u mnie na osiedlu tragedia goni tragedię. Ciągle ktoś albo się wiesza (były już co najmniej 2 takie przypadki), albo zapija na śmierć, albo zabija się na motorze (20-latek), albo rak (w moim bloku, matka zostawiła dwoje dzieci), albo zawał. Przerabiam to co parę miesięcy, ale jakoś mnie to nie rusza. Może uodparniam się na śmierć.
Mnie w sumie samobójstwo tego gościa też nie bardzo obeszło. Chyba po części dlatego, ze go właściwie nie znałam, ale głównie dlatego, że to był alkoholik i tyran. Niedawno jego żona wzięła się razem z dziećmi (oni są w sumie już prawie dorośli) i się wyniosła do swoich rodziców po kolejnej awanturze. Nie pierwszy raz zresztą, ale teraz nie chciała już wrócić i się jej nie dziwię. Dlatego jakoś tego gościa nie żałuję biorąc pod uwagę jaki był.