
one-half
Użytkownik-
Postów
432 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez one-half
-
Hej, mam pytanko odnośnie niwelacji lęków i wzrostu pewności siebie - czy paro sprawdziła się u Was w tym obszarze? Podobno jest to najbardziej przeciwlękowe SSRI... Obecnie jestem na Mirzatenie, ale jedyne co odczuwam na tym leku to niepohamowany apetyt. W czwartek mam wizytę u psycha i postanowiłem, że chyba będę lobbował za paroksetyną
-
Dlaczego z góry skreślasz TLPD? Próbowałeś któregoś z tych leków? Jeśli nie, to moim zdaniem mógłbyś spróbować, w końcu co masz do stracenia? Osobiście poleciłbym Ci przetestować Anafranil - ten lek ma naprawdę potencjał. W porównaniu z raczej subtelnym działaniem SSRI klomipramina to prawdziwe serotoninowe wykopnięcie z buta...
-
Ja zaczynam mieć wątpliwości co do pozytywnego wpływu palenia. Żeby nie było, że jestem jakimś nawiedzonym antynikotynowym mesjaszem - wręcz przeciwnie - jestem palaczem z dużym stażem (coś koło 10 lat będzie, pomijając dwuletnią przerwę od nałogu). Ale do rzeczy. Zastanawiam się co do relacji pomiędzy paleniem a chorobą, ściślej: nasilaniem lęku. Oczywiście palenie w jakimś tam stopniu mnie luzuje (choć przyznam, że kiedy byłem zdrowy miałem z tego - jak zresztą ze wszystkiego - więcej frajdy), ale od pewnego czasu zauważyłem (a może tylko coś sobie wkręcam?), że wraz ze ściągnięciem pierwszych chmur z fajki (najbardziej jest to odczuwalne rano przy zapaleniu pierwszego papierosa (czyli wtedy gdy nikotyny nie ma w organizmie)) następuje nasilenie się lęku, który po krótkim czasie wraca do swojej normy. Powszechna opinia jest taka, że papierosy pomagają chorym (w końcu tyle chorych pali, a w szpitalach papierosy są walutą), ciekawe czy możliwa i powszechna jest sytuacja odwrotna. Depresja wpędza w palenie, czy palenie w depresję. Co było pierwsze: jajko czy kura? A może to samonapędzające się błędne koło, tak jak w przypadku alkoholu? Ciekawe, jak to w końcu jest z tą nikotyną i jej wpływem na neurotransmitery?
-
Hmm.. w sumie jazdy na jednym i na drugim podobne. Z tym, że objawy odstawienne przy wenli szybciej minęły niż te przy benzo. Nooo, to znaczy, że wenlafaksyna jest naprawdę mocnym ścierwem Zresztą nic dziwnego - w końcu wenla jest stosowana przez lekarzy jako lek drugiego rzutu (mi lekarz swego czasu lekarz nie chciał jej dać, argumentując, że ciężko się z niej schodzi, dlatego lepiej najpierw wypróbować coś innego).
