Skocz do zawartości
Nerwica.com

Saanna

Użytkownik
  • Postów

    985
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Saanna

  1. prosze mi wybaczyc, tekst pisany dawno i ani razu nie "redagowany" 12.08.2006 Sobota Godzina 6.20. Warszawa Centralna. Zmęczenie mi dokucza. Schodzę na peron. Zaraz powinien podjechać pociąg z Warszawy do Terespola. Tu gdzieś powinna być nasz grupa. Nie widzę. Ok., są po prostu nieco dalej. Patrzę na ludzi trochę niepocieszona. Na pierwszy rzut oka to ekipa w wieku 40 lat. Hmmm, chyba nie tego się spodziewałam. ;o). Lekko zaciekawiona szukam osoby, która tuz przed wyjazdem kontaktowała się ze mną przed wyprawą przez internet. Zauważam podobną dziewczynę, którą widziałam na internetowym zdjęciu. Jednak nie wiedzieć czemu stoję w miejscu. Okazuję się, że ona mnie również rozpoznała. Po chwili do mnie podchodzi i rozmawiamy chwilę. To Agata. Po kilku minutach podjeżdża pociąg. Wszyscy pakują się na siłę z plecakami. Niestety pociąg cały był załadowany. Miejsca nie ma i zapowiada się, że nie budziet. Przyuważam paru agentów z wyprawy. Już z browarkiem w ręku i jak się później okazało nieodłączny ich atrybut.. Ruszamy. Na wschodnim dosiadają się moi znajomi. W końcu udaje nam się znaleźć wolny przedział. 3 godziny jakoś mijają niezauważalnie. zresztą ten kto jechał koleją transsyberyjską powie, ze to tyle co nic. W Terespolu przesiadamy się(już za granicą) w pociąg do Brześcia. Wypełniamy deklarację i inne biurokracyjne świstki. Trochę śmiechu i przerażenia. Zbynio- kierownik wyprawy, ochrzczony przez nas jako JAH(gość w wieku 40-50 lat z ogromnym brzuszyskiem- taki „wesoły budda”), pokazuje prawdziwą twarz. Niemalże za każda pomyłkę , ruga. Zaczynamy go nie lubić za traktowanie nas jak kolonii dziecięcej (dobrze, że nie karnej. Wszak gość jest po IPSiRze). W końcu jedziemy do Brześcia. Około godziny 12 jesteśmy już na miejscu. Zbynio zorganizował wyjazd do Białej Wieży, jednak my nie korzystamy z tej opcji i postanawiamy zwiedzić miasto. Zdajemy bagaże do „kamery chranienia”- przechowalni; wymieniam 20 zł(na 3 osoby). W ręku mam plik banknotów niczym krezus, z jakieś 12 tysięcy białoruskich rubli i tak zaopatrzeni podbijamy miasto. Przy dworcu pytamy się jeszcze paru babiczek o drogę do centrum. Oczywiście mówią nam, ale korzystając z okazji spotkania innostrańców próbują z nami dobić targu i proponują nam mięso, piwo i Bóg wie co jeszcze .;o) wychodzimy z terenu dworca. Od razu gubimy się. Ponadto pogoda jeszcze nam nie sprzyja. Jest chłodno i mży. Brześć jak na razie nas nie zachwyca. Czuję się jak w typowej polskiej mieścinie. Jedyne co odróżnia Brześć od „Sochaczewa” to widok marszrutek, „ogórków” z gazem na dachu i policyjne radiowozy. Często są to stare Moskwicze, a w środku 4- czy 5-u milicjantów. Nieco komiczny widok. Generalnie kierujemy się na twierdzę brzeską. Długo krążymy. Po drodze mijają nas co chwila ślubne samochody, pary młode. Nigdy w życiu nie widziałam aż tyle świeżych małżeństw w jednym miejscu. Po 1, 5 godzinnym błądzeniu docieramy przed bramę główną twierdzy. Od razu rzuca się w oczy komunistyczna monumentalność. Brama główna to jeden o naprawdę przytłaczających rozmiarach klocek-inaczej tego nazwać się nie da, w którego środku wyryta jest radziecka gwiazda. Do bramy prowadzi proporcjonalny do rozmiarów tego cuda rosyjskich architektów, zadbany deptak. Zewsząd słychać wydobywające się nagranie nalotu samolotowego przeplatający się z tykaniem bomby. Urokliwe. ;o) za bramą widać stare wojskowe budynki z czerwonej cegły. Bardzo przypominające warszawską Cytadelę. Jednak to nie to rzuca się w oczy, lecz kolejne monumentalne dzieło, wielkością porównywalne do bramy, a może nawet i większe.