
akwen
Użytkownik-
Postów
646 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez akwen
-
1. Skoro zwierzę potrafi kochać właściciela, o czym przekonał się chyba każdy właściciel psa, to tym bardziej chyba może pokochać inne zwierzę, nawet jeśli to tylko przywiązanie. A czym innym jest to uczucie wśród ludzi jak nie przywiązaniem? 2.Zwierzęta niezdolne do czynienia zła? Tylko dlatego, że mają trochę mniejszą świadomość? To byłoby zaprzeczenie prawa natury, anomalia. Nie mam tu na myśli zachowań drapieżników, one muszą polować, żeby przetrwać (jakie to ludzkie... nie dotyczy to wszystkich ludzi, ale wielu - owszem). Jest wiele szalenie inteligentnych zwierząt, jak koty, szczury czy choćby psy. Inteligencja daje większe pole do czynienia zarówno dobra, jak i zła. Kot zabija z instynktu ledwie ułamek swych ofiar, zjada bądź ofiarowuje właścicielowi, z pozostałymi swymi ofiarami się bawi, dręczy, okrutnie morduje, czym to jest jak nie czynieniem zła? Koty są osobliwe, jak cały ten świat, włącznie ze światem zwierzęcym
-
Ambaras - pozwolisz, że coś jeszcze dodam Jeszcze jedna sprawa przyszła mi na myśl a propos Trójcy. Liczba trzy jest uznawana w rozmaitych kulturach za doskonała (nie w znaczeniu matematycznym), wyjątkową, wyrażająca pewien ideał. To nie może być przypadek, Na tym świecie nie ma przypadków. Pozwolisz, że podeprę się cytatem z pewnego linka(użytkownik take proszony jest o ominięcie tego wpisu, naprawdę chłopie, olej ten wpis): http://www.britannica.com/topic/number-symbolism
-
Sam bym to ujął bardzo podobnie. Jest wielu takich cichych świętych, czy potrzebują albo wymagają kanonizacji? czy im to cokolwiek da w jakimkolwiek stopniu? Oni nie uganiają się raczej za sławą, w przeciwnym wypadku nie byliby wielcy duchem. Też uważam, że skrajna asceza nie prowadzi do niczego dobrego. Niemniej, nie jesteś przecież katolikiem. W czym Ci to przeszkadza, że kościół katolicki dobiera sobie takich, a nie innych świętych? W IVw. świat był inny, ludzie pojmowali go inaczej, ostentacyjna asceza na słupie mogła nauczyć człowieka wyrzeczenia się spraw ziemskich, dzisiaj byłoby to śmieszne. Podobnie jak za śmiesznego uchodziłby człowiek chodzący dzisiaj po ulicy w todze. Katolicki święty z IVw. może być świętym po czwartowiecznemu i po katolicku, mi nic do tego. Szanuję to, nie jestem katolikiem, nie uważam się za takowego i mam inne ideały, niech inni wierzą w co chcą. Uważam, że katolicy mają przesłanki, by uważać taką osobę za świętą. Ja mam za mało informacji o drodze św. Szymona Słupnika, marne urywki, więc jak go mogę oceniać? Nie chcę go skrzywdzić nietrafną oceną. Za mało wiem o św Alfonsie de Ligori, praktycznie tylko tyle ile wyczytałem z tego wpisu, który jest tendencyjny, gdyż zawiera określenia wartościujące i naznaczone jednoznacznie negatywnie, takie jak: obłudna i podstępna, jeśli autor wpisu nie lubił opisywanej postaci, mógł podać jakieś konkretne argumenty, dlaczego uważa ''Teologii moralną'' za taką, a nie inną, zamiast wartościować już na wstępie i nie napisać na ten temat praktycznie nic więcej. Równie dobrze ktoś może wyskoczyć jak Filip z konopi i nazwać mnie ''kłamcą'', nie podać nic na uzasadnienie swego argumentu i czmychnąć tuz potem z powrotem do konopi. Moim zdaniem taki jegomość będzie się sam bezczelnie mijał z prawdą. Praktyki mistyczne, we wszelkich religiach mogą zostać uznane za śmieszne. Nic nie jest śmieszne, wszystko zależy od perspektywy, podobnie jak drobne kroki na drodze do pokonania depresji, jak na przykład codzienna toaleta, ktoś może uznać za komiczne, dla przerabiającego ten materiał, to będzie objaw heroizmu i to on będzie bliższy prawdy. Rozmaite religie, nieraz niosące bardzo mądre przesłanie zawierają niepoważne dla człowieka zachodu praktyki, miejsce widzenia zależy od miejsca siedzenia. Jeśli wychowałbyś się w Iranie wśród niższych warstw społecznych, to chłostałbyś się ostrym narzędziem po plecach, by uczcić pamięć Twojego proroka, nie widziałbyś w tym nic zdrożnego, wręcz przeciwnie. Potępienia i drwiny zarówno ze strony zachodnich społeczeństw, jak i szyickich ajatollahów uznałbyś zapewne za małoduszność. Będąc człowiekiem pierwotnym czy onegdaj Indianinem oddawałbyś szacunek zwierzęciu, które przed chwilą upolowałeś. Bo za jego sprawą, masz teraz co zjeść. Czy to głupie? Może dla niektórych, dla niego ten zwierz ''dał się'' upolować, uczynił ofiarę, by zapewnić człowiekowi podstawy bytowania. Ja nie widzę w tym nic śmiesznego Ludzie dochodzą do prawdy różnymi drogami, jeśli obrali sobie dobry cel, to mogą być nawet przyzwoitymi muzułmanami, są przecież i tacy, nawet w Polsce. Nie mi oceniać postać świętego, wyczytałem o nim ledwie zlepki informacji z tendencyjnego wpisu. Ile o nim wiem? De facto nic. Spotkałem kiedyś redemptorystę i był w porządku facetem, więc mogę powiedzieć tylko tyle, że praca tego świętego nie poszła tak całkiem na marne.
-
To normalne, że płaczesz. Płakać jest cechą ludzką, nieważne jaką ma się formę. Mam długoletnie doświadczenie w egzystowaniu z fobią społeczną, więc może doradzę coś mądrego, a może nie mądrego. Pierwszy rok to kluczowy moment na studiach, masz ode mnie szacunek za to, że zaliczyłaś pierwszą sesję. Kurcze, gdzie studiujesz? Na politechnice, uniwersytecie ekonomicznym, zwykłym uniwersytecie czy też akademii medycznej? Na wszystkie wykłady co do joty się nie chodzi, tylko na te, których słuchanie ma sens. Umiejętność dokonywania selekcji pożytecznych wykładów, to jeden z aspektów studiowania. Chodzenie na wszystkie wykłady niemożebnie napycha grafik całego dnia, czas ten można lepiej spożytkować pijąc w umiarkowanym stopniu piwo ze znajomymi (tak wiem, masz fobię społeczną, ale już lepiej nauczyć się życia społecznego, niż siedzieć na niepotrzebnym wykładzie, to bardziej pożyteczne zajęcie), oglądając jakiś film czy słuchając muzyki czy też ucząc się czegoś pożytecznego na zaliczenie czy robiąc projekty. Inteligencja emocjonalna się skłania, droga Pani. Dobrze, że masz ''tylko'' fobię społeczną, a nie jeszcze jakieś schorzenia psychiczne w pakiecie.Ja w pewnym momencie swojej choroby nauczyłem się patrzeć ludziom w oczy, to można wyćwiczyć krok po kroku, jak wszystko. Spróbuj najpierw patrzeć ludziom w okolice oczu, powtarzaj te próby, powoli, dzień po dniu, aż wreszcie podejmij tą próbę odwagi (wcale teraz nie kpię, ani żartuję, są rozmaite próby odwagi w życiu) i spójrz się w oczy. Ludzie życzliwej reagują, gdy patrzy się im w oczy. Nie masz jakiegoś, jakiegokolwiek życzliwego znajomego, który poprowadził by Ciebie na jakąś domówkę (klubów lepiej unikać, w szczególności na początku, za dużo patologii się kręci i wyposzczonych panów, którzy przyszli tam w wiadomym celu)? Musisz się oswoić z ludźmi, krok po kroku. Staraj się z nimi oswajać w jakikolwiek sposób, nauczyć się pracy zespołowej, bo na tym właśnie polega studiowanie, jak zwykł mawiać pewien mój ćwiczeniowiec na politechnice. Nie masz w mieście swego studiowania jakiś takich miejsc, gdzie spotyka się młodzież studencka, na początek nie powinna być to jakaś imprezownia, tylko powiedzmy coś w rodzaju Wyspy Słodowej we Wrocławiu czy też bulwarów w Gdańsku? Nie musisz na początku zaczynać żadnych interakcji, możesz sobie siedzieć z boku i czytać książkę (a propos nieśmiałość i strach w oczach widać, uważaj, cholernie uważaj na początku na za bardzo życzliwych facetów, takich co Cię w ogóle nie znają, a już chcą zapraszać na piwo i rozmawiać o życiu, oni są troszkę podejrzani i nie zawsze mają czyste intencje). Potem oswajaj się coraz bardziej, po tygodniu-dwóch-trzech-czterech pójdź tam z jakąś równie zastraszoną społecznie koleżankę (masz takową?) albo kimś życzliwym, rozmawiajcie o pierdołach, wiem że sztuka rozmawiania o pierdołach to trudna sztuka dla nowicjusza, ale od czegoś trzeba zacząć. I tak krok po kroku. Nie zrażaj się niepowodzeniami, one są po to, żeby człowieka czegoś nauczyć i się nimi nie zrażać. Znam to uczucie, drżenia rąk, strachu który trawi człowieka od stóp do głów, przerabiałem to, fobia towarzyszyła mi cały czas, ale powoli coraz bardziej ją przełamywałem. Wprawdzie ostatecznie się nie udało, ale zadecydowały o tym inne czynniki chorobowe, o których nie chcę tutaj pisać. Człowiek się boi interakcji społecznych, jednocześnie samotność również boli niemal fizycznie, tylko na troszkę inny sposób. Skąd się to wzięło? Skoro się pytasz, to spytaj się sama siebie - czy miałaś normalne dzieciństwo i normalne relacje z rówieśnikami, normalnych rodziców, normalne życie w szkole i poza szkołą, gdyż bardzo możliwe, że wzięło się to z pewnych odchyleń od normy w podanych przeze mnie płaszczyznach.
