
aardvark3
Użytkownik-
Postów
726 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez aardvark3
-
Pare staroci jeszcze z dawnego aparatu tyle mi sie zachowalo na hostach. Sporo (popakowanych w albumy) mam na FB
-
Mojego poczucia winy wobec rodzicow bylo zbyt wiele wiec sie po prostu wynioslo bo zrobilo sie dlan za ciasno. Ale musialam wyjechac bardzo daleko i odciac sie. Zreszta w Polsce i tak nie mialam perspektyw. Jak sie pozniej okazalo, wpadlam z deszczu pod rynne... Poradzilam sobie pyrrusowym zwyciestwem. Straty byly (i nadal sa) kolosalne. Jak spojrze na swoje zycie to odkad doroslam probowalam uciekac przed matka a ona mnie zawsze jakos doganiala - czyli ucieczki byly nieskuteczne (a moze wlasnie takie mialy byc: panu Bogu swieczke a diablu ogarek, nie palic mostow...). I mimo dowodow na swoja zaradnosc przez wiele lat wciaz nie wierzylam ze sama sobie poradze. W zwiazkach niemal wszystko bylo na moich barkach a partner tylko pro forma. Jesli nie utrudnial i nie serwowal toksycznych efektow specjalnych. -- 14 lis 2013, 09:48 -- Mam do Was takie pytanie: jak to jest u Was z krytyka, jak ja przyjmujecie? Albo gdy ktos jest dla Was niemily, arogancki lub Was ignoruje? Co czujecie? Czy umiecie odroznic krytyke destruktywna od konstruktywnej - czy krytyka to po prostu krytyka ktora ma obnazyc moja niekompetencje i niezdolnosc do zycia?
-
a ja nie widze linkow wklejanych w videoyoutube -- 14 lis 2013, 00:11 -- ...co nie przeszkadza mi wrzucic co nieco: http://www.youtube.com/watch?v=uPepaxOVJ1E -- 14 lis 2013, 00:25 -- i takie tam... -- 14 lis 2013, 00:34 -- i swojsko mniej swojsko http://www.youtube.com/watch?v=MCbkAdq5wLg -- 14 lis 2013, 00:40 -- -- 14 lis 2013, 01:00 -- OK, dosc wyglupow i popisow - teraz serio - utwor mojego zycia:
-
Moja matka z kolei byla matka dla mojego niepelnosprawnego syna. Do corki juz inaczej. Ja sie na poczatku uczylam - tzn konczylam studia. Potem praca. Ktos musial zarobic na zycie. Czuje sie troche winna ze tak na nia napier**lam a zajmowala sie moim synem.
-
A mnie bylo przykro, naprawde. Jakos nie pamietalam wtedy tych zlych chwil, tylko jak ja widzialam w trumnie - odczulam dojmujacy zal. Moze nie mial wiele wspolnego z nia sama, ale z jakims etapem mojego zycia, ktory odszedl bezpowrotnie. Czasami bylo mi jej zal. Zyla w panicznym leku przez caly czas. Zawsze bylo cos, czego musiala sie bac. Tylko ja bylam slabsza i ja moglam sie bac zamiast niej. Jak juz wyjechalam za granice, odcielam od niej - wiele sie zmienilo. Dla mnie. A tak wogole to z wiekiem zlagodniala. Stala sie jakby bardziej troskliwa. Moze bala sie samotnosci? W tym roku, dzien przed Wigilia, mija 10 rocznica jej smierci. Nie pojade do Polski bo bilety za drogie a nie bede tam siedziec miesiac bo nie mam co robic. Tu jest moj dom. Zreszta juz zarezerwowalam wakacje w grudniu przed swietami. Ale brakuje mi polskich swiat. Tradycyjnie, zawsze szlismy z synem na zywa szopke u franciszkanow. Nie jestem wierzaca ale to taka fajna tradycja. A potem w srodku nocy obchod kosciolow z Pasterkami... Klimaty niepowtarzalne. Nie moge na razie wyjechac na dluzej. Mam psa, domu tez musi ktos pilnowac. Jak jestem poza domem to sie zawsze martwie
-
Teraz sa takie "die cut" czyli wyciete na papierze samoprzylepnym i tylko sie odkleja sam obrazek. Wtedy chyba sie je wycinalo, nie pamietam az tak szczegolowo. Albo byly na sztuki. Choinka zawsze zywa (wtedy mozna bylo legalnie kupic jodle). Teraz to po najmniejszej linii oporu - choinka sztuczna na strychu Bo kto bedzie sprzatal te lecace igly... Moze kiedys znowu kupie naturalna choinke, na pewno nie w tym roku bo przed swietami lece na wakacje i zostanie mi niewiele czasu zeby cos przygotowac.
