
jakub358
Użytkownik-
Postów
235 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez jakub358
-
Może to głupio zabrzmi, ale dopiero przed chwilą w ogóle przeczytałem treść skierowania do poradni psychologicznej (a dostałem je 3 dni temu ), no i się przeraziłem, bo jest tam napisane: ,,Rozpoznianie: SCHIZOFRENIA". Aha, jestem świrem! Wczoraj wieczorem wciągnąłem drugą tabletkę Risperidonu i dzisiaj rano rzeczywistość mi trochę jakby falowała i jakbym miał taką watę w mózgu. A to dopiero 0,5 mg, a jestem pewien że psychiatra będzie chciał zwiększać dawkę. No przecież ja nie mam żadnych urojeń! Tylko bardzo duże kompleksy... I w ogóle to boję się, że ta diagnoza będzie teraz za mną chodziła ,,do końca życia" - w sensie, że - chociaż wiem, że to niemożliwe, ale jednak - nie będę mógł wstąpić do klasztoru, zakonu, oraz w ogóle potencjalni pracodawcy będą widzieli, że mam żółte papiery... Tak to chyba działa prawda? Zaczynam żałować, że w ogóle poszedłem i w sumie to się boje, bo może serio mam tą schizofrenie - tylko taką ,,lekką"? Dzięki refren i wielbłądzica i bluebp za wsparcie, bo jesteście jedynymi którzy w ogóle znają moją sytuację i jakoś mi pomagają, no i jeszcze taka jedna osoba z którą piszę tu z forum. No i dzisiaj mam wizytę na 17 u innego psychiatry i chyba do niego pójdę - najwyżej się skończy tak jak ktoś tu na forum pisał:
-
Wziąłem wczoraj po południu i byłem potwornie ociężały potem, jakby mi ktoś sypnął piachem w oczy i trzyma do teraz. Dlatego wczoraj spałem w dzień 2h, a potem w nocy spałem 11h i teraz dalej jestem senny. Do tego miałem suchość w ustach taką dziwną jak wstałem, wcześniej nigdy tak nie miałem. Boli mnie też głowa, jestem ciągle głodny, mam tak dziwnie sutki podrażnione i zacząłem seplenić, po prostu ciężko mi wypowiadać poprawnie wyrazy. Nie wiem o co chodzi? Ale z drugiej strony nie mam żadnych złych myśli, tak jakby ktoś je wyciął i w ogóle to mam tak, jakby mi się wyobraźnia poprawiła - jak ktoś do mnie mówi, to bardzo dużo sobie wyobrażam, każde słowo ma znaczenie, w nocy miałem bardzo wyraźne sny i do teraz je pamiętam; ale jednocześnie nie czuję emocji za bardzo, mam na wszystko wylane. Odstawić ten Risperon i poprosić o inny lek? W poniedziałek jeśli chcę mogę być u Psychiatry... Czy może te skutki uboczne miną tak po kilku dniach i będzie dobrze potem?
