Skocz do zawartości
Nerwica.com

aardvark3

Użytkownik
  • Postów

    726
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez aardvark3

  1. aardvark3

    Jutro Wigilia!!! :D

    K*rwa, dlaczego ludzie nie potrafia choc tego jednego dnia w roku uszanowac i zachowywac sie? Niktita, moze uda Ci sie wybyc gdzies w spokojne miejsce, a moze mame tez wyciagniesz? Ojciec niech sobie chla i stawia sie do obrazow na scianie. Moze macie jakichs dobrych przyjacio, bliskichl (ale czesto glupio tak komus na leb sie zwalic i opowiadac dlaczego...). A moze stac Was na niedrogi motel, w spokoju, byle jak najdalej od pijanego? Przykro mi bardzo, ze tyle osob w ten szczegolny dzien bedzie cierpiec, bedzie sie obawiac, oczekiwac czegos zlego - gdy Wigilia to symbol pokoju, pojednania i bezpieczenstwa.
  2. aardvark3

    Nadopiekunczosc

    No tak... Wierzysz w siebie? Wierzysz, ze potrafisz cos zrobic dobrze od poczatku do konca SAM? Ale tak na serio, w glebi duszy a nie samym gadaniem. Niestety, tego typu rodzice doprowadzaja do tego, ze dorosle dziecko jest niesamodzielne. Masz z pewnoscia tutaj powazne braki i nawet jesli wkurzysz sie na tyle, by sie wyprowadzic - to szybko wrocisz do rodzinnego domu. Bo bedzie Ci bardzo trudno samemu borykac sie z zyciem i rzeczywistoscia. Do tej pory to nadopiekunczy rodzice wiele za Ciebie robili (pewnie nie raz slyszales: daj, ja to zrobie bo ty sie grzebiesz, bo ty nie umiesz, bo zle zrobisz, zepsujesz itp) i nie miales okazji przekonac sie sam jak to jest. I teraz wyplynac na szeroka wode sie nie da. Trzeba malymi kroczkami - te studia zaoczne to bylby taki wlasnie krok. Postaraj sie, zeby rodzice zaczeli Ciebie sluchac - tzn tego co masz do powiedzenia a nie tego, co chca uslyszec. Zeby zaczeli Cie szanowac jako czlowieka. Nie jestes ich wlasnoscia, zabawka - jestes ich dzieckiem, czlowiekiem, ktorego wypuszczaja w swiat a ich zadaniem jest jak najlepiej przygotowac go do samodzielnego zycia. I tutaj Twoi rodzice sie, niestety, nie popisali. A Ty popracuj nad soba. Nad swoim lekiem przed samodzielnoscia bo daje glowe ze go odczuwasz. Przygotuj sie do zycia jesli rodzice tego nie zrobili dla Ciebie.
  3. Niedawno zmarl Colin Wilson i przypomnial mi sie jego "Outsider". Warto by bylo ponownie przeczytac... -- 21 gru 2013, 10:46 -- Czytal ktos Nienackiego? "Raz w roku w Skirolawkach", "Wielki Las", "Uwodziciel"? "Dagome Iudex"? Tak, to ten sam od "Pana Samochodzika" - ale w zupelnie innym gatunku. I doskonale mu to wychodzi. Jestem jego wielka milosniczka. Szkoda, ze byl i nadal jest niedoceniony. -- 21 gru 2013, 10:51 -- A, gdyby ktos chcial Nienackiego (z wyjatkiem Uwodziciela, tego niestety nie udalo mi sie nigdzie odnalezc, mialam kiedys ksiazke "analogowa" pozyczylam komus i... nie wrocila) to prosze na PW. Jeszcze jednym, malo znanym autorem zarzuce (niestety, nie moge nigdzie znalezc jego ksiazek) - Jozef Morton. Chetnie przeczytalabym ponownie "Calopalenie". "Appassionate" i "Spowiedz"
  4. aardvark3

