Skocz do zawartości
Nerwica.com

nvm

Użytkownik
  • Postów

    2 356
  • Dołączył

Treść opublikowana przez nvm

  1. nvm

    Być lubianym

    Jestem ambiwalentny. Jest we mnie zarówno życzliwość, sympatia i współczucie do ludzi, jak i niechęć i pogarda do nich. Z tego, co pamiętam, gdy byłem małym dzieckiem, to miałem serce na dłoni, więc pewnie życzliwy z natury. Później jednak dostawałem w d..., więc stałem się egoistą. Zapewne stąd (i z późniejszych wydarzeń) ta ambiwalencja. W jakimś stopniu mój stosunek do ludzi odnajduję w tych słowach:
  2. nvm

    Być lubianym

    Być sobą, to robić to, co się chce. Jeśli ktoś chce życzliwością, serdecznością i roztropnością zjednywać sobie ludzi, to czemu mu tego zabraniać?
  3. nvm

    Być lubianym

    Może trochę. Ale ja nie o tym mówię. A mnie z kolei irytują niesłuszne oskarżenia. Kiedyś jedna koleżanka zarzuciła mi "nie udawaj, że jesteś miły". A ja po prostu byłem i chciałem być miły. To nie było żadne udawanie. Żeby ją zadowolić, musiałbym być niemiły. Przecież to bez sensu. A prawda jest taka, że to po prostu ona była taką depresyjną smutaską i to wpływało zapewne na jej spojrzenie na świat. Być może mi zazdrościła tej pozytywnej energii, z którą wychodziłem do innych ludzi, po prostu. I być może nie potrafiła przyjąc do wiadomości, że ktoś może być sangwinikiem (jakim kiedyś byłem) i być miłym. Skąd wiesz, że Ty nigdy błędnie nikogo w ten sposób nie oceniłaś? Oczywiście, rób swoje. Ja akurat lubię żartować i trudno mi się wczuć w taką sytuację... Oczywiście. Ale jeśli chcesz mieć dobre relacje z ludźmi to i możesz w związku z tym CHCIEĆ być miła. Z mojego doświadczenia wiem, że gdy ja jestem miły dla innych, to i inni są mili dla mnie. Mówię o zwykłej ludzkiej życzliwości, którą można przecież z siebie wydobyć. Jak nie chcesz, to nie dowcipkuj. To nie o to chodzi. W tym sensie tak, bądź sobą. Jak już mówiłem, chodzi mi o zwykłą ludzką życzliwość. I o roztropność. Jeśli jesteś już na przykład "skazana" na towarzystwo smutasów, które w ogóle nie łapią Twojego poczucia humoru, to możesz z kolei od swoich dowcipnych wyskoków i komentarzy się powstrzymać, żeby zachować dobre relacje. Uff... Proszę Cię...Ty naprawdę chcesz, żebyśmy wszyscy byli automatami? A co z potencjałem do samostanowienia? Ma się marnować? Ok, trochę racji mogę w tym odnaleźć. Dobrze jest, żeby nasze zachowanie było w zgodzie z naszymi uczuciami. Udawanie nie jest fajne i powoduje dysonans. Ale zauważ, że nie jest to cała prawda. Jak na przykład ktoś miałby się wyzwolić z zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych czy innych tików nerwowych, gdyby w ten sposób postępował? Zauważ również, że możemy mieć do wyboru więcej niż jedno zachowanie zgodne z nami. Patrz też: konflikty wewnętrzne - część z nas chce postąpić w jeden sposób, a część w inny. My możemy wybrać - oba te zachowania są zgodne z jakąś częścią nas.
  4. nvm

