Skocz do zawartości
Nerwica.com

etien

Użytkownik
  • Postów

    246
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez etien

  1. Jolnika moje doświadczenia z psychiatrą są takie, że on pyta co się dzieje ze mną, jakie mam problemy, z czym sobie nie radzę. Czyli interesują go moje objawy, lęki. Od kiedy to trwa, kiedy się nasiliło. Przy pierwszym naszym spotkaniu zadał mi standardowe pytania typu: czy mam rodzinę, czy mieszkam z rodzicami, czy sama, czy jestem samotna, czy pracuje. Pytał czy rodzeństwo też ma jakieś zaburzenia itp. Ja zaś starałam się jak najtreściwiej opisać mu z czym mam problem, czego się boje i z czym sobie nie radzę. Owszem o niektóre rzeczy, które wyszły w czasie rozmowy dopytywał bardziej, ale bez wnikania w historię mojego życia. Raczej same konkrety. Dopytywał może o pewne fakty, które według niego mogły być istotne w pojawieniu się zaburzeń. Przy kolejnych wizytach pytał, czy pewne rzeczy się zmieniły, czy natomiast w innych sprawach jest tak samo. Z czego jestem w życiu usatysfakcjonowana itp. Przy kolejnych wizytach wywiad lekarski koncentrował się na tym czy np. natręctwa się pogłębiły, czy jest lepiej. Jak się czuję, jak radzę sobie z codziennością, czy jestem zadowolona, czy zdołowana. Na czym głównie obecnie koncentrują się moje mysli, obsesje, lęki itp. Konkrety opisujące mój ogólny stan, samopoczucie, pewne fakty dotyczące natręctw. Nie wnikamy w jakieś moje przeżycia, od tego jest psycholog. Chodzę od roku na terapię i tam właśnie z psychologiem poruszamy różne sytuacje dotyczące mnie, mojego życia, moich doświadczeń. To na terapii analizujemy to skąd pojawiły się moje lęki oraz np. dlaczego jak na kogoś się gniewam to pojawiają się natręctwa, dlaczego emocje gniewu mnie przerażają i kojarzą mi się z czymś straszliwym. Dlaczego np. boje się, że osoba z którą się pokłóciłam mogłaby przez to co jej powiedziałam się załamać lub zrobić sobię krzywdę itp. Co w rezultacie powoduje, że boję się kłócić, gniewać. Wydaje mi się, że powinnaś zaufać swojemu lekarzowi (albo znajdź takiego, o którym wiesz że jest dobry), powinnaś też zaufać proponowanej formie leczenia, bo jeśli się tego będziesz też bać to nikt nie będzie Ci w stanie pomóc. Jeśli będziesz w podświadomości kwestionować słuszność decyzji lekarza to tak naprawdę nie powierzysz mu swojego problemu i nie przyjmiesz tego co proponuje.
  2. Witam! Ja właśnie dostałam recepte na Coaxil. Zacznę brać może od jutra albo czwartku. Parę osób tu napisało efekt placebo i to mnie zastanawia. Mam dziwne wrażenie, iż mój lekarz ma mnie już po mału dosyć, czuje się tak jakby on nie traktował powarznie moich lęków, natręctw i raczej uważał, iż sobie wmawiam całą chorobę. (Albo ja sobie wmawiam, że jestem denerwująca dla mojego lekarza.) I kiedy tak wychodziłam od niego z receptą to sobie pomyślałam, że tym razem nie zdziwiłabym się gdyby przepisał mi placebo abym się dobrze poczuła, że coś w ogóle biorę ale... A tu teraz czytam, że coniektórzy z was porównują ten lek do efektu placebo. Mam nadzieję, że ten lek jednak działa. Ostatnio raczej nie radzę sobie bez leków, a nie mam już siły na odczuwanie całą dobę silnych lęków i niekończących się w mojej głowie obsesji. W każdym razie ja zazwyczaj na leki typowo antydepresyjne (takie gdzie w ulotce jest napisane że są one tylko na różne stany depresji) reaguję kiepsko. Leczę się na merwice natręctw, a po lekach antydepresyjnych mam zazwyczaj większą depresję i natręctwa też nie znikają. Ostatnio brałam Moklar, po którym byłam strasznie płaczliwa, podejrzliwa, depresyjna, ogólnie bardzo rozchwiana emocjonalnie. Jedyny lek jaki mi naprawdę pomagał to była Asentra, ale on z kolei niekorzystanie wpływał na inne rzeczy i przestałam go brać. A teraz czeka mnie kolejne wyzwanie, czyli Coaxil! Zobaczymy jak podziała na mnie, czy przyniesie jakieś efekty?
  3. szy_ona masz racje może i słowo "odpowiedzialność" jest zbyt mocnym słowem, ale fajnie że się zrozumiałyśmy :)
  4. Przyznaję, że moje doświadczenia z terapią są inne. Nigdy nie czułam abym czemuś tam nie wierzyła, musiała się przekonać i w końcu pomogło. Owszem w wyniku terapii dowiedziałam się czegoś o samej sobie, o tym co prawdopodonie wywołuje natrętne myśli, lęki. Dowiedziałam się jak pewne sytuacje z przeszłości na mnie wpłynęły itp. Jednak sama ta wiedza to za bardzo mi nie pomogła. Ogólnie to te spotkania reczej mnie tylko uspokajają, chociaż też nie na długo. Czasem zastanawiam się co chciała mi przekazać terapeutka i w rezultacie to wywołuje we mnie nowe obsesje. Również zgadzam się z tym co napisał mafju, że nerwica też zależy od rodzaju osobowości. A właściwie nie tyle zależy, ale osoby z określoną osobowością mają większe skłonności aby zachorować. Lekarz mi poweidział, że mam przesadne skłonności do perfekcyjności w niektórych dziedzinach, chcęć kontrolowania wszystkiego i widzenia w określonym porządku, zaś nie dopilnowanie tej perfekcyjności też przyczynia się u mnie do pojawiana się natręctw. A co do autoterapii, to czytałam że jakiś tam profesor psychiatrii uważa, iż tego rodzaju terapia jest pomocna w całym procesie leczenia. Podobno też napisał książkę, gdzie opisuje kolejne kroki jakie chory powinien wykonać w ramach autoterapii. Uważam też, że aby wyleczyć się ze zranień z dzeciństwa dobrze jest poczytać książkę, którą tu polecał napoleon "TOSKYCZNI RODZICE". W uleczeniu się od złych emocji wywołanych zranieniami z dzieciństwa ważne są następujące etapy: uświadomienie sobie, kto i w jaki sposób nas skrzywdził, potem pozwolenie sobie i odczuwanie wszystkich złych emocji: jak gniew na tą osobę, złość, pretensje, żal. Następny etap to czas na użalanie się nad sobą, nad tym jak bardzo jestem zraniony i nieszczęśliwy, aż w końcu dochodzi się do ostatniego etapu WYBACZENIA i tym samym uwolnienia się od przeszłości, stwarzając możliwość zbudowania danej relacji w nowy sposób.