-
Ambaras Witam ponownie, Ambaras. Nikt nie wie wszystkiego, można być ignorantem w jednej sprawie, wiedzieć dużo w innej. Nazywając buddyzm samą li tylko filozofią powtarzasz błąd, a powtarzanie błędu jest dowodem ignorancji. Nie chciałem Cię urazić, jestem tylko wobec ludzi szczery i gdy powtarzają błędy to im o tym mówię. Prawdopodobnym jest, że to co piszę spójnym nie jest, będę Ci wdzięczny jeśli wytkniesz mi jakąś niespójność, obaj dzięki temu trochę się nauczymy. Jeśli wytkniesz mi ignorancję w jakiejś sprawie, rad się czegoś nauczę. Zatem, do dzieła. Jeden z czołowych dogmatów chrześcijaństwa. Ja uważam tyle, że rodząc się w ziemskiej powłoce nigdy człowiek nie dostaje na starcie rozbudzonego całego swojego potencjału. Niemowlak czy nawet trzylatek nie pójdzie do pracy i nie będzie potrafił rozwiązywać matematycznych zadań. Potencjał człowiek budzi w sobie stopniowo w procesie wychowawczym i potem w dorosłym życiu, niektórzy nie budzą swego potencjału nigdy. Dla mnie to mocno niemożliwe, aby jednoroczny Chrystus miał takie same możliwości jak trzydziestoletni Chrystus, ani sam nie mógł się tyle nauczyć, ani nikt na etapie kołyski nauczyć go tego nie był w stanie. Dogmat, że Chrystus urodził się jako Bóg można też rozumować swoiście po buddyjsku. Chrystus urodził się z odpowiednim karmicznym potencjałem, będącym bilansem jego poprzednich działań i myśli w perspektywie wszystkich jego poprzednich wcieleń, uzbierał dostateczny karmiczny kapitał, więc miał możliwość zostać prorokiem i tą możliwość wykorzystać, niemniej musiał uprzednio obudzić w sobie ten potencjał. Zwykły śmiertelnik, zwykły czyli jakiś statystyczny pasterz czy rzemieślnik w Judei nie byłby w stanie zrobić tego samego, gdyż zwyczajnie urodził się z innymi uwarunkowaniami i wokół innych uwarunkowań wyrastał, a potem żył. Każdy człowiek, absolutnie każdy ma w sobie świadomość, umysł i naturę Boga. Niektórzy potrafią ją obudzić, inni nie. Jednak wymaga to pracy i nauki, bez tego nikt nie nie wejdzie na wyższy szczebel, jakikolwiek by on nie był. Mesjaszem człowiek rodzi się w tym znaczeniu, że ma w sobie odpowiedni potencjał, ale jak z każdym potencjałem, by mesjaszem stać się naprawdę należy najpierw stworzyć ku temu odpowiednie warunki. Nikt nie dostanie niczego na złotej tacy, nawet mesjasz. Nie wiem co to ponadetyczność, ale się domyślam. Chciałem szukać w internecie informacji co mówił na ten temat Sokrates, ale wolę nie udawać kogoś mniej ograniczonego, niż jestem w istocie. Mogłeś napisać, co twierdził na ten temat Sokrates. Bóg dla mnie jest siłą, zespoleniem umysłów, które dostąpiły nirvany. Taka moja opinia. W istocie, natura rządzi się pewnym prawami ustanowionymi przez Boga. Czy to natura pozbawiona większej świadomości czy też świat ludzki. Niemniej można być głupio dobrym, szlachetnym w intencjach, ale zwyczajnie pozbawionym wiedzy na temat ludzkich zachowań i mechanizmów działania. Nic się wówczas nie zdziała i żaden Bóg (niezależnie czy jest się wyznawcą religii politeistycznej czy monoteistycznej) nic nie pomoże, można do upadłego składać ofiary i zanosić modły, potem zaś mieć wobec Niego wyrzuty, że nic to nie dało. Buddyzm właśnie tego uczy, jak działać dobrze, jak myśleć dobrze i jak obudzić w sobie dobre serce, a potem - cieszyć się życiem w odpowiedni sposób. Cuda, boskie interwencje, pełno ich w świętych księgach, niestety opisują one świat zaklęty w przeszłości. Pełno podań w rozmaitych religiach o dawnych cudach, niestety zazwyczaj te cuda większego kalibru miały miejsce zawsze w przeszłości. Obecnie Bóg nie chce się objawiać i robić spektakularnych cudów (o tych mniejszych, jednak się słyszy, ale nikt ostatnimi laty znowu nie przeszedł suchą stopą przez Morze Czerwone) i każda religia ma na to swoje uzasadnienie. Człowiek szlachetny i szczery, ale pogrążony we własnej ignorancji nie zdziała nic ani dla siebie ani dla innych. Głosy są rozmaite, ludzie którzy mają styczność z seansami spirytystycznymi są potem nękani przez rozmaite duchy, niektóre podają się za tajemne nadprzyrodzone i rozmaite rzeczy im każą. Złe duchy, złe zjawy, to po prostu złe myśli, które człowiek dopuszcza do siebie samemu ocierając się o sprawy niedobre, owe złe myśli mogą przybierać rozmaite postaci. Zdrowszy jest zdrowy rozsądek i sprawdzenie jak dana religia działa w praktyce, jeśli pod wpływem danej religii życie i świat stają się lepsze, to znaczy że coś w tym jest. Jeśli zaś jest wręcz przeciwnie lub nic się nie zmienia, to znaczy, że albo nasze intencje są nieszczere albo winniśmy zmienić religię. Abraham był ojcem wiary chrześcijańskiej i żydowskiej? Niech zatem tak będzie, było wielu ojców rozmaitych wiar. Bóg musiał objawiać się w okrutnych realiach jako postać okrutna i surowa. W przeciwnym wypadku Żydzi zostaliby wycięci w pień prowadzeni przez Boga o skłonnościach ''mięczaka''. Relatywnie cywilizowane realia przełomu I w. przed Chrystusem i I w po Chrystusie był już innym światem na tamtej szerokości geograficznej. Cesarstwo zapewniało spokój, ład i porządek i większa odrobina czułości, miłości i dobroci nie była już tak szkodliwa, więc Bóg mógł posłać ludziom umysł, który widział Go z nieco innej, bardziej przyjaznej perspektywy. W czasach św. Augustyna walił się w gruzy znany ówczesnemu człowiekowi świat. Trudno było o optymizm i ballady pochwalne na część miłosierdzia, signum temporis. Naj naj i naj. Znowu wartościujesz. Ja odpowiem tyle, prorocy objawiali się w różnych realiach, nie zawsze mogli być równie miłosierni co Chrystus, nie znaczy, że byli ''gorsi'' czy że mieli twardsze serca. Mojżesz musiał być nieco twardszy z natury, nawet nie umiał chłop dobrze przemawiać, jak to na prostolinijnego człowieka przystało (nie kpię teraz z niego, nikt nie jest doskonały), za to potrafił trzymać za twarz migrujące pośród wielu niebezpieczeństw plemię, to też się liczy. Postać pokroju Chrystusa zwyczajnie miałaby trudności w tych warunkach, bardzo możliwe że Żydzi zostaliby wyrżnięci przez pierwsze napotkane wrogie plemię. Bóg w Chrystusie objawił nam swoją twarz? Z tym się zgadzam. Twarz Boga ujawnia się w każdym człowieku, który potrafi w sobie obudzić naturę Buddy, zakrytą przez przywiązanie, złość i gniew. Twarz Boga widać w każdym dobrym i szczerym człowieku, w mniejszym lub większym stopniu, w dziewczynie która wskazuje nam drogę w obcym mieście, w młodym człowieku który pomoże wsiąść starszej pani do autobusu, w człowieku który ze szczerego serca da coś do jedzenia kloszardowi, w kimś kto okazuje nam uśmiech i serdeczność nie dlatego, żeby zyskać naszą przychylność, tylko jest szczery. Międzypłciowe mizianie też ma swój urok, ale nie jest dla każdego, bo nie każdy potrafi dać drugiemu człowiekowi miłość i nie każdy potrafi ją odbierać. Jeśli ktoś