    Nadopiekunczosc

    Jakbys o moim dziecinstwie/wczesnej mlodosci pisal! Mialam dokladnie tak samo wiec rozumiem Twoje rozterki. Z tym ze w tamtych czasach nie bylo "smyczy" w postaci komorek a tylko nieliczne rodziny mialy telefon (koniec lat 70-tych). I te slowa: jak bedziesz na swoim to bedziesz mogla robic co ci sie podoba - byly pustoslowiem bo rodzice nie chca dopuscic do usamodzielnienia wiec nie jestes w stanie "byc na swoim". Pracowalam i musialam oddawac cala wyplate matce - z paskiem! I ona sprawdzala czy sie zgadza! I tez jak wrocilam pozniej czy w podobnej sytuacji niesubordynacji (albo jak odkryla ze zarabiam wiecej niz na "pasku" i ukrywam to przed nimi) - histeria, umieranie, oskarzanie mnie ze ich chce wykonczyc, ze moje postepowanie spowoduje ze poumieraja, wymyslanie basni z mchu i paproci ze zawal serca jaki przezyla matka to byla moja wina, ze ojciec jak sie dowiedzial cos tam (co mnie dotyczylo) to sie przewrocil na schodach itp. Szantaz emocjonalny i wywolywanie poczucia winy. Stare, dobre i sprawdzone metody... Jak ja to widze: najlepszym wyjsciem jest wyprowadzic sie, znalezc prace - odciac sie od nich. To sa dorosli ludzie i nic im nie bedzie. Beda histeryzowac, ze wpedzasz ich tym do grobu ale spokojnie - jesli cokolwiek ich wpedzi do grobu to na pewno nie Ty. Sprobuj uwolnic sie choc troche od poczucia winy i odpowiedzialnosci, jakie indukuja w Tobie toksyczni rodzice. Nie daj sie wiecej wplatac w te chora gre, ktora zabiera Ci autonomie. Masz prawo do doroslego zycia a rodzice maja psi obowiazek pozwolic Ci na wylot z gniazda bo taka jest naturalna kolej rzeczy! To moze bolec i boli kazdego rodzica ale powinien zrozumiec, ze dziecko dorasta i potrzebuje wlasnego swiata, wlasnego zycia - a rodzic nie ma prawa go jemu zabierac. Tak wiec nie martw sie o rodzicow bo nic im nie bedzie. Wyprowadz sie dopoki czujesz, ze sie dusisz - bo moze byc za pozno i pogodzisz sie z ta sytuacja, stracisz tozsamosc. Nie buntuje Cie przeciwko rodzicom ale przeciwko ich postawie wobec Ciebie. Pewnie aa to ludzie w moim wieku a Ty w wieku moich dzieci. Dwoje z nich jest juz samodzielnych, nigdy nie uzywalam nacisku, kontroli. Corka mieszka sama odkad zaczela studia (jest juz po doktoracie), radzi sobie doskonale. Mlodszy syn wlasnie sie usamodzielnia, pracuje, pomagam mu czasem finansowo bo wciaz jest na studiach - od stycznia bedzie wynajmowal pokoj w akademiku. Jest mi przykro ze juz wyfruwa z gniazda i mam czasami poczucie osamotnienia ale rozumiem tez ze to sa moje emocje, integralnie zwiazane z uczuciami matki do dziecka i nie mam prawa narzucac mu cokolwiek. A tym bardziej szantazowac go emocjonalnie ze jak sie wyprowadzi to ja dostane zawalu czy wylewu czy raka. Ma prawo do samodzielnosci, ma prawo do popelniania swoich bledow i do uczenia sie na nich. Moze powinnam jako samotna matka opiekujaca sie najstarszym dzieckiem autystycznym, wymagajacym opieki 24/7 - wymagac od pozostalych dzieci pomocy i obecnosci, a nawet wsparcia finansowego? Oczywiscie to sarkazm bo nie umialabym tego zrobic, chyba ze wpadlabym jakims zrzadzeniem losu w totalna nedze i stracula dach nad glowa - to pewnie bym i poprosila o jakas pomoc. Ale jak na razie nie zanosi sie na to :) To ze jestem sama to nie wina ani sprawa moich dzieci tylko moja decyzja, ktora podjelam swiadomie. Nie moge wiec dzieci tym obarczac. Jesli same z wlasnej woli nie dadza mi wsparcia gdy go bede potrzebowac to znak, ze popelnilam jakies bledy wychowawcze, ze nie umialam nauczyc ich empatii, wspolnoty, wiezi. Tak tez moze sie zdarzyc. Widzisz, ja ucieklam w malzenstwo, dostalam swoje mieszkanie i wydawalo mi sie, ze odcielam sie od nadmiernie kontrolujacych rodzicow. W rzeczywistosci wygladalo to tak, ze oni nie umieli sie z tym pogodzic... Gdzies na forum opisalam w skrocie wiec powtarzac sie nie bede. Wazna rzecz - oni nie sa tacy dla Ciebie tylko dla siebie. Oni sie boja ze jak zaczniesz wlasne zycie, z dala od nich to straca jego sens. A to juz ich problem, ze nie umieli znalezc tego sensu zycia sami dla siebie. Spojrz na to z takiej wlasnie strony. Za nic nie jestes odpowiedzialny. Oni, jako rodzice, dorosli - sa odpowiedzialni za uniemozliwianie Ci usamodzielnienia sie. Oni sie boja: co z nami bedzie gdy syn odejdzie z domu? Nie: co z nim bedzie (choc to moze z zewnatrz tak wygladac - nadmierna troska o Ciebie, nadopiekuncza bo milosc rodzicielska itp - nic bardziej blednego!). Co bedzie z nami. Czysty egoizm. Jesli kochasz prawdziwie - pozwalasz na bycie soba. Ba - nawet cieszysz sie, ze kochana osoba sie rozwija. O, skoncze bo mi sie znow zrobi elaborat
  5. Nigdy, przenigdy nie pozwolilabym sobie na upominanie sie o cokolwiek - to jak zebranie o uwage. Samoupokarzanie sie, zeby jakis ochlap dostac. Wierze w wolna wole i w to, ze pewne gesty powinny przychodzic naturalnie. Jesli ich nie ma - to nie ma. I juz. Tak wyszlo. A ze przykro? Smutek to tez emocja. Nie samym szczesciem, radoscia i satysfakcja czlowiek zyje Moze kiedys... Moze nigdy. Moze los mnie jeszcze zaskoczy - a moze nie.
  6. aardvark3

    Strefa AutoManiaka

    Nie trzymali, tylko wysoki wspolczynnik pe cha - wyprzedzalam drogowke w cywilnym samochodzie Drugi raz przyslali zdjecie. Po 3 latach wygasa wiec chce miec czyste konto jak sie nastawie na cos konkretnego. I - oczywiscie - kase uskladac na zakup. Mam tylko -4 (u nas mozna miec 12 pkt) ale za 6+ punktow traci sie znizke na ubezpieczenie, a ja mam 100 % i bez tego bo syn jest na mojej polisie. I to mnie blokuje. A jak maly samochod to czlowieka nie kusi zeby przycisnac -- 16 gru 2013, 14:42 -- hahaha ja mam nawigacje z Nokii N8 i nie narzekam
  7. a takie sobie chill-out'y http://www.youtube.com/watch?v=F-4wUfZD6oc
  8. aardvark3

    Strefa AutoManiaka

    O KM na jakies dwa lata moge zapomniec, dopoki mi sie punkty nie wykasuja
  9. aardvark3

