Skocz do zawartości
Nerwica.com

jakub358

Użytkownik
  • Postów

    235
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez jakub358

  1. Mam zaburzenia snu, ale niepowodowane bezsennością, lecz snem nadmiernym. Wygląda to tak, że kładę się spać zazwyczaj koło północy. Następnie wstaje jakoś o 10 rano, zjadam śniadanie i idę spać dalej. Śpię wtedy do 14. Budzę się, trochę funkcjonuję i tak do godziny 17, gdzie znowu idę się zdrzemnąć i śpię do 19, a czasem 20. Czas wieczorny od 20 do 24, jest tym czasem, kiedy jestem w stanie coś zrobić. Wychodzi na to, że w ciągu dnia jedyny czas, kiedy coś robię, to 10-12 rano, 14-17 po południu, 20-24 wieczorem. Resztę przesypiam. Śpię tyle, ponieważ nie mam motywacji, żeby cokolwiek robić - po prostu nie chce mi się nic; sen wydaje się najlepszym rozwiązaniem i jest w dodatku bardzo przyjemny. Dnie spędzam bezproduktywnie. Jedyne co na plus, to że po roku udało mi się palenie rzucić od 2 tygodni. Z leków, to biorę Wenlafaksyne w dawce 75mg. Proszę o radę, co mógłbym zrobić, aby coś zmienić...
  2. Jak ktoś żyje by spełniać społeczne wymagania, to jego nędzny stan psychiczny nie dziwi. Dokładnie
  3. Po co nazywać? Po prostu cierpisz. Diagnoza jest zbędna, a wręcz szkodliwa. Radzę, zamiast szukania dziury w całym, skupić się na leczeniu i stawaniu na nogi.
  4. Jak tego słucham, to odechciewa się cokolwiek. Co to za beznadziejne życie, które wygląda tak: praca-odpoczynek-jedzenie-sen? Większość z Nas, tutaj na forum, już dawno ma kryzys za sobą, albo w nim trwa. Naszego życia już bardziej nie trzeba urozmaicać. Pytanie dlaczego, jest jak piorun z nieba. Zamiast pytać ludzi dlaczego, pyta się co i jak - to podstawowa zasada psychoterapii. Zadając pytanie dlaczego, nawet przy najbardziej banalnych rzeczach, to zawsze dojdziemy do rzeczy najdonioślejszych - Boga, kosmosu i innych takich. Możesz zrobić eksperyment i zacząć drążyć dowolny temat pytaniem dlaczego. To pokazuje, że jest to rzecz niepotrzebna, filozoficzna i niepraktyczna; a jeszcze bardzo często może wpędzić w złe samopoczucie. Nie dobrze jest za dużo myśleć - to kłamstwo, że myślenie nie boli. Chyba, że komuś się nudzi; ale z doświadczenia wiem, że człowiek który cierpi psychicznie, na nudę nie narzeka.
  5. Może miał skarpety stópki? To niewygodne chodzić w takim obuwiu bez skarpetek; syry ZAWSZE się pocą!
  6. Też żarłem suple i odżywki - strata pieniędzy. Nie dały nic.
  7. Dziękuję za mądre rady. Dałem sobie czas i wziąłem je do serca. Z moim bratem i tatą mam bardzo dobry kontakt. Tata siedzi za granicą, brat na studiach. Mam wspaniałych przyjaciół. Problemem jest toksyczna matka i siostra, jej powiernica, z którymi siedzę w domu. Ich agresja wysysa ze mnie energię i jest jedynym źródłem mojego złego samopoczucia i bezproduktywności. Podjąłem decyzję o próbie zmiany mojego położenia. Sprawy tak się poukładały, że mam możliwość wylecieć do Anglii, gdzie będę miał darmowe utrzymanie i będę mógł spokojnie znaleźć sobie pracę i zarobić. Czmychnę tak za jakieś 2 tygodnie. Trzymajcie za mnie kciuki :)
  8. A ja bym powiedział prawdę, nic nie wymyślał. Coś takiego: ,,Wypiłam, lecz mimo wszystko zmusiłam się do pójścia do pracy, bo jest ona dla mnie niezmiernie ważna. Dobrze się stało, że zostałam zgłoszona, bo wtedy wiadomo, że trudniej się skupić i mogłam popełnić jakiś błąd. Czuję wstyd za to, co zrobiłam, lecz przepraszam i proszę o zrozumienie. Chcę naprawić to, co zrobiłam." Gdybym, jako manager, usłyszał coś takiego od mojego pracownika, to zdecydowanie bym mu wybaczył; a wręcz jeszcze więcej - wzbudził by moje zaufanie. Bardzo ciężko jest się przyznać do błędu, co jednoznacznie oznacza profesjonalne podejście do pracy, wzięcie odpowiedzialności za swoje czyny i szeroko rozumianą szczerość. Ja bym się NIE tłumaczył. Jesteś dobrym pracownikiem i wiadomym jest, że to co zrobiłaś było związane z jakąś wyjątkową i trudną sytuacją. Nie kłam, krętactwo widać od razu. Możesz też powiedzieć o swoich emocjach; o tym, jak bardzo się stresowałaś poniedziałkową rozmową - pokaże to, jak bardzo zależy Ci na tej pracy. Im więcej w tej rozmowie będzie prawdziwej Ciebie, tym lepiej. Każdy popełnia błędy i ja bym już wolał kogoś, kto popełnia błędy, lecz otwarcie o nich komunikuje - wtedy wiadomo, czego można się po danej osobie spodziewać, a to buduje wzajemny szacunek i zaufanie. Kłamstwo jest najgorszą opcją. Ja bym absolutnie nie chciał pracownika, który mnie oszukuje, z którym nie można nawiązać relacji i który zasłania się niedojrzałymi wymówkami.