zalicza chwilowe namiętności dla chwili podniety i dobrostanu, faktycznie mizia się chłop czy dziewczyna na całego. Atoli jeśli ktoś szczerze rodzi w dziewczynie miłość i myśli o tym poważnie, wszystko się udaje, zakładają rodzinę i może nawet płodzą potem dzieci (chociaż niekoniecznie, miłość niejedno ma imię i nie musi koniecznie wiązać się z prokreacją, a środki antykoncepcyjne są jak najbardziej w porządku wynalazkiem), to się chłop nie mizia, chłop daje dobro drugiej osobie, robi kolejny dobry uczynek w swoim życiu i sam się dzięki temu duchowo ubogaca. To jest też miłość, tylko w innym wydaniu, miłość do natury Boga ukrytej w drugim człowieku, a cielesności to sprawy drugorzędne. I nie ma w tym nic marnego. Kochać można naturę Boga zaklęta w proroku, można też też kochać naturę Boga w dobrej dziewczynie, każdy ma inne uwarunkowania, inne skłonności i inną rolę do odegrania, co wcale nie znaczy, że gorszą. W Biblii również jest o tym mowa, miłość oblubieńca do oblubienicy opowiada dokładnie o tym samym. O kochaniu Boga poprzez okazywanie miłości drugiej osobie i traktowanie tego aktu jako coś wzniosłego. Oczywiście, że Bóg nie jest św. Mikołajem. Nie wystarczy go ładnie poprosić i dostać jałmużnę, Trzeba jeszcze uprzednio stworzyć odpowiednie ku temu warunki. Jeśli stworzy się odpowiednie warunki, można mieć co się zaplanuje w życiu i bez świadomości istnienia Boga, on widząc szczerze serce i dobre uczynki sam zrobi co należy. Nie będę zmyślał, nie wiem jak odnosił się do Boga Jan od Krzyża czy św. Teresa Co masz na myśli? Możesz przytoczyć fragment mojej wypowiedzi, do której Twoje słowa się odnoszą. Bo nie wiem co masz na myśli i jak na to odpowiedzieć. Dla mnie opowieść o grzechu pierworodnym to metafora. Znany nam świat powstał wskutek wielkiego wybuchu i ewolucji. Każdy grzeszy na każdym kroku niewiedzą, egotyzmem i wszystkimi ich konsekwencjami. Nikt nie jest doskonały. Ja też jestem mały i bardzo wiele rzeczy robię źle. Tylko inaczej pojmuję źródło zła. Świadomość replikując się w świecie materialnym skaziła się poniekąd w procesie stawiania tym, co człowiek uznaje za zło. Od tego czasu towarzyszy ono wszelkiemu istnieniu. Taka perspektywa jest dla mnie bardziej do przyjęcia niż pokutowania za winy Adama, który mentalnie i duchowo był jeszcze dzieckiem. Bo jak może być dorosła osoba, która nie zna pojęcia zła? Nikt nie może wejść na wyższe szczeble rozwoju samodzielne. Wymaga pomocy i dobrych wzorców ze strony otoczenia. Mimowolnie pewien kod wszechświata mogą przekazywać młodemu człowiekowi mądrzy rodzice, nawet jeśli są niewierzący. Potem taki człowiek, jeśli nie zejdzie z dobrej drogi, może sam znajdzie religię, a może nie. Co wcale nie przeszkodzi mu być dobrym człowiekiem, o ile nie ulegnie pokusom i nie ulegnie skażeniu złymi wpływami. Rozmaite narody miały różne osiągnięcia, każdy był na swój sposób wybrany. Najlepiej i najłatwiej jest być dobrym wiedząc jak nie wydzielać złej karmy i otaczać innych miłością i współczuciem. Tego uczy Budda. Niemniej ktoś może nie wiedzieć nic o postaci Buddy i mimowolnie słuchać jego przykazań. Znam trochę przykładów ludzi, którzy nie chodża do kościoła, a mają dobre i szczere serce. Może mieliby trochę bardziej dobre i szczere, gdyby uczęszczali do kościoła czy świątyni, ale nikt nie jest doskonały i nie ma panaceum. Równie dobrze można być chciwym hipokrytą, praktykującym chrześcijaninem czy buddystą i interpretować wskazania religijne na swój sposób. Człowiek, który stosuje się do norm Buddy sam się ''nie zbawia''. Niemal zawsze potrzebuje do pomocy jakiegoś mistrza, korzysta z jego lepszego wglądu w sprawy, o których on nie ma pojęcia. Zbawienie w Buddyzmie, to po prostu nad własnymi słabościami, nad swym umysłem i powiększanie swych zdolności czynienia dobra. Mówiąc inaczej: właściwie umotywowana praca nad sobą, by potem lepiej stawiać czoła swoim problemom, pomagać innym i dostąpić w jednym z kolejnych wcieleń nirvany. Nie jestem uzbrojonym misjonarzem, jeśli Twoja perspektywa Ci lepiej służy, pozostaje tylko przyklasnąć. Też nie lubię dogryzać i dziękuje za to, że masz o dobre zdanie. Również wnioskuję z Twoich postów, że niegłupi z Ciebie facet. Ambaras: Nie. Dobrowolne poświęcenie się, cierpienie, śmierć dla czyjegoś dobra to jedna z największych zasług. Dlatego jest zupełna różnica między męką łotra i męką Chrystusa. Istnieje wielka różnica między śmiercią Chrystusa, a śmiercią łotra. Sam to samo napisałem. Miałem na myśli fakt, że nie można szacować kto ''lepiej'' cierpiał po skali cierpienia fizycznego. Znałem kiedyś brukarza, drobnego cwaniaczka i osiłka o nieczystych intencjach, facet miał rozrusznik serca, powinien nie ruszać się z fotela, mimo to pracował ciężko fizycznie jako kamieniarz. Swego czasu oberwał jakimś klocem w pracy, miał zmiażdżony bok, przez parę miesięcy był przykuty do łóżka i niezdolny do wszelkich czynności. Cierpiał, ale miał nikły, o ile jakikolwiek, stopień wrażliwości. Przywykły do bijatyk, zadawania bólu i radzenia sobie z nim, cierpiał na swój sposób. Wątpię żeby wyniósł z tego cierpienia jakąś naukę. Cierpienie może dużo nauczyć, może też nie nauczyć niczego. Nie można go wartościować na tej zasadzie, kto był lepszy: czy Budda medytując i poszerzając swą świadomość (co nie zawsze było przyjemne i bezbolesne), żyjąc jako asceta kilka lat, umartwiając się czy też Chrystus umierając na krzyżu. Każdy cierpienie odbiera inaczej, dla każdego cierpieniem jest coś innego, każdy wreszcie ma inny poziom tolerancji bólu, nie można mówić, że ktoś cierpiał lepiej tylko dlatego, że cierpiał więcej fizycznie. Łotr cierpiał na krzyżu widząc jak jego ciało umiera i ulega deformacji i doświadczając fizycznego bólu nie do zniesienia. Chrystus miał inny stopień wrażliwości i świadomości, więc on łączył swe cierpienie, z wszystkimi cierpiącymi istotami na tym świecie. Zarazem powiększał swoją samoświadomość, bo on wynosił z tego bólu jakąś naukę. Podobnie jak wrażliwy człowiek pobiera naukę, gdy zmaga się ze stresującymi problemami, niosącymi ból rozmaitego rodzaju. Człowiek ogarnięty niewiedzą może złamać sobie kręgosłup i żadnego wniosku z tego nie wyciągnie. Przyznaję Ci rację, wspomniałeś o feminizmie i biurokratycznym socjalizmie. Niemniej mam wrażenie, że akcent w Tej wypowiedzi został położony na aspekt cielesny. Dla mnie spojrzenie z zewnątrz ze strony muzułmanów czy też bliskowschodnich cwaniaczków, którzy nie wierzą w nic, to po prostu objaw działania karmy. Człowiek zachodu się rozleniwił, przestał wierzyć, zakładać rodzinę i chodzić do kościoła, więc mu obco-kulturowi najeźdźcy przypominają, że popełnił błąd i życie nie jest beztroską. Jak to w życiu. Zwierzęta też mają duszę? Dziękuje za wskazanie błędu w moim myśleniu. W buddyzmie na inny rodzaj