Skocz do zawartości
Nerwica.com

fifikse

Użytkownik
  • Postów

    225
  • Dołączył

Treść opublikowana przez fifikse

  1. fifikse

    Wkurza mnie:

    wkurza mnie (mało powiedziane!) GŁUPOTA wszystkich tych przemądrzałych narcystycznych, egotycznych, egoistycznych, przeintelektualizowanych ludzików, mających się za ch** wie kogo, wszystkowiedzących, rozumiejących znających w rzeczywistości samych siebie nie znają, nie rozumieją, gówno o sobie, o innych, o wszystkim w ogóle - o świecie/życiu - wiedzą. NIE WIEDZĄ. nic.im.po.tym "intelekcie" - całej tej ich mondrości, bo do MĄDROŚCI to im daleko... i wqr*ia mnie to, że mnie to wq***a. zostawić to, omijać, odciąć (się).
  2. ja też mam dziwne sny - przynajmniej te, które pamiętam. ostatni sen, który zapamiętałam: jestem w starej opuszczonej piekarni <- miejsce w rzeczywistości niegdyś istniejące (z dzieciństwa wspomnienie) - razem ze mną kilka osób, które tak jakby znam (skądś), rozmawiamy o czymś, bardzo to "przeżywając" - denerwując się - coś jak "uda się lub nie" a od tego "czy" (się uda) zależy naprawdę wiele (nie mam pojęcia co). facet - jeden z - patrząc na mnie, jakby do mnie, choć to do nas wszystkich (tych ze snu), że musimy to zrobić razem inaczej wszystko przepadnie (dosłownie tak - tyle zapamiętałam). w piekarni było STRASZNIE brudno i strasznie ciemno (kiedyś - w rzeczywistości - było tam brudno, nigdy ciemno; może we śnie była noc, nie wiem). ci ludzie byli zbyt blisko mnie, a to, że od mojej "współpracy" z nimi zależy TAK WIELE (co?) rozstrajało mnie potwornie, denerwowało, złościło - czułam się przytłoczona, przerażona <- nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, nieważne. chyba nie mogłam się stamtąd wydostać - z jakiegoś powodu nie mogliśmy - inaczej uciekłabym z tego miejsca i od tych ludzi... sen był raczej "szary" - ogólnie się bałam. tylko tyle zapamiętałam.
  3. chciałam napisać coś w rodzaju: "o, jak fajnie!" ale tak sobie pomyślałam, że właściwie to nic w tym "fajnego" (we wszystkich schizo-zaburzeniach, czy też w zaburzeniach psychicznych w ogóle), no ale faktem jest, że mamy podobne doświadczenia, podobne historie i nawet się uśmiechnęłam czytając Twój post, to, co napisałaś, bo to tak jakby trochę o mnie - jakbym o sobie czytała. ja w szpitalu byłam trzy razy, choć tylko ten pierwszy pobyt był, no nie wiem, powiedzmy, że - przymusowy; dwa kolejne to już moja decyzja, moja wola (?) ... "zgoda" po prostu (wola-niewola). u mnie było podobnie. przed pojawieniem się pierwszych objawów, albo inaczej - przed "wybuchem psychozy", bo jakieś tam "objawy" to ja chyba miałam dużo wcześniej, nie wiem nawet czy nie "od zawsze", w sensie, że wiem (teraz to widzę, zdaję sobie z tego sprawę - teraz to wiem), że od wczesnego dzieciństwa właściwie myślałam, czułam, postrzegałam świat trochę inaczej ("inaczej" niż inni ludzie, "inaczej" od innych dzieci - rówieśników [z tego też powodu, tak myślę, że między innymi z tego powodu nie miałam koleżanek/kolegów - szczególnie we wczesnym dzieciństwie, w okresie przedszkolnym i w pierwszych latach szkoły podstawowej, zawsze czułam się tak jakby z "innej planety", żyłam w świecie fantazji, byłam jakaś taka... nie wiem nawet jak to określić - dziwnie "odrealniona"]). ale wracając, kończąc niedokończone zdanie niedokończoną myśl właściwie - bo się roznawiasowałam i zgubiłam sens <- to, do czego zmierzałam, co napisać/przekazać chciałam - chodziło mi o życie w nieustającym stresie, nieustannym napięciu, chronicznym przerażeniu (wręcz), w środowisku niezbyt przyjaznym, raczej "nieprzyjaznym" (dom, szkoła) - WROGIM ... w sumie to mnie to męczy, nawet pisząc o tym czuję się tak jakoś dziwnie zmęczona. do dziś mam spore blokady, zahamowania jakieś. zmęczyło mnie samo pisanie/myślenie (o tym), samo wspominanie dzieciństwa (męczą mnie wspomnienia). chciałam jeszcze napisać coś o jakichś tam predyspozycjach, skłonnościach, lub o wpływie człowieka na człowieka (był/jast tu na forum taki temat, w którym ktoś pytał czy można się "zarazić" schizofrenią, gdzie