(z tym dziełem mógłby się równać jedynie sam Lenin ;o)) Oto, on, wielki, ciemnoszary kawał betonu z wyrzeźbioną twarzą i o pustym spojrzeniu ;o) nieznanego żołnierza. Pod nim płonie wieczny ogień a, wokół ognia nazwy większych bitew- Sewastopol, Odessa, Stalingrad. Ech , łezka w oku się kręci. Jakie to romantyczne. ;o) zważywszy na fakt, iż jest to kolejne ulubione miejsce nowożeńców. Było ich tylu, że można było odnieść wrażenie, jakby wychodzili z hurtowni, tudzież fabryki. Niestety nie podzielamy wielkości miejsca. Wspinamy się na czołgi i murki tym samym bezczeszcząc „święte miejsce”. Po krótkim spacerze wychodzimy. Razem z nami również słońce. Pogoda się poprawia, robi się naprawdę ciepło. Jednogłośnie wpadamy na jakże wspaniały plan: idziemy do knajpy. W barze zamawiamy ziemniaki z serem, a chłopcy dodatkowo zupę- rosolnik? Ponadto koniecznie musimy kupić piwo. W pół litrowych butelkach nie było(zabrakło dla 4 osób) decydujemy się na 2 litrową, plastikową butelkę piwa. Za obiad płacimy z 10 tysięcy rubli. Zostają nam jakieś drobne. Idziemy do sklepu naprzeciwko. Kupujemy a jakże chleb, lody, Krem-Sodę-napój no i ....wódkę. łącznie jakieś 7 tysięcy rubli(ok. 10 zl). Wychodząc ze sklepu pytamy się co warto jeszcze zwiedzić w Brześciu. Wszyscy nam mówią....park. No cóż, co może być ciekawego w parku? Nie da się ukryć, miejsce ładne. Jedno z nowszych obiektów w Brześciu. Zadbany, rodzinny. Po tym mało znaczącym epizodzie kierujemy się do centrum. Dopiero teraz widzimy, jak błądziliśmy. Centrum miasta było z jakies 10-15 minut od dworca. My szlismy z 1,5 godziny. Powoli czas nam się kończy, idziemy ulica Mickiewicza w strone kolorowej cerkwi. Wchodzimy na moment. Jesteśmy świadkiem jakiejś ceremonii: prawdopodobnie chrzcin, ale nie jestem pewna, ponieważ do samego wnętrza cerkwi nie wchodziłam z powodu braku nakrycia głowy, które jest konieczne dla kobiet. Powoli kierujemy się w strone dworca. Zgłodniali wchodzimy jeszcze do Bliniarni. Zamawiamy bliny, a tu słyszymy wciąż jak za dawnych lat: nie ma, nie ma, nie ma. Decydujemy się w końcu na naleśniki z dżemem. W sumie z bardzo długiej listy(ok. 20 pozycji a nawet i więcej) tylko to można było dostać. Idziemy nareszcie już na dworzec. Nasz pociąg do Moskwy już stoi. Pociąg Brześć- Moskwa, płackartnyj. Odjeżdżamy o 19.30. Długo nie trzeba było czekać. Kto miał piwo ten pił piwo, któ wódkę to pił wódkę. Naprzeciwko nas było jeszcze 2 miejscowych- jeden Ukrainiec_siergiej, drugi- Białorusin- Wiktor. Siedzieli przy butelce piwa. Jakie było nasz zdziwienie, ze butelka owa piwa, piwa nie zawierała. Czestują nas samogończykiem. Mocne cholerstwo. Ja nie bardzo chciałam pic, ale z 2, 3 razy wypiłam, dla zachowania przyjaźni między narodami....słowiańskimi. (cóż, przez nastepne 2 dni brzuch mnie bołał). Nie pamiętam o której poszlismy spać. 13.08- Niedziela Moskwa wita nas słońcem. Już z okien pociągu robi na nas ogromne wrażenie. Doprawdy olbrzymia aglomeracja. Na Moskwę Białłoruskają dojeżdżamy o 10.00 oczywiście nasza czwórka ostatnia