szacunku zasługuje dziki zwierz, a na inny człowiek.Jasnym jest, że człowiek ma większą świadomość, więc miłość i współczucie należy mu się w większym stopniu. Nie ma to nic wspólnego z bałwochwalstwem. Prawdziwy buddysta winien szanować środowisko naturalne, co nie wiąże się z jakimś eko-fanatyzmem. Może się rozwijać i produkować, byle nie szkodził niepotrzebnie i przesadnie środowisku naturalnemu, bo karma go za to potem ukaże. Przekonują się o tym właśnie Chińczycy, którzy wdychają smog i jedzą zatrutą żywność, ''spłacając'' tym niejako swoje niepotrzebne krzywdy wyrządzone środowisku. To mądry naród i liczę na to ,że swe błędy naprawią, ale każdy skutek ma swoją przyczynę. Oczywiście nie obwiniam ich, że wygłodzeni po okresie maoistowskim za wszelką cenę i wszelkim kosztem pragnęli się nasycić. Od mniej więcej przełomu wieków mieli już trochę czasu by bardziej pomyśleć o środowisku, jak widać nawet komunistyczni technokraci popełniają czasem błędy. Podobnie ktoś uważający się za buddystę we wszystkich swych działań winien szacować jakie wyrządzi szkody środowisku naturalnemu, jeśli są one nadmierne i niepotrzebne, winien je ograniczyć, np: poprzez ograniczenie zużycia wody czy prądu w gospodarstwie domowym. Mięso w niektórych szkołach buddyzmu można jeść, w niektórych nie. Dla mnie najwłaściwsze jest podejście, że jeśli ktoś nie zabił zwierzęcia własnoręcznie, a w szczególności jeśli jednocześnie pracuje fizycznie i/lub jest ojcem rodziny, który na tym osobliwym świecie musi czasem dać komuś w papę by bronić najbliższych - jak najbardziej może i winien mięso spożywać. Osłabianie swych sił fizycznych to żadne rozwiązanie, gdy jest ona niezbędna w codziennym funkcjonowaniu. Byle jednocześnie okazywał szacunek zwierzęciu, które poświęciło swe życie, by ten miał co położyć na stół. Nawet jeśli była to zwykła umęczona życiem w stłoczonej klatce i niemająca wielkiego pojęcia o świecie kura. Rozumiem, każdy ma inne zdanie, szanuję Twoje. Ja mam odmienne. Dla mnie martwa tkanka nie ma siły sprawczej. Rozmawiałem kiedyś swego czasu z niegłupim księdzem, twierdził on, że nawet w Judaszu tkwił Chrystus. Z tego co mi wiadomo po końcu świata nawet Judasz ma trafić do raju. Miałem na myśli, to że rozumując po buddyjsku Judasz przerabiał element drogi, w której tematem przewodnim była zdrada. Wcześniej i potem jego umysł w innych ciałach i inkarnacjach mogły przerabiać inne problemy, inne kwestie, może szlachetne, jak poświęcenie, męczeństwo, odwaga. Więc patrząc z buddyjskiego punktu widzenia, nie można go oceniać wyłącznie negatywnie, bo wiadomo o jego umyśle tylko tyle, że w pewnej chwili swej drogi zdradził. Kto nie popełnia błędów, nawet w jednej cielesnej powłoce? Bywa, że najgorsza łachudra potrafi się zmienić nie do poznania. Gdyby ocenić go tylko na podstawie poprzednich czynów, jest skończonym łotrem, nie patrząc na to co robił po nawróceniu, jest się zwyczajnie niesprawiedliwym. Nie wiadomo za bardzo kim był Judasz nawet w tym jednym życiu przedtem. Patrząc zaś z perspektywy buddyjskiej, umysł Judasza mógł w różnych ciałach dokonywać różnych rzeczy, na przestrzeni całego continuum czasowego. Przyklejając mu etykietkę - zdrajca - ocenia się go tylko po jednym czynie. Podobnie można nazwać kogoś tchórzem, bo ma fobię społeczną i nie wychodzi z domu. Nie wie się o nim po prostu dostatecznie wiele, a ignorancja prowadzi do ślepoty. Taki tchórz może stawić czoła swej fobii i zostać potem kimś przebojowym. Ten kto nazwie go wówczas tchórzem tylko na podstawie przeszłego jego stanu, zwyczajnie mija się z prawdą Też wielu spraw nie rozumiem, niemniej przytoczę raz jeszcze podany fragment: Dharmakaja nie ma kształtu ani barwy, przenika wszystko, jest wszędzie i we wszystkim, jest siła która kontroluje homeostazę tego świata, łudząco przypomina Boga Ojca Sambogakaja to duch, który nie ma kształtu ani barwy. łączy w sobie Miłosierdzie i Mądrość, za pośrednictwem symboli narodzin i śmierci, symboli czynienia ślubów, ćwiczeń oraz objawienia Jego świętego imienia, aby doprowadzić wszystkich ludzi do wybawienia. Czyli mówiąc i myśląc po chrześcijańsku: Chrystus przybywa do człowieka poprzez sakramenty (symbole) za pośrednictwem Ducha Świętego, by ułatwić czy też umożliwić człowiekowi zbawienie. Nirmanakaja udziela ludziom pomocy ukazując się w cielesnej postaci. W zależności od ludzkich charakterów i możliwości zrozumienia przedstawia im aspekty narodzin i wyrzeczenia się spraw zbędnych. Czy Nirmanakaja nie przypomina Chrystusa? Ja szanuję lefebrystów, chociaż się z nimi nie zgadzam. Nikt z ludzi na tym świecie nie jest nieomylny. Chyba, że właśnie kolejny prorok uwolnił swój karmiczny potencjał i zaczyna nieść, gdzieś w odległym zakątku świata swoją Ewangelię, co jest wysoce nieprawdopodobne, ale możliwe:). Chociaż ... nawet tacy popełniają błędy, Chrystusa dręczyły wątpliwości przed męką, zaś Budda przez sześć lat prowadził przesadną ascezę, co doprowadziło go do wniosku, że przesadna asceza nie jest niczym dobrym:) Pozdrawiam
-
Nie wiem jak Ty, ale ja nie mam nic do ludzi w psychiatrykach. Częstokroć można tam spotkać naprawdę wartościowe jednostki. Nie o to chodzi że mam coś do ludzi w psychiatrykach, ale choroba, zaburzenie psychiczne nie powinno być powodem uznania kogoś za świętego, Szymon Słupnik został świętym bo kilkadziesiąt lat siedział na słupie a zapewne byli więksi szaleńcy aż tak szczegółów wszystkich świętych nie znam. Ok, możemy pogadać na temat. A niby dlaczego szaleństwo to tylko przekleństwo? Może szaleńcy faktycznie są jakoś wybrani. Normalny człowiek myśli o życiu zawodowym, o kobiecych pupach i zakładaniu rodziny, nie ma zadatków na świętego. Człowiek zwichrowany zazwyczaj jest wrażliwy, ma niespokojną duszę, jeśli posiada zarazem szlachetny charakter, może faktycznie widzi więcej niż inni? Dzisiaj uznano by św. Szymona Słupnika za czubka. Podobnie jak piękność z XVII w. dzisiaj jest passe, otłuszczona bambaryła z wielkim wszystkim. Człowiek rozmawiający po staropolsku uszedłby dziś za dziwaka. Chociażby III część Dziadów ewidentnie została napisana w manii psychotycznej wywołanej środkami odurzającymi. Choroba idzie częstokroć w parze z wysokim ilorazem inteligencji. Prostak na CHAD nie zachoruje, bo dla niego takie sprawy jak ból ducha nie istnieją, a gdy duch boli, to rzeczywistość staje się zarazem inna, może bardziej prawdziwa?
-
Jeśli ktoś doświadcza traumy przez długie lata, w szczególności w młodości, jako rekompensatę buduje sobie silne poczucie ego. Taka reakcja obronna.
-
Nie wiem jak Ty, ale ja nie mam nic do ludzi w psychiatrykach. Częstokroć można tam spotkać naprawdę wartościowe jednostki.
-
Intel, lata mijają, a Ty nadal o samochodach z wypożyczalni i tirach, pewne rzeczy jednak z trudnością ulegają zmianom.