-
Tahela - lekarz lekarzowi nierówny i dlatego ważnym jest, by być pod opieką specjalisty z prawdziwego zdarzenia. Co innego konował z przychodni NFZ gdzieś na prowincji (choć i w dużych miastach się tacy znajdą), który gdzieś ma dokładny wywiad choroby i przepisuje wszystkim ten sam lek, bo w sumie "co go to obchodzi", a co innego wzięty lekarz-pasjonat (tak, naprawdę istnieją tacy ), któremu jednak zależy, by wyciągnąć chorego na prostą i który jest dobrze zorientowany w temacie leków i najnowszych standardów leczenia. Bo rację ma Denial pisząc, że w świecie leków wcale nie poruszamy się tak po omacku - wypracowane zostały pewne standardy i algorytmy leczenia - ważne, by lekarz był z tym na bieżąco. Nie ma co się sugerować renomą i tytułami naukowymi. Moim pierwszym lekarzem był jeden z bardziej znanych lekarzy warszawskich, dr n. med. (rzecz jasna nie będę wymieniał nazwiska), który, jak się później okazało, leczył mnie głównie za pomocą przestarzałych leków - ogólnie, jak to dziś postrzegam - miał wypracowane własne, żelazne, ale w gruncie rzeczy ubogie (bo nie był na bieżąco z najnowszą wiedzą psychiatryczną) schematy leczenia. Ze znajomością leków zatrzymał się chyba gdzieś po 2000 r., nie zaproponował mi lamotryginy, bo, jak mi się wydaje, najprawdopodobniej o jej zastosowaniu w ChAD nie słyszał. Szprycował mnie 2 g Depakine dziennie, pomimo tego, że cały czas byłem w depresji (Depakina jest przede wszystkim przeciwmaniakalna). Lyrica czy Valdoxan to, jak się domyślam, dla niego abstrakt rodem z Księżyca. A wiem, że ten lekarz był kiedyś zupełnie inny, miał diametralnie inne podejście do pacjenta i jego leczenia. Po prostu z biegiem czasu zaczął traktować swoją prywatną praktykę jako czysty biznes i za bardzo zajął się liczeniem pieniędzy z wizyt - na dokształcanie się już czasu mu najwyraźniej nie starczyło. Ogólnie rzecz biorąc, "lecząc" się u niego straciłem pieniądze, ale przede wszystkim zdrowie i cenny czas. Może gdybym wcześniej trafił do właściwego specjalisty, byłbym w zupełnie innym miejscu, jeśli chodzi o położenie życiowe? Może więc warto poddać wszystkim tym, na których leki nie działają, również myśl, czy aby na pewno znajdują się w dobrych rękach, jeśli chodzi o opiekę lekarską?
-
Co do leków i ich brania - z reguły ilość nie przechodzi w jakość, tak jest również w tym przypadku. Każdy chory (trzeba odróżnić chorego psychicznie od zaburzonego; choroba to schorzenie o podłożu endogennym) musi (lub - przyjmując najmniej optymistyczny wariant - wcale nie musi, bo leku, który mógłby zrobić należyty porządek z jego neurotransmiterami jeszcze nie wynaleziono) trafić na "swoją" substancję (lub ich kombinację), która pomoże mu wyjść na prostą, lub prostą z mniejszymi lub większymi zakrętami. Właśnie: dlaczego zakładasz, że ktokolwiek MUSI odzyskać wskutek terapii 100% sprawności? Czy jeśli ktoś odzyskał jej 60 lub 80% to znaczy, że poniósł klęskę? A to, że ktoś, nawet w częściowej remisji, wchodzi na to forum, żeby sobie ponarzekać, to ma do tego święte prawo. Jeśli, jak piszesz, Ci "się odechciewa", to przecież wcale nie musisz tu wchodzić. Jest wiele alternatyw: Plotek, Pudel, ogrish.tv... Zapewniam Cię, że jest cała masa osób, które dzięki częściowej remisji uzyskanej właśnie dzięki lekom nie żalą się (a nawet gdyby się żaliły - choćby anonimowo w internecie - co to komu przeszkadza?; być może właśnie to żalenie się i jęczenie jest dla nich swoistą formą autoterapii?) mniej lub bardziej sprawnie funkcjonują. I niosą dalej krzyż swojej choroby (hmm... jak to patetycznie zabrzmiało ) - pewnie bez leków nie ruszyłyby w ogóle z miejsca. Do tego jest naprawdę cała rzesza osób, którym leki pomogły w 100% - ich raczej na forum nie uświadczysz, bo żyją pełną piersią, biorąc