musiała wysiąść z pociągu. Gubimy grupę. Po 5 minutowym przygotowaniach idzimy przed siebie, nie za bardzo wiedząc gdzie, gdyż grupa znikneła nam z oczu z 10 min. Temu. Śpieszymy się, ale nie bardzo nam to wychodzi z racji kolegi, który po samogonie jest jeszcze pijany. Całe szczęscie zauważamy znajome twarze tuz przed metrem. Wchodzimy zmęczeni. Stacja jest przepelniona ludźmi gdzieś śpieszącymi, no i nami. Polakami z ogromnymi sumkami. Stacja już robi wrażenie. Generalnie metro samo w sobie jest swoistym muzeum. Jedziemy schodami ruchomymi aż 50 metrów w dół. Wszystko zadbane. Jedziemy na Jarosławska. Na dworcu oddajemy bagaże do przechowalni. Od razu postanowiliśmy zakosztować „miejscowych” specjałów. Na dworcowym bazarze kupiliśmy czeburiaki. Oczywiście na próżno nam było szukać czeburiaków z serem(niedoścignionego oryginału z Sudaku), wiec zdecydowaliśmy się na byle co z mięsem. Potem się okazało, że czeburiak z serem jako taki nie istnieje, no prawie. Po szybkim i mało smacznym śniadaniu ruszamy na miasto. Już przy dworcu zaczynamy czuc klimat. Rozwalające się blaszane budy jak ze stadionu, otoczone stroboskopami i kolorowymi neonami w towarzystwie zadbanych dworców,czy też innych budynków, tworzy doprawdy niepowtarzalny klimat. Ponadto czuliśmy jednocześnie zaciekawienie i podniecenie- tu ktoś zaczyna się kłócić i bić, biegające dzieciaki, nieprzytomni pijaczkowie, wytworne damy i luksusowe samochody. A cały ten widok skapany w jasnym porannym słońcu. Oszołomieni tym widokiem jednak szybko decydujemy się na główną atrakcję Moskwy: Kreml i Plac Czerwony. Wsiadamy, więc do metra i wysiadamy na stacji Biblioteka im. Lenina. Idziemy w stronę Kremla. Staramy się wejść. Długie i kręte kolejki kłebiły się przy kasach. Okazało się, że bilety sa nieco za drogie jak na naszą studencką kieszeń ponadto ceny były bardzo chaotycznie rozpisane, pomijając fakt, iż dla moskwiczan, czy rosjan i dla innostranców znacznie się różniły od siebie. Poźniej okazało się, że w tym szaleństwie jest metoda. Często kasjerki celowo daja złe bilety tylko po to by zawrócic turystę przy bramkach i zmusic do kupna drugiego, 2 razy droższego biletu(przypadek Marty). Rezygnujemy szybko, zdezorientowani tymi informacjami powoli idziemy w kierunku placu czerwonego. tuż przy pomniku marszałka żukowa i w bramie muzeum historycznego ukazuje nam się znana zewsząd cerkiew św. Bazylego. Naprawde robi wrażenie. Plac czerwony to spory plac, który jest otoczony GUMem, Muzeum Historycznym, Mauzoleum oraz cerkwią św. Bazylego. Plac jest pełen zachodnich turystów, zwłaszcza amerykanów. Co chwila mijają nas patrole policyjne, czy też żołnierzy. Zresztą trudno później było odróżnić te służby mundurowe. Widać, że Rosja to niegdyś państwo policyjne. Uwielbiaja mundury. Noszą je nawet zwyczajne babcie klozetowe i kanarzy w metrze. Wszystko zunifikowane i zuniformizowane. Ja korzystam z okazji, widząc grupke żołnierzy i robię sobie z nimi zdjęcie. Maja fantastyczne czapki- takie wschodnie sombrera. ;o) . Wchodzimy do GUMu, ekskluzywnego domu towarowego. Nazwy połowy firm w GUMIe są mi obce. Widać, że jest to miejsce dla bogaczy. Francuskie kafejki, Galerie na korytarzach, fontanny. Z wyglądu i stylu przypmina mi Mediolan. GUM to tak jakby maleńkie kamieniczki z uliczkami pod atrium. Zwiedzamy wystawy w alejkach. Wychodzimy z gumu i bez pośpiechu jeszcze szwędamy