
Saanna
Użytkownik-
Postów
985 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Saanna
-
ja bym chciała, ale się boję
-
jak to nie mieli. jest to pytanie z zakresu "zakazanych" i spokojnie mozna ich pozwac o to
-
nie mieli zasranego prawa pytac cie o dziewczynę.
-
a ja mam w druga stronę - chudnę i w cale sie nie odchudzam. Ja bylam dzis w szpitalu, bo wpadlam w jakas histerie. nie wiem do cholery co mi jest. lekarz stwierdził, ze mam odstawić leki, bo sie nakrecam i byc moze nie sa mi potrzebne. do szpitala mnie nie przyjmie, bo psychozy nie mam. Mam problem psycholgiczny. ale cholera go wie. Szurnieta jestem i tyle.
-
Wierze, na Boga doprawdy wierze Ci. ja napisalam co działa, ale sama mam ten problem obecnie i za Chiny Ludowe nie wiem jak sobie poradzic, wiec rozumiem bezsilnosc. Wiem tez co to za stres jak ktos ci non stop odmawia i zastanawiasz sie, gdzie lezy błąd. -- 16 cze 2012, 11:01 -- Oj taka otwarta tylko z pozoru. pewnie, ze wiem, ze to nie proste. No bo to jest myk- ty osobie wcale nie myslisz dobrze, a musisz "sciemniac" i wlasnie ten zrozjazd jest najbardziej widoczny. im jest on bardziej zgodny z wizerunkiem - czyli tym co mowisz i jak sie zachowujesz, tym z wiekszym prawdopodobienstwem dostaniesz robote. łatwo sie czyta, ale wiem, ze to nie proste. Ja doszlam do takiego etapu po terapii, teraz nie wiem, czy jakakolwiek terapia mi pomoze, bo stresuje sie jak cholera. i widze jak jest coraz gorzej, miesiac temu jeszcze jakos kumalam na rozmowe kwalifik, teraz nijak.
-
Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)
Saanna odpowiedział(a) na atrucha temat w Zaburzenia osobowości
tak tu weszlam, bo podobno border to ja. Słysze tylko diagnozy, albo Chad, albo border. wlasicwie to drugie czesciej sie pojawia. Z tymze ja nie mam tendencji do ryzykownych zachowan :/. impulsywna ... raczej w gniewie(ale rzadko). owszem mega kontrolująca i nieufna, wymagająca dążąca do ideału. mialam epizod cięcia się, ale raczej zależy mi na stabilizacji i chciałam wchodzić w związki. owszem czasem sie bałam i boję. Mam obawy przed porzuceniem. raczej jestem ta ze spokojniejszych. no nie wiem. who knows -
swoja droga bardzo fajna ksiazka jest Pameli Ball "1000 dreams interpreted"- taka psychoanalityczna własnie. z tymze kniga po angielsku, ale jest swietna. powinna byc dostepna na allegro swoją drogą- ciekawe, ze jestes wróżką. a dlaczego nią się stałaś. tylko piszesz smsy, czy cos jeszcze? ja kiedys zajmowalam sie tarotem nieszczesnym i paroma innymi rzeczami i mam nadzieje juz ngdy do tego nie wrocic. zwlaszcza do tarota. co tam... do zadnych z tych rzeczy.
-
nie wchodzilam tam, ale o tym poinformowal nas ojciec owej Julii- pół polki, pół Buriatki, ktory ma tam rodzinę pochowaną, wiec mu wierze. zreszta tam jest pelno szamanów. jakies kadzidełka, herbatki itd jest tam masa.
-
bo tak to jest. ja kiedys szkolilam ludzi jak sie zachowywac na rozmowie kwalifikacyjnej. oczywiscie mówiłam standardowe slogany- bądź soba itd. Bo to prawda. ja np. NIGDY nie mialam problemów z praca. w ciagu 3 tygodni znalazlam 3 prace i faktycznie sukces polega na tym by nawiązać kontakt z druga osoba i być naturalną- wierzcie mi, ze to najswietsza prawda. I ja np. tak mialam. z 2X ludzi wybrali mnie do korpo (no dobra umiejetnosci tez byly wazne); albo do szkoly jako pedagoga - kto nei pracowal w szkolnictwie ten nie wie jak trudno zalapac robote zwlaszcza jak sie nie mialo doswiadczenia - ja nie mialam ,t ylko 3 mczne praktyki i pracowalam 3 lata w zawodzie. Musialam byc elastyczxna i prawdziwa, teraz samej jest mi trudno Osobiscie wierze i tez to poparte jest doswiadczeniem, ze Rafko, im wiecej rozmów tym lepiej, co prawda moze sie zdarzyc, ze popadnie sie gorszy nastrój poprzez odrzucanie i brak wyjasnienia dlaczego
-
ja w głowie mam jakąs sztucznosc i nie wiem czy to nerwy, czy leki czy jedno i drugie. Ja tylko chce spac!!!! Nie wierze w powrót do normalnosci. Dzis bylam na rozmwoie kwalifikacyjnej (telemarketing)- gdzie ja raczej zajmowałam samodzielne stanowiska, ja rekrutowałam, ja prowadzilam szkolenia i rozmowa kwalifik to był dla mnie pryszcz. teraz sie mega stresowalam i zapomnialam ile daja za wynagrodzenie :/ nie byłam w stanie sie skupic i skoncentrowac
-
no ja faktycznie wtedy byłam w dobrym stanie. teraz widze jaksz tywno myślę ;(
-
zapytam sie kolezanki jak to robi bo ona ma non stop, a wierzaca raczej srednio.
-
nie nie wczytywałam sie. ale strona fajna, tam jest podejscie do snów takie psychologiczne nie na zasadzie, sni ci sie list- tzn wygrasz w totka za 2 tyg.
-
jakby co to fajna jest strona http://www.sny.net.pl
-
20.08 Niedziela. Po krótkim, bo po dwu godzinnym śnie wstajemy i szybko się pakujemy. Ładujemy się w pośpiechu do autokaru, by być jak najszybciej w Irkucku- i znów kierowcy nam mówia- za 4 godziny- magiczna liczba, czy co? Średnio w to wierzę patrząc na półprzytomnego jednego z kierowców. Po 11-ej jesteśmy już przy promie ..i.......i nic. utknelismy na przeprawie. Ktos zaczął się wpychać w kolejke promową, wykłócać się, że nikogo nie wpuści na prom, a przed nami z 5 samochodów i jeden autokar. Zamkneli wjazd, nawet była bijatyka przed promem. My nie mamy nic do gadania. Obowiązuje ścisła hierarchia. Innostrańcy są ostatni. Bez autokaru Przeprawiliśmy się na druga stronę- jedyna atrakcja miejsca. Dobrze , że knajpeczki są- można cos zjeść i wypic. Pływamy promem w ta i spowrotem nie wiedząc co ze sobą robić. Jest coraz chłodniej i......nudniej. Jest godzina 17.30, siedzę w autrokarze, bo jest przeraźliwie zimno. Dalej tkwimy w tym samym miejscu. Miejscowi wpuszczają na prom jedynie swoich znajomych i mieszkanców wyspy. Turyści tkwią. Nie wiadomo o której przejedziemy. Jest strajk przy promie. Jakies bójki, przepychanki, kłótnie. Typowo wschodni klimat. Russia, welcome to! Na przeprawie promowej poznajemy 2 polki. Dziewczyny od 2 miesięcy są w podrózy. Jedna z nich przez 4 miesiące była na wymianie międzyuczelnianej w Japonii. Później dołączyła do niej koleżanka. Zwiedziły niemalże całą Japonię, Chiny, Mongolię i właśnie wjechały do Rosji. Mają w planach zabawić kilka dni na Olchonie, a później zmykają do Polski. Nieźle! Mówiły, że Chiny są piekne, a jako cudzoziemki miały wiele przywilejów. Mongolii nie polecają. Podobno Ułan Bator jest nieatrakcyjny. Cóż. Nie wiem. Zależy kto co lubi, ja zawsze chciałam tam pojechać, ale same podkreśliły, że mongolie potraktowały po macoszemu. Ok. godziny 19 nareszcie ruszamy. Wszyscy zziębnięci zapadają w sen. Do Irkucka dojeżdżamy punkt 12 w nocy. Jest naprawde zimno. Druga noc, kiedy są przymrozki. Dobrze, że tym razem śpimy w Akademiku. Warunki całkiem niezłe- przynajmniej jeśli chodzi o pokoje. Z sanitrariatami jest już gorzej. Syf oraz jest koedukacyjnie tzn jeden prysznic na cały budynek i brak zasłonek. Pierwsza spokojna noc. 21.08. poniedziałek Szybka ewakuacja. Zaraz ma podjechać pociąg do Sliudianki. Całe szczęście, że obok jest stacja. Podróż do Sliudianki dłuży się niesamowicie. Głównie to śpimy. W slidiance przesiadamy się od razu do krugobajkałki- pociągu, który jedzie bajkalskim wybrzęzem aż do Listwianki. Nalegalismy na Zbynia, aby zmienił plan wyprawy, ponieważ w Listwiance nie ma co robić, ale ten był nieugięty: że to dobra baza wypadowa na rejsy statkiem i łażenie po górach, że krugobajkałka jest taaaaaka atrakcyjna i takie tam bla bla bla. Owszem może i jest atrakcyjna trasa, ale nie przez osiem godzin. Na Boga! 70 km przez 8 godzin, to naprawde horror show! Pociąg jest króciutki i zdezelowany. Zajmujemy jakies pierwsze lepsze wolne miejsca. Akurat przy rosjanach(robotnikach jadących do pracy przy tunelach).....już upojonych. No i zaczyna się integracja. Częstują nas browarem(takim z 3 litrowej butelki. Napis na butelce brzmiał- piwo dla balszoj kompanii), samogonem i domowymymi pirożkami, pielmieniami. Bomba. Podróż się już tak nie dłuży, pomimo, iż jedziemy chyba 20/h. Pogoda jest świetna, przepiekne widoki. Ma się wrażenie, że pociąg sunie po wodzie. Co prawda Częste postoje troche nas irytują, ale jesteśmy nimi zafascynowani. Są to malenkie wioseczki. A w nich najczęsciej 5 domów nie więcej. Dosłowny koniec świata. Na