nawet napisałam, że moim zdaniem można, choć jasne przecież że nie dosłownie, z drugiej strony... nieważne, nie o tym) bo mój dziadek miał podobne zaburzenia, ale... nie pozbieram już myśli, zresztą nieważne to. ja urojenia miałam tylko w tym pierwszym "rzucie" - i w sumie ostatnim, przynajmniej tak "czysto psychotycznym" <- bo nie wiem jak to inaczej określić, i nie wiem jak określić to, co teraz, bo teraz to już od dawna nie stan psychotyczny, ale wiem, że też nie do końca to "stan zdrowy" ... więc jakiś to taki "stan międzystanowy" (śmiać się z tego chyba powinnam, bo przecież nie płakać, olać to ). o, to chyba to. tylko, te głosy - u mnie głos <- nie liczba mnoga - to (nie)klasyczne... nie wiem, częste to. ja to z tymi lekami tak różnie i od zawsze - biorę i nie biorę... i w sumie nawet nie tylko o neuroleptykach mowa bo ja sobie przez te wszystkie lata "pomagałam" (ha!) naprawdę różnie i różnymi "wspomagaczami" - w tym też alkoholem, "lekami" (jakby to z "leczeniem" cokolwiek wspólnego miało...), no ale faktem jest, że w różne nałogi, nawet te "lekowe" się pakowałam (tak w ogóle to potrzebuję nałogów - schematu zachowań; nie wiem czy ma to coś wspólnego ze schizotypią, ale faktem jest, że tak mam) <- kiedyś sądziłam, że to uzależnienia, dziś wiem, że nie, bo nigdy nie miałam typowych objawów odstawiennych (przez lata brałam benzo), pomijając te psychiczne/emocjonalne - nałóg więc to, nie uzależnienie. neuroleptyków zawsze się... tak, chyba się BAŁAM, i boję się ich do tej pory. boję się tego, co robią z mózgiem, boję się ich wpływu na mózg... zawsze starałam się jak najkrócej z nimi - ograniczyć to do minimum; ograniczałam więc, leczenie przerywałam jak najszybciej, kiedy tylko mogłam. to, co mój dziadek miał po tych wszystkich prochach - po latach ich przyjmowania... (ja wiem, że to były leki starej generacji, że teraz ryzyko tych wszystkich dyskinez, parkinsonizmu, objawów pozapiramidowych, czy jak to się tam zwie, jest mniejsze - ale tak czy siak się tego boję). zdradzisz jakie to "witaminy" i jak ten mózg odżywić i czym, żeby mi się w ramach wdzięczności uspokoił trochę? to chyba dobrze:) to znaczy, że nauczyłaś się z tym żyć (?) przyzwyczaiłaś się (?) zaakceptowałaś (?) (co właściwie należy zaakceptować - siebie czy "zaburzenie"?). przyznam szczerze, że ja sobie raczej kiepsko radzę i nie jestem szczęśliwa (!!! skąd to słowo w ogóle - do szczęścia to mi daleko) ogólnie *ujowo się czuję.
  4. no właśnie, każdy właściwie myśli inaczej, choć są tam niby jakieś "wytyczne" - normy - tego myślenia. z drugiej strony, gdybym ja miała problem TYLKO z tym "myśleniem" to bym prawdopodobnie w ogóle nie szukała pomocy (w sumie to ja chyba nie szukałam, ale nie o tym), nie trafiłabym do psychiatry w ogóle. w sumie to pod to, co oni nazywają "myśleniem magicznym" na przykład, to można by było podciągnąć tak WIELE przeróżnych myśli, obsesji, zachowań, wierzeń (itp), że prawdopodobnie ponad 90℅ społeczeństwa trafiając do do jakiegoś psychodiagnostyka wyszło by z diagnozą. możesz napisać coś więcej? jakie były to "stany psychotyczne" - tzn. na czym polegały, jakie dokładnie miałaś objawy? bo widzisz, ja też miałam "psychozę" raz jeden jedyny, tylko i wyłącznie RAZ <- chodzi mi o pełne objawy psychotyczne, tzw. "duże" - schizofreniczne - gdzie oczywiste jest (było) dla wszystkich jasne i oczywiste, że coś jest ze mną "nie tak" - do tego by to stwierdzić/zauważyć właściwie psychiatry nie trzeba... trzeba (było) natomiast do tego by coś z tym "stanem" zrobić - jakoś to naprawić - niech będzie, że "naprawiono" (szpital, leki - wiadomo). wtedy właśnie "rozpoznano" u mnie schizofrenię, i tak, z przyzwyczajenia chyba, "rozpoznawano" przez lat następnych ileś, nie zastanawiając się nad tym, że... albo inaczej - nie dostrzegając w ogóle, że to był JEDEN epizod, a ja bez neuroleptyków prawie (wracam do "leków" gdy czuję się źle, gdy czuję/wiem, że powinnam, co też jak sądzę świadczy o tym, że mam "wgląd" <- zachowany krytycyzm = brak schizofrenii) od lat. no więc tak się "leczyłam" i (nie)leczyłam, zmieniając tych swoich "lekarzóf", szukając, być może nawet nie do końca świadomie/nie celowo, ale SZUKAJĄC kogoś, kto przyzna, że inni niekoniecznie mają/mieli rację, że mogli się mylić. no i znalazłam - dwa/trzy(?) lata temu (właściwie to do niej - to była kobieta - też już nie chodzę; ja w ogóle często - i szybko - uciekam od tych wszystkich psycho-lekarzy, psychiatrów, psychoterapeutów, jakoś im nie wierzę i nie bardzo ich "lubię"). w tej chwili - tzn. "w tej chwili" (w sensie teraz - gdy to piszę) akurat nie - tak w ogóle od ładnych kilku(nastu?) już lat, nie mam (prawie) żadnych objawów psychotycznych, pomijając ten chaos w głowie, natłok myśli, głos... tylko, że ja nie jestem też pewna czy to jest PSYCHOTYCZNE - po prostu nie wiem CO to jest i jaka jest (jeśli w ogóle jest) tego przyczyna. spoko, mi się literówki nawet na papierze zdarzają, nie wspominając już o błędach nieliterówkowych...
  5. ja też tak "po prostu" - i szczerze mówiąc (pisząc szczerze) nawet nie w tym konkretnie problem widzę. sposób/styl - jak to nazwać (?) - myślenia mi nie przeszkadza: myślę co myślę, wierzę w to, co myślę, i nawet jeśli inni (większość - ogół) myślą inaczej, postrzegają świat inaczej, wierzą w co innego (lub nie wierzą w nic/wcale) to przecież nie znaczy, że to oni (inni) mają rację, że to ja się mylę. (istnieje w ogóle coś takiego jak prawda uniwersalna? z tego co mi wiadomo każdy ma swoją) przeszkadza mi coś innego - to, co we mnie, z czym sobie nie radzę właściwie, a co niby jest objawem tego "zaburzenia" czy tam (niby)choroby, czy (jeszcze lepiej) osobowości (moje zaburzenie-nie.choroba-osobowość jakąś nazwę ma! jakże osobliwa ta moja osobowość, jakże osobliwa ja;) - bo ja miewam coś w rodzaju rozkojarzenia, a spowodowane to natłokiem myśli właśnie, "atakiem" myśli właściwie, tak jakby niekoniecznie "moich", choć one we mnie, huczą mi wręcz w głowie, czasami też głosem wyraźnym nie.moim(?) przez co <- jak sądzę "przez to" właśnie (i głównie) miałam podejrzenie schizofrenii (tzn. nie ja "miałam" a psycho-lekarze mnie leczący/prowadzący - diagnozujący) dopiero kilka lat temu udało mi się "uzyskać" diagnozę schizotypii (trochę dziwnie się czuję pisząc "udało mi się uzyskać" <- jakby to zysk jakiś i jakbym się o to starała... a jednak. bo, pomimo, że nie do końca widzę u siebie schizotypię, to już na pewno nie widzę schizofrenii).
  6. się nie równają. to, że czujesz się "słabo intelektualnie" niekoniecznie musi wiązać się z zaburzeniami osobowości, choć, z drugiej strony, ja też się raczej słabo intelektualnie czuję. coraz słabiej właściwie. jakby to jakieś postępująco otępiające było. mam zdiagnozowaną osobowość schizotypową, w którą nie do końca wierzę (to tylko etykieta - jedna z wielu), co nie zmienia faktu, że problem(y) jak najbardziej MAM, że sobie zdaję sprawę z ich (nie)ISTNIENA, że sobie z nimi nie radzę, że sobie ze sobą nie radzę, że nie czuję się (i nie funkcjonuję) dobrze, że mnie to (q***) BOLI, że jest mi po prostu ŹLE. ale pomijając (lub nie), to, co we mnie, to, co w mojej głowie, niezaprzeczalnie wpływa na... no właśnie, na pismo nawet, w formie czegoś w rodzaju rozkojarzenia na przykład, zakłóca myśl, przerywa ciąg myślowy, nie pozwala się skupić na... (itp). zdarza się więc, że mówię/piszę w sposób mało logiczny, mało zrozumiale, co też może być odbierane jako przejaw upośledzenia intelektualnego (wręcz). poza tym ostatnio zauważyłam, tak sobie samą siebie czytając zauważyłam, że pisząc pod wpływem tego robię sporo błędów przeróżnych - ortografia, literówki - pomijając te zamierzone, są też i takie na pewno nie celowe, a napisane nieświadomie, w tym naprawdę poważne, DUŻE, na poziomie dzieciaka z pierwszej klasy podstawówki (aż wstyd) [nigdy - od dłuższego czasu "nigdy" - ich nie poprawiam, nawet tych w necie, choć się ich wstydzę, nie poprawiam, nie zmieniam, nie chcę się przejmować takimi bzdurami, ponieważ mam skłonności do obsesji - nie obsesjuję się]. moja ostatnia psychoterapia (przerwana kilka tygodni temu) polegała na