się po placu czerwonym. Pózniej postanawiamy udać się na arbat. Idziemy wpierw peryferiami Kitaj-Gorod do placu teatralnego. Tam odpoczywamy chwile, bo byliśmy już bardzo zmęczeni. Zwłaszcza łysy-patrz film ;o). Łysy dalej dogorywa. Ach ten samogończyk. Po godzinie idziemy dalej Twerską, a później już skrótami w stronę centrum do Arbatu. Między czasie poznajemy przedziwny specyfik rosyjski- Jaguar. Są także te same produkty ale pod innymi nazwami jak „Red Devil”, czy też „Black Russia”. Jest to red bull zmieszany z alkoholem. Specyfik ma, aż 9% alkoholu. Faktycznie rosja, to alkoholowy raj. Pijesz co chcesz, a można pić alkohol gdziekolwiek. W kiosku dostępne sa różnego rodzaju napoje, nawet drinki: od ginu z tonikiem po whisky z colą. O smirnoffach ice i pokrewnych nie ma sensu wspominać. Wódka już nie jest tak łatwo dostępna. Można ją dostać jedynie w sklepach o pow. Większej niż 50 m2. co jak życie pokazało nie do końca prawdą było. ;o) ogromny wybór piwa był wręcz przytłaczający. Wszedzie też i amerykanskie marki jak Miller, czy Budweiser. Można to było dostać nawet w podrzędnej budzie. W Polsce to jedynie w wiekszych supermarketach i restauracjach. Po tym ciekawym odkryciu, moi znajomi Michał i Paulina nakręceni, inny kolega - Maciek zdychający, a ja po drugiej kawie wciąż śpiąca, udajemy się na arbat.. Moim zdaniem Mocno rozczarowuje. Arbat to ulica artystów, Okudżawy, ale ja niestety tego nie odczułam. Pełna kiczu, hałasu lansu. To nawet nie nasz warszawski Nowy Śiwat. Nawet nie Chmielna, choc utrzymana w podobnym stylu. Od nawału świateł i tandetnych pamiątek nawet niezauważamy pomnika Okudżawy. Natomiast od razu zauważamy różnice klasowe. Są one widoczne niemalże na każdym kroku, lecz w reprezentacyjnych miejscach maista są najjaskrawsze. Normalnym widokiem jest to, że tuż przy żebrającym dziadku parkuje najnowsze maseratti, czy bugatii noworuskiego. Tylu limuzyn w życiu nie widziałam. Ferrari, Lamborghini, Bugatti. Po zachłysnieciu się takimi motoryzacyjnymi widokami wyruszamy ogromnym bulwarem Siewastopolskim. Jest to ulica, jęsli można nazwać to mini lotnisko ulicą), ma 5 pasów w jedną oraz drugie 5 w druga stronę. Początkowo plan był taki by udac się na wróblowe wzgórza, z których podobno rozciąga się niepowtarzalna panorama Moskwy. Jednak z braku czasu postanawiamy pójść do Parku Kultury, a nastepnie na Lenigradzki(zafascynowani dokumentem „Dzieci z leningradzkiego”.) Błądzimy trochę. Nie znajdujemy żadnego Parku, choć może nam się tylko tak wydaje, bo wchodzimy w jakis skwer z kilkoma knajpkami. Między krzakami śpią pijaki i bezdomna młodzież, która czyha na okazję by kogoś okraść. Można by powiedzieć, że udaremniamy jedną akcję, ale tylko pozornie. Okazuje się, że śpiący człowiek już został dokładnie przeszukany. Po bliskim zetknieciu się z kultura rosyjską postanawiamy, w końcu udac się na wspomniany już Leningradzki. Pytamy o droge, ale nikt nie jest w stanie nam powiedzieć gdzie się on znajduje. Wydaje nam się to nieco dziwne. W końcu jakiś ochroniarz wskazuje nam drogę. Wyszło na jaw, że byliśmy obok Leningradzkiego już nie raz. Znajduje się on tuz przy dworcu Jarosławskim i Kazańskim. Jedziemy metrem. Korzystając z okazji zwiedzamy co lepsze stacje, które same w sobie stanowią muzeum. Wyłożone sa marmurami, porcelaną, rzeźbami, i licznymi mozaikami chwalące oczywiście siłę ludu. Ponadto skacowany łysy ma kilka przygód w metrze co nas niezmiernie bawi.a to się gubi, albo nie zdąża na metro. Trzeba było widziewć jego minę- zagubionego dziecka!;o). Jedziemy w Końcu na Komsomolską, przechodzimy przez Leningradzki i po chwili robimy zakupy na 3 dniową podróż pociągiem. Pociąg Bajkał do Irkucka. 