jednej ze stacji spotykamy prawdziwego wiarusa z wojny ojczyznianej i domowej. Starszy pan, z długim, zakreconym wąsem, z fajka w ustach, ubrany w mundur, z błyszczącymi orderami. Prawdziwy smak konca świata i pewnej wschodniej egzotyki, gdzie tradycja jest dalej żywa. Za 100 rubli wychodzimy na lokomotywę i jedziemy tak z pół godziny. Po chwili wracamy do przedziału. Zaduch- jak to w pociągu, niesamowity. Całe szczęscie zaraz był postój i to 30 minutowy. Rosjanie korzytają z okazji i wskakują nago do jeziora. Chłopy się kapią, a my z Pauliną postanawiamy się przejść. Przybiega do nas Sanka(jeden z rosyjskich robotników z przedziału), otwiera wagon towarowy(ostatni). Pyta isę czy nie chcemy pojeździć motorem. Patrzymy na siebie niepewne, czy dobrze zrozumiałyśmy. Wchodzimy, oglądamy motor Minsk, który jest w środku. Okazało się, że to ich. Sanka przynosi garnek z ziemniakami i pielmieniami, pierożki oraz Samogon(mix). Rozsiadamy się na worku z żytem. Powoli zbiega się reszta jego kolegów, Maciek, Michał i nawet profesor- (prof. Z politechniki, naprawde wyluzowany gość). Sanka odpala maszynę. I jazda. Wszyscy się cieszą jak dzieci. Samogon się leje. Wszyscy pija. Nawet profesor, po czym zmyka.;o). Michaś wsiada na motor. Radość szalona, zwłaszcza, że michał jest motocyklistą i niegdys startował w rajdach. Trochę rzuca motrem, zwłaszcza na zakrętach. Nie bardzo można się rozpędzić w wagonie towarowym. ;o) kręci kilka bączków i luz. Postanawiamy jechać do listwianki w wagonie. Był straszny zaduch, więc Rosjanie postanawiają otworzyć drzwi. Trochę hałasu przy tym robimy. Nagle przybiega prowadnica z kierownikiem pociągu i nas wyrzucają. Krzyki, ajkieś krótkie przypychanki słowne między rosjanami. Konioec zabawy. Szkoda. Pokorni wsiadamy do pociagu. Sanka jednak się nie poddaje i gdy resztę zaganiają, on otwiera drzwi z drugiej strony i biegnie do wagonu. Paulina pędem tuz za nim. Jego akurat kierownik nie przyuważył, ale paole tak : Ja wiżu wasze nóżki- krzyknął. Paulina smiejąc się do rozpuku(a ona się śmieje na cała okolice) wraca. Spokojnie już zasiadamy w przedziale. Nasi kompani idą spać. Czemu się nie dziwię. Jakoś towarzystwo już wymięka. Poznaję anglika obok. Stewart wraca z pekinu. Jedzie do domu do Londynu. W pekinie studiował geografię. Jedzie do listwianki. Zbyniu postanawia go przygarnąc. Załatwia mu kwatery razem z nami. Dojeżdzamy na miejsce, w włąsciwie do stacji końcowej, bo do listwianki dopłynąc trzeba jeszcze promem. W końcu dochodzimy do kwater. Cena śmieszna(50 rubli za namiot, a jeśli chodzi o nas wychodzi to ok.13 rubli za dzien, czyli 1,5 zl), a warunki niemalże luksusowe. Możemy korzystać z kuchni, jest prysznic z gorącą wodą, oraz toaleta z prawdziwego zdarzenia, a nie dziura w ziemi. Hilton wymieka. 22.08- wtorek Najgorsze plany się ziściły. Nie wiadomo co robic w Listwiance. Miejsce jako takie średnio nam się podoba. No dobrze- w ogóle nam się nie podoba. Jest to kurort dla bogatych Rosjan- hotel w jaskrawych kolorach pasuje do tego miejsca jak kwiatek do kożucha. Poza tym jest jeden port i jakies tam knajpki jakich wiele(np. Randewu ;o)) Kicz przemieszany z biedą. Udajemy się na punkt widokowy- widok na ujscie Angary. Część idzie szosa-szlakiem, inni korzystaja z wyciągu tak jak ja ;o). Generalnie nie wiem, jaki jest plan na dziś. Idę za wszystkimi. Właściwie to dzielimy się na 2 grupy. Część chce jechać do Talcy- skansenu. Mamy jechać marszrutką. Gdy ta się zatrzymuje okazuje się, że za 20 km mamy zapłacić 50 rubli. Niektórzy rezygnują,a inni wsiadają. Tak się składa, że z 18 osób, zostają 4 na przystanku- Michał, Paola, ja i Marta. Dzielimy się na 2-ki i postanawiamy łapać stopa. Czekalismy zaledwie kilka minut. Jakiś szalony rosjanin- chyba bogaty biznesmen, postanawia podwieść naszą czwórkę do talcy za darmo.;o). Stop na Syberii- tego jeszcze nie przeżyłam. Droga jest świetnej jakości, poza tym samochód też. Gość jedzie jak szalony. Czuć przeciążenia na wzniesieniach(droga jest pagórkowata) co wprawia w nas w euforię i przerażenie zarazem. Wyprzedzamy i mało co nie zderzyliśmy się z innym samochodem przy prędkości 140 km na godz. Tak wnioskuje z przerażenia Pauliny(a to rzadkość, bo ona lubi szybko jeździć) i Marty. Ja tegoi nie widziałam, bo siedziałam po prawej stronie....tuż za kierowcą(japonski samochód). Zresztą rosjanin chyba też tego nie widział, bo ruch prawostronny, a samochód był przystosowany do jazdy lewostronnej.;)Jak dla mnie jazda trwała nie dłużej niż 10 min, po czym znajdujemy sie u wejscia do skansenu. Idziemy przed siebie- dochodzimy do placu, na którym kłebvia się niemieccy, bądź holenderscy turyści. Widzimi pare , starych chałupek, jak to w skansenie ;o). Jakaś stara cerkiewka, parę chat mieszkalnych zamienionych na bary i czajnię. Opczywiście wszystko zamkniętę. Najwięcej frrajdy przynosi nam jednak chodznie na szczudłach. Nienajlepiej mi to wychodziło. Po kwadransie wyczerpującej zabawy idziemy dalej. Skansen przedstawia miejscowość, którą zamieszkiwały 3 narodowości- rosjanie, buriaci i ewenkowie. Róznice w kulturach są bardzo widoczne. Rosjanie mieszkali w chatach- jakie znamy. Ozdobione jedynie ornamentami- troche mi to przypominało styl góralski- jeśli chodzi o zdobienia, buriaci w jurtach, a ewenkowie w „wigwamach”. Jest to kultura bardzo przypominającą mi...indian. wszak indianie przeszli do Ameryki właśnie z Syberii, więc nie wykluczone, że są to bardzo spokrewnione ze soba narody. Dosyć szybko obchodzimy skansen, idziemy jeszcze nad Angarę. Jest to urokliwe miejsce. Czaru dodają jeszcze 2 pasące się koniki tuż przy brzegu rzeki. Postanawiamy wrócić. Z początku zakładaliśmy wróćić na trasę przez wieś, ale była ona ....zamknięta. nie wiem, czemu, ale często w rosji zdarza się, że jakas miejscowość jest zamknięta np. bramą, kończy się nagle droga i przejazdu nie ma. Wracamy tak jak szliśmy. Wychodzimy na trasę. Po chwili zatrzymuje się gość-buriat. I za podwiezienie życzy sobie......100 rubli! Od osoby! Buriaci licza sobie za stopa!. Zaczynamy się targować i wkrótce cena spada do 35! ;o) po chwili buriat się orientuje,czemu go zatrzymaliśmy. Myslał, że chcemy od niego coś kupić(tak go zrozumiałam),a on nawet miejsca nie miał w marszrutce, bo jechał z produktami. No nic. łapiemy dalej. Machamy i .....nagle zatrzymuje się przy nas ........Kamaz. my oczywiście w smiech. Kierowca woła: dawajtie, dawajtie. Siadamy na rozwalonych siedzeniach, na jakiś gąbkach, a właściwie to spręzynach. Samochód się krztusi, ale jedziemy, rzuca we wszystkie strony. Sympatyczny rosjanin nawiązuje rozmowe. Odpowiadamy standartowo: my z polszy, my studienty. My pryjechali na tri niedzieli. I takie tam. Ten kamaz to fajna rzecz. Prawdopodobnie nic w nim nie działało....poza silnikiem. O prędkościomierzu można było zapomnieć. Wskazówka pokazywała 0. Inne liczniki również nic nie wskazywały. Wysadza nas z 3 km przed Listwianką. Idziemy i kogo spotykamy przy porcie? Dziewczyny grupy! Też jechały stopem. Wysiadły tuż przed naszymi oczami.;o) Myslimy, że kiepsko zrobiły, że podzieliły się z chłopakami na oddzielne 2 grupy. Wg nas powinni się wymieszać, łatwiej byłoby złapać. One umówiły się przy porcie, więc na nich czekają. My się smiejemy, że jeszcze sobie posiedzą- wiadomo, że 2, czy 3 facetów ma gorsze szanse na złapanie stopa niż dziewczyny, no ale.... patrzymy a tu chwilę póxniej chłopcy wysiadają z marszrutki. Wszyscy w komplecie. Tak myślimy, aby jechać w przyszłym roku na syberia na stopa. (ktoś od nas spotkał białorusina z minska, który własnie taki wypad sobie zrobił. Do irkucka mjechał 9 dni. Sądzę, że nie tka żle- zważywszy, że do samej Lizbony -ok. 4 tys. Km- jedzie się z jakieś 4 do 5 dni) Wieczór kończymy klasycznie. Właściwie można by o tym nie wspominać. Dzień w dzień, a raczje noc w noc. Ten sam scenariusz. Nawet te same teksty. Ja jestem z znudzona i z paroma osobami idziemy na „miasto”. Noc wyjątkowo ciepła. Cisza. Postanawiamy przejśc się do końca miejscowości. Ciemno. Mały ruch jednak jest. Samochody wyjeżdzaja czasem z nienacka. Michał woła bym zeszła na chodnik. Zdecydowanie bezpieczniej aż tu nagle...... to było przeżycie. Nie