  5. Leki są ważne. Jednak póki co nie znalazłam jeszcze leku dobrego dla siebie i to jest zniechęcające. Zazwyczaj jest tak, że lekarz mi coś przepisuje, a ja to biorę przez miesiąc albo dwa i nie ma rezultatów, poczym znów przepisuje mi nowy lek, a potem następny lek i trwa to niemalże w nieskończoność. Można rzec, że ciągle testuje jakieś leki i nic z tego nie mam. W prawdzie był jeden lek, który na mnie działał dobrze ale z kolei wprowadził pewne dysfunkcje w innych dziedzinach mojego życia, co w rezultacie też dawało kiepski efekt. Leczenie ogólnie jest czasochłonnym procesem, dlatego łatwo się zniechęcić, troche sobie odpuścić i mieć wszystkiego dość. Obecnie czuje się trochę lepiej. W piątek ide do lekarza po jakieś nowe leki... Nienawidzę tego, że jak dopadają mnie złe myśli to nawet kiedy śpię to wszystko co mnie niepokoi mi się śni i budzę się równie zestresowana jak szłam spać. I od rana mam problem, i od rana nic mi się nie chce. Mój problem chyba polega na tym, że boje się siebie, swoich pragnień, marzeń chociaż wiem, że są dobre. Zawsze kiedy podążam za tym czego chcę czuje się tak jakbym coś złego robiła. To tak jakbym zupełnie sobie nie ufała. Boję się stanąć twarzą w twarz ze swoimi lękami. Wydaje mi się, że te nasze lęki są jak potwry, które dziecko widzi w ciemności i wystarczy tylko zapalić światło... Ale ta konfrontacja, stanięcie w prawdzie (twarzą w twarz) wydaje się być nie do przejścia.
  6. Szy-ona nie zrozumiałaś mnie! Chdziło mi o to, że na niektóre sytuacje z przeszłości nie mamy wpływu. Jednak sami za siebie bierzemy odpowiedzialność czy np. chcemy być dobrymi ludźmi, czy też nie. Sami odpowiadamy na to czy będziemy ciągle narzekać na przeszłość i tym samym dawać sobie prawo do bycia bezradnymi, czy pomimo porażek bedziemy starali się żyć normalnie. Można całe życie żyć przeszłością, mieć pretensje do nauczycieli, rodziców i przyjaciół ale to niczego nie zmienia, to co z tym zrobimy zależy tylko od nas. To, że bierzemy odpowiedzialność za swoje życie nie oznacza, że wszystko musimy zrobić sami ale to my musimy zadecydować. Np. Nikt nie zmusi Cię do brania leków jeśli nie będziesz chciała, czy też psychoterapii. Inni mogą Cię przekonywać i namawiać ale decyzja należy tylko do Ciebie. Tak samo odnośnie wiary, nikt nie będzie i nawet nie jest w stanie wierzyć za nas. To osobista odpowiedzialność wierzyć, bądź nie wierzyć. Mając wolną wolę jesteśmy za siebie odpowiedzialni zatem nawet to, czy Bóg nam pomoże zależy od tego, czy chcemy Jego pomocy. Chodzi mi o to aby swoje życie wziąć w swoje ręce, nikt nie przeżyje naszego życia za nas choćby nie wiadomo jak tego pragnął. Nie mamy brać odpowiedzialności za to co było tylko za to co mamy dzisiaj, za to wszystko na co mamy wpływ i zależy tylko od nas. Jeśli ktoś nie wierzy, że wyzdrowieje, jeśli nie chce wyzdrowieć jeśli do całej tej sprawy jest źle nastawiony to pomimo pomocy wielu osób może nic się nie zmienić bez udziału osoby chorej. Nawet aby mógł nam ktoś pomóc musimy wpierw temu komuś na to pozwolić. Np. Ktoś mógł nas skrzywidzić i jest on za to odpowiedzialny. Jednak do nas należy odpowiedzialność co z tym zranieniem zrobimy. Możemy cierpieć i pogłębiać to cierpienie, możemy nieustannie być źli na osobę, która nas skrzywdziała, możemy poszukiwać zemsty, albo możemy wybaczyć. Tylko od nas zależy co z tym zrobimy. Sama napisałaś, że chorujesz z powodu tego co działo się w przeszłości i być może własnych niefortunnych wyborów. Ja zaś uważam, iż chorujemy w wyniku różnych sytuacji z przeszłości. Złych nawyków myślowych, które wypracowały się w nas w wyniku danych doświadczeń albo które są wynikiem tego, że tak po prostu zostaliśmy wychowani, nauczeni. Chorujemy też w wyniku złych wyborów, czy też trudnych zdarzeń, sytuacji itp. Czyli chorujemy trochę przez samych siebie, ale w dużej mierze chorujemy przez sytuacje które były od nas niezależne zatem trudno za to brać odpowiedzialność. Często też i teraz mamy do czynienia z sytuacjami, na które nie mamy wpływu. Jednak tylko my bierzemy odpowiedzialność za to jaka będzie nasza postawa wobec danej sytacji. Bierzemy też odpowiedzialność za wszystko to na co mamy wpływ, za nasze decyzje. Czyli od nas zależy i my bierzemy odpowiedzialność jaką mamy postawę wobec faktu, że jesteśmy chorzy. Możemy płakać i się załamywać albo pomimo trudności wciąż próbować wstać. Nikt za nas płakać nie będzie, tak jak i nikt za nas nie wstanie.
  7. Oczywiście prawdą jest to, że chorujemy w wyniku różnych sytuacji z przeszłości. Złych nawyków myślowych, które wypracowały się w nas w wyniku danych doświadczeń albo złych nawyków myślowych które są wynikiem tego, że tak po prostu zostaliśmy wychowani, nauczeni. Chrujemy w wyniku złych wyborów, czy też trudnych zdarzeń, sytuacji. Niektórzy też mają takie skłonności związane z tym, że mamy taką osobowość itp. Czyli czasem sami doprowadziliśmy się do swojej chorby, jednak ja myślę iż na wiele z tych sytuacji wcale nie mieliśmy wpływu, na pewne zdarzenia z przeszłości też. Tym bardziej, iż wszyscy popełniamy błedy... Ale aby się wyleczyć to sami za siebie musimy wziąć odpowiedzialność.