20 wagonów już czeka. Jest to najlepszy pociąg transsyberyjski. No i oczywiście najdroższy. Jest w nim czysto, funkcjonuje klimatyzacja, ma zasłonki z foczką oraz wazoniki ze sztucznymi kwiatkami na każdym stoliku. W dwóch słowach: full wypas. W naszym przedziale jedzie młoda Rosjanka Tania, z która nie da się dyskutować. Konkretna i stanowcza. Nie zaskarbia sobie naszej sympatii. W sumie trudno się jej dziwić. Tylko Łysemu wpadła w oko. No, ale on ma bzika na punkcie słowianek. Puszczamy mega hiciory „Fasolek” no i jazda! Wyruszamy o 23.25> Alkohol od razu idzie w ruch i mamy powtórkę z poprzedniego dnia. Ja wódki nie pije, bo dalej odczuwam ból brzucha po wczorajszym samogonie. Jeszcze nie oślepłam, więc nie jest najgorzej. Integracja trwa. Tym razem między polakami.(i jednym Rosjaninem Borysem) Powoli zaczynamy poznawać grupę. cdn chyba zrobie redakcje
  2. Saanna

    Wyraz z wyrazu

    akcja tarantula
  3. gdyby była funkcja "lubię to", to bym klikneła
  4. ej, ja tez nie czuje sennosci- tzn. czuje na zasadzie - ze mnie głowa boli, albo oczy ale ja brałam raptem tydzień -- 15 cze 2012, 15:16 -- cholernie mnie to martwi, ze nie moge spac , bo uwielbiałam sie wylegiwac. czasem złapie komara nad ranem, sądze, ze to nie wina tabletki usypiajacej, to sen wtedy jest mega płytki -- 15 cze 2012, 15:19 -- mam wrazene stonka, ze mamy takie same problemy. kurde, a dlaczego w ogole bralas leki? co teraz bierzesz? -- 15 cze 2012, 15:20 -- ja przed lekami czułam sie jak smiec, ale po nich jeszcze gorzej. jakbym to nie była ja. w ogóle jakoś dziwnie sie zachowuje. kiedys pewna siebie,t eraz mega zalękniona. jeden wielki stres. -- 15 cze 2012, 15:44 -- w sumie to jest jakiś sposób. Dobrze, że spisz. Ja już z mózgu czuję, że mam gąbkę, a szkoda, bo pracowałam umysłowo. Miałam napisac ksiązką i przed lekami- jeszcze sie jakoś ogarnęłam, a po lekach ni jak nie idzie, nie moge sie skoncentrowac. Pustka we łbie totalna. Przeciez nie brałam jakoś długo tych prochów. Czy to mozliwe, ze byle jaki durny mały cital mnie tak rozpierniczył? Na nim sie nabawilam wiecej jazd i mi poglębił mój stan. Ja już wiary nie mam. jak brałam przez 2 dni ten ebany cital, to juz chcialam go rucic bo normalnie po scianach łaziłam. ale durna byłam i słuchałam innych, nie... nie wolno odstawiac. i tydzien sobie na nim poleciałam. był moment, ze w tym wszystkim chwilowo pomogła mi modlitwa o uzdrowienie, zupełnie przypadkowo w kosciele u dominikanów na freta w Warszawie, po tym ... czułam sie na lekkim haju ;)tzn. miałam wiare, ze będzie ok, dam rade. ALe wieczorem sobie pomyslalam, e tam, to psychologiczne dyrdymały. :/
  5. Saanna

    Depresja objawy

    własnie, a czy ktos ma takie objawy: - w ciagu dnia, powiedzmy, ze jest ok, ale - bóle , cmienie głowy tak jakby nad skroniami - nadwrazliwosc na światło i dzwiek - płytki sen - albo bezsennosc - jestem totalnie bez woli - brak koncentracji i pamieci. ja zapoiminam, co ktos do mnie przed chwila mówił. , nie wpsominajac o wczorajszym dniu. Moze to ostra reakcja na stres, ale jak sobie radzic?