podtrzymujące dawki leków i pewnie już nawet zapomniały o swojej chorobie. Poza tym są leki, które dają 100% ulgi (a nawet nadwyżkę ) niemal każdemu w błyskawicznym tempie - benzo, sole amfetaminy (Adderall), tylko że są one rozwiązaniem na krótką metę. Ale kto wie, być może dzięki rozwojowi badań (a postęp w badaniach następuje dzięki temu, że chorzy biorą leki, obserwuje się ich skuteczność i na tej podstawie wyciąga wnioski - kolejny argument świadczący o tym, że wątpienie w leki i podkopywanie sensu ich brania jest bardzo "mądre") za 20, 50, 100 lat odkryta zostanie generacja antydepresantów o np. potencjale przeciwlękowym porównywalnym do benzo, przy braku istotnego wzrostu tolerki (he, he )? Wszystkim (mi też) wydaje się to nierealne, ale przecież do lat 50. XX w. depresję endogenną leczono praktycznie jedynie amfetaminą. Patrząc z tej perspektywy jakimi rewolucjami było najpierw wynalezienie trójpierścieniowców, później SSRI, i tak dalej. I cały czas sprawy posuwają się do przodu (np. agomelatyna, pregabalina) - nie bez błędów i powoli, ale jednak się posuwają. A to, że ktoś jest na tyle głupi i naiwny, że daje złapać na marketingowy lep wielkich koncernów farmaceutycznych i wierzy w magiczną "pigułkę szczęścia", to już jego problem i frustracja. Poza tym chyba za bardzo wierzysz w "zbawczą moc" psychoterapii - moim zdaniem w przypadku endogennych schorzeń jest ona nikła (choć etap choroby ma tu też znaczenie). Żeby było jasne - ja do osób, które uczęszczają na psychoterapię czy psychoanalizę nic nie mam, jeśli one czują, że im to pomaga - OK. W moim przypadku (ChAD) psychoterapia okazała się opowiadaniem głodnych kawałków i po prostu stratą czasu. Miałem kontakt z dwoma psychologami - każdy z nich (nie wiem, może akurat tak pechowo trafiłem) okazał się ignorantem w temacie choroby afektywnej dwubiegunowej (czyli był kompletnie nieprzygotowany do pracy z pacjentem). Co do samej zasadności i skuteczności mojej psychoterapii - szpitalny psycholog był bardziej szczery, bo powiedział, że faktycznie psychoterapia ma w przypadku mojej choroby, jak to dyplomatycznie ujął, "bardzo zawężone zastosowanie" Wiem jedno - poprawę (wliczając w to całkowitą remisję) zawdzięczałem/zawdzięczam tylko i wyłącznie lekom. Amen.
-
To może jeszcze jedno pytanie, chyba najważniejsze z punktu widzenia chętnego na ten lek. Jak jest z rozwijaniem tolerancji na Lyricę? Czy jest to tak, jak w przypadku benzo, gdzie na początku 1 mg Clonazepamu wyrywa z butów, no, a później - ho, ho - i 25 tabletek 2 mg wziętych z rana (tak, słownie: dwadzieścia pięć ; przykład jednego z uzależnionych od benzo wzięty z popularnego narkoforum ) już tak fajnie nie działa jak ten 1 mg za pierwszym razem? I tu mam gula. Anglojęzyczna Wiki, powołując się na dwa artykuły naukowe dotyczące pregabaliny jednoznacznie stwierdza: Long-term trials have shown continued effectiveness without the development of tolerance. Ale to chyba zbyt piękne, żeby było prawdziwe, co? Na angielskich forach niektórzy ludzie piszą, że tolerancja na pregabalinę jednak wzrasta, ponadto pregabalina może w specyficzny sposób uzależniać (tzn. objawy odstawienne nie są tak ostre jak w przypadku benzo, ale w każdym razie z pregabaliny nie schodzi się bezboleśnie). Co do tego uzależnienia to pal sześć, mógłbym wejść w tą opcję, ale tylko wtedy gdybym miał względną pewność, że nie będę musiał brać coraz to większych dawek leku. Raz, że to niezbyt zdrowe dla organizmu (tym bardziej, że biorę też inne prochy), dwa - nie wydołałbym finansowo przy obecnej cenie pregabaliny (ten drugi aspekt chyba ważniejszy ). Nooo... wszystko oczywiście przy optymistycznym założeniu, że pregabalina byłaby lekiem dla mnie Ciekawe więc, jak jest naprawdę z tą tolerancją na Lyricę?
