Skocz do zawartości
Nerwica.com

madseason

Użytkownik
  • Postów

    827
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez madseason

  1. ja zwykle dostaje zadania w stylu: zapisać sobie rzeczy z których jestem zadowolona; przemyśleć sobie w jakich dokładnie momentach pojawia się dane uczucie; często też zadawane jest mi w ostatniej chwili pytanie nad którym się zastanowić. problem jest taki, że kiedy sesje są intensywne emocjonalnie - prawie nic nie potrafię sobie przypomnieć. chodzę do t. już tyle lat, że powinnam się przyzwyczaić do emocji tam, a nadal mnie szokuje jak silne rzeczy wyłażą na wierzch w tym gabinecie.
  2. czyli jak to wyglądało? nie jak podsumowanie i garść wspierających gadek na sam koniec, tylko jak "niech się Pani zastanowi jeszcze....?"
  3. spodziewałam się,że wejdę w złość. mam nadzieję, że to tylko etap. po raz pierwszy odkąd się znamy byłam niemiła dla mojej t. a teraz mam wyrzuty sumienia. nie wiem jak powinnam postępować - mówić o złości na koniec terapii czy wciąż próbować ruszać nieruszone tematy. chciałabym nie mieć już myśli samobójczych. wracają z całym natężeniem. więc siedzę u niej ledwo kontaktując a ona mi mówi, że świetnie sobie radzę. nic dziwnego w sumie, że się zirytowałam.
  4. fajnie Ci i miło coś takiego przeczytać. chciałabym być na tym etapie, ale chyba sobie nie pozwalam na pożegnanie. w sensie: myślę, że jest całkiem w porządku z moimi emocjami i mogę iść sobie dalej sama a potem nagle tracę kontrolę. dziś szłam we wzglednie dobrym humorze i nagle mnie tak zgieło w pół, że do teraz nie wiem co się stało. mam mnóstwo objawów (chyba?) lękowych nad którymi (chyba?) nie panuję a których wcześniej nie czułam w takim natężeniu. z jednej strony myślę że to żałosne, bo może w ten sposób chcę zatrzymać opiekę t., z drugiej - dociera w głąb tego tunelu w którym jestem to co ona mówi i stwierdzam,że nie powie mi nic nowego i nie pomoże inaczej niż do tej pory. miotam się między niemym wrzaskiem "proszę, pomóż mi" a tak samo niemą rezygnacją połączoną ze złością.
  5. pierwsze zetknięcie z terapią - wcale (2 miesiące u autorytarnej psycholożki). drugie - ani trochę (rok, ale z osobą, która w końcu mi oznajmiła że nie zajmuje się terapią tylko wspieraniem). trzecie - rozsypało mnie na czynniki pierwsze i doprowadziło na skraj (3 miesiące, oddział). czwarte - zaczęło pomagać (w sumie to już 3 rok; widzę różne efekty).
  6. nie tyle o bezwarunkową akceptację mi chodzi co o potrzebę bycia wysłuchaną i konfrontacje z myślami, które normalnie zostawiam dla samej siebie. jak nie będzie już t. to trochę zabraknie wentyla bezpieczeństwa (co nie oznacza, że o wszystkim jej mówiłam. o myślach s. nigdy wprost. ale też dlatego, że chyba nie ma jak pracować z takimi myślami (?))...więc co stanie się, jak nie będę już miała gdzieś z tyłu głowy możliwości typu "przeczekaj jakoś ten tydzień a potem przegadaj z nią co się stało. może jak wspólnie dojdziecie do odpowiedzi, to przestaniesz wpadać w takie stany"? co się stanie? chyba to co z innymi ludźmi. będę musiała funkcjonować bez wsparcia. ktoś kto to przeszedł, może się podzieli wnioskami z życia po terapii?
  7. no, po części się zgadzam. to tekst który równie dobrze mogłaby wygłosić moja przyjaciółka która w ten sposób reaguje kiedy mówię że z czymś mi trudno. ucinanie dyskusji. clear cut. odwrót na pięcie. od terapeutki mogłabym wymagać innej reakcji, ale widać taki ma styl odpowiedzi na rzeczy (dla mnie) trudne. racjonalizuję, ze po to że ma mnie otrzeźwić i pozwolić na zmianę perspektywy (?). emocjonalnie jednak wcale nie działa. i tak, powoduje poczucie winy, ze mimo całej pracy jaką wykonałam i terapii jaką ona ze mną prowadziła ja nadal "chcę" zniknąć i nie mierzyć się już z niczym więcej.