    Być lubianym

    Z własnego doświadczenia powiem, że tego typu "pouczanie" i zarzucanie udawania jest moim zdaniem wysoce szkodliwe. Nie chodzi mi o żadne "sztuczne udawanie bycia miłym", tylko proste dokonanie wyboru, żeby być miłym. To my wybieramy, to my kontrolujemy, czy chcemy się zachowywać miło, czy nie. To nie jest żadna sztuczna regulacja, tylko wybór jakim być. Nie można "udawać, że się jest miłym". Można być miłym w danej sytuacji lub nie być. "Udawanie bycia miłym" to moim zdaniem jakiś paskudny oksymoron, który ma za zadanie obezwładniać ludzi i wpędzać ich w depresję lub w niej utrzymywać. Podobnie z "udawaniem dowcipności". Tak samo jak można wydobyć z siebie w danej sytuacji tę część, która jest i chce być miła, tak samo można wydobyć z siebie tę część, która chce i lubi żartować. To my wybieramy, której części siebie w danej chwili używamy. Jak ktoś nam zarzuca, że "nie jesteśmy sobą", bo wczoraj mieliśmy inny nastrój i zachowywaliśmy się w związku z tym inaczej, a dzisiaj mamy inny nastrój, mieliśmy jakieś refleksje i kontemplacje i w związku z tym chcemy się dzisiaj zachowywać inaczej...jeśli ktoś jest na tyle głupi, że nie potrafi tego uszanować, to niech spada na drzewo. Nie ma co się moim zdaniem przejmować opiniami takiego kogoś. Nie ma czegoś takiego jak "bycie sobą". Wybierasz, jak chcesz się zachowywać. Człowiek może się ciągle zmieniać, rozwijać. Nie trzeba się sztywno trzymać jakiegoś zachowania po to, by zachowywać się w kółko tak samo, bo przecież "powinienem być sobą". Mamy różne mózgi - jednym relacje społeczne przychodzą łatwiej, a jeśli ktoś jest na przykład na spektrum autyzmu, to musi się bardziej postarać. Oczywiście jeśli znajdziesz kogoś, kto Cię zaakceptuje takiego jaka/jakim jesteś, to wspaniale. Pisałem o tym zresztą w swoim poście, nie ma sensu tej jego części ignorować. Ale obawiam się, że nie zawsze jest to takie proste, a z innymi ludźmi też warto mieć dobre relacje.
  5. nvm