widząc niemalże nic w tych ciemnościach zapadam się pod ulicę po pas! Michał pomaga mi wyjśc. Oswietlamy sobie latarką ulicę i widzimy, a tu zarwany kawałek ulicy na sporej długości. Dałabym 2 kroki dalej, to wpadłabym cała. Nie wiem, czy tow ina kiepskiego podłoża ulicy(to tak jak promenada, tuż przy samiutkim jeziorze), czy też jakies ruchy tektoniczne- okolice jest katywne pod tym względem i czasem zdarzają się małe trzęsienia ziemi. Nieważne, ochłonęłam. Idziemy dalej, do centrum miasta. Życie kulturalne toczy się najwidoczniejw porcie. Tu jest ten piękny hotel, oraz kilka knajp wraz z dyskoteką Randewu. Dużo młodych pijanych rosjan. Pijani wsiadaja do samochodów. Życie jest piekne. Idziemy jeszcze troche po czym wracamy. Tym razem ide po chodniku. Wracamy ok. 2 w nocy. 23.08 środa. Wstajemy nawet wcześnie, bo ok. 8. Plan jest taki, aby dziś popłynąć gdzieś wodolotem. Chcemy udac się do Balszych Kotów, a z tamtąd na piechotę do Listwianki- ok. 20 km. Ja jestem za, bo nie mogłam się tego doczekać. Jest niestety dosyć wietrznie. Paulina zostaje na kwaterach, a ja z chłopakami ide do portu. Szukamy jakiegoś cennika. Nigdzie nie ma. Wodoloty kursuja jak chcą. Tzn. jeśli będzie, to będzie, jęsli nie to nie. Proste! Ponadto dosyc silnie wiało i prawdopodobnie większośc rejsów nie tylko wodolotami, ale również promami została odwołana. Nigdy nie widziałam takich fal na jeziorze. Po Bajkale pływają obiekty morskie. Kręcimy się trochę w okolicy. Idziemy na targ. Lubię takie klimaty. Na targu można wielu ciekawych ludzi poznać i przyjżeć się życiu miejscowej ludności. Za wiele nie mogłam poobserwować. Siadamy gdzieś na murku z pirożkami. Moja uwagę zwraca mały chłopiec. Na oko, 7, może 9letni. Taszczy jakąs wielka torbę, jakby to dla niego była norma, a za nim toczy się pijana mamusia. Siadają w naszym poblizu. Dzieciak gdzieś ucieka. Wygląda na wyjątkowo pewnego siebie- mały dorosły, mama gdzies tam się stacza pod murem. Postanawiamy mw końcu się ruszyc i pójść jedynie z 5 km. A potem wrócić. Tak jak w talcy tak i w listwiance droga nagle się kończy..... na jakiejś bramie. Ignorujemy ją i idziemy dalej. Ktoś nagle wyskakuje i każe nam zawracać. Krzyczy, że przejścia nie ma, czy trzeba płacić. Już dokładnie nie pamiętam. Wracamy się. Odbijamy w małą uliczkę. Takiej listwianki jeszcze nie znałam, ale widoki jak najbardziej nie były już mi obce. Chaty mieszkanców były nie remontowane chyba od 50 lat. Niektóre ledwo się trzymały w fundamentach. Dochodzimy do końca drogi. Stoi jakiś niewykończony budynek. Na oko- kolejny hotel. Obok ładna polanka. Postanawiamy zrobic sobie sniadanie i widząc fajne ławeczki pod daszkiem na tej polance rozkładamy jedzenie. Nagle przybiega kolejny jakis mężczyzna i mówi, że 50 rubli za jedzenie- okazało się, że weszliśmy w „piknikową zonę” - zmywamy się. Dalej to też teren zamknięty. W dole widzimy jakieś domy, a przed nami kolejna brama. Tym razem to jest już jakieś obserwatorium- pewnie obiekt wojskowy. Wchodzimy. Nikt do nas nie podbiega poza ciekawskimi psami. Wychodzi jakas kobieta. Chyba pracownica tego obserwatorium. Pytamy o drogę do Balszych Kotów. Kobieta za dobrze drogi nie zna. Mówi, że łatwo się zgubić,a przejście do tej miejscowości zajmie nam 2 dni. Że w jeden dzień tego nie przejdziemy, ale jak podkreśla, nigdy tam nie była, przynajmniej nie jechała drogą. No nic. idziemy pod górę. Łysy chyba ma dość. Ale jak zwykle, nastepnego dnia.;o) Faktycznie łatwo się zgubić są 3 drogi i nie wiemy gdzie iść. Idziemy wpierw w lewo. Strome wejście, ale gdy dochodzimy na górę jest jedynie wieża obserwacyjna. Schodzimy na dół. Tym razem kierujemy się w prawo. Między czasie, Michaś biega po lesie i zabawia się w grzybiarza. Co chwila wybiega z jakims grzybem. Idziemy prosto i znów brama. To już jest obserwatorium. Ktos znów nas wygania. Niespecjalnie nam się już chce. Trochę się nudzimy. Wracamy do tego samego miejsca. Zostaje nam droga prosto- to na pewno ta do Bolszych Kotów. Nie chce nam się. ;o) wracamy z grzybami. Z powrotem widzę tą samą panią, pijana śpi, 2 innych pijaczków postanawia ją podnieść. Takie obrazki. Na marginesie rozbawia nas znak zakazu wjazdu na lód samochodami. Nieźle musi być tu w zimę. Podobno cały Bajkał zamarza.to tyle. W ogóle ten dzień był jakiś nijaki. Każdy czyms próbował się zająć. Z paulina wieczorkiem postanowiłyśmy jedynie pójść do sąsiedniej miejscowości po pamiątki. Michał zafascynowany grzybobraniem namawia do biegania po lesie. Jakoś nie mam ochoty. Postanawiam wrócić na kwatery. Wracam jakims moskwiczem do Listwianki. Nie byłam jedyną autostopowiczką tego pana, bo poza mną jeszcze jechał jeden gość. Reszta dnia, a raczej wieczoru zleciała leniwie. Na byczeniu, praniu i ogarnianiu samego siebie. Nawet wódka lac się nie chciała. 24.08 czwartek. Rano jedziemy autokarem do irkucka. Wczoraj byliśmy naprawde przestraszeni, że niedostaniemy się do miasta. Dosyć szybko rozniosła się fama, że biletów na autobus nie ma, marszrutki nie jeżdża, a z wodolotami......nie wiadomo. Całe szczęście udało nam się dostać bilety- za jakieś 60 rubli. Jechaliśmy ponad godzinę w ścisku i przejściu. Nie wiedzielismy gdzie wysiąść. Całe szczęscie na przystanek wyszedł po nas Krzysiek, który do Irkucka przyjechał kilka godzin wcześniej. Rozdzielamy się. Zaopatrzeni w przewodnik „podbijamy” miasto. Pierwsze kroki stawiamy w Szanghajce- targ prowadzony w wiekszości, a może i w całości przez chińczyków. Słychać chińsko- rosyjski. Klimaty generalnie sa znane- stadion(tylko nie takich rozmiarów). W scisku stanowimy łatwy łup dla kieszonkowców. Na szanghajce można dostać niemal wszystko. Powoli wychodzimy. Bieda tutejszych mieszkańców jest jasno widoczna. Ku mojemu zdziwieniu, sporo jest żebrzących romów. Oczywiście ioch praktyki sa znane chyba wszedzie(zresztą chyba nie tylko ich). Pozostawiają własne dzieci gdzieś na ulicy, by zbierały pieniądze. Moja uwage przykuwa mała dziewczynka(może 4 letnia), która sama siedzi w łachmanach na chodniku. W deszczu. Z michałem robimy zdjęcia dziewczynce. Jakoś nie mam sumienia, choć zdjęcie zrobiłam. Wrzucam drobne dziecku, choć i tak wiem, że i task jej to nie pomoże w niczym. Bo to przecież pieniądze dla rodziców.:/. Udajemy się powoli na główny deptak. Znajdujemy się w centrum Irkucka. Mijamy stare chaty- widok nader powszechny. Charakter miasta był nadane głównie przez Polaków, jednak szkoda tego widoku. Można było się domyslec jak pieknie wyglądał w czasach „prosperity”;o). Skręcamy w ulicę Marksa- w każdym mieście jest ulica Marsa, a zraz przy niej Lenina. Nie inaczej jest i tutaj. Marksa jest cała rozkopana. Musimy iść ulicami, co wprawia mnie w obawę. Zresztą nie bez przyczyny. Tutejsi kierowcy nie wiedzą co to jest kierunkowskaz, pierszeństwo, czasem i nawet klaskson. Watpię nawet, czy co poniektórzy znają kodeks drogowy- tu mała poprawka. Podobno jako taki, w Rosji nie istnieje. Nie wiem, ale wszystko by się zgadzało. Po drodze spotykamy ta Polkę z dziwnym akcentem. Jednak miała rację, że się spotkamy. W Irkucku studiuje. Idziemy dalej ulica lenina. Załatwiamy parę spraw po drodzę jak pocztę, czy kafejkę internetową na Suhe Batora. Kierujemy się w stronę Angary. Szukamy „pięknego parku z fontrannami”. Tak mami nas przewodnik. Rozglądamy się wokół. Rozwalająca się kamienica, jakis pusty stawik z zardzewiałymi rurami. Hmmm to chyba kiedyś była fontanna. Czyżby? ;o) Nieee, chyba nie to. I faktycznie dalej ukazuje się nawet ładny park i plac. Wszystko właściwie było by w porządku gdyby nie fakt, iż trzeba przejść przez ulicę. A na rosyjskich ulicach zawału można dostać. Trzeba mieć oczy wokół głowy. To było spore przejście dla pieszych. Tak mniej więcej 25 metrowe. Napawam się strachem, bo kilka minut wcześniej mało co nie przejechał mnie samochód. Przebiegamy w pośpiechu(biedne babcie;o)). W trakcie spaceru zwiedzamy 2 cerkwie, przy których robią sobie zdjęcia pary młode- a jakże!. Idziemy tylko do sklepu. Robimy zakupy i kierujemy się nad brzeg. Leniwie wracamy już na dworzec. Wsiadamy do pociągu do Ułan- Ude. Mniej więcej 600 km drogi. Ja jestem bardzo ciekawa, co tam będzie, bo słyszałam, że to centrum szamanizmu, a