  8. To, że choroba pochodzi od zła nie oznacza, że nie mamy wpływu na siebie i świat w którym żyjemy. Zauważmy, że kiedy Bóg stworzył świat całą ziemię poddał ludziom pod panowanie. Ludzie w wyniku grzechu utracili tą włądzę, którą przejeło zło. Ale dzięki śmierci i zmartwywstaniu Jezusa ponownie Bóg przywrócił nam władzę, moc i zwycięsto nad zwierzchnościami świata, czyli m.in. nad chorobami. Największą, niewytłumaczalną, nielogiczną ale i najbardziej skuteczną bronią jest nasza wiara. W Jezusie mamy wszystko co jest nam potrzebne do życia i pobożności. Mat. 7.7-9 „Proście, a będzie wam dane; szukajcie a znajdziecie, kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi otrzymuje, kto szuka znajduje, a kołaczącemu otworzą” „...o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie da to, co dobre tym, którzy go proszą” Marka 11.22-24 „Jezus im powiedział: Miejcie wiarę w Boga! Zaprawdę powiadam wam: Kto powie tej górze: „Podnieś się i rzuć się w morze!”, a nie wątpi w duszy, a wierzy, że spełni się to co mówi tak mu się stanie. Dlatego powiadam wam: Wszystko o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie.” Pozwoliłam sobie dodać tutaj te cytaty z Biblii bo według mnie są one bardzo pozytywne. Osobiście mi pomagają! [*EDIT*] To, że choroba pochodzi od zła nie oznacza, że nie mamy wpływu na siebie i świat w którym żyjemy. Zauważmy, że kiedy Bóg stworzył świat całą ziemię poddał ludziom pod panowanie. Ludzie w wyniku grzechu utracili tą włądzę, którą przejeło zło. Ale dzięki śmierci i zmartwywstaniu Jezusa ponownie Bóg przywrócił nam władzę, moc i zwycięsto nad zwierzchnościami świata, czyli m.in. nad chorobami. Największą, niewytłumaczalną, nielogiczną ale i najbardziej skuteczną bronią jest nasza wiara. W Jezusie mamy wszystko co jest nam potrzebne do życia i pobożności. Mat. 7.7-9 „Proście, a będzie wam dane; szukajcie a znajdziecie, kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi otrzymuje, kto szuka znajduje, a kołaczącemu otworzą” „...o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie da to, co dobre tym, którzy go proszą” Marka 11.22-24 „Jezus im powiedział: Miejcie wiarę w Boga! Zaprawdę powiadam wam: Kto powie tej górze: „Podnieś się i rzuć się w morze!”, a nie wątpi w duszy, a wierzy, że spełni się to co mówi tak mu się stanie. Dlatego powiadam wam: Wszystko o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie.” Pozwoliłam sobie dodać tutaj te cytaty z Biblii bo według mnie są one bardzo pozytywne. Osobiście mi pomagają!
  9. Tak w ramach wyjaśnienia. Jednak mam świadomość, że każdy ma na każdy temat swoje zdanie. W każdym razie ktoś kto wierzy w Boga ma i też świadomość istnienia zła - demonów, szatana itp. Bóg stworzył niebo i ziemię, więc jest Bogiem wszystkiego. Od kiedy sztan został strącony na ziemię powoduje zło. Z Bogiem zwyciężamy zło na świecie. Zresztą na krzyżu Jezus zwyciężył grzech i zło, co oznacza, że każdy kto w Niego wierzy ma zwycięstwo nad zwierzchnościami, czyli złem. Tak więc za całe zło odpowiedzialny jest szatan. Zatem choroby i inne takie są wynikiem działania na świecie zła, a nie Boga. Bóg właśnie dlatego, że dał nam wolną wolę nie ingeruje zawsze we wszystko co się dzieje w naszym życiu jeśli nie damy mu na to zgody. Zatem jeśli pragniemy pomocy Boga w tym aby wyzdrowieć to powinniśmy mu o tym powiedzieć, poprosić. Bóg na pewno nie chce abyśmy byli chorzy. Uwierzyć w Boga oznacza oddać swoje życie Jezusowi, czyli Jego uczynić Panem swojego życia. Sami nie jesteśmy doskonali ale z Bogiem nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Z Bogiem powinniśmy mieć wpływ na świat, dobry wpływ. W każdym razie wedłu mnie to forum nie jest miejscem do tego aby tu prowadzić jakieś religijne dyskusje. Ale zaś z drugiej strony na pewno wśród nas są osoby, które podobnie jak ja wierzą w Boga. I jeśli w jakikolwiek sposób jesteśmy w stanie zachęcić siebie nawzajem do walki z chorobą to warto o tym mówić. Myślę, że wiara w Boga może pomóc w wyleczeniu. Jednak wnikanie w jakieś teologiczne wątki mija się z celem, bo skupiamy się na tym kto ma racje, a nie na tym jak możemy sobie pomóc. I podobnie jak nasze obsesje i kompulsje nie są grzechem, tak samo natręctwa na tle religijnym nie są grzechem. Tym bardziej, że ta choroba dotyka i próbuje zniszczyć te sfery naszego życia, które są dla nas najważniejsze. Czym bardziej coś dla nas jest cenne tym bardziej choroba próbuje nam to odebrać. Dlatego osoby wierzące zazwyczaj mają też natręctwa na tle religijnym.
