
aardvark3
Użytkownik-
Postów
726 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez aardvark3
-
wodki nie pije wogole, nie zgadza sie ze mna i moge miec po gorzale niezla rewolucje. Wylacznie wino, najchetniej deserowe - slodkich tez nie lubie. Likiery absolutnie - za slodkie. Piwo - tez odpada. Jedynie cydr latem do grilla ale po tym sie co 5 minut do kibla smiga. Bez okazji w weekendy popijam tzn szczyny czyli wino 5,5% alkoholu i wylacznie dla smaku jedna, dwie lampki. Bylam z psem na spacerze (jeszcze nie padalo ale zimno), przeszlam sie po miasteczku, jakos goraczki sylwestrowej nie widac. Teraz zreszta pada wiec nawet jakby mi sie nagle zachcialo w rejs to nie bardzo. I dobrze - posiedze tutaj, ubierac ani malowac sie nie trzeba, pelny komfort, zapalilam swiece i lampiony i jest nastroj. A czlowiekowi czasem potrzeba sie pouzalac nad soba, upuscic troche pary. Zdrowie gosci!
-
sie robi - mala szklaneczka czy wieksza? A lodu ile kostek? i zabawa nam sie rozkreca...
-
Wino renskie, biale, deserowe - polac komus? ostatecznie moze byc baileys z lodem
-
Polecam Krzemionki, okolice Kopca Krakusa - swietnie wydac Rynek i fajerwerki a nawet slychac muzyke, jest sporo ludzi (innego autoramentu niz ci o ktorych wspominasz powyzej) i duzo bezpieczniej.
-
To, ze syn tylko zarysowal nadkole a nie rozpier*lil calego auta
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
aardvark3 odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Oj, polemizowalabym i to ostro. Jestem z nikim od dobrych kilku lat. Nie jest to moim marzeniem ale nie jest tez bycie z byle kim. To juz lepiej samej niz meczyc siebie i kogos w kolejnym toksycznym zwiazku. Wiele w tym temacie nie zmienie - z rzeczy, na ktore mam wplyw i zmienic moge. Taki uklad. Moge sobie byc idealna partnerka ale wychowuje dorosle dziecko specjalnej troski a nikt nie bedzie sie pchal w obowiazki z wlasnej woli. Wierzyc w to, ze ktos taki jednak gdzies jest i nasze istnienie nada sens jego zyciu byloby co najmniej naiwnoscia - wiec nie wierze i nie robie sobie nadziei zyjac w marzeniach. Na zwiazki krotkie, tematyczne i z doskoku zwyczajnie nie mam czasu. To juz wole film obejrzec albo popracowac. Choc moze to blad w zalozeniu. Oduczylam sie o sobie rozmawiac a jak sie przyjdzie wyzalic, zwierzyc, posmecic to mam z automatu wyrzuty sumienia i poczucie winy, wstydu ze doprowadzilam do takiej sytuacji albo ze komus dupe zawracam i zabieram czas. Nie mam tez na tyle bliskich ludzi, ktorzy znaja mnie wystarczajaco by stwierdzic ze cos jest nie tak. Zreszta sporo udaje i robie dobra mine do rownie dobrej gry. Albo to jest zla gra tylko oni maja mnie gdzies i kupuja co im sprzedam. W zeszlym roku osoba ktorej bezgranicznie ufalam i uwazalam za najblizsza wbila mi wirtualny noz w plecy. I ja sie chyba po tym nie podnioslam. Mniejsza w tym momencie o szczegoly. Podejrzewam u siebie depresje a jednoczesnie sie jej boje bo to jak wyrok a ja nie moge sobie na to pozwolic, za duzo mam obiwiazkow,odpowiedzialnosci i nie stac mnie na chorowanie. I gdzies tam w glowie slysze glos wewnetrznego krytyka (matka, ojciec i brat matki razem wzieci oraz niektore osoby z dalszej rodziny): depresja? w glowie ci sie przewraca, len jestes smierdzacy, wymyslila sobie jakas depresje, gowno ci sie dzieje ludzie maja raka, umieraja i nie jecza jak ty... Uwalnialam sie powoli od tych toksycznych ludzi w moim zyciu, mialam takze toksycznych partnerow ktorzy traumy poglebiali. Jedyna wartosciowa osoba w moim zyciu, ktora dala mi wiele - i wlasciwie jedyna ktora dala mi bezwarunkowa akceptacje, milosc, szacunek i autentyczna troske - zginela w wypadku wiele lat temu. Potem juz nikogo takiego nie