiedy wydaje mi się, że ktoś przeginać zamiast asertywnie odmówić (czego nie potrfaie) zczyna się agresja z mojej strony. Więc po co mi to?
  4. Hehe, moja matka tez tak mówi. Ona ma straszne parcie na to żebym wyszła za mąż. No tak, mam juz prawie 27 lat, więc jestem stara panną. A szczerze to bagaczy unikam jak ognia. Z reguły mają tyle za uszami, że moja psychika mogłaby tego nie znieść. z resztą moja psychika niewiele znosi z emocjonalnych spraw, więc jak pisałam wyżej dałam sobie spokój z szukaniem miłości.
  5. z pracą dzisiaj jest tak, że jak nie masz solidnych "pleców" o dobrze płatnej można sobie pomarzyć. Co z tego, że pracę mam jak nadal nie ma za co wynająć chociażby rozlecianej klitki. Wiąż szukam lepszej pracy i mimo, że mam dobry zawód i tak jest kicha. Dlatego postanowiłam pogodzić się z tym, że umrę samotnie, może mnie ktoś rozkladającą sie znajdzie lub też nie.
  6. Oj dawno mnie tutaj nie było. Ja już przestałam się ciskać. Zaakaceptowałam fakt, że kochana nigdy nie będę i mojego dzieciństwa naprawić się już nie da. Mieszkam wciąż z rodzicami, bo w naszym pieknym kraju nawet zmiana pracy na lepszą nie gwarantuje pójścia na "swoje". Mam chwilami momenty załamania, brak mi czułości, zrozumienia. Zaczynam się z tym godzić. Pisałam ostatnio w innym wątku, ze mam znów faceta, który mnie tylko wykorzystuje. Zerwałam znajomość i postanowiłam być sama. Tak jest mi lepiej. Wciąż biorę leki. Ostatnio kiedy czekałam na wizyte u psychiatry dostałam po raz pierwszy swoją kartę "do łapy" i przeczytałam takiego oto newsa: rok 2010 diagnoza - zaburzenia adaptacyjne, rok 2011 diagnoza - zaburzenia lęku uogólnionego, rok 2012 diagnoza - dystymia. Pozostaje mi tylko "podziękować" moim rodzicom i dalej z tym żyć.
  7. Hmmm, mogę odpowiedzieć tylko tak: ja chorowałam (z resztą choruję do dziś) na przewlekłą białaczkę szpikową. Jest to rak. Po otrzymaniu jednej dawkce chemioterapii, zleconą przez panią doktor konował i zmianie lekarza na innego, otrzymałam lek, który zarzywam codziennie i będę jeszcze przyjmowała bardzo długo, po którym ani nie wypały mi włosy, ani nie wyglądam na zmęczoną, a wręcz wyładniałam. A dlaczego? Bo w chwili, w której dowiedzialam się o chorobie po 5 latach znajmości zostawił mnie facet. Załamałam się psychicznie, miałam gdzieś chorobę, najważniejszy był ON. Trafiłam do psychiatry i do dziś się leczę. Już nie z jego powodu, a choroby tymbardziej, bo da się z nią z powodzeniem żyć, ale z powodu zaburzeń emocjonalnych, na które złożyły się moje dziecinstwo i cała smutna reszta. Dziś wiem, że nie warto było za tym gnojem płakać, zwłaszcza, że przez całe lata po rozstaniu nawet nie odezwał się, żeby zapytac czy żyję. Też proponował mi pójście razem do lekarza, ale w tym kierunku nie zrobił NIC. Uważał, że nim manipuluję. A ja do dziś żyję, pracuję, wciąż się leczę i mam gdzieś jego chowanie się miedzy półkami w supermarkecie, zebysmy przpadkiem na siebie nie wpadli. więc z rakiem można żyć, a nawet mieć włosy.
  8. Dziekuję wszystkim za odpowiedzi, podnieśliście mnie na duchu, że moje rozumowanie jednak nie jest jednak złe. Teraz już wiem, że to koniec i czuję się z tym lepiej. Jeszcze raz wszystkim dziękuję :*
  9. W toksycznym związku byłam niejednym. Niestety. Przyciagam socjopatów. Tak jak mówię, nie portafię stawiać granic, nie wiem czym jest prawdziwe partnerstwo. Jednak z tego co piszecie uczucia mi dobrze podpowiadały, że jestem wykorzystywana. Smutne...