-
MIRTAZAPINA (Auromirta ORO, Mirtagen, Mirtor, Mirzaten, Remirta ORO)
one-half odpowiedział(a) na yoan22 temat w Leki przeciwdepresyjne
3 dni temu zacząłem stosować mirtazapinę. Wiem, że na pierwsze rezultaty trzeba poczekać przynajmniej 2 tygodnie, ale już teraz nasunęło mi się takie teoretyczne pytanie: czy mirtazapinę stosuje się z reguły w monoterapii, czy często jest ona elementem jakiegoś połączenia, np. z innym antydepresantem (a może z innymi lekami, proszę o odpowiedź)? Jeśli łączy się mirtę z innym antydepresantem, to jakie z reguły są to leki? Słyszałem o połączeniu "California Rocket Fuel" (mirtazapina + wenlafaksyna). Czy taka mieszanka jest dobra na usunięcie lęków (tu oczywiście mile byłyby widziane wypowiedzi osób, które to stosowały)? Względem zwalczenia lęku (bo z tym jest największy problem) co jeszcze byłoby dobre? Myślałem o połączeniu paroksetyna (w końcu to bardzo popularny wśród fobików lek) + mirtazapina, ale nie wiem, czy to się jakoś nie gryzie ze sobą? Tak w ogóle, to nie wiem, czy lekarz zgodzi się na dwa antydepresanty, tym bardziej, że biorę jeszcze dwa stabilizatory nastroju -
AMISULPRYD (Amipryd, Amisan, ApoSuprid, Solian, Symamis)
one-half odpowiedział(a) na Moniunia27 temat w Leki przeciwpsychotyczne
Lekarz zdecydował, że wskutek braku jakichkolwiek rezultatów odstawiam Solian po 6 tygodniach stosowania. Gdyby jeszcze był jakikolwiek efekt, można by się zastanawiać nad kontynuacją leczenia. Po prawie roku przerwy wracam z powrotem do antydepresantów. Na początek mirtazapina (Mirzaten). W ogóle obecnie mam przeświadczenie, że zmarnowałem kilka ładnych miesięcy, bezskutecznie bawiąc się w te neuroleptyki (Ketrel, Abilify, Solian). Zastanawiam się, jak wyglądałoby zestawienie skuteczności neuroleptyków (zwłaszcza w porównaniu z antydepresantami) w leczeniu zaburzeń depresyjnych/dystymicznych/lękowych? W moim przypadku neuroleptyki to jednak zbyt słaby kaliber. Na antydepresantach, które przerabiałem bywało lepiej lub gorzej, ale przynajmniej skutek (w przypadku większości z nich) był w różnym stopniu odczuwalny. Zobaczymy, jak dalej się sytuacja rozwinie. -
Betii, nie chciałbym być złym prorokiem, ale wszystko wskazuje na to, że jeśli na kogoś kwetiapina działa sennie i zamulająco, to te "efekty specjalne" są niejako w pakiecie przez cały okres stosowania leku Tak było przynajmniej w moim przypadku. Ja brałem Ketrel przez 10 miesięcy. Najpierw w schemacie 0-0-100 mg - na samym początku ta wieczorna dawka praktycznie ścinała mnie z nóg, 30 minut po zarzuceniu byłem tak senny, że szedłem spać. Kwetiapina to niezły usypiacz, ale nie ma co go za bardzo pod tym względem chwalić, bo sen po nim jest jakby taki sztuczny (ja przynajmniej odniosłem takie odczucie), ponadto nierzadko rano nie można się dobudzić, ewentualnie po wstaniu z łóżka człowiek czuje jakby trochę zdzielony obuchem w łeb (może nie tak jak po nasennych benzo, ale zawsze). Po paru miesiącach lekarka dołożyła mi drugie 100 mg kwetiapiny, rozpisane na dwie dawki dzienne. Czyli przez dość długi czas brałem Ketrel w schemacie 50-50-100 mg. Jak tylko zacząłem brać Ketrel w ciągu dnia, dopadły mnie senność i zamulenie. Byłem dość mocno skołowany, nie miałem na nic siły, najchętniej bym tylko leżał, męczyło mnie już samo przejście z kuchni do pokoju Zamulenie w ciągu dnia nie malało z czasem, pomogło dopiero zdjęcie dziennych dawek leku. Brałem z powrotem tylko 100 mg na problemy z zaśnięciem, ale i tak podejrzewam, że i ta dawka mogła mieć wpływ na moje spowolnienie w ciągu dnia. Zresztą to głupota brać neuroleptyk brać tylko i wyłącznie na problemy ze snem (bo na moją chorobę Ketrel w ogóle mi nie pomagał), dlatego niedawno go odstawiłem. Moja rada: jeśli ta senność i zamulenie jest ciężkie do zniesienia, to pogadaj z lekarzem o tym. Może korzystna byłaby zmiana leku na inny (choć tu ważna jest również kwestia, jak działa na Ciebie kwetiapina, jak bardzo Ci pomaga?)? Jest kilka neuroleptyków, które nie wywołują senności (np. Solian, Abilify)...