-
Cześć! U mnie ostatnio trochę lepiej, już minął ten najgorszy okres Czarnej Dziury. W ogóle to dziękuję za wszelkie wsparcie, bo bardzo mi ono wtedy pomogło A teraz właśnie wróciłem od psychiatry - opowiedziałem mu to wszystko co wam i pokazałem Dzienniczek Nienawiści - czytał go z wypiekami na twarzy i poprosił, abym mu go zostawił, ale odmówiłem - jest on zbyt osobisty; chociaż on i tak upierał się, że tak lepiej mnie pozna, jednak zostałem przy swoim. Do tego wypytywał mnie, czy nie mam wrażenia że ktoś mnie śledzi itd itd... ale nie mam schizofrenii. Koniec końców powiedział, że ,,mam zły obraz siebie" i że ,,z całą pewnością za dużo tych negatywnych myśli". Przepisał Risperon i kazał brać 0,5 tabletki codziennie wieczorem. Kolejne spotkanie za 2 tygodnie, żeby powiedzieć jak to na mnie działa i ewentualnie zmienić lek. Jednak ja boję się go brać - że pozbawi mnie on mojej głębi, pod przykrywką uspokojenia, że ja to nie będę ja. W sumie to ja wolę siebie takiego, prawdziwego, a nie na jakiś lekach - otumanionego zombie. No opinie w sieci są przerażające... Zresztą 0,5mg to chyba mała dawka, to wolę nie grzebać nic w moim mózgu, niż potem pod wpływem leków stać się świrem (bo dużo jest takich świadectw - ludzie z drobnymi problemami, w sumie tak jak ja, pod wpływem leków takich jak Risperon ześwirowali i wtedy to już serio nabawili się jakichś lęków...). No a tak, to mam skierowanie do psychologa - w poniedziałek najbliższy wizyta; i chyba myślę, że właśnie psychoterapii potrzebuję - a nie jakiegoś chemicznego blokowania receptorów, jakimiś neurotoksynami, które pozbawią mnie uczuć. Pomóżcie co z tym lekiem, proszę...
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
jakub358 odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
dursharrukin , dobrze Cię rozumiem - tylko, że ja mam lat 20 i też tak, jak dziewczyny nigdy nie miałem, tak nie mam i nie będę mieć, bo jestem śmieciem. Gdy patrzę na jakieś dziewczyny na studiach, to one są poza moim zasięgiem, jestem dla nich zbyt słaby, zbyt kiepski - takie drobne straszydło, które nie potrafiłoby im nic dać, bo nie ma z czego dać. Wokół zawsze mają innych chłopaków, którzy są o wiele lepsi - przystojniejsi, bardziej ogarnięci i normalni... a nie takie nędzne wiadro pomyj. Kogo ja mam tak naprawdę w życiu? Do kogo mógłbym się odezwać tak naprawdę? Do nikogo z akademika - nie mam tutaj do kogo pójść i z kim porozmawiać, jestem sam w pokoju. Nie mam tu żadnych znajomych. Nie mam nikogo z ludzi z grupy - wszyscy mają mnie w dupie, uważają za lenia i nawet się już nie witają. Tak samo z ludźmi z roku - dzisiaj znowu przed zajęciami miałem te same odczucia co w liceum, gdy jak stałem w grupce, to nie miałem co powiedzieć i w ogóle nie miałem ochoty tam być; w ogóle nie miałem ochoty na kontakt z ludźmi. Jak taki outsider, nie wiedząc co ze sobą zrobić. W sumie to nikt nie zauważył, że potem poszedłem na ubocze. Czułem się niepotrzebny. A potem wziąłem telefon i zacząłem coś grzebać - żeby było widać, że czymś się zająłem i nie stoję bezczynnie, że coś robię ze sobą. A potem na zajęciach siedziałem jakby zamieniony w kamień i miałem kamienną twarz; jak w szarej strefie, nie miałem ochoty na śmiech, ani na nic. Czułem się jak śmieć. Potem wróciłem do pokoju w takim stanie i położyłem się na łóżko Nawet rodzice mają dość takiego ,,ciapatego chłopca" - studia idą do kitu, dziewczyny żadnej, a jak już praca - to beznadziejna za 900 zł/miesięcznie. Mówią mi: ,,Ty nienormalny jesteś że studia chcesz rzucić? 2 lata życia zmarnowane i do końca życia praca za minimalną krajową. O rodzinie i własnym mieszkaniu możesz zapomnieć - bo cię nie stać, w przyszłości nie będzie na utrzymanie. Jak nie architektura - to nic i praca fizyczna do końca życia za grosze w ubóstwie". Moje studia to męczarnia. Meczę się codziennie z tymi projektami. Nie potrafię ich zrobić, czy wziąć się za nie - moje starania spełzają na niczym, choćbym nawet bardzo bardzo się starał. Ludzie myślą, że jestem po prostu tak leniwy i że się opierdalam, ze nic nie robię. Nie szanują mnie z tego powodu. Gdy czasem patrze na siebie w jakimś odbiciu, to mam się za gówno, z którym sam nie chciałbym kontaktu. Unikam luster. -