  9. Hej, ja borykam się od jakoś dwóch lat z zaburzeniami snu. Jestem senny w ciągu dnia. Biorę wenlafaksyne i solian, żeby mnie jakoś zaktywizowały. Wenle łykam już od 9ciu miesięcy w dawce 225mg. Potrafię wstać o 10 rano, następnie położyć się spać o 12, żeby spać do 16. A potem jeszcze zasnąć o 18 i spać do 21. Tak właśnie było dzisiaj i teraz siedzę po nocy. Piszę ten post, bo chciałem Was zapytać, czy macie jakieś metody radzenia sobie z sennością w ciągu dnia? Co Wam pomaga, aby jednak się przemóc i nie iść do łóżka, tylko zrobić coś pożytecznego?
  10. Najpierw dała mi życie, a potem karmiła mnie śmiercią, już od najwcześniejszych lat. Gdy byłem mały, to prawie straciłem tatę, który miał śmiertelny wypadek i przez rok leżał w szpitalu walcząc o życie. Po wyjściu ze szpitala, odsunął się od nas i zamknął w sobie, pogrążając we własnym wnętrzu. Był niedostępny emocjonalnie, a wtedy ona, mama, wybrała mnie. Stałem się jej powiernikiem. Byłem wtedy tak młody, byłem małym chłopcem i bardzo kochałem swoją mamę. A ona wykorzystała mnie do swoich prywatnych celów, zagarnęła i związała ze sobą. Zwierzała mi się ze wszystkich swoich sekretów; byłem tak blisko niej, jak tylko dało się być. Lecz za wysoką nagrodę, jest wysoka cena. Ssałem jej pierś do piątego roku życia. Spałem z nią w łóżku do lat 12. Ona nienawidziła taty, że był w takim stanie po wypadku, w jakim był. Ja też go zacząłem nienawidzić. Mówiono mi potem, że już gdy byłem w pierwszej klasie szkoły podstawowej, to bardzo go nie lubiłem i nie miałem do niego w ogóle szacunku. Lecz to mama nauczyła mnie, że tak się go traktuje. To ona rzucała w niego różnymi przedmiotami, biła go i poniżała na każdym kroku. A tata bił mnie. W taki sposób byłem zanurzony w świecie kobiet, a daleko od świata mężczyzn, którego przedstawicielem był tata. Byłem maminsynkiem, stawałem się zniewieściały. Mój brat bliźniak w tym czasie całkowicie mnie odrzucał i poniżał ze względu na to, jaki byłem. W szkole byłem skarżypytą i stąd już od pierwszej klasy, koledzy z klasy zaczęli mnie szykanować. W taki sposób rozwijały się moje zaburzenia osobowości. Moje życie było bardzo smutne - wiem to, bo pamiętam te sytuacje, gdy bardzo mocno płakałem. Tak też zaczął rozwijać się u mnie homoseksualizm, którego powodem był nadmierny kontakt z mamą. Gdy byłem w liceum, to mama wpadła w manię religijną - byliśmy u kilka egzorcystów na egzorcyzmach uroczystych, były palone różne książki, wyrzucane różne rzeczy, zakazywane filmy i gry; piliśmy wodę święconą, a po domu była rozsypywana sól egzorcyzmowana. W domu były odprawiane msze święte. A ja miałem już ukształtowane odczucia homoseksualne, które były przecież potwornym grzechem. Wpadłem w nerwicę religijną. Zacząłem czuć się grzeszny i potępiony. Nienawidzić siebie. Na studiach czułem, jakbym zamieniał się w skałę. Byłem w rozpaczy i dobrze była mi znana samotność i smutek, który był głęboki jak bezdenny ocean. Na trzecim semestrze studiów już nie dałem rady, oblałem. Poszedłem do psychiatry. Następnie poszedłem do szpitala. Potem wróciłem z powrotem do domu. Tutaj, w domu, jest mi bardzo niedobrze. Moja mama mnie poniża. Zdarzyło się jej mnie uderzyć w twarz. Zabierała mi różne rzeczy z pokoju, mówiąc że to jest jej. Raz zadzwoniłem na niebieską linię. Stawiam się jej i buntuję, lecz ona próbuje mną manipulować. Krzyczy na mnie, nie zostawia żadnych pieniędzy tak, że czasem nie było stać mnie na jedzenie. W ogóle wstydzę się jeść w domu bo wiem, że ona mi to liczy. Teraz, mieliśmy kolejną kłótnię, którą ona nazwała rozmową. Zacząłem dogadywać się z tatą i siedział on ze mną, u mnie w pokoju. Ona weszła do tego pokoju i powiedziała, że słyszała jak nie szanuje taty - ponieważ tata wiele razy mnie męczył, żebym włożył ciuchy z podłogi do szafy, a ja nie chciałem tego zrobić, ponieważ mówiłem mu, że to jest mój pokój i mogę mieć na środku nawet słonia, a wolę mieć ciuchy tak, jak są. Mówiłem mu też, że jestem dorosły, mam 22 lata; lecz tata potrafi być bardzo uparty i często nie docierają do niego rzeczy, które mu mówię. Mama powiedziała, że obrażam tatę w taki sposób, że jestem mu nieposłuszny. Mówiła dalej, że