
akwen
Użytkownik-
Postów
646 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez akwen
-
Czyli Twoja mentalność nie jest wcale taka zła.
-
Ujmę to tak, dziwnym byłby ojciec, który skazuje na wieczne potępienie, czy to poprzez smażenie w smole czy też bardziej subtelne męki emocjonalne, swoje dzieci, nawet wyrodne. Co do modlitw, modlitwy nie poparte działaniem i odpowiednią intencją, mają dziwną tendencję do niespełniania się.
-
Narcyz ma przerąbane, gdy zaczyna się starzeć, traci dobrą pracę, nie udaje mu się na uczelni lub doznaje ciosu finansowego. Cały jego misterny, pielęgnowany przez tyle lat egoizm wali się w gruzy, a wszystko zaczyna przypominać o tym, że cały budowany przez lata z takim wysiłkiem wizerunek samego siebie - przemija, jak wszystko inne zresztą.
-
Też uznałbym to uprzednio za awykonalne, mądrze prawisz.
-
Skarb ten docenić chyba może tylko ten, który go nie ma. Co do owego ojca, miałem podobnego. Najlepszą reakcją nie jest nienawiść, ale współczucie. Biedne dziecko topi smutki i swoją ogólną beznadziejność w alkoholu, a potem promieniuje chamstwem na otoczenie. Nienawidzenie dużego dziecka nie ma sensu, lepiej - chociaż w myślach - pogłaskać je po główce. Wiem z autopsji, że to tylko łatwo tak powiedzieć.
-
Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)
akwen odpowiedział(a) na atrucha temat w Zaburzenia osobowości
Ja nie brałem żadnych leków, potem leczyłem się piwem, przez lata na swój sposób działało, a w pewnej chwili nawet cudownie mnie ''wyleczyło'', ergo: wprowadziło w hipomanię. Borderline się nie da wyleczyć. Wszystkie znane mi przypadki, niezależnie czy żyją w swoim własnym dole czy też jakoś funkcjonują społecznie zmagają się z tym niezależnie od swego wieku, czy to 20 lat czy to 30 czy 40. Ludzi cholernie łatwo urazić. I jeśli ktoś ma wyjątkowy dół, zraża nieraz na zawsze najlepszych ludzi w swoim otoczeniu. Ma to swoje plusy, bo uczy, że w życiu trzeba umieć pogodzić się z rzeczami, które przemijają. Ze znajomościami też, nawet jeśli wcześniej dużo one dawały. Z borderline ma się psychikę dziecka, które szuka na siebie jakiegokolwiek sposobu i odbiera impulsy. Ktoś powie, że w życiu liczą się pieniądze, zapewniają szacunek. I człowiek wychodzi ze skóry, żeby je zdobyć. Potem się okazuje, że jednak ważniejsza jest miłość, więc człowiek szuka jej na każdym kroku. W końcu jednak na pierwszym planie ma być Bóg, więc człowiek zostaje chorym umysłowo apostołem. Borderline jest zazwyczaj efektem okropnych wieloletnich zaniedbań i to nie z winy samego chorego. Ciągłe ryzyko przemiany w ludzkie warzywo to jak walka z wewnętrznym wrogiem, który w każdej sekundzie czyha, żeby człowieka dopaść i sponiewierać. Kocha się niemal wszystkich i wszystko, chce naprawiać świat na każdym kroku, by chwilę potem zmieszać z błotem zazwyczaj jakąś bliską osobę, która stanowi nasze ''uziemienie'' i ofiarę do wyładowywania negatywnych emocji. Przed całą resztą można nosić maskę, a może naszą drugą - lepszą- naturę, o którą człowiek walczy, bo jednak chce mimo tego pierdolnika w głowie być lepszy, dawać a nie brać. W razie braku leczenie mania i jej konsekwencje dokonuje bezpowrotnych zniszczeń w mózgu chorego, w razie leczenia - leki również dokonują bezpowrotnych zniszczeń w ciele chorego. Ile można z tym żyć? Doskonałe pytanie, sam sobie je czasami zadaję. Nikt z zewnątrz nie zrozumie tego osobistego inferno, które zjada człowieka. Mam prośbę do wszystkich borderów, proszę się nie przejmować opiniami otoczenia i mówić o sobie jak najmniej. Każdy ocenia według siebie, ktoś kto ma od początku normalne warunki nie zrozumie nigdy, że pokonanie podobnego dystansu dla bordera, to jak wspięcie się na K-2. Zło wynika z niewiedzy, a niewiedza jest powszechną ludzką przypadłością. -
Miałaś hipomanię, manię czy od razu od remisji przeskoczyłaś z powrotem do depresji?