Wszyscy mówią, że się opierdalam i jestem leniwy i jak ktoś się mnie pyta ,,no dlaczego nie zrobiłeś tych projektów na studia!?" - to w sumie nie wiem co odpowiedzieć, bo sam nie wiem. Ostatnio nazwałem to niemocą . Wkurzają mnie sąsiadki i te pieprzone szklane drzwi - mam w akademiku komunistyczne drzwi ze szkła. A wstydzę się je zakleić, bo coś pierniczą, że ,,no, ty to taki skryty jesteś...". A mam tego dość, bo jak jednej z nich nie ma na noc, to od razu przychodzi zawsze jakiś typek i rucha tą drugą do rana aż kołdra lata i się szklanki na stole trzęsą. Strasznie mnie wkur*wia, jak idę do sklepiku a tam taka stara wiedźma z recepcji zawsze patrzy tymi sowimi ślepiami i wykręca za mną szyje jak żółw, na co się lampi? I tak jej nie dam karty mieszkańca! Strasznie mnie denerwuje taki jeden arab, który często chodzi do Biedronki kręcąc przy tym tyłkiem, tylko po to żeby kupić dwa sześciopaki wód Oaza i gdy mówi zawsze cześć, to widać mu żółtego zęba Denerwują mnie takie zasrane sflaczałe baloniki weselne, które zawsze dyndają przed stołówką - ostatnio je popękałem, ale ktoś powiesił znowu, ehhh
-
Wyszedłem na miasto w śniegu w klapkach do Biedronki, otworzyli jakąś nową, obmacałem szybko pomarańcze wszystkie z wierzchu (sprawiło mi to dużą przyjemność, bo mój brat zawsze tak kiedyś robił) i do tego zgarnąłem taki wielki, żółty szyld ,,mega rabaty" który leżał i pośpiesznie z nim uciekłem, ale przy wyjściu czyhała kasjerka, której powiedziałem że otwieram salon fryzjerski i mnie puściła. Właśnie przed chwilą powiesiłem mój łup na ścianie Do tego wreszcie się odważyłem powiedzieć sąsiadką, żeby pościągały stringi bo sam chce zrobić pranie, a nie mam gdzie powiesić. Niby sznurków jest wystarczająco dużo, ale jak one takie XXL porozwieszają to jedne gacie na całą długość sznurka No i dzisiaj wreszcie trochę poćwiczyłem - brzuszki i pompki. I to tyle dobrego, tera ide do jenczarni a potem bede grał w gre!
-
Tak, czasami do mnie coś napisze; albo przyjdzie na chwilkę - ale chyba z litości bo mówi, że wie że jestem trollem (cokolwiek to znaczy). Historie o wrzosie napisałem wczoraj specjalnie dla Sylwii, bo chciałem zrobić coś dobrego i to jedyne co w ogóle byłem w stanie zrobić. Oprócz tego lubię leżeć godzinami na łóżku jak cebula i patrzeć się w sufit - nawet wymyśliłem na to swoją nazwę, sufitówka. Co do wewnętrznej mowy nienawiści, to stwierdziłem w sumie już 3 dni temu, że jestem świrem i mam wylane. Więc ogółem mój ostatni wpis w Dzienniczku Nienawiści jest sprzed 3 dni. Chciałbym go spalić, ale w sumie to jest on częścią mnie (zapisane są już ponad 2 zeszyty - staranne notatki od II liceum) - coś jak horkruks... Najgorzej, że w ogóle mam wylane na wszystko już - chodzi też o tą architekture. Cały tydzień nie zrobiłem nic, a projektów jest więcej niż farfocli w kominku kopciuszka... Dzisiaj jedyne co, to poszedłem do kościoła w którym zasnąłem na ławce i ulepiłem bałwana przed akademikiem. Do tego jem kiepsko, na przykład przez cały dzień tylko trzy Mleczne Starty z biedry (albo Końce)... Wizyta u psychiatry dopiero w piątek - niech mi wreszcie przepisze jakieś ćpanie, mam dość i w ogóle!
