
jakub358
Użytkownik-
Postów
235 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez jakub358
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 8
-
Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE) cz.II
jakub358 odpowiedział(a) na Naemo temat w Zaburzenia osobowości
@shira123 ja też dostałem wczoraj mandat - za jazdę bez biletu, 185zł, a to przez to, że w kiosku nie było i automat nie działał. -
Jak pracować w terapii, aby coś zmienić? Co pomaga?
jakub358 odpowiedział(a) na jakub358 temat w Psychoterapia
Arahja7, niezwykle ciekawa książka. Wiele w tych krótkich fragmentach odnosiłem do siebie - przeczytałem duszkiem z dużym Aha! W tym temacie nie zamierzałem skupiać się na mnie, lecz może pomóc przedstawienie mojej sytuacji: jestem w psychoterapii od 2 lat i pracuję nad postrzeganiem siebie, oraz relacjami z ludźmi. Głównie właśnie toksyczne przekonania, emocje, mechanizmy, oraz relacja terapeutyczna; raz w tygodniu. Miałem diagnozę Mieszane Zab. Osob. Moją największą trudnością i głównym celem, są relacje z drugim człowiekiem. Zmiany następują wolno, chociaż terapia jest porządna. Sprowadza się to do dużych trudności w przebywaniu z ludźmi i przykrego samopoczucia. Więc pytam o radę, co może pomóc; a może ktoś mierzył się, lub mierzy z podobnym problemem i znalazł pomocne narzędzia? Jak dotąd, to są tutaj bardzo ciekawe informacje i sporo mi rozjaśniły - jeszcze nad tematem przekonań wcześniej się nie zastanawiałem... -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
jakub358 odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Bardzo dziękuję, kia_sportage i Kleopatra, za te słowa zrozumienia. Ulżyło mi nieco, że jest ktoś, mimo że obcy, kto mnie wysłucha i doradzi. Częściowo do Waszych rad już się posłuchałem, i jestem poza domem na dłuższy czas. Dalej, za 2 miesiące po sesji, wyjadę za granicę. Jednak wiem, że nie przestrzeń ani czas wiąże mnie z moim domem; ale potężny fundament, który przychodzi mi skuwać i budować od nowa. Na chwilę obecną czuję się bardzo obciążony, balastem którego w większości nawet nie potrafię zobaczyć, ani nazwać. Terapia mi to umożliwia, ale nie może przecież pomóc. Dzielnie trwałem przez te kilka miesięcy, lecz bardzo pragnę już odpocząć i ulżyć sobie nieco - rozmyślam nad powrotem do leków. Jest to jednak trudna decyzja o tyle, o ile moje problemy nie są depresją, a potężne emocje które mam są oczywiste w moim położeniu. Leki tylko by je przyćmiły tak, że nie dosięgałyby mnie one tak okrutnie; lecz wtedy przeżywałbym je tylko częściowo, nie naprawdę, a co dnia mierzę swoje siły, czy aby starczy mi ich na życie bez bocznych kółek, czy może jednak z głębi współczucia dla siebie samego, sięgnę po ciepły koc w tej ciemnej nocy. -
Pracować w terapii, czyli podczas sesji, jak i poza nią. Moja terapia ciągnie się od dawna. Zmiany są, lecz często giną w odmętach przytłaczających uczuć, wydarzeń i w wirze życia. Myślę, że jest to znane każdej osobie zanurzonej w terapii. Utworzyłem ten wątek, aby uzyskać odpowiedź na następujące pytanie: co takiego można zrobić, aby rzeczywiście coś zmienić? Bardzo chciałbym usłyszeć opinie od jak najszerszego grona. Proszę o Wasze własne doświadczenia, które to ponad wszelkie rady będą tu najbardziej pomocne - pomocne każdemu, kto pragnie wynieść z terapii jak najwięcej.
-
Bardzo ciekawy temat. Hamowana złość nie znika. Trzeba ją przeżyć, dać jej upust i wyrazić. Mi najbardziej pomaga uświadomienie sobie, że w ogóle czuje złość; a następnie dojście do tego, z jakiego powodu. Na co jestem zły, o co, a może na kogo? Złość pojawia się wtedy, kiedy są naruszane moje granice - gdy coś, lub ktoś mi zagraża. Więc wyrażenie tej złości, to obrona własnych granic, oraz pokazanie własnej siły. Wyrażanie złości to najprostszy sposób na poczucie siły; a jednocześnie bardzo trudny, ponieważ ciężko to robić w asertywny sposób. Ja niestety jeszcze niezbyt nad tym panuje, i często sprowadza się to do mechanizmu sadystyczno-masochistycznego - przekierowywania złości na siebie i niszczenia siebie, bo tak jest łatwiej; lub do ładowania tego w innych. Jednak ja wole już tak. Lepsza jest taka złość, niż żadna - bo niewyrażana złość prowadzi do potężnych spustoszeń w życiu psychicznym. Następnie chowa się pod maską smutku, rezygnacji i pustki. Ktoś kiedyś powiedział, że depresja to zamrożony gniew, że smutek to zamrożony gniew.