swoim zachowaniem łamię wszelkie normy społeczne. Argumentowała, że jestem chory psychicznie i przyjmuję leki, które powodują zaburzenia świadomości. Dodała, że mam wrócić do szpitala, lub w ogóle na terapię, albo pójść do pracy. Mówiła, że to jest jej mieszkanie i że złoży sprawę u notariusza, abym musiał dokładać się do opłat za mieszkanie. Tata, ze względu na to że czasami jest niekumaty, myślał że awantura jest o ciuchy leżące na podłodze. Nie zwrócił uwagi na obelgi, które mama mi mówiła. Pozwolił, aby mama dosłownie ,,nasrała" na naszą relację - na to, co zaczęło się tworzyć między mną, a nim. A przecież sam mi potem przyznał, że mama nie miała racji, bo rzeczywiście relacja między mną, a nim jest pełna szacunku i wzajemnego zaufania. Lecz on mnie wtedy nie poparł. Skupił się na ciuchach i poparł mamę. Potem, gdy rozmawiałem z tatą o tym, to powiedziałem mu o tym, co się stało. Wtedy dopiero zakumał, co się stało i co on zrobił. Przeprosił mnie, że zachował się jak ,,dupa". Lecz ja wiem, że nie ma znaczenia czy jest on w domu, czy go nie ma - nie mogę na niego liczyć. On jest naiwny i, pomimo tego że mama go nieustannie poniża i odrzuca, on ciągle ją kocha i ma nadzieję, że wszystko między nimi będzie dobrze. On żyje z dnia na dzień i daje sobą manipulować. To żałosne. Staram się z nim rozmawiać, lecz jak grochem o ścianę. Jednak moja relacja z tatą jest teraz i tak dobra. A to, co chciała zrobić mama tą awanturą, to po prostu tę relację zniszczyć; pewnie poszło jej w pięty, że zaczynam dogadywać się z tatą i spędzamy razem czas. Chciała to zniszczyć. Na pewien czas jej się udało, bo byłem na tatę zły i straciłem do niego trochę zaufania. Moja matka jest bardzo wyrachowana, pyszna i egoistyczna. Zniszczyła naszą rodzinę. Czuję do niej ogromną złość. Jest ona koszmarem mojego życia, który śni mi się w nocy, a objawia w dzień. Przez nią trafiłem do szpitala psychiatrycznego, mam zaburzenia osobowości, miałem nerwicę religijną. Przez nią czuję się zestresowany co dnia i czuję złość, przeplataną ze smutkiem; przez co tkwię w pokoju bezczynnie, z reguły uciekając w sen. W takim stanie ciężko mi zrobić coś pożytecznego. Może powinienem wrócić na terapię, żeby znowu zawalczyć od siebie - od wyjścia ze szpitala 5 miesięcy temu, miałem na nią skierowanie, jednak nie byłem w tym czasie ani razu u psychiatry, czy psychologa. Czy jest coś, co mógłbym zrobić? Co ja mogę zrobić?
  11. Przyjmowany testosteron bardzo wzmaga popęd płciowy - Twój mąż ma zawyżone libido. To jest ciężko powstrzymać, dlatego musi on sobie ulżyć. W takim wypadku prawie nie możliwym jest, abyś mogła mu w tym pomóc, skoro on ma chcice niemalże cały czas. W tym wypadku, ja bym zalecał mu zaprzestanie brania testosteronu i poszukanie jakichś innych zamienników, które nie będą tak windowały libido. Więc popęd seksualny jest w tym wypadku zrozumiały. Jednak co odnośnie obiektu seksualnego? Więc to nie jest problem, który powstał teraz. Przykro mi to mówić, ale Twój mąż zapewne ogląda porno od dłuższego czasu, pewnie od młodości, no i jest to na zasadzie szukania coraz to nowszych bodźców - w tym wypadku doszedł aż do takich, jakie opisujesz. Jednak u niego sfera seksualna, według mnie, uległa oddzieleniu od zwykłego życia - to stało się podwójnym życiem, i jedna nie ma wpływu na drugą. Czyli, dopuszcza on różne perwersje seksualne podczas masturbacji, ale jednocześnie podczas normalnego dnia, w ogóle takowe go nie interesują. Czyli zaraz po osiągnięciu zaspokojenia seksualnego, całkowicie traci on zainteresowanie tymi perwersjami. W takim wypadku nie jest on zboczeńcem. Jednak na pewno jest zbyt zachwiany w swojej sferze seksualnej i potrzebuje ,,ochłonięcia" - czyli po prostu przerwy zwłaszcza od porno. Im dłuższa, tym lepsza. Lecz samemu będzie mu z tym sobie bardzo ciężko poradzić - on potrzebuje zaspokojenia wtedy potrzeb emocjonalnych, czyli bliskości, głębokiej rozmowy. Samotność w tym wypadku najgorsze, co może być; a zwłaszcza w połączeniu ze stresem. Bo odnośnie tego stresu, to prawdopodobnie uciekanie się do masturbacji/ porno, było sposobem radzenia sobie z nim. Może jednak warto byłoby poszukać innych sposobów?