  10. Chyba macie wszyscy rację. Nie chodzi jednak o to, że czuję misję wybawiania. U mnie jest zupełnie odwrotnie. Całe zycie musiałam radzić sobie, nie prosiłam o pomoc nikogo, bo każdy zawsze uważał, że te swoje problemy wyolbrzymiam, nie były dla nikogo ważne, sama radziłam sobie ze swoimi emocjami (i nie powiem, źle na tym wyszłam) i problemami dnia codziennego. Sama musiałam się podnosić z porażek. Dlatego nie rozumiem tego, że ktoś może nie potrafić poradzić sobie sam. I to z czymś co ja uważam jest tylko i wyłącznie jego winą. Ja się nie boję zostac sama, samotność mnie nie przeraża, wręcz przeciwnie. Zaakceptowałam już chyba fakt, że ludzie najbliżsi mnie ignorują i tyle. Co do pytań powyżej, on ma 40lat ja 27. Nigdy nie był żonaty, zawsze mieszkał z kobietami na kocią łapę. Tłumaczy to tym, że 23 lata spędził we Francji i tam taki stan rzeczy jest normalny, slub nie jest do niczego nikomu potrzebny, bo to tylko papierek który potem ustrudnia rozstanie. Jak tam jest? Nie wiem. Wiem tylko, że chciałabym poczuć się kiedyś przy kims bezpiecznie a przy nim raczej nie mam szans. Nie chodzi mi o jakiś tam slub, moge żyć bez niego, ale chce też mieć świadomość, że ktoś z kim jestem weźmie ten ślub cywilny w chwili kiedy np urodzi się dziecko.
  11. Moja samoocena wygląda tak, że wiem w czym jestem dobra a w czym nie. Wiem, że jestes świetnym grafikiem, ale wiem też, że muszę się jeszcze duuuużo nauczyć, żeby być jeszcze lepszą. Wiem, że jestem świetnym informatykiem i wiem też, że bez doswiadczenia moja wiedza jest bezużyteczna dlatego je wciąż zdobywam. W pracy nie mam żadnych problemów z samooceną. Mimo bardzo specyficznego środowiska pracy potrafie powiedzieć nie i forsować swoją rację, jęsli uważam ją za bardziej na miejscu. Ogólnie w pracy uważają mnie za pewną siebie. Natomiast moje życie prywatne od dziecka było porażką. Ja wiem, że to wszystko to wina mojej rodziny. Nikt mi nigdy nie pokazał jak to jest być kochaną bezwarunkowo. Zawsze byłam porównywana do sióstr, zawsze były ode mnie lepsze, a jedna jest lepsza do dziś i chocbym nie wiem co zrobiła zawsze będzie w oczach mojej matki. Ojciec nigdy nie wtracał sie do wychowania, poprostu był i tyle. A ponieważ zawsze musiałam się jej przypodobać, musiałam się słuchać teraz w zyciu dorosłym nie wiem gdzie są takie granice. Nawet nie wiem czy mam odwagę stawiać. Mówicie, że on mnie wykorzystuje, że manipuluje. Jest takis sposób by dowieść tego w 100%? Coś powiedzieć, zrobić? Abym miała 100% pewność, że odchodzę w walce o swoje dobro psychiczne, a nie z powodu tego, że nie potrafię współczuć?
  12. No chciałabym czasem wyjść do kina czy nawet na głupi spacer. Kiedy sie spotykamy on siedzi głównie przy komputerze, rozmawia ze swoim współnikiem albo z kimś innym przez gg. Rozmawiamy tylko na tematy, które on lubi typu polityka, jego firma, jego kredyty, jego problemy, jego bole pleców i inne. Kłócimy się, bo ja nie zamierzam sie zgadzac z nim we wszystkim. Więc jak wyraże swoje zdanie uważa że go atakuję. A nie potrafię być świętą krową która do wszystkiego przytakuje. Ja wiem, że to moja wina, bo nauczyłam go, że przeważnie mu pomogę, dałam się nie raz złapać na pracę "na wczoraj" i teraz takie są tego efekty. Najlepsze jest to, że on uznaje tylko spotykanie się w jego domu, bardzo rzadko zdarza mu się po mnie przyjechać (mamy do siebie 15km), zawsze to ja jadę swoim samochodem. Do mnie nie przyjedzie, bo moi rodzice nie zgadzają się z jego poglądami i to ja powinnam ich przygotować psychicznie na to, że mają się z nim nie kłócić, nie komentować, nie wtrącać się, bo jak usłyszy jakiś komentarz to napewno nie zostawi tego ot tak, tylko ostro wyrazi swoje zdanie. Sama już nie wiem co robić.