-
Pamietam te czasy, ale tutaj wlaczyla mi sie wybiorcza, pozytywna nostalgia. Mam takie mydlo w plynie o zapachu mandarynek - i ono pachnie dokladnie tak, jak mandarynki z paczki mikolajowej. Zeszlego roku znalazlam na necie glowki aniolkow wiktorianskich (zamieszczam zdjecie podobnych bo tamte mam gdzies na plytce w ktoryms pudelku... nie chce mi sie szukac) i przypomnialo mi sie to pozytywne dziecinstwo. Jak przed swietami robilam suknie z bibuly i doklejalam te glowki, kupowalo sie je na placu targowym, na stoisku swiatecznym. I wspominam cieplo te stoiska - tyle na nich bylo skarbow, cale kosze mieniacych sie kolorami baniek, zlote i srebrne szyszki, muchomorki, mikolaje... Te przedswiateczne dni mialy w sobie cos z magii - i jestem szczesliwa, ze tak je zapamietalam. Ze to w sobie zachowalam na zawsze.
-
Szukam czegos co jest mi bardzo potrzebne, wiem ze to mam ale nie mog znalezc i trafia mnie szlag!
-
Dokladnie tak mialam, ze wszystkim. Spotykalam ludzi, ktorzy te skrzywiona postawe utrwalali, nie wiem - moze mowa ciala, moze jakas inna podswiadoma cecha przyciagala nas do siebie? Do dzis mam opory przed poproszeniem o pomoc, a bywa iz zaofiarowane wsparcie odbieram jako probe udowodnienia mi mojej niekompetencji i nieumiejetnosci radzenia sobie w zyciu. A jesli sobie nie radze to jestem ciezarem i nie mam prawa zyc. Oczywiscie to siedzi w mojej glowie i nie ma nic wspolnego z intencjami osob trzecich. Nie mialam bliskiej rodziny (rodzenstwa) ale dalsza (ciotki, wyjki, kuzynostwo) - i mimo tego, ze bylam wciaz krytykowana destruktywnie (nie potrafisz, nie nadajesz sie, i tak nic ci z tego nie wyjdzie szkoda czasu, taka zdolna niby jestes a nie umiesz tego czy tego, a kuzyn Z czy kuzynka T to tak czy inaczej zrobili...) skonczylam studia. Jedyna z rodziny. Oj, co to bylo: e, takie studia co za filozofia skonczyc, kazdy by potrafil (to czemuscie wy ku*wa nie skonczyli?) zreszta i tak sie dostalas bez egzaminu (bo mialam dobre wyniki w pomaturalnej ale dla nich byl to kolejny dowod na to, ze ide na latwizne i sie bujam). Jedna kuzynka przerwala studia po roku - ale ona biedna byla, tyle nauki, nie dala rady, po nocach siedziala i plakala. Inna zas kuzynka w wieku 16 lat wpadla i wyszla za maz szybko - jakos slow krytyki nie slyszalam. Kuzyna zlapali za jakis handel na lewo - tez no coz, przytrafilo sie, mlody glupi - chcial miec troche swoich pieniedzy... Kazdy mial wytlumaczenie tylko nie ja. W koncu odcielam sie od rodziny ale i tak jak sie czasem spotykalismy to byl ten autorytatywny ton wyzszosci. Bo przeciez mnie nie mialo sie prawa udac. -- 13 lis 2013, 15:46 -- A jeszcze Wam powiem cos zabawnego - tzn dzisiaj jest to dla mnie zabawne. Czesto slyszalam w domu rodzinnym: jak to czy tamto chcesz to jak bedziesz pracowac i zarabiac pieniadze to sobie kupisz. Jak bedziesz pracowac to sobie bedziesz robic co chcesz. To niby mialo byc wyjasnienie na czym polega wolnosc. I nie chodzilo wylacznie o pieniadze ale o niezaleznosc pod wieloma wzgledami. Zaleznosc od rodzicow byla w moim domu oczywista, zaleznosc 100% i szkoda, ze nie obejmowala tez sposobu