  6. wiesz po prostu sie nie zastanawialam, czy bede/nie bede miala atak. owszem czasem sie zdarzałay. teraz jest inaczej. mysle o tym czesto. w ogóle mam wrazenie, ze jestem jakas inna niz wczesniej. ;( oderwana od życia, emocji . SAJGON. jak nie ja. byłam osoba owszem zależna i niekiedy lękliwą, ale żyłam sobie na swój sposób fajnie sobie radziłam.
  7. nie. nie biore. padaczka została mi zdiagnozowana jak mialam lat ok 14. stwierdzili, ze jest słabo nasilona, wiec nie beda mnie faszerowali lekami. bez wiekszych problemów sobie z tym zyłam. nie myslalam po prostu o tym
  8. ja sie boje wyrazac wszelakie emocje to jest straszne. wczesniej pamietam i radosc, smutek, jeszcze jakas złosc sie przewinęła
  9. no, ale z jakis powodów np nie spię . ale z jakich? wczesniej spalam spokojniej jak nie bralam antydepów. co nie znaczy, ze wszystko było ok, bylam bardzo napieta -- 15 cze 2012, 11:53 -- nie wiem,czy te antydepy jeszcze mnie nie nakrecily, ja sie zestresowalam i jeszcze wiekszy kociol sie zrobil. a ty jak długo brałej leki? w ogóle pomogły? jak one działają?
  10. jesli juz to raczej absence. w zyciu moze mialam z 2 ataki grand mal, czesciej mialam zawieszki np. przy telewizorze itd. u mnie to jest kwestia genetyczna. do tej pory zylam sobie z nia spokojnie - bo da sie z nia zyc. Moj brat np. przez 20 lat zarl depakine na padaczke, ale u niego to byla bardziej zaawansowana forma. Ja nie wiem co mi jest obecnie, czy padaczka, czy nerwica?
  11. Saanna

    lęk

    nie mam pojęcia. jakoś jeszcze w maju bylam u niego w domu. juz wtedy co prawda byłam napieta, ale wczesniej nie bralam leków antydep. nie wiem, czy ja sie tak podswiadomie stresuje tymi lekami, ze czuje sie jakbym była sparalizowana - nie wychodze z domu, nie robie praktycznie nic ; pracy nei mam , bo stracilam pol roku temu. spac nie moge, nie wiem co sie dzieje z moim zdrowiem. niby zestresowana nie jestem, ale ... chyba cos musi byc. stresu jako takiego nei czuje. Ale zdziwilo mnie to, ze jego sie balam. generalnie stracilam zaufanie do ludzi, boje sie wyrazac emocje. jak wyrazam to wymiotuje. zapetliłam się totalnie. i bliskie osoby przestały mi byc bliskie, boje sie, ze umeiram powoli.
  12. ja mam padaczke, ale to nie hipochondria, osttnioo myslalam o udarze mózgu - lub o nadcisnieniu tętniczym, cholera go wie.