-
LORAZEPAM (Lorabex, Lorafen, Lorazepam Orion)
one-half odpowiedział(a) na temat w Leki - Indeks leków
tahela - to faktycznie bardzo dziwne, skoro substancja czynna jest dokładnie taka sama. Ja doszedłem do 1,5 mg Xanaxu doraźnie - nie poczułem nawet minimum luzu, a tylko skutki uboczne - ogólne osłabienie i splątanie mowy (dlatego więcej niż 1,5 mg nie próbowałem, bo i po co). Xanax absolutnie nigdy na mnie nie zadziałał choćby w minimalnym stopniu - nawet przy pierwszym kontakcie z tym lekiem. Ale - jak widać - co organizm, to inna biochemia i różne działanie poszczególnych leków... -- 18 maja 2012, 19:11 -- Na detoks, ani na jakąkolwiek formę pomocy nikt nigdy nie jest za stary. Jeśli nie dajesz sobie rady z problemem, to faktycznie detoks może być właściwym rozwiązaniem. Najlepiej będzie, jeśli porozmawiasz o problemie ze swoim lekarzem - to on pomoże Ci w podjęciu decyzji. -
LORAZEPAM (Lorabex, Lorafen, Lorazepam Orion)
one-half odpowiedział(a) na temat w Leki - Indeks leków
Hehe, spoko, nie zamierzam - wiem, do czego to prowadzi. Ale jestem tym bardziej mile zaskoczony Lorafenem, że alprazolam mogłem żreć w dowolnych ilościach i nie czułem choćby najmniejszego efektu. Ogólnie benzodiazepinowa moc przemówiła do mnie Rekreacyjnie wolałbym ją niż alko, a i nad ziołem ma pod niektórymi względami swoją przewagę (luz po benzo to jakby taki czysty luz po marihuanie, oczyszczony z tego "ziołowego" oszołomienia - śmiechawy, pijanego myślotoku, zaburzeń percepcji czasu i przestrzeni, itp.). Powiem tak: już teraz doskonale wiem, czemu powstał czarny rynek tych leków, faktycznie mają w sobie spory potencjał rekreacyjny Ja miałem pozytywne odczucia już po 1 mg - ciekawe, co by było, gdybym np. 5 mg naraz zarzucił (i do tego jeszcze np. zapił piwem, jak większość userów wiadomych narkofarmacyjnych forów) Oj, działoby, się działo... Lorafenik mam oczywiście na napady lęku, dodatkowo będę sobie raz na jakiś czas 1-2 mg zarzucał, w celu "potencjalizacji leczenia", tak jak mi lekarz zalecił -
W moim przypadku Xanax okazał się wielkim niewypałem. Żadnego efektu, nawet po 1,5 mg na raz (więcej nie próbowałem, bo już przy 1,5mg miałem skutki uboczne - osłabienie, plączący się język). Nie było żadnej mowy o usunięciu, czy choćby częściowym zniwelowaniu lęków i napięcia. Nawet jako środek nasenny alprazolam bardzo kiepsko się sprawdza - po dawkach 0,5-1 mg nawet z ponad godzinę trzeba było czekać, żeby zasnąć (czyli chyba prawie placebo). To już Ketrel (neuroleptyk) ma lepsze właściwości usypiające. O tolerce na Xanax nie ma mowy, bo brałem średnio raz w miesiącu (bo po co miałem to brać, skoro mi nie pomagał). Dopiero Lorafen (już w dawce 1 mg) podziałał na mnie. Jak dla mnie Xanax to 0 w skali 1-10
-
LORAZEPAM (Lorabex, Lorafen, Lorazepam Orion)
one-half odpowiedział(a) na temat w Leki - Indeks leków