    Strefa AutoManiaka

    taki mam tylko brudniejszy 1.3 benzyniak na autostradzie lekko wyciagnie 170 - 175 bez pilowania. Ale to nie jest wyczynowy samochod, spory komfort jazdy, maly bagaznik. Jedyna wada (w moim modelu, imp, japonski, auto) - hamulec reczny to hamulec nozny. Niewygodnie jak trzeba uzyc pod gorke (drift moge sobie miedzy bajki wlozyc). Ale driftowalo sie na innym sprzecie, teraz mniejszy litraz i auto z koniecznosci. Moze wkrotce sie to zmieni a moze nie. -- 15 gru 2013, 22:53 -- zas marzy mi sie: albo powrot do tego albo, skromniej, to lub to albo to, tylko serwis dosc kosztowny
  10. Cos z ciezszego kalibru - John Bradshaw. Czytany w odstepach czasu bo nie da sie na raz.
  11. "Obwiniac" to chyba za wielkie i zdecydowanie nieadekwatne okreslenie. Bo nie o to chodzi, zeby znalezc winnego i od tej pory zyli dlugo i szczesliwie - ale o uwolnienie sie od traum z przeszlosci. Nasi rodzice byli wypelnieni lekiem i nie mieli tej samoswiadomosci, co my. Sami bedac wychowywani w dysfunkcji mysleli, ze wlasnie tak nalezy postepowac bowiem nie znali innej drogi. Nie jest to usprawiedliwienie ale proba zrozumienia. Choroba psychiczna rodzica tez nie jest przez niego zawiniona. My tutaj opowiadamy z emocjami, to moze wygladac jak oskarzenie. A to ma byc rozliczenie. Nazwanie po imieniu tego, co sie z nami stalo. Wyartykulowanie, zwerbalizowanie: dziala mi sie krzywda; cierpialem/am; negowano moje potrzeby; nie szanowano mnie jako czlowieka; nie sluchano co mam do powiedzenia; nikt nie stanal w mojej obronie... Analiza - jaki ma to wplyw na nasze zycie tu i teraz? Odpowiedzialnosc za jakosc zycia spoczywa na nas, otrzymalismy bardzo trudny bagaz przeszlosci ale od nas zalezy, co z nim zrobimy. Powtorze sie: nasza przeszlosc nas tlumaczy ale nie USPRAWIEDLIWIA. Dokladnie tak podchodze do swojej przeszlosci. I jesli pisze: to czy owo mialo miejsce to na zasadzie informacji, lepszego wgladu, zrozumienia (nie neguje absolutnie emocji, jakie odczuwam wracajac do tamtych epizodow bo one sa, tylko nie tak mocne jak kiedys) - i nie ma tam nigdzie stwierdzenia ze obwiniam. Tzn ja tak nie czuje. Jesli nawet uzyje takiego zwrotu to z rozpedu jako figury stylistycznej bo daje slowo ze tak nie czuje! Mnie sie nie udalo w odpowiednim czasie wyrwac spod wplywu toksycznego domu rodzinnego. Mialam zaszczepiony lek, ze sama sobie nie poradze, ze zgine, ze sama nic nie znacze. I mimo niewatpliwych osiagniec jakich bylam wylaczna autorka - wciaz w to wierzylam. I pakowalam sie w toksyczne zwiazki. Wierzylam tez, ze na wszystko trzeba sobie zasluzyc i zapracowac, wiec jesli partner jest "trudny" i nie dostrzega moich potrzeb (jakich potrzeb, jakich potrzeb - to egoizm, jak mozna wymagac od kogos zeby dostrzegal potrzeby - kolejna perelka) to musze sie jeszcze bardziej wysilic, bron Boze nie wymagac czegokolwiek bo jesli zasluguje to dostane. A mam sie cieszyc z tego, co otrzymuje i nie patrzec darowanemu koniowi w zeby. Jesli ktores z Was czuje, ze powinno odbic od toksycznej rodziny - niech sprobuje. Nikt jeszcze od tego nie zginal a czlowiek jest tak skonstruowany, ze wiele potrzeba by go zniszczyc. A na pewno nie stanie sie tak gdy zacznie zycie na wlasny rachunek. Bedzie na poczatek ciezko ale z czasem coraz lepiej. Samodzielnosc i samostanowienie to najlepszy prezent, jaki mozemy sobie ofiarowac.
  12. Juz co nieco wylapuje w takich luznych kontaktach. U siebie i u kogos. Plci obojga. Obserwuje swoja reakcje na dana osobe - nie to, co pokazuje na zewnatrz ale to, co czuje w srodku. Postep jest i to bardzo znaczny. Poza tym u nas teraz ciezko z terapia "na kase chorych". Nie zaliczam sie do ciezkich przypadkow takich jak np depresja czy zagrozenie samobojstwem, chce sobie po prostu poprawic jakosc zycia - wiec musialabym za terapie placic ciezkie pieniadze a na to mnie po prostu nie stac. Mnostwo zycia przede mna, powiadasz? A to sie jeszcze okaze. A nawet jesli poczuje sie na tyle "na pozycji" by kogos szukac to moja sytuacja rodzinna (opieka nad doroslym, niepelnosprawnym dzieckiem) spowoduje ze raczej nikt sie nie zalapie. Kto w wieku przedemerytalnym (lub juz emerytalnym) kiedy wlasne dzieci odchowane, na swoim - bedzie sobie bral a kark cudze, dorosle i wymagajace opieki? Na pewno sa ludzie, ktorych by to nie odstraszylo a nawet dodalo zyciu sens - ale ilez takich osob jest na swiecie? Jesli juz to garstka. A ja jestem realistka. Lubie pomarzyc ale marzenia sa u mnie oddzielone bardzo gruba kreska od rzeczywistosci, mimo iz mam pysk niezle otrzaskany przez zycie. -- 14 gru 2013, 14:13 -- Powiedz alkoholikowi: nie pomoge ci, sam zaczales pic. Podobnie z narkomanem i innymi uzaleznionymi. Choremu na jakas chorobe mogaca byc skutkiem np uprawiania sportow ekstremalnych: po co to robiles, wiedziales jakie moga byc konsekwencje, teraz cierp. Dlatego Twoje wypowiedzi sa, moim zdaniem, toksyczne. Nic nie