myslenia. Mialam co jesc, dach nad glowa, moglam sie uczyc jezdzilam na kolonie a czasami nawet poszlam do kolezanki dwie ulice dalej! Zabawek mialam kilka. Zdaniem moich rodzicow duza ilosc zabawek jest demoralizujaca. Niektore byly pod kluczem i moglam sie nimi pobawic gdy matka o tym zadecydowala. Gdy - rzadko - przychodzila do mnie jakas kolezanka, zabawki byly chowane. Bo bedziesz jej dawac i zepsuje ci a potem bedzie sie z ciebie smiac jakas ty glupia. Podobnie bylo z kredkami do szkoly. Prawie codziennie matka sprawdzala po moim powrocie, czy sa stepione, musialam pokazac co rysowalam i udowodnic ze to ja ich uzywalam a nie pozyczalam komus. Bo ona nie bedzie strugac zeby ktos to wykorzystywal. Ja pierd*le! I wreszcie poszlam do pracy... i co? Musialam oddawac cala pensje z paskiem! Zarobilam np 1000 zl - byl pasek - matka przeliczala. Zgadza sie. Jak cos sie nie zgadzalo: na co przehulalas, nie umiesz zarzadzac pieniedzmi - i awantura. Mieszkam u nich wiec musze kase oddawac bo - jak to matka tlumaczyla: mama (tzn jej mama a moja babcia) miala nas siedmioro i kazdy musial oddawac zarobki. K*rwa, to ja mialam ponosic konsekwencje tego, ze moja babcia kazala sobie zrobic 7 dzieci i byla zyciowo niezaradna? Nie dziwie sie bo to znaczylo, ze nie znala innej rzeczywistosci. A jak chcialam na cos kase to musiala to autoryzowac. Buty? Na co ci buty, masz z zeszlego roku. Ale oddam ponownie sprawiedliwosc - dzieki niej umiem zarzadzac pieniedzmi i nawet w ciezkich ekonomicznie czasach jakos sobie radze.
-
Czytajac Wasze wypowiedzi czesto sie usmiecham - a to dlatego, ze opisujecie moje doznania (a czesto i przezycia). Mialam bardzo podobnie. Nie istnialo wytlumaczenie na cokolwiek - rodzice (matka przede wszystkim) a po nich rozne inne autorytety, rodzina i wreszcie znajomi - zawsze mieli racje a ja stalam na z gory przegranej pozycji. Proby tlumaczenia byly brane za pyskowanie, odszczekiwanie (mimo, iz mowilam spokojnie) a juz masakra, gdy udowadnialam brak sensu w zarzutach. Wtedy nastepowal atak zmasowany ze wszystkich dzial. Przez lata tez odczuwalam kompulsywna potrzebe tlumaczenia sie, tlumaczenia doslownie wszystkiego, kazdej decyzji itp. Nawet jak sie cos zlego zdarzylo nie z mojej winy a ja akurat bylam w tamtym miejscu i czasie - po cos tam poszla. Pochwaly zbieralam jak bylam dzieckiem w wieku przedszkolnym bo bylam wtedy calkowicie pod wplywem matki, nie mialam innych autorytetow. Na plus zalicze jej to, ze nauczyla mnie wczesnie czytac i pisac, podstawy matematyki (liczenie, mnozenie). Jak szlam do szkoly czytalam plynnie. Potem obrocilo sie to na moja niekorzysc ale to zupelnie inna historia. Pozniej bylo juz tylko ze moglam lepiej, ze A czy B to jest lepsza ode mnie czy cos w tym guscie. W kazdym razie porownania na niekorzysc. Ale gdy ja - odwracajac sytuacje - chcialam porownac inne dzieci do siebie to bylo ze pyskuje, zebym szla sobie do nich jak tak mi sie u nich podoba albo ze byle gowno mi imponuje. Typowa moralnosc Kalego
-
Nie umiem opisac, jak bardzo te nasze dialogi pomagaja. Pozdrawiam bo musze leciec. Do uslyszenia wieczorem
-