  12. Oj myślę, że ostrożności nigdy dosyć i jej nigdy nie będziesz miał dość. Benzodiazepiny brane doraźnie jeszcze ujdą. Lecz jako lek na stałe, regularne branie, to nie. To robienie sobie krzywdy. Mądrzy lekarze starają się ich nie przepisywać - zresztą wtedy zazwyczaj weryfikują, czy dana osoba ma skłonność do uzależnień, czy nie. Moja znajoma nauczycielka ma przepisywane benzodiazepiny i zjada jedno opakowanie, przez średnio okres roku - bierze tylko w okresie wzmożonego stresu w szkole; pracuje w gimnazjum. Czasami bierze też nasennie. Taki przypadek rozumiem, bo właśnie benzo są do takiego brania. Natomiast znam ludzi, którzy uzależnili się od benzo, albo z własnej winy, albo z winy lekarza, który przepisywał im te leki długoterminowo, a w dodatku bez informacji, że mogą się uzależnić. Był w szpitalu ze mną w pokoju taki pan, który był tam tylko z powodu odstawiania benzo. Musiał siedzieć aż 3 miesiące, a i to jeszcze jego stan nie był do końca stabilny. Musiał łykać niemalże garść różnych leków na noc, a sen miał i tak niezbyt regularny. Z tego co opowiadał, to doszedł do naprawdę wysokiej dawki tych benzo - grubo kilka mg/dzień, nie pamiętam ile dokładnie. Natomiast znajoma, również odstawiała benzo, mówiła że skutki uzależnienia są bardzo ciężkie, wręcz nie do zniesienia - organizm przyzwyczaja się do tej substancji, a potem się jej domaga. Dopadały ją zawroty głowy i nudności, dokładnie w tych godzinach, w których zazwyczaj łykała benzo. Do tego miewała różne bóle i inne objawy somatyczne. Naprawdę bardzo się męczyła, na początku odstawiania, to w ogóle ciężko było z nią rozmawiać i większość czasu spędzała w łóżku. Siedziała ponad pół roku, bo potem jeszcze była na terapii grupowej ze mną. To tylko niektóre przypadki - było ich więcej, zwłaszcza na Oddziale Uzależnień, który był obok. Jednak nie zaglądałem tam zbytnio. Więc benzodiazepiny z całą pewnością odradzam i nie polecam. Ewentualnie, w uzasadnionych wypadkach i naprawdę z rzadka, można brać doraźnie - wtedy ma to sens. Aha i jeszcze tylko u ludzi ,,zdrowszych", czyli takich, którzy są na tyle silni, że mogą sobie pozwolić na takie doraźne branie. W innym wypadku naprawdę lepiej brać inne leki. Według praktyki lekarskiej, każdy z pacjentów miał możliwość brania hydroksyzyny doraźnie, ewentualnie chlorprotiksenu - i to się bardzo dobrze sprawdzało, czy to w stanach rozwalenia emocjonalnego, czy w problemach ze snem.
  13. Ja tego leku nie polecam ze względu na zmiany hormonalne. Brałem go ponad 2 miesiące i po prostu bolał mnie sutek. Zrobili mi badania na prolaktynę i była zawyżona. Odstawiłem i problem zniknął. Nie ma co się oszukiwać, rispo podbija prolkę. Lecz trzeba przyznać, że w małej dawce (brałem 1mg), ładnie działał na objawy negatywne. Do tego naprawdę pobudzał wyobraźnię i polepszał funkcje kognitywne. Ale są lepsze neuroleptyki, tak czy siak
  14. Praktyka lekarska, kolejności stosowania leków nasennych, w warunkach szpitalnych wygląda tak: 1. trittico (trazodon) 2. miansa 3. mirta 4. kwetiapina Lekarka mi powiedziała, że jest tak, że zaczyna się od tych najlepszych leków. Trittico jest naprawdę dobry. Mi bardzo pomagał, ale niestety musiałem odstawić z powodu bardzo dokuczliwego skutku ubocznego - zmian w ciśnieniu. Po prostu kręciło mi się w głowie, zwłaszcza przy zmienianiu pozycji. Finał tego był taki, że zemdlałem, gdy po spaleniu papierosa kucając, wstałem. Po prostu poleciałem jak długi na ziemie. Wtedy też dali mnie pod kroplówkę, żeby wypłukać lek z organizmu - dostałem sól fizjologiczną. Czułem się po tym lepiej. Mirta i miansa, to w moim przypadku w ogóle nie ma o czym mówić. Oba wziąłem tylko po kilka razy i odstawiałem - totalna zamuła kolejnego dnia, cały dzień mogłem przespać. Usypia ładnie, ale z łóżka nie da się wstać. Więc nie polecam. A wtedy z odsieczą przyszedł Ketrel - neuroleptyk. Według mnie, sprawdza się świetnie. Już nawet ta najmniejsza dawka, bo 12,5mg - czyli połówka małej tabletki (w domu odgryzam zębami), działa świetnie. Ładnie usypia i następnego dnia można normalnie wstać. Już po około 40 minutach czuć taką przyjemną zamułę - już nic się nie chce, tylko do wyrka. Więc radzę zrobić wszystko, co konieczne, zanim minie ten czas. W moim przypadku nie powoduje on skutków ubocznych, nie zwiększa prolaktyny, ani nic z tych rzeczy. Tym bardziej jest to fajny lek, bo można spokojnie zwiększać dawkę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Starsza koleżanka ze szpitala, doszła do dawki ponad 100mg i był to jedyny lek, jaki na nią działał. Więc zakres dawek jest naprawdę duży i nie ma się co obawiać, że lek przestanie działać. Zresztą, myślę, że niezbyt to możliwe, ponieważ teraz, gdy jetem w domu, to nie ma potrzeby aby brać go codziennie -biorę go raczej doraźnie i to z rzadka. Po prostu najpierw trzeba brać go regularnie, żeby ustabilizował się rytm dobowy, a potem według potrzeby. A w takim wypadku, nie ma możliwości przyzwyczajenia się do dawki. Do dodatkowego działania kwetiapiny należy też efekt przeciwdepresyjny - jest lepszy nastrój. Więc dobry lek, bezpieczny. Jak jest możliwość brania go na problemy ze snem, to warto. Ewentualnie to trittico, jak nie ma się problemów z ciśnieniem. Większość osób brała trittico, a na drugim miejscu właśnie ketrel. Mirty/ miansy nie polecam osobiście. Oczywiście, benzodiazepiny w ogóle nie wchodzą w grę na dłuższą metę, uzależniają. Nie warto.