  10. Uważam, iż kompulsje, obsesje nie są grzechem tylko wynikiem choroby. Owszem w wykonywaniu kompusji jest jakieś magiczne myślenie. Myślimy, że jeśli coś powiemy, albo zrobimy to uchroni nas to od jakiś złych wydarzeń. Ale osoba chora nie czyni tych kompulsji ze świadomością że posiada jakomś tajemną moc (okultyzm), którą może wpływać na rzeczywistość. Jest to coś w czym dostrzegamy raczej abosurd i tego nie chcemy robić ale istniejący w nas lęk zmusza nas do powtarzania kompulsji. Obsesje, kompulsje nie są formą okultyzmu. Są one jedynie objawami choroby, której źródła należałoby się doszukiwać w złych nawykach myślowych, przeszłości, trudnych dla nas wydarzeniach. Ale skoro tak już zacząłeś o tych grzechach NLD to masz racje warto wyrzec się okultyzmu. Tylko, że te dwie rzeczy nijak mają się do siebie. I jeśli ktoś chce na siłe doszukiwać się grzechu w nerwicy natręctw to powiedziałabym, że grzechem może tu być brak ufności do Boga, brak ufności że on nas od wszystkiego złego uchroni. Ale z drugiej strony nie trzeba być chorym na nn aby np. nie umieć zaufać Bogu. W Biblii jest powiedziane abyśmy nasze zmartwienia, troski powierzyli Bogu i już się o nic nie troszczyli sami na własną rękę, bo samo martwienie się w niczym nam nie pomoże. Czyli powinniśmy zrobić wszystko to co możemy, a to na co nie mamy wpływu powierzyć Bogu. I w takim znaczeniu nadmierne martwienie się może być rozumiane jako grzech. A osoby z nn mają szczególne tendencje do ciągłego troszczenia się, martwienia. Chciaż ja wierzę, że Bóg rozumie naszą sytuację i z pewnością choroby - naszych obaw, lęków, stresów nie poczytuje nam za grzech. A z drugiej strony, myślę iż wyspowiadanie się z nadmiernego zamartwiania może pomóc - jeśli ktoś czuje, że tak powinien postąpić, ogólnie wiara w Boga i świadomość, że Jemu możemy powierzyć swoje troski może tu akurat pomóc w leczeniu nn. Brakiem ufności do Boga może być też myślenie, że Bóg specjalnie nas obciążył nn oraz że przez tą chorobę trafimy do piekła (natręctwa na tle religijnym). Myślę, że Bóg nas kocha i na pewno nie chce abyśmy chorowali i z Jego pomocą powrót do zdrowia może być łatwiejszy. I te natrętne myśli nawet na tle religijnym są wynikiem choroby, jest to coś czego nienawidzimy, nie chcemy zatem te myśli nie oddzielą nas od Boga.
  11. Dzięki za Wasze wpisy! Uzupełniając chcę dodać, że ja podobnie jak TY giani miałam pierwsze objawy nerwicy już jako dziecko chociaż wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, że to nerwica. Postrzegałam siebie wówczas może jako bardziej przewrażliwioną istotę, może stresowałam się bardziej niż moi rówieśnicy, ale pomimo to umiałam z tym żyć. Tzn. nie przeszkadzało mi to w życiu, nie było tak dokuczliwe jak teraz. W dzieciństwie zawsze martwiłam się o rodziców i bałam się zarazków, że np. zachoruję od skaleczenia na tężca i skończy się to fatalnie itp. Ale były okresy kiedy czułam się całkowocie wolna. Natomiast od 2005 roku zaczął się mój koszmar - wszystkie moje lęki się nasiliły i doszły te dziwaczne natrętne obsesje, niedające mi spokoju rozmyślania, które jednocześnie powodują we mnie przerażający strach. Co jakieś czas mam wrażenie, że w swoich myślach już zniszczyłam swoje życie i nie da się tego odkręcić, bo pomyślałam coś złego i głupiego. Czuję się tak jakby moje myśli faktycznie mogły jakoś tam zmienić rzeczywistość i za każdą emocję, każdą myśl czuje się strasznie odpowiedzialna i boje się konsekwencji. Pomimo świadomości, że to co myślę jest iracjonalne i pomimo świadomości, że samym myśleniem nic nie pozmieniam. Pomimo to nie umiem przekonać siebie, że nie muszę się bać, że nic się nie stanie. Wierzę w Boga. Bóg jest moim życiem, drogą, prawdą. Ale od kiedy zachorowałam nie potrafię się modlić, bo modlitwa też przyczynia się do powstania we mnie głupich myśli, jakiś trudnych wątków, wymyślonych problemów. I zamiast się modlić okazuje się, że znów nad czymś rozmyślam - pojawiają się te filozoficzne rozważania. Boję się, że np. źle się pomodlę albo, że się pomylę, coś źle zrobię itp. Przez ostatni rok chodzę regularnie na terapię. Wiem co z mojej przeszłośći mogło spowodować we mnie te lęki, przyczynić się do powstania nerwicy. I moje pytanie brzmi: co z tego, że to wszystko wiem skoro ta wiedza mi wcale nie pomogła, nie uleczyło mnie to, nie spowodowało że czuje się lepiej? Owszem te wizyty pomagają mi ale zazwyczaj uspokajają mnie na jakomś godzinę (tyle zajmuje mi powrót do domu), a później znwów się zaczyna. We wrześniu miałam bardzo dobre nastawienie, ponownie podjęłam się leczenia, byłam pełna optymizmu, siły, że tym razem leczenie przyniesie pomoc, że uda mi się wyzdrowieć. A teraz jestem zniechęcona, mam depresje i sobie tak myśle, że chyba szkoda kasy na te leki. Odkryłam tylko jedno, że niezależnie jak straszne myśli mnie dopadają, niezależnie od tego jak wydaje mi się, że już wszystko popsułam, niezależnie jak długo się z tymi myslami męczę to i tak w końcu jakoś udaje mi się ułożyć tą myślową układankę i w końcu przychodzi chwilowa ulga. Zatem skoro w końcu zawsze dochodzę do ostatecznego rozwiązania, że nic się złego nie stanie, że ja nic złego nie zrobiłam, nie zrobię. To w takim razie po co ja w ogóle daje się w te obsesje wciągnąć. Dlaczego nie potrafię ich zignorować w zalążku zanim mnie całkowicie zdominują? Ciągle daję się wkręcić w tą głupią gre myślową tracąc przy tym, czas, energię, radość. Przeżywam w swojej głowie jakieś problemy, których tak naprwdę nie ma. Dlaczego zawsze się daje w to wciągnąć? Co zrobić aby to zignorować, odpuścić sobie, olać te lęki, głupie myśli? Nawet jak stram się nie mysleć o czymś złym, to ta myśl zawsze o sobie mi przypomina, wierci mi dziurę w brzuchu, nie odpuszcza, ciągle czuję na sobie lęk tej myśli, uczucie zagrożenia.
  12. a JA NIE JESTEM UŚMIECHNIĘTA. Brałam moklar prawie dwa miesiące, skończyły mi się tabletki przed świętami, a że nie mogłam się zarejestrować tak też przestałam je brać. Kiedy brałam moklar nie było zbytnich rezultatów. Teraz kiedy nie biorę go od paru dni też nie jest dobrze, nie widzę za wielkiej różnicy kiedy go brałam i teraz kiedy już go nie biorę. Z powodu nerwicy jestem przygnębiona... Zaczynam znów wątpić czy to całe leczenie na coś się zda, czy w ogóle ma sens? z lekami źle, bez leków też źle - cóż za ironia...