Hm... To i ja sie podziele swoim gustem. Sam Worthington w "Somersault" - potem to nie bardzo... W komercje wtopil. tyle na razie
-
Podobnie u mnie bylo. Jak probowalam porownywac (czyli uzywac tej samej techniki jakiej uzywano wobec mnie w celach wychowawczych: popatrz na te A czy B czy C jak ona to czy tamto robi a ty co itp itd - kurde, ale to sie teraz smieszne wydaje) bo inne dzieci to czy owo maja, tak czy inaczej spedzaja czas to rodzice mowili: idz do nich niech ci dadza, pozwola - i sarkazmem oczywiscie. Nie widzialam w tym kompletnego braku logiki bo po pierwsze bylam dzieckiem, po drugie: rodzice stanowili autorytet z automatu, po trzecie: nie mialam innego punktu odniesienia (bylam izolowana) a po czwarte: zawiadywal mna strach. Przez lata tak mialam i zawsze wtedy (z jednym wyjatkiem) jak bylam z kims a nie sama bo wciaz czulam sie jak na cenzurowanym. Jakby mnie oceniano. I kontrolowano. Na ile sie nadaje do zycia. Rodzice, potem partnerzy zyciowi. Rodzina, tesciowie. A jak ktos mnie zbesztal za byle co, zwrocil uwage - to czulam sie jak sztubak. Wciaz jakas niewidzialna presja. Teraz tez czasami tak mam ale to tylko echo. Odruch. Staram sie nie narzucac presji sobie samej. I po raz kolejny pomaga swiadomosc tego co czuje i gdzie jest zrodlo. I ze to nie ma nic wspolnego z obecna rzeczywistoscia. Tak. Jakie moge miec problemy? Wojny nie przezylam... A jesli nawet jakies mam to sama sobie jestem winna bo po co to robilam, tam poszlam, z tym kims sie zadawalam (albo nie robilam itd). Z gory na przegranej pozycji. Dlatego z takim trudem zawsze przychodzilo mi zwierzanie sie z problemow. Bo oczekiwalam nie wsparcia, wysluchania chociazby - tylko osadu, oceny i krytyki. "sama sobie jestes winna to teraz nie przychodz i nie skarz sie, jak sie nawarzylo piwa to trzeba je wypic". OK, a jesli juz jakas pomoc, wsparcie nadeszla - to wypominkom nie bylo konca. I oczywiscie musialam byc wdzieczna bo gdyby nie oni/on to... Odechciewa sie zwierzac komukolwiek. A nawet jak sie zachce to ow problem wydaje sie malo wazny i mowisz sobie: "E, tam!" Moze to nie jest taki znow wielki problem, moze to tylko moje przewrazliwienie. U mnie przez lata bylo podobnie z tym, ze odczuwalam strach i zaczynalam bacznie obserwowac reakcje tych osob. Balam sie, ze przez to obroca sie przeciwko mnie a ja nie bede umiala sie obronic i albo mnie skrzywdza albo naraza na dotkliwa strate, ktora bede przez dlugi czas nadrabiac. Ze cos sie zlego stanie. Do dzis tego nie rozumiem. Dlaczego akurat tak odbieralam czyjas niechec do siebie, zmiane stosunku do mnie. Pamietam zas, ze bardzo dlugo balam sie ze jak ktos nie bedze mnie lubial to mnie skrzywdzi. Staralam sie byc lubiana za wszelka cene jakby to byla sprawa zycia i smierci. -- 13 lis 2013, 11:07 -- I u mnie jeszcze bardzo dlugo byla niechec, wrecz lek, przed zwroceniem komus uwagi. I nie chodzilo o jakies powazne sprawy ale np o zamkniecie okna. Nie przeszla mi przez gardlo prosba: "Czy moglbys/moglabys zamknac okno bo jest mi zimno" nawet gdy myslalam, ze powinnam to zrobic to odczuwalam lek. Chyba, ze moglam sie zaslonic kims tzn powiedziec: "Czy