  15. Biorę wenle od jakichś 9ciu miesięcy. Zaczynałem od dawki 37,5 przez pierwsze 2 tygodnie. Potem brałem 75 przez kolejne 2 tygodnie. W szpitalu zwiększyli mi dawkę do 150. A potem do 225, ale to głównie dlatego, że sam chciałem i chodziłem do gabineciku o to prosić. Na chwilę obecną, to nie jestem pewien, czy ten lek działa, czy to placebo - ale biorę dla bezpieczeństwa, bo obawiam się, że gdy odstawię, to pogorszy mi się humor. Chociaż nie - działa na pewno! Ponieważ, dość często zdarza mi się, że biorę go w kratkę; czyli nie przyjmuję z dzień, albo dwa. Wiem, kiedy nie wziąłem, bo zaczyna mi się kręcić w głowie. To znak, że trzeba łyknąć i wtedy po kilku godzinach objawy ustępują. Sprawa z niebraniem wygląda tak: po 1 dniu skutki odstawienne są nieodczuwalne. Potem, zaczyna się kręcić w głowie. Gdy nie bierze się już dwa dni, to mogą dochodzić mdłości i ogółem zaczyna to być męczące. Gdy nie bierze się 3 dni i więcej, to człowiek naprawdę zaczyna się już męczyć. Dochodzą zaburzenia równowagi i dziwne ,,prądy" - wtedy najchętniej, to położyłbym się do łóżka. Hm hm, no co mogę powiedzieć, w sumie to biorę, bo biorę. Na pewno lęk jest mniejszy na wenlafaksynie. Chociaż, może u osób z prawdziwą depresją, działanie leku byłoby lepsze - ja mam stwierdzone zaburzenia osobowości, więc u mnie sprawa też ma się inaczej. Jednakże, z tego co mówili nam lekarze - jest to bardzo dobry lek przeciwdepresyjny. W praktyce szpitalnej, brała go nas większość pacjentów. Więc jeśli miałbym polecić jakiś lek, to myślę, że wenlafaksyna jest lepsza, niż ssri. Zdecydowanie. Mogę jeszcze powiedzieć, że przy braniu wenlafaksyny mogą wystąpić problemy żołądkowe, to było dość częste. W takim wypadku dostawaliśmy na stałe lek, który zmniejszał wydzielanie kwasu w żołądku - brało się go na czczo, z rana, w dawce zazwyczaj 20mg, ale niektórzy dostawali 40. Chodzi o lek Controloc, albo inaczej IPP - to są dobre leki, ogółem polecam. Działają ochronnie na żołądek. Jednak zauważyłem, że wtedy trochę wolniej się trawi i apetyt jest mniejszy, więc zdecydowałem się go nie brać. Jeszcze istotna sprawa, to żeby pić dużo wody, bo mogą wystąpić różne dolegliwości, związane z ciśnieniem. Jednak to głównie, jak się miesza wenle z jakimiś nasennymi (zwłaszcza z triticco). Pozdrawiam wszystkich wenlafaksiarzy
  16. W praktyce szpitalnej lamotrygine przepisywali głównie osobom z borderline, dla stabilizacji nastroju. Osobiście leku nie brałem, ale raczej nie polecam - ma zbyt dużo skutków ubocznych. Dziewczynom wypadały włosy, co zdecydowanie było przez nie odczuwalne. Do tego dochodzą problemy skórne. Nie wiem, czy to reakcja alergiczna - ale u większości z nich, albo występowała dziwna wysypka, albo trądzik, którego nie dało się usunąć; a próbowaliśmy antybiotyków, czy retinoidów (Atrederm). To takie dwa najbardziej dokuczliwe skutki uboczne, z tego co dało się zaobserwować. Jednakże, jeśli u kogoś one nie wystąpią, to lek chyba warto brać - wnioskuje to po tym, że jednak lekarze dawali go na pierwszy ogień pacjentom. A wiadomo, że najpierw zaczyna się od tych lepszych leków. Jak lamo nie działała, to dawali Depakine. Tyle wiem.