wnosza, nie wspieraja, nie sa tez obojetne. Podkreslaja Twoja wyzszosc i pogarde dla ludzkich slabosci. Bo to juz druga taka wypoiedz w podobnym tonie i to samo mnie w niej uderza, xchoc jest element osobisty bo to dotyczy mojej wypowiedzi. Nie MNIE. Mojej WYPOWIEDZI. Mozesz czuc sie zbulwersowana tym co napisalam - ale forma tez obowiazuje. Mozna komus powiedziec "spierd*laj" tak, zeby sie cieszyl na nadchodzaca podroz. Po pierwsze: nie szkodzic. A taka wypowiedz zaszkodzic moze - mniej doswiadczonym, zdesperowanym, zagubionym. Jak ofiary przemocy domowej ktore wlasnie odkryly ze to nie kjest "trudny zwiazek, docieranie sie" ale przemoc, jeszcze nie wiedza czy to ich wina, czy zasluzyly sobie na to bo cos tam zrobily albo nie zrobily, bo on taki jest, bo widzialy galy co braly. Czesto gdyby widzialy wlasciwie (bez okularow, zaslony dymnej, wlasnych dysfunkcji) to by nie braly. Mnie terapia szokowa juz nie zaszokuje bo ja to wszystko wiem, nie twierdze ze mnie nie boli i ze odczuwam dume. Ale obiecalam sobie, zadnych toksyn moim nowym zyciu. Mozna powiedziec prawde, mozna okreslic ze cos sie nie podoba, cos powinnam zmienic, cos jest krzywdzace dla innych (feedback z zewnatrz jest bardzo wazny, daje nam wlasciwy punkt odniesienia) - ale przyjmijmy zasade KONSTRUKTYWNEJ KRYTYKI, a nie modnego ostatnio (jak DDD) hejtu.
  13. @zima - opisuje w/w w czasie przeszlym. Dziele sie doswiadczeniami. Juz mam to za soba. Od tego piwka minelo ponad 10 lat. Wiem, ze to byla chora sytuacja ale we lbie mialam zle pojeta potrzebe spokoju, nie chcialam zeby jakis konflikt sie nagle wyklul bo nie wiem, jak bym zareagowala. I balam sie konfliktow przede wszystkim. Musze sie mimo wszystko przyjrzec sobie samej czy ja faktycznie nie probuje "szukac winnych". Pewnie tak. I trzeba sie tym zajac... Wspolczucia nie szukam. Jesli czegokolwiek "szukam" to wylacznie wysluchania (przeczytania tego, co pisze). Pozwole sobie jednak powtorzyc, co juz kiedys napisalam - uwazam ze to, co przeszlismy i to kim jestesmy nas TLUMACZY ale nie USPRAWIEDLIWIA! Dotyczy to takze mnie. I wszystkich nas bez wyjatku. @candy - nie, nie chodze. Chodzilam ale dupa z tego wyszla, nie umialam sie otworzyc. Poszlam po raz pierwszy w Polsce do terapeutki to odnioslam wrazenie ze ma mnie gdzies i chodzi jej wylacznie o kase (ok 70 zl/godzina), potrafila zakonczyc "sesje" po 15 minutach stwierdzajac ze i tak dzisiaj z tego nic nie bedzie. Zrazilam sie. Potem juz w domu skierowala mnie ta babka od przemocy domowej. Sympatyczna ale swiecka zakonnica wiec sie tez zrazilam jakos, obawialam sie ze zacznie mi wyjezdzac z wiara i takie tam. Kilka spotkan i nic. Pianie o pierdolach, zero konkretow. Sciana. Druga troche lepiej ale jak wyskoczyla z tekstem ze "wszyscy mezczyzni sa tacy" to tez mi przeszlo. Do zwiazku sie nie pcham, sama nad soba pracuje - wiele juz nie osiagne ale kazda mala poprawa cieszy. Brakuje mi kogos bliskiego, brakuje mi takich zwyklych, ludzkich gestow i pomocy fizycznej ale nie ufam sobie co do wyborow. Jestem sama formalnie od 3 lat, fizycznie od 6-7. Nie ciagnie mnie do towarzystwa ani randkowania. Jest tyle rzeczy do zrobienia poza tym i pojscie z kims na kawe to strata czasu. Trzeba sie podmalowac, ubrac a mnie wygodnie w dresie po domu Mam juz 54 lata wiec szanse raczej niewielkie, nad czym zbytnio nie ubolewam. Trzeba ustapic pola mlodszym a nie zajmowac miejsce Acha - i jak sie pakowalam w te zwiazki to nie mialam zielonego pojecia ile jest w tych wyborach mojego udzialu, mojej odpowiedzialnosci. Wierzylam ze bedzie dobrze, ze zrobie co w mojej ocy ale coz - jeden kon wozu nie uciagnie.
  14. ja przeczytalam. Rzeczywiscie strasznie dajesz sie jej manipulowac. Ja tez ucieklam w toksyczny zwiazek ale przynajmniej na tyle daleko ze ja widzialam raz na rok Czas przeszly. Matka nie zyje od 10 lat a ja mieszkam za granica od 95 roku (wyjechalam do pracy, wrocilam na niespelna 2 lata, biznes ktory zalozylam nie powiodl sie wiec zdecydowalam sie wyemigrowac na stale). Jak teraz patrze na swoja przeszlosc - tak, dawalam sie manipulowac bo sie jej balam. To jedno. Drugie - liczylam, ze moze kiedys dostane od niej milosc i bezwarunkowa akceptacje. I ze zacznie mnie szanowac i sluchac. Inna sprawa - mialam poczucie winy ze zostawie ja sama, ze musze byc blisko rodzicow. Z jakiegos obowiazku... Nie wiem. Za to teraz wiem, ze onbi byli dorosli i trzeba bylo odciac sie raz na zawsze, pokazac im gdzie ich miejsce - byla taka mozliwosc gdy sie syn urodzil i nie poprosilam nikogo o pomoc przy opiece nad nim, wzielam dziekanski ale dalam sie zlapac na lep przekonywania mnie ze dobrze bedzie jak wroce na studia po roku a oni pomoga mi przy dziecku... Bylo, przeszlo, moglam, nie moglam... To juz nie ma znaczenia. PS. Przez caly ten czas, opisany w moim dlugim poscie, nie wiedzialam, ze tak naprawde zostalam adoptowana w wieku niemowlecym. Dowiedzialam sie w 2000 roku, gdy potrzebowalam dokumenty do ambasady i po raz pierwszy w zyciu swoj odpis zupelny aktu urodzenia, bo zawsze uzywalam skroconego.