spotkalam. Zastanawiam sie, ile "zaslugi" w takim stanie rzeczy, w moim osamotnieniu, na ile ja sie do tego przyczynilam ale co mi to da nawet jak poznam odpowiedz? Po nowym roku pojde do lekarza i zabiore sie za siebie, moze to cos da? Jesli nie - to bede choc miala swiadomosc, ze probowalam. Nie, mysli samobojczych nie mam i nie mialam - ale powoli trace satysfakcje z tego co robie a co kiedys przynosilo mi wiele radosci. Przed swietami bylam na wakacjach na ktore czekalam ponad pol roku i czulam sie podobnie, obnizony nastroj, brak checi do wykonania wielu zaplanowanych wycieczek czy atrakcji. Pojde miedzy ludzi i to samo co gdybym byla sama - puste gadanie, brak otwarcia, brak wiary ze kogokolwiek obchodze, ze ktos slucha... Trace tez wiare w swoja moc sprawcza i w to, ze moje prosby, wymagania, opinie sie licza. Zatoczylam kolo i powrocilam do stanu z dziecinstwa, kiedy czulam sie jak narzedzie, przedmiot, w najlepszym wypadku marionetka od ktorej oczekuje sie konkretnych zachowan i gestow... OK, posmecilam. Dokoncze sobie film z braku lepszego zajecia. -
Im wiecej nas tym ciekawiej sie ta nasza impreza zapowiada... Ja proponuje taka impreze
-
Wlasnie. Od pewnego czasu boje sie,ze moge miec depresje. Martwi mnie to, bo chce nadal cieszyc sie zyciem, byc optymistka, prowadzic jakies sensowne zycie towarzyskie - a tu jakas sciana... Boje sie tez tak zyc z depresja, jesli faktycznie jest to to, co mi dolega. A tutaj musi sie juz wypowiedziec specjalista. Krepuje sie opowiadac o swoich stanach ducha nawet lekarzowi - bo czy go to naprawde obchodzi? Niby wszystko bylo Ok a zeszlego roku o tej porze cos we mnie peklo, cos przykrego sie zdarzylo, bardzo przykrego - i wisi nade mna jak chmura burzowa. Izoluje sie od ludzi, zamykam sie w sobie. Udaje, ze wszystko w jak najlepszym porzadku a oni to kupuja bo mnie nie znaja tak naprawde. Bo jak jest w porzadku to maja spokoj. -- 31 gru 2013, 15:51 -- w skali Becka mam 32 ale nie uwazam tego testu za wyznacznik.
-
I dupa. Nie dosc, ze znajoma odwolala kolacje (wiem zreszta dlaczego choc mi nie powiedziala, powod jest powazny, dalam jej do zrozumienia bardzo subtelnie ze jesli potrzebuje jakiejs pomocy czy wsparcia to moze na mnie liczyc) to odkrylam dzis rano jak jechalam po chleb ze syn zarysowal mi tylne nadkole - solidnie. Wku*wilam sie dubeltowo bo udal nietoperza w trampkach ze nie zauwazyl. Jezdze ku*wa sporo lat i mialam niejedna ryske i 10 razy mniejsza slychac nawet jak muzyka idzie ile fabryka dala! Mniejsza o to, zaplaci z wlasnej kieszeni (co mnie i tak nie ratuje bo wtedy bede musiala mu dac na czynsz za stancje - i tak, i tak dostane po kieszeni ja a ta kieszen juz niewiele strzyma). Nie chce jezdzic z takim kancerem do sierpnia (mam kontrole techniczna to moznaby wszystko hurtem zrobic, wyklepac to, lakier itp). A pier*le nic nie zmienie nic nie zrobie ani dzis ani jutro wiec najlepiej przejsc nad tym do porzadku dziennego. A szampon mam taki
-
Samotnosc - no wlasnie? Co to jest? Czy stany depresyjne nie biora sie z niskiego poziomu serotoniny (czyli braku zwyklego, ludzkiego ciepla?). Mam super znajomych, niech szlag trafi. Nie dosc, ze od wczoraj mam obnizony nastroj to na dodatek dzisiaj zauwazylam, ze samochod jest zarysowany. Robota syna, chyba o mur przy wyjezdzie. Nie przyznal sie i udale glupiego a mnie to wkur*ia bo jestem zdania: najgorsza prawda ale prawda. Nie byloby mi tak przykro i nie dolozyloby sie to do caloksztaltu. Chcialam sie deczko wygadac - dzwonie do jedynych w tym momencie dostepnych znajomych (przy okazji skladam im zyczenia) a oni na to: moglo sie zdarzyc cos gorszego. No zesz ku*wa mac! Moglo. Ale sie nie zdarzylo. Jednemu gowno smierdzi