-
Opowiem Ci pewną historię Sylwia... Zbliżały się święta i postanowiłem, że jako prezent kupie coś specjalnego dla mojej mamy. Była ona znerwicowaną nauczycielką polskiego w gimnazjum i bardzo lubiła kwiaty. Miała już 45 lat i czuła się staro, więc chciałem jej kupić jakiś kwiat, który przeżyłby wszystko i byłby piękny. Wszedłem do kwiaciarni i spośród wszystkich pięknych roślin, które tam znalazłem - wybrałem wrzos. Był w zwyczajnej doniczce i trochę niedorozwinięty. Jednak już widać było, że będzie wspaniałą i przepiękną rośliną. Zapakowałem go w reklamówkę i ostrożnie przewiozłem na rowerze do domu. W domu schowałem go w starej szafie, żeby nie dotarło do niego spojrzenie mamy - dopiero gdy rozpakuje pod choinką. Jednak co jakiś czas o niego dbałem i dolewałem trochę wody, albo dawałem mu trochę słońca. Bardzo lubiłem na niego patrzeć, jak się rozwija. I tak w końcu nastał dzień świąt, w którym postanowiłem że jednak nie dam mamie wrzosu - tylko dam jej coś innego, a wrzos sobie wezmę. Przystroiłem go ładną siateczką, która przypominała trochę pajęczynę, otuliłem zieloną ścierką i obwiązałem wstążką. Doglądałem go codziennie i podlewałem starannie tak, żeby wody nie było ani za mało, ani zbyt dużo - bo mógłby doznać szoku; ale też, żeby woda nie wylała się ponad poziom małej doniczki. Codziennie wieczorem, gdy kładłem się spać, myślałem o tym, że jutro go znowu podleję. Bardzo lubiłem o nim myśleć i obserwować, czy może nie wypuścił jakiejś nowej, fioletowej kuleczki. Jednak potem stało się coś strasznego. Jak to w święta pojechaliśmy w odwiedziny i zostawiłem mój wrzos na bardzo długi czas na pastwę losu. Martwiłem się, że obeschnie i było mi bardzo smutno z tego powodu. Tata powiedział mi, że ,,kupimy nowy wrzos"; jednak wcale mnie to nie pocieszało. Wiedziałem, że ,,nowy wrzos" to nie będzie mój wrzos, to nie będzie ten sam wrzos, to nie będzie mój Wrzosik! Dlatego, gdy już mogliśmy wracać, bardzo się cieszyłem, że wreszcie go podleję i sprawdzę w jakim jest stanie. Gdy przyjechaliśmy spowrotem do domu, czym prędzej do niego pobiegłem - stał tak jak zawsze samotnie, na twardym parapecie i przy zimnej szybie, ale za to nad ciepłym kaloryferem i był bardzo przesuszony. Poczułem duży smutek i nie chciałem tak na niego patrzeć. Tak jak wbiegłem do pokoju w butach i kurtce, tak wybiegłem z niego ze łzami w oczach. Gdy się tak przechadzałem ulicami, myśląc o moim Wrzosie - zaczepiła mnie moja dawna koleżanka z gimnazjum. Zacząłem z nią rozmawiać i zwierzyłem się jej z mojego problemu. Ona postanowiła mi pomóc. Przyszliśmy do mnie do domu i wzięliśmy mój Wrzos i daliśmy go pod kran. Ona go podlewała, a ja patrzyłem. Jednak dała mu tylko troszeczkę wody, przy czym powiedziała: ,,żeby nie doznał szoku". Wtedy od razu pojawił mi się rogal na twarzy i pomyślałem sobie: ,,No tak! No właśnie przecież żeby nie doznał szoku!". I to była pierwsza osoba, która wiedziała o tym tak, jak ja o tym wiedziałem. Podlany i szczęśliwy Wrzos postawiliśmy spowrotem na parapecie i do teraz tam jest - dojrzały, podlany i piękny.
