-
Postów
140 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez kop
-
Do listopada jakoś się trzymałem. Dla zobrazowania, w październiku robiłem jeszcze 3 razy w tygodniu po 15 km biegiem w tempie ok. 4:40 lub mniej. Teraz straciłem kilka kilogramów i bieganie to raczej sfera marzeń. Znowu niski poziom samopoczucia i brak współpracy ze strony mózgu. Ataki i cała gama objawów. Różnica tylko taka, że doszły do tego problemy zdrowotne z zębami i kręgosłupem, które niby nie są jakieś wielkie, ale potęgują dolegliwości i złe samopoczucie. Do tego problemy z oczami, ale tu raczej obstawiam zaburzenia lękowe jako przyczynę. Jakoś się trzymam, w końcu po tylu latach doświadczeń to ciężko żeby nawet coś takiego całkiem poskładało. No ale lekko też nie jest. Przed listopadem też pojawiały się różne myśli i dolegliwości, ale miałem wewnętrzną siłę je akceptować lub przezwyciężać. Nie utrudniały funkcjonowania. Teraz jest mniej siły w środku i jakoś tak trudniej. Może wrócę kiedyś na terapię... Zobaczymy
-
Hej, Wracam po kilku latach, by znowu współuczestniczyć z Wami w chorowaniu. Mam nadzieję, że wyjdę szybko na prostą, ale w tym czasie będę tutaj z Wami-osobami zmagającymi się z tym co ja. Chciałem przekazać kilka słów wsparcia: 1. To, że tu jesteś i to czytasz świadczy o tym, że tak naprawdę bardzo dobrze się zdiagnozowałeś, lub zdiagnozował Cię lekarz, więc wiesz co Ci dolega - zaburzenia związane z lękiem. 2. Sam lęk to oczywiście rzecz wtórna, nawet jeżeli Twoje zanurzenia lękowe mają podłoże biologiczne i już się z tym pogodziłeś, to weź wyluzuj - nie od urodzenia jesteś chory na tę chorobę, były w Twoim życiu momenty, że jej nie było. Dalej uważasz, że jesteś skazany "genetycznie" i "biologicznie" na tą chorobę!(nerwica lękowa)? 3. Objawy to wołanie Twojego organizmu o pomoc i pokazanie, że coś jest nie tak. Lubisz kryminały, albo powieści w których występuje detektyw? Zabaw się w detektywa i spróbuj rozwiązać zagadkę. Jeśli lęk przyćmiewa Ci myślenie, to poproś o pomoc psychoterapeutę lub wspomóż się lekami na początek. Pamiętaj, że niektóre sprawy mogą trwać kilka lat, nie przejmuj się początkowym brakiem postępów. 4. Kiedy możesz być pewny, że to na pewno lęk? Jeśli objawy somatyczne są "wędrujące" i jeśli badania wychodzą ok. No i po prostu-jeśli się boisz. 5. Szukaj ruchu na świeżym powietrzu (jeśli dasz radę) i czegoś śmiesznego lub wesołego. Przełamuj lęki akceptując, że na razie są, nie dawaj im jednak zdominować Twojego myślenia. Powodzenia!
-
Melduję, że wyzdrowiałem, tzn. objawy ustąpiły. Zacząłem "oddychać", a nawet marzyć i planować bez tego "muru". Może to ta wiosna i w ogóle wszystko, ale serio da się. Wiem, że objawy i schematy myślowe będą jeszcze wracały, ale pierwszy raz od 4 lat z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że czuję się zdrowy i wolny. Może jeszcze coś napiszę, jeśli taki zdrowy stan się będzie dłużej utrzymywać. Tak na potwierdzenie. Pozdrawiam!
-
Chyba tak w miarę wyzdrowiałem. Tylko niektóre objawy zostały i calkiem sporo nerwicowych schematów myślowych. Ale świat znowu ma barwy, a życie sens. No i humor mi się wyostrzył. Zobaczymy, może to tylko chwilowa remisja, a może po prostu zacząłem ogarniać życie to i objawy w konsekwencji zaczęły ustępować.
-
Wczoraj podczas rozmowy z kimś zacząłem się czuć "normalnie", chociaż na jedną chwilę. Podczas tej jednej chwili po prostu opisałem swoje dotychczasowe objawy nerwicowe racjonalizując je. I wtedy właśnie chyba nawet przez jakieś 5 minut nie odczuwałem lęku. Nie był to jeszcze stan idealny, bo gdzieś z tylu głowy cały czas jest świadomość, że on moze wrócić. Ale na te 5 minit uwierzylem, że te objawy to "tylko" myśli newicowe, że to nie rzeczywistość.