-
Nie popisuję się, tylko uściślam. Kartagina była stolicą jednego z państw stworzonych przez Fenicjan. Fenicjanie byli trochę podobni do Greków, mieli pewną niechęć do stworzenia jednego państwa skupionego w jednym ośrodku, Handlowali, znali się na żeglowaniu i kolonizacji, ale nie mieli raczej zakusów imperialnych. Pewnym wyjątkiem jest tu podbój Hiszpanii przez Kartaginę po pierwszej wojnie punickiej. Dlatego takim wyjątkiem, który odniósł tak wielki sukces polityczny był Rzym. Społeczeństwo nie-monarchiczne, które podjęło świadomą i planową politykę imperialną, realizowało ją systematycznie przez setki lat i było głodne nowych zdobyczy, było niejako skazane na sukces. Nikt w okolicy nie myślał w ten sposób. Złe duchy są obecne w ludzkiej świadomości pod postacią złych myśli, każdy człowiek się z nimi zmaga. Co z nimi pocznie, to już kwestia indywidualnego wyboru. Groza to element ludzkiej natury, zło nie tkwi w żadnym systemie, żadnej religii, żadnej ideologii, zło tkwi w człowieku, może się tylko przejawiać w rozmaity sposób i rozmaite przybierać formy.
-
Dokładnie to samo napisałem powyżej, tylko w nieco inny sposób. Ludzi interesują koleżanki albo koledzy, ich atrakcyjność fizyczna albo przebojowość, muzyka, filmy, imprezy, z miażdżąca większością nie porozmawia się o Bizancjum, a taki specjalista od Bizancjum jest skazany na samotność i łatkę dziwaka i jest to jak najbardziej normalne.
-
Nie pękaj. Ja swego czasu też miałem przeróżne dziwne urojenia wielkościowe i posłannicze. Plusem owych urojeń jest, że chociaż przez chwilę człowiek się może poczuć jak superbohater i zapomnieć o depresji. Minusem zaś- że niestety cholernie dezorganizują one życie. Nie ty jeden masz przeróżne urojenia wielkościowe i posłannicze o dziwnym podłożu, potem będziesz patrzył na to z dystansem. Nieraz bardzo dużym dystansem.
-
Wojna deprawuje i podnosi prawdopodobieństwo odniesienia przeróżnych obrażeń i uszkodzeń ciała, to fakt. Zgadzam się. Wojna poprawia organizację pracy, wpływa stymulująco na wynalazczość, przyspiesza emancypację dyskryminowanych grup społecznych (kobiety dużo zyskały dzięki roli, którą pełniły w trakcie I i II WŚ), to również fakt.