    Być lubianym

    Moim zdaniem wystarczy po prostu być miłym i się kontrolować, by zachowywać się w sposób społecznie akceptowany. Tak - jest to forma (mniej lub bardziej zakamuflowanej) uległości, ale coś za coś. W podstawówce byłem prześladowanym i wyśmiewanym wyrzutkiem. Takim najgorszym, najśmieszniejszym, z którym można było zrobić wszystko. Kozłem ofiarnym, popychadłem. W pewnym momencie doznałem olśnienia - mniej więcej właśnie to o czym mówisz "unikanie pewnych zachowań i powielanie innych, sprawdzonych" - to był game changer. Stopniowo moja pozycja wzrosła poprzez gimnazjum i liceum i o ile w podstawówce byłem jedną z najbardziej nielubianych i pogardzanych osób, o tyle w liceum jedną z najbardziej lubianych, szanowanych, a nawet podziwianych. Po prostu starasz się zachowywać tak, żeby być akceptowanym przez innych, a wówczas wchodzi Ci to coraz bardziej w krew i staje się Twoją naturą. Tworzysz w ten sposób nowe nawyki zachowań, to nowe zachowanie staje się dla Ciebie naturalne. Oczywiście nadal kontakt z ludźmi może być wówczas do pewnego stopnia męczący i stresujący, bo musisz się kontrolować. Ale jeśli będziesz miał szczęście, to może poznasz kilka lub więcej osób, które będą Cię akceptowały takiego, jakim jesteś ("przychodzi naturalnie bo jesteście sobą,"). Ja poznałem w końcu takiego kolegę, przy którym się czuję dość swobodnie. Różni ludzie mogą Cię akceptować w różnym stopniu. Przy jednych "musisz" się kontrolować bardziej (dyplomacja), przy innych możesz być bardziej sobą. Toteż z tymi drugimi możesz stworzyć głębsze i prawdziwsze relacje, ale te powierzchowne "Cześć, co tam słychać" też może być miłe i przyjemne. To "więcej" to moim zdaniem po prostu bycie miłym i zachowywanie się w sposób społecznie akceptowany. Oczywiście trening i obserwacja czynią mistrza. Uczyłem się, obserwując ludzi w okół, uczyłem się także metodą prób i błędów. Tak, opanowałem już tego skilla. Co nie znaczy, że go używam dzisiaj w takim stopniu jak dawniej, bo już mi tak bardzo nie zależy. Czy warto być lubianym? Syty głodnego nie zrozumie. Jeśli ktoś od dziecka był popychadłem i wyrzutkiem, to chyba normalne, że chciałby się poczuć częścią społeczności, że chciałby się poczuć akceptowany. Zatem moim zdaniem warto. Ale z drugiej strony w pewnym momencie może trafić kosa na kamień. Ja trafiłem na cwaną krypto-zołzę, która perfidnie wykorzystała moją uległość. To doświadczenie mnie brutalnie zmieniło. Stopniowo zacząłem emancypować swoją arogancję. Zakosztowałem ciemnej strony mocy. Niekoniecznie jest to dobre, ale wciąż szukam swojej drogi. Nie mniej już staram się tak nie przejmować opinią innych ludzi - jest mi o tyle łatwiej, że udowodniłem sobie, że jeśli chcę, to mogę, to potrafię, bo już bycie lubianym swego czasu osiągnąłem. Udowodniłem sobie swoją potencjalną wartość, a przecież po to tak naprawdę chcemy się czuć akceptowani, czyż nie? Może są po prostu bardziej kompatybilni z otoczeniem? Ja też od dziecka byłem inny - upośledzony społecznie. Dla innych interakcje społeczne są naturalne. Dla mnie to jest coś, co w sobie w dużej mierze wytrenowałem.
  6. [videoyoutube=yw3X-lzwmOM][/videoyoutube] :)
  7. Nie szalej, nie szalej...bądźmy realistami xD
  8. Święty spokój. Wieczne odpoczywanie racz mi dać Panie, a światłość wiekuista niechaj mi świeci. Niech odpoczywam w pokoju wiecznym. Amen.
  9. Nie. Ja wolę ukraść zamożnym obywatelom ich ciężko zarobione pieniądze i rozdać je nierobom. [videoyoutube=EFzFW-NWA8s][/videoyoutube]
  10. 500 zł miesięcznie dla każdego obywatela. Nie mogę za bardzo szastać forsą, ze względu na arytmetykę budżetową. Jakby co, to: KPP - Kolejna Partia Polityczna Hasła wyborcze: My nie kradniemy zbyt dużo Jeszcze nic nie ukradliśmy! Dajcie nam szansę!
  11. Początkowo myślałem o wprowadzeniu programu 500 minus. Jednak doszedłem do wniosku, że byłoby to zbyt okrutne. Dlatego ostatecznie poszedłem sam ze sobą na kompromis i ustaliłem, że wystarczy wprowadzić drobną zmianę do istniejącego już programu: Zamiast 500 zł na prawie każde dziecko, wystarczy wprowadzić 500 zł na każdego obywatela. To jest mój postulat. Głosujcie na mnie w wyborach 2018.
  12. Mam plan o nazwie "Zero śmiertelników". Moje marzenie? Chciałbym, żeby ludzie przestali się wreszcie rozmnażać. Buahahahaha! Tak...być może tego właśnie pragnąłem aż od tamtego dnia...zniszczenia i utraty wszystkiego. Zniszczenie zawsze kroczy przed tworzeniem, i dla tego celu nawet swoje własne sumienie muszę odłożyć na bok. Jedyna droga, jaka mi pozostała, jest na wprost. A zatem...
  13. nvm

    Aseksualizm

    Hmm...a gdybyś był w otwartym związku z lesbijką i pozwalał jej się wyszumieć z dziewczynami, to przeszkadzałoby Ci to? (nie, nie swatam Cię z koleżanką - pytam teoretycznie).
  14. nvm