  17. Ah... miałem raczej na myśli Twoje osobiste doświadczenia; no szkoda
  18. Jeszcze nie słyszałem, żeby kogoś się prosiło o zostanie przyjacielem. Przecież przyjaźń nie jest słowem, przyrzeczeniem, czy czynnością (to teraz róbmy się przyjaciółmi, róbmy przyjaźń) - przyjaźń to stan, w którym się trwa i jest to coś, co tka się pomiędzy dwojgiem ludzi w świecie rzeczywistym. Powiedzenie o sobie samym ,,jestem uzależniony od komputera, dlatego siedzę bardzo długo przed komputerem", brzmi jak wymówka. Da się wiele spraw wytłumaczyć uzależnieniem od komputera i to jest wygodne. Ja o sobie samym też mógłbym tak powiedzieć, no bo kto nie jest uzależniony od komputera? W sumie, to w tym znaczeniu tego słowa, jest nim w obecnych czasach każdy. Pokazuje to, że słowo uzależnienie jest bardzo mocno i powszechnie nadużywane. Coś, co jest ucieczką, wyborem z konieczności, nie można zwać uzależnieniem. Uzależnienie jest wtedy, kiedy ma się wybór i pada on na to coś, od czego jest się uzależnionym. W większości wypadków, które zostały opisane w tym wątku, tego wolnego wyboru nie ma. Te wypowiedzi sprowadzają się do czegoś na kształt: jestem uzależniony od komputera bo... I pada wiele odpowiedzi, bo nie mam z kim wyjść na miasto, bo nie ma kto do mnie zadzwonić, bo nie mam przyjaciół, bo jestem samotny, bo nie mam siły na cokolwiek innego, bo tylko to mnie odpręża, bo marnuje mój czas itd...
  19. Kiedyś demonizowałem sferę seksualną. Masturbację, czy pornografię uznawałem za grzech. A tam gdzie pojawia się pojęcie grzechu, tam nie ma miejsca na dyskusję. To bardzo niekorzystne, zwłaszcza dla osób w trudnej sytuacji psychicznej. Dla mnie w tamtym czasie masturbacja, czy erotyka internetowa, wiązała się z ogromnym poczuciem winy i czuciem się podle. To zrobiła ze mną ,,religijność" - a wcale tak nie musiało być. Teraz, już po długiej drodze, wiem że jest inaczej. Rozładowanie popędu seksualnego jest czymś ludzkim i normalnym. Zainteresowanie innymi ludźmi, tego jak wyglądają nago, również; a także traktowania ich jako obiektu seksualnego. Jednak ta sfera jest delikatna i można ją nadużywać. U mnie to było zwłaszcza wtedy, kiedy byłem sfrustrowany - kiedy byłem zły, ale sobie tego nie uświadamiałem. Chciałem się w taki sposób wyżyć, rozładować, czy też było to po prostu formą ucieczki. I warto postawić tutaj pytanie - a co w tym złego? Każdy orze jak może i radzi sobie na swój sposób z pewnymi sprawami. Po pierwsze, według mnie, należy wyzbyć się neurotycznego wstydu związanego z sferą seksualną. To jest chyba najistotniejsza sprawa. Oczywiście czym innym jest wyzbycie się wstydu, a jawne łamanie norm społecznych - ponieważ gdybym postanowił chodzić całkiem nago po ulicy, to straty, w formie ostracyzmu, przewyższałyby korzyści. Więc warto rozpatrywać wszelkie sprawy związane ze sferą seksualną zadając pytanie, co jest dla mnie dobre? To oczywiste, że masturbacja sprawia przyjemność i rozładowuje napięcie. To oczywiste, że oglądanie nago pięknych ludzi sprawia przyjemność. I to jest dobre. Popęd seksualny jest dobry. Często jednak, zniekształcony przekaz religijny wbija nam do głowy, że jest inaczej - znam wielu ludzi, którzy cierpią z tego powodu. A jest to niestety najczęstszy, niefizyczny, powód toksycznych odczuć związanych z sferą seksualną - rzekome sankcje religijne. Chociaż nie wiem, czy jest tak u Ciebie. Chciałbym jeszcze dodać, że jeśli odczuwasz rzeczywiste nieprzyjemności związane z tą sferą, to zajmowanie się nią samą w sobie, nie da Ci nic. Przecież nie jesteśmy zwierzętami, żeby siebie tresować - wczoraj się masturbowałem, ale teraz tego nie zrobię. Bo proszę zauważyć też, że to nie nadmierna masturbacja, czy pornografia sprawia cierpienie sama w sobie. Lecz emocje z tym związane. Więc podsumowując moją wypowiedź powiem, że to, czym według mnie, należy się zająć w tego typu sprawach, są emocje - czyli ich właściwe rozpoznawanie, wyrażanie, po prostu radzenie sobie z nimi. Skupianie się na sferze seksualnej, to jak próba leczenia wysypki, przez mycie skóry - a przecież problem leży zupełnie gdzie indziej, bo powodem jest wirus...