-
Wszechwiedza Stwórcy i wolna wola stworzeń są całkowicie od siebie niezależne, inaczej wszechwiedza nie byłaby taka wspaniała i w mniejszym czy większym stopniu przypominałaby znajomość scenariusza przedstawienia kukiełkowego. Owocem zakazanym nie było jabłko, pogląd o jabłku jako owocu z drzewa poznania dobra i zła wziął się z podobieństwa łacińskich słów "malus" i "malum" (http://pierzchalski.ecclesia.org.pl/index.php?page=10&id=10-01&sz=&pyt=15): Już mniejsza o to, czy był to ananas, jabłko czy gruszka - nazwijmy go umownie po prostu owocem. Skoro Bóg dał człowiekowi wolną wolę, to dlaczego nie uczynił go trochę dojrzalszym i posiadającym więcej samodyscypliny? Mógł to zrobić, przecież stworzył człowieka od zera, zamiast tego stworzył pierwszych ludzi na wzór dzieci, które nie wiedzą co dobre, a co złe. Obdarował owe dzieci wolną wolą, a potem dał im pokusę. Jak się zachowa dziecko, któremu daje się pełną swobodę ruchu, a jednocześnie oferuje jakiś- jakikolwiek - owoc na pokuszenie, którego nie wolno dotykać? czy to czekoladka, czy samochodzik czy cokolwiek innego? Ano małe dziecko ten samochodzik zgarnie, nawet jeśli znajduje się on na szosie, po której za chwilę przejedzie samochód ciężarowy. Dziecko nie przewiduje swoich działań, tylko bierze co mu się podsunie pod nos, jest ciekawe świata i próbuje nowych rzeczy, wkłada palce do kontaktu, pod rozgrzane żelazko i w ogóle, robi różne głupie rzeczy. Bóg w ujęciu chrześcijańskim stworzył pierwszych ludzi jako emocjonalne dzieci, w oddali pokazał im zakazaną zabawkę, a jednocześnie pogroził palcem, że za żadną cenę nie mogą jej tykać, bo stanie się źle. Wiadomo jak dziecko w takiej sytuacji się zachowa. Więc, dlaczego Bóg nie dał pierwszym ludziom nieco dojrzalszego charakteru? tworzył ich, zarówno jak i cały świat, od zera. Rodzice też nie dają dziecku od razu pełnej swobody ruchu, bo by zwyczajnie zginęło, przejechane przez samochód albo wykorzystane przez pierwszego lepszego pedofila. Nie skazują również dziecka na jakieś męki i wieczyste nieprzyjemności, tylko dlatego, że zrobi jakiś psikus. Sakramenty to po prostu wynalazek kościoła, by zapewnić sobie monopol na zbawienie i przy okazji, rozmaite profity, zarówno ze strony arystokracji jak i plebsu. Przecież każdy chce mieć po życiu dobrze, a nie może mieć dobrze, jeśli nie będzie uczestniczył w sakramentach, płacił na kościół i się go słuchał.
-
Dla mnie jest logiczna. Nie ma kolejnych wcieleń, nie ma kolejnych rodziców. Ma się tylko jednego biologicznego ojca i tylko jedną biologiczną matkę. Nie jest się kolejnym wcieleniem tej samej jednostki. Moją mentalność odstrasza sama możliwość wiecznego potępienia. Zwłaszcza bolesnego czy takiego, które łatwo może dosięgnąć biedną istotę. Uważam, że przyjemność "seksualna" jest jako taka zła (nie jest to przyjemność prokreacyjna (czyli taka, która jest spowodowana prokreacją - gdyby nie było grzechu, to każde współżycie prowadziłoby do prokreacji, odbycie współżycia byłoby czymś wspaniałym, byłby to "współudział" w dziele stworzenia, prokreacji towarzyszyłby jakiś rodzaj ekstazy, co jest logiczne ze względu na jej piękno, doniosłość, niepowtarzalność), lecz taka, która związana z uprzedmiotowieniem czy nawet upokorzeniem drugiego człowieka, zaspokojeniem żądzy, która pojawiła się przez grzech pierworodny). Gdyby nie było grzechu, to prokreacja i tak by była, ale nie byłoby pożądliwości i tych przypominających narkotykowy "haj" rozkoszy