moglbys/moglabys zamknac okno bo X jest zimno". I to tez z obawa, wahaniem, cicho, obserwujac czy jakas burza sie nie rozpeta - burza, ktora mnie zmiecie z powierzchni. Albo ze jak sie o cos upomne, o jakies swoje prawa - to uslysze w odpowiedzi wszystkie moje przewiny, to co w zyciu zawalilam, to kim jestem i gdzie jestem i to jakie mam prawo a jakiego nie mam, to ze wykorzystuje sytuacje i cala mase podobnego smiecia, ktory mnie przytloczy bo co moge na to odpowiedziec? I zamiast tego prawa dochodzic zamkne sie bo wlasnie mi udowodniono ze zadnego prawa nie mam. Tzn ono jest ale nie dla mnie bo ja to, tamto czy siamto kiedys zrobilam wiec lepiej siedz cicho i o nic sie nie upominaj, ciesz sie z tego co ci daja z wlasnej woli i Boze bron nie wychylaj sie ani nie smiej prosic o wiecej bo drogo cie to bedzie kosztowalo. A mimo to wiele w zyciu zdobylam - tylko kosztowalomnie to o wiele wiecej niz osobe bez tych wszystkich "bonusow" w psychice.
-
Mysle ze sie zrozumielismy, tylko emotikonki braklo Ciesze sie ze to znasz bo wiesz jakie klimaty i te sprawy. A czy zle czy nie - jeden lubi pomarancze, drugiemu sie nogi poca Skoro jestesmy przy starociach to nie moze zabraknac tego: http://www.youtube.com/watch?v=w_KBTJ_SW6g a to jako bonus: i to bonus extra: :double twisted:
-
Tak, dokladnie tak. Tak bylo. Nie nawyklam do tego, co naturalne, nalezne kazdemu czlowiekowi bo tego nie znalam z praktyki. Teoria to co innego. Dlatego przez te dwa lata nie przestawalam sie dziwic. Za to przestalam sie obawiac. Proste gesty ktore zaskakiwaly, uspokajaly. I zaczynalam rozumiec, jak wiele w moim zyciu, od dziecinstwa - bylo wolaniem o akceptacje, o milosc, o troske. Dostalam to wszystko bez wolania, bez proszenia i szukania. Tak po prostu. Bo spotkalam odpowiednia osobe. Mnie tez trudno bylo sobie wyobrazic, ze mogloby go zabraknac. A jednak... Nie wierze w Boga ani w przeznaczenie. Wierze zas w slepy los - tzn trudno tu mowic o wierze w cos. Los dziala tam, gdzie koncza sie nasze wplywy. Albo gdy zaniechamy wplywow. Nigdy juz sie nie dowiem, czy gdybym to, tamto czy cos innego zrobila to bylibysmy dzisiaj razem. Nigdy tak naprawde nie pogodzilam sie z tamta strata. Myslalam, ze jesli spotkalam kogos takiego to dowod na to, iz sa tacy ludzie na swiecie. Ze moje oczekiwania, marzenia to nie jakas utopia - ale moga stac sie rzeczywistoscia. Ze ktos moze mnie pokochac i zaakceptowac taka, jaka jestem bez reszty. A to oznacza wolnosc. Niestety, wyglada na to ze w moim przypadku byl tylko jeden taki czlowiek i mialam wiele szczescia, ze zylismy w tym samym czasie i miejscu. I ze sie spotkalismy - fizycznie i mentalnie. Wiem, co mowie. Czas uplywa i moze leczy rany ale u mnie pozostala blizna ktora czasem boli jak zrosnieta kosc po zlamaniu. Gdyby postapil tak jak wiele osob w moim zyciu, byl goloslowny, nie traktowal mnie powaznie, wymagal zebym sie dostosowala, oszukal, odszedl do kogos innego, klamal - dawno bym o nim zapomniala. Nigdy mnie nie zawiodl. Nawet wtedy, gdy mial prawo odwrocic sie i odejsc - stal przy mnie murem. On jeden. K*rwa po co ja to pisze tylko dola zlapie.