siedzeniu i (za przeproszeniem) pie***leniu (jak też wszystkie inne - te, na które uczęszczałam) o problemach, o dzieciństwie, o rodzicach/rodzinie, o wszystkim tym co złe (nas w życiu spotkało i jeszcze spotkać może), w wielkim skrócie - o CIERPIENIU. wybrałam, wybierałam, chociaż nie, to nie to - nie wybierałam, bo nie ja to, a los/przypadek - po prostu trafiałam na nieodpowiednie (dla mnie) rodzaje/nurty (psycho)terapii, nieodpowiednich (psycho)terapeutów być może. ja chodziłam do psychiatry-psychoterapeuty więc oprócz grzebania w korzeniach (a drzewo do wycięcia, lub "obejścia" właściwie. ZOSTAWIĆ to. ŻYĆ), masochistycznego (i sado może i też) rozdrapywania ran, biorę (?) też leki. (ja też w skuteczność terapii nie wierzę) również i też.
  7. ja też chyba straciłam, już dawno właściwie, nie czuję już potrzeby kontaktu, nie szukam, się nie staram, czasami się zmuszam, zakładając maskę, odgrywając jakąś tam rolę, nawet te "role" już mało twórcze, bardziej wyuczone (jestem taka, jaką mnie ktoś tam od zawsze widział, taka jaką mnie widzieć chce [to nie kłamstwo - to gra, naturalna dla każdego człowieka właściwie, tyle, że mnie już nie cieszy, nie bawi, nie interesuje]). uciekam od ludzi, od kontaktów, relacji (jakichkolwiek - wszstkich), zawsze uciekałam, tyle że kiedyś marzyłam o tym, przed czym uciekałam, w tej chwili, od kilku lat już (prawie*) nie. *a jednak prawie - ratuje mnie to "prawie" (chyba). do tego, w czym/gdzie (teraz) ja. raczej tak. człowiek jest zwierzęciem stadnym, prędzej czy później, odezwie się potrzeba, nie zawsze to nawet uświadomione, nie zawsze słyszalne, ale zawsze destrukcyjne, jeśli niezaspokojone. poza tym im dłużej trwać będziesz w tym, co teraz - izolacji, odosobnieniu - tym bardziej się to (dla Ciebie) czymś naturalnym stanie. człowiek przyzwyczaja się do funkcjonowania w sposób określony, dość schematyczny (po pewnym czasie to już nie wybór a część Twojego ja).
  8. od jakiegoś czasu natręctwo nr. 1 - MYŚL. boję się własnych myśli, boję się, że mnie pochłoną, że nigdy już nie przestanę myśleć o ... (gdzieś już o tym pisałam, używając tych samych słów), myślę więc o tym nieustannie (z krótkimi przerwami, nie bardzo wiadomo od czego to zależne, i czy "zależne" od czegokolwiek w ogóle), bojąc się ich (myśli), się kontrolując, ograniczając formę wyrazu - ekspresję jako taką (słowną, pisemną, nie wiem czy mimiczną - możliwe, że tego nie jestem w stanie kontrolować), obsesyjnie więc myślę o niemyśleniu (dawno już tak GŁUPICH obsesji nie miałam).
  9. ...i byś się zwinął, czy jednak nie? tak w ogóle to chyba najlepiej by było gdyby mężczyźni chodzili do terapeutów, kobiety natomiast do terapeutek, wtedy masz z głowy te wszystkie przeniesienia, fascynacje, urojenia... ja się zafiksowałam trochę, ostatnio, tak troszeczkę, ale jednak, na swoim (psych), na jego myślach - na tym, co może o mnie wiedzieć, co może - i przez to, co wie - o mnie myśleć, no a przez to, że czytam wręcz w oczach (nie w myślach a w oczach - czytam myśli w oczach;) nie potrafię nawiązać kontaktu wzrokowego, nawet przez chwilę nie mogę widzieć jego oczu bo boję się, że wyczytam w nich to, co i tak właściwie wiem <- nie o nim to, a o sobie. nigdy w życiu mi nie zależało na opinii psychiatry/psychoterapeuty, wkręcałam sobie już przeróżne rzeczy, ale tego jeszcze nie... aż się sama przed sobą wstydzę, naprawdę mi wstyd.
  10. ja się mogę dziś podczepić trochę pod to wskrzeszenie, choć nie bardzo wiem o czym temat, tak czy siak mogę...
  11. z tymi (psycho)terapeutami to też różnie bywa. oni czasami, niektórzy z nich, zostają psycho-logami/terapeutami, bo sami nie do końca stabilni, z problemami własnymi, nie mniejszymi od tych, które próbują innym "psychoterapiować". a tak w ogóle to mnie to trochę zastanawia, tak sobie myślę tylko, czy im się nigdy nie zdarza to, co stosunkowo często zdarza się "pacjentom" - coś w rodzaju przeniesienia na przykład, lub jakiejś fascynacji, czy chociażby zauroczenia kimś mniej lub bardziej "zaburzonym" (to przecież tylko ludzie).
  12. fifikse