  13. Mam dosyć tego co się ze mną dzieje, nienawidzę tych swoich myśli, tego wszystkiego co mnie niepokoi, tych pokrętnych, chorych myśli. Czuje się fatalnie. Ostatnio ogarnia mnie złość, frustracja i depresja. Gdyby to było możliwe chciałabym móc zabić te myśli, wziąć śróbokręt i przekręcić w mózgu to co trzeba aby te myśli zniknęły. Ale zaraz potem mam wyrzuty sumienia, boje się że ta złość na mój mózg jest czymś złym. Boje się, że niechcący mogłabym siebie uszkodzić i mogłoby być znacznie gorzej niż jest. Tak naprawdę to kocham siebie i akceptuje, ale przez te myśli coraz bardziej siebie nie lubię, całą tą złość za natręctwa kieruję na siebie. A ja przecież nie jestem temu winna. Przez te myśli czuję się okrepnie, czasami chciałabym sobie zrobić krzywdę ale wiem, że to niczego nie zmieni, nie przyniesie mi ulgi, nie pomoże. Jedyne co może pomóc to zignorowanie tych myśli co akurat dla mnie jest prawie, że niemożliwe. Jest mi smutno... Choruję od 2005 roku i przeraża mnie to, że czas ucieka a ze mną wciąż jest niedobrze. Tzn. z pewnością jest lepiej niż na początku, są okresy lepsze i gorsze. Ale ja chcę już być całkowicie zdrowa! Od wrzesinia po raz drugi podjełam się leczenia lekami. Przez miesiąc czułam się rewelacyjnie, a teraz znów przepaść. Przez chorobę tracę to co najlepsze w życiu. Nawet kiedy jestem szczęśliwa to pojawiają się te głupie myśli, które są jak jakiś potwór, który chce odebrać mi moją radość. Ciągle się boję śmierci. Boję się, że ktoś musi umrzeć za kogoś aby ten ktoś pierwszy mógł żyć. Ciągle się boję o swoich bliskich. Mam pokrętne myśli o tematyce religijno - egzystencjalno - filozoficznej. To wszystko tak strasznie mi się miesza, że już nie mam siły i nie mogę o tym przestać myśleć dopóki nie odpowię sobie na wszystkie głupie pytania i dziwne wątki które mnie niepokoją. Boję się, że jeśli coś w myślach źle odpowiem to konsekwencje za moje błędy dotkną mnie i innych. Jak zignorować te myśli? Jak nie dać się wciągnąć w ich analizowanie? Chcę odzyskać siebie.
  14. Red 1 te Twoje myśli o pedofili są według mnie wynikiem nerwicy natręctw, bo z tym zaburzeniem jest tak, że to czego najbardziej się boimy, to co wydaje nam się najstraszniejsze nas dręczy. Dręczy właśnie jako dziwny strach, że to czego najbardziej się boimy mogłoby nam się zdarzyć lub nas dotyczyć. Pojawia się głupie uczucie, że nie jesteśmy w stanie nie zrobić czegoś czego nie chcemy. Taki strach jakbyśmy nie mieli panowania nad sobą, swoją wolą. I chociaż wiemy, że coś nas brzydzi, jest w naszym poczuciu ohydne, złe i wcale nas nie pociąga to paradoksalnie boimy się, że właśnie zrobimy to co najgorsze wbrew naszej woli, rozsądkowi tak jakbyśmy nie mieli możliwości kierować swoim zachowaniem, podejmować decyzji zgodnych z nami samymi. Jest to taki dziwny brak zaufania do samego siebie. Strach, że stane się kimś lub zrobię coś czego tak naprawdę nigdy byś nie zrobił i nie zrobisz. Przeraża cię myśl, że mógłbyś być tak okropną osobą. Możliwe, że kiedy zastanawiałś się nad tym pedofilem, próbowałeś zrozumieć takie zachowanie to gdzieś przez chwile poczułeś się tak jakbyś to straszne "coś" usprawiedliwiał, może poczułeś że jest to chore ale jednocześnie da się to czymś wytłumaczyć i w tym momencie przeraziło cię to, że ten problem mógłby teoretycznie dotknąć każdego. Możliwe, że kiedy nad tym się zastanawiałeś i szukałeś wytłumaczenia, to przyszła myśl, że skoro to da się wytłumaczyć to znaczy, że jednocześnie taką postawę popierasz. A to, że jesteśmy skłonni coś złego zrozumieć nie znaczy, że to popieramy, lubimy. Nie znaczy, że tacy jesteśmy. Nie chcę Cię martwić ale skoro pojawiła się w Tobie taka dręcząca myśl to wygląda na to, że masz nerwicę natręctw. A to zaś może oznaczać, że nawet jeśli uporasz się z tą myślą to pojawi się następna, a potem następna. Schemat zachowań, odczuć jest podobny ale treści obsesji mogą się zmieniać. Nie koncentruj się na pedofilii, pytanie raczej jest: skąd w Tobie takie lęki? Może warto wybrać się do specjalisty zanm się to rozwinie. ---- EDIT ---- I przestań się tym dręczyć, skoro uważasz pedofilie za coś złego, skoro nie odczuwasz pociągu seksualnego do dzieci to nie jesteś pedofilem i pomimo swojego lęku nie zrobisz nikomu krzywdy. Wiem, że samemu ogólnie jest cieżko odrzucać obsesje bo w pewnym sensie można powiedzieć, że mózg nasz robi nam figle powtarzając wciąż daną senstęcję zamist pomysleć o czymś raz i koniec. To tak jakby mózg miał złe nawyki, które trzeba zmienić i pomocne w tym stają się leki. Tym bardziej, iż obsesyjność jest spowodowane np. spadkiem poziomu seretoniny w mózgu. Aczkolwiek aby uzyskać trwałe efekty oprócz leków niezbędna jest terapia.