-
Czy malarz musi wymyslic nowe kolory, by stworzyc arcydzielo? http://www.youtube.com/watch?v=G4XgxduIv_0 TO jest arcydzielo!
-
Ze mna bylo dokladnie tak samo, tylko innymi slowami to opisalam. Pod wypowiedzia MalejMi tez sie podpisuje. Candy - jesli jest bliska osoba ktora wesprze, pomoze (tak, jak Ty opisujesz swojego partnera) to wszystko jest o wiele latwiejsze. Spotkalam kogos takiego wiele lat temu. Tylko szkoda, ze nie mialam tej wiedzy i samoswiadomosci co teraz, pewnie wyciagnelabym wnioski z pozytkiem dla siebie i kontynuowalabym owo zbozne dzielo, rozpalilabym owa iskre ktora we mnie sie wowczas obudzila... a potem zgasla. Bylo dokladnie tak, jak Ty to opisujesz. Tak to pamietam. Posluze sie slowami wiersza jana Lechonia: "Nie ma nieba, ni ziemi Ni otchlani, ni piekla Jest tylko Beatrycze... ale jej tez nie ma" krotko, zwiezle i do rymu. Hej! I to jakies dziwne jest, bo nie wiem, czy tak naprawde chce kogos takiego spotkac. Moze tamten raz wyczerpal limit? A z dzieleniem obowiazkow to troche skomplikowane - pisalam juz, ze zajmuje sie na codzien niepelnosprawnym dzieckiem. I to czasami sprowadza mnie do parteru. Nie zebym narzekala tylko dobrze by bylo sobie odetchnac chocby od obowiazku na jakis czas. A tutaj albo opieka pozadomowa platna albo czekac do lata na oboz.
-
Kwestia nie w tym, co inni mowia - tylko w tym, co Ty slyszysz. I jak na to reagujesz.
-
Mnie jest teraz dobrze. Mam spokoj. Tylko czasem przydalby sie ktos, kto pomoglby mi "fizycznie" lub w pewnych obowiazkach. Bo jestem ze wszystkim sama i czasem czuje sie zmeczona, przytloczona i wszystko mnie drazni.
-
Czasem sie zzymam, czuje osamotnienie - ale czesciej mam wrazenie, ze ten okres samotnosci jest mi potrzebny po prostu. Jak "dojrzeje" to wyjde do ludzi sama, bez szukania na sile albo pod wplywem jakiejs emocji. Ponad dwa lata temu uwolnilam sie od bardzo toksycznego, wyniszczajacego zwiazku i przechodze rekonwalescencje. To nie byl moj pierwszy, powazny zwiazek z osoba toksyczna ale najdluzszy. Jednego, czego moge sie obawiac to tego, iz popieprzy mi sie punkt odniesienia
-
Ujme to inaczej - nie mam nowych znajomych a z dawnymi, "starymi" po pierwsze: znamy sie za dobrze a po drugie: widujemy sie rzadko. Trudno wiec powiedziec. Z wiekszoscia osob, ktore znam kontakty sa powierzchowne i nie ma nawet potrzeby korzystania z asertywnosci, ale jesli dojdzie do sytuacji gdy np trzeba cos reklamowac czy odciac sie od czegos - nie mam z tym problemu. Nie odczuwam az takiego leku jak kiedys gdy upominam sie o swoje choc nie jest to jeszcze 100% bo bywa, iz ten lek skads tam wychynie. Teraz przynajmniej wiem co to jest i dlatego zamiast sie poddac - walcze z tym. Pomaga mi swiadomosc tego, co czuje i to, iz moja emocja nie dotyczy sytuacji obecnej ale jest echem z przeszlosci. Wtedy bylam bezradna jako dziecko (wszyscy bylismy) - teraz mam w zanadrzu cala mase narzedzi ktorych ucze sie uzywac. Jest lepiej ale mogloby byc jeszcze lepiej. Dlatego jestem tutaj, miedzy Wami.