Po tym, jak okazało się, że Xanax na mnie w ogóle nie działa, dostałem od lekarza Lorafen. Po wyjściu z gabinetu poszedłem od razu do apteki i, nie mogąc powstrzymać ciekawości, od razu zeżarłem tabletkę 1 mg Lorafenu (1-szy kontakt z tym lekiem, w ogóle 1-szy kontakt z działającą na mnie benzo). No i zaskoczyło na szczęście - rezultaty bardzo pozytywne oczywiście Bardzo mnie wyluzował, wszystkie lęki nagle zniknęły, pojawił się nagły zastrzyk optymizmu i w pewnym stopniu otwarcie się na świat i ludzi... Ogólnie bardzo, bardzo OK THIS IS THE BOMB! -
WĘGLAN LITU (Lithium Carbonicum)
one-half odpowiedział(a) na Lord Cappuccino temat w Stabilizatory nastroju
Hehe, wiem OCB. Hipomania jest pod wieloma względami przeurocza Tysiąc myśli na minutę, a każda złota i niepowtarzalna, patrzenie na świat przez różowe okulary, zajebiste otwarcie na świat i ludzi, no i olbrzymia kreatywność. Ja w hipomanii po Seronilu chciałem książki pisać - jedna z nich miała być o tym, paradoksalnie, jak wygrałem walkę z moją chorobą (patrząc z obecnej perspektywy, ten pomysł to prawdziwa drwina losu ze mnie). Jednym z największym plusów hipomanii jest to, że z niebywałą łatwością bajeruje się panny i zaciąga je do łóźka No i to fizyczne naspeedowanie - niespożyty zapas energii - zupełnie jak po małej działce amfy Ech, przydałoby mi się teraz takie przegięcie w górę -
ESCITALOPRAM(Aciprex, ApoExcitaxin ORO, Betesda, Depralin, Depralin ODT, Elicea, Elicea Q-Tab, Escipram, Escitalopram Actavis/ Aurovitas/ Bluefish/ Genoptim, Escitil, Lexapro, Mozarin, Mozarin Swift, Nexpram, Oroes, Pralex, Pramatis, Symescital)
one-half odpowiedział(a) na Martka temat w Leki przeciwdepresyjne
Escitalopram dostałem po tym, jak citalopram przestał na mnie działać. Niby jest to mocniejsza wersja citalopramu, ale ja w ogóle nie odczułem jego działania. Miało być "this is the bomb!", a wyszło wielkie "pfff..." -
WĘGLAN LITU (Lithium Carbonicum)
one-half odpowiedział(a) na Lord Cappuccino temat w Stabilizatory nastroju
Fakt, lit jest stary jak świat (leczono nim już w starożytności, chociaż właściwą karierę zrobił po II wojnie światowej dzięki Johnowi Cade'owi i jego badaniom na szczurach), ale moim zdaniem jest to złoty standard w leczeniu ChAD i jeśli nie ma przeciwwskazań zdrowotnych i problemów ze skutkami ubocznymi, to warto zastanowić się nad tą opcją (zwłaszcza jeśli ktoś ma problemy przede wszystkim z manią - lit jest w takiej sytuacji bardzo skuteczny) . Poza tym w bardziej skomplikowanych ChAD-owych przypadkach (takich jak mój, niestety) stosuje się więcej niż jeden stabilizator nastroju - w takim układzie dobrze byłoby, gdyby jednym z nich był właśnie lit. Ja ze stabilizatorów nastroju jestem na licie i lamotryginie. Leki jakoś niespecjalnie mi pomagają - mimo to będę je chyba tak czy inaczej brał aż do usr...ej śmierci (kiedykolwiek ona nastąpi). Duże nadzieje pokładałem w lamotryginie, która jest jedynym stabilizatorem nastroju o działaniu przede wszystkim przeciwdepresyjnym. Niestety, po raz kolejny się zawiodłem. No, ale ja to chyba jestem naprawdę beznadziejnym przypadkiem... Łazarz - to fajnie, że lamotrygina tak świetnie na Ciebie działa. Z jaką fazą choroby masz najczęściej problemy - depresja, mania, stan mieszany? Jakie leki bierzesz prócz lamotryginy? -
moja historia, dla szukających ukojenia w śmierci.