Irkuck średnio przypadł mi do gustu. Fakt, faktem chaotycznie jak wszędzie, ale bez charakteru. Rozsiadamy się w pociągu, jedziemy, aż tu nagle słyszymy „witajcie bracia słowianie”. To ci sami policjanci, którzy chcieli nas wysadzić w swierdłowsku. Zapraszamy ich by wpadli na jednego. Mówią, że przyjdą. Nie przyszli. Ale to było do przewidzenia. Miła niespodzianka. Tym razem byli znacznie milsi. ;o) 25.08 piątek. Do Ułan- Ude przyjeżdżamy o godzienie 6.45. Wychodzi po nas pani prezes poloni w Ułan-Ude. Czekają na nas już marszrutki, które zabiora nas do akademika. Warunki w akademiku sa jeszcze „śmieszniejsze”, niż te w Irkucku- prysznice "otwarte na oścież podobnie z było z toaletami. tego nie da sie opisac. O 9 busy są z powrotem. Tym razem razem z Julia i Olą(negro-buriatka mówiąca po polsku) mają nas zabrac do Dacanu, czyli swiątyni buddyjskiej. Obchodzimy klasztor i wchodzimy do swiątyni. Mnie się podoba. Przez chwilę czuję się jak w prawdziwej azji(sic!), tybecie, czy w podobnym innym miejscu. Mnisi odprawiaja mantry i co chwila rzucają ryzem(?). składamy hołd Buddzie i dokonejmy ablucji- leje wodę wpierw na dłoń, moczę usta i myję twarz. Z elą kręcimy kołowrotki jak szalone- buddyjskie modlitwy i zyczenia- co by pomóc szczęściu. Trochę chodzimy po okolicznych straganach. Część z nas robi zakupy, aż za duże. Ja jedynie skusiłam się na kadzidełka. ;o) Mamy już jechać dalej, ale brakuje jednej osoby. Karoliny. Jak zwykle, ta uciekła do jakiegos lamy- szamana, astrologa, czy cos takiego, po przepowiednie, namaszczenie przed lotem. Karolina bardzo boi się latać samolotami, a dziś wieczorem miała nas opuścić i leciec z Irkucka do Moskwy- tymi samymi liniami lotniczymi, które się niedawno rozbiły. Ponad 100 zfginęło. Tez bym się bała. Jedziemy na wzgórze Jeleni, z którego rozpościera się panorama na miasto. Tuz przy wzgórzu znajduje się cmentarz szamański. Większość z nas chce na niego iść, bardziej niż na wzgórze. Julia- nasza przewodniczka zresztą też. Co chwila nalega na tatę(jednego z kierowców- Buriata) by tam się udac. Jednak ten ją karci. Podobno kobiety nie mogą tam chodzic, ale i tak część osób tam poszła. Ja jednak uszanowałam to. Wspinamy się na wzgórze. Widac ogormne serge- totemy ze szmatkami. Troche przypomina suszące się pranie, ale co tam.;o) Idziemy na skałkę z Jeleniami- legenda głosi, że kobieta rzuciła się w przepaść, właśnie z tej skały, a z miłości za nią jej mąż. Ale czemu jelenie? ;o) nie pamiętam. Jest szalenie zimno. Większośc z nas się snuje. Jesteśmy nie lada zmęczeni, ponieważ spaliśmy dosyć krótko. Po godzinie znów ruszamy. Tym razem kierowcy nas gdzieś wiozą. Sami nie wiemy gdzie. Po dosyć dłuższej i krętej jeździe zawożą nas do kolejnego Dacanu. Już nie jest tak ciekawie jak poprzednio. Dacan troszkę kiczowaty z białej cegły. Poprzedni był drewniany taki....chiński.;o) jesteśmy głodni i zmarznięci. Całe szczęscie jest jakaś knajpka. Fundujemy sobie jakies jedzenie. Biorę pozy, gulasz i bawarkę- nieznosze bawarki, ale oni ja pija wszędzie. Teraz mamy jechać do skansenu. Padamy na twarz, dlatego prosimy abyśmy się rozdzielili, bo nie mamy już siły. Częśc z grupy- jednak decyduje sie na wycieczke, reszta do akademików, a własciwie to do miasta. Zwiedzamy Ułan-Ude. Wysiadamy przy głównej atrakcji miasta- największej głowie Lenina na świecie. Jest pieikny! Fenomenalne dzieło. Przy okazji załatwiamy swoje sprawy- jak poczta, znaczki, telefony. Śmieszna sytuacja była, bo tak jak w Irkucku zabrakło znaczków, tak tutaj nie ma pocztówek(tzn. nie ma z U-U, są jedynie całe pakiety lub z ...Arszanu. a gdzie jest arszan?). Kolega filatelista jednak chce za wszelką cene kupic znaczki, ale nieugięta urzędniczka mu niechce sprzedać, bo nie ma kartki(nie kupił) . po tym epizodzie idziemy głównym deptakiem- arbatem, idziemy na targ, robimy jedne z ostatnich zakupów, już na powrót, jakies suweniry z Rosji oraz na „teraz”. Wsiadamyw tramwaj i wracamy do akademika. W tramwaju robimy sobie sesję zdjęciową. Miejscowych to nieco dziwi, ale co tam. Po paru godzinach wszyscy są już w akademiku. Wieczorem idziemy na spotkanie z polonią. Szczerze- nie bardzo mam ochotę. Jedyne o czym marzę to sen. Poza tym humor tez mi średnio dopisuje, a właściwie to w ogóle. Jedziemy do biblioteki. Ogólne powitanie, zastawiony stół jedzieniem. jest .......nudno. nie przepadam za takimi klimatami. Przemówienia, czytanie wierszy, zaproszenia z obu stron. Później robi się neico weselej, bo zaczynamy spiewać. Choć ja za ta czynnoscią nie przepadam. Idą w ruch szlagiery typu: Hej sokoły, szła dzieweczka, oczy czarnyje. Ot takie biesiadowanie. Ale generalnie było smieszno- ironicznie. Jakaś diewojka spiewająca rosyjskie pieśni oraz akoredeonista , który znalazł się w tym miejscu chyba przez przypadek. Jedna pieśń była interesująca mianowicie hymn buriacji. Podobał mi się. Trochę śmiechu było jak Zbynio tłumaczył Rosjan. Zupełnie bez sensu, bo wszyscy rozumieli, ale on chciał się pokazać, a raczej wykazać. No nic. Impreza skończyła się ok. 20. dostaliśmy jeszcze zaproszenie do polskiego kościoła, by spotkać się z księdzem następnego dnia. nie zamierzam korzystac. 26.08 sobota wiekszość wstała rano i pognała do kościoła. Ja z paroma osobami zostałam. Byczymy się do południa. Chyba jako jedyni pozostalismy. Ok. 13 wychodzimy. Łapiemy jakąs marszrutkę. I to był błąd. Moglismy jechać tramwajem 2 przystanki,a tak błądziliśmy po mieście z 20 min. Ludzie krzyczeli, że z sumkami jestesmy. Miejsca mało, ktos mi grozi mandatem, ja nie rozumiem, coś odpowiadam wściekła: ja budu placic. Poza rtym jakby tego było mało to czas nam ucieka i plecak mi się dodatkowo popsuł. ciuchy wysypują się na ulice, gubie kosmetyczkę i w ogóle zbieram swoje rzeczy z chodnika. Zdązamy. zegnamy si.ę z julią i jej rodziną. Okazało się, że Julia- studentka dziennikarstwa na UW jest koleżanką z roku siostry Łysego. Zrozumiałe? Mjam nadzieje. ;o) odjeżdżamy o 13.45. hymn buriacji jest grany. Jednak prawda co mówili, że przy każdym pociągu odjeżdżającym z U-U grany jest hymn. Macham z okna pociągu na do widzenia Julii. Wiekszośc z nas jest skacowana i chora. Dlatego jest taki spokój. Prawie wszyscy ida spać. Taki spokój będzie niemalże do końca. Nikt nie spiewa. 27.08 niedziela dalej jedziemy koleją. Nudy, nudy, nudy. Co druga osoba zdycha. Ten ma gorączkę, tego gardło boli, a kogos innego brzuch. Nie jedziemy bajkałem, ale komfort jazdy jest nieznacznie gorszy. Całe szczęście nie ma tej piekielnej klimatyzacji i okna można otwierać. Jest swieżej. Pogoda się zmienia. Jest typowo jesiennie. W nocy dosyć zimno. Prawdziwa Syberia. Czas jako tako mija w rytmach Kasty. Niemal każdy snuje się po pociągu poszukując czegokolwiek i kogolwiek by się nie nudzić. A to dopiero początek dnia. Nikt nie pije? Pewnie do czasu. I racja, wieczorem łysy z chłopakami pił wóde(i poszedł spać) a ja z paulina, michałem i marta postanwiamy w końcu pójśc do restauracyjnego. Kupujemy sobie po browarze- az całe 35 rubli za sybirskają koronę(ok. 4 zł). Pisałam już, że to nie bajkał? Ale restauracyjny pożądny. Dalej zasłony w oknach, firany i kryształy na stole. Nawet tv i dvd. Fajne te dvd- stoi na kartonie i skrzynce po piwie na dodatek obwiązane taśmą, by wszystko się trzymało. Ciekawa konstrukcja. i własciwie to były jedyne atrakcje tego dnia z pociagu. 28.08 poniedziałek Standardowy dzień w pociagu, który wolno się toczy. nudy. Kasa się kończy mam ostatnie 10 rubli. Żarcie tez zresztą się kończy. Byle do Moskwy. A tu jeszcze 2 dni! Jak tu przezyć za złotówkę 48 godzin? 29.08 wtorek Cóż, jedziemy dalej. Nic się nie zmnieniło. Ten sam pociąg, ten sam kierunek, tylko kolejny dzień. Jest spokój cisza, nawet pisać mi się nie chciało. Kasy brak. Byle do moskwy by wymienic dolary. 30.08 środa o 4.41 mamy być w Moskwie. 