Skocz do zawartości
Nerwica.com

WhoIAm

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia WhoIAm

  1. Witam, jestem nowa na forum więc chciałam się z wszystkimi przywitać. Nie wiem za bardzo od czego zacząć, długo zastanawiałam się, czy w ogóle pisać, bo strasznie nie lubię o sobie mówić. Jest jednak kilka rzeczy, które mnie męczą. Do rzeczy. Psuć zaczęło się gdy miałam ok 16-17 lat. Myślę, że to była depresja, ale są to moje domysły, gdyż u żadnego lekarza z tym nie byłam. Co dokładnie mi było? Całymi dniami płakałam, bez powodu. Chodziłam do szkoły jak automacik, robiłam dobrą minę do złej gry, ale gdy tylko wracałam do domu to zamykałam się w pokoju i tonęłam w smutku. Z każdym dniem było coraz gorzej, poczucie beznadziei, bezsensu, ciągle myślałam o śmierci, śniłam o śmierci. Zdarzało mi się ciąć, ale niewiele. Bałam się, że ktoś zobaczy, chociaż dawało to pewną ulgę - albo tak mi się wydawało. W pewnym momencie uznałam, że nie warto się męczyć. Zaczęłam planować samobójstwo. Do dziś pamiętam to uczucie, gdy kładłam się spać z myślą, że to moja ostatnia noc i jutro już mnie nie będzie, nic nie będzie, zero świadomości. Planu jednak nigdy wcieliłam w życie. Dlaczego? Bo po powrocie ze szkoły miałam być sama w domu, jak zawsze to tej porze dnia, a jednak ktoś był w domu. Co prawda mogłam wybrać inny dzień, ale chyba się przestraszyłam tego zbiegu okoliczności. Męczyłam się jeszcze kilka miesięcy, ale jakoś doszłam do sobie. Chociaż od tego czasu już nigdy nie było jak kiedyś. Po kilku latach sytuacja się powtórzyła, tylko do powyższych objawów doszły straszne lęki. Potrafiłam wystraszyć się swojego odbicia w lustrze czy cienia. Ciągle mi się wydawało, że ktoś za mną jest. Tym razem zdecydowałam się na wizytę u psychiatry, chociaż czułam się jak kretynka gdy opowiadałam mu o wszystkim. Leków nie dostałam, zaczęłam chodzić na terapię, którą rzuciłam po kilku miesiącach, bo uważałam, że to bez sensu. Minęło kolejnych kilka lat i chociaż nie mam objawów depresyjnych to dobrze też nie jest. Nic mi się nie chce, do niczego nie mogę się zmusić. Chodzę do pracy z rozpędu, bo muszę. Jak wracam do domu to potrafię przez kilka godzić nic nie robić, tylko leżeć i patrzeć się w jeden punkt. Nic nie sprawia mi przyjemności, nie wiem co to radość. W ogóle nie odczuwam prawie żadnych emocji poza złością i nienawiścią. Stan odmienny to obojętność. Wkurzają mnie emocjonalni ludzi, w ogóle ich nie rozumiem, a równocześnie nimi gardzę, uważam ich za gorszych właśnie dlatego, że kierują się emocjami. Ja wszystko pojmuję rozumem i na wszystko patrze chłodno i racjonalnie (pewnie dlatego jestem uważana za dobrego doradcę, bo patrzę na wszystko z chłodną obojętnością). Pewnie dlatego nie mam też za wielu znajomych, z większością pozrywałam kontakty, czasem z dnia na dzień. W sumie to nie mam potrzeby spotykania się z ludźmi. Lubię być sama. Najbardziej nie mogę znieść sytuacji, gdy ktoś próbuje za bardzo się do mnie zbliżyć. Zaczynam wtedy odczuwać panikę i mam wrażenie osaczenia. Stąd w ogóle nie nawiązuje emocjonalnych relacji. Zresztą chyba bym nie umiała. Na czy miałabym te relacje oprzeć, nie odczuwam przywiązania, nie mam pojęcia co znaczy za kimś tęsknić. To co mnie męczy to fakt życia w swoim świecie - w świecie iluzji i fantazji. Dochodzi do tego, że np idę na zakupy i zapominam po co, bo przez cały czas gdy jestem sama to jestem tak na prawdę w innej rzeczywistości, swojej własnej. Wymyślam inną siebie, stawiam siebie w różnych sytuacjach i "przerabiam" jakąś sytuację na różne sposoby. Czasem mam ochotę przestać, bo jakiś temat już mnie zmęczy, ale nie mogę. Jak mój mózg się na czymś zafiksuje to nie mogę przestawić się na inne tory. Czasem też mam wrażenie, że świat rzeczywisty jest gdzieś obok, a ja jestem w nim tylko jedną nogą. Zastanawiałam się nad ponowną wizytą u psychologa, tylko nie bardzo wiem czy jest sens. Wydaje mi się, że w sumie moje problemy nie są jakieś wielkie, że są ludzie, którzy bardziej tego potrzebują i może nie warto zajmować komuś miejsca (bo oczywiście jedyną możliwością jest nfz, nie stać mnie na prywatne wizyty). No właśnie i drugą kwestią jest czas oczekiwania na wizytę - kilka miesięcy. Do tego czasu pewnie 100 razy się rozmyślę. Nienawidzę prosić o pomoc, lubię sobie radzić sama. Strasznie dużo tego wyszło, ciekawe czy ktoś w ogóle przez to przebrnie. Ciekawi mnie czy ktoś z was "czuje" podobnie i jak sobie z tym radzicie. Czy w ogóle można coś z tym zrobić, czy to po prostu taki charakter.
×