  15. S. King: 1. Duma Key 2. Doctor Sleep 3. 11/22/63 4. Lisey's Story im starszy, tym lepszy. Jak wino
  16. "Druga grupa reguł zbudowana jest przez dziecko, jako reakcja na reguły rodziców i sprowadza się mniej więcej do takich przekonań, jak: „Jeżeli nie będę mówił, nikt nie będzie wiedział, co czuję, i nie zostanę zraniony”, „Jeżeli nie będę pytał, nie będę odrzucony”, „Jeżeli będę radził sobie sam i będę świetny, pozostawią mnie w spokoju”, „Jeżeli będę niewidoczny, nic mi się nie stanie”, „Jeżeli będę uważny, nikt się na mnie nie wścieknie”, „Gdy przestanę czuć, nie odczuję bólu”. Podstawowa zasada brzmi: „Muszę zrobić wszystko, by być tak bezpiecznym jak to tylko możliwe”." Dokladnie tak! -- 02 sty 2014, 11:02 -- mala poprawka osobista: "Jezeli bede sobie radzil sam i bede w tym dobry - nikt nie oskarzy mnie o niekompetencje i nie odbierze tego, co zdobylem"
  17. Co sie stalo to sie nie odstanie, ale wezme sobie do serca Twoje rady na przyszlosc
  18. no cholera! Jakos tak mi sie pisalo, pisalo... Szkoda usuwac. Jak ktos przeczyta - OK. Jak nie przeczyta - tez OK.
  19. U mnie byla kontrola. Nie liczylo sie, ile mam lat - bez wzgledu na wiek bylam "za glupia", nieodpowiedzialna zeby pozostawic mnie w spokoju i pozwolic zyc wlasnym zyciem. Bledy, ktore zdarzalo mi sie popelniac byly tylko dowodem na to, przywolywanym przy byle okazji i bezposrednio wobec mnie, i omawiane publicznie. Szczegolnie gdy chcialam podjac wlasna decyzje to byly wypominki co zrobilam wtedy a co 5 a co 10 lat temu. I dlaczego nie mozna mi ufac i pozwolic na samodzielnosc. Bo narobie klopotu sobie i rodzicom i nie wiadomo jeszcze komu. I ludzie sie dowiedza jaka jestem durna. Pracowalam i studiowalam jednoczesnie, sama wybralam taka opcje by sie usamodzielnic. Nie dzialalo. Musialam oddawac cala wyplate matce, ktora (oprocz mojej glupoty i nieodpowiedzialnosci) tlumaczyla to tym, iz jej matka tez wymagala od swoich dzieci zeby oddawaly jej wszystkie pieniadze. Ba, dlatego wiekszosc jej rodzenstwa poszla do pracy w wieku 16, 17 lat. Bo trzeba bylo mamie pomoc. No ja cierpie dole! Babcia sobie trafic z palcem do dupy nie mogla to wyslugiwala sie wlasnymi dziecmi a ja niby mialam placic za jej niezaradnosc zyciowa? Jak to szlo? Za winy ojcow pokutowac bedziesz? Gdy potrzebowalam pieniadze chocby na jakies sprawy zwiazane z nauka to musialam prosic matke a ona autoryzowala. Dopoki mieszkalam z rodzicami jako panna, nie zareczona ani nie zwiazana formalnie - musialam wszystkie zakupy potwierdzac rachunkiem ze sklepu. Albo metka z cena. Zaczelam dorabiac na bku - tzn wzielam maszynopisanie w pracy po godzinach na akord (platne od strony, a ze pisalam szybko to trzepalo sie kapuche ). Nie wiem jakim cudem ale matka sie dowiedziala... Jak smialam ja tak oszukac podczas gdy oni dla mnie tyle zrobili... Oddawalam wyplate co miesiac, jak dotad ale to byla tylko niewielka czesc tego co zarabialam... Ale to juz bylo poza jej kontrola, wiec to ja najbardziej wqrvialo. Ze sie wymykam spod tej kontroli... Kolejny dowod na to ze nie mozna mi ufac, ze jestem nie dosc ze glupia, pusta, nieodpowiedzialna to na dodatek wredna i knuje za jej plecami. Nic dobrego ze mnie nie bedzie. Skoncze marnie. Nie tak mnie wychowywali, nie szanuje pieniedzy - dostali od panstwa kase za dom, ja nie zobacze nawet grosza bo jestem kretacz i oszust. A to bylo tak: plan rozbudowy osiedla zakladal, ze ulica pojdzie przez nasza posesje i zostaniemy wywlaszczeni pod zabudowe tegoz osiedla. Tak tez sie stalo. I teraz zonk: panstwo (organ wywlaszczajacy) zapewnial, oprocz zaplaty za grunt, dom i ogrod - mieszkanie spoldzielcze. W sytuacji rodzice + ja (osoba niezamezna) - nalezaly nam sie trzy pokoje z kuchnia. Gdybym byla jednak mezatka - nalezaly sie nam osobne lokale (mnie jako malzenstwu rozwojowemu przyslugowalyby dwa pokoje z kuchnia). Chodzilam z chlopakiem ze 2 lata wtedy, znalismy sie dluzej. Uwielbialam wprost jego rodzine bo to byla rodzina z prawdziwego zdarzenia - taka, jaka chyba kazdy z nas chcialby miec. Czulam sie tam jak jedna z nich. Z chlopakiem roznie bylo, jakos szalenczo nie bylam zakochana ale w sumie OK. Moze czasem przeszkadzalo mi, ze mial takie napady zazdrosci ni stad ni zowad. Byly jednak wazniejsze sprawy. I gdybym przed wydaniem nam przydzialu na mieszkanie nie wyszla faktycznie za maz, to pewnie ucieklabym do Austrii i poprosila o azyl polityczny. A stamtad pieron wie gdzie. Bo wspolne mieszkanie z rodzicami i to w bloku, gdzie jest mniejsza powierzchnia i zero intymnosci. Wszystko pod kontrola. Pewnie dostalabym swoj pokoj ale wciaz by mi to wypominali (masz swoj pokoj, czego jeszcze chcesz). W dmu rodzinnym do czasu, gdy juz bylam zareczona - spalam w pokoju z rodzicami. Ustapili mi