    Aseksualizm

    Ja czytałem, że aseksualnych jest 1%.
  15. To już nie mój problem Jeśli moje prochy zostaną wysypane z samolotu to chyba też się nie obrażę xD Co masz zrobić w grobie, zrób dzisiaj xD Dla mnie święty spokój to poczucie odpoczynku, relaksu, błogości, spokoju, beztroski i jest to dla mnie bardzo ważne Mój organizm tego pragnie.
  16. Tak sobie tylko fantazjuję W praktyce obawiam się, że nawet jedna taka koleżanka mogłaby być dla mnie zbyt kłopotliwa - jakieś dzwonienie, smsy...zero świętego spokoju
  17. Nom. Gdybym już musiał iść w tym kierunku, to najbardziej byłbym chyba skłonny się zgodzić na jakąś koleżankę z benefitsami (a najlepiej na kilka )
  18. Widzisz, różnica polega na tym, że Ty jesteś kobietą/dziewczyną, a więc pewnie nie możesz się odpędzić od adoratorów. Ja jestem facetem, a więc i tych adoratorek mam zdecydowanie mniej (jeśli w ogóle) ;-) Większość dziewczyn - nawet jeśli byłaby z jakichś dziwnych powodów mną zainteresowana - będzie naiwnie czekać, aż wykonam pierwszy krok. No to sobie poczekają Hmm...moje potrzeby emocjonalne zostają w dużej mierze zaspokojone poprzez koleżeństwo - "przyjaźń" byłaby dla mnie już zbyt wymagająca, zbyt ograniczająca, zbyt angażująca, zbyt głęboka, itd. No, chyba, że można liczyć przyjaźń z moją mamą, ale nie jestem do końca pewien w sumie co to słowo "przyjaźń" oznacza. A takie zagłębienie się w relację z drugą osobą, jak w związku, to już w ogóle byłoby dla mnie zbyt absorbujące. Szkoda mi na to mojego cennego czasu, energii i uwagi Wolę sobie pójść na spacer, poczytać książkę, obejrzeć TV/serial Czy też spotkać się z kolegą Poza tym...
  19. Aha. Czyli dla Ciebie "związek" to "koleżeństwo" PLUS pociąg fizyczny, erotyka i seks? Ja to nazywam "friends with benefits". To po co szukać? Samo się znajdzie Toteż nie szukam i u mnie jakoś "samo" się nie znajduje Tzn. nie jestem w "związku" Nie, żebym z tego powodu narzekał To chyba dobrze w sumie, że mnie to "nie dopadło"
  20. To się nazywa "koleżeństwo". Jak dla mnie, to każde takie "szukanie" jest "na siłę".
  21. Jak dla mnie samo szukanie związku to już jest "wychylanie się z siebie". Dla mnie to jest takie igranie z ogniem; złudzenie, że można zjeść ciastko i mieć ciastko. Takie trochę samo-oszukiwanie się według mnie. Jeśli rzeczywiście zachowuję siebie, to po co miałbym szukać związku? Poza tym już sama nazwa "związek" to sugeruje - "związać", czyli ograniczyć wolność. Ja się nie chcę czuć "związany".
  22. Sama widzisz - rozwalony tylko jeden dzień. Mówisz zatem - jeśli dobrze rozumiem - zaledwie o powierzchownych zmianach nastroju, a nie o sytuacjach, w których na długie tygodnie odechciewa Ci się żyć, a śmierć postrzegasz jako wybawienie z udręki. Moja była miała nade mną ogromną władzę, bo była moją pierwszą dziewczyną, a ja byłem od niej totalnie uzależniony i nie potrafiłem wyobrazić sobie swojego życia bez niej. Czułem się jednocześnie przez nią tak zastraszony, że już w ogóle bałem się cokolwiek powiedzieć, żeby nie wpadła w histerię. Chodziłem wokół niej na palcach; stąpałem po tym polu minowym najlepiej jak umiałem, ale nawet to nie wystarczało - ciągle wychodziło na to, że robię coś nie tak. Jak w Linkin Park - Numb ("Every step that I take is another mistake to you").
  23. Strzelając do nas z pistoletu? Czy aby nie filozofujemy teraz za bardzo?
  24. Problem polega na tym, że druga osoba może w bardzo łatwy sposób bardzo mocno zmienić nasze samopoczucie - czyli ma nad nami ogromną władzę. Przynajmniej jeśli jest się "zakochanym aż po uszy". Ale być może to kwestia płci - być może dziewczyny i kobiety zachowają na ogół większą niezależność emocjonalną.
×