  15. Ja mam narwicę natręctw i mam świadomość, że przez to bywam trudna dla ludzi, których kocham. Moja choroba polega na tym, że przeważają w niej obsesyjne myśli, które zmuszają mnie do analizowania i rozdwajania wymyslonego problemu na czworo. Towarzyszy temu dużo lęku i jest bardzo męczące. Czasami jestem jak warzywko, które mogłoby cały dzień przeleżeć ciągle o czymś myśląc. Nie mam za dużo zachowań kompulsywnych, raczej wszytsko rozgrywa się w mojej głowie. Ale są sytuacje i rzeczy, których szczególnie się boję i wolę unikać. Czasami te moje obawy irytują mojego chłopaka, ale też staram się go nie obciążać wszystkimi swoimi strachami. On też rozumie mój strach i ustępuje kiedy chodzi o wybór filmu, wspólnie czytanej książki itp. Zdaje on sobie sprawę, że samo czytanie o coniektórych sprawach budzi we mnie obawy i nasila natręctwa. Ogólnie zdaje on sobie sprawę, że jestem raczej lękliwa nawet w niektórych prostych sprawach dnia codziennego. Jednak staram się z tym walczyć, jak też walczyć z całą tą moją chorobą. Podjęłam się leczenia farmakologicznego i uczestnicze w terapii. Wracając do Twojej sytuacji zonamloda to pierwsze co mi się rzuciło po przeczytaniu Twojego postu to to, że Twój mąż zachowuje się tak jakby nic nie chciał zrobić z tą chorobą, jakby nie chciał się leczyć, nie chciał się zmienić tylko chciał aby wszyscy go zaakceptowali i się do niego dostosowali, tak jakby cały dom włącznie z Tobą miał być chory, bo on jest chory. Z tego co mi wiadomo (czytałam wypowiedzi psychiatrów) to najgorsze co można zrobić to dać się zterroryzować osobie chorej. Wykonywanie rytuałów wraz z chorym nie pomaga tak naprawdę ani choremu, ani tym bardziej Tobie. Czy Twój mąż w ogóle się leczy? Czy on jest pod opieką psychiatry? Albo czy chociaż chodzi do psychologa? W tej sytuacji najważniejsze i najpilniejsze wydaje mi się aby on podjął leczenie, aby chciał sie leczyc i co ważne aby chciał się wyleczyć. Na pewno dla chorego jest bardzo ważne czuć wsparcie i miłość osób bliskich. Jest ważne aby nie ignorować i nie szydzić z lęków itp. Jest ważne aby osoba czuła, że jest szanowana i traktowana poważnie pomimo swoich dziwactw. Ale wydaje mi się, iż ważne jest aby też tej osobie delikatnie uświadamiać, że to tylko choroba i nie ma tak naprawdę podstaw do lęków. Aby zachęcać tą osobę do pokonywania lęków. Aby nie ustępować we wszystkim tej osobie i nie powtarzać jej rytuałów. Dać tej osobie poczucie bezpieczeństwa poprzez akceptację, poprzez uświadomienie jej braku racjonalności w tych lekach, w miarę możliwości oczywiście. Wydaje mi się, że chory też musi zrozumieć, że dla Ciebie ta sytuacja też jest ciężka. Powinien wiedzieć, że dla swojego szczęścia, jak i Twojego musi się leczyć.
  16. Nie leczona nerwica może doprowadzić do momentu kiedy się nie ma dnia wytchnienia. Dla mnie był taki sierpień i wrzesień - koszmar. Nie wiem czemu ta choroba jest taka głupia, że boimy się rzeczy, które tak naprawdę wiemy że nie mogą się wydarzyć a mimo to ich się boimy. Miałam kiedyś taką sytuację, że pracowałam przy telefonach, dzwoniłam w różne miejsca. ta praca polegała na tym aby wykonać jaknajwięcej efektywnych telefonów. I wtedy pojawiały się głupie myśli, że jak teraz wykręcę numer i się ktoś zgłosi to umrę, albo że komuś innenu stanie się coś złego. I zaczynałam unikać wykonywania telefonów, a kiedy się z kimś już połączyłam to przeżywałam straszne strasy i lęki próbując tą wcześniejszą myśl jakoś "odczarować". Albo miałam głupie myśli, że niechcący, wbrew własnej woli wyrzeknę się Boga i umrę (pójdę do piekła itp.). Czym bardziej się tego bałam tym więcej pojawiało się we mnie myśli i słów właśnie o wyrzekaniu się. Lepiej idź do psychiatry jak najszybciej póki to nie jest aż tak rozwinięte. Bardzo czasochłonne jest leczenie i wymaga cierpliwości i determinacji ze strony pacjęta. Ja na początku próbowałam z natręctwami przez pierwszy rok choroby sama sobie z tym poradzić ale się nie udało. Sama silna wola i świadomość że to choroba nie pomagają. Tu trzeba specjalisty, leków i terapii.
  17. Wszystkie natręctwa dla osoby nimi dotkniętej są uciążliwe. Ja raczej czytając coniektóre tu posty dla odmiany cieszę się, że włąśnie nie mam większości tu opisanych natręctw. Te moje co mam w zupełności mi wystarczą... A co do natręctw na temat chorób, to pamiętam że jak byłam mała to przeraźliwie bałam się, że zachoruję na tężca i umrę. Często miałam obdarte kolana i jakieś tam zadrapania, jak to dziecko. Tylko, że ja najmniejszą rankę dezynfekowałam w obawie, że złapię teżca. Potem był taki czas, że bałam się brać jakiekolwiek leki bez konsultacji z lekarzem, wydawało mi się że nawet od witaminy C można umrzeć. Bałam się też ogólnie zarazków. Jak miałam do czynienia z jakomś brudną wodą itp. to przychodziłam do domu i odbywał się rytuał odkażania. Wszystko umyć koniecznie, a to co się da zdezyfekować sprytusem. Ale wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy, że są to pierwsze objawy natręctw. Cztery lata temu wszystko się nasiliło i to właśnie wtedy dowiedziałam się, że mam nerwicę natręct. Kiedy mówię o swojej historii choroby to właśnie uważam, iż zachorowałam 4 lata temu, chociaż mam świadomość że pierwsze objawy były już w podstawówce. Teraz kiedy jestem dorosła to z chorobowych natręctw najbardziej boję się zarażenia HIV. Nigdy nie byłam w jakijkolwiek ryzykownej sytuacji ale bardzo często dopadają mnie myśli, a co jeśli zaraziłam się tylko dlatego, że kiedyś tam korzystałam z publicznej taolety. Jestem na tym punkcie przewrażliwiona. Czasami boję się że mogę się zarazić tylko dlatego, że nadepnęłam na ulicy jakomś plamkę, która miała kolor czerwony. Taka mała obsesja. Raz na jakiś czas dopadają mnie silne lęki dotyczące HIV. Prwadę mówiąć boję się nawet bardziej szczegółowo o tym pisać aby przypadkiem nie obudzić tego zła...