jednak z tym wolnym pokojem bo chyba im bylo glupio jak nagle tyle osob zaczelo mnie odwiedzac (rodzina, przyjaciele przyszlego meza). Wiem tez, ze nawet gdybym wyemigrowala to gryzloby mnie sumienie ze ich tak zostawilam i czulabym sie jak ostatnia egoistka - a tym bardziej, ze nie moglabym podjac zadnego kontaktu bez narazenia ich ma klopoty (to byly inne czasy, koniec lat 70 poczatek 80, gleboka komuna). I co? Pewnie myslicie, ze jak wyszlam za maz i mialam juz swoja rodzine to odpuscili? Alez skad! Maz byl wrogiem numer jeden, tesciow traktowali z gory (choc tesciowie byli dla mnie jak rodzice, tacy jakich zawsze chcialam miec) a ja oczywiscie dokonalam zlego wyboru ale to moj wybor, nie sluchalam ich to trudno. Przeprowadzili sie w kilka miesiecy po nas - zalatwili mieszkanie w tym samym bloku. Przesiadywali u mnie prawie tak czesto jak u siebie. Matka zaczela marudzic, ze jej tu zle, ze jak w klatce, a ze moglismy utrzymac dom tylko ja nie chcialam (jakbym miala do gadania wiecej, niz Zyd za okupacji na gestapo) - musiala miec winnego, odpowiedzialnego za jej niedole. Kilka razy dziennie slyszalam: moglismy miec dom, ogrod to przez twoja glupote zyjemy w klatkach, ludzie naokolo wszystko wiedza co robimy. Poza tym wypominali doslownie wszystko, co mi dali. Nawet to mieszkanie. Urzadzenie wesela (na spolke z tesciami, ktorzy wzieli pozyczke) i wiele innych rzeczy. Mysmy to kupili itp. Jakby to ze oni kupili znaczylo, ze jest ich a nie moje. Do dzis mam uraz do wypominania. Niestety, u meza te ataki zazdrosci pogarszaly sie. Bywalo ze urzadzal mi scene o nic, bo sobie ubzdural. Bo piec minut pozniej z roboty przyszlam czy na uczelni posiedzialam dluzej. Cos okropnego, odbiera spokoj. Nie mialam z kim o tym pogadac bo przeciez nie pojde do rodzicow, zaraz sie zacznie: widzialy galy co braly, moglas poczekac i nie wychodzic za maz tak wczesnie (mialam 21 lat, nie bylam w ciazy, chcialam tylko to mieszkanie osobne dostac i wyrwac sie spod ich kontroli) i gadanie po calej rodzinie znow. Do rodziny meza nie chcialam mimo ze byli mi bardzo bliscy. Dziecko urodzilo nam sie po prawie 3 latach po slubie. Obydwoje pracowalismy, mielismy pieniadze (tylko nic za nie nie mozna bylo wtedy kupic) mieszkanie. Jak nie napadaly go te zazdrosci to bylo calkiem w porzadku, dogadywalismy sie, jezdzilismy na wycieczki, campingi, chodzilismy na dyski i imprezy. Bylismy kilka razy za granica. Rodzice probowali sie wtracac ale bezskutecznie. Byli okropnie zazdrosni o tesciow bo widzieli, ze mam z nimi lepszy kontakt. A po 4 latach malzenstwa maz nagle zmarl (mial niewykryty problem ktory spowodowal nagly skok cisnienia). I rodzice wrocili do swoich dobrz znanych zwyczajow kontroli. Jakos tak niezauwazalnie wtarabanili sie w moje zycie. Zagarneli mojego syna. Bylo mi to troche na reke bo moglam wrocic na studia. Po pol roku od smierci meza zmarl ojciec. Matka do jej smierci obwiniala o to mnie. Ze gdyby wtedy nie przyszla do mnie rano (przychodzila codziennie) to ojciec by zyl. Przewrocil sie w lazience, dostal udar - lezal przez kilka godzin. Zmarl w szpitalu po tygodniu. Matka wierzyla ze mogl z tego wyjsc tylko lezal tyle godzin na zimnej posadzce to dostal zapalenia pluc (zmarl na niewydolnosc krazeniowa spowodowana posrednio przez zator w mozgu ale ona wiedziala lepiej). Zatruwala mi tym spokoj codziennie. Przebywala u mnie caly czas, tlumaczac to opieka nad wnukiem. Nie powiem - bylo mi z tym wygodnie... Ale jak zaczela mnie posadzac ze grzebie w rzeczach ojca pod jej nieobecnosc (znaczy ze jak ona jest u mnie i pilnuje dziecka a ja mowie, ze ide na wyklady - to ide do jej domu, mam klucz, i grzebie w tych rzeczach, chowam, wyrzucam itp) to przekroczyla granice mojej cierpliwosci. Znalam kogos, zaproponowalam zeby sie do mnie przeprowadzil. To mialo mi gwarantowac po raz kolejny odciecie sie od toksycznego rodzica. Wiedzialam ze ma juz swoje lata i ze moze potrzebowac pomocy z wiekiem, to mnie gryzlo - ale nie moglam tez pozwolic na takie traktowanie. I wpierd*lilam sie z deszczu pod rynne bo zwiazalam sie z bardzo toksycznym czlowiekiem. Ale to wyszlo na dobre dopiero po jakims czasie. Po kilku latach kuzynka zamienila sie mieszkaniami ze swoja corka - z dwoch mniejszych na jedno wieksze. I matka zaczela o tym przebakiwac. Ze w sumie to ona jest czesciej u mnie niz u siebie, ze moglibysmy o tym pomyslec bo dwoje dzieci a tu dwa pokoje tylko... Na poczatku jakos nie bardzo pasowal mi taki scenariusz ale po dokladniejszej analizie stwierdzilam, ze mieszkanie matki to w praktyce pustostan. I faktycznie mozna pokusic sie na wieksze. Kolejna idiotyczna decyzja w moim zyciu. Ktora wszystko cholernie skomplikowala zamiast uproscic. Doszla jedna, bardzo wazna sprawa zupelnie nieoczekiwanie i akurat w momencie tej przeprowadzki, a scislej zaraz po niej... Taka pieprzona ironia losu. Zamieniajacy mogli sie nie zgodzic na warunki, albo jakis papierek mogl byc nie do konca w porzadku, albo... Cos, co uniemozliwiloby te zamiane. Takie rzeczy to tylko w bajkach Albo w filmach, ksiazkach gdzie przedstawia sie jakby alternatywne swiaty bazujace na wyborze jednej z opcji... Jak spojrze na swoja przeszlosc - ja wciaz od tej matki, od jej paranoi, od jej manii kontroli - uciekalam. Wiazac sie z niewlasciwymi ludzmi.