one-half odpowiedział(a) na Łazarz temat w Depresja i CHAD
Jak dla mnie nagroda Pulitzera za streszczenie tego, co jest istotą rzeczy. Też choruję na ChAD, więc wiem, jak to jest położyć się spać zdrowym, a obudzić w alternatywnej, piekielnej rzeczywistości. I, podobnie jak Ciebie, wrukwiają mnie "mądre" myśli ignorantów o "wzięciu się w garść" i "spojrzenia z innej perspektywy". Chichot losu polega na tym, że w naszej chorobie innej perspektywy po prostu nie ma... -
No, ja się będę jednak spierał Wszystkie poważne choroby/zaburzenia psychiczne są spowodowane wadliwą biochemią mózgu - lek to przecież substancja chemiczna, która - jeśli jest dobrze dopasowana - koryguje biochemię mózgu zaburzonego człowieka (i dlatego właśnie leki pomagają, a nie "bo tak"). Czysta (bio)chemia, nic więcej - według mnie nie ma tu miejsca na żadną żarliwą wiarę i pozytywne nastawienie - one mogą wygenerować co najwyżej efekt placebo, który wcześniej czy później pryśnie jak mydlana bańka. Spróbuj wytłumaczyć schizofrenikowi lub osobie w głębokiej depresji, że jego katastrofalne położenie jest spowodowane brakiem wiary w sukces, że lek nie działa, bo nie wierzy się w niego. Nonsens. To lek ma pomóc Tobie, a nie na odwrót. Jeśli lek nie działa, znaczy, że jest źle dobrany. Co do psychoterapii - co do lżejszych zaburzeń (np. nerwica) - OK, zgodzę się, może ona być pomocna. Ale co ze schizofrenikami czy osobami chorymi na ChAD? W ich przypadku tak zwana psychoterapia sprowadza się jedynie do - nazwijmy to - higieny leczenia, tj. przekazania informacji typu żeby nie pić, przyjmować regularnie leki, itp. Myślę więc, że stanowczo przeceniasz możliwość i znaczenie psychoterapii. Ale nie dziwię się temu - wszak lobby psychologów, psychoterapeutów i psychoanalityków radzi sobie całkiem nieźle, wmawiając społeczeństwu, że każdy, za przeproszeniem, duperel (nie mówię w tym wypadku o prawdziwych chorobach/zaburzeniach, żeby była jasność) jest tak naprawdę poważnym problemem, z którym trzeba natychmiast położyć się na kozetkę w gabinecie. Dbają po prostu o napływ klientów, ot co. Ja w sumie nie mam nic do osób uczęszczających na psychoterapię - skoro czują, że im to pomaga, to OK - niech z tego korzystają i niech im to wyjdzie na zdrowie. Chciałem jedynie uświadomić prawdę, że przed cięższymi przypadkami psychologia kapituluje (BTW przecież psycholodzy to nawet nie lekarze, tylko - określmy to - humaniści). Poza tym coraz częściej można dostrzec, że psychologia staje się szarlatanerią XXI wieku i zwykłą maszynką do robienia pieniędzy. -- 13 maja 2012, 13:06 -- Skoro depresja jest niczym innym, jak prawidłowym (co z tego, że odziedziczonym po praprzodkach) odruchem walki, to wynikałoby z tego, że jest objawem zdrowia, a nie patologii - a to zupełna bzdura. Po prostu pomieszaliście z lekarzem pojęcie depresji i występującego w niej patologicznego lęku z pojęciem strachu (strach = boisz się, ale wiesz czego i dlaczego się boisz; lęk - boisz się, ale nie wiesz czego i dlaczego się boisz). Zgodzę się - strach jest jak najbardziej zdrowym odruchem, odziedziczonym po praprzodkach. Strach może być nieprzyjemny, ale potrzebny, bo mobilizuje, daje adrenalinowego kopa i wyostrza zmysły, podczas gdy lęk (fobiczny, depresyjny) jest totalną patologią, uniemożliwiającą chorym normalne funkcjonowanie - nawet do tego stopnia, że fobik/osoba w depresji boi się wyjść z domu i przejść po ulicy. I gdzie tu mowa o zdrowym odruchu? Poza tym sam przyznałeś, że pomogły Ci prochy, czyli jednak potrzebna była chemia, która skorygowała Twój - jak twierdzisz - "zdrowy, odzidziczony po praprzodkach" odruch
-
Miałem identycznie po Depakine Chrono. W pół roku przytyłem na Depakine aż 30 kg (morderstwo dla stawów) i za cholerę nie szło zrzucić więcej niż 1-2 kg pomimo długotrwałej, restrykcyjnej diety i ćwiczeń fizycznych. Problemem jest w takim wypadku zatrzymywanie przez lek wody w organizmie - nie można praktycznie zrzucić tego typu nadwagi. Jedynym wyjściem jest odstawienie leku. Chociaż dziwię się trochę, że takie skutki wywołuje u Ciebie właśnie lamotrygina. Ja po przejściu z Depakine na Lamitrin zrzuciłem w szybkim tempie (niecałe 3 miesiące) nadprogramowe prawie 30 kg uzyskane "dzięki" Depakine. No a teraz, pomimo niestosowania żadnej diety, moja waga plus minus stoi w miejscu. Nawet w ulotce od Lamitrinu nie ma nic o wzroście masy ciała. Nie spotkałem się też na narzekania na tycie po lamotryginie, gdy robiłem research w sieci na temat tego leku. No, ale z drugiej strony niczego nie można wykluczyć - co organizm, to reakcja.