  13. stonka, a moze my sie za bardzo skupiamy jak ma byc? ze chce y czuc? zreszta nie wiem, trudno mi odposcic kontrole. dodam, ze dzis w ncy- nie wiem, czy to moja nerwic, czy coa, ale wczesniej nie mialam problemów z sercem - na trittico obudził mnie przeszywajacy ból - okropne mrowienie ręki oraz cisnienie 150/100 - szok. kiedys mialam lekkie nadcisnienie zwiazene z przejsciwym stresem, ale pozniej bylo ok. problemy zaczely sie na antydepresantach
  14. Saanna

    lęk

    Coraz więcej mam lęków. Z 6 m-cy temu pracowałam z ludzmi i byłam duszą toowarzystwa; chętnie wychodziłam z domu, jeszcze mialam plany. w maju sie to zmienilo. teraz wpadł do mnie znajomy - bliski i zaczelam sie bać straszne a jeszcze tydzien temu byłam na wycieczce u innych znajomych, teraz już sie boje ludzi
  15. ja tak mialam miesiac temu, teraz mi poszlo dalej w prądy w głowie i osłabienie /utrate miesni. i do jasnej anielki wiem wszystko dlaczego tak mam i co sie ze mna dzieje, a nijak nie moge tego skontrolowac. raz ze mam nadmierna kontrole, dwa wiedza mi n ie pomaga. co z tego, ze JA WIEM, ze to brak poczucia bezp. i złośc, jak ja non stop od tego uciekam i nie potrafie sie zatrzymac i przezyc to. mam to gdzies, ze diagnozuja mnie nons top- a to nerwica, a to chad, a to borderline. czuje sie dupnie. jesli to nerwica lękowa, tez tak moze byc, to jest to moj drugi atak w zyciu, aleten przebija poprzedni. z tamtym uporałam sie sama w ciagu 2-3 m-cy. ten sie rozwija.
  16. mnie ostatnio pomogła foliowa torebka i oddechy
  17. dodam, ze po 2tyg odstawilam bo czulam sie coraz gorzej, jakby mi to szkodzilo wlasnie . dostalam na sen i sen mi sie pogarsza. jak go odstawilam na te pare dni - to usnęłam spokojniej, na benzo- jakos tak naturalniej, ale nie powiem, ze nie bez problemów. ale inaczej. no i po odstawieniu odeszly mi mroczki przed oczami, jakbym byla... spokojniejsza. zastanawiam sei, czy potrzebne jest mi "wyciszenie", czy aktywizacja. Ja zawsze aktywna byłam, tyle że zawsze miałam problem z wyrażaniem i nadmairem energii.
  18. citalu nie biore, brałam go AŻ tydzień i o tydzień za długo. ostatnio brałam trittico - tez mi przepisała psychiatryca i kazała zwiększyć dawkę, non stop czuje prądy w mojej głowie. pewnie z nerwów nie wiem, czy mi powaznie te leki nie zazkodziły, bo nie mialam problemów z zasypianiem, owszem skarzylam sie na krotki sen, ale kurde bele, bez jaj. taki stes na tym przezylam, ze ja teraz nie wiem co ja czuje, nic... zamula strasznie
  19. No, ale czy lek kogokolwiek wyleczył? Ja nei wiem, czy ten cital mnie tak nakręcił paskudnie jak narkotyk, czy sama sobie wszystko uroiłam -- 14 cze 2012, 15:35 -- w ciagu 2 m-cy jestem osobą nie dopoznania. Znajomi sie dziwia. jeszcze 2 mce temu wychodzilam pierwsza na browara, dzwonilam do ludzi bo siedzenie w domu mnie wqrffiało. a teraz nie wyjdę, zero inicjatywy, naawet nie przyjdzi mi to do głowy, by coś zrobić. coraz czesciej mysle o smierci, ze nie doczekam urodzin. Ale nie wiem czy sama to zrobie, czy organizm po prostu mi sie zbuntuje. bo zauwazylam, ze im bardziej chce dla siebie dobrze, tym organizm jest słabszy.