    Witam!

    od stycznia (tego roku, jak rozumiem) to raczej niezbyt długo... gdybym ja się ze swoimi problemami zmagała kilka miesięcy, to bym prawdopodobnie w ogóle w owych "problemach" problemu nie widziała;) no ale życzę powodzenia w tym Twoim zmaganiu i wygranej walki (z nerwicą) życzę.
  13. jak kiedyś, dawno dawno temu, spotkałam swojego (w tej chwili już nie mojego) psychiatrę tam "gdzieś" to udając, że nie widzę, nie poznaję, że w ogóle mnie nie ma, nie było, i TO NIE JA, zwiałam.
  14. N.I.C. a jak sobie pomyślę jaka mnie RADOŚĆ czeka już jutro/pojutrze być może, jak mi się na chatę, na GŁOWĘ rodzina cała zwali to się tak raduję że ho ho... normalnie przestać o tym myśleć z radości nie mogę, w ogóle trudno mi całą tą radość znieść. idę spać.
  15. ja chyba mam, chociaż nigdy pewna nie jestem co jest objawem nerwicy a co rzeczywistych zaburzeń (np. rytmu serca), które przecież mogę(?) możesz(?) możemy(?) mieć, bo niby dlaczego nie? tym bardziej, że ci (my/wy) wszyscy "zaburzeni" - ci z "problemami" psychicznymi, emocjonalnymi, różnymi innymi zwykle szkodzą sobie bezustannie myśląc, się obawiając, zamartwiając, katując - czasami też i czysto fizycznie, na wszelkie sposoby, różnie/przeróżnie. ja się TRUJĘ od lat.
  16. fifikse