2 godziny przed przyjazdem, prowadnice wszystkich budzą, aby każdy zdążył na toalete i zdanie poscieli. Okazało się, że zgubiłam ręcznik, który jest w każdym komplecie. Te prowadnice ogólnie sa baaardzo niemiłe. Nie lubię ich. Potrafiły ci tuz przed nosem zamknąć toalete i powiedzieć szorstko :ZONA! Nawet na minutkę nie puszczą, bo ZONA! Po pierwsze chcę się wytłumaczyć, iż ręcznika jakże pięknego nie wziełam. W domu mam takich, a nawet ładniejszych, kilka. Prowadnice wciąż mnie szturechają by zapłacić. Nie tylko ja jestem w takiej głupiej sytuacji. Agata zgubiła.......prześcieradło. ma płacić 100 rubli. Sajgon. I takie prowadnice nie przeliczą, czy gdzies coś się nie schowało. Ma dana osoba oddać komplet. Dorabiają sobie dziołchy. Ręczniczka nie znalzałam. Zrzuciliśmy się po 10 rubli na ręcznik. Niech sobie loda kupią. Mamy 18 godzin w Moskwie. Ciut przy dużo. Wtedy było z 12, a było aż nadto. Dochodzimy do siebie przed leningradzkim. Jest jeszcze ciemno. Wchodzimy do metra i jedziemy na białoruską. Dom coraz bliżej. Pierwsze co robimy to kierujemy się na park kosmonautyki. Jest tam pomnik robotnika i kołchoźnicy. Przy parku jest świetny widok na ostankino. Podobno zamknięte. Zwiedzamy sobie park. Nawet ładny. Oczywiście wszystko balszoj. Pogoda nareszcie dopisuje. Zwiedzamy tupolewy, widzimy fragmenty jakiś satelit. Całkiem fajnie. Otwierane sa knajpeczki. Słychać nawet bałkańskie rytmy. No proszę! Zaraz potem mega hit białyje rozy! Z pauliną odstawiamy jakis disco taniec, dzięki czemu zwracamy na siebie niezłą uwagę. ;o) jest smiesznie. Następny w planie był Lenin. Stoimy w kolejce. Dosyć szybko się przesuwa. Wszędzie stoją ochroniarze. Trzeba przejśc kilka bramek zanim się dojdzie do mauzoleum. Sprawdzają, czy czegos nie masz. Oczywiście zakaz jest wszelkich telefonów i aparatów- no to akurat jest jasne. Wchodzimy do środka. Czuje się dziwnie. Cisza, ciemno. Lezy lenin w gablocie. Taki mały i pomareańczowy. 10 sekund ogladania i to wszystko. Ok. za mauzoleum jest jeszcze pochowany dzierżynski,. John reed, niejaki stalin. Pogoda się pogarsza, chłodno i deszczowo. Później kierujemy się na majakowską. Wyczytałam, że niedaloeko majakwskiej sa pietriarsze prudy- tam gdzie w „mistrzu i malgorzacie” ukazła się Berliozowi i poecie Woland. Początkowo mieliśmy iśc piechotą twerska, ale był to spory kawałek drogi, więc decydujemy się na trolejbus, czy po prostu bus. Po 20 minutach stania mamy dość. Mamy już iść na metro, aż tu nagle podjeżdża autobus. Koszt biletu: 15 rubli. Duużo. Przynajmniej nam się tak wydaje. Ale pozniej się okazało, że to normalna cena. Nieważne. wchodzimy do metra. Z majakowskiej idziemy balszaja sadowaja, apotem od razu na prudy. Hmmm sympatyczny skwerek. Może nie jest to czego oczekiwaliśmy, ale jest miło. Przypomina mi starą ochotę, albo raczej mokotów- taki mniej więcej klimat. Jesteśmy głodni. Wyjmujemy kuchenki, makaron, sosy i pichcimy. Między czasie gramy w karty, albo chowamy się przed deszczem.;o) po 1,5 godzinie gotowania, wygłodniali rzucamy się na jedzenie. Trochę się przypaliło, ale i tak uważamy, że było pyszne. ;o). Na prudach siedzimy jeszcze godzine. Opuszczamy urocze miejsce i ruszamy na Uniwersytet. Uniwerek moskiewski to nasz Pałac Kultury.(aha spotykamy Olge i Grzesia) No w naszym jest collegium civitas i par einnych szkół. Jest.....balszoj. to zupełnie inna moskwa. Taka spokojna. Wszędzie czyściutko. Jest ładnie. Ogrody zadbane, tylko chodniki krzywe i te nenufary..... zelazne nenufary w fontanie, w której nie było chyba nigdy wody. ;o) idziemy na punkt widokowy. Super panorama. Widać jeszcz stadion na łużnikach, skocznie narciarską i pozostałe 4 pałace kultury( a jest ich 7). Wydajemy ostatnie pieniądze na koszulki, matrioszki, spinki , kartoszki i browara.;o). Mnie ten browar trochę zakręcił. Niebezpiecznie później było schodzić z górki, no ale dałam rade. Schodzimy pod skocznie. Nie wiedziałam, ze moskwiczanie mają wyciąg ze skocznią- to takie nasze szcześliwice. ;o). Postanawiamy teraz pójśc piechota do parku kultury. Jednak to nie był ten skwer gdzie byliśmy poprzednio. Moskwa nas zaskakuje. Z mostu widzimy olbrzym,i- jak wsyztsko- pomnik cara- chyba aleksandra 1 na frachtowcu. Fajne, naprawde fajne. Park kultury to park rozrywki, lunapark. Odpuszczamy sobie, natomiast paola z michałem ida naprzeciwko do parku rzeźby. Między czasie spotykamy........Stewarta! a miał być w Londynie. Okazało się, że nie ma biletów do londynu i nie wiadomo kiedy będą. Ciekawe. Po krótkiej rozmowie żegnamy się, natomiast my powoli kierujemy się już na Arbat. Zmęczenie nam dokucza.. po drodze, na bulwarze sewastopolskim robimy jeszcze zakupy za ostatnie pieniądze. 2 bochenki, żółty ser- nareszcie, majonez, serki topione. na więcej nas nie stac. Całośc ok. 40 rubli. Oczywiście trzeba jeszcze alkohol kupić. Kupuje kilka Sybirskich koron i Bałtik, plus drink „gin z tonikiem”. Nie mam nic. jestem spłukana. Ledwo co idę. Na arbacie tuz przy pomniku okużdżawy zasiadamy przy wolnym stoliku, wyjm,ujemy jedzienie i robimy kolację wśród tłumu loudzi i pomiędzy gośćmi arbackich restauracji. Nie mam już siły. Śpię jedząc. Jedząc spię. Poza tym jestem tak przeraźliwie zmęczona, że czuję się jakbym była pijana. Po półgodzinnej gehennie naqreszcie jesteśmy w pociągu. Półprzytomna leżę na koi. Chyba ruszamy. Jest! Jedziemy do brześcia. Paulina pyta się czy chcę herbatę. Ja zmęczona odpowiadam, że tak i......usypiam w ciągu 30 sekund! 31.08 czwartek. Godzina 12. Jesteśmy już w Brześciu. Pogoda jest nieprzyjemna. Leje jak z cebra. Część ludzi idzie na miasto na obiad. My postanawiamy zostać przy bagażach. Nie mamy nic. jesteśmy przeraźliwie głodni. Mam jeszcze jakieś 2 dolary. Dostaje w zamian ok. 7 000 rubli białoruskich. Da się przeżyć. Od razu kupuję pirożki, tym razem z dżemem –pychota- za raptem 280 rubli (ok. 30 groszy). Z pauliną postanawiamy pójść na browar do dworcowego baru. Tu czas stanął w miejscu. Właśnie jest przerwa. Pani nas nie dość, że nie obsłuzy, bo przerwa, to nawet nie powie, kiedy ta przerwa się skończy. Uroczo! Idziemy obok. Bar otwarty. kupujemy Paskudny browar. Mimo, iż bałtika, to nie smakuje nam. Przeterminowane. Robimy się głodni. Czas ugotować makaron z sosem.Wpadamy na genialny pomysł. Po co gotować wodę na kuchence, skoro można wziąć z baru wrzątek. Na Mission Impossible wysyłamy Maćka. I owszem, miła pani się godzi. Po paru minutach chłopcy wracają........z 2 litrowymi garnkami! Kobiecina przerażona robi wielkie oczy! My w śmiech. Nie można nas było opanować przez 5 minut! Wszyscy w barze mają zapewnioną przez nas rozrywkę. Biedna ekspedioentka myślała, że M. przyjdzie z małym kubkiem, a on stawia gar na ladę! Chłopcy uciekają speszeni. Ale i tak im się udało wykombinowac wrzątek. Z sąsiedniej restauracji. Od razu z gotująca się woda idziemy pod ekstra znaleziona miejscówkę na dworcu- pod schody. Tam rozstawimy butle, rozwinijamy karimaty- i sniadanie u Tiffaniego gotowe. To była wielka konspiracja.l nie wychodziliśmy byliśmy cicho. Wtem nagle pojawił się przy nas soldat. Przestraszeni myslimy „ no ładnie. Wpadliśmy”. A soldat jedynie „smacznego”. No tak, my biedne studienty. Po wkusnym obiedzie zbieramy tobołki. Czas już wracać. Tym razem nigdzie nie byliśmy w Brześciu. Pogoda była fatalna. To tyle. Ok. godziny 16.30 następuje odprawa celna na dworcu. Widzę, że ten żołnierz, który nas nakrył jest celnikiem. No ładnie. Niemniej jednak, wsyztsko ejst ok. wsiadamy do pociągu i ruszamy do Terespola. Widok Bugu wzrusza nas niesamowicie. Polska! Ok. 17 już jesteśmy na terespolskim dworcu. Do pociągu do warszawy jest trochę czasu więc postanawiamy jakoś sobie czas zagospodarować. Od razu wszyscy dzwonią do Polski. Wsyztsko ok., nawet szczęsliwi. o godzinie 18.45 wsiadamy do pociągu do warszawy i ruszamy. W pociągu odczuwalny jest smutek i koniec. Co możemy robić w pociągu. Oczywiście klasyka. Trzy godziny mijają jak z bicza strzelił. To już jest koniec. Widok pałacu kultury i mariotu z daleka wcale mnie nie ucieszył, choć warszawa wyglądała tego wieczora naprawdę ślicznie. O 22 zajeżdżamy na Centralną. Nie wierzę. To już jest naprawdę koniec. Żegnamy się wszyscy i powoli się rozchodzimy. Każdy jedzie w swoją stronę. Wychodzę z podziemi, tramwaje, autobusy, gwar warszawski. Smutno mi. Czuć już jesienny wieczór. Chłodno. Czekam sama na 10, która zawiezie mnie prosto do domu. Nie mam najwmniejszej ochoty. Zamyślam się już wspominam. Niestety nagle drzwi się otworzyły i pokornie wsiadam do tramwaju. KONIEC.