  18. Ja Moklar biorę już trzeci tydzień i jestem niezadowolona. Moje natręctwa zaczynają wracać i czuję się z lekka depresyjnie. Wcześniej brałam Asentre po której zaczynałam już czuć się świtnie gdyby nie ograniczona z lekka możność osiągnięcia satysfakcji seksualnej. Z powodu ograniczenia seksualnego zaprzestałam brać Asentre i przeszłam na Moklar, ale z moją głową jest teraz gorzej. Mam wrażenie, że na moją nerwicę natręctw to ten moklar nie działa. Zazwyczaj po około 3 tygodni brania powinny być już odczuwane jakieś rezultaty, a ze mną gorzej ---- EDIT ---- Czy już nikt z Was nie bierze moklaru? Coś brak tu ostatnio jakichkolwiek wpisów. Biorę moklar już ponad miesiąc, zwiększono mi dawkę. Biorę rano i w środku dnia. Kretyński pomysł aby brać leki tak w środku dnia, bo ciągle o nich zapominam. Przyznam, że po tych lekach jestem jakaś płaczliwa, emocjonalnie zwichrowana. Dopadają mnie uczicia gniweu, złości, gdzieś ukrytej dwano we mnie rozpaczy. Nie wiem, może to jakaś forma oczyszczenia z przeszłością, może ja zdrowieję chociaż wygląda to dość podejrzanie. Ale z drugiej strony mam wrażenie, że od kiedy mam nerwice to jakbym ze świadomości wyparła wszystkie trudne dla mnie emocje, a teraz się z nimi konfrontuję. Od tygodnia nastrój mi się ogólnie poprawił, myśli obsesyjnych mniej, ale czasem odczuwam dziwny, silny lęk nie związany z niczym. Po prostu odczuwam niepokój. Życie seksualne natomisat kwitnie. :) Ale wciąż jestem taka "szukająca dziury w całym", jakby trochę podejrzliwa - zakładająca raczej coś złego, niż dobrego. Zaniepokojona.
  19. Joy teraz biorę Moklar. Nie jestem z niego zbytnio zadowolona bo moje natręctwa znów zaczynają wracać i nastrój mi się obniżył. Jeśli zaś chodzi o funkcje seksualne to wszystko powróciło do normy :). Nieoficjalnie słyszałam, że ten lek sprzyja życiu seksualnemu
  20. Anna R z tym seksem to masz rację Przyznaję, że od kiedy zaczełam brać ten lek to ogarneła mnie totalna oziębłość, a nawet jak w końcu przyszła ochota to możliwości ograniczone. Ten lek mi pomagał, ale z powodów związanych właśnie z ograniczeniem możliwości seksualnych zmieniałam lek i od czterech dni biorę teraz coś innego.
  21. Ja asentre biorę na nerwicę natręctw od prawie 3 tygodni. Z efektów ubocznych miałam jedynie uczucie kołka w gardle (jeszcze czasami tak się czuje) oraz suchość w ustach, ale to już minęło. Przyznaję, że ten lek od razu uwolnił mnie od depresji. Jestem po nim bardziej zadowolona, pełna energii, jestem bardziej skoncentrowana, moge dużo więcej zrobić niż w ostatnim czasie. Ale muszę przyznać, że od początku 2 tygodnia brania leku bardzo pogłębiły mi się natrętne myśli, uczucie lęku. Kiedy zaś chciałam zastanowić się nad jakomś myślą obsesyjną to miałam uczucie jakbym sobie wypiła i nie mogła tej myśłi przeanalizować. Jednak uczucie leku nie znikało. Teraz już biorę je trzeci tydzień i widzę poprawe jeśłi chodzi o natręctwa. Mniej już odczuwam lęk, łatwiej mi odpędzić uporczywe myśli, udaje mi się je zepchnąć gdzieś w niepamięć, zignorować i już nie męcze się z kilkugodzinnym rozmyślaniem, analizowaniem ich. Ogólnie jakby tych obsesji jest mniej, mój umysł już nie wymyśla niestworzonych rzeczy, zaczynam wracać do normalności. Jednak to uczucie kołka w gardle bardzo mnie denerwuje. W każdym razie po tym leku nie jestem senna to mnie bardzo cieszy. Czuję również że jestem sobą po tym leku, bo jak brałam Xetanor to miałam poczucie jakiejś takiej obojętności, że nie czułam sama siebie (byłam jak taki liść rzucony na wiatr). Mam mniejszy apetyt, czasami też łapie się na tym, że przez cały dzień potrafię wypić jedynie pół szklanki wody. Muszę pamiętać aby pomimo braku pragnienia uzupełniać płyny. W każdym razie ten lek na mnie działa i teraz zaczynam widzieć to, że mogę się w końcu wyleczyć. Mam taką nadzieję.
  22. Witam! Choruje na ZOK od trzech lat. Na początku byłam pewna, że ten cały stan jest przejściowy i sama jakoś z tego wyjdę. Jednak rzeczywistość wyglądała inaczej, stałam się istotą nie zdolną do robienia czegokolwiek. Podobnie jak z Pani synem całymi dniami leżałam, nie myłam się, nie wychodziłam z domu tylko cały czas myślałam. Próbowałam w myślach rozgryść wszystkie te obsesje które mnie dopadały i nie dawały mi spokoju. Czasami popadałam w załamanie i krzyczałam sama na siebie, na te myśli itp. Miałam różne głupie myśli, wydawało mi się iż przez te myśli krzywdzę swoich bliskich co właśnie powodowało, że w jakiś sposób stawałam się dla nich agresywna. Tak naprawdę czułam się winna, że mam takie myśłi. Moja mama wtedy obserwując to co się ze mną dzieje próbowała mnie umówić do psychiatry jednak ja się wzbraniałam i ostatecznie nie poszłam. Jednak przyszedł taki moment, iż czułam się już fatalnie i wiedziałam iż potrzebuje pomocy. Zaczełam chodzić do psychologa i to w jakimś tam stopniu mi pomogło. Jednak były okresy gorsze i lepsze... Za namową psychologa i mając świadomość, że nie chcę w życiu niszczyć tego na czym najbardziej mi zależy, w lekkiej desperacji udałam się do psychiatry. Przepisano mi leki. Przyznam, iż świadomość brania leków mnie załamała, tym bardziej że czułam się po nich otępiała i zobojętniona. Popadłam w depresje - brałam i na to leki. Po paru miesiącach poczułam się lepiej i natychmiast rzuciałam przyjmowanie jakichkolwiek leków. Byłam przeciwniczką leczenia farmakologicznego. Potem przez kolejnych chyba 8 miesięcy chodziłam tylko do psychologa. Zaczeło mi się pogarszać. Myślę, że trzeba dojrzeć samemu do tego aby podjąć świadome leczenie. W tamtym czasie podjełam