-
Trzymaj się tam, jesteśmy z Tobą!
-
Jak jest teraz? Czy masz się choć o odrobinkę lepiej? Dużo już przeszłaś i musiało Ci być ciężko, zwłaszcza że nie miałaś oparcia u braci. Twój tata jest osobą chorą i tak też na niego patrz - jak na osobę chorą, a od chorego nie można wymagać; więc spróbuj mu wybaczyć, bo sam wiele pewnie wycierpiał. Warto się czasem zastanowić dlaczego ktoś jest taki, jaki jest obecnie - co musiał przejść i podejść ze współczuciem. Jeśli straci się wiarę w miłość, to człowiekowi nic już nie zostanie - tak myślę; i ostatecznie żaden ocean cierpień nie będzie miał znaczenia, jako jedna kropla miłości.
-
I nawet teraz jestem pieprzonym egoistą, bo pisząc to wszystko myślę sobie, że to mój problem jest największy i nikt nie ma gorzej niż ja i żeby ktoś się nade mną ultiował. Już w ogóle nie wiem jak i co powinienem myśleć. Wydaje mi się, że wszystko co ode mnie pochodzi jest złe. Wczoraj nie spałem, bo całą noc mnie to dręczyło. Tak źle jeszcze chyba nigdy nie było. I dalej jestem egoistą, bo dramatyzuje i tylko truję tyłek. Powinienem w ogóle z nikim się nie kontaktować, tak byłoby lepiej dla wszystkich. Ja przepraszam, to jest po prostu jedyne miejsce, gdzie mogę w jakikolwiek sposób to powiedzieć. Przepraszam.
-
Aha i jeśli kogoś by to interesowało, to udało mi się znaleźć mój post, który kiedyś umieściłem na jakimś forum dla nastolatków, gdy byłem jeszcze chyba w 3 gimnazjum - z tego co pamiętam, to napisałem go pod wpływem tego, że jakiś dwóch chłopaków z równoległej klasy chciało mnie pobić i w ogóle bardzo nieciekawie się wtedy działo... http://nastek.pl/forum/viewtopic.php?f=69&t=38692 No i jak tak teraz myślę, to mój jedyny szczęśliwy czas jaki pamiętam, to było chyba przed podstawówką...
-
quesswhy, Twoja wypowiedź mnie poruszyła - ja zawsze myślałem, że jestem bardzo egoistyczny. Chyba nigdy nie myślałem o swoim szczęściu tak naprawdę... starałem się tylko zdobyć przyjaciół; i nie myślałem, że nie miałem okazji do bycia szczęśliwym, tylko że to moja wina że nie jestem szczęśliwy, bo jestem takim ścierwem. Właśnie chyba o tej wyrozumiałości pisze refren... Bluepb, dzięki Tobie odkryłem dzisiaj, że bardzo boję się bliższych kontaktów z kobietami... I tak jak cyklopka pisała - żyję w urojeniach. Bo na przykład - jestem szczupły i wysoki i ktoś mi kiedyś powiedział, że jestem przystojny, jak tak teraz myślę, a mnie się ciągle wydaje, że jestem powykrzywiany, mam ohydny uśmiech, nawet kciuki mam bardzo brzydkie (zawsze je chowam w pięści). Potrafiłem godzinami analizować swój wygląd, nagrywać swój głos na mikrofon - żeby jakoś to poprawić. Ta prawda mnie przeraża. Czuję się trochę tak, jakbym miał na bagażu pełny wóz gnoju, a i jeszcze teraz sobie dołożyłem na dokładkę. Jednak podobno prawda wyzwala - chociaż najlepiej chciałbym uciec w jakiś świat fantazji, gdzie by tego wszystko nie było, bo czuję się jakbym gnił wewnętrznie.