  13. Ale z drugiej strony może ja faktycznie nie widzę tego, że jest po wypadku i potrzebuje się wygadać. Możliwe, że byłby aż takim egoistą i manipulantem? Faktem jest, że przez cały ten rok nigdzie razem nie byliśmy, nie licząc wizyt w jakimś pubie na coś do zjedzenia, zawsze tłumaczy się tym, że nie ma kasy, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Więc chodzę wszędzie sama. Byłam nawet ze znajomymi nad morzem w wakacje, oczywiście nie miał nic przeciwko temu, tylko zaznaczył żebym przypadkiem nie znalazła sobie jakiegoś "kolegi". Mówi, że kocha, ale nie wie czy na zawsze, "bo wszystko się moze zdarzyć, bo to jest życie". Czuję to tak, jakby się ubezpieczał, że dzisiaj jest fajnie a jutro może być niefajnie, jakby zostawiał otwartą furtkę, bo przecież nic mi nie obiecywał. Dobrze to rozumiem?
  14. Czyli to nie jest tak, że jestem niewspółczująca? Że jest po wypadku, przeszedł szok i te inne rzeczy, o których mówi? Dodam, że od wypadku minie niedługo rok...
  15. Opiszę swoją sytuację w miare krótko. Sama juz nie wiem co robić Czy to ze mną jest coś nie tak? Od zawsze byłam porzucana przez facetów, zazwyczaj dla innej. A jeśli już ktoś nie chciał mnie porzucać to albo był to dealer albo koleś ze zdiagnozowanym adhd... Ładnie co? więc zdrowy rozsądek podpowiadał, że nalezy sobie darować takie znajomości. Od czasu ostatniego porzucenia po 5 latach związku wylądowałam u psychiatry. Do mojego stanu oczywiście swoje dorzuciła moja słodka rodzinka, po rozstaniu ceiszyli się, że pozbyli się ze swojego otoczenia. Plus oczywiście zerowa pewność siebie wynikająca z tłumienia mojej osobowości w dzieciństwie, zakazów, nakazów i ciągłych awantur. I tak leczę się do dziś na nerwicę. Po dwóch latach przerwy poznałam faceta. Poszłam na spotkanie w sumie dla jaj, bo to facet starszy ode mnie o 13 lat. Ale ze spotkania na spotkanie tak się rozkrecało. Na samaym początku już "chyba" powinnam była uciekać jak zaczął opowiadac o swoich seksualnych podbojach. Ale ponieważ traktowałam ta znajomośc lekko miałam z tego niezły ubaw. Okazało się, że facet prowadzi portal internetowy. Ja ponieważ jestem grafikiem pomagałam mu trochę przy reklamie i takich tam. Za wszystko oczywiście jakoś tam płacił, nie tyle ile ta robota była warta, ale wiadomo - po znajomości. Potem już zaczęło się wręcz wymaganie ode mnie tej pracy. W zamian dostałam obietnicę, że jak serwis się rozwinie dostane prace jako głowny menager. Cóż, portal się nie rozwija... Aktualnie nie robie dla niego nic związanego z portalem. Natomiast miał wypadek. Dość poważny, pękniety krąg w kręgosłupie. Ale wszystko się zagoiło. Oczywiście on za niepowodzenie swojej inwestycji obwinia wypadek (cos na zasadzie gdyby nie wypadek byłbym już bogaty). Zaczął walczyć z firmą ubezpieczeniową o wypłatę odszkodowania, zaznaczę, że nie małego. Ale w czym rzecz. Nic sie w tej znajomości nie dzieje a ode mnie ciągle czegoś wymaga. Wciąż gada o tym jaki to jest biedny, że ma kredyt hipoteczny, ze mu firma pada, że go plecy bolą a ja jeszcze nie chcę mu pomagać? Dodam, że na samym początku znajomości zaznaczył, że każdy ma swoje życie i tylko sie spotyakmy. Oczywiście zalegalizowanie związku nie wchodzi w grę. Cały czas wymaga ode mnie robienia czegoś dla niego. I to wszystko na wczoraj, bo trzeba działać szybko. chciał żebym zrobiła strone www bedacą antyreklama tego towarzystwa ubezpieczeniowego. Zrobiłam. Ale oczywiście dzisiaj akcja, że juz natychmiast trzeba ją wstawić i dodać jeszcze kilka rzeczy. Natychmiast! Kurde, siedzie 8 godzin dziennie przy komputerze i mam wracać do domu i stresować się że coś ma być na "już". Dodam, że to wszystko to "pomoc", nie dostaję za to ani grosza. Bo jestem jego dziewczyną. Natomiast kiedy pytam co dalej z nami, słyszę, że każdy ma swoje życie i tylko sie spotykamy. Czy to ja nie mam współczucia? Czy znowu daje się wykorzystywać? Z jakiej okazji mam poswiecać swoj wolny czas skoro "tylko sie spotykamy"? dodam, że on wie o mojej nerwicy, wie, że sie lecze i za kazdym razem kiedy probuje mu powiedziec ze czuje sie wykorzystywana słyszę "wez ta swoja tabletke" albo "idż do psychloga". Co o tym myśleć? Ta znajomość trwa juz rok. Póki co nie mam wątpliowści, ze chce to zakończyć, ale z drugiej strony nie wiem czy to ze mną jest coś nie tak? Może jestem superegistką? Pomóżcie...