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
jakub358 odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Hej, z góry przepraszam że wcale nie udzielam się tutaj poza moimi postami z rzadka. Nie jestem w stanie czytać o cierpieniu, ponieważ mój ciężar i tak przygniata mnie już ku ziemi. Przyszedłem tutaj z dużym trudem, lecz wiem że ten wysiłek mi pomoże - napisanie co mi doskwiera. Jestem w ostatnich dniach całkiem nostalgiczny. Myślę, że to przez sytuację w domu, gdzie mam bardzo złe relacje z matką. Jestem na nią często zły, ponieważ wzbudza wstyd że jem, lub że ona haruje jak wół. Mówi, że powinna dostać za etat sprzątaczki, że kto nie pracuje niech nie je, że ona tak ciężko pracuje i takie trudny znosi. Jednak najgorsze jest, kiedy się drze. Strasznie się drze. Najczęściej na ojca. Tata wtedy jest bardzo potulny i wykastrowany. Ostatnio, kiedy obudziła mnie rano swoim krzykiem na tatę o pralkę, to po długim słuchaniu tego - zerwałem się w samych gaciach, rozwarłem drzwi, a potem zacząłem się drzeć, żeby wreszcie zamknęła tą p*zde. Zareagowała moja siostra i zaczęła się śmiać, obrażać mnie. Już nie pamiętam co mówiłem. Wiem tylko, że ona jest gorszym potworem nawet od matki. Ale potem stało się coś niespodziewanego. Do mojego pokoju wszedł ojciec i zaczął mnie tyrać, że jak ja mogę się tak odzywać. Myślałem, że mówi o moim odzywaniu się do niego i czułem się rzeczywiście z tym źle. Jednak on mi mówi, że mu chodzi o to jak odezwałem się do dziewczyn. W tym momencie poczułem jak krew zaczyna mi szybciej pulsować i zacząłem go opieprzać jak rybak na swoim kutrze. Moja siostra i matka obrażały go cały ranek, potem wyzywały też mnie - jak hieny, śmiały się przy tym i gurglały - a ja gdy wreszcie zareagowałem, to on... Ah, już mam dość. Ostatnio gdy próbowałem z matką porozmawiać o tym maltretowaniu żywnością, to skończyło się na tym, że wpadła w histerię - miała całą twarz rozmazianą kwaśnym bólem, jakbym przypadkiem posądzał ją o to, że robi coś nie tak; a łzy kapały jej z brody. Na koniec wypchnęła mnie z pokoju i jebła drzwiami. Byłem bardzo zły i przeklinałem. Lecz nostalgia ma swoje źródło w czym innym. Moja matka wybrała mnie jako swojego najlepszego syna i bardzo chciałaby mieć ze mną relację, co jest jednak niemożliwe, bo ona nieustannie miażdży moje granice, poniża i sączy jadem. To jest nie do zniesienia. Ostatnio powiesiła moje zdjęcie z dzieciństwa u mnie w pokoju. Chciała mi przez to pokazać, że taki kiedyś byłem - że byłem kiedyś takim dobrym Jakubem, który to był kochany i grzeczny i biegał w krótkich spodenkach po słonecznym piasku; i że wtedy miałem z nią taką ,,dobrą" relację. Ona chciałaby do tego wrócić. Nie potrafi zrozumieć, że jestem starszy o 20 lat niż na tym zdjęciu; że nie jestem już dzieckiem. Do tego, często mówi, że się starzeje, że jest już stara, że ma menopauzę; że chciałaby mieć spokój na starość i szczęście. Jest chora, przez nerwy, ma astmę, kaszel, alergie i jakieś drożdżyce. Wszystko poszło od nerwów, bo ona tak bardzo się denerwuje. Jak widzę ją taką nędzną, umierającą, starzejącą się - to ściska mi się serce. Pomimo tego, że płonie ogniem złośliwym, a jadem sączy zielonym - to jest... Boli mnie to, że nic się z tym nie zmieni i wiem, że już zawsze będę może i tęsknił do normalnej i zdrowej relacji z nią; że będę żałował, kiedy będzie jeszcze starsza, że oboje zrobiliśmy sobie dużą krzywdę, a ja straciłem bezpowrotnie czas w którym mogłem ją kochać, a nie nienawidzić; czas, który przemija a nigdy nie wraca. Ta sytuacja to dużo, lecz w życiu jest przecież wiele innych płaszczyzn niż dom. A dzieje się tak, że również i w innych miejscach zaległy cienie. Chodzi o innych ludzi, o trudny dnia codziennego. Po prostu wymiękam, kiedy jeszcze tam doświadczam kąśliwości. A jestem wrażliwy na to - starsza kobieta wyzywająca mnie od głupiego chłopczyka tylko dlatego, że mam rację; jakiś facet, który złośliwie mówi że zabierze mnie autem ale w bagażniku; albo koleżanka ze studiów, która zorganizowała tajne spotkanie przeciwko mnie gdzie wyciągali wszystkie moje brudy i podjęli decyzje o usunięciu mnie z grupy. Dodam, że nie zrobiłem niczego co zasłużyłoby na takie traktowanie - koleżanka z roku, to po prostu dowiedziała się że wspomniałem o niej komuś innemu i odebrała to jako ,,obrabianie dupy za plecami". Potem dowiedziała się tylko, że chciałem się po prostu poradzić w trudnej sytuacji. Wyszedł kwas, a ja zostałem zlinczowany. Rozwiązanie sytuacji nie przyniosło dla mnie ukojenia. Odciąłem się od ludzi ze studiów. Mam teraz duży problem, aby je kontynuować. To co czuję, to rezygnację, złość i smutek. Z jednej strony chciałbym nie być sam, a z drugiej mam dość tego bydła, tych wrednych ludzi. Rezygnacja, bo już próbowałem wszystkiego; a do tego sytuacja w domu. Smutek, bo przez to wszystko uważam się za kogoś żałosnego. Złość na tę sytuację - ciężko mi być z ludźmi, jak mam na nich tyle złości. Duża jej część przelewa się na mnie, bo jest jej taki ogrom, że nie mam co z nią robić; więc katuję siebie. -
Dlaczego faceci patrzą na kobiety przez pryzmat "dupy" ?
jakub358 odpowiedział(a) na Agasaya temat w Seksuologia