  20. ja tez nic ne czuje. przestalam odczuwac jakos pod koniec grudnia. kiedy to zdusilam gigantyczna zlosc i wscieklosc. jeszcze w okolicach stycznia czulam zazdrosc, oraz podstawowe moje potrzeby pragnienia. w lutym jeszcze cos sie we mnie rozbudzalo, ale bylam coraz bardzije za szyba. Chcialam ukonczyc kurs pedagogiczny i mialam jakis zapal i plan. w kwietniu napisalam kswiazke, chcialam sie wywiazac z umowy. natomiast ostatni dobry moment jaki pamietam to 2 maja - kiedy to po polrocznej mordedze ze snem (ale snem) spałam głębiej ok 7 godzin. potem znow zaczal sie sen skracac i poszlam do psychiatry - niechetnie. stwierdzila depresje oraz dała lek - cital i sie zaczelo. teraz kazdy dzien jest monotonny, wczesniej to chociaz z checia wychodzilam z domu i czulam ta przyjemnosc, nie usnę bez proszka, nie piszczalo mi w uszach ani nie było mroków przed oczami i ataków paniki, przelewania sie w głowie, zawrotów itd. Ja jestem padaczkowcem i lekarka nie spytala sie oto tylko dala mi proch. proch dobry na wszystko?
  21. wlasnie, wczesnije pisałam o citalu, na ktory zle zareagowalam- po tyg odstawilam. potem dostalam trtico na sen, coraz slabiej zaczal dzialac, zwiekszylam dawke do 2/3 po 2 tyg zaczelam miec odloty, gorzej ie czulam, a spanei wcale nie lepsze. otepiala bylam strasznie, nie czulam sie super. czu;am sie taka bezwolna- znajomy oraz rodzina mowili odstaw psychocukierki, bo o wiele lepiej funkcjonujesz bez. jakas napieta byla i odstawilam trittico (po 2 tygodniach), zamiast zmniejszac dawke. praktycznei z dnia na dzien. boje sie snu. przedwczoraj usnelam spokojniej - na benzo, wczoraj podobnie, alw czorajsz noc to byl sajgon, ciagle czulam "prady" w głowie, przelewanie, uderzenbia goraca itd, walenie serca. w sob, lekarka kazala zwiekszyc dawke, ale mnie to zalamalo. w dzien w miare funkcjinuje, ale za to w nocy. chyba sobie robie kuku. idiotka ze mnie, rozwale sój organizm -- 13 cze 2012, 23:25 -- jak myslicie, stanie mi sie cos?
  22. ja zawsze uwazalam sie za neurotyka. nie mam tendencji do zachowan ryzykownych, impulsywnosc owszem, złości, ale raczej taka neurotyczna
  23. ja biorte króciotko, ale nie podoba mi sie to. a na leki mnie zachęcała durna terapeutka :/. po lekach czuje sie gorzej niz przed nimi
  24. Dobra, wklejam kopię- ale moje pytanie brzmi, czy to normalne Jakies 1,5 m-ca temu poszlam do psychiatry, z powodu krótkich snów. generalnie czułam sie jakos dziwnie, za szybą (po wydarzeniu), sny mialam bardzo realistyczne, ale zastanwilo mnie to bo spalam coraz krócej. poszlam do lekarza. ta dala mi cital, na tym citalu rpzezylam męki, ataki apaniki, lęki, podwyzszona temp, drgawki, pieczenie skóry. generalni na nim nabawiłams ie bezsennosci. mialam problem z zasnieciem, jakas nerwowa sie zrobilam. poszlam do drugiej ekarki, dostałam trittico, mialam brac po 1/3. poczatkowo sensownie spalam, ale z czasem było coraz gorzej. lek poczatkowo tolerowalam ok, potem zaczely sie otepienia, odloty, flashbacki (?), gorszy sen, suche sluzówki, krótka miesiaczka, włosy zaczely mi wypadac na potege, stalam sie nerwowa no i jakby mi zaczely zanikac miesnie :/. Pojawily sie piski w uszach i mroczki przed oczami. co sie dzieje? nastój niby ok, ale te objawy sa straszne. najgorsza jest ta bezsennosc. ja WOGÓLE NIE CZUJE sie zmeczona (w przed lekami a i owszem). zmeczenie rozpoznaje po bólu głowy i oczu :), tak jakby powietrze ktoś z głowy wysysał głupie okreslenie, ale tak sie czuje - niby zawrtoty, niby brak tlenu. dodam, ze pojawily mis ie problemy z cisnieniem - dzis wstałam i mialam 109/60 tetno 60 . mam skoki cisnienia, wczesniej tak nie mialam, nawt jak czulam sie jak gie, to na cisnienie narzekac nie mogłąm
×