-
Nie przerzucam całej winy na choroby psychiczne, forum jest o takiej tematyce, a nie innej, więc siłą rzeczy skupiłem się w poście na tej grupce. Setki, tysiące niemieckich kobiet, które popełniały samobójstwo w '45, by uniknąć zgwałcenia, sponiewierania i pobicia przez żołnierzy armii czerwonej w swej większości było zapewne zdrowymi psychicznie. Jeśli doczekałyby ''wyzwolenia'', mogłyby już zdrowymi przy zmysłach nie pozostać.
-
Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)
akwen odpowiedział(a) na atrucha temat w Zaburzenia osobowości
Niewłaściwie rozumujesz. Kiedyś wręcz marzyłem o bliskości latami, już nawet nie mówię o wielkich sprawach, zwykli znajomi by wystarczyli. Teraz nie mam z tym problemów. Luka jest tylko wtedy, gdy człowiek przesadnie się do wszystkiego przywiązuje. Nie zapycham tej dziury ani alkoholem (szkoda mi na to teraz pieniędzy), ani seksem (jakbym się uparł, pewnie mógłbym to teraz mieć, ale uleganie swoim pokusom jest niewłaściwe), mój kontakt z dragami był okazjonalny i wręcz aptekarski, zawsze miałem problem z jedzeniem kompulsywnym albo obsesyjnym odchudzaniem się, lecz nie teraz, na zabawę w hazard zdecydowanie nie byłoby mnie teraz stać. Zapewne normalny i statystyczny nienormalny człowiek musi tą lukę jakoś zapchać, ja nie. Taka moja uroda. W życiu w ogóle nie ma pewników i nie ma stałych, również bez bpd. -
Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)
akwen odpowiedział(a) na atrucha temat w Zaburzenia osobowości
Już odpuściłem sobie zarówno wyrzucanie pieniędzy na lewo i prawo, jak i przesadną oszczędność, by zachować możliwie jak najwięcej środków na ulubiony onegdaj cel - alkohol. Najlepiej mi po środku. Też byłem królem świata, za każdym razem w diametralnie innym i zawsze szczeniackim kontekście. To było dobre doświadczenie, bo wyleczyłem się ze szczeniactwa. Ja sobie odpuściłem bliskość. Nie dla mnie, nie każdemu jednaki los jest pisany. Wystarczy mi to, że mózg mi znowu jakoś w miarę działa i że rozbawię jakąś przypadkowo spotkaną dziewczynę. Otarłem się parę razy o bliskość, ale zawsze nic z tego nie wychodziło. Nauczyłem się nie zazdrościć nikomu niczego, nawet tych związków. Dla mnie wystarczy, że dziewczyna się za moją sprawą uśmiecha, to dostateczna nagroda i nic mi więcej do szczęścia i spokoju nie trzeba. -
To nieprawda, ludzie w depresji w stanach nasilenia choroby myślą o tym poważnie (czasem latami) i jest tylko kwestią czasu, który z kolei "dół" ostatecznie popchnie ich do czynu. Prawda, prawda, znałem trochę urojonych samobójców, jak i jednego prawdziwego i spełnionego, dość głośny przypadek parę lat temu. Ten spełniony, owszem, miał wieloletnią depresję i w ogóle nieciekawie w życiu, ale gdy zaczął próbować, to robił to konsekwentnie. Raz się nie udało, odratowali go w szpitalu, to znowu przechodził do działania, aż się udało. Niespełnieni debatowali nad tą sprawą latami, obmyślali dziesiątki scenariuszy, zastanawiali się, jak bardzo jeszcze jeszcze muszą dojrzeć emocjonalnie, by się na to zdobyć, aż w końcu dalej trwali w swoim niewesołym stanie albo znajdywali jakiś bodziec, by się z niego wydobyć. Nie szydzę teraz z nikogo i z niczego, ale żeby się zabić nie wystarczy sama chęć, trzeba coś więcej niż tylko nacisnąć przycisk ''exit'' i rozpłynąć się w niebycie. Na liveleak'u widziałem nawet nieudane postrzały w głowę z shotgun'a. Nie wiem czy Ci nieszczęśnicy potem przeżywali, ale wyglądało to okropnie, pozbawieni twarzy, z wielką czerwoną jamą zamiast głowy, zapewne także uszkodzoną częścią mózgu i nieludzkim wyciem człowieka pozbawionego szczęki, języka i fizycznego oblicza. Wiem doskonale, jak to jest, gdy życie staje się nie do zniesienia. Zazwyczaj wówczas człowiek nie ma sił, żeby zrobić cokolwiek, resztki skupia na najbardziej banalnych czynnościach, a żeby się zdobyć na samobójstwo, trzeba spokojnej głowy, planu działania, jakiś środków finansowych i pewnej dozy swoiście pojmowanej odwagi. Nie idealizuję samobójców, ani ich nie potępiam. Życie pisze naprawdę bardzo rozmaite scenariusze. Za mały jestem. Współczuję zarówno tym, którzy się zabili, jak i tym którzy nie mają na to dość determinacji. Co nie jest niczym nagannym, gdyż życie może się poprawić naprawdę w kompletnie beznadziejnej sytuacji. Tak, tak, też słyszałem to dziesiątki razy. Mądrze napisane.
-
Wiedza to ból i cierpienie. Wolę wiedzieć ile wiem, może trochę boleć. Nic nie szkodzi.
-
Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)
akwen odpowiedział(a) na atrucha temat w Zaburzenia osobowości
Hipomania? Pikuś, pan Pikus. Dobrze, że opanowałaś ten stan zanim przerodził się w manię. Przyjemne uczucie, ale rodzi pewną przykrość, gdy człowiek łapie się po czasie za głowę i zastanawia, jak mógł zachowywać się tak idiotycznie. Gratuluję opanowania hipomanii, zanim przerodziła się w coś gorszego. Ja wiem, że to tylko łatwo tak powiedzieć, ale perfekcjonizm prowadzi do zguby, zawsze i wszędzie, ja też kiedyś dążyłem ze wszystkich sił żeby być najpiękniejszy, najbogatszy i najlepszy i prawie mi się udało, stety lub niestety ''prawie'' czyni dużą różnicę. Człowiek szybko się wypala i w końcu nic z tego nie wychodzi, a stary przyjaciel pozostaje w okolicach kręgosłupa i lubi dawać o sobie znać, w szczególności kiedy coś się nie uda. Najlepsza jest droga środka, we wszystkim, w absolutnie każdym aspekcie życia. -
Intel, od dłuższego chciałem Ci to powiedzieć, oduczyłem się wprawdzie bycia atencyjną ladacznicą, która zabiega o względy, ale pozwól, że uścisnę Ci, chłopie, rękę. Nawet internetowo dla mnie to trochę znaczy. Mamy trochę wspólnego. Masz ode mnie szacunek za to, że tyle wytrzymałeś i dałeś rady.
-
Jezeli nie ma sie zadnego doswiadczenia z bieganiem, to nie polecam powiekszania dystansu kazdego dnia o jakas odleglosc. W taki sposob wlasnie ludzie zrazaja sie do biegania, przesilaja sie, lapia kontuzje, bo zaczynaja za mocno i za szybko, a co za tym idzie nie czerpia z tego zadnej przyjemnosci, a da sie. (sory akwen wiem ze troche to wyrwalam z kontekstu) Słuchaj, ja mówiłem o wartości naprawdę symbolicznej. To najlepsza metoda w każdym sporcie, troszkę więcej każdego dnia, byle regularnie, To może być nawet dalej o te drzewko co jest pół metra dalej. Tak w swoim czasie robiłem i przynosiło to efekty. I nie masz za co przepraszam, mnie trudno rozgniewać.
-
Znam to uczucie, tyle mam do powiedzenia, samotność po upływie pewnej ilości lat zwyczajnie zabija, zjada człowieka kawałek po kawałeczku. Zrób coś z tym, póki czas Nie lubisz dyskusji o pierdołach, bo nie umiesz jej prowadzić. Nie wiem, czemu nie lubię dyskusji o pierdołach i dyskusji z poczuciem humoru; po prostu nie lubię. Każdy ma swoje ograniczenia i każdy może w jakimś stopniu stawić im czoła.