  20. Ja zacząłem palić, kiedy pogorszył się mój stan psychiczny i zawaliłem 3ci semestr na studiach - to było w zimę, ponad rok temu. Paliłem, bo to mi dawało ulgę. W najgłębszej depresji, palenie było jedyną czynnością dla jakiej wstawałem z łóżka. Potem, gdy poszedłem do szpitala - tam większość osób paliła. Jest tam specjalne pomieszczenie zamknięte, klimatyzowane, z krzesełkami, czyli palarnia. Po wyjściu ze szpitala dalej paliłem i palę. To, co mi w tym przeszkadza, to głównie sprawy związane z higieną górnych dróg oddechowych. Bądźmy szczerzy, częściej mam podrażnione gardło - zwłaszcza w miejscu połączenia nosa z gardłem. Częściej mam katar. Częściej mam problemy z dziąsłami. Trzeba zdecydowanie bardziej dbać o higienę jamy ustnej - nie mogę sobie pozwolić, jak kiedyś, na nie umycie zębów przynajmniej wieczorem, bo grozi to bólem gardła na następny dzień. Zapewne jest to związane z rozwojem bakterii, któremu sprzyja dym tytoniowy. Obecnie kupiłem sobie w aptece przeciwbakteryjny roztwór do psykania na tylną ściankę gardła. Dobrze się sprawdza. Ogółem, jeśli palisz, to polecam właśnie takie coś sobie kupić - po każdym papierosie, jeśli jest taka możliwość, to psyknąć nawet raz. To trochę jak mycie rąk. Jednak nie wiem, czy są tego jakieś skutki uboczne na dłuższą metę; ale wydaje mi się, że nie - a gardło jest zdrowsze. A na problemy z dziąsłami, bo często mi szły w górę, odsłaniając szyjki i potem bolały, to mam taki ziołowy płyn do płukania jamy ustnej, też z apteki. Jest tani, bo z 9zł. Ale podobny efekt da, płukanie zębów naparem z jakiegoś rumianku, tak myślę. Ogółem trzeba dbać o tę jamę ustną, jak się już tak więcej i dłużej popala. Aha, i warto też pić dużo wody. Pozdrawiam palaczy :)
  21. Mówiąc, że terapia nie pomoże, bo psychopaci mają uszkodzony mózg, opierasz to na jakiś znanych Ci przypadkach, czy wiedzy z internetu? Pytam, bo jestem bardzo ciekaw, dlaczego terapia nie pomogła osobom, które zapewne masz na myśli? Z tego co ja wiem, to jednak terapia, przy odpowiednim nastawieniu kogoś zainteresowanego, przynosi mniejsze lub większe, lecz z całą pewnością dobre, zmiany. Trochę zatem ciężko mi uwierzyć, że terapia nie pomoże. Gwoli prawdzie, z 100% książkowym psychopatą jeszcze się nie spotkałem - każdy z nich jest inny i wyjątkowy, oraz z mojego doświadczenia wynika, że do każdego z nich da się dotrzeć i jakoś pomóc. Nawet jeśli biologia jest ważna, w tym wypadku mówisz, Marku, o uszkodzeniu mózgu - to czy nie jest głupstwem ignorować wpływu wychowania, lub środowiska? Chociażby i ten wpływ był niewielki, to nierozsądnie jest mu przeczyć. Nie sposób też przemilczeć faktu, że pod wpływem psychoterapii zachodzą zmiany w naszym mózgu - a więc tworzą się nowe połączenia, zmienia się sposób postrzegania, a także same emocje, co wiem po sobie samym. Jednak śmiem twierdzić, że mimo tego wszystkiego, moja wiedza na temat osób z psychopatią, jest bardzo mała. Chętnie dowiem się więcej, a zwłaszcza cennym będzie mi Twoje własne doświadczenie, drogi Marku. Więc czekam na odpowiedź Pozdrawiam, Jakub
  22. Znam to uczucie, ja też tak przesiadywałem sam w pokoju; a obok w pomieszczeniu impreza. Mieszkałem przez ponad pół roku sam w 2-osobowym pokoju. Było to w akademiku i najgorsze w tym wszystkim było to, że drzwi od mojego pokoju były ze szkła - obudowa z drewna, a szkoło ,,marszczone". Było widać, czy mam zapalone światło, czy stoję, czy siedzę - ogółem co robię, ale wyrazu twarzy nie. Miałem zawsze wrażenie, że sąsiadki mnie kontrolowały, ale wstydziłem się zakleić szkło, bo wtedy mówiły uwagi, że się od nich ,,odgradzam". Rany, to były straszne czasy! Będąc szczerym, często myślałem wtedy, że uważają mnie za dziwaka. ,,No, ty kuba to jesteś skrytą osobą" - mówiły do mnie, gdy myłem garnki w zlewie, bo kran był wspólny na łączniku. A potem zamykały się w pokoju i śmiały ze mnie. Te cienkie ściany też były straszne. Jak jedna z nich wyjeżdżała z akademika na noc, to do drugiej zawsze przychodził jej facet i ją posuwał na tym ciasnym tapczanie - nawet jak starali się być cicho, to i tak te szklane, komunistyczne drzwi całe się telepały. Więc doskonale rozumiem Twój problem. Dla mnie był to czas przed pójściem do szpitala - gdy tylko spałem, byłem na diecie tytoniowej, lub siedziałem przy komputerze czując się bardzo nędznym człowiekiem. Więc, teraz już po wszystkim, poleciłbym Ci tak: ważne jest, jeśli tak nie jest, żeby zrobić sobie w miarę przyzwoite jedzenie. Czyli pójść do biedronki i kupić coś smacznego i najlepiej zdrowego - dobry owoc, chleb... i zjeść porządny posiłek. Dalej, ważne jest żeby zadbać o swoją higienę - wziąć prysznic i umyć zęby. Jak już się zrobi te dwie rzeczy, to będąc nawet w najgłębszej depresji, czułem się trochę lepiej. Sprzątanie może być zbyt trudne, ale poukładanie rzeczy wokół na początek, też jest dobre. Jeśli nie lubisz odsłoniętych okien i wolisz przebywać w przytulnej norce, to warte przynieść jakieś rzeczy, które są przyjemnym elementem wystroju - dla mnie była to roślina, wrzos, a także lampki choinkowe wieczorami. No, to tak na początek - wychodzenie na zewnątrz to już wyższa szkoła jazdy Dałem rady takie, jakie bym sobie dał w tamtym czasie. Nie wiem, czy Ci pomogą, ale mam nadzieję, że tak. Napisz za jakiś czas jak się masz?