seksualnych. Przyjemności z jedzenia i picia (jak miły smak) jawią mi się jako coś wartościowego, nadającego życiu dodatkowych barw, a nie jako coś złego samego w sobie. Skoro to jest logiczne, to dlaczego daje się ludziom tak nierówne szanse? Ktoś urodzony w zapijaczonej i zdegenerowanej patoli staje do wyścigu o zbawienie w szranki z facetem urodzonym w dobrej chrześcijańskiej rodzinie, gdzie tu sprawiedliwość? Ktoś wreszcie zrozumiał swoje błędy i chciał się naprawić, ale - pech - zmiótł go właśnie samochód albo trzęsienie ziemi, gdzie tu sprawiedliwość? Ktoś się urodził jako Indianin w amazońskiej puszczy, nie wie nic o chrześcijaństwie, ale jest przyzwoitym człowiekiem, dlaczego zostaje wykluczony z tego wyścigu o zbawienie? Tylko dlatego, że nikt go nie polał święconą wodą i nie odprawił odpowiednich sakramentów? Nie powiedziałem, że reinkarnacja polega na wcielaniu się w tą samą jednostkę. Jeśli ktoś jest przyzwoity i dobry, to zyskuje coraz lepsze warunki do oświecenia, jeśli nie pracuje nad sobą i ignoruje swoje problemy - trafia w coraz gorsze położenie, aż wreszcie zostaje zdegradowany do stanu zwierzęcego. Każdy ma podobne szanse, każdy w czasie swych żywotów może dużo poznać, dużo posmakować i trochę przeżyć, jeśli w wyniku tej wędrówki podejmuje pracę nad sobą, to jest pomocny zarówno samemu sobie jak i reszcie, jeśli zostaje egoistą i materialistycznym łajdakiem, przyjdzie mu za to zapłacić pewną, coraz bardziej srogą cenę. Pisząc o drzewie dobrego i złego nie miałem na myśli prokreacji, ale sam fakt, że wszechwiedzący Bóg dał ludziom to drzewo w zasięgu ręki. Przecież wiedział, że oni po to jabłko sięgną, On przecież w ujęciu chrześcijańskim wie i przewiduje wszystko. Więc po co to zrobił? Po co im dawał tą pokusę, skoro wiedział, że się jej nie oprą? Chciał skazać ich na potępienie, marny i pełen bólu żywot? to nielogiczne.
-
Miałem podobnie jak Ty, w dodatku od katolicyzmu odstręczało mnie unowocześnianie kościoła na siłę czynione z różnym nasileniem od ok. 50 lat i fakt, że Bóg z niepokojącą tendencją ignorował moje modlitwy, w szczególności wtedy, gdy najbardziej Go potrzebowałem. Podobnie jak i aniołowie i nieśmiertelność umysłu. nie duszy. Bo człowiek się zmienia, człowiek potrafi się radykalnie zmienić w czasie jednego żywota, więc cóż dopiero mówić o wieczności? W buddyzmie też jest Trójca, Budda, Dharma i Sangha. Świat nie ma końca, ani początku, Ja jestem Alfa i Omega - czy to czegoś nie przypomina? Dla mnie konieczność sakramentów to sposób na zapewnienie sobie monopolu na zbawienie przez kościół. Za Chrystusa nie znali takich wynalazków. Umysł jest nieśmiertelny i tylko od niego zależy czy będzie powiększał swą świadomość czy nie. Wizja, w której jeden człowiek jednym żywotem udowadnia swą wartość jest dla mnie nielogiczna. Jak 5 miesięczny płód poddany aborcji ma odpowiadać na równi z człowiekiem, który przeżył 60 lat? Powiesz, że taki płód od razu wędruje do raju albo do czyśćca? ale dlaczego? Może zostałby w życiu skończonym łajdakiem, dlaczego ma mieć ''fory''? By udowodnić swoją wartość potrzeba nieco więcej czasu. Pierwotnie nie było czyśćca. To wynalazek katolicyzmu, w prawosławiu nie ma czyśćca, bo odłączyło się ono od katolicyzmu zanim ów wynalazek zdążono rozpowszechnić. W chrześcijaństwie nie pasuje mi wizja, w której skończony łajdak może przeprosić na sam koniec żywota, byle szczerze, a dzięki łasce sakramentów z miejsca trafia do czyśćca, o