  16. Przeciez ja chodze do psychiatry. Psychoterapia nic mi nie dawała, bo nie potrafię się otworzyć. Ogólnie zawsze przed pójściem do psychiatry mam ochotę powiedzieć o wszystkim co mnie dręczy a później zapominam. I co teraz?
  17. Ale powiem szczerze, że mam gdzies już zdanie mojej rodziny. Ja chyba jestem tak tym wszystkim przesiaknięta do cna, że nie wiem co jest dla mnie dobre a co mnie zniszczy. Dlatego chyba wole znany mi stan depresyjny. Ale co to może być, bo ja wiem, że to nie jest normalne.
  18. Powiedzcie mi co to może być, bo ja już wysiadam. Od 4 lat lecze sie z powodu, jak to określił mój lekarz, zaburzeń nerwiciwych wywołanych zespołem stresu pourazowego. Przez ponad rok wyłam do księżyca po tym, jak zostawił mnie facet po 5 latach związku, gdzie były poważne plany slubu, założenia rodziny itp. dla niego zrezygnowałam z kariery naukowej na rzecz zapuszczonej wiochy i pracy za 1200zł. Ogólnie rzecz biorąc zrezygnowałam z marzeń w imię "wyższych celów". Zawalił mi się cały świat. Do marzeń nie było już szansy powrotu, on po 6 miesiącach znajomości ożernił sie z ta, dla której mnie zostawił, więc to tylko mnie dobiło. Cała rodzina się cieszyła, nie miałam z nikąd wsparcia. Sama z siebie poszłam do psychiatry po pomoc. diagnoza jak wyżej. Wenalafaksyna, hydroksyzyna. 1.5 roku leczenia, zmiana na depralin. Niby wszystko ok. Ale zauważyłam ostatnio, że lubię być w depresyjnym nastroju. Zauważyłam również, że taki nastrój to mój naturalny nastrój! Rodzina nigdy mnie wspierała. Wspierała tylko wtedy, gdy robiłam coś po "ich myśli". Wszelkie odbicia od normy były karane upokorzeniami, "cichymi dniami" ze strony matki. Ja nie potrafię ciesszyć się z tego, że leki wyprowadzają mnie z bagna jakim jest chroniczny nastrój depresyjny, ja sama do niego wracam. Zmuszam się. Tutaj czuję się bezpiecznie. Ale wiem, że to mnie niszczy. Albo nie. Wciąż myślę, że radość mnie niszczy. Co mam z tym zrobić? Tak nie można!!!
  19. Śmieję się, pewnie, że tak. Ale to taki bardzo którki moment, ułamek sekundy, kiedy smieje się szczerze a potem wraca analizowanie, analizowanie i smiech z przymusu, bo tak wypada. Ja ciagle analizuję. ciągle myślę. wciąż ciagnę siebie w dól a potem przychodzi ból i trzeba znó doprowdzac sobie do pionu. Ja to nazywam zakładaniem maski. Coś trzeba robić, żeby ludzie traktowali cie "normalnie". Więc uwierz mi, że chciałabym choć przez chwile nic nie czuć.
  20. Dziewczyno, ale Ty sie nawet nie próbuj przejmować Jego rodziną! Ja sama mam taką! Moja matka uważa, ze powinnam sobie znaleźć faceta wykształconego, zarabiającego, ukształtowanego itd itp. Ogólnie - bogatego! Bo sama mam wykształecenie, zarabiam itd itp. To jest jedna wielka ściema! bo nie status społeczny świadczy o wartości człowieka. bądź ze swoim ukochanym i wspieraj go w tej decyzji buntu przeciwko rodzinie. Najmocniej jak portafisz. Nie buntuj go bardziej ale pokazuj, że to doceniasz i kochasz. a jesli kocha Ciebie wybierze to, co dla niego ważniejsze, czyli Was. Nie przejmuj sie upokorzeniami ze strony Jego rodziców. Pamietaj, że ci którzy najwięcej zarzucaja innym, tak naprawdę sami mają tylko i wyłacznie SOBIE coś do zarzucenia. Taka jest moja rodzina. Wiec doskonale rozumiem twoje położenie.