-
Hipochondria - jakie choroby sobie przypisywaliście..?
kop odpowiedział(a) na LINA temat w Nerwica lękowa
Ostatnio też przechodziłem wściekliznę, ale zdaje się, że chyba jednak nie mam Oprócz tego to ostatnio mam problem ze wzrokiem, takie ogólne osłabienie, że nawet siedzi mi się ciężko, mam wrażenie, że zaraz się przewrócę, bo nie mam siły się podpierać nawet rękami (choć tak "w realu" to mogę robić pompki itp.), Bóle głowy i karku, problem z przełykaniem śliny, ciągłe myśli, że umieram, że to koniec. Lęk przed utratą kontroli. Podczas rozmów, że się zatnę i nic nie powiem, że się przewrócę i się coś wydarzy. Lęk przed pójściem do dentysty. Lęk przed tym, że przestanę mówić logicznie i racjonalnie, że świat przeze mnie postrzegany będzie inny niż w rzeczywistości. Dziwne myśli egzystencjalne i lęki religijne. Generalnie chaos w głowie. Ciągłe poczucie, że coś jest nie tak (jakby ktoś nacisnął jakiś guzik i włączył ten stan znowu te 3 lata temu) i że tylko śmierć może to zmienić, że na tym świecie nie mogę być już szczęśliwy, że umieram. Kiedyś(w liceum) też miałem już tak skrajne jazdy, też byłem zaskoczony, że jednak nie umarłem choć wszystko w głowie mówiło mi, że umrę, a potem było znów lepiej, odzyskałem chęci do życia, ale tylko na rok. Ostatnie 3 lata to znowu ciągły dziwny stan z lepszymi okresami, jednak cały czas z włączonym guzikiem "nerwica". Generalnie "zj*bane życie", ale trudno - przynajmniej walczę i się nie poddaję. -
Ja mam ostatnio w trakcie ataków takie "wędrujące po oczach plamy" i do tego paniczny lęk, uczucie, że zaraz umrę albo zemdleję. Do tego od dwóch dni mam podczas ataków tak, że się czuje jakbym był po dwugodzinnym treningu albo na kacu (pewnie od gorąca na zewnątrz). Poza atakami to mam stały lęk wolnopłynący i myśli nerwicowe(90% myśli w głowie to takie, że zaraz umrę itp.). Już się do tego przyzwyczaiłem i jadę jakoś bez leków i terapii, ale ostatnio znowu się mocno nasila. Podczas ataków jestem bezradny, tylko czekam aż przejdą, albo aż zemdleję/umrę (co na szczęście nigdy mi się nie zdarzyło) . Czasem jak mam silny atak to jestem na granicy depersonalizacji i derealizacji (choć to drugie to chyba mam tak naprawdę cały czas podczas lęku wolnopłynącego), ale w tym epizodzie jeszcze nie doszedłem do tego "granicznego" momentu. Aktualny epizod nerwicy trwa u mnie z różnym nasileniem 3-ci rok, a mam 23 lata. Wcześniej miałem w sumie 3 takie takie epizody (w liceum - bardzo mocny, w gimnazjum 1-2 klasa-niezbyt nasilony, i w podstawówka 2-6-kilka krótkich okresów "dziwnego" samopoczucia i ataki paniki z tym, że w 4. i 5. klasie najbardziej) Codziennie rano pierwsza myśl jaka się pojawia to to, że mam tą chorobę. Były takie okresy, że w ogóle o tym nie myślałem, a każdy "dziwny objaw" jeśli w ogóle występował, szybko przechodził i potrafiłem go sobie wytłumaczyć.