    Spamowa wyspa

    właściwie to nie wiem o czym Wy tutaj rozmawiacie/piszecie. no i nie znam Was. jakoś mi tak ... smutno, nudno, sama nie wiem - ŹLE w ogóle. mogę pospamować, również i też?
  17. Korba. z innego forum Korbę znałam ale wiem, że tutaj głównie (i przede wszystkim) pisała. moderatorem tu chyba kiedyś była, o ile dobrze kojarzę/pamiętam i od dłuższego już czasu nie pisze nic, nigdzie (chyba). wydaje mi się, że ją (Korbę) jakoś tam na swój sposób lubiłam. ciekawe co u niej i z nią... tak sobie przypomniałam, pomyślałam. ciekawe.
  18. czasami chciałabym tiak siobie pojęcieć, ale nie wiem jak - mam jakąś blokadę, coś mnie powstrzymuje, nie pozwala mi się tak użalać nad sobą okropnie, bo jest w tym coś brzydkiego(?) odpychającego(?) od tych jęczących wszystkich innych niejęczących. boli mnie głowa po nocy nieprzespanej, po świadomym/celowym zatruciu, po utracie kontroli, no i czuję się winna. niech będzie, że to JĘK.
  19. nic właściwie... ...chociaż... trochę się cieszę, tzn. sprawia mi radość to, że udało mi się (choć dzień się jeszcze nie skończył więc nie wiadomo czy się "udało" - do tej chwili, niech będzie, że się UDAŁO) powstrzymać przed tym, czego robić nie chcę/nie powinnam/nie mogę (ależ mogę, skoro często robię, możliwe więc, że również chcę. jak najbardziej NIE POWINNAM - jedyny i niezaprzeczalny fakt), zastępując "to" innym "tym" czego też właściwie robić dzisiaj nie chciałam(?) - nie miałam. cieszy mnie to i wq*wia jednocześnie. nie wiem sama...
  20. no nie wiem, nie jestem obiektywna (jak wszyscy, zresztą, nieważne) każdy widzi to, co widzieć chce możesz mi wierzyć, że do zaakceptowania, przez rozwijającą się postępującą psychiatrię, tego typu teorii jeszcze długa, daleka, trudna i w ogóle niemożliwa do przebycia droga.
  21. tak naprawdę to jest to tak samo możliwe/prawdopodobne (lub nie) jak teoria "psychiatryczna" "naukowa" (czyli?) czy wszystkie inne teorie razem wzięte. bo co oni, ci wszelkiej maści "naukofcy" tak w ogóle WIEDZĄ - w sensie czystej PEWNOŚCI - udowodniono cokolwiek, wykluczając inne możliwości? wszystko to tylko HIPOtezy i nic ponad hipo. to mało, jeśli cokolwiek w ogóle.
  22. Psychotycy kończą w szpitalach, o ile im się poszczęści. niekoniecznie i nie wszyscy z tego co mi wiadomo są "chorzy" <- BOŻE! przepraszam za to wszystkich tych tak.zwanych, określonych/zdiagnozowanych, tych "psychotycznych" - którzy NIGDY w szpitalu nie byli i zapewne nie trafią tam, na szczęście. bo nie wiem skąd to "szczęście" i z czym ono by wiązać się miało, toto "o ile im się poszczęści" - w czym Ty to szczęście widzisz i gdzie lub w których szpitalach ono? zabawa to być może dla wszystkich psycho-pacjentów - coś jak w dzieciństwie, w chowanego: POSZUKAJ SZCZĘŚCIA! w izolatce być może w kaftanie, w tableteczkach strzykaweczkach ... no no.
  23. coś mi powiedziało, że błąd, no i błąd. to nie o fluo a paro(ksetynie) było. po Bioxetinie jakieś drżenia, drgawki, niekontrolowane/mimowolne ruchy nóg, ból głowy jakiego nie doświadczyłam nigdy przed i nigdy po. tyle tylko, bo po dniach kilku to raczej aż nad.to co można lub chciałoby się znosić, choć ogólnie pozytywne to bardziej od paroksetyny, w ogóle pozytywne z kilku powodów raczej w minimalnym stopniu powiązanych z tym o czym teraz, lub wcale, w ogóle nie.
  24. pompea, ja przyjmowałam zestaw o który pytasz tyle, że odwrotnie - mniejsza dawka kwetiapiny (wprawdzie nie Ketrel a Kwetaplex 50mg) a większa sulpirydu (400mg), więc nie wiem czy ta informacja Ci w czymś pomoże... lepiej zapytaj psychiatry.
×