-
Ja miałam coś podobnego. Byłam w Wawie na modlitwach o uwolnienie - specjalnie nade mną. 4h. W drodze powrotnej nagle poczułam - co prawda tylko na kilkanascie sekund takie głebokie uwielbienie Boga. było to o tyle niezwykle, że przeciez w ogole nie odczuwam uczuc pozytywnych i głebokich...a nastepnego dnia obudzilam sie jak zwykle i tez zwatpilam, tez sobie wkrecilam, ze psychologiczne itd. Ja przez te psychiatrie trace Wiare. ja to myślę, że trzeba było się tego trzymać j sobie sama ta wiarę zabrałam, właśnie mówiąc o tych dyrdymałach. tak myślę. -- 15 cze 2012, 19:46 -- nie wiem, czy bym wytrzymała 4 godziny. ja kiedys doswiadczylam czegos niesamowitego- spoczynek w duchu swietym.kidys na rakowieckiej w kosciele byl jakis charyzmatyk, no i namaszczał krzyzem czoła. ludziesie ustawiali i patrze, a oni padaja jak muchy. ja sobie mysle o cholercia. jak doszlo do mnie to ja fik, do tyłu. to bylo cos niesamowitego- masz pelna swiadomosc tego co sie dzieje, ale ciało jesty takie ciezkie, tak rozluznione na maxa.
-
cud miód malina!!!
-
14.08. Poniedziałek Nudny dzien jazdy pociągiem. Każdy umila sobie czas jak tylko potrafi. Jedni spią, inni grają w scrabble lub karty, zwiedza krajobraz za oknem. Ktos tam jeszcze pije. I tak w kółko. Każdy jako tako przejawia entuzjam i przepełniony jest energią. Wagon jest bardzo wesoły. Jest głośno i radośnie. Szaleńczo wybiegamy na perony podczas postoju i delektujemy się nie tylko widokami, ale także specjałami babuszek handlującymi na peronach. Mają niemalże wszystko co może się przydac w podróży(a czasem i nie)- od produktów spozywczych począwszy(pirożki z kapustą- polecam), przez alkohol, cigarety, gazety, a na wełnianych swetrach , futrzanych czapach i szklanych wazonach skończywszy. Znajdujemy sobie zajęcia jak tylko potrafimy. Naszym obiektem żartów jest nie tyle nasza prowadnica, co jej obowiązki, albo raczej różne ichniejsze zasady. 2 razy na dzień biega po korytarzu z odkurzaczem powtarzając tekst: bierice nóżki. 2 słowa, a tyle radości. Do większych spazmów śmiechu doprawadza nas jeszcze jeden fakt, którego do tej pory zrozumieć nie potrafimy. W Bajkale, w najlepszym transsibie do objawów luksusu zaliczają się m.in. dywany w korytarzach. Wszystko byłoby ok., gdyby nie fakt, że na tych nie najgorszych chodnikach leży .....paskudna szmata. Na pytanie, czemu ta szmata znajduje się na dywanie prowadnica odpowiedziała, aby dywan się........nie brudził. W takim razie....po co dywan? aha, no i te ich zony sanitarne. ale to nie głupi pomysł w zasadzie. Jakoś dzień zleciał. Zakoczył się typowo, czyli alkoholowo. Aha fasolki wszytkim się podobają. 15.08. wtorek Kolejny dzień w transsibie. Niektórzy odsypiają wczorajszy wieczór. Sielsko, anielsko, czasami nudnawo. W końcu wieczorem postanawiamy zwiedzić pociąg. Wpadamy na jakże genialny pomyśł. Idziemy do restauracyjnego. Po drodze mijamy kolejne płackartne. Zaduch w nich jest niesamowity, bo nikt okien nie otwiera. Zakaz prowadnic- klimatyzacja! yhy. Być może i jest, ale popsuta. Mijamy kupienne. No to już jest luksus w pełnej krasie. Waldorff Astoria Syberii. Romantyczny półmrok, zasłony w korytarzach, dywan....ze szmatą. Dochodzimy do restauracyjnego i.....zamkniety. tuz po 22. no tak „zakryty”. Na naszych zegarkach jeszcze wcześnie.ale nie wzieliśmy pod uwagę zmiany czasu. My dalej funkcjonujemy wg czasu warszawskiego, a minelismy już chyba z 2 strefy. By przyzwyczaić pasażerów do zmiany czasowej, codziennie o 2 godziny wcześniej wyłączaja światło. Wracamy niepocieszeni. W drodze powrotnej poznajemy 4 anglików. Pijących wódkę! Uczymy ich pic po polsku. Trudne zadanie....nawet dla mnie. Hehe. Gadka – szmatka. Okazuje się, że jadą do pekinu. Wszyscy są studentami i nawet 2 dziewczyny jako wolontariuszki pracowały w więzieniu. Opuszczam wesołych spiewających Marleya anglików, zreszta już dość dobrze upojonych rosyjskim alkoholem. Mój angielski nie jest na tyle dobry by porozumieć się z nimi. Nie wiem, czy to wina alkoholu, czy też ich „nietelewizyjnego”, nieznanego mi akcentu. A może jedno i drugie. W naszym wagonie właściwie podobny obrazek. Łysy z resztą chłopaków śpiewają fasolki i hiciory wyjazdu tzn. Baranka, Celinę i inne pios. Kazika. Nie pomagają nalegania prowadnicy, ani ludzi obok, by się uciszyć. Nagle z nienacka pojawia się rosyjska milicja i........cisza. rządają dokumentów. Ja z Karolina byłam w strategicznym miejscu(obszczennie- miejsca siedzące na korytarzu - naprzeciw miejsc plackartnych - kuszetek. Ta klasa pociagu jest otwarta nie ma nigdzie drzwi.) dzieki czemu milicjanci nas niezauważają. Niestety my nie mamy tyle szacunku do policji co rosjanie, wiec wszyscy w smiech. Po chwili głosy milkną na grośbe wysadzenia nas w swierdłowsku. Właściwie grozi to jedynie Łysemu. Borys stara nas się uciszyć. Po 15 minutach grozy milicjanci oddają paszporty. Cisza, spokój. Impreza skończona. Wiekszośc grzecznie kładzie się spać. Swierdłowsk(obecnie Jekaterynburg, ale najwidoczniej ta nazwa miasta, choć przywrócona po upadku ZSRR, nie funkcjonuje). Przy dworcu znajduje się(podobno) czarny obelisk oznaczający granicę euro-azjatycką. Godzina druga w nocy. Część osób wychodzi. Z Michałem i Pauliną szukamy kamulca, nie znajdujemy. Zaczyna być zimno. Wszak jesteśmy już na Uralu. Czuć, że wjeżdżamy już do Azji. Część europejska stosunkowo ciepła, azja już nie specjalnie. Po krótkim postoju szybko wsiadamy do pociągu i jedziemy dalej. 16.08.środa Tym razem jest już spokój. Jedziemy dalej. Co robić? Zwiedzamy krajobrazy. Mijamy Ałtaj i Sajany. Pogoda dopisuje. Jesteśmy pod wrażeniem fajnych widoczków, drewnianych wiosek,w których czas się zatrzymał. Zatrzymujemy się w krasnojarsku. Znany jest z ładnego ...dworca. pociągiem jedzie mnóstwo zachodnich turystów. Zwłaszcza Amerykanów i Anglików. Przeważnie są to osoby starsze. Tania się rozkręca. Łysy również. ;o). Generalnie dziewczyna się z nami oswaja i zaczynamy wesoło rozmawiać i do siebie wzajemnie przekonywać. -- 15 cze 2012, 16:44 -- 17.08. Czwartek. Dojeżdżamy do Irkucka. Na godzinę przed irkuckiem wysiada Tania. Żegnamy się, życzymy szczęscia. Mijamy Kolejne miasta, miasteczka, wsie. Z pociągowych głośników dochodzi „Blues suede shoes”, a za oknem drewniane, rozwalające się domki na tle majestatycznej fabryki. Nazwy miejscowości są czasem ironiczne np. „karier”. 4 domy na krzyż, uklepana droga i podupadły kołchoz. Prawdę mówiąc przygnębiający obraz. Za tymi domami i łąkami, stoi ogromna fabryka z 5 kominami niczym titanic. Pewnie tak jak on, idzie na dno i przełamany jest na pół pomiedzy kapitalizmem, a komunizmem. Do Irkucka dojeżdżamy o 9 tej. Dworzec właściwie nieczym się nie rózni od pozostałych w tym kraju. Jak zwykle w pistacjowym kolorze, zadbany, klasycyzm sowiecki. ;o). Jest czysto. Wychodzimy z dworca na ulice i.....azja. w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jesteśmy przerażeni ruchem uilicznym. Główną zasadą jest....brak zasad. Pasy przed dworcem są umowne. Samochody wymuszaja pierwszeństwo, przecinają ulicę na wskroś. Ludzie przebiegają. Chaos, chaos, chaos. Klaksony, krzyki. Zaczyna mi się podobać. Szybko ładujemy się do wynajętego autokaru, który stanął na środku ulicy i blokuje ruch uliczny(oraz tramwajowy;o)). Pierwsze co się rzuca w oczy to kierownice po prawej strony. Rosjanom z tej częsci kraju znacznie i łatwiej i taniej sprowadzać auta z Korei, czy Japonii, niż np. z Niemiec. Logiczne. Po małym chaosie organizacyjnym naszej grupy naresazcie ruszamy i kierujemy się na Wierszynę- polskiej wsi. Przy okazji zwiedzamy Irkuck z okien autobusu. Mijamy powszechne widoki, stare ledwo trzymające się, drewniane chatynki i cuda sowieckiej archotektury- betonowe klocki, „bezosobowe” budynki czyli mieszkania. Wymieniamy w jakimś hotelu dolary po całkiem korzystnym kursie-26,650 za $. Nikt nie pobiera prowizji, nie wybrzydza. Cud miód. Nie