  20. Brainwash byl od poczatku bo jakzeby inaczej? Im wiecej leku w rodzicach, tym bardziej dysfunkcyjna rodzina. To nas tlumaczy ale nie usprawiedliwia. Trzeba nad soba pracowac. Jak cos uwiera - usuwac. Po to jest miedzy innymi to forum.
  21. Wsparcie to podstawa. W takiej sytuacji osoba osaczona jest w stanie uwierzyc toksykowi w to, co on mowi. Bo jest zastraszona. Myslicie, ze ja nie bylam? W pierwszym przypadku: eks mieszkam u mnie. Typowy psychiczny przemocowiec od roku po slubie. Wtedy sie zaczelo. Mieszkal u mnie, potem zamienilismy mieszkanie na wieksze. Wspolnie. Straszyl mnie wiec, ze jak co do czego dojdzie to bede musiala sie dzielic. O odebraniu dzieci tez slyszalam. O naslaniu na mnie rodziny, braci, Ruskow, oblaniu kwasem, polamaniu nog itp. Raz nie pobil mnie tylko dlatego, ze ucieklam na korytarz. Tam to juz by nie kozaczyl bo a nuz ludzie uslysza. Ludzi przekabacal sukcesywnie na swoja strone. Moje przyjaciolki tez. Byly przeciwko mnie bo przeciez on taki fajny, przystojny, wyksztalcony itp (jak sie pozniej okazalo, przespal sie z kazda z nich ale to szczegol, k*wa bylam ja przeciez). Dopiero gdy pobil moja matke - wziela moja strone. Zreszta ciagle sie klocili i matka powoli zaczynala go nienawidziec. To sie czulo w tym, jak odnisili sie do siebie, robilo mi sie niedobrze jak tego sluchalam. Pieklo w piekle. W swieta tylko modlilam sie zeby nie bylo awantury w wigilie. Przy stole. Nie skladali sobie zyczen ostentacyjnie. Dostal za to pobicie 3 lata w zawieszeniu bo sprawa przez prokurature. Ewidentna wina, po pobiciu wykrecil zamek z drzwi zebysmy nie mogly wyjsc i wezwac pomoc (nie mielismy telefonu). W sadzie tlumaczyl sie ze to mnie chcial pobic bo mialam do niego pretensje, ze wywiozl z domu cenne przedmioty i sprzedal na wlasne dlugi. Nie twierdze, ze bylam swieta 100% bo nie bylam. Wsparcie przy rozwodzie to ja sobie kupilam - zaplacilam adwokata. Mialam swj maly biznes ktory podupadal i w koncu zbankrutowalam - czesciowo z wlasnej glupoty a czesciowo z naiwnosci. Podpisalam kredyt bratu przyjaciolki, on go nie splacal - dalej juz wiadomo... Stracilam wszystko, zostalam bez grosza a eksio sie smial. Pan na stanowisku w firmie - wspomne, ze ja mu te prace zalatwilam jak sie pobralismy. Mialam tam znajomosci bo pracowalam jakis czas. Wyksztalcony wyksztalciuch. Po rozwodzie nasze kontakty staly sie poprawne, powiedzialabym kolezenskie nawet. Dopoki nie poznal mojej kolezanki i nie zaczely sie najazdy na moje mieszkanie (ja juz bylam po slubie z moim drugim eks). Wyszlam ponownie za maz ale takich cyrkow jak on z ta moja byla kolezanka nie robilam. Nawet poznal mojego eks 2 i wypili sobie po piwku. Kulturalnie, bez uraz. Eks nr 2 - zaburzony psychicznie, agresywny ale tchorz. Zafundowal mnie i synom pieklo awantur bez powodu, o dowolnej porze dnia i nocy. Pretensje o to, ze deszcz pada albo o 9/11. Wydzwaniajacy na sekstelefony, jak nauczyl sie internetu to na portalach randkowych. Ale jak przyszedl wysoki rachunek za telefon to bylo na mnie ze wydzwaniam do Polski. Ze pomagam dzieciom. Ze staram sie o pomoc dla niepelnosprawnego syna. Zero wsparcia. Obietnic pelna geba. Przy ludziach och, jaki ideal! Jakby sasiedzi nie slyszeli jego wrzaskow - ale nawet jak slyszeli to dla niego byl dowod na to, ze zmarnowalam mu zycie i ze on sie tak przeze mnie drze. Znalazl moj rozpaczliwy mail do WomansAid - ktos mu pomogl wydrukowac i zrobil z tego sprawe przeciwko mnie (tzn nigdy nie pokazal komukolwiek ale tak twierdzil, ze ja dzialalam przeciwko niemu, chcialam mu zaszkodzic - a opisalam to, co sie faktycznie dzialo). Po moim wypadku bylam na wozku przez 4 miesiace - moglam zapomniec o jakiejkolwiek pomocy z jego strony. Bo ja to zrobilam specjalnie. Jakos sobie poradzilam. W domu brud, zimno bo nie bylam w stanie codziennie palic w centralnym. Poradzilam sobie. Nie bylo innego wyjscia. Nikt w Polsce nie wiedzial co przezywam. Potrzebowalam jeszcze jakiegos czasu zeby pozalatwiac formalnosci. Dopiero po kilku latach moglam sie uwolnic. Nie bylam u siebie i balam sie ze wszyscy wezma jego strone a ja stane sie persona non grata. Trafilam na wczesniej wspomniana fundacje pomocy ofiarom przemocy domowej. To mi wiele pomoglo bo zrozumialam, ze to nie ja sobie wymyslam, ze to nie ja jestem przyczyna takiego stanu. I niczemu nie jestem winna. Nic zlego czy niewlasciwego nie zrobilam i nie zasluguje na takie traktowanie. Minelo jeszcze troche czasu zanim wnioslam o separacje i wyprowadzilam sie na moich