-
No właśnie normalność to brak objawów nerwicowych i przede wszystkim taki stan w którym nie zastanawiasz się nad tym czy jesteś normalny i czy coś ci dolega. Ja aktualnie próbuję sobie przypomnieć co to znaczy, bo mam już tak przeżarty mózg lękiem i natretnymi myślami, że zapomniałem jak to jest być normalnym
-
W Twoim przypadku terapia jest bardzo konieczna. Jednak jak będziesz wybierała psychoterapeutę to zwróć uwagę na to czy jest wierzący. Jeśli będzie ateistą to może być problem. Ja myślę, że Pan Bóg nie chce dla Ciebie nic złego, więc mimo tego lęku módl się o wyzdrowienie, a na natrętne myśli o powołaniu nie zwracaj w miare możliwości uwagi, niech sobie "płyną". Myślę, że Pan Jezus chce Ci pomóc, np. posługując się psychologiem. Tak czy inaczej nie bój się zbytnio tych myśli. To tylko objawy, a terapia i praca nad sobą pomoże Ci znaleźć przyczyny. Gdyby to było prawdziwe powołanie, to myśli niosły by ze sobą radość i pokój. Ewentualny Boży niepokój o ktorym słyszałaś na świadectwach na pewno nie polegałby na nerwicowych natrętnych myślach. Pan Bóg jest przede wszystkim miłosierny i łagodny. Zwłaszcza dla kobiet
-
Teksty które usłyszysz od ludzi będąc w depresji
kop odpowiedział(a) na Fizli temat w Depresja i CHAD
"Komplikujesz sobie życie myśleniem o niewiadomo czym." Od byłej dziewczyny: "ostatnio za mało ze mną flirtujesz." Hehehe "Wmawiasz sobie wszystko" "wszystko tlumaczysz chorobą" Itd. PS. To prawda -
Zosia_89, Dzięki!
-
Tak, jak obiecałem, wracam w nowym roku. Przez te dwa miesiące dużo się zmieniło. Nabrałem dystansu do moich lęków i nabrałem siły. Znalazłem na moją chorobę pewien sposób. Mam chwilami takie momenty, w których czuję się zdrowy i pewny siebie. Są takie chwile, w których mam w sobie siłę i czuję, że potrafię sobie z tym poradzić. Niestety przeważają jeszcze ciągle momenty pełne lęku i przerażenia, jak choćby teraz kiedy to piszę. Jednak w zdrowych momentach staram się cieszyć sobą i "mówić" sobie wtedy same pozytywne rzeczy. Po prostu sam siebie wtedy "przytulam" i "mówię", że jestem wartościowym człowiekiem. Potem piszę sobie na ręce słowo "Pamiętaj", na które patrzę z nadzieją we wszystkich momentach złych. Oprócz tego już nie zastanawiam się stale jak się czuję i czy coś mi dolega, czy może nie. To co robię, to stale pokonuję siebie. Kiedy jestem zmęczony, a wiem, że te zmęczenie nie ma przyczyny to idę biegać albo ćwiczyć. Kiedy boję się zasnąć idę spać mimo lęku. Gdy boję się o swoją wydolność przyśpieszam bieg, czy pływanie, robię jeszcze jedną, dodatkową serię na siłowni. Kiedy czegoś się boję, to robię to, na przekór lękowi. A w tych "dobrych" momentach nieraz staram się przywoływać lęk, żeby sprawdzić jaką mam nad nim kontrolę. Staram się go oddzielić od swojego prawdziwego oblicza i obserwować go. To co próbuję uzyskać to właśnie kontrola nad lękiem i nad samym sobą. Szukam w sobie pewnych stałości, punktów odniesienia nawet w chwilach totalnego ataku paniki, w chwilach kiedy nawet nie ma brzytwy, żeby się jej złapać. Kilka razy będąc totalnie przerażonym i trzęsąc się w łóżku stwierdziłem, że po prostu na przekór wstanę i cały dzień będę pracował. Cały dzień odczuwałem atak paniki, ale mimo to narąbałem całą szopę drewna. Po takim dniu odczuwałem mega satysfakcję na przekór mojemu lękowi. Czasami mam takie momenty, że pozwalam sobie na chwile słabości. Pozwalam lękowi żeby sobie był. Nie walczę z nim. Patrzę tylko w ten napis na ręcę "pamiętaj!" i czekam aż przejdzie, a gdy nie przechodzi, po prostu wstaję i zaczynam robić to co zaplanowałem jak czułem się jeszcze zdrowy. Przepraszam za lekki chaos wypowiedzi i luźne myśli, ale może komuś pomoże choć jedna wskazówka. Życzę wszystkim dużo siły, wytrwałości i wiary w siebie. A ja sam postaram się co jakiś czas wpisywać jak mi idzie nierówna walka z tą chorobą. Pozdrawiam!