Od razu wykorzysta sytuacje. Powiem, że jest dla mnie ważna - od razu oznacza to miłość. Chce się do niej przytulić - już klękamy na ślubnym kobiercu, a konfetti sypią się z nieba. Opowiem Wam o moim problemie z kobietami... Jeszcze rok temu nie uznawałem, że ktoś może się we mnie zakochać, oraz w głowie mi się nie mieściło, że mógłby patrzeć na mnie w sposób seksualny. Na terapii grupowej było to dla mnie wielkim szokiem, że ktoś się masturbuje myśląc o mnie. Z mojej strony czegoś takiego jak zakochanie nigdy nie było, ze względu na zaburzenia sfery seksualnej; ani pociągu. Dzieje się coś takiego, że mam kolejną relację, na której mi zależy, a która całkowicie się rujnuje, bo dziewczyna się we mnie zakochuje. Jest to dla mnie niezmiernie przykre, ponieważ boję się odrzucenia, oraz rani mnie nagła oziębłość, albo wręcz kąśliwość. Inwestuje w taką osobę dużo siebie, oraz energii - a to wszystko jest marnowane i odbierane opacznie; dokładając do tego wymagania, których nie jestem w stanie spełnić. Bardzo staram się bronić swoich granic i myślę, że jestem asertywny. To jednak nie skutkuje. Jak grochem o ścianę. Nie pomagają żadne logiczne argumenty, czy moje zapewnienia; a nawet przepraszanie, czy przyznawanie się do błędu. Dziewczyny te wymyślają intrygi, jakieś testy, plotkują między sobą (w grupie na studiach). Jest to dla mnie bardzo stresujące i chce w takich momentach uciec, bo dzieje się coś na co zupełnie nie mam wpływu, oraz co sprawia, że moje relacje podupadają. Czuje aktualnie dużą złość na taki stan rzeczy, ale nie jestem w stanie nic zrobić. Jeśli chociaż odrobinę wyrażę swój gniew o zabarwieniu wyrzutu takiej dziewczynie, to one wtedy zaczynają płakać, nie wychodzą z domu kilka dni, albo idą ciąć się cyrklem do wanny. Miałem już za dużo takich sytuacji z różnymi osobami i wydaje mi się, że chyba jest to moja wina. Coś jest nie tak. Robię coś takiego, że przekraczam jakąś magiczną barierę i dzieje się to, co się dzieje. A potem próbuję brać za to odpowiedzialność, lecz zwykle jest ona dla mnie nie do spełnienia, bo wiąże się ze zbyt dużymi wymaganiami - jak chociażby pisanie mi, że popada się w depresje, bo za rzadko piszę na facebooku; czyli rzadziej niż codziennie. Nie mam ochoty na taką zależność. To dla mnie jest kontrolowanie. Nie mam ochoty codziennie pisać, czy rozmawiać przez telefon. Nie lubię, wolę się spotkać na żywo. Jednak najgorsze jest robienie ze mnie głupiego. Byłem na imprezie w klubie z ludźmi z roku. To było dla mnie spore przełamanie, że się wybrałem. Bawiłem się dobrze i wypiłem odrobinę alkoholu. Byłem lekko podpity, lecz jak najbardziej świadomy tego co się dzieje; oraz wszystko pamiętałem. Pogadałem sobie z koleżanką z roku. Po chwili zaczęła mi opowiadać o gwałcie i pokazywać jak była podduszana. Włosy mi się na głowie jeżyły i nawet teraz mam dreszcze, że opowiadała mi takie straszne rzeczy. Nie wiem czemu, skoro mówiła, że jestem 2gą osobą której to mówi, nawet rodzicom nie powiedziała, a było to parę lat temu. Oczywiście chciałem okazać jej zrozumienie i wsparcie, więc powiedziałem jej że co czuje w związku z tym co opowiedziała, oraz że też jest dla mnie ważna i dlatego ją wysłuchałem. Po imprezie zaczęła być dla mnie kąśliwa i na facebooku zaczęliśmy rozmowę , w której stwierdziła że powiedziałem jej, że ją kocham - bo najwidoczniej uznała, że byłem na imprezie bardzo pijany i mogłem jej to powiedzieć i zapomnieć. Oczywiście pamiętam o czym rozmawialiśmy i potrafię to odtworzyć i zdecydowanie niemożliwością jest, abym jej takie coś powiedział. Może nawet pokuszę się o wstawienie tutaj tej rozmowy... (nie dało rady wstawić tekstu, bo nerwica wyrzucała błąd, że za dużo wierszy w poście, więc zrobiłem PrintScreena tej konwersacji i zamieszczam tutaj w formie zdjęcia). [attachment=0]Rozmowa.jpg[/attachment] Jestem już zmęczony, więcej nie mam sił pisać w tym temacie. Terapii już nie miałem 2 tygodnie, bo moja T ma urlop i nie mam jak tego skonsultować. A spotkanie mam dopiero za tydzień. Może chciałem w tym temacie tylko jakoś z siebie to wszystko wylać, a może szukam też rady. A to dlatego, że na chwilę obecną w ogóle boje się zawiązywać jakąkolwiek relacje z kobietami. Są straszne, jak potwory modliszki. Chcą nie wiadomo czego, potrafią wydoić wszystko z człowieka do cna. Bezpieczniejsze są dla mnie relacje z mężczyznami, zdecydowanie. Nie ma ryzyka czegoś takiego jak wyżej i można spokojnie być sobą. -
Jak się przyznać do naprawdę złych rzeczy?
jakub358 odpowiedział(a) na thinkordie temat w Psychoterapia
Przyznawanie się do naprawdę złych rzeczy w moim przypadku to masochizm psychiczny. Takie dobijanie siebie, jaki jestem podły i niegodziwy. Już mam takie wiadro gnoju, że nie trzeba narazie dokładać. Radzę mówić o takich rzeczach tylko z własnej ochoty, kiedy bardzo uwierają; albo kiedy będzie w miarę stabilnie, kiedy będzie to w atmosferze zaufania i zrozumienia. Inaczej to puszka pandory. -
Dziwaczne i nasilone potrzeby płciowe, osobliwe zboczenia
jakub358 odpowiedział(a) na take temat w Seksuologia
Dobra, rozruszałem się na forum - czas na moje odchyły. Więc masturbuję się czasem, to jasne. Jakoś nie czuję się z tym źle, to normalne i zdrowe dotykać swojego ciała. Jakąś erotykę też czasami oglądam, bo to przyjemne. Tylko nie lubię jakiś naszprycowanych modeli, perfekcyjnych zdjęć - wolę raczej normalność, to mnie najbardziej pociąga. Z takich ,,dziwnych rzeczy", to grafika. Czyli po prostu rysowane postaci, w kontekście seksualnym - jakaś manga, czy antropomorficzne zwierzaki. Ale obecnie już praktycznie nie, bo wychodzę ze świata bajek i przestaje być to dla mnie atrakcyjne. Wolę ludzi. Teraz wiem, że to moje zainteresowanie właśnie takimi grafikami odzwierciedlało oddzielenie się od drugiego człowieka i problem w kontakcie z nim. Jak widać sfera seksualna potrafi bardzo dużo, jak pod lupą, powiedzieć o człowieku. Zalecam nie bać się jej, a raczej zrozumieć. Przecież to część nas. Zawsze o sobie uważałem, że jestem kiepski w uprawianiu sportu. Stąd wynikało moje zainteresowanie erotyką sportową. Nigdy się nie całowałem? Oglądałem namiętne pocałunki. Czułem się nieatrakcyjny fizycznie? Wyrzeźbione ciała. Dopiero gdy to wszystko zrozumiałem, przyjąłem, przerobiłem na terapii - po prostu zniknęło jak ręką odjął i wreszcie odkryłem przyjemność patrzenia na drugiego człowieka bez tej całej otoczki, takiego jakim jest :) -
Miłość to nie emocja, a stan i istnieje.
-
Jak i gdzie znaleźć partnera/rkę będąc chorym?
jakub358 odpowiedział(a) na temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Podobno ludzie dobierają się w pary wedle zaburzeń. -
Dlaczego faceci patrzą na kobiety przez pryzmat "dupy" ?