  8. Prakseda: pewnie takie komunikaty mają na celu otrzeźwienie pacjenta, obuchem w łeb. myślę, że mówiąc coś takiego t. zakłada, że może sobie pozwolić na mówienie, że przesadzam bo co komu mówienie o załamaniu jak sobie popłacze trochę, pomęczy z własną rezygnacją a potem i tak prędzej czy później weźmie się do nadrabiania zaległości. oczywiście, że ja czuję się wtedy zupełnie nierozumiana i uznaję że ona wyobraża sobie, że jest lepiej ze mną niż w rzeczywistości. czy ktoś z Was tu obecnych kończył terapię na takim poziomie lęku? bo też sobie tłumaczę, że to chyba normalne uczucie. no właśnie. kończenia.
  9. przepracowałam stosunek do rodziców, zmieniłam relacje z tatą, zrozumiałam układ rodzinny oraz to dlaczego w moim domu dominuje sposób rozwiązywania problemów per: usuńmy się z drogi i udawajmy, że wszystko jest w porządku. przestałam czekać na bliskość jakiej nie dostanę, i nie mam żalu o to, że moi rodzice są tacy jacy są. były rozmowy również o niskim poczuciu wartości, radzeniu sobie z lękiem i nierealistycznym postrzeganiu rzeczywistości. nie mam poczucia, że domknęłam problemy. może to mój problem? to z czym czuję że nie daję rady to: zupełne pogubienie w emocjach w związku (nigdy nie wiem czego JA chcę i nie umiem wyrazić nic wprost. a kiedy już wyrażam to mam poczucie winy, że kogoś krzywdzę), zrozumienie własnej seksualności (nie wiem czy jestem biseksualna czy po prostu miałam epizody ze związkami z kobietami, nie wiem czy się zakochuję czy jedynie podążam za tym czego druga strona ode mnie chce), uciekanie w myśli samobójcze zamiast radzenia sobie na bieżąco z problemami (mój obecny sposób funkcjonowania to spanie, lęk przed przyszłością, spodziewanie się że wszystko zaprzepaszczę, spanie po czym jakiś tydzień zupełnego pracoholizmu i nadganiania, potem znów mówienie sobie że to nie ma sensu i że nie umiem poczuć z niczego co robię ani radości ani satysfakcji więc tylko oszukuję samą siebie, spanie). moja t. powiedziała, że nie wie po co mnie jeszcze trzyma. mówiłam jej, że ja bym chciała mniej skrajnie reagować na zwykłe wydarzenia życiowe. a ona na to, że trzeba po prostu zacząć żyć a nie się tłumaczyć. wyjścia są dwa. histeryzuję i przesadzam uznając, że nie ruszyłyśmy najważniejszego aspektu albo już nie da się więcej zrobić i ona ma rację,że pora kończyć.
  10. Artemizja: u mnie też ku końcowi. z jednej strony zastanawiam się, czemu tak bliski i (względnie) szczery kontakt umiałam nawiązać tylko z terapeutką a nie z ludźmi wokół mnie. zastanawiałam się czemu tak trudno skończyć; jak Wy to czujecie? bo ja myśląc o własnej sytuacji czuję, że zaangażowałam się w relację której niewiele sama muszę dawać za to jest ktoś (prawie) całkowicie oddany mi i próbujący pomóc mi zrozumieć czemu tak a nie inaczej reaguję i co z tym zrobić. to pewnie jeden z powodów dla których ciężko to zostawić, wygoda otrzymywania pełnej uwagi. drugi to taki, że ta relacja nie jest aż tak formalna jak czasem słyszę, że powinno być w terapii. dla mnie T. jest po prostu bardzo bliską osobą i przez te dwa lata troszkę (wiadomo, że niewiele) dowiedziałam się o niej. nie chciałabym tracić zupełnie kontaktu, bo to bardzo ciekawa i mądra osoba. to tyle z lekkich rzeczy. trzeci powód jest dla mnie najbardziej przerażający. wystarczy, że na sesji (tak jak w "realnym" życiu) zostanie poruszony jakiś trudny temat ja nadal wpadam w swój stan odcięcia się od rzeczywistości oraz w pragnienie autodestrukcji. dziecinne fantazje o śmierci, senność zabierająca mi całe dni, totalne zlanie się wszystkich uczuć w smutek/otępienie i brak motywacji do robienia czegokolwiek towarzyszą mi potem przez kolejne tygodnie. nikt nie wie co naprawdę mam w głowie a jedyną osobą do której przynajmniej mogłam wypowiedziec, ze nie daję rady ciągle udawać, że jest w porządku była ona. teraz się to skończy. niby nie mogę w nieskończoność odkładać konieczności samodzielnego ruszenia w dorosłość, podejmowanie wyzwań i realizowanie założonych obowiązków, szukanie pracy. nikt tego za mnie nie zrobi. ale przeraża mnie ta pustka jaka zostanie po terapii, nie czuję się gotowa to zostawić. jednocześnie wpadam również w rozpacz, że po prostu mi nie da się więcej pomóc. więc będę się męczyć z tymi myślami oraz własnym pogubieniem w emocjach/oczekiwaniach względem siebie i innych ludzi do końca;(
  11. bad gateway który co chwilę mi się pojawia jak chcę poczytać niektóre wątki.