dopiero wtedy, jak stoi w nim po szyje, innemu po kostki. I tak sobie uswiadomilam - przeciez wieksza czesc zycia - od dziecinstwa wlacznie - spotykalam sie z taka wlasnie postawa. Nic sie nie stalo, moglo byc gorzej, wyolbrzymiasz, przesadzasz, sama sobie jestes winna bo to czy tamto. I porownywania mojej niedoli do kataklizmow typu wojna swiatowa czy zaraza. Ergo: moje bolaczki nie sa wazne. Nie powinnam odczuwac smutku, zalu, cierpienia bo nie mam powodu. Na prawo do cierpienia trzeba sobie zasluzyc. I dlugie lata odczuwalam wlasnie tak - ze skarzyc sie to nie pasuje, wstydzilam sie ze jest mi zal czy przykro, ze cierpie. Jest zle, cos boli - czy cialo, czy dusza - to moze faktycznie moja zasluga bo czegos tam nie dopelnilam albo postaralam sie za bardzo. Zreszta - po co sie skarzyc, i tak nikt nie wyslucha a jeszcze zruga czy wysmieje. Nie okazywalam bolu bo co by to dalo? Mnie - i pewnie wielu innym w podobnej sytuacji - chodzi jedynie o wysluchanie. O walidacje moich odczuc. O bycie przy mnie tu i teraz. Bol minie bo zawsze mija, problemy mozna rozwiazac. I tak sie rozwiaze tylko o ilez latwiej gdy ma sie swiadomosc zyczliwych dusz obok. I chyba to jest samotnosc, kiedy w potrzebie nie widzimy kogos takiego. Kiedy nie ma tak naprawde do kogo sie zwrocic bez paskudnego uczucia zabierania komus czasu, zawracania glowy.
-
http://www.youtube.com/watch?v=MMLewoEWqfU nie dosc ze wykonawczyni to sam Villaronga sklecil teledysk
-
Ja tez nie bardzo chce wychodzic, idealnym rozwiazaniem byloby zaprosic kogos do siebie ale - jak juz pisalam - wszyscy znajomi maja juz plany. Wiele tez zalezy od pogody bo do miasteczka mam na piechote jakies 1,5 km (mieszkam na obrzezach) - a jak bedzie pi.z.d.z.ilo to raczej sie nie wybiore. Bedzie co bedzie, swiat sie przez to nie zawali Jeden dzien w roku a wszyscy wielkie halo - mozna sobie tego Sylwestra zorganizowac np 8 kwietnia albo 23 czerwca i tez bedzie fajnie. 31 grudnia to tylko data. W zeszlym roku przyjechalam do Polski, spedzilam ten wieczor z najlepsza przyjaciolka a co sie nagadalysmy to nasze Bo potem przyszly dosc przykre sprawy rodzinne, ale bylo, minelo... Za rok (jak dozyje w zdrowiu ) bede w Polsce albo na GC, tak sobie obiecalam.
-
Mnie pewnie tez czeka solo przed komputerem, choc mam taki pomysl, by sobie do pubu wyjsc na toast chociazby, miedzy ludzi. W okolicy nie ma towarzystwa, z ktorym moglabym spedzic ten wieczor - ci, ktorych znam maja juz plany. Z tym pubem to pomysl i dobry, i nie bardzo. Gdybym byla zupelnie sama to wychodze, drzwi zamykam i zalatwione. Ale syna zostawiam w domu - teoretycznie powinien spac, nie sadze zeby sie bal sam zostac ale raczej sam nie zostaje w nocy (czasem - i to na palcach jednej reki mozna policzyc - w dzien go zostawila bo cos mialam zalatwic). Pojde - bede sie troche martwic. Nie pojde - bede sie czula jak jakas zalosna istotka samotnie kiblujaca przed komputerem podczas gdy inni dobrze sie bawia (pojecie wzgledne ale jak sie uzalac nad soba to na calego ). Najda mnie jakies smety, wspomnienia i caly nastroj o dupe potluc. Moze byc zreszta calkiem przyzwoicie posiedziec samej - spokoj, cisza a na necie moge znalezc np jakies fajne, tanie wakacje na czerwiec Tylko ze ja tego siedzenia w domu mam troche dosyc. Nie chce zgnusniec, zamknac sie w sobie do konca. Kiedys bylam bardzo towarzyska - teraz zaczynam miec czasem problem z konwersacja. Bo malo rozmawiam. E tam, co bedzie to bedzie Najwazniejsze ze jest zdrowie
-
Zolnierze armii czerwonej po zdobyciu niemieckiego miasteczka spaceruja po ulicach. Trafili na cmentarz: - Te, Alosza, patrz jakie oni tu maja smieszne imiona na nagrobkach! Hans Bauer, Gerhard Koenig, Achtung Minen...