leczenie w takim stanie jakby histerii i nie byłam na to w ogóle przygotowana dlatego mnie to załamało. Od miesiąca jest ze mną źle. Są dni kiedy właśnie się nie myje, śpię do południa, dosłownie nic nie robię. Jestem bezrobotna i to dodatkowo mnie załamuje. Jednak przyznaję, że mam dosyć tego stanu i chcę się wyleczyć. Wierzę, że mi się uda. Jestem teraz świadoma i przygotowana na leczenie. Od dwóch tygodni biorę leki. Póki co minęła mi depresja ale natrętne myśli wciąż bardzo intensywnie mnie atakują. Ale jestem dobrej myśli, wierzę iż leki w końcu na te myśli też zaczną działać. Jestem gotowa podjąć cały ten trud aby tylko wyzdrowieć. Chcę być szczęśliwa i tylko to głupie NN mi w tym przeszkadza. A co do Pani sytuacji jeśli chodzi o oczekiwania chorego odnośnie rodziny to mnie najbardziej wkurza kiedy moja mama bagatelizuje całą sprawę. Kiedy rzuca teksty typu, że jeśli bym się wzięła do roboty to przestałabym mysleć. Zeby to było takie proste. Wkurza mnie to, że jak w końcu wyjdę z domu, spotkam się z bliskimi mi osobami to ona narzeka, że nie posprzątałam. Czepia się według mnie głupich drobiazgów, które w danej sytuacji są dla mnie najmniej ważne. Zamiast cieszyć się, że chociaż coś udało mi się danego dnia zrobić. Moja mama nie uświadamia sobie, że to jest choroba, że to co jest dla zdrowego oczywiste nie musi wcale być oczywiste dla mnie. Wiem, że obecnie moje dni wyglądają fatalnie i wcale tego nie chcę. Staram się, chodź często z tymi myślami przegrywam. I wszelkie jakieś takie ostre uwagi ze strony bliskich są irytujące. Lubię kiedy widzę, że mama się o mnie troszczy, np. łagodnie zachęca mnie do wyjścia na spacer, dodaje mi otuchy i wiary że z tego wyjdę. Wolę kiedy mama nie komentuje i nie krytykuje tego, że np. znów snuję się jak cień po domu. Wolę wtedy normalną zwyklą rozmowę np. na temat filmu niż na mój temat. Irytujące jest kiedy czasami chcę o czymś z mamą pogadać, bo potrzebuję zadać parę pytań aby się uspokoić i widzę nie chcęć mojej mamy do tej rozmowy. Pytania osoby z ZOK mogą być dla zdrowego głupie, niedorzeczne itp., ale one często budzą tyle strachu, że jest to nie do opisania. I jeśli ktoś spokojnie mógłby to wytłumaczyć pokazując iż nie trzeba się bać to byłoby super. Mojej mamie niestety brakuje cierpliwości i nie chce ze mną rozmawaić o tym bo się denerwuje zaraz na mnie. Oczywiście nie o wszystkim można porozmawiać z bliskimi, o tej całej większości nie da się porozmawiać, to tylko do wglądu dla psychologa. Ogólnie wolałabym aby moja mama miała jakomkolwiek wiedzę na temat ZOK, wtedy pewne rzeczy byłoby jej łatwiej zrozumieć. Mi osobiście pomaga też zbieranie różnych informacji na ten temat gdyż to uświadamia mi, że to tylko choroba i nie muszę przejmować się tymi myślami. ---- EDIT ---- Jeszcze tylko dodam, iż zazwyczaj wszyscy psychiatrzy odradzają bliskim powtarzania rytuałów pod namową chorego. W każdym razie ja od kiedy mam ZOK nie mogę oglądać wszytskich filmów, bo niektóre tematyki wywołują we mnie stres i właśnie obsesje. Naszczęście moi bliscy w tej kwesti się do mnie dostosowują.
  23. Mefistofeles24 nie wiem czy mnie dobrze zrozumiałeś, ale moje pytania odnośnie łysienia nie oznaczają, że mnie coś takiego spotkało. Chodzi o to, że w ulotce SERONILU jako działanie uboczne wymieniono ŁYSIENIE, a ja zwyczajnie chciałabym się dowiedzieć czy coś takiego się przytrafiło komuś kto zażywał tego typu lek. Skoro wymieniono coś takiego w ulotce to chcę wiedzieć czy ma to potwierdzenie w rzeczywistości, czy kogoś to spotkało. Po prostu zwyczajnie się obawiam aby przypadkiem mnie coś takiego się nie przytrafiło w czasie leczenia tym lekiem.
  24. Mam takie zapytanie, a mianowicie interesuje mnie, czy objawy nieporządane jakie mogą wystąpić w czasie brania leków z grupy SSRI, takie jak np.: nadmierne pocenie się, zaburzenie widzenia, opuchnięcia twarzy, spadek ochoty na seks, zawroty głowy, drgawki, splątanie, czy one mogą pozostać na stałę, nawet jak już się przerwie leczenie? Czy ktoś z Was w czasie leczenia tego typu lekami zaobserwował u siebie łysienie, nadmierne wypadanie włosów? Czy komuś z Was w okresie leczenia, czy w okresie już po odstawieniu leków przeżedziły się włosy? A jeśli tak, to przy jakim dokładnie leku wystąpiło to wypadanie włosów, łysienie?
  25. Witam! Ja Xetanor brałam rok temu przez okres 4 miesięcy. To był mój pierwszy tego typu lek. Wcześniej nawet nie brałam nigdy tabletek uspokajających, czy jakiś ziółek itp. Xetanor brałam na nerwicę natręctw. Nie miałam żadnych efektów ubocznych poza sennością. Pierwszy tydzień brania tego leku cały przespałam, ale możliwe iż tyle wtedy spałam bo ogólnie byłam zestresowana, że muszę go brać, a ulotka mnie przeraziła. W każdym razie przez okres tych 4 miesięcy czułam się raczej ciągle senna, aktywność życiowa strasznie mi spadła, wszystko było mi obojętne, w ogóle się nie denerwowałam (a raczej jestem dość impulsywna i potrafię się wkurzyć), miałam poczucie jakbym nie była sobą, jakbym coś straciła z samej siebie. Po prostu żyłam z dnia na dzień, nie miałam żadnego poczucia, że panuję nad swoim życiem, że coś mogę zaplanować itp. Obsesyjne myśli trochę się wycofały, ale nie mogę powiedzieć aby ten lek mi pomógł. W momencie kiedy zdecydowałam, że z niego zrezygnuję i poszłam do lekarza, on po wywiadzie ze mną sam odstwił mi ten lek. Przepisał mi jakieś leki typowe na depresję. Ale je też brałam może z dwa miesiące i sama odstawiłam. Przez ostatnie 8 miesięcy nie brałam żadnych leków, teraz mi przepisano Seronil i waham się czy go wziąć.
×