-
Śmierć krzyżowa,biczowanie, urąganie i poniżenie to coś więcej niż "bolesny proces". Podobnie reinkarnacja, która dopuszcza też możliwość wcielenia w zwierzęta, gdzie tu chrześcijańska eschatologia? W ogólności buddyzm, jako że tak powiem szlachetne nauczanie, może sprawiać ważenie podobnego do chrześcijaństwa. Ale chrześcijaństwo to zdecydowanie coś więcej niż szlachetna filozofia. 1. To po pierwsze absolutnego wypełnienie tego nauczania. Słowo, które staje się Ciałem. Mało tego, to wypełnienie kilkuset zapowiedzi starotestamentalnych,prorockich (wg niektórych ponad bodajże 200 ze ST) i w ogóle przeczuć wcześniejszych ludów (to, z czego bezmyślnie robi się zarzut chrześcijaństwu, że powiela niektóre z mitów np. o Ozyrysie). Ja jestem droga,prawda i żywot. Jeden ze świetnych biblistów mówi,że za greckim słowem Logos, kryje się hebrajskie, które poprawnie należy rozumieć jako "Słowo-czyn" 2. W centrum jest Chrystus ukrzyżowany,który zmartwychwstał. Gdyby nie zmartwychwstał i nie otworzył nam zarazem wszystkim tej drogi próżna byłaby nasza wiara. Czy Budda zmartwychwstał? Mówiąc o braniu krzyża miałem na myśli wezwanie Chrystus do brania swego krzyża i pójścia za nim. Cynicy greccy przypominają mi buddystów w rezygnacji z pragnień, czy potrzeb. A pisząc o prostytucji miałem na myśli raczej nie tą dosłowną, cielesną, a bardziej wysublimowaną (pogoń za karierą, czy "wiedzą") - dla mnie gorszą. To nie znaczy, że nie mamy szukać jednej prawdy, czy ideału. Mamy przecież nawet wybory miss world. Są też różnej piękności religie. Na razie tyle. I Zatem, Ambaras, do rzeczy (o ile nie widzisz przeszkód, byśmy przeszli do takiej formy. Forma ''Pan'' była tylko formą, formę zawsze można zmienić. Uznałem Ciebie podświadomie za kogoś w rodzaju lefebrysty, a wobec nich czuję swoisty respekt. Nic nie jest takim, jakim się wydaje. Nie jest mi śpieszno jechać do Dalajlamy, machać kołowrotkiem i powtarzać mantry. Każdy urodził się w danej strefie kulturowej po coś, winien interpretować buddyzm wedle tych pojęć, które poznał w tym regionie kulturowym, który mu przypadł w udziale. W buddyzmie znalazłem odpowiedzi na te pytania, które w katolicyzmie i prawosławiu nie znalazłem albo nie potrafiłem znaleźć, to mi wystarczy. Dla przykładu, dlaczego zdrada Judasza uchodzi poniekąd za święta? Powiesz, że umożliwiła ona zbawienie, ale przecież to pokrętne. Czy uwzniośla się też żołnierzy rzymskich, którzy torturowali Jezusa, też poniekąd umożliwiło to zbawienie. Jeśli pomyślimy po buddyjsku, jest już trochę łatwiej. Warunkowany karmicznie Judasz dokonał czynu niezbędnego, by polepszyć świadomość wielu istot. Nie wiadomo jaką rolę jego umysł pełnił wcześniej, nie wiadomo jaką pełni teraz. Nie wolno wartościować jego czynu, gdyż nie znamy całej drogi tego człowieka. Podobno po swej zdradzie Judasz okropnie się roztył, można to pojmować jaką swoistą karę karmiczną za dokonany czyn, ale przez taki szmat czasu Judasz miał mnóstwo okazji, by swój czyn naprawić, nie wiadomo też co przedtem robił przez tysiąclecia, by zasłużyć na taką rolę, nie nam go oceniać. ''Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone.'' Co jest niezrozumiałego w tych wywodach o ''buddyjskiej'' Trójcy? Nie ma buddyjskiej Trójcy, prawosławnej Trójcy i koptyjskiej Trójcy. Jest jedna Trójca. Nie ja pisałem ten tekst, wspomniałem, że to cytat. Poniżej dodałem od siebie tylko zdanie, że analogie między Trójcą chrześcijańską są uderzające, naprawdę ich nie widzisz? Czy idealizuję buddyzm... nigdy nie miałem okazji być na Dalekim Wschodzie, niemniej domyślam się, że praktyka odbiega od doktryny. Są zepsuci mnisi, którzy wybierają ten fach po to, żeby mieć łatwe życie, zamiast zgłębiać tajniki medytacji. Są ludzie, którzy traktują buddyzm instrumentalnie. W Japonii buddyzm poddany był silnemu wpływowi kasty samurajów, który uczyniła ową odmianę buddyzmu zdecydowanie bardziej wojowniczą. Japoński daimyo Odu Nobunaga musiał toczyć regularne zmagania zbrojne z japońskimi klasztorami buddyjskimi, które miały własne posiadłości ziemskie i własne siły zbrojne. Człowiek wszystko potrafi zdeformować wedle własnego widzimisię. Zasada ta dotyczy zarówno buddyzmu, jak i chrześcijaństwa. Domyślam się, że praktyka odbiega od doktryny, ale czy w kościele katolickim jest inaczej? Podany przez Ciebie tekst zawarty w linku, zawiera trochę prawdy, a trochę nieprawdy. Forma każdej religii ulega deformacji, gdy pamięć o starych prorokach ulega zatarciu i ludzie zaczynają odczytywać ich teksty i podania ''po swojemu''. Czy mam wymieniać rzeczy osobliwe w katolicyzmie? Takie jak kult relikwii, czyli materialnych szczątek osób uznanych za święte, tak jakby doczesna resztka czyjegoś ciała mogła pomóc wygrać krucjatę czy odzyskać zdrowie. Wszystko było i wszystko będzie. Nawet osoba święta po śmierci staje się tylko prochem. Jej umysł odchodzi dalej i przybiera nowe formy, zaś jej ciało zasługuje w całości na godny pochówek i wieczny spokój. Chrystus mawiał, że ''moje królestwo nie jest z tego świata''. Tymczasem parę wieków później katolicyzm dorobił się królestwa na tym świecie i nie widział w tym nic zdrożnego. Kościół katolicki miesza się od wieków w politykę i nie widzi w tym zdrożnego, mimo że wywołuje to niesmak wielu wiernych. Krucjaty uzasadniające za pomocą Boga przelew krwi w imię realizowania interesów politycznych też są niepięknym epizodem. Czy mam zacząć wymieniać listę zepsutych i oddanych dekadencji papieży, którzy nie zawsze byli wierni zasadom dekalogu i pogrążeni w sprawach ziemskich? Mogę zacząć wymieniać. Mówię o samej doktrynie, a ona jest pouczająca i nie zależy od drobnych fluktuacji tu na Ziemi, gdzie króluje marność nad marnościami i tylko marność. Poniekąd fluktuację na nią wpływają, gdyż Hinajana, Mahajana i Theravada to szkoły, które wykazują rozmaite różnice, to tak jak z nurtem rzeki, która inaczej wygląda u źródła, inaczej w środkowym nurcie, inaczej u ujścia. Świat się zmienia, a my zmieniamy się wraz z nim i wraz z tym potrzebujemy nieraz czasem trochę innych recept. Katolicyzm podlegał zmianom niemal równie często, o ile nie częściej. Nie lubię wartościować, ale taka jest prawda. Mówiąc o buddyzmie mam na myśli przekaz Buddy i jego wiernych uczniów. Podobnie jak mówiąc z szacunkiem o chrześcijaństwie mam na myśli przekaz Chrystusa i jego uczniów, a nie pobieranie pieniędzy z budżetu państwa na rozmaite projekty budowlane. Czy Budda jest dla mnie Bogiem? Budda był jednym z proroków, którzy nawiedzali ludzkość w jej historii, analogicznie jak Chrystus. Był postacią mająca znaczny potencjał karmiczny i potrafiącą go wykorzystać. Metodą prób i błędów obudził w sobie w ten potencjał, poszerzył zasoby świadomości i zostawił pewne dziedzictwo. W Buddzie tkwiła natura Boga, jak w każdym człowieku, tylko on potrafił skuteczniej ją w sobie odkryć. Urodził się jako człowiek, umarł jako istota oświecona. Postać Buddy przejawiła w postaci Nirmanakaji (Syna Bożego) pewne uniwersalne prawdy o świecie. Spytam się Ciebie zatem- czy Chrystus był Bogiem czy nie? Odpowiesz zapewne w analogiczny sposób, używając innych terminów i słów. Jeśli twierdzisz, że naciągam na siłę niektóre podobieństwa - wymień je co do jednego i solidnie to uzasadnij. Może tak jest w istocie, wówczas przyznam Ci rację, a zawsze lubię się czegoś nowego nauczyć. Spłycasz . Śmierci krzyżowej doświadczał wówczas również byle łotr, ostatnia łachudra i kanalia. Czy to znaczy, że ich mękę należy również uwznioślać? Nie porównuję śmierci Chrystusa do śmierci byle rzezimieszka, ale cierpienie nie jest zasługą, ważne jest jak człowiek potrafił owo cierpienie wykorzystać. Budda też bolało, zarówno fizycznie i psychicznie, poznaj trochę jego drogę, a sam się o tym przekonasz. Pisałem powyżej, że chrześcijaństwo i jego eschatologia są przeznaczone dla innej kultury, która miała inną misję dziejową. W chrześcijaństwie duszę ma tylko człowiek, więc może bez obaw ''czynić ziemię sobie poddaną''. W buddyzmie świadomością obdarzone są także zwierzęta, więc należy im się także szacunek, świat natury ma większe prawa niż