-
tak na poczatek: i w podobnym nastroju, choc juz mroczniej... http://www.youtube.com/watch?v=UPW8y6woTBI a tu juz cos innego OK, no to sru! -- 12 lis 2013, 14:01 -- A, cos jeszcze zarzuce... bo moze nie znacie: a cudze chwalicie
-
Zdrowy egoizm, ktory w dziecinstwie byl uznawany za chory egoizm, samolubstwo, aspolecznosc (znam te wszystkie pojecia w formie przymiotnika laczacego sie z moim imieniem) a jesli taka jestes to nie zaslugujesz na troske, milosc i zainteresowanie. Jestes zla. Wszyscy inni sa lepsi od ciebie. Te informacje przekazuje osoba, ktora domaga sie 100% uwagi dla siebie, bez reszty. Osoba gleboko zaburzona, ktora jakikolwiek przejaw niezaleznosci potraktuje jak nielojalnosc. A nielojalnosc to grzech smiertelny wedlug dekalogu osoby zaburzonej. Tez sie ucze zdrowego egoizmu, asertywnosci. Jak sie tego nie dostalo w standarcie to trzeba samemu jakos, metoda prob i bledow, sobie wypracowac. Mowienia: "nie" chyba juz sie nauczylam i nie odczuwam leku, strachu, winy gdy chce odmowic. A tak bylo bardzo dlugo. Jak mi cos nie pasuje mowie "nie" i niech ten ktos teraz zrobi z tym co chce. Przyszedl mi na mysl taki suchar: Salcia z Ickiem w sypialni, w nocy. Icek nie moze spac, wstaje, chodzi po pokoju... Salcia: Icek, a co ty nie spisz? Chory jestes? Icek: Nie, Salci. Oj, klopot, mam Szmulowi z naprzeciwka oddac sto zlotych i martwie sie, bo nie mam z czego. Salcia wstaje, otwiera okno i krzyczy: - Szmul, Szmul! - wola. Slychac odglos otwieranego okna: Szmul: - Salci, tys zwariowala ze po nocy mnie wolasz? Co to za wazna sprawa? Salcia: Icek mowi, ze nie odda ci tych stu zlotych! a do Icka: - Widzisz? Teraz niech on sie martwi.
-
Widze, ze wiekszosc z nas cierpi na zahamowanie okazywania lekow, problemow; obawiamy sie poprosic o pomoc, wsparcie a jednoczesnie bardzo tego potrzebujemy. Czy jest w Was takze obawa, iz swoimi problemami zawracacie komus glowe, zabieracie czas (marnujecie go komus co jest niewybaczalne, bo w tym czasie ten ktos moglby zrobic wiele pozytecznych rzeczy dla siebie)? Ze jesli ktos chce przyjsc z pomoca to albo chce Wam udowodnic niekompetencje albo w przyszlosci to wypomni i zazada zadoscuczynienia, ktore moze byc o wiele wyzsze niz Wasze mozliwosci? Mam gdzies w glebi zakodowane, ze nie mam prawa byc dla nikogo ciezarem. Ze to nie w porzadku. Z drughiej zas strony wiem, ze to nie jest normalne i zaburza wiele moich funkcji a takze blokuje pelny potencjal. Mam swiadomosc ale ona swoje a nawyki swoje. Juz prawie wychodzilam na wzgledna prosta bo nie mialam sytuacji tak mocno stresogennych - to wpakowalam sie w zwiazek z eksem, toksyczny - ktory te nawyki utrwalil. Co do matki to pamietam i dobre, i zle chwile. Balam sie jej panicznie - nie tyle jej co jej gniewu i nieobliczalnosci. Zycie na bombie z opoznionym zaplonem ktora jak wybuchnie to prosto w twarz i tylko mnie. Wy pewnie mieliscie tak samo wiec tlumaczyc nie ma potrzeby. A co najgorsze - nie ma sie gdzie schowac przed wybuchem, nawet jesli wiesz, ze on nastapi - wszedzie pusta przestrzen. Z domu nie uciekniesz bo paralizuje cie strach - zreszta dokad? Skoro