Witajcie.
Zdaję sobie sprawę, że nie jesteście lekarzami i że to tylko rozmowa, ale zarejestrowałam się na tym forum, bo chciałabym skonfrontować z kimś swoje przemyślenia i podjąć decyzję co robić dalej. Macie jakieś doświadczenie więc liczę na to, że dobrze mi poradzicie.
Mam już za sobą leczenie i kilka różnych diagnoz (najpierw depresja o podłożu lękowym, potem borderline, na końcu ChAD) oraz "cyrki" typu próba samobójcza, popadanie w uzależnienia i zachowania autoagresywne - przyznam, że przerwałam i leczenie farmakologiczne i terapię z prostego powodu: nie czułam, żeby terapia mi pomagała, doprowadzała mnie tylko do wściekłości, a leki - któreś już z rzędu - zaczęły dawać tak przykre objawy uboczne i uniemożliwiały mi naukę, że się na nie w końcu "obraziłam". To było mniej więcej we wrześniu 2009.
Do tej pory było w miarę dobrze - były spadki i zwyżki nastroju, ale można je było samemu opanować, znalazłam siłę do tego aby przestać się niszczyć, mogłam się znowu uczyć normalnie i jakoś się wszystko "kulało do przodu".
We wrześniu 2010 osoba mi bliska poważnie zachorowała i od tamtego czasu obawiam się o jej życie - zwłaszcza, że wygląda na to, że sprawa zaczyna być beznadziejna. Lekarze rozkładają ręce. Od tej osoby zależy moje życie, to czy będzie mi łatwiej, czy będę musiała dosłownie walczyć o przeżycie na skraju nędzy. Boję się, że odejdzie i zostanę bez niczego.
I jestem pewna, że to dlatego zaczęło się ze mną coś ZNOWU dziać
Nie śpię jak trzeba. Mój rytm dobowy zwariował. Odczuwam napadowo kołatanie serca i drętwienie rąk. Jestem jakby "podkręcona" na wyższe obroty, ciągle czujna, podskakuję na każdy dźwięk, nie mogę usiedzieć na miejscu, zrobiłam się jeszcze bardziej przykra dla otoczenia niż zwykle, wszystko mnie denerwuje, a gdy jestem poza domem i dzwoni telefon to wpadam w panikę. I może śmieszne jest to co powiem, ale ostatnio coraz bardziej boli mnie kręgosłup, bo wprost nie mogę rozluźnić mięśni.
Brzmi to trochę jak nerwica, ale po pierwsze - ile można mieć diagnoz.
Po drugie - czy terapie wszelkiego typu i kalibru w ogóle mają szanse mi pomóc? Po wcześniejszych doświadczeniach na samą myśl o terapii podnosi mi się ciśnienie. No i - tam usiłują dotrzeć dlaczego jest jak jest. Ja wiem dlaczego tak jest. Terapia nie sprawi, że sytuacja w której jestem się zmieni. Nie ma tu miejsca na pozytywne myślenie, bo to by było samooszukiwanie się.
Po trzecie - nie wyobrażam sobie znowu życia na lekach. Ja mam pracę do wykonania! :/
Głupio to może zabrzmi, ale nie mam czasu na załamanie nerwowe i to mnie bardzo drażni...
Jeśli ktoś może podzielić się ze mną swoimi przemyśleniami na ten temat lub ma jakiś pomysł - będę bardzo wdzięczna.