  12. momentami tak. od jakiegoś czasu mam zawroty głowy i poczucie nierealności. mija, potem wraca, znów mija. nasila się jak jestem zdenerwowana. wczesniej mnie niepokoiło, teraz (na razie ignoruję). wyobcowanie ze świata to jedno. ale czuję się też odcięta od ludzi. gadam z nimi, ale jestem trochę "na zewnatrz". intensywne uczucia (ZŁOŚĆ!!!!) mam jedynie do terapeutki. zastanawiam się co się ze mną stało.
  13. żałuję ze marnuję życie i czas na rozważanie możliwości z których nie skorzystam zamiast zająć się tym jakimi sposobami dojść do tego, zeby nie potrzebować wentyla bezpieczeństwa w postaci takich myśli. nikt mi nie pomoże i wam też nie. jeśli sami sobie nie pomożemy. nie będziemy umieli zostawić tego syfu za sobą.
  14. miałam bardzo podobne odczucia po pierwszej terapii grupowej na jakiej byłam. to samo - wmawianie mi uczuć, których nie odczuwałam, zwalanie wszystkiego na "opór", brak możliwości przegadania pojawiających się wątpliwości, autorytaryzm, zarzucanie że nie wchodzę w kontakt choć starałam się jak mogłam i że pracuję nad tym co już mam przepracowane choć nawiązywałam do bardzo trudnych dla mnie tematów których wcale nie postrzegałam jako "dawno przerobionych"..brrrr...przerażające, rozbijające i frustrujące to wszystko było, wspominam jako jedną wielką porażkę...poza może kilkoma komentarzami, które TROCHĘ mi pomogły (a również nie były wspierające i nie było mi łatwo je przyjąć,ale choć trudne przynajmniej czułam, że warte przemyślenia) - uważam czas tam spędzony jako bardziej szkodzący niż pomagający. co do odbudowy zaufania - trzeba próbować, szukać dalej. może w innym nurcie? ja właśnie od tamtej pory trzymam się z dala od czysto psychoanalitycznej formy bo nie trafia do mnie podejście typu terapeuta=czysta karta..(choć może innym ludziom pomaga)...po prostu poszukaj innych psychologów, często po kilku spotkaniach się czuje czy da się pracować (zaufać) czy nie. ja dość długo się tułałam zanim znalazłam odpowiednią osobę. ale i złe doświadczenia mnie sporo nauczyły i zmotywowały do pracy nad sobą.
  15. powtarzam sobie, że jeszcze trochę jest do zrobienia;P
  16. strasznie ciekawe co piszecie o interpretacji zachowań swoich terapeutów. Ja na grupowej miałam tak, że mnie do szału doprowadzało kiedy jedna z t. bawiła się krzyżykiem, który nosiła na szyi (dokładniej - zjadała go) a druga zbierała sobie ze spódnicy włosy. zapomniałam o tym, ale teraz mi się przypomniało;) oczywiście nie byłam w stanie wtedy wyrazić złości. Za to w tym tygodniu udało mi się po raz pierwszy powiedzieć mojej t., że mnie zirytowała jednym komentarzem. Ale mi ulżyło, że umiałam to powiedzieć...ale w trakcie rozmowy znów się wkurzyłam, bo określiła moje emocje jako "dziecięce" i już na bieżąco nie zareagowałam. no nic. jeszcze długa droga. fakt, że nie miałabym się czym poczuć skrzywdzona w jej reakcjach pozawerbalnych, bo przez większość czasu to ja nie jestem w stanie patrzeć w oczy, tylko zerkam w bok albo w ziemię.
  17. madseason

    Włosy

    hehe, ja też chciałam zapuścić i jeszcze zrobić taki przedziałek pośrodku głowy żeby zagrać odpowiedzialną dorosłą kobietę (którą bardziej "bywam", niż "jestem"). nic z tego; ostrzygłam znów i ufarbowałam część na zielono. oto prawdziwa ja.