warunkach. Nie bede wyjasniac dlaczego nie zrobiam tego wczesniej choc powinnam - teraz to widze. Co sie stalo to sie nie odstanie. Wina obarczam moj wlasny lek i to, ze jestem DDD. Ze nie umiem sie odpowiednio bronic, musze miec wszystkie atuty w reku,. nie wystarczy jeden czy dwa. Bo sie boje, ze ktos te luzne polaczenia wykorzysta przeciwko mnie. Nie moglam wrocic do Polski z kilku powodow - mlodszy syn tutaj rozpoczal edukacje i nie byloby sensu przenosic go do polskiej szkoly (problemy w pisaniu i czytaniu po polsku, moglby opuscic przez to rok), kwestia utrzymania i pracy - wiadomo jak jest; a mam jeszcze pod opieka dziecko niepelnosprawne wiec sytuacja sie komplikuje; corka byla w liceum, chciala isc na studia. Moglam jej pomoc z zagranicy - nie byloby nas stac na studia gdybym mieszkala w Polsce. Teraz dziewczyna robi powazna kariere naukowa w skali swiatowej. Tylko dzieki temu, ze nie wrocilam do kraju gdy mialam w domu pieklo; moglam tylko uciekac raz na czas do Polski i spedzac tu miesiac czy dwa. Niestety, mlodszy syn musial zostac w domu - co jest moim wielkim wyrzutem sumienia do dzis. Nie umiem sobie tego darowac. Choc stanowisko eks2 wobec niego bylo - jak sie wydawalo - najbardziej pozytywne z nas wszystkich. Ale skad ja mam wiedziec co sie dzialo pod moja nieobecnosc? Syn sie nie skarzyl, nic nie mowil ale moze tez dlatego, ze wiedzial iz ja i tak nic nie moge zrobic? To sa tylko domysly. Chce to napisac poniewaz sa to rowniez moje koszmary.
  22. MNir zas najbardziej utkwil w pozytywnej pamieci okres przedswiateczny. Owo oczekiwanie na cos wspanialego, na niespodzianke (ktora ma zawsze w marzeniach wydzwiek pozytywny), na jakis cud moze? I atmosfera, zapach choinki (naturalnej), snieg za oknem, odlegle swiatla w mroku, gdy wyszlam przed dom spogladajac w ciemnosc i myslalam: moze tam, w tych swiatelkach, jest ukryte szczescie? Rzeczywistosc byla pewnie jak u wielu z Was - wspolne zasiadanie do stolu czy wogole wspolne spedzanie czasu to oczywiscie awantura. Na codzien mozna uciekac jedno przed drugim ale w swieta nastepuje konfrontacja. Wszelkie wspolne domowe obiady itp kojarzyly mi sie z awantura, wzajemnymi pretencjami, upominaniem mnie: jak siedzisz, jak jesz, jak to, jak tamto, wybrudzisz sie i kto to bedzie pral... Ale przeciez byl ten drugi swiat - swiat marzen i odleglych swiatel. I byla choinka ktora mnie zawsze fascynowala. Niestety, sama nie potrafilam wprowadzic atmosfery swiat ani ich zorganizowac tak, zeby byly niezapomniane. Z wielu przyczyn - ale chyba glowna to ta, ze nie wiedzialam jak. Nikt mi tego nie pokazal, nie dal przykladu. A sama zwyczajnie nie potrafilam tak z siebie. U mojej kuzynki wciaz jest zywa tradycja - w pewnym sensie podoba mi sie to ale jest mi obce. Oni zawsze wspolnie siadaja do stolu. Celebruje sie swieta, rodzinne uroczystosci. Ale w jej rodzinnym domu tak bylo. Ona nie rozumie, ze mozna inaczej - tzn przyjmuje do wiadomosci ze ja mam inny styl zycia ale nie rozumie dlaczego. Uwaza, ze ja bylam trudnym dzieckiem i przysparzalam rodzicom mnostwo problemow bo moi rodzice tak to przedstawiali, moja opinie uwaza za przesadzona i nieprawdziwa. Tzn wie o tym, ze matka miala paranoje; wie ze bylam przesladowana w podstawowce - ale z jej punktu widzenia to margines. Jak to mowia: syty glodnego nie zrozumie. Teraz to te swieta sa calkiem do dupy. Przychodza znajomi pieczeniarze i spedzamy ten czas razem. Nie jest zle ale jako tako. W tym roku zaprosilam znajoma i sasiadke na drugi dzien swiat. Gdy jezdzilam do Polski, bylam sama z synem, rzadko corka z narzeczonym byli wtedy w domu ale jakos ta namiastka swiat dala sie wyczuc. Bylo fajnie, sympatycznie, wszystko robilismy wspolnie. Do Polski na swieta nie jezdze odkad mieszkam tu sama bo nie chce mlodszego syna samego na swieta zostawiac to raz a dwa: bilety sa drogie. W Krakowie zawsze chodzimy na zywa szopke w wigilie, nie jestem wierzaca ale taka tradycja. I kiermasz swiateczny na Rynku. Spotykam sie z przyjaciolkami, zawsze pierwszy, drugi dzien swiat spedzamy razem. Z eksiem spedzilismy dwa swieta wspolnie i to mi wystarczylo. Stres, awantura bez powodu oczekiwanie kiedy bedzie nastepna. Zero szacunku do tradycji, do czegokolwiek. Na szczescie to juz przeszlosc. Prezenty? Nie licze na nic, chyba ze sobie sama cos kupie (i pewnie tak bedzie). Ze znajomymi uzgodnilismy, ze tylko jakies drobiazgi. Jestem zreszta taka osoba, ktorej nie daje sie prezentow, od dzieci dostaje takie "bez wysilku". Nie wymagam choc jest mi czasem przykro. Ale tego nie okazuje. Skad wiec ktokolwiek ma wiedziec? Ja sie po czesci wstydze oczekiwac prezentow od innych, jest to dla mnie krepujace - tak, akbym chciala kogos wykorzystywac i miala wymagania. Tego w dziecinstwie nie bylo mi wolno - wymagania jakiekolwiek byly tabu. Moglam co najwyzej prosic, blagac i upokarzac sie w tych prosbach i wtedy mogly zostac rozpatrzone.
×