-
W sumie to nie wiem kim jestem. W podstawówce byłem gnojony, bo moi rodzice byli nauczycielami. Byłem bity po twarzy, też przez dziewczyny; podkładano mi nogi, popychano, robiono głupie żarty, zabierano plecak. Wylądowałem parę razy na pogotowiu, jak popychali mnie na beton. Stworzyli na mnie ,,klub antySrokowy" - tak mnie przezywano, Sroka. Mama mnie wtedy całkowicie zagarnęła do siebie, skarżyłem się jej, płakałem na kolanach i byłem jeszcze bardziej nienawidzony przez rówieśników. Z tatą nie miałem kontaktu, po wypadku, był obecny tylko fizycznie, miał depresję. W szkole nie miał szacunku wśród uczniów, szydzono z niego, rzucano gumami, palono zeszyty na lekcjach - zwolnił się w okresie, gdy już byłem w gimnazjum i do szkoły nie wrócił nigdy, siedział tylko w domu na psychotropach. W gimnazjum stałem się zniewieściały i byłem potwornie samotny. Robiłem z siebie błazna, aby zyskać jakąś uwagę. Byłem beznadziejny z WF'u. Potem, gdy poszedłem do liceum, pamiętam, że zanim wyszedłem do ludzi, to zawsze robiłem takie coś, że gadałem do siebie samego przez np 15 min różne historie jakie przyszły mi do głowy, tak żeby szybko nawijać o byle czym- żebym gdy wyszedł do ludzi to był ,,nakręcony". Czytałem w sieci różne tematy pt. jak być bardziej lubianym, jak być asertywnym, jak się komuś przypodobać itd. Już wtedy miałem bardzo niskie poczucie wartości i już wtedy miałem poważną depresję, ale wszystko było zamiatane pod dywan - bo w końcu byłem z dobrego domu, rodzice nauczyciele, co tydzień w kościele. Miałem też te odczucia homoseksualne, nieustannie porównywałem się do innych chłopaków. Czułem się od nich gorszy, jak śmieć, niemęsko. Nienawidziłem siebie, starałem się być kimś innym; naśladowałem innych chłopaków. Czytałem ich rozmowy, czy zapamiętywałem co i w jaki sposób mówią - żeby stać się nimi. Nikogo tak naprawdę nie interesowałem. Klasę w liceum zmieniałem 3 razy, więc nie tyle że nie miałem przyjaciół, ale nawet nie miałem znajomych. Wstydziłem się kontaktów z ludźmi - mojego ciała, wyglądu, charakteru, gestów, sposobu chodzenia, sposobu mówienia. Już sam nie wiem w jaki sposób mam mówić i jaki mam być, żeby mnie ktoś wreszcie polubił. Wszystko we mnie było sztuczne i wydawało mi się spaczone. Nie miałem komu o tym powiedzieć. Do tego dochodzi moja ogromna grzeszność i odrzucenie. Czuję, że mam ponieść karę za moje grzechy i tak wygląda sprawiedliwość; ostatnio odkryłem, że tą masturbacją trochę każę samego siebie w jakiś sposób... A pierwszy post w tym temacie opisuje jak skończyłem teraz, czyli jak jest obecnie.
-
Aha, i przepraszam jeśli wygląda to na prowokacje. Wszystko co napisałem tutaj jest prawdą. Jednak jestem trochę zawiedziony, że nawet tutaj robię z siebie błazna; mogłem nie pisać o tej marihuanie..