jakub358 odpowiedział(a) na Agasaya temat w Seksuologia
Co to za tabuistyczne podejście kreowane na walkę płci? Kobiety mają pociąg płciowy jak mężczyźni. Mężczyźni mają cały komplet emocji jak kobiety. W najszczerszych rozmowach nie raz słyszałem o różnych kobiecych fantazjach; tak samo jak wśród grona samych mężczyzn. To normalne. I kobiety, i mężczyźni, patrzą na wygląd. Dziewczyny też zwracają uwagę na przysłowiową dupę u faceta. Każdy z nas ma coś ze zwierzęcia i jaki jest sens temu przeczyć, wypierać? Teraz wypowiem się jako mężczyzna - jak kobiety skarżą się, że facet patrzy na nią fizycznie (bo jak niby inaczej ma patrzeć ?),to tak samo ja powiem że to działa z drugiej stony. Nieraz słyszałem jak chłopakowi było przykro, nawet tu na forum są takie tematy, bo jest mniej urodziwy i przez to brak zainteresowania jego osobą w relacjach związkowych. Nieraz dziewczyna złapała mnie bezczelnie za tyłek jak wchodziłem po schodach; lub przysiadała się w klubie i interesowała moim kroczem. Nie raz miałem problemy, bo zwykłe przebywanie dla niej oznaczało od razu ochotę na związek/ seks. A więc temat seksualności wydaje mi się jasny - każdy jest seksualny. A wydaje mi się, że sedno problemu wchodzenia w związki, czy przyjaźnie, dotyczy umiejętności budowania relacji i bycia blisko drugiej osoby. Amen. -
Jak być prawdziwie blisko drugiego człowieka
jakub358 odpowiedział(a) na jakub358 temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Czyli zdrowi ludzie cały czas są na takim poziomie, na jakim nam zdarza się okazjonalnie w przebłyskach? Teraz, po terapii, dobrze już wiem że większość rzeczy dzieje bez udziału naszej świadomości, czyli poza nią. Są to procesy, których nie jest się w stanie kontrolować i dzieje się to mimowolnie; zwłaszcza w odniesieniu, do tu i teraz, w relacjach. A jednocześnie te nieświadome mechanizmy tworzą kluczową rolę w tych relacjach, jako czegoś co tka się w rzeczywistości pomiędzy dwojgiem ludzi; osoba z problemami w relacjach wnosi matrycę, na której dana relacja się tworzy i jest to matryca zazwyczaj zbarwiona, przeniesieniowa i utrudnia prawdziwie głęboką relację, jeśli nie uniemożliwia. Może to dlatego, że on jest z tymi ludźmi na prawdę. To inny wymiar, jak Matrix - dla mnie, bo w rzeczywistości tak wygląda świat realny. A dlatego, że dla mnie on tak nie wygląda; że te relacje tak dla mnie nie wyglądają, to stąd wydaje się nieatrakcyjny - stąd ta niechęć, zmęczenie, depresja, nieprzynależność do tego prawdziwego świata, przez nie bycie z ludźmi. A terapeuta to ktoś kto zza tej mgły wyciąga, wykrzesuje świadomość bycia tu i teraz w relacji. Tylko dlaczego ja nigdy wcześniej o tym nie słyszałem, czemu dopiero teraz? Aaa, może dlatego, że nigdy nie doświadczyłem zdrowych więzi, bo mam dysfunkcyjną rodzinę... To niesamowite, że można naprawdę być blisko drugiego człowieka, być z nim w więzi. Tylko to takie trudne. Ogólnie czuję się trochę jakbym posiadał wiedzę tajemną, to dla mnie dżungla. Będąc chociażby na uczelni, czy w jakiejkolwiek sytuacji interakcji społecznej, dokładnie da się zauważyć że cały lodowiec zachowań i bycia, spoczywa pod powierzchnią morza. To procesy podświadome. Ludzie się nie zastanawiają, bo nawet nie wiedzieliby nad czym się zastanawiać - po prostu są. A Twój chłopak jest po prostu zdrowy najwidoczniej, tu i teraz, potrafi nawiązywać kontakt z ludźmi na głębszym poziomie - stąd do niego lgną i z tego wynika sympatia. Najbardziej przekichane, to że tego nie da się udawać, ani grać. To nawet nie są określone zachowania. Tylko jakaś bliskość. A więc jak być blisko? -
Jak być prawdziwie blisko drugiego człowieka
jakub358 opublikował(a) temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Drodzy towarzysze, pozwolę sobie na dużą szczerość. Proszę o doradztwo i wypowiedzi,co myślimy w tym temacie - jak być prawdziwie blisko drugiego człowieka? Wątek zakładam w dziale psychoterapii, ponieważ myślę, że najświadomiej dzieje się to w tej przestrzeni. Nie wiem, czy jest podobny temat, lub czy tak ujęty - więc w razie nagięcia, proszę o przeniesienie. Terapeutyzuje się od 2 lat, w tym przez pół roku na Oddziale grupowo; obecnie indywidualnie, prywatnie, raz w tygodniu. Moim największym problemem jest budowanie relacji. Kryje się za tym trudność w byciu prawdziwie blisko siebie, a przez to w byciu prawdziwie blisko drugiej osoby. Sprawia to, że bycie z ludźmi daje mi mało przyjemności - jest raczej wysiłkiem. Jednak przede wszystkim nie są to relacje głębokie. Rzadko, bo raz na jakiś czas, na terapii zdarza się, że czuję więź z moim terapeutą. Wygląda to tak, jakbym przebywał cały czas jakby za mgłą i nie było mnie naprawdę z tą osobą. Czasami tylko dzieje się coś takiego, kiedy T. zwraca na mnie specyficzny rodzaj uwagi, jakby zauważając moją emocję; to czuje jakby ta mgła się rozwiewała, a ja nagle został teleportowany w zupełnie inny rodzaj rzeczywistości - taki prawdziwy, tu i teraz. Jakby chwilami świat wydawał się czymś zupełnie innym, niż widzę go zazwyczaj. Taki inny wymiar, inny stan świadomości. Można to trochę porównać do jakiegoś odurzenia narkotykiem, marihuaną, nie wiem. Takie chwilowe przebudzenie, wyjście ze snu. Teraz zastanawiam się, na ile jest to moje subiektywne odczucie, a na ile tak jest zawsze i po prostu tak wygląda czucie więzi z drugim człowiekiem. Dalej zastanawiam się, czy w ogóle jest możliwe czucie tego poza gabinetem terapeutycznym. Zdaję sobie sprawę, że niewiele osób ze środowiska w ogóle rozumie czym jest terapia i nie wiem, na ile to jest normalne. Osoby z zewnątrz już czasami odbierają mnie trochę jak kosmitę, gandalfa, kogoś z innego wymiaru. Czy to co dzieje się na terapii, nie ma odbicia w rzeczywistości? Czy może to tak, że stopniowo posiadam jakąś umiejętność, tutaj budowania relacji, którą ciężko będzie mi wykorzystać na zewnątrz? A może terapeuci są kosmitami z innego wymiaru? A może tak wygląda prawdziwe bycie z ludźmi, tylko w większości śpimy? Jaki terapeuta ma stosunek do klienta? Czy to jest rzeczywiście tak, że klient staje się dla niego najbliższą osobą - nieustannie nosi go w swojej przestrzeni psychicznej? Dla mnie jest to trochę nie do pojęcia, w głowie się nie mieści, że można być tak bardzo blisko kogoś. Czy naprawdę można być dla kogoś aż tak ważnym? Tylko co się dzieje w momencie, kiedy kończy się terapię - jak terapeuta sobie z tym radzi? Czy ktokolwiek coś o tym słyszał, lub wie? Oraz moje ostatnie pytanie, zasadnicze - jak, do jasnej anielki, być bliżej drugiego człowieka? -