  21. MalaMi1001

    [Łódź]

    Jestem z sieradza, ma ktos ochotę spotkac się i pogadać? Często bywam w łodzi, generalnie dojazd to dla mnie nie problem :)
  22. Jak ja zazdrosze osobom, które nic nie czują... Ja jestem tykająca bomba zegarową. Doki jestem na lekach jest ok, ale czasami czuję, że jeszcze chwila i znów wybuchnę. Może dlatego coraz częściej sięgam po alkohol. Pozwala mi to wrócócić do mojego emocjonalnego, przerażonego "ja". Tutaj czuje się bezpieczniej. tak bardzo chciałabym nic nie czuć...
  23. Na mnie działał, biorę już jakieś pół roku (ogólnie na lekach juz jakis 3 rok). Do tej pory brała mix Depralin+Hydroksyzyna na sen. Zmieniłam lekarza, bo zmieniły mi sie godziny pracy i nie moge chodzić do poprzedniego i zamiast hydro dostałam triticco. Na sen działa rewelacyjnie, kładę się spać o 23, wstaje o 6 i jako tako jestem w stanie przetrwać cały dzien bez przysypiania, ale na psychikę ten mix działa strasznie. Odnosze wrażenie, że Depralin działał na mnie dobrze przez jakies 3 miesiące, potem był zjazd, a triticco tylko dobiło. teraz znów jestem megamyślącym mózgiem! tylko myślenie, myślenie i myślenie.
  24. Muszę powiedzieć, że lek mnie zaskoczył. A już najbardziej zaskoczyło mnie odstawienie wenlafaksyny, które odbyło się prawie zupełnie bezobjawowo Zjechałam bezpośrednio z 75mg do zera z dnia na dzień i może ze 3 dni miałam tylko lekkie prądy w głowie i nic poza tym. Oczywiście w ciagu ostatniego tygodnia brania wenly brałam pół tabletki depralinu. I co? I żadnego skutku ubocznego związanego z przyjmowaniem nowego leku Pierwsze 5 dni było super, potrafiłam się cieszyć z byle czego, nic mnie nie irytowało, jeśli coś działo się źle przyjmowałam to na spokojnie. Miałam taki fajny, delikatny dobry humor. Było normalnie. A przynajmniej tak sobie wyobrażałam zawsze normalność. Po pięciu dniach dobry humor znikł, mam jednak mniej natrętnych myśli, zdecydowanie mniej analizuje wszystko dookoła. Przez pierwsze dwa tygodnie nawet chciało mi się żyć... No może nie chciało mi się żyć, ale przynajmniej byłam ciekawa "co dalej". Teraz wrócił stan zniechęcenia, jest mi w sumie wszystko jedno, ale już nie analizuje tak mocno jak kiedyś. Jestem o wiele spokojniejsza, w sensie stałam się bardziej bierna w stosunku do wszystkiego co się dzieje. I to mi się bardzo nie podoba. Nie podoba mi się również fakt, że wydaje mi się, że tyję.... Czuję się taka spuchnięta. Dziwne i bardzo nieporządane. Cóz, to dopiero 3 tydzien brania więc zobaczymy co dalej.
  25. Kiedys pamiętam brakło mi tabletek i przymusowo zjechałam z dawki 150 na 37,5mg i powiem szczerze, że oprócz prądów nic szczególnego się nie działo. No może byłam troche przymulona. Ale nigdy nie było tak, że zupełnie nie wzięłam nic... Jak mi psychiatra powiedziała, że nawet gdybym czuła się bardzo źle w osrodku nie da mi kroplówki az mi się słabo zrobiło. Co to ma znaczyć? Że co się może dziać? Nie dość, że moge zareagować na nowy lek jak na wenlafaksynę (wymioty i drgawki) to jeszcze moga wystąpić jakieś katastrofalne objawy odtsawienne. Mam nadzieję, że przejdę to tak bezboleśnie jak Ty wiola173... Pocieszam się tylko, że z tak dużej dawki zeszłam do 75mg własciewie bez katastrofy i może dalej tez tak będzie. Ehhh i niech mi ktoś tylko powie, że po psychotropach człowiek następnego dnia wstaje jak nowonarodzony (a znam takich, co myślą, że to tak dziala )
×