-
Wiecie co, jestem chory. Nie wiem tak naprawdę na co. Może nerwica lękowa, natrętne myśli, zaburzenia osobowości, chwiejne emocje, ataki paniki, czasem prawie, że schizofrenia i myśli samobójcze. Wiem tylko, że wszystkiego się boję, mam tak niską samoocenę, że niżej się nie da. Myślę najczęściej, że jestem beznadziejny. Jeśli ktoś zdrowy wyobraża sobie, że można być na dnie, to ja jeszcze się w tym dnie zakopuję. Do tego wszystkiego, albo i przez to wszystko rzuciła mnie dziewczyna i straciłem rok na studiach. Dziewczyna, która wydawała mi się idealna i która była (jest) dla mnie najważniejsza, z którą kiedyś chciałbym się ożenić, uważałem, że to ta. Przez te zerwanie teraz "myślę", że nie byłem warty tego, żeby mnie kochała, że jestem beznadziejny. Do tego czasem nie czuję już sensu tego wszystkiego, nie potrafię marzyć i szczerze się uśmiechać. Nie potrafię się uczyć, czasem cały dzień przeleżę w łóżku, a mam na głowie tyle obowiązków, że i tak by mi nie wystarczyło czasu, żeby wszystko pozałatwiać. Schudłem w ciągu kilku miesięcy. Doszedłem do miejsca z którego nie widać nic, albo prawie nic, żadnej nadziei. Przestałem uprawiać sport, który jest moją pasją, codziennie boli mnie głowa i kręgosłup i mógłbym tak pisać w nieskończoność. Strasznie cierpię i nikt tego nie zrozumie. I moje natrętne myśli mówią mi, że albo tak zawsze już będzie, albo będzie już tylko gorzej. Cały czas mnie katują. I wiecie co? Mam to wszystko trochę "gdzieś". W sumie to cały czas próbuję wstawać na nowo i walczyć, ale teraz to już lekka przesada ze strony tej choroby. Nie obchodzi mnie to, że te myśli mi mówią takie rzeczy. Po prostu wstanę jeszcze raz i jeszcze kolejny i tak albo do zasranej śmierci, albo się w końcu podniosę. Co mam do stracenia? Czy może być gorzej niż tak jak jest (zawsze może być gorzej)? Bez tej choroby byłem dojrzały, pewny siebie i odpowiedzialny. Radziłem sobie praktycznie we wszystkich możliwych sytuacjach. Zawsze potrafiłem znaleźć jakieś wyjście. I dlatego teraz też oszukam tą chorobę. Zacząłem tak powstawać już jakiś czas temu. Nie spodziewałem się takiego ciosu w postaci zerwania przez dziewczynę, ale widocznie samemu muszę z tym sobie poradzić. Najważniejsze są dla mnie decyzje, więc podejmuję decyzję, że idę na terapię. Wracam tu w nowym roku i napiszę co z tego wyszło. Trzymajcie kciuki, a kto może, to proszę o modlitwę w mojej intencji (serio). Pozdrawiam! I życzę Wam też siły i wytrwałości!
-
Przestań mnie już zamartwiac tym, że zerwała z Twojego powodu. Skoro ja Ciebie nie mogę zrozumieć, to co dopiero inni. Może kiedyś Cię wylecze, a może nie, w każdym razie przynajmniej ja nie opuszczę Cię aż do śmierci. To jak rozdwojenie jaźni xD
-
Mokasyn, Moim zadaniem po prostu zdrowiejesz
-
Arasha, Generalnie to jeszcze się z nią męczę i pewnie trochę to potrwa. Odkryłem nowe przyczyny i jestem chyba całkiem blisko dotarcia do źródeł swoich problemów. Póki co zaczynam jeszcze leczenie farmakologiczne, a na wyzdrowienie i przepracowanie wszystkiego daję sobie rok, bez spiny. Bo dużo tego wszystkiego u mnie. Mam nadzieję, że się uda. Dopiero odbijam się od dna i pewnie jeszcze kilka razy go dotknę w międzyczasie, ale najważniejsze, że podjąłem decyzję o leczeniu. :) Powodzenia! :)
-
Macie czasem tak, że podczas natrętnych myśli nie czujecie lęku i wtedy myślicie, że one są zdrowe? Chodzi mi nie o myśli "agresywne"(musisz to zrobić, bo jak nie), tylko takie dotyczące życia np. może nie jestem chory i wszystko sobie wkręcam? Może psycholog nie ma racji, a ja sam wiem lepiej? Może ma chorobę psychiczną? Znaczy ja czuję wtedy zdenerwowanie przez te myśli, bo mi rujnują tą swoją prawdziwością wszystko co już sobie poukładałem i dzięki czemu wracałem do zdrowia...