ile nie do raju. Nie musi naprawiać swoich krzywd, zadośćuczynić, wystarczy że ładnie przeprosi, dla mnie to niepoważne. Gdyby to było możliwe, świat zaroiłby się od łajdaków, szczerze skruszonych pod sam koniec, a Jaruzelski faktycznie trafiłby do raju, dzięki wstawiennictwu sakramentów. Nienarodzone dzieci, niewierni, poganie, w buddyzmie mają szanse, o ile trzymają się zasad wyłożonych przez Buddę, całkiem zresztą niegłupich. Nie muszą nawet znać jego imienia, ani historii, o religii nie wspominając. Ciało człowiek traci, ale umysł zachowuje swe właściwości, dlatego nie warto się przejmować wyglądem, stanem posiadania i zbytnio rozpaczać z powodu utraty bliskich, człowiek żegna się z wieloma miejscami, rzeczami i ludźmi, w trakcie continuum czasowego. Ważne, by wyciągnąć z tego materiału możliwie jak najwięcej wniosków. Nielogicznym jest dla mnie także, sama pokusa stworzona przez Boga, który w ujęciu chrześcijańskim jest wszechwiedzący, wszechwidzący, zna wszelkie ludzkie myśli i działania. Skoro tak jest, to po co dał pierwszym ludziom drzewo poznania dobrego i złego? To nielogiczne, przecież musiał wiedzieć, że Adam i Ewa są na tyte słabi, że to jabłko zerwą, a skoro tak - to dlaczego nie dał im dostatecznej siły woli i słowności, by tego uniknąć? Chciał ich zatracenia? To bez sensu. Przede wszystkim, po co doskonały Bóg tworzył w takim razie świat? Żeby móc popatrzeć z wysokości na zmagania z życiem i cierpienia miriadów istot? Po co? Między tym co wykładał Budda, a Chrystus jest ogromnie dużo podobieństw, tylko wyłożonych nieco innym językiem. Obaj ci panowie żyli w innych strefach kulturowych, daleko od siebie i w innych przedziałach czasowych, nie wierzę w przypadki, na tym świecie ich nie ma. ''Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju'' - dla mnie te słowa nie oznaczają, że skruszony łajdak z miejsca powędrował z Chrystusem za rękę do raju, ale że dostał szansę, by udowodnić, że jest kimś lepszym w istocie, niż był dotychczas. Co z tą szansą potem zrobił - to już jego sprawa.
-
Kościół w trakcie swego przetwarzanie się ze społeczności podziemnej, zagrożonej kolejnymi represjami, do instytucji o znaczeniu państwowym zmienił znacznie swe oblicze. Koran to melanż zaczerpnięty ze świętych ksiąg znanych Mahometowi. Nie mam zaufania do religii, która wyrodziła się w taką, a nie inną formę. Powstała na bazie podboju militarnego, a także oferuje niebo w postaci all-inclusive głównie ''męczennikom za wiarę'', zakładając, że owe męczeństwo ma polegać na zabijaniu innych niewiernych, to ta religia wykazuje niebezpieczne tendencje. W dodatku islamskie niebo podejrzanie przypomina jakiś współczesny klub dla bogaczy, alkohol za darmo (bez ryzyka późniejszego kaca), piękne dziewczyny za darmo, dla koneserów także piękni młodzi chłopcy za darmo, narkotyki za darmo. Jeśli ów prorok nie potrafił wymyślić bardziej subtelnego raju, niż kosztowanie ziemskich przyjemności na okrągło, a w dodatku zarezerwował owe przyjemności głównie dla ludzi o mentalności bandyty (normalny człowiek nie pójdzie się wysadzać czy obcinać głów w imię religii), to jego religia jest wysoce podejrzana. Ja największe zaufania pokładam w buddyzmie, można być katolickim buddystą, prawosławnym buddystą czy protestanckim buddystą, nawet nie trzeba wiedzieć nic o doktrynie wyłożonej przez Buddę, nie wspominając o jej praktykowaniu, by osiągnąć nirvanę, wystarczy ją niejako ''nieświadomie'' realizować w życiu.