Psychoterapia dziala!Czekam na każdego posta z wasza opinia
jakub358 odpowiedział(a) na maura temat w Psychoterapia
Bulę prywatnie 100 na tydzień. Warto. Pomaga. Co sesje jest petarda - wychodząc 3 tygodnie temu, całą drogę do domu powtarzałem pod nosem słowo k.rwa; 2 tygodnie temu wychodząc czułem ogromny zachwyt i patrzyłem na świat; a tydzień temu śmiałem się na cały głos na ulicy tak, że wszyscy się gapili. -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
jakub358 odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Siedzę sam w pokoju w akademiku, zgasiłem światło i palą się tylko lampeczki choinkowe. Boli mnie głowa. Czuję się bardzo zmęczony i wykończony, najchętniej poszedłbym spać. Do tego skończyły mi się pieniądze i nie mam za co jeść - dzisiaj jadłem chleb z folii z keczupem. Jutro zostanie już tylko sam keczup. Ale nie jest tak źle, bo przynajmniej został mi jeszcze tytoń i kawa zbożowa. Na bilet do domu brakowało mi 2zł i próbowałem pożyczyć od znajomego, ale mówił, że nie ma. Było mi bardzo wstyd. Zawsze oszczędzałem, ale teraz widzę że to moje oszczędzanie to i tak było marnotrawstwo pieniędzy - a to krzyżóweczki sobie kupiłem, albo tytoń, albo sok marchwiowy. Za życie na bogato trzeba płacić... Jest ze mną kiepsko. Kiedy 2 lata temu tak się czułem, jak jeszcze studiowałem architekturę, to zdiagnozowali mi podejrzenie schizofrenii, a potem wylądowałem w psychiatryku na Oddziale na 6 miesięcy. Wiem, że na chwilę obecną nadaję się na Oddział i by mnie wzięli bez zawahania. Tylko znowu przechodziłbym to samo - w sensie rzucił studia. Gdybym teraz rzucił obecne studia, psychologię, to wiem że już nigdy bym na żadne studia nie wrócił. Więc chce na nich zostać, jednak jest to moim koszmarem. Samo dojechanie na uczelnie. Nie, jeszcze wcześniej! Gdy muszę się ubrać, uczesać - dobrze wyglądać, a wiem przecież że wyglądam jak gónwo w jedwabnych pończochach. We wszystkim i zawsze mi brzydko. Mam bardzo złe mniemanie o sobie. A na uczelni, jest po prostu takie ,,suche piekło". Gdybym miał przedstawić sytuację tam, za pomocą jakiegoś obrazu pogodowego - to po prostu sucha pustynia. Nie ma miejsca na żal, czy gniew, czy jakkolwiek czucie się tak, jak ja się czuję - wszystko jest wchłaniane w piasek i nie ma na nic miejsca. Trzeba być eleganckim. Trzeba być inteligentnym i przyjemnym. Trzeba reagować z tymi wszystkimi ludźmi. Patrzeć na nich, słuchać ich, wypowiadać jakieś słowa do nich. A ja jestem taki zmęczony. Zawsze chciałbym stamtąd uciec, albo wziąć koc, zamknąć się w ubikacji i zasnąć na kiblu. Po prostu nie być tam. Jak myślę, że będą mnie oglądać... Wewnętrznie, to mam siebie dość, nie lubię siebie - nie chce siebie samego słuchać. Czuje się lepiej, gdy rano nie spojrzę na siebie w lustro - przynajmniej odrobinę nie uświadamiam sobie jak wyglądam. Wszystko co mówię, jest jakieś niemrawe, niekonkretne... takie spaczone, niekształtne. Sam nie wiem, co chcę powiedzieć i czasami po prostu gadam głupoty, za które potem się wstydzę. Nigdy nie mówię ludziom, jak się czuję, bo nie potrafię im tego powiedzieć. A o tym, że nie lubię siebie, nie wie nikt, ponieważ nie jest to tolerowane i ludzie by mnie jeszcze gorzej postrzegali. Nie umiem i nie chcę być z ludźmi. Ja nic nie chce. Po prostu niczego nie chcę, zupełnie niczego. Nic nie daje mi przyjemność, tylko sen. -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
jakub358 odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Czuję się beznadziejnie. Ale przede wszystkim samotnie. Nie ma tutaj nikogo - całe szczęście mam psa. Nie mam ochoty czegokolwiek robić. Terapia mnie tylko bardziej dobija, albo raczej rozbija... w drobny mak. Bo wychodzą na niej moje ukryte motywy, że rozmawiam z kimś żeby poczuć się lepszym od niego, że jestem podobny do Hannibala, tylko że bym nie dokonał tych złych rzeczy w rzeczywistości - ale że w myślach tak. Że jestem kozłem ofiarnym, że siebie katuje i mam zapędy sado-maso. Że pełno mechanizmów jest u mnie. A do tego terapeutka jeszcze "stawia granicę" i czuje chłód. No i że pełno pracy, że trzeba zwiększyć częstotliwość terapii. Że ona mi nie powie, czy leki mam brać, jak ją pytam co uważa. No i że ja ją w jakąś rolę wtłaczam, że coś się odgrywa. NO MATKO Z CÓRKĄ! A ja chodzę rozbity, teraz mamy przerwę świąteczną; więc po takiej sesyjce, zostałem sam na okres 3 tygodni. Bo terapia dopiero za 1,5tyg kolejna. Wywlekanie brudów, a ja dalej czuję się koszmarnie - najgorzej ze samym sobą. Mam tego dość! Nic nie mogę konkretnego zrobić, bo taka złość na siebie... A jak myślę, że jeszcze będę musiał iść na uczelnię i oglądać mordy tych wszystkich ludzi HAHAHAH Pierdolę to wszystko... -
To będzie bardzo smutna historia o chłopcu, który bardzo chciałby być dorosłym i eleganckim mężczyzną, dobrze zbudowanym. Jednakże pomimo tak wielkiego pragnienia za tą dojrzałością, ciągle pragnie i szuka oparcia, którego nigdy nie otrzymał od rodziców. Aby to zrekompensować, sam jest rodzicem dla innych, lecz nigdy dla siebie - przynajmniej nie tym dobrym, raczej tym złym i katującym, jakiego miał w dzieciństwie. Stąd odbiera mu to energię do robienia czegokolwiek, kiedy ,,tata i mama nie patrzą"; czyli kiedy nie ma nikogo w jego pobliżu. Wtedy staje się zazwyczaj tym smutnym, który może leżeć całymi godzinami w łóżku, a aktywuje się dopiero, gdy przyjdą rodzice - wtedy musi się szybko zmyć i zacząć robić coś pożytecznego, aby nigdy nie pokazać, że nie zrobił tak naprawdę nic wartościowego. Oprócz rozaczy, w jaką wpada gdy jest sam, może też oczywiście robić co mu się podoba i co jest zakazane pod obecność innych. Nie trzeba o siebie zadbać. Mój konflikt z matką jest bardzo przykry, ona jest beznadziejna. Jedna pozytywna rzecz, jaką mogę o niej powiedzieć, to że się stara. Ale ja jestem dla niej bardzo surowy i wymagający - nie mogę jej popuścić nawet odrobinę, bo od razu to wykorzysta, aby się do mnie niebezpiecznie zbliżyć. A to jest arcywielce zagrażająca sytuacja, w której mogłaby odkryć rzeczy o mnie głębsze i prywatniejsze i które mogłaby potem wykorzystać; co też zresztą zrobi z całą pewnością przy najbliższym zgrzycie - zawsze tak robi. W tym też zgrzycie, zaczęłaby wypominać mi moje problemy (jak my