-
Już wczoraj się umówiłem na 22.01 do psychiatry, szybciej się nie dało. Opowiem mu to wszystko co wam, chociaż wstydzę się na samą myśl - że mnie zobaczy takiego i pozna w taki sposób. Boję się też, że będzie miał na mnie wylane, powie że sobie wymyślam problemy i przepisze tylko jakieś leki. Bo w sumie tak jest, że rodzice mi mówią, że jestem po prostu bardzo leniwy. Oczywiście nikt nie wie o tym, co czuję. Wam powiedziałem, bo czuję się anonimowo... Chyba chciałbym być na psychoterapii, ale w taki sposób, że mógłbym komuś wreszcie to wszystko opowiedzieć, kto by mnie zrozumiał i mógłbym mu zaufać. Myślę, że o przyjacielu czy dziewczynie mogę na razie zapomnieć - dopóki aż nie będę normalniejszy; już mam sam siebie dość i mojego użalania się. Teraz spróbuję się jakoś ogarnąć, pomodlić się chwilkę i spróbować zrobić chociaż trochę projektów na studia; bo w sumie, to jestem już na trzecim semestrze architektury - cudem, ale zawsze.
-
dzięki ogólnie wszystko pękło, gdy jakieś 2 tygodnie temu pierwszy raz zajarałem marihuanę - rzuciło mną w drewno na opał i byłem w czyśćcu. Byłem tam rozgniatany i rozciągany - wiem, że będę musiał ogromnie cierpieć za mojego grzechy jednak pewnie są tu ludzie z gorszymi problemami
-
Cześć. Mam 20 lat i studiuję. Lekarz wystawił mi przedwczoraj skierowanie do psychiatry uzasadniając, że mam zaburzenia osobowości. Nigdy o tym tak nie myślałem. Nie wiem, czego mam się spodziewać; opiszę jak to wygląda u mnie. Jestem chrześcijaninem. Regularnie od paru lat masturbuje się i oglądam pornografie, z małymi przerwami. Jestem potwornie egoistyczny. A jednocześnie myślę, że może chciałbym wstąpić do zakonu. Czuję się tak, jakby każdy kogo spotkam chciał do mnie powiedzieć ,,zamknij mordę". Od 3 lat prowadzę dzienniczek, w którym wypisuję słowa nienawiści do siebie. Chciałbym móc dawać innym miłość, jednak nie potrafię - wszystko we mnie jest spaczone i zużyte. Wszedłbym do dziury, ciemni - i nie wychodziłbym z niej. Żyłbym, ale nie istniałbym. W wakacje siedziałem 3 miesiące w domu, nigdzie się nie ruszyłem i tylko spałem i istniałem jak warzywo. Obecnie zawaliłem całkowicie studia, w ogóle nic mi się nie chce studiować, uczyć, robić. Siedzę tylko zamknięty w pokoju całymi dniami i tylko śpię, lub siedzę przed monitorem. Nawet wyjście do sklepu jest dla mnie problemem. Wizja pracy zarobkowej mnie przeraża. Już nawet nie chce mi się tego zmieniać. Jestem pasożytem, a do tego pedałem. Potrafię tylko grzeszyć. Często myślę, że nie chce w ogóle kontaktu z innymi ludźmi - niech do mnie nic nie mówią, niech na mnie w ogóle nie patrzą. Nie potrafię z nimi być - jestem zbyt dziecinny, niemęski i robię z siebie tylko błazna; gdy coś powiem swoim sztucznym głosem, to pytają ,,czy czegoś nie brałem?". Wstydzę się kontaktu z innymi ludźmi, to co mówię i tak jest bezwartościowe. Nigdy nie miałem przyjaciela i dziewczyny też nie, bo mam odczucia homoseksualne. W sumie dziewczyny nie interesuję mnie kompletnie, są dla mnie jak boty komputerowe. A chłopaka nie chce mieć, bo jednak jestem chrześcijaninem. Nigdy nie będę gejem, jednak robię to co oni. Jestem żałosny. A do tego ciągle grzeszę i obrażam Boga. Mam powykrzywiane ciało.