-
Skoro rozmawiamy na takie tematy, to podam swoje zdanie. Religie monoteistyczne mają smykałkę do czynienia podziałów między ludźmi, a to nigdy nie wychodzi na zdrowie. Chrystus zapewne mocno by się zdziwił oglądając współczesne kościoły chrześcijańskie, podobnie jak kościoły chrześcijańskie w formie sprzed 1000 czy więcej lat. Religie politeistyczne były częstokroć bardziej tolerancyjne, ale również miały swoje ograniczania. Niczyj los nie jest wyryty na kamieniu, kształtujemy go sobie sami, w każdej sekundzie naszego życia. Bóg może istnieje, a może nie istnieje. Na pewno zaś, moim zdaniem, nie przedstawia się tak, jak zwykł uważać współczesny katolicyzm, protestantyzm czy nawet znacznie bardziej staroświeckie prawosławie.
-
Kiedy zamkną się za Tobą drzwi zakładu psychiatrycznego, twoje ''nie chce'' nie będzie miało żadnego znaczenia. Będą mogli tam przedłużać Twój pobyt (choć zazwyczaj tego się nie robi, bo ''leczenie'' pacjenta w takim ośrodku kosztuje) i szprycować takimi ''lekami'' jakimi zechcą, w ostateczności zmuszą Cię do ich przyjęcia, mają odpowiednich osiłków do takich zadań. Powtarzam, jeśli nie odpowiada Ci Twoja obecna religia, poznaj inne. Może któraś bardziej przypadnie Ci do gustu. Swoją drogą, ludzie oburzają się, że chorzy psychicznie złoczyńcy trafiają do zakładu psychiatrycznego, tam wcale nie jest bardzo inaczej niż w więzieniu, poza tym, że nie można palić, czyli ''pacjent'' zostaje pozbawiony swojej głównej używki (zarówno w więzieniu, jak i w szpitalu psychiatrycznym, dobrze pilnuj tam swoich papierosów i kawy, bo wielu pacjentów nie zna pojęcia: prywatna własność).
-
Wiedza książkowa, o ile nie ma się pewnych życiowych podstaw jest destruktywna. Jeśli ktoś bez znajomości działania ludzkich zachowań ''w realu'' próbuje analizować zachowania bohaterów literackich i potem wyciągnięte z tej analizy wnioski stosować w życiu, to skutki zazwyczaj są niewesołe, gdyż wnioski i nauka wyciągnięte z tej lektury są zazwyczaj niedojrzałe i kompletnie nie przystają do rzeczywistości. Do książek powinno się sięgać systematycznie, poziom po poziomie. Najpierw w wieku pacholęcym, bajki na dobranoc. Potem w podstawówce - lektury szkolne, następnie coraz poważniejsze i wymagające większego zaawansowania książki, aż wreszcie literatura naukowa na studiach. Równolegle należy zapoznawać się z kartami, które pisze życie. W przeciwnym wypadku jest się de facto dużym dzieciakiem, który rzuca bogatym i wysublimowanym słownictwem, które razi otoczenie, przekonane (poniekąd słusznie), że mówca chce w ten sposób zaimponować reszcie swoim bogactwem językowym, zamiast ująć sprawy normalnie i wprost. Nie ma też o czym gadać, gdyż miażdżąca większość woli rozmawiać o tematach życiowych, związanych z pracą, szkołą, życiem towarzyskim, ktoś kto próbuje zagaić rozmowę poprzez wyłożenie rozmówcy rozterek don Kichote'a albo przeżyć młodego Wertera, zwyczajnie skazuje siebie na łatkę dziwaka, osoby z która nie można ciekawie porozmawiać, ew. wiecznego friendzone, który nie ma atrybutów prawdziwego faceta. Nie powiem, lektura się przydaje i to bardzo, niemniej trzeba mieć wpierw pewne podstawy związane z realnym życiem.