to mówimy w domu - wylewać od razu cały szlam, wyciągać najcięższe artylerie), aby tylko jak najbardziej mnie poniżyć i zdominować. W ten sposób zyskuje władzę, a ja musiałbym się jej podporządkować. Zawsze w każdej awanturze jest gotowa wyciągnąć największe brudy - jej najbardziej ulubione, to te odnośnie kwestii materialnych (po prostu poniżanie finansowe), dalej emocjonalno-umysłowych (czyli, że ktoś jest nienormalny, ma downa, jest leczony psychiatrycznie itd), a swego czasu, teraz rzadziej lub wcale, poniżanie na tle duchowym (idź do spowiedzi, czuć że masz grzech; masz brzydkie oczy i nie mogę Ci w nie patrzeć; czuję zagrożenie gdy jesteś w pobliżu; szerzysz złą atmosferę; przynosisz nieszczęście). Ona tak zdobywa władzę, a każdy mam jej być posłuszny i podległy. Wszystko ma być na jej zasadach - a zwłaszcza w domu. -------------------------------------------------------------------------------------- To smutne, że nigdy nie mogę się do niej zbliżyć. Jest odległa i poza moim zasięgiem. Dodatkowo się starzeje. Myślę o tym w ten sposób, że może nie starczyć czasu, abym mógł być blisko niej - zdąży się zestarzeć i umrzeć. Będzie wtedy z pewnością płakała. Ale, mimo to, ona nigdy się nie ugnie - dalej pozostanie taką zimną skurwiałą suką, która nigdy nie zejdzie ze swojego tronu. Sczeźnie na nim, ale nie zejdzie. Jest na to zbyt dumna. Zbyt uparta. Jest rodzicem, któremu należy się szacunek, wręcz chwała hołd i cześć, mimo i wbrew wszystkiemu. Jest to poparte nauką chrześcijańską, w której przecież jest powiedziane, że nawet jeśli rodzic popadłby w chorobę psychiczną, to należy mu się bezwzględny szacunek. Ten motyw chrześcijański jest tutaj bardzo istotny. I to ja mam być tym synem marnotrawnym... który tyle czasu nie chciał wrócić do swojej matki - najlepiej by chciała, żebym ją za to przeprosił, żebym powiedział że już się nie gniewam; abym wreszcie jej wybaczył. Przecież ona ma prawo do błędów i może nie jest idealna, ale jest moją mamą, która zawsze będzie mnie kochać i która chciałaby być blisko swojego Kubusia i go wesprzeć, bo inni może i się ode mnie odwrócą, ale ona zostanie zawsze i będzie patrzeć na mnie z utęsknieniem i krwawiącym matczynym sercem, pytając, ile jeszcze mogę ją odrzucać? Przecież mogę do niej wrócić w każdej chwili, przeprosić, a ona będzie tak dobra i łaskawa, że mi wybaczy i powie ze łzami, że nic się nie stało i mnie przytuli i będzie mnie bardzo kochać i będę mógł sobie z nią po prostu być. STOP! Aż do następnej awantury. Nie potrafię ,,przymknąć oka" na te ataki z jej strony. Są zbyt bolesne i zbyt potężne. A ona jest w nich zbyt wyniosła i całkowicie dumna, bez grosza szacunku dla mnie. A w tym wszystkim jeszcze jest wywrotna i mówi, że wtedy to ja nie mam do niej szacunku. Że nie darzę jej szacunkiem. Chyba ma z tym problem, z własnym pochodzeniem i wartością. Wychowała się w skrajnej biedzie na wsi za czasów komuny, przy matce rządzącej twardą ręką. Lubi określać siebie, jako szlachciankę, czego się dokopała w rodowodzie. Że jest ze szlacheckiej rodziny, nauczycielką. O kobietach bez wykształcenia mówi z obrzydzeniem - wieśniary. Zresztą, jak nie wygrywa z kimś w gestii wykształcenia, to z całą pewnością na płaszczyźnie duchowej - gdzie ona jest bardzo uduchowiona i wierząca i ma głęboki poziom rozwoju duchowego; nie to co te inne dewotki niedorozwinięte duchowo, co chcą śpiewać jakieś dziecinne piosenki religijne. Jednak wracając, to jest mi bardzo, bardzo, do głębi serca przykro, że mam taką relację z matką. Niestety, nie widzę nic sensownego co mógłbym tutaj zrobić. Ani relacji nie da się nawiązać - więc ją zerwałem. Jednak taktyka wszystko, albo nic nie jest dobra, więc jakiś tam kontakt z nią mam, bardzo minimalny. Nie ignoruje jej obecności absolutnie, wręcz przeciwnie - staram się zachowywać względem niej naprawdę z szacunkiem i tak też jest. Pouczanie jej na nie wiele się przydaje, więc też tego nie robię. Po mojej stronie barykady, przeciwko matce, jest też tata. Tata, którego matka odrzuciła całkowicie i zupełnie się od niego odcięła. Tata mnie rozumie i tata jest ze mną. Też ma dość matki. -------------------------------------------------------------------------------------- No dobra, a teraz czas na moje sprawy, bo już chciałem powiedzieć grzeszki. Czasami nienawidzę ludzi. Naprawdę. Czasami, mam ich po prostu dość. Nie chcę ich widzieć, nie chcę ich słyszeć, nie chcę ich znać, a tym bardziej poznawać. Jednak w każdej takiej chwili, tego odrzucenia innych, mam zawsze głębokie pragnienie, aby był obok mnie ktoś bardzo, bardzo mi bliski, kogo mógłbym kochać i kto by mnie kochał - na zasadzie mój brat, tylko może taki ulepszony. Bardzo źle się czuję bez kogoś takiego, a niestety mam sposobność większość czasu w taki właśnie sposób przebywać, co mnie ogromnie zasmuca, nawet teraz gdy o tym piszę mam łzy. W tych chwilach kiedy odrzucam innych i nie chcę z nikim kontaktu, bardzo charakterystyczne jest, że czuję się bardzo brzydko, wręcz obrzydliwie. Czy to mój wygląd fizyczny jest okropny, czy to wnętrze. Wtedy na wygląd zewnętrzny pomaga popatrzenie w lustro, przypomnienie sobie, że wcale nie jest aż tak najgorzej. Jednak to wcale nie zmienia tego, że we wnętrzu czuję się bardzo żałośnie i podle. Jednak najczęściej po prostu strasznie żałośnie. Nie chce wtedy kontaktu z nikim, a ludzie, tak mi się wydaje, myślą wtedy o mnie, że się od nich odcinam, bo jestem od nich lepszy i wyższy, że nie są mnie godni. I w sumie, to tak robię, zachowuję się bardzo doniośle i w taki sposób odcinam się od nich z tego powodu, z jakiego im wydaje się że się odcinam. Jednak to kłamliwy powód, bo ten prawdziwy jest wręcz przeciwny. -------------------------------------------------------------------------------------- Najgorzej jest w pokoju w akademiku, gdzie nie ma nikogo. Tam po prostu jestem zdezorientowany i nie potrafię zrobić niczego sensownego, bo w niczym nie widzę korzyści, a wszystko wydaje mi się bezsensowne. To dlatego też, sytuacja pracy jest dla mnie całkiem atrakcyjną - są inni ludzie, z którymi mam kontakt. To jest moja całkowita siła napędowa. Może dlatego teraz w tych pracach poradziłem sobie tak dobrze? Ponieważ w tej mojej pierwszej, w fabryce, zawsze stałem sam na maszynach przy stanowisku - pewnie stąd ta senność i niedawanie sobie rady. Proszę o pomoc. Ostatnie rady bardzo mi pomogły.