w doktrynie chrześcijańskiej. Można zgrzeszyć nie tylko przeciw człowiekowi, ale także przeciw zwierzęciu. Lepiej współczuć wszystkim istotom, niż kochać głównie ludzi. Zabicie kota czy psa też jest grzechem, gdyż może ten kot czy pies przerabiał właśnie element swej drogi? Nie wiadomo kim był i kim będzie, a człowiek ten proces zakłócił. Zdecydowanie pogorszył w ten sposób własną karmę. Wiem, że w praktyce w Chinach hoduje się psy przemysłowo i zabija bez większej refleksji, ale analogicznie jest na polskiej wsi, gdzie utopienie niepotrzebnego kota i psa jest zwyczajną praktyką, zaś zwierzęta w gospodarstwie traktuje się jako narzędzia bez żadnych, najmniejszych nawet uczuć. Nie przytaczaj przykładów z obecnego, poddanego dekadencji świata, pamiętaj że mówimy o samej doktrynie. Pisałem Ci już, że nazywając buddyzm tylko i li wyłącznie szlachetną filozofią dajesz dowód swej ignorancji. Właśnie popełniłeś ponownie ten błąd Czy Budda zmartwychwstał? Odpowiem w podobny sposób do Twojego; czy Chrystus umierając dostąpił oświecenia? Wszak, gdyby Budda nie poszerzył i nie obudził swej świadomości ogromne rzesze ludzi nie dostąpiły nirvany i nie polepszyły własnej karmy, ulegając dalszej degradacji w kole sansary. Budda był jednym z wielu proroków, którzy przekazywali ludzkości uniwersalną prawdę, by polepszyć jej los. Ten świat nie jest jedynym światem i Budda nie był jedynym z proroków. Opowieść o grzechu pierworodnym i szansie zbawienia danej przez Chrystusa to taka metafora, żeby bardziej egocentryczny człowiek zachodu mógł łatwiej przełknąć, to co Chrystus miał do powiedzenia. Tak naprawdę Chrystus był jednostką o wysokim potencjale karmicznym, który zstąpił na Ziemie, by polepszyć karmę ludzi zachodu, zwiększyć ich świadomość i pomóc wypełnić im ich misję dziejową Odpowiadam w sposób należyty do zadanego pytania. Stosujesz pojęcia i tok rozumowany zaczerpnięty z chrześcijaństwa, przykładasz je do buddyzmu, a potem na tak niezręcznie zadane pytanie, każesz mi udzielić odpowiedzi, więc udzielam jej w sposób analogiczny do Twojego sposobu. Każdy ma swoją karmę i winien ją szanować. Niezależnie czy jest zbieraczem złomu, milionerem, robotnikiem czy pastuchem. Musi dźwigać krzyż swoich ograniczeń i korzystać z możliwości, które on daje. Kulawa analogia. Cynicy greccy twierdzili, że wyrzec należy się niemal wszystkich rzeczy materialnych, żeby móc spokojnie kontemplować rzeczywistość i filozofować. Buddysta nie powinien wyrzekać się wszystkiego, lecz tego co jest mu zbędne. Gdyż niepotrzebne dobra materialne i pożądania wzmacniają skłonność do przywiązania, lgnięcia do świata materialnego, zaś znany człowiekowi świat materialny jest ułudą. Wszystko było i wszędzie będzie, wszystko ciągle się zmienia, w każdej sekundzie. Pisząc właśnie ten tekst jestem trochę innym człowiekiem, niż zabierając się do jego pisania. Choćby dlatego, że trochę się jednak postarzałem. Przywiązanie do rzeczy, do ludzi, do miejsc wzmacnia ułudę i strach przed utratą, zaś lęk jest bodaj głównym ludzkim nieprzyjacielem (obok egotyzmu i ignorancji, ale one współgrają właśnie z lękiem). Człowiek, który rozumie, że nic nie jest dane na wieczność, mniej się boi i potrafi stawić swemu strachowi czoła, gdyż nawet jeśli straci wówczas majątek, bliskich czy ciało - zyska jego bilans karmiczny i umysł - o ile jego intencje były wówczas szlachetne i szczere. Szczęście nie polega na zamknięciu się w beczce i odrzucenia nawet kubka, Buddysta nie powinien wyrzekać się wszystkiego, lecz tego co jest mu niepotrzebne do osiągnięcia oświecenia i pracy nad dobrem wszystkich istot na Ziemi, by to uczynić należy uprzednio wyrzec się jak największej ilości pragnień, które stanowią na tej drodze przeszkodę. Jeśli w osiągnięciu oświecenia pomaga mi laptop, bo mogę za jego pomocą rozmawiać z Tobą i sam także dochodzić do pewnych wniosków, to pozbywając się go, oddając żebrakowi, popełniłbym zwykła głupotę i zmniejszył szansę na osiągnięcie oświecenia, a nie na odwrót Buddysta cynicznie nie szydzi z poziomu swej nędzy nad bezsensem tego świat, Buddysta rozumie jego głęboki sens i aktywnie w życiu owego świata uczestniczy. Twoja rzekoma analogia, to żadna analogia. cytuję Ciebie: Moim zdaniem, miałeś raczej na myśli zdecydowanie prostytucję cielesną. Ja z kolei miałem coś innego na myśli niż Ci się wydaje. Tak jak nie warto plotkować i obmawiać innych, tak i nie warto wartościować cudzych postaw i zachowań. Śliczna zmysłowa studentka, która nie ma hamulców obronnych przed pożądaniem i oddaje się byle komu, bez względu na okoliczność też przerabia fragment swojej drogi. Nie wiadomo kim była wcześniej, w poprzednich inkarnacjach i kim będzie. Teraz przerabia ten problem, może stawi mu wreszcie czoła, a może nie. Nie wiadomo co robiła wcześniej i co będzie robić potem. Może w jednej z kolejnych inkarnacji zostanie świętą męczennicą chrześcijaństwa? Może zabrzmi to dla Ciebie obrazoburczo, trudno, nie moją intencją jest Ciebie urazić. Wartościowanie cudzych postaw zazwyczaj jest krzywdzące, bo każdy wie o innym umyśle i drodze danego człowieka tylko trochę. Nie ma i nigdy nie będzie miał obrazu całokształtu, nawet najbliższa rodzina. Zamiast wytykać innym ich niedobre skłonności, lepiej skupić na własnych i pilnować własnej drogi na drodze swego umysłu do oświecenia czy też jeśli wolisz - zbawienia. Są różnej piękności religie, ale lepiej ich nie wartościować, która lepsza, a która gorsza, to się nigdy dobrze nie kończyło. Gdyż każda pożyteczna religia jest przeznaczona dla innego człowieka i w każdej Bóg mówi do człowieka w trochę inny sposób. Wspomniałeś o wyborach miss world, werdykt zależy tam od gustu jury albo skłonności danej kandydatki do użycia swego ciała w wiadomy sposób, by zyskać przychylność jury. I tak w wyborach miss każdy ma swoją faworytkę. Dla mnie ideałem są kobiety o pięknym uśmiechu, które potrafią wydobyć z siebie naturę Buddy i mają jednak nie więcej niż te 25-40 lat, są skromne, nieprzesadnie otyłe, ani nieprzesadnie chude (jak widzisz zostało we mnie jednak pewne przywiązanie do formy, cóż, każdy ma jakieś słabości). Dla Ciebie, powiedzmy, że blondynki o obfitym dekolcie, jędrnej pupie, szczupłej talii , studiujące i głoszące ewangelię, noszące na piersi krucyfiks, przestrzegające postów i chodzące w każdą niedzielę do kościoła. Kto ma rację? Każdy ma swoją na swój sposób. O ile i mój ideał jest szlachetny i ma czyste serce (cholera, nigdy nie wiedziałem jak sobie poradzić z kobietami, ale ma to swoje plusy, łatwiej mi potem będzie osiągnąć oświecenie, mniej pokus) i Twój ideał jest szlachetny i ma czyste serce, to ani moja racja nie jest ''mojsza'' od Twojej, ani Twoja od mojej. Spieranie się kto ma więcej racji, czyja racja jest bardziej doskonała daje raczej dowód przywiązania do formy, a formy drastycznie się zmieniają, nieraz w czasie jednej inkarnacji. Pozdrawiam
-
W porządku, nie ma sprawy, cała przyjemność po mojej stronie. Ludzi niemądrych siejących zamęt na forach, gdzie z zasady powinna obowiązywać wzajemna empatia powinno się po prostu ignorować, analogicznie zresztą w realnym życiu. Nic bardziej nie denerwuje zadymiarza niż zwykła olewka. Chłopie, jestem marnym obiektem do podziwiania, naprawdę. Zresztą gdybyś poczytał swego czasu moje wypociny podczas kolejnej psychicznej jazdy i na alkoholowym ciągu, to one wcale nie były lepsze, może bardziej poetyckie, ale na pewno nie lepsze, a bywało i tak, że ledwie składałem sylaby jak trzylatek. Uważaj z samodzielnym dobieraniem sobie leków, żeby bardziej sobie nie zaszkodzić, niż pomóc. Masz jakieś plany i to się liczy. Jeśli to zakład pracy chronionej, to nie przejmuj się wizją wyrzucenia z pracy. Pensje tam zapewne są pokrywane w dużej części albo w całości z PFRON, więc pracodawcy nie tak bardzo opłaca się ludzi wyrzucać za byle co. Mój bliski pracuje w takim zakładzie, nie jest przodownikiem pracy, mimo to daje rady. Miałem jedną znajomą schizofreniczkę, fajna dziewczyna, skończyła licencjat i pewnie jakoś tam dalej funkcjonuje, a było z nią w pewnym momencie niewesoło, także da się.