-
To są obawy o solidnym podłożu. Tylko owe obawy są niepotrzebne, w życiu nie należy się bać. Po co? Banie się jest bezcelowe.
-
Na czym polega ta "szczególność"? Za sprawą czego i jak zapłaci? (Iluzja sprawiedliwego świata?) Powtórzę się po raz kolejny - nie rozmawiam z Tobą. Nie chce mi się z Tobą gadać. Ignoruj moje posty, tak ja staram się od dawna ignorować Twoje, ale niestety uparcie wcinasz się w moje wypowiedzi. Zapisz sobie wreszcie w pamięci, że piszę same, jak to określasz: bzdury, i tym jednym słowem, można wszelkie moje wypowiedzi streścić. Próbowałem z Tobą swego czasu dyskutować merytorycznie nad, jak to określasz, ''bzdurnością'' moich postów, ale Ty to zwyczajnie zignorowałeś. Nie zachowuje się teraz jak pannica, która strzeliła focha, ale z ludźmi, którzy nie okazują mi szacunku i wiedzą niemal wszystko i mają swoiście pojęty zmysł odczytywania z moich myśli coś, czego w nim nie ma, plus skłonność do odpowiadania w tak lakoniczny i mało uprzejmy sposób- wobec nich staram się być polityczny, ale zarazem nie chcę zbytnio z nimi rozmawiać. Gdybyś miał bordera, to byś wiedział na czym polega ta szczególność. Świat jest bardzo sprawiedliwy, a karma działa. Sprawiedliwość złoczyńca poniesie niekoniecznie w tym wcieleniu, ale poniesie. Wiem jak to brzmi, ale reakcja jest mi obojętna. Odpowiadam Ci ostatni raz, a jestem słownym człowiekiem.
-
Z cała pewnością miałbyś zdecydowanie większe możliwości.
-
Rozum jest bardzo plastyczny i zazwyczaj człowiek w znikomym stopniu wykorzystuje jego potencjał.
-
!. Nie wiem jak z samą depresją, ale miłość z borderline, fobią społeczną i depresją, plus niską samooceną na dodatek jest szalenie utrudniona, w szczególności jeśli jest się facetem. Słyszałem o jednej borderce, której udało się stworzyć jakiś w miarę udany związek, ale to wypadek szczególny. Zasadniczo borderzy to manipulatorzy, nawet jeśli chcą być dobrzy, to im się to nieszczególnie udaje. Z tym ma się swoisty syndrom pasożyta, syndrom wyładowywania na kimś negatywnych emocji, których jest cała gama, lęk przed odrzuceniem, a zarazem odrzucanie ludzi mimo woli. Wobec dziewczyny borderek, facetów też, ale dziewczyn w szczególności, powinno się zachować uwagę i sceptycyzm, bo to jak związek z aktywnym wulkanem. 2. Niska samoocena? Witaj w klubie. Zapewne miałaś solidnie niecodzienne dzieciństwo i okres dojrzewania, z tego to się bierze. Potem niezmiernie ciężko nadrobić zaległości, myśli się magicznie i dziecinne wedle zasady "wszystko albo nic'' i ''każda sekunda jest cenna'', na każdym kroku człowiek natyka się na schody, a stąd prosta droga do życiowego resetu, z którego nie każdy potrafi się wydobyć. Z niskiej samooceny, kompleksów, nieśmiałości, a nawet fobii społecznej da się wyleczyć, ale nie podam mojej recepty, bo bym jej raczej nie polecał. 