to co w moskwie, że pobierają 30 rubli za wymianę, a czasami nawet 500-przypadek Basi. Droga do Wierszyny jest długa. Nasi kierowcy nie zbyt znają drogę., dlatego też pytają się miejscowych gdzie jechać. Stan dróg jest fatalny. Asfalt najczęściej znajduje się przy większych miejscowościach. Później się kończy i jedziemy drogami „polnymi”, które dosyć często są drogami głównymi, międzymiastowymi. Zadko kiedy jest to droga szutrowa. Co jakiś czas mijamy pomniki upamiętniające ofiary na drogach. Czasami stoi przy nagrobku stolik i siedziska, by można było wypic na zdrowie albo raczej za ducha zmarłego. Mijamy kolejne wsie. Jedna nie rózni się od drugiej. Te same drewniane domeczki. Można odnieść wrażenie, że kręcimy się w kółko. Jedziemy stepami, gdzieś z oddali widać pagórki. Po długiej i mało komfortowej jeździe dojeżdżamy do Wierszyny. Zatrzymujemy się przy drewnianym kościółku rzymsko-katolickim. Wychodzi po nas p. Ludmiła Wieżyntas- przewodnicząca stowarzyszenia Polaków. Mówi piekną polszczyzną. Później się okazalo, że p. Ludmiła studiowała w Polsce polonistykę, po to aby wrócić do Wierszyny i uczayć dzieci polskiego. Siłaczka. Wierszyna to wieś, w której to 90% mieszkańców to albo Polacy, albo potomkowie polaków. Co ciekawe byli to dobrowolnie emigrujący ludzie. Głównie z okolic wielkopolski. Zwiedzamy kościół, cmentarz- wysłuchujemy historii nt. tych miejsc. Dowiadujemy się, że kościół w czasach socjalizmu pełnił rolę hali sportowej i dopiero od paru lat pełni taką funkcję jaką powinien. Odwiedzamy dom polski oraz szkołę. Wielu uczniów z tej wsi wyjechało do Polski na studia. Prawie wszyscy z nich wrócili. Polacy w wierszynie mówią bardzo dziwnym dialektem, który dosyć trudno zrozumieć. Czas wyjeżdżać. Niestety nasz fantastyczny autokar- Royal Cruiser- zakopał się w błocie. Gdyby deszcz padał dzień wcześniej, to albo byśmy nie dojechali do wierszyny, albo byśmy stąd nie wyjechali.;o) całe szczęscie p.Ludmiła poprosiła znajomego by uzyczył ciągnika i właściwie dzięki niemu autokar został wyciągnięty. Po 2 godzinach. Prawdziwa syberia.;o) Żegnamy się z p. Ludmiłą i jedziemy na Olchon. Wg Rosjan jazda będzie trwała 4 godziny. To był wariant optymistyczny(tak jak do Wierszyny). Po pierwszych 4 godzinach jazdy mamy dłuższy postój, aby cos zjeść i troche rozprostować kości. Korzystamy z okazji i robimy obiad. Wyjmujemy niezawodne zupki chińskie oraz butle gazowe. Jestem przerażona! Do dziś mało kto o tym wie, że moja butla się odkręciła i przez całą drogę ulatywał gaz! Wystarczyło aby ktos zapalił albo pojawiła się jedna iskra. Stężenie gazu było dosyć spore, ponieważ był bez problemu wyczuwalny. Uleciało z pół butli. Po chwili grozy postanowiliśmy już zrobic obiad bo byliśmy już głodni. Sama okolica budziła moją ciekawość. Wokół nas właściwie nie było nic poza stepem. Tylko stacja benzynowa naprzeciwko i przydrożny bar. Widoki przypominały mi albanię. Wokół stepy, pagórki pokryte trawami. Tylko gdzies w oddali były góry. Nie tylko to przypominało Albanię ale również stada wolno pasących się krów czy woiec na......szosie. Mija nas stary moskwicz- radiowóz oraz całkiem niezłe land rovery- mafia. Ciekawy kontrast. Po smacznej zupce chińskiej. Mniam, mniam, szef kuchni poleca- ładujemy się z powrotem do autokaru. W końcu wjeżdżamy w góry. I tu widoki zapierają nam dech w piersiach. Widok bajeczny. Drogi są nawet niezłej jakości. Wszędie doliny i dolnki, poźniej wijemy się serpentynami. Widok ciut podobny do bieszczadzkiego z tymże góry wydają się wyższe(to na pewno ;o)) i niedostępne. Mijają nas drogie samochody bez rejestracji. Mafia postanawia chyba balować tam gdzie my. Powoli zmienia się krajobraz. Góry stają się coraz bardziej dzikie, nie ma drzew, a spod traw wystają skały. Klimat też się zmienia. Jest zdecydowanie chłodniej. Nie ma żywej duszy. Gdzieś daleko widać wolnostojącą chatke, albo.....bar. Mniej więcej po 3 godzinach jazdy, z pomiędzy gór zauważamy wodę i nagle ukazuje nam się spokojny, grafitowy bajkał, skapany w kolorach zachodzącego słońca. Widok ten wzbudza w nas ogromna radośc. Niektóre osoby nawet klaszczą. . widok fantastyczny. Nie potrafię tego opisać. Umiem porównać widok do durmitoru, ale z opisem mi jest trudno. Wysokie, pokryte jedynie trawami góry zmuszają nas do szacunku. Nareszcie dojeżdzamy na przeprawe promową- płyniemy ostatnim promem. Zmrok szybko zapada. Jest już ciemno. Przeprawa trwa z jakieś pół godziny. Na drugim brzegu nie ma niemalże świateł. Uf, jesteśmy już na Olchonie. Jest godzina 23. wiekszość zmęczona. Całe szczęście na miejsce jest tylko z 40 km. Niestety brak świateł i kręte drogi sprawiają, że taki odcinek drogi(jak i nie krótszy) zabiera nam kolejną godzinę. Po 8 godzinach jazdy nareszcie jesteśmy na miejscu, w Chużirze. Część ludzi nocuje na kwaterach(głównie starszyzna), 13 osób- studenci nocuje w turbazie „słoneczna”. Mamy drobne problemy z namiotem, ale jakoś dajemy rade. Cieszy nas, że tuż przy nas jest knajpa. Jeszcze otwarta. Postanawiamy z niej skorzystać. Integrujemy się. Śpiewy, impreza do rana. cdn -- 15 cze 2012, 17:23 -- 18.08 piątek. Cóż, po wczorajszym wieczorze spalismy dobrze do południa. Jedni wstali rano(jak starszyzna) i wynajęli kuter by płynąć w odległe „szamańskie” miejsce, inni wybrali się na całodniowy spacer, a jeszcze inni sie leczyli z kiepskiego samopoczucia, wylegując się w namiocie. niektórzy -zorientowali się co warto zwiedzic w okolicy i wynajęli(wraz z kilkoma dziewczynami z grupy) marszrutkę za 2000 rubli. My, akurat jak zwykle w „proszku”, nie wiedząc co robic dalej i nie posiadając żadnych planów, po szybkim sniadaniu decydujemy się do nich dołączyć. Były obawy, ze miejsca nie będzie w UAZie, ale kierowca dał się namówić. Miałam honorowe miejsce- na silniku. Bardzo wygodnie i fajnie było. Cel był taki, aby pojechać do tzw. śpiewających piasków. Po drodze oczywiście musieliśmy tzn. częśc z nas musiała wstapić do sklepu na browara. Chyba wszyscy kupili sobie po litrze- w 1 butelce. Kierowca był baaardzo miły i uzyczył nam własnego, samochodowego otwieracza ;o). Ruszamy. Jazda niesamowita. Na zwykłej, uklepanej drodze , gość wyciągał ze 100 na godz. Wydawałoby się , że sama jazda sprawia nam najwięcej frajdy. Szaleńcza podróż UAZem po pagórkach i górkach naprawde potrafi sprawić radość. Rzuca na wszystkie strony. Jest fajnie. W końcu dojeżdżamy właściwie to nie wiemy gdzie , co i jak. Po co? Później dowiedzieliśmy się, że jest to zatoka pieszczannaja ze spiewającymi piaskami. Chłopcy niewiele się zastanawiając wskakuja do wody. No i właściwie takie plażowanie za 2000 rubli ;o) Byczenie, gadanie i takie tam pierdoły. Przy okazji poznajemy polskiego globtrotera, który nie miał co robic w trakcie 3 tyg. Urlopu, więc pojechał na syberię. Towarzyszy mu polka z dziwnym akcentem- chyba niemieckim. Nawet nie wiem jak miała na imię. Wymieniamy poglądy, opinie. Rozmawiamy chwilę. Dowaidujemy się, że nie warto jechać do Listwianki, bo nie ma nic ciekawego. Żegnamy się. Zatrzymują się kolejne wycieczki, tym razem zachodnich turystów- francuzów. Chyba byli zaciekawieni, bo mały tłumek widoczny był na plaży. Mysleli, że jest cos ciekawego a tu lipa. Stado kąpiących się polaków. Ja nie decyduje się na kąpiel. Co najwyżej mocze sobie nogi. Foty, foty, foty. Godzina w tym miejscu to dosyć duzo czasu, my siedzimy tu już 3. kierowca spi. Z pauliną i Basia idziemy na wydmy w poszukiwaniu tych piasków.;o) siedzimy i nic. cisza.;o) jedynie szum. Czyzby to było to? Poźniej wyszło na jaw, że miejsce w którym byliśmy nie było wspomniane w żadnych przewodnikach, rosyjskich, ani lonely planet, jedynie w Bezdrożach. Podobno najlepiej było się udać na północ, gdzie szamani urzędują. W końcu dochodzą do nas jakieś dziwne dźwięki. Tak jakby dzwonienie. Chcemy wierzyć, że to włąsnie jest ten spiew. Okolica przepiekna- wydmy przechodzą w małe