  18. hm. nie wiem czy ktokolwiek może Ci odpowiedzieć na takie pytanie, bo skąd mielibyśmy wiedzieć coś takiego? Co do sfery seksualnej i zahamowań w tym względzie, masturbacji i braku wspomnień z dzieciństwa - to wiele osób tak ma, choć zwykle się o tym nie mówi;) Orientacja seksualna również nie musi wynikać z jakiś ciężkich doświadczeń czy doszukiwania się problemów w młodości...jak dla mnie to za mało tu danych; można jedynie snuć domysły. jesteś w terapii? myślałaś o jej podjęciu? czy te wahania nastroju poważnie zaburzają Twoje codzienne funkcjonowanie?
  19. czekolada arbuzowo-melonowa. polecam. przynajmniej osłodziłam sobie łez padół.
  20. co do jogi, też nie kumam -czemu nie? a odnośnie tematu to odzyskałam ufność w to co robi moja terapeutka.
  21. oczywiście, że konfrontacja z życiem. dlatego teraz (wreszcie) powoli zaczynam rozumieć funkcję obronną tego typu myśli. mają mnie wykasować z życia na jakiś czas (co się realnie dzieje - bo w takich momentach jestem zdolna tylko spać całymi dniami), ale samo ich istnienie w moim wypadku nie tyle oznacza pragnienie samobójstwa co ucieczkę od uczuć i wymagań życia, którym (wydaje mi się) nie jestem w stanie sprostać. oczywiście, teraz jestem "mądra", bo mi na chwilę przeszło. ale wydaje mi się, że to ważne żeby próbować się zagłębić w to co jest pod tymi myślami a nie jedynie je celebrować w ramach single dark party. może jakbyście pisali więcej o uczuciach a nie wyrażali jedynie, że nie chcecie żyć - ktoś mógłby trochę pomóc? A może samo pisanie jest właśnie terapeutyczne? Tak pytam bo przeglądam ten wątek, ale zwykle nie wiem co odpisać. bo przecież nie ma po co głaskać po głowie, że będzie dobrze. samo się nie zrobi.
  22. Zastanawiam się nad celowością pisania tutaj. Lżej Wam jak wyrazicie, że nie chcecie żyć? I tak większość ludzi się do tego nie odnosi, bo ciężko podjąć dialog na takich emocjach. ... czyli mówienie dla ulgi mówienia? Prowadziłam bloga na którym zapisywałam jak się czuję kiedy wpadam w ciąg myśli tego typu, ale ostatnio doszłam do wniosku, że to nic nie zmienia (w moim wypadku). Teraz, o ile mam na to siłę zastanawiam się nad tym kiedy te myśli mną miotają i co je powoduje. Póki co zrozumiałam, że nie tylko kiedy jestem bardzo zdołowana, ale (nawet częściej) myślę o śmierci w wyniku złości i bezsilności. Tak jakby zabijanie się miało dać mi kontrolę nad życiem. Paradoksalne, a "pociesza".
  23. możliwość porozmawiania i bycia szczerą. na co dzień czuję, ze nie mogę mówić ludziom co naprawdę we mnie siedzi. tu jest niebezpieczeństwo, że będę za bardzo się skupiać na negatywach i jaka to jestem biedna..ale staram się tego unikać jak tylko mogę. pisać jak jest/jak czuję. być z ludźmi. czytać (chyba więcej tu czytam niż odpowiadam). czasem rozmawiać. forum daje mi albo iluzję zrozumienia, albo jakiś rodzaj zrozumienia. po to wracam.
  24. antymon: no właśnie. te diagnozy-nie-diagnozy...i jakaś potrzeba jednak posiadania punktu odniesienia, wskazówek co z tym robić dalej, no i pewnie w niektórych wypadkach- dzielenia odpowiedzialności. chyba właśnie dlatego nadal jestem w terapii. że jeszcze nie biorę całej odpowiedzialności za siebie, jeszcze potrzebuję żeby ktoś ze mną przegadywał te reakcje emocjonalne i pomógł mi oduczać się wpadania w rozpacz/zobojętnienie/myśli rezygnacyjne (które obecnie mi najsilniej doskwierają). rozmawiałam z terapeutką - odwiodła mnie od pomysłu konsultacji z lekarzem. nie wiem czy dlatego,że ma w głowie mój obraz jako osoby która sobie poradzi ze wszystkim (!!!), czy nie ma pojęcia co się ze mną dzieje i dlatego tak łatwo jej powiedzieć, że leki nie są niezbędne. sama mam mętlik w głowie i sprzeczne myśli na ten temat.
  25. wkurza mnie, że już nie mam dokąd uciec. czuję że proces separacji od terapii się rozpoczął. dla mnie to jak jakiś rodzaj umierania. wkurza mnie i jestem bardzo smutna jednocześnie. psycholog uważa,że nic mi nie będzie i że zna mnie dość dobrze, by to ocenić.
×