  23. Ja w przeszłości byłem infantylny, jednak nie wiedziałem, że tak się to nazywa - dopiero później, gdy psychiatra napisał mi w diagnozie ,,nieco infantylny", zrozumiałem. Kiedy zachowujesz się w sposób infantylny, to od razu to widzisz. Infantylnym nie jest się cały czas, infantylnym się bywa. To tak jakby człowiek oscylował pomiędzy byciem do bólu poważnym, a wesołkowatym. Jednak wydawać by się wtedy zazwyczaj mogło, że właśnie takiego wesołkowatego gościa, ludzie wolą bardziej. Niestety zazwyczaj raz za razem weryfikuje to reakcja otoczenia. Po prostu potrafią się z takiej osoby śmiać. A to boli, bardzo. Jednak sprawia to tylko, że szuka się innego sposobu zachowania, które odpowiadałoby osobom z środowiska bardziej. Gdy taki byłem, to pamiętam, że zwracałem uwagę na zachowania innych ludzi; najcenniejsze były te spontaniczne. Mogły to być zachowania, czy wypowiedzi, sposób mówienia ludzi z zewnątrz, lecz też postaci filmowych, czy nawet tych z bajek - nawet ich ton głosu. Zapamiętywałem je, a potem starałem się sam tak robić. Naśladować. Jednak było to często karykaturalnie przerysowane i nie na miejscu. Jednak bycie infantylnym przynosi korzyści - mogę marzyć o tym, jakby to było gdybym cofnął się do dzieciństwa i realizować to, tu i teraz. Byciem infantylnym jest sposobem wyrwania się z ,,szarej strefy" - okazją do wyrażenia emocji i do ekspresji. Gdy jest się dorosłym, to osobom z tym zaburzeniem wydaje się to niemożliwością. Żeby móc uzyskać od kogoś współczucie i zrozumienie, trzeba wejść w rolę dziecka; bo będąc dorosłym jest to nie do uzyskania. A to kłamstwo, bo wcale nie trzeba ulec regresji do poziomu dziecka, aby otrzymać wsparcie i zrozumienie, aby móc wyrażać prawdziwe emocje - jak radość, szczęście, gniew, współczucie itd. To kłamstwo, że będąc dorosłym można wyrażać tylko powagę, bardzo ciężko pracować i interesować się tylko rzeczami praktycznymi. Ważne jest zrozumienie korzyści, jakie daje nam bycie dzieckiem; a także dostrzeżenie, że czas płynie, jesteśmy coraz starsi i nic tego nie zmieni; oraz zobaczenie, jak bardzo dorosłość jest atrakcyjna.
  24. Psychopaci mogą wyuczyć się empatii na terapii - efekt jest zależny od konkretnego przypadku, ale jest możliwym zmienienie swojego sposobu myślenia, tj. pewnej dozy zaufania wybranym ludziom, czy zrozumienie, że jednak inni ludzie są potrzebni w życiu, lub jak wiele satysfakcji może dać głębsza relacja. Jednak tendencje kalkulacyjne zawsze trochę zostaną -----> mówię o znanym mi przypadku bliższego kolegi w wieku 20 lat. Ma on dość odmienne poglądy na świat i trochę nawet dziwaczne postrzeganie. Udało mu się jak dotąd odkryć, że relacja przyjacielska z drugim mężczyzną, może być bardzo cenna i wspierająca. Jednak ciągle ciężko porusza się w sferze emocjonalnej. Dalej jest trochę nastawiony na korzyści z tej relacji - wymiany poglądów i cennych informacji, które może ode mnie uzyskać. Gorzej ma w relacjach z kobietami, które traktuje bardziej jako ,,maszyny", z którymi zupełnie nie ma sensu wchodzić w relacje, oprócz seksu. Jest do tego trochę narcystyczny, czasami mówi o sobie jak o ,,nadczłowieku". Rozpoczął terapię nie ze względu, aby ,,się leczyć" - myślę, że psychopaci nigdy nie rozpoczną terapii z tego powodu. On ją rozpoczął, aby zgłębić wiedzę o samym sobie - z ciekawości, aby móc się lepiej rozwinąć. Jak chcecie namówić kogoś takiego na terapie, to właśnie ten argument będzie najbardziej kuszący - polepszenie swoich umiejętności komunikacji, które można też wykorzystać do celów manipulacyjnych. A doświadczony terapeuta od razu się pozna i można zacząć pracę
×