-
jednak Rosja to nie kraj - to stan umyslu... http://pudelekx.pl/tymczasem-w-rosji-facebook-18298 -- 03 sty 2014, 15:18 -- Polscy rodzice Armstronga? Rodzina Karnowskich pochodziła z Kowna i jak wielu Żydów pod koniec XIX wieku wyjechała za lepszym życiem do Ameryki. Osiedlili się w Nowym Orleanie, gdzie prowadzili drobny biznes - wozili węgiel, wywozili śmieci... Pobożni Karnowscy, słabo mówili po angielsku (mówili w jidysz), nie byli zamożni, ale też nie przymierali głodem. Światowej sławy muzyk i być może największy jazzman w historii Louis Armstrong urodził się w 1901 r. również w Nowym Orleanie. Jego ojciec był robotnikiem i dość szybko porzucił matkę Louisa, która urodziła go mając zaledwie 16 lat. Jego matka została niebawem prostytutką. Louis też trafił na ulicę, gdzie zarabiał na swoje utrzymanie. I tak poznał Karnowskich, którzy dawali mu dorabiać w swoim interesie. Louis jeździł z przyczepką i handlował węglem na ulicy razem z dziećmi Karnowskich. Jego pierwszym instrumentem był gwizdek, którym oznajmiał w dzielnicy, że przyjechał handlowy wózek Karnowskich. Z czasem chłopak tak się zżył z ich rodziną, że znalazł w Karnowskich niemal rodziców, a oni traktowali go jak członka rodziny - zapraszali go na szabaty i pozwalali spać w ich domu. Dostał od nich pomoc materialną, ale i miłość. Louis nasiąkał w młodości nie tylko nowoorleańskimi brzmieniami tamtych czasów, ale i religijną muzyką polskiego czy litewskiego sztetla, która wpłynęła na jego twórczość. Karnowscy kochali muzykę, więc kiedy odkryli, że mały Louis przejawia takie skłonności, to kupili mu jego pierwszy instrument. Był to kornet - instrument podobny do trąbki. Z czasem Louis opanował nie tylko grę na tym kultowym instrumencie, ale również język jidysz - i to perfekcyjnie. Karnowscy zarazili go też miłością do "gefilte fisz" (ale nie na słodko!), macy i czulentu. Na swoich drzwiach już jako dorosły umieścił też mezuzę. Armstrong miał naszyjnik z Gwiazdą Dawida oraz hebrajskim słowem CHAJ (które oznacza życie) i nosił go na swojej szyi aż do śmierci. Zawsze powtarzał, że "ta żydowska rodzina nauczyła mnie jak żyć - prawdziwego życia i determinacji". Armstrong dostrzegał też antysemityzm. (...) - miałem tylko 7 lat, ale potrafiłem z łatwością zobaczyć jak bezbożnie była traktowana przez "białych Ludzi" ta biedna żydowska rodzina dla której pracowałem (...) W 1969 roku, a 2 lata przed śmiercią, Louis Armstrong opisał Karnowskich we wspomnieniu zatytułowanym “Louis Armstrong, the Jewish Family in New Orleans, La., the Year of 1907”. Co go to tego skłoniło? Armstrong trafił na parę lat przed śmiercią do szpitala Beth Israel w Nowym Jorku, gdzie lekarz śpiewał choremu dziecku tę samą kołysankę w języku jidysz, którą śpiewała mu jego przyszywana żydowska mama. Wtedy się rozpłakał. Dzisiaj w Nowym Orleanie istnieje fundacja Karnofsky Project, która kupuje instrumenty dla zdolnej choć biednej młodzieży*. *The Jewish Journal -- 03 sty 2014, 19:39 -- Ostrzegam, to bardzo mocny material! Kawalek mniej znanej historii
-
http://joemonster.org/art/23668/Tymczasem_w_Rosji
-