w kolko przez lata powtarzali Ci ze to jedyne miejsce na ziemi i ze bez nich zginiesz marnie z glodu i chlodu? Ze ludzie tylko na to czekaja i Cie zniszcza, zgnebia i jeszcze sie beda z Twojej glupoty smiali? Tu jest Twoj dom, tu jest Twoje miejsce, tu jest mamusia i tatus. Ktorzy tak wiele dla Ciebie zrobili ze nikt by nawet 10 czesci tego nie zrobil i nalezy im sie za to szecunek i wdziecznosc. Bo chodzilabys gola i bosa. A jak sie nie podoba to Cie mozemy do siostr do ochronki (sierocinca) odeslac (TAK! Slyszalam te slowa kilkakrotnie), albo do poprawczaka (za to, ze nie chcialam jesc ryzu z jablkami na przyklad). Bylam takim zahukanym, cichym dzieckiem - choc naprawde bylam zupelnie inna. I to ciagle uczucie ze jestem za wszystko odpowiedzialna (mam to do dzis) i poczucie winy. Nie wiem za co - chyba za zywota. Moim marzeniem jest pozyc kilkanascie, moze nawet kilkadziesiat lat jeszcze bez tego balastu. Walcze z nim od ok 10 lat. Dopiero. Niestety, wczesniej jakos nie myslalam w tych kategoriach ale jak to mowi przyslowie: lepiej pozno niz wcale. Nie musze sie juz zajmowac zadnym toksykiem, nikt nie zabiera mi czasu ani uwagi - moge sie zajac wreszcie soba. Jak patrze wstecz to widze, ze zawsze jakas toksyczna osoba zabierala mi czas, uwage i dawala w zamian kolejne traumy - a ja nie umialam sobie z tym radzic. Cierpialam, bylo mi zle ale bylo mi rownie ciezko sie uwolnic. Jak mi sie juz udalo to odetchnelam, nabralam sil i wpier*lam sie z kolejne lajno, z wyzszej polki. Jedyna pozytywna rzecza jest to, ze radze sobie w kazdych warunkach, sama, calkiem zgrabnie. Choc wciaz gdy jakas trudnosc sie przytrafia to na chwile panikuje bo wiem, ze jestem z tym sama i wciaz nie wierze do konca, ze dam rade. A mam owa blokade zeby prosic o pomoc. Kolo sie zamyka. Czesto zadaje sobie pytanie, czy nadal na swiecie istnieje bezinteresownosc, bezwarunkowosc. Zaznalam jej na bardzo krotko - stosunkowo krotko, bo dwa lata. Nie zdazylam uwierzyc, ze zasluguje na to jak kazdy czlowiek. I ze jest to cos naturalnego. Wciaz czuje zal. ze nie umialam tego wlasciwie wykorzystac w przyszlosci. Zreszta to juz inna historia. Potrafilam dawac z siebie wiele, pamietac o innych - chyba w imie podswiadomej wiary, iz kiedys ktos mi to odda. Traktuj innych tak jak chcesz, by Ciebie traktowano. Daj im wiele to jest nadzieja, ze choc czesc z tego kiedys los Ci odda. Dziwne - znam prawie wszystkich, ktorzy sa w jakis sposob blisko mnie, wiem co lubia, jakie maja zainteresowania i nigdy nie chybiam z prezentem (jesli oczywiscie daje go z przekonania a nie "bo sa urodziny" czyli cos pozytecznego i uniwersalnego jak butelka dobrego alkoholu). Wroc - tak bylo przez lata, teraz owa zdolnosc zaczyna we mnie zanikac. Z pustego i Salomon nie naleje. Ale jest to wciaz ze mnie jako zaleta, umiejetnosc patrzenia w drugiego czlowieka, czytania w nim jak w ksiazce, sluchania i obserwacji. Ergo - nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszlo
-
Jakie jest państwo na jedna literę? Samoa :) Ile wierteł na dentysta? Sto ma, to logiczne :) Ile kaw pije dziennie pielęgniarka? Strzykawki :)