-
Nieszczególnie podobają mi się Twoje wypowiedzi w kwestiach religijnych, określenia pokroju: kościółki i ich szamani, piszesz imię Boga z małej litery, już sam twój nick jest dość wymowny, więc nie odpowiem Ci w pełni poważnie, bo i Twoje pytanie nie jest w pełni poważne. Jesteś jak żółw błotny, który taplając się w mokradle nie ma okazji spojrzeć na niebo, mimo to próbuje dociec rzeczy dla niego niedosiężnych. Chciałem użyć przykładu innego zwierzęcia, ale nie chce nikogo obrażać, to bezcelowe. Po co mam Ci odpowiadać poważnie skoro, w odpowiedzi użyjesz imienia Boga z małej litery (jakkolwiek Go zwać, to zwykły wyraz braku szacunku) i będziesz zdrabniał, zapewne także użyjesz argumentów ad personam. Potrafię rozmawiać z ateistami, którzy wymagają szacunku, ale także sami potrafią go okazać. W tym wypadku taka rozmowa jest bez sensu. Wierzę w każdego, w Ciebie też. Kiedyś usuniesz ten swój jad i będziesz władna rozmawiać o religii bez tego ładunku, nie wiem pogardy czy nienawiści, niezależnie od swych bieżących przekonań w tej materii. Pozdrawiam i dołączam do listy ignorowanych.
-
Biblia ma to do siebie, że każdy może z niej wyczytać co tylko zechce. Ja znajdowałem w niej również uzasadnienia dla swoich rozmaitych dziwnych teorii. Wierzący w retrybucję dowie się, że może dostąpić tu na Ziemi i w obecnym swym ciele darów i łask za swoje dobre i szlachetne czyny. Nazista zyska duchowe uzasadnienie twierdzenia, że wszystkiemu winni są Żydzi. Notabene Adolf Hitler zdaje się, że tak zrobił, gdyż twierdził, że Chrystus był prawym aryjczykiem zabitym przez tych złych Żydów... Wcale nie twierdzę, tym samym, że Biblia była jego inspiracją. Człowiek chory psychicznie, a Adolf był nim niewątpliwie, znajdzie wszędzie uzasadnienie dla swych teorii, nawet w książce telefonicznej. Zwolennik twardego kodeksu karnego przyzna rację, iż faktycznie w zasadzie ''oko za oko, ząb za ząb'' jest coś na rzeczy i może należałoby je sprawdzić w praktyce we współczesnych czasach. W przeszłości wybuchały rozmaite rebelie wzniecane przez ciemny lud, który bez uprzedniego oświecenia kagankiem oświaty zabierał się do lektury Biblii i wyciągania z niej rozmaitych odkrywczych wniosków, zarówno w średniowiecznej Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych doby nowożytnej , dopóki panowało tam niewolnictwo. Ja się nie wypowiadam, nie jestem specjalistą. Szanuję tą księgę, ale może nie rozumiem jej języka, nie jestem biblistą, a profanem więc nic w tym dziwnego. Nie mam odpowiedniej podstawy naukowej i duchowej. Bóg przemawia w rozmaitych językach, widocznie jego mowa po hebrajsku i aramejsku nie jest przeznaczona dla każdego. Do mnie osobiście Biblia nie przemawia, zapewne urodziłem się w nieodpowiedniej strefie kulturowej. Wolę czerpać inspirację z innych ksiąg.
-
W 144 tysiące w niebie wierzą Świadkowie Jehowy, a nie kościół katolicki. To znaczy po ichnim Armaggedonie 144 tysiące ma utworzyć taką swoistą elitę kierowniczą i mają oni zarządzać nowym porządkiem. Osobiście też nie wierzę w niebo i piekło w wydaniu chrześcijańskim, dla mnie to po prostu alegorie. Niemniej chrześcijaństwo jako takie szanuję.
-
Generalnie rzecz biorąc choroba psychiczna uaktywnia się pod wpływem życia w stresie. I człowiek nijak się nie domyśli, że oszukuje go jego własny poczciwy mózg. Haluperidol? Nie znam się na schizofrenii, ale to ponoć bardzo mocny lek. Na pewno bierzesz wszystko po konsultacji ze specjalistą? Powiem tyle, wspominałeś coś wcześniej o piciu alkoholu i wzdychaniu trawki, olej to. Twój wewnętrzny wróg uaktywnia się najczęściej jeśli jesteś pod wpływem wspomnianych używek. Da się znieczulać tylko fajką, nawet elektroniczną, sprawdzone. Nawet jeśli uprzednio latami spożywało się alkoholu dużo, codziennie i niekoniecznie markowego. Nie miałem wprawdzie stricte schizofrenii, ale przerabiałem takie jazdy, że byś się ich nie powstydził. Daj sobie spokój z alkoholem i trawą, Nie szkodź sobie bardziej, niż jest to potrzebne. Słuchaj, nawet z upokorzenia można wyciągnąć jakąś naukę, w życiu nie opłaca się bać. Wiem, że to łatwo tak powiedzieć, ale nawet najgorszemu strachowi lepiej stawić czoła, nieważne jakie będą konsekwencje. Wyrzucą Cię z roboty, to Cię wyrzucą. Świat się nie zawali, ale chociaż spróbujesz, a to też się liczy. Nawet trauma, nawet poniżenie mogą być pouczające. Nie wiem czy nie za wysoko celujesz z tą Holandią, nie lepiej poszukać najpierw czegoś w Polsce? Jeśli znajdziesz coś w okolicy i Twój stan się poprawi, a kontakt z ludźmi zawsze wpływa kojąco, będziesz miał własną kasę, by zmienić otoczenie, wynająć mieszkanie, zacząć coś od nowa, znaleźć sobie nowe środowisko. Do jasnej cholery, świat nie ogranicza się do Twojego ojca, nie okazującego Ci zrozumienia i grupki patoli pod blokiem, którzy Ciebie nie lubią. Dobrze jest zacząć coś od nowa, choćby w sąsiednim mieście czy nawet dalszym. Świat jest wielki i można spotkać wielu ludzi. Nie wspominaj nawet o tych kolegach, jeśli ojciec daje Ci jakąś kasę, poświęć ją może na poszukiwanie pracy, gdzieś kilkadziesiąt kilometrów dalej, znajdź tam punkt zaczepienia, najpierw dojeżdżaj, potem wynajmij pokój. Najlepiej u kogoś w miarę zaufanego. Swoje właśnie robi otoczenie i owi koledzy, warto znaleźć sobie nowe otoczenie i lepszych kolegów. W d. miej opinie kolegów, mówię raz jeszcze. Jeśli już musisz przejmować się opiniami innych, lepiej przejmuj się opiniami kogoś kto cokolwiek sobą reprezentuje. Pobić i zgnębić psychicznie słabszego byle zapluty patol spod budki z piwem potrafi, to żadna wielka sztuka. Poszukaj nowego otoczenia i nowego miejsca dla siebie, świat nie ogranicza się do tego co teraz przerabiasz. Jest wiele miejsc na tym świecie i zawsze można się zresetować i zacząć coś od nowa. I nie masz za co dziękować, do cholery, raz jeszcze przepraszam, że uważałem przez chwilę, iż jesteś nieszczery,
-
Nie lubisz dyskusji o pierdołach, bo nie umiesz jej prowadzić. Proszę bez urazy. - tak tak, wyczuwam w Twoim poście autoironie i to fajna sprawa.