-
Ja o schizofrenii prostej wiem tyle, że jest to bardzo specyficzne zaburzenie i całkowicie indywidualne, zależne od jednostki. Dodam tutaj jeszcze, że niezmiernie rzadko stawia się taką diagnozę; może inaczej, wręcz nie powinno stawiać się takiej diagnozy. To zwala całą winę na biologię. Usprawiedliwia wszystko i związuje danej osobie ręce, bo przecież tego nie da się, niby, leczyć. Dlatego lekarze NIE stawiają takiej diagnozy. A jeśli już, to tylko ze względów niemedycznych (renta itd). Obecnie jest o tym większa wiedza. Daje się diagnozę, zaburzenia osobowości mieszane. Ja tak miałem i mój znajomy z psychiatryka też. Nawet jeśli ma się schizo, to terapia ZAWSZE, ale to zawsze pomaga, nawet jeśli trochę. Leki oczywiście nic z tych rzeczy nie wyleczą, ale są pomocne w gorszych chwilach. Najważniejsza jest terapia i to ciągła, długotrwała. To terapia pozwala trochę rozbudzić emocje - udało mi się czasami wyrazić złość, szczery żal, z rzadka współczucie. To wielki sukces. No i polepszają się zdolności rozmawiania z ludźmi, interpersonalne. Człowiek się z ludźmi odrobinę oswaja. Robi coś w życiu. Jednak wiadomo, że idealnie nie będzie. Zostaje niski poziom empatii. Nawet niższy do samego siebie, niż do innych ludzi. Wręcz zerowe przeżywanie niektórych emocji. Niechęć do wyjścia z łóżka/ pokoju (ale nie taka jak w depresji, tylko taka typowa dla osób o których mowa). Też poczucie pustki, nicości i bezsensu - nieposiadania się własnej osobie, bycia takim... niekonkretnym. U mnie charakterystyczne było też całkowite zablokowanie wyobraźni - dlatego musiałem zrezygnować z Architektury, nie mogłem narysować prostokąta, który byłby pokojem. A więc terapia :) A z leków polecam aripiprazol, amisulpryd i kwetiapinke moją kochaną :)
-
Osobowość dyssocjalna (psychopatia)
jakub358 odpowiedział(a) na pfompfel temat w Zaburzenia osobowości
Chyba muszę wrócić na terapię. Nie jest dobrze. Mam obniżony nastrój i niechęć do czegokolwiek. Wczoraj wróciłem do Polski i powinienem dzisiaj zacząć studia. Nie poszedłem. Nie mam ochoty iść, reagować z tymi nowymi ludźmi - siedzieć w ławce i myśleć o tym, że ktoś na mnie patrzy, że oni, inni ludzie, są razem, rozmawiają ze sobą, poznają, śmieją się; a ja siedzę sam, znowu, bez kogoś z kim mogę porozmawiać, zmartwiony jakie wrażenie zrobię, zakładając maski że wszystko jest dobrze. Wcale nie jest, nie mam na to ochoty. Nikt nie rozumie. A najgorsze jest to, że nie mam swojego miejsca, gdzie mógłbym spokojnie przebywać. Swojego domu. Wszędzie jest obco i wszędzie jest skomplikowanie - zwłaszcza mówię tutaj o moim domu rodzinnym, w którym teraz jestem, a w którym sytuacja jest napięta i relacja z matką niestabilna, wycofana, niepewna i pełna dwuznaczności. Najgorsze są myśli o sobie samym. Te myśli, w których jestem pewien, że to ze mną jest coś nie tak i że czynię w niewłaściwy sposób; że czegoś mi brakuje i że ludzie mają mnie dość. -
Osobowość dyssocjalna (psychopatia)
jakub358 odpowiedział(a) na pfompfel temat w Zaburzenia osobowości
Hej. Mam zdiagnozowane zaburzenia osobowości, ale nie wiedziałem gdzie wrzucić mój post, więc piszę tutaj. Ja mówię, że mam mało czasu. Na zrobienie rzeczy ważnych. A napisałem to, ponieważ myślałem, że jestem bardzo ciężko chory. Jednak tak nie jest. Mimo to moje pojęcie czasu nie zmieniło się. --------------------------------------------------------------------------------------- Przez ostatnie 3 miesiące pracowałem bardzo ciężko, za granicą i teraz jest już inaczej. Zarobiłem pieniądze na życie i studia. Wiązało się to z wieloma kłamstwami, nie wiem w jakim stopniu zbędnymi, aby sobie poradzić. Wyszły moje niedociągnięcia. Spóźniałem się prawie codziennie do pracy. Dzisiaj przykładowo o 1 godzinę. Nie wynikało to z niczego, czego nie mógłbym zmienić. To mam sobie do zarzucenia. Bez kręcenia nie dostałbym moich pieniędzy. Chyba. Powiedziałem, że mam raka, którego w prawdzie nie mam. W takim wypadku dostanę moje pieniądze w pełnym wymiarze - tj 7,05/h, inaczej pracodawca dałby mi tylko 5/h. To była praca bez umowy. Skutki tego się za mną ciągną, a i pieniądze w ogóle nie wiem, czy zobaczę, ponieważ on, szef, chce dowód choroby. Moja historia wzruszyła go nadto i postanowił płacić mi chorobowe. Szczerze, nie wiem jak to teraz rozegrać. Może wiąże się to, dla mnie, z jakąś trudnością przyjęcia na siebie czyjegoś gniewu, a po trochu też z odpowiedzialnością i wstydem. Praca. A w kwestii relacji z ludźmi jest tak. Ciężko mi znieść ich gniew na mnie, gdy stanie się coś, co im się nie podoba. Dzisiaj miałem spotkać się z koleżanką, Justyną, o godzinie 3. Oczywiście byłem spóźniony, bo zaspałem. Zadzwoniła do mnie punkt o 3 i zapytała, gdzie jestem. Skłamałem, że utknąłem w korku, na co ona stwierdziła, że to nie ma sensu i że sobie idzie. Zależało mi, żeby ją zobaczyć. Nie jedząc śniadania (to u mnie pora śniadania, mam pracę nocno-wieczorową), czy wykonując czegokolwiek z rannych czynności - postarałem się dotrzeć na przystanek, na którym miała czekać. Nie było jej, lecz wysłała mi adres swojego domu i to była ostatnia od niej wiadomość. Potem, przez 3h starałem się znaleźć jej dom, lecz mi się to nie udało i się zgubiłem. Przez błądzenie po uliczkach, spóźniłem się do pracy o 1h. Szef był bardzo zły i powiedział, że nie obchodzi go zupełnie co mam do powiedzenia; a Justyna powiedziała (pracujemy razem), że zrobiłem z niej idiotkę i w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać, była zła. Zaznaczę tutaj, że relację mieliśmy dobrą. Tutaj się kończy moja wrażliwość. Ludzi nie interesuje to, jak się staram. Justyny nie interesowało to, że bardzo chciałem się spotkać, że starałem się jak mogłem i 4h szukałem drogi wkładając wszelkich starań, pytając ludzi o drogę i mapę (nie miałem telefonu). Nie interesowały jej moje uczucia. Dla niej było ważne, że ona zmarnowała 15min swojego czasu na wyjście na przystanek, na którym mnie nie było; że byłem spóźniony i że w taki sposób ona wyszła na idiotkę. A co ze mną? Co z tym, że mogła poczekać kolejne 15min na mnie, a ja byłbym na tym przystanku? Co z tym, że potem tak bardzo chciałem mimo wszystko do niej dotrzeć, zrobić jej niespodziankę i też odkupić swoje zaniedbanie, chociaż ostatecznie mi się to nie udało? Nie rozumiem, co jest nie tak i spotykam się z tym niemalże na każdym kroku, że ludzie chcą konkretów, tu i teraz, uczynków namacalnych o rozpatrywanych tylko w ich kategoriach wartości. Chcą góry wśród dymu, której przecież ze sobą nie zabiorą; a nie docenią szmaragdu u stóp, który byłby ich medalionem. Czuję duże niedopasowanie. Takie sytuacje mam codziennie. Intencja i wysiłek w ogóle nie mają znaczenia. -
Byłem już na kolejnej randce. Całowałem się.