-
Ten lek to porażka. Staroć, który można o kant d... potłuc Dostałem to od lekarza po tym jak Lexapro na mnie nie zadziałało. Amitryptylina miała mnie ponoć wyciszyć. Stało się wręcz przeciwnie - "rozklekotała" mnie, nie pomagając w ogóle na moje zaburzenia. Dodatkowo koszmarne skutki uboczne (bo to staroć z lat - bodaj - 50. XX w.): suchość w ustach, drżenie rąk, koszmarne zaparcia. Jednym słowem: M A S A K R A ! Zastanówcie się kilka razy, zanim to weźmiecie.
-
KLOMIPRAMINA (Anafranil, Anafranil SR)
one-half odpowiedział(a) na mikolaj temat w Leki przeciwdepresyjne
Marsowa - zgadzam się, skutki uboczne po Anafranilu to masakra. Ja jestem osobnikiem, który stosunkowo sporo ich wyłapał, i to w naprawdę dużym nasileniu. Suchość w ustach (w sytuacjach stresowych narastająca tak, że w ustach nie miałem ani grama śliny - nie mogłem się prawie wysłowić!), trzęsące się łapy i koszmarne zaparcia (zupełnie jakby rodzić kamienie). Co do skutków kuracji: Anafranil w moim przypadku "zatrybił" już po pierwszych dawkach i przez pewien czas było cudownie. Zniknęły lęki i zły nastrój, miałem dużo energii i optymizmu, zacząłem się znów świetnie wysypiać. Po jakimś czasie urok Anafranilu prysł i znów było źle, a nawet gorzej zważywszy, że do depresji doszły jeszcze uporczywe skutki uboczne po Anafranilu. Może ja miałem w tym wszystkim jakiś niechlubny udział, bo jak tylko poczułem się lepiej, to sobie piweczności w dość dużych ilościach nie odmawiałem. Chociaż z drugiej strony chyba jest tak, że jak lek ma działać, to będzie działał mimo tego, że ktoś sobie coś tam częściej lub rzadziej chlapnie. Zresztą nawet, gdyby Anafranil przez cały czas działał świetnie i tak chyba nie udałoby mi się długo utrzymać leczenia tym lekiem - oczywiście z uwagi na skutki uboczne (jakoś nie pali mi się w wieku dwudziestuparu lat do operacji hemoroidów). -
Polecam przetestować citalopram. Brałem go przez rok - był to antydepresant, który najdłużej stosowałem (i który chyba siłą rzeczy najbardziej się w moim przypadku sprawdził). Trochę mi pomógł - polepszył moją kondycję, aczkolwiek nie wydobył mnie całkowicie z depresji. Po prostu zamienił dość ciężką depresję na lżejszą do strawienia. Po roku mój stan się znów pogorszył - najprawdodobniej Cipramil przestał wtedy działać. Dostałem od lekarza escitalopram (Lexapro), czyli mocniejszą wersję Cipramilu - niestety nie zadziałał (a może to wszystko dlatego, że wtedy choroba zaczęła mnie już na poważnie atakować?). Później były TLPD, które w moim przypadku okazały się niesamowitą porażką. No, ale to już historia na zupełnie odrębny temat...