stepy, po których biegają liczne jaszczurki i jakies nieznane nam owady. Z dala po drugiej stronie jeziora widać niebieskie góry. W końcu wracamy. Budzimy kierowce i jazda. Po drodze mijami serge- szamańskie totemy. Olchon jest wyspa szamanów. Kilka dni wcześniej był jakiś sabat. Ogólnorosyjski. To swieta wyspa, pełna tajemnic i niepoznana- przynajmniej nie tak dobrze jakbym sobie tego zyczyła. A szkoda. Już w drodze powrotnej, po browarze- chyba nawet kolejnym, Mateusz zapragnął poleciec sobie awionetką za 500 rubli. Skrecamy do jakiejś wsi na lotnisko. Choć w sumie nazywanie tego skrawka nierównej ziemi lotniskiem to spore nadużycie, ale jakiś tam parkan jest no i chorągiewka charakterystyczna dla tych miejsc też, ale....ale samolotu nie ma. Nie ma i nie będzie. Powinien być, no ale jesteśmy w rosji. Większą frajdę niż awionetka , chłopakom przynosi bawienie się na zardzewiałym przedwojennym traktorze, przynajmniej lata 50 na pewno ta machina pamiętała,. Nareszcie wracamy. Widzimy suslika, co wprwadza nas w euforię;o). A wszyscy krzyczeli burunduk, burunduk- choc na oczy burunduka nie widzieli. Choć jak można się domyslec susła tym bardziej.;o) Chużir. Jesteśmy już nieco zmęczeni. Ania z Grzesiem do nas przychodzą i wszyscy wyberiamy się na skałkę- szamankę, która została zbeszczeszczona przez Karolinę, która na nią się wspieła, a podobno kobietom wchodzić nie wolno. Super miejsce. Przepiękna panorama się rozciąga- na plaże i sam Chużir. W dole widać „dziki” port. Po bajkale pływają statki oraz żagłówki morskie, bo jest to spore jezioro- ponad 600 km długości i wiatr naprawde czasem nieźle dmie. W dole przy szamance i na plaży widać biwakujących, rozbitych na dziko ludzi. Piekny zachód słońca. Ja zmywam się nieco wcześniej. Nienajlepiej się czuje. Dostaję info o ognisku na kwaterach i tak się rozstajemy. Ognisko jednak się odbyło. Byli wszyscy. No prawie wszyscy. Starszyzna jak zwykle się nie pojawiła. A może jednak byli? Tylko ja tego nie pamiętam? Dojście w ogóle na miejsce było stresujące. To tak jakby się bawić w kotka i myszkę.. słychać ich było a nie widac. By dojśc n aognisko trzeba było rpzechodzić przez podwórka,a to był istny labirynt. Niemniej jednak gdy przyszliśmy ludzie już siedzieli- najedzeni omulami i....napici. Paqtrzyłam na nich wszystkich jak dobrze się bawią. Ja jakoś nie mogłam. Nie byłam w stanie. Może za dużo wrażeń? Po godzinie sobie odpusciłam. Wszyscy bawili się w najlepsze, a ja smutas z płaczem niemalże wybiegłam. Paulina starała się mnie pocieszać, ale jedyne co mi było wówczas potrzebne to spokój i samotnośc. Uświrgnąc było można od tego braku intymności iwecznego przebywani ze wszystkimi. Najpierw w tej sali zbiorowej- płackartnym pociagu, a poźniej żyjąc namiot w namiot. Było chyba ok. 1 godziny jak wyszłam. Wcisnęłóam się w śpiwór i wkrótce usnęłam. 19.08 sobota Jeszcze wczoraj planowaliśmy jazdę na rowerach, ale niestey wszystkie były wypożyczone przez.......dziewczyny z grupy(trzeba było zamaiwiać dzien wcześniej), a turystów w Chużirze nie brakuje. Postanawiamy, z braku pomysłów co do spędzenia disiejszego dnia, poleniuchować na plaży. Piękna pogoda, słonko, jest cieplo. Ktoś korzysta z bani. Jeszcze wczoraj kosztowała ona 50 rubli z agodzine, a teraz już 100. ładnie! Idąc na plażę widzimy orszakżałobny- otwarta trumnę wiozą jakimś zdezelowanym zaporożcem. Zaczynam to wydarzenie kojarzyć z płaczem Buriatki- sprzedawczyni w sklepie. Dopiero później się dowiaduję, że to młody chłopak zginął. Powieszonego na plocie znalazł.......Zbyszek. podobno wśród buriatów jest jeden z najwyższych odsetków samobójstw. Wracając do rzeczy przyjemniejszych. plaża jest boska, piszaczysta, woda czyściutka. Czuję się jak nad Adriatykiem. Fale zreszta są takie....nie jeziorskie ;o) idziemy z 2 km. Plażą pod klif. Już nieco głodni postanawiamy w końcu coś zjeść. Pare osób postanawia wdrapać się na klif i tam zjeść romantyczne śniadanie. Ja z Elą zostaję, bo nam sie nie chce. Opalamy się. Jakoś nie przyszło nam do głowy, że tu może być tak ciepło- z 25 stopni. Wskakujemy do wody. Brrrr, woda miała 8! Stopni. Cała się zanurzyłam, nawet troche przepłynęłam, ale woda była tak lodowata, że aż zatykało płuca i powodowało silny ból. Oczywiście porobilśmy sobie foty, jeszcze z jakis czas się poopalaliśmy i powoli wrócilismy. Wieczorem udaje nam się wypozyczyć rowerki. Sa naprawde z niezłym stanie. Leciutkie, nowe, po prostu ekstra. Niestety amortyzatory były już zjechane, co było naprawde sporeym- zwłaszcza dla mnie- utrudnieniem. Jeżdżenie po tych drogach, to była istna mordęga. I zamiast przyjemności, to walczyło się z jazdą, a właściwie z drogą.az miałam ochotę rzucić w cholerę ten rower. Mniej więcej po 3 km jazdy droga zjeżdżamy na jakąś polną i tu już jest luksus. Mijamy śliczna, spokojną wioseczkę , składającą się z 5 domów. Puszczam wodze wyobraźni i przypominam sobie co Ania z Grześkiem wczoraj opowiadali jak widzieli stado pędzącyh koni z gór. Aż mam łzy w oczach. Wyjeżdżamy z wioski i atakujemy pierwszą górę. To moje pierwsze jeżdżenie po górach. Ufff, cięzko, ale warto. Na szczycie jednej wydzimy kolejna. Jest pieknie, w końcu dziko. Cisza. Ten ogarniający spokój i cisza jest po prostu wspaniała. Niestety w końcu postanawiamy wrócić, ponieważ czas nas goni zjeżdżamy z gór. Na nich już nie ma roslinności. Jest całkiem wysoko. Spod trawy wystają już spore skały. Zjeżdżamy z wysokości max. 100 metrów manewrując pomiędzy skałami, a potem jazda............w dół na całego! Wiatr we włosach, ta prędkośc. BOMBA! Trochę trzesło, miałam małego starcha, ale to raczej z tego względu, iż mój rower był naprawde duży i iałam problemy z kierowaniem. Uciekamy, bo gonia nas chmury burzowe. Pogoda w tym rejonie jest dosyć zmienna. Jeszcze gpodzine temu było 25 stopni. Oczywiście burza nas dogania. zaczyna padać. Już cali mokrzy, przemoknięci i zmarznięci powoli dojeżdżamy do miejsca. Jeszcze po drodze mijaja nas miejscowi i machają do nas, usmiechają się. Nawet zagraniczni turyści wołają do nas „hello” co jest?;o) Ubłoceni nareszcie jesteśmy w turbazie. Po w sumie niedługim czasie rozpoczynamy kolejną imprezę. Tym razem urodziny Michasia. z pauliną- kupujemy tort niespodziankę. Trochę śmiechu i zabawy z tym jest. W jurcie bawimy się i pijemy, zapoznajemy nowych ludzi- jakiegoś Chińczyka, Niemkę, zapraszamy naszych cudownych kierowców autobusu; próbujemy npowych trunków jak Kasanowa- napój ananasowy o vol. 9% czuć, że to E- coś tam, aromat identyczny z naturalnym, ale dobre. Gramy w ping ponga- stół był z płyty pilśniowej i krzywy, ale kto by zwracał uwage na detale. Impreza skończyła się chyba o 2-ej chyba o tej godz. Nas wygonili. Żegnamy się właściwie z większością. Zostaję ja, parę osóbi.....l.kierowca. cos tam bełkovcze, że 15 minut drogi stad jest otwarta knajpa, czy sklep. Nieważne idziemy. Faktrycxnie. Była otwarta knajpa, a w nim mnóstwo ludzi. Czech, paru włochów, francuzów i anglików. A każdemu towarzyszyły rosjanki. Nadażała się okazja to korzystały. Wkrótce i ta knajpę zamykano , więc postanowiliśmy zrobic sobie ognisko. Poszliśmy do naszej turbazy i coś się udało zrobić. Wódkę stawiali rosjanie. Pamiętam jak rozpalali ognisko benzyną. Mozna i tak. Chyba po 6-ej wróciłam do namiotu. Nie fajnie, bo wyjazd mielismy o 10 czy 9-ej. Ładnie!
-
Hrabia, słynny gawędziarz opowiada wśród grona przyjaciół jedną ze swoich licznych przygód. - Sarna, którą upolowałem była wielka i ciężka, wokół nikogo nie było, więc musiałem sam sobie z nią poradzić. Zarzuciłem jedną nogę sarny na lewe ramię, drugą na prawe... W tym momencie hrabia został zawołany przez służącego do pilnego telefonu. Po chwili wraca i pyta: - Na czym to ja skończyłem? - Jedna noga na prawe ramię, druga noga na lewe ramię... - podpowiada chór przyjaciół. - A, już wiem - przypomina sobie hrabia - ach te Rosjanki, cóż to były za kobiety!