-
Jestem beznadziejny. Nie potrafię zachować się w towarzystwie, zanudzam, jestem olewany podczas rozmowy w większej grupce. Nawet moja dziewczyna mnie wtedy olewa. Odwraca się tyłem i się mną nudzi. A może tylko tak myślę. Nie wiem. Nic kurna nie wiem. Poza tym myślałem dziś, że mam jakąś psychozę i że zwariowałem. Nie wiem kim jestem. Wszystko się dawno posypało. Do południa czułem, że zdrowieje. W rozmowie brak mi pewności siebie i się plączę. Nie potrafię przekazać swojego zdania. Cały czas gadam głupie rzeczy i cały czas filozofuję. Jestem beznadziejny. Jestem beznadziejny. Chociażby dlatego że to wszystko powyżej napisałem. Zachowuję się prawie jak "baba". Nikt mnie nie rozumie i ja sam siebie też nie rozumiem. Jestem beznadziejny. Nic nie wiem. Nawet nie wiem czy to nerwica czy nie. Gubię się w całkiem znanych mi okolicach. Nie potrafię się skoncentrować. Boję się, że zwariowałem, albo, że umieram. Chyba bez leków i pomocy lekarza się nie obejdzie. Może znowu będę zdrowy i nie będzie tych głupich myśli... Pozdro
-
Melduję, że czuję się coraz silniejszy i idę jak burza z tą moją chorobą... Zapisuję się niedługo na coś tam, pewnie jakąś terapię. Mam nadzieję, że dam radę. Może dla niektórych to niewygodne, ale Wiara w Boga i On jest Kimś kto może z tego wyprowadzić. Pozdro dla walczących(chorujących)
-
Siema, nie sądzicie, że powinien być na tym forum dział "żegnam". Nie, nie dla samobójców, tylko dla tych co wyzdrowieli. Albo jakby już koniecznie dalej chcieli pisać, to powinno im się nicki na inny kolor podkreślać
-
Spotkałem się dziś z moim największym lękiem i oprócz przerażenia poczułem spokój. Czuję, że wygram z tą paskudną chorobą, i że mnie zmieni na lepszego człowieka, że znowu coś mi pokaże, co jest we mnie nie tak(już pokazuje). I czuję, że wcale nie umrę, bo to mi ostatnio cały czas próbuje wmówić. Mam szczerą ochotę ją rozwalić i wziąć sprawy, które są przede mną w swoje ręce. Wiem, że nie będzie łatwo i jeszcze nieraz i nie dwa będę miał atak paniki itp. itd., ale się nie poddam, bo to tylko choroba i tylko myśli. Walczcie i się nie poddawajcie
-
Niektóre są całkiem bliskie, inne trochę bardziej odległe. Właściwie z tą chorobą wszystkie wydają się być dalekie, ale z drugiej strony dzięki niej mogę spojrzeć na wszystko z innej strony i na nowo to sobie poukładać. To co mnie od nich oddala to nie choroba, "los", czy brak motywacji, tylko właśnie brak wyobraźni i brak determinacji by to osiągnąć. Jednocześnie wiem, że istnieje u mnie konflikt ze zbyt wygórowaną ambicją i krytycznym ocenianiem siebie. Dzięki mojej chorobie, mogę to powoli zmieniać. Nie oceniam już siebie w tak ostry sposób, doceniam siebie za to co już mi się udało. Pozwalam sobie na chwile słabości. Ale wiem, że gdzieś głęboko jest we mnie siła, dzięki której uda mi zrobić za każdym razem jeszcze jeden krok naprzód. Chcę zmieniać na lepsze wszystko to, na co mam wpływ.
-
Czy odległe ze względu na to ile czasu potrzebujesz, żeby je zrealizować, czy może odległe, bo choć marzysz, to nie wierzysz, że kiedyś uda Ci się je osiągnąć, albo z jakiś powodów są trudne do osiągnięcia.
-
Ja to ostatnio zdobyłem Rysy. Po drodze z 10 razy myślałem, że zejdę, ale wszedłem, choć tyle osób zawróciło z powodu pogody
-
Odległe czasowo, czy może odległe w wyobraźni? :)