Jeszce taki "niuans" - co innego, jak ktos malo zarabia, bo innej pracy nie moze znalezc (ale probuje szukac jakichs opcji, nie liczy na innych tylko na siebie a tu moze byc roznie) a co innego jak ktos jest smierdzacym leniem i minimalista na zasadzie "jakiegos mnie, panie Boze stworzyl, takiego mnie masz". To samo mowi potencjalnym partnerom: no coz, taki/a juz jestem i kochaj albo rzuc. Powyzsze dotyczy plci obojga. Liczy sie postawa, efekty czasem sa nieadekwatne (wiem cos o tym z doswiadczenia). Czasem czlowiek potrzebuje katalizatora, takiego mentalnego "kopa" zeby uruchomic potencjal. Czesto dwoje nie tylko dzieli dobra ale i mnozy. Wtedy, kiedy maja wspolny cel i patrza w tym samym kierunku. Para koni jak ciagnie woz to zajedzie daleko ale obydwa musza pracowac rownie wydajnie. Albo mniej folklorystycznie: zasada naczyn polaczonych. Nie patrz na to co ma ale na to jaki jest jego/jej stosunek do tego co ma, do tego co Ty masz. Ile wymaga od siebie a ile od innych i w jakich proporcjach. Moze zdarzyc sie tak, ze jedna strona jest duzo zamozniejsza - a przy odpowiednim partnerze te dobra moga byc podstawa do pomnozenia owych dobr. Moze tez byc bogaty a utracjusz, balowicz, hazardzista. I co wtedy po majatkach? A jesli komus z Was przeszkadza, ze malo zarabiacie... Ruszcie glowe i dupe, moze gdzies za granice popracowac? Nie zna jezyka? Niech sie uczy. Dla chcacego nic trudnego.
-
ja zas wtranzalam swiezy chleb wlasnego wypieku solo, bez dodatkow popijam sobie dobre winko czerwone wytrawne (przyniesione przez jakiegos goscia swiatecznego) czekam az sie wytopia skwarki bo kobitka w polskim sklepie miala tylko pakowana po kilogramie slonine a mnie potrzeba bylo jakies 10 deko do pieczeni na nowy rok; i teraz trzeba te nadliczbowe 90 deko zutylizowac jakos Serial ruski sobie ogladam i moza za jakas godzine pojde spac
-
http://www.noisli.com/#.Ur4DCi8fVyA.twitter -- 28 gru 2013, 21:09 -- http://newswatch.nationalgeographic.com/2013/12/19/5-animals-that-look-like-lady-gaga/ -- 28 gru 2013, 21:21 -- http://www.boredpanda.com/unusual-animals/
-
Co to jest - sto zebow i dwa jaja? krokodyl A co to jest - sto jaj i dwa zeby? zebranie kombatantow -- 28 gru 2013, 21:00 -- Jaka jest roznica miedzy kamieniem wegielnym a weglem kamiennym? Taka sama, jak miedzy ch*jem debowym a debem ch*j*wym.
-
Fake nie fake, prowo nie prowo - cos Wam powiem... Jesli dwoje ludzi ma jeden konkretny cel, sa sobie naprawde bliscy (tak do granic intymnosci) maja do siebie zaufanie i moga na siebie nawzajem liczyc - to z pensji ponizej sredniej moga zrobic o wiele wiecej. Pieniadze sa wazne - i to jest oczywiste. Samo zycie kosztuje: mieszkanie, rachunki, wyzywienie itp. Trzeba umiec gospodarowac w ramach dostepnych funduszy. I rozgladac sie za lepsza opcja. Dziewczyny - jak to mowia - "leca na kase" bo nie wierza, ze same potrafia sie utrzymac. Ze potrafia byc nie utrzymanka ale pelnoprawnym czlonkiem teamu zwanego partnerstwo. Jest to postawa roszczeniowa i wygodna - a potem taka panna trzyma sie tych gaci kurczowo bo sie boi ze "jak on mnie zostawi to co ja zrobie". Ale zauwazylam, ze mezczyzni to lubia na swoj sposob, moze czuja sie panem sytuacji? Moze lubia jak kobieta lezy i pachnie bo nie przeszkadza im wdrazac w zycie wlasnych planow? I co - ma mi imponowac cos, co nie jest moje? Przeciez te pieniadze sa jego, samochod jego, inne dobra jego - a jak mu dobrze dam dupy to pozwoli mi z tego korzystac? Bitch, please! Kolezankom sie pochwale z wyzszoscia: patrzcie, lamusiary, na jakiego faceta mnie stac. O, i jaka bransoletke mi kupil a wy co? O to chodzi?
-
Dlaczego rada plemienna wróciła pijana do domów ? . . . . . . . . Bo wybierali przywódce. -- 28 gru 2013, 00:34 --