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
jakub358 odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Właśnie przeczytałem Twój wpis. To bardzo mądra rada. Dziękuję Dzisiaj było koszmarnie w pracy. Zrobiłem źle 4 pizze. Taka nie może iść do klienta, więc idą do kosza. Menager był bardzo zawiedziony i za każdym razem mnie opieprzał. Powiedział, że porozmawia o tym z szefem. Kiedy, już pod koniec pracy, poszedłem do łazienki, to słyszałem, jak akurat rozmawiał z nim przez telefon. Mówił mu o moich błędach, że jestem nieudolny. Boję się jutro iść do pracy. Będę miał rozmowy z szefem. Myślę, że będą chcieli mnie zwolnić, bo popełniam błędy, na które nie ma miejsca. Mam być profesjonalny. Jest mi po prostu przykro, bo staram się jak mogę; jednak czasem ciężko mi się skupić. Może to przez antydepresanty, które biorę, wenlafaksyne. Jednak ich to nie obchodzi jak się czuję. Mam po prostu pracować na pełnych obrotach i być w tym idealny. Więc też nie ma chyba większego sensu im o tym mówić, bo będę postrzegany jako ,,problematyczny pracownik". W takim wypadku rzeczywiście myślę o zmianie pracy na mniej wymagającą, gdzie nie będę miał całej kuchni na głowie, a za każdy ewentualny błąd nie będzie takiej silnej dezaprobaty. Trochę martwi mnie to, że podobno tutaj, w Londynie, w każdej pracy tak jest. Sam nie wiem co o tym myśleć, ale ciężko mi z myślą, że odnoszę porażki i jestem ,,złym pracownikiem", oraz że nie jestem w stanie sprostać ich wymaganiom, że jednak te błędy będę popełniał - a w takim razie, że po prostu zawiodłem i nie poradziłem sobie w pracy. Przez to martwię się, czy w ogóle jestem w stanie podołać jakiejś wymagającej pracy. Może jestem idiotą z klasy robotniczej. W takim razie przekłada się to też na moje studia, na które się dostałem. Jak ma tak to wyglądać, to na studiach też nie dam rady i nie ma dla mnie nigdzie miejsca na tym świecie. To bardzo demotywujące i w takich chwilach, już sam nie wiem, do czego się nadaję... -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
jakub358 odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Wróciłem tutaj, bo chciałbym przed kimś wylać szczerze swoje uczucia. Mam pracę. Owszem. Ale jest to tylko jakieś 24h/tygodniowo, a mam to rozłożone na 5dni wieczorami, przy czym dojazd w obie strony zajmuje mi 1,5h - więc 24h pracy + 8h dojazdów. No i jest to za najniższą krajową, a jest bardzo duży zapiernicz, bo prace mam tylko, kiedy jest ogromnie ciężko (bo to praca w pizzerii). No i oprócz niej, to właściwie tylko śpię - po około 12h dziennie. Nie chcę tak żyć. Dodatkowo, zarabiam za mało. Nie wystarczy mi to na utrzymanie w przyszłym roku tak, żebym mógł studiować. Może powinienem wziąć drugą pracę? Podobno im więcej się robi, tym więcej ma się energii. Tylko boję się, że nie dam rady. Ta praca w Pizza Hut to naprawdę wyzysk - w tygodniu jestem jedynym kucharzem wieczorami, a w weekendy przychodzi murzynek do pomocy, bo po prostu fizycznie nie ma szans się wyrobić, tyle zamówień. W ciągu takich 7h pracy, nie ma przerwy nawet na 4min żeby się załatwić, czy chociażby napić wody. Nie przesadzam. A pizzeria jest otwarta od południa, ale mnie dają tylko na wieczór, kiedy jest zapierdol i żebym przypadkiem nie mógł spokojnie popracować; tylko wycisną ostatnie krople... -
Rzuciłem palenie na początku czerwca, tak po prostu, z dnia na dzień. Bez żadnych wspomagaczy. A paliłem przez prawie rok czasu, codziennie. Ciągnęło mnie przez pierwsze 3 dni, potem prawie wcale. Przyszło mi to dość łatwo - stwierdziłem, że w porównaniu do odstawiania wenlafaksyny, papierosy to jest pikuś. Poprawił mi się węch, oraz smak; łatwiej utrzymać higienę zębów/ gardła, które często miałem podrażnione za czasów palenia. Jednak są pewne skutki uboczne, o których się nie mówi. Więc - dostałem ataków alergii. Tak, jak nigdy alergii nie miałem, tak zacząłem kichać, cały nos zawalony, oczy czerwone, koszmar. Jest to spowodowane tym, że kiedy paliłem, to dym papierosowy w jakiś sposób blokował dostęp pyłków; a dodatkowo, pod wpływem palenia, tworzył się na błonach wewnętrznych śluz, który chronił przed szkodliwym dymem, a także przed tymi pyłkami. Gdy przestałem palić, to organizm przestał produkować tą warstwę ochronną. Musiałem zacząć brać leki przeciwhistaminowe, przeciwko alergii. O tym się nie mówi, ale palenie papierosów chroni przed alergiami. Dalej, po rzuceniu palenia mówi się, że ludziom wzrasta apetyt i zaczynają tyć. Wiąże się to z zwiększoną produkcją soków trawiennych. Jak się bierze przy tym leki przeciwdepresyjne, to jest to po prostu nadprodukcja i trzeba zacząć brać jakiś Controloc, tak jak w moim przypadku, bo dostałem długotrwałej czkawki. Papierosy są też metodą radzenia sobie ze stresem i smutkiem. Kiedy rzuciłem, to musiałem znaleźć jakiś inny sposób. Po prostu poszedłem w nadmierne spanie i jeszcze coś innego, o czym nie napiszę Do papierosów nie wrócę, bo nie mam na nie ochoty. Jednak na Waszym miejscu, jeśli tym bardziej macie jakieś problemy psychiczne, to radziłbym się dobrze zastanowić, zanim rzucicie, bo może być z tego więcej szkód. Palenie można sobie rzucać, jak jest się zdrowym.
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 8