3. Też panicznie bałem się odrzucenia, a jednak odrzucałem, chociaż starałem się ze wszystkich sił żeby było inaczej. Człowiek zostaje zaprogramowany w wieku 1=5 lat. Potem da się zmienić swój fenotyp, ale jest to szalenie trudne. Bez pomocy kogoś z zewnątrz niemalże niemożliwe. I tak podczas kryzysowej sytuacji wyjdzie ten dawny ''ja'', którego chcieliśmy uprzednio unicestwić. Zasadniczo rad jestem, że mimo rozmaitych okazji, nie stworzyłem z nikim związku, bo wiem, że mimowolnie, bym tą dziewczynę skrzywdził. Nieważne jak bym się starał, wyszłoby na przekór. Mam oprogramowanie po psychopacie i zawsze jakaś jego resztka, jakiś element wyszedłby na wierzch czy bym tego chciał czy nie. 4.Cóż, dziewczyny o niskiej samoocenie, to doskonały łup dla facetów, którzy są nastawieni na latanie z kwiatka na kwiatek. Nie wiń siebie. Facet zrobił zwykłe świństwo i kiedyś za to zapłaci. 5. Nie dla psa kiełbasa? Ile razy, ile setek, a może tysięcy razy ja to sobie powtarzałem. 6. Nieprzyjemne życie niestety wyrabia w człowieku zazdrość, bo ktoś ma lepiej, wygodniej i weselej. W dodatku musi słuchać, że przecież to tylko kwestia indywidualnego wyboru, że każdy ma takie samo możliwości. Guzik prawda, ludzie rodzą się w skrajnie odmiennych środowiskach i muszą borykać się ze skrajnie różnymi problemami i własnymi ograniczeniami. Też kiedyś zazdrość wręcz pożerała mnie żywcem. Znalazłem na to sposób, ale nie chcę nikogo nawracać. Sporo wspólnego mamy, mówiąc szczerze. Nie jesteś sama i nie wmawiaj sobie, że to wina Twojego wyglądu zewnętrznego, możesz być bardzo ładna i szalenie urocza, ale bez tej iskry przebojowości, niewiele się na tym polu zdziała. Można ją wyrobić, to wiem na pewno. Tylko trzeba za to zapłacić wysoką cenę, jak za wszystko zresztą. 7. Co do tego, że nie masz szans... Życie naprawdę pisze rozmaite scenariusze, zacznij od pracy nad sobą, nawet w najdrobniejszych aspektach, najbardziej banalnych, które inni mają wpajane w wieku kilku, kilkunastu lat. Wiem jak to brzmi, ale nie zazdrość innym, to uczucie wyniszcza. Nie Ty jedna jesteś samotna i masz za sobą niewesołe życie. Może się jeszcze trafić jakiś książę, świat jest pełen ludzi, a każdy z nich ma swoje potrzeby, niejednego także dręczy samotność.
-
Wszystko można nabyć i wszystko można stracić, zarówno dojrzałość, jak i infantylizm.
-
Krzywdy wielkiej w szpitalu psychiatrycznym Ci nie zrobią, nie ma zbytnio się czego bać, niemniej jest to doświadczenie upokarzające, chamowate salowe i sprzątaczki, które traktują chorych psychicznie jak brakujące ogniwo między człowiekiem, a zwierzęciem, chociaż same w istocie mają więcej ze światem zwierzęcym wspólnego. Tragiczne przypadki, z którymi się przebywa raczej nie wspomagają samopoczucia, źle dobrane ''leki'', które mają po prostu otumanić, aby pacjent nie sprawiał w trakcie swego pobytu żadnych trudności. ''Terapia'' polegająca na zajęciach jak w zerówce czy słuchaniu szlagierów z lat 80'. Daj Pan spokój.