
Korat
Użytkownik-
Postów
986 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Korat
-
Pluto, chyba pomyliłeś schizofrenię prostą z rezydualną. Ona ma podobne objawy do prostej , ale do jej zdiagnozowania potrzebny jest przebyty co najmniej jeden epizod psychotyczny. Choć mogę się mylić, jeśli masz źródło tej informacji to chętnie przeczytam, ja na taką się nie natknąłem. Zresztą bardzo mało informacji jest o schizofrenii prostej.
-
No na pewno pewne typy osobowości się wykluczają, np. mieć schizoidalną i borderline jednocześnie , to absurd, ale schizoidalną + unikającą + schizotypową + paranoiczną , myślę że można. Wtedy taki ktoś mógłby unikać ludzi , bo ogólnie nie chce mu się z nimi zadawać (schizoid), mocno brać do siebie krytykę (unikający), mieć wrażenie że wszystko się do niego odnosi (schizotyp) i wręcz w niektórych sytuacjach czuć się prześladowanym (paranoik). To taki przykład, nie wiem czy są tacy ludzie, ale jak dla mnie chyba jest możliwe mieć taką konstrukcję psychiczną.
-
Można mieć po trochu z dwóch , trzech , a nawet czterech osobowości. Tak się też zdarza. Każdy ma swój unikalny zestaw objawów , dlatego są pomieszane.
-
Słyszałem, że niezerowy procent wychodzi z podobnych zaburzeń, więc tego się trzymam. Inna sprawa, że od ośmiu lat póki co na horyzoncie nie pojawił się żaden środek , którym mógłbym zwalczyć swoje zaburzenia. Lista środków coraz bardziej się kurczy, a ja z roku na rok coraz mniej mam sił na walkę, także nie wróży to nic dobrego. A w życiu już tyle wyrafinowanych i tych prostszych sposobów wcielałem w życie , że można by było o tym książkę napisać i serię publikacji naukowych zrobić. Nawet moja terapeutka po 11-stu sesjach stwierdziła , że w zasadzie wszystko to co myślę jest prawdziwe ale uparcie stara się znaleźć winę za zaburzenia w moim myśleniu. Niestety minęła już ponad połowa terapii i oprócz pokonania depresji stoimy w miejscu, ale przyznam że to i tak sukces i chwała za to. Magic Trzeba szczerze powiedzieć, że już z samego faktu , że mówimy o osobowości, wynika że jest to ciężkie do wyleczenia, nie mówiąc już o sytuacjach gdy dodatkowo ma się jakieś nadmiarowe zaburzenia w stosunku do samej osobowości. Jakby tak układać listę to słyszałem chyba , że osobowość unikającą leczy się stosunkowo najłatwiej z tych wszystkich. W jakimś artykule pisało , że schizoidalna należy do tych najtrudniejszych ,a psychopatów to już chyba w ogóle nie da się wyleczyć. Borderline zdaje się , że jest męką dla terapeutów. Jakieś tam osobowości zależne, histrioniczne czy paranoiczne ulokowałbym bliżej tych względnie łatwiej uleczalnych.
-
nie ubliżajcie sobie
-
A ministerstwa są dla ministrantów a ziemia dla ziemniakow :) a komunia dla komunis...
-
Biedna matka, pewnie się załamała , że jej córka takie rzeczy robi. Była w szoku i dlatego nie zareagowała na te dźwięki. Ona bardziej potrzebuje pomocy niż dziewczyna, która założyła ten wątek.
-
Należy bać się tego , że się boi przepowiedni.
-
Nie wszystkie kobiety chcą mieć dzieci, to raz, a dwa nie bardzo wiem co jest takiego uświadamiającego w stwierdzeniu, ze dzieci wymiotują i robią kupy ? hmmmm Zaczęło się . Żegnam
-
linka, Zastanów się głęboko, ludzie tu piszą że nie mogą znieść świadomości , że partner lubi pornografię, ale taka jest rzeczywistość. Kobiety chcą mieć dzieci , a te dzieci też srają i rzygają, tylko mamimy siebie , że jest pięknie. Rzeczywistość boli , a nieświadomość to błogosławieństwo. To chciałem przekazać tym filmikiem.
-
Ja wiem co was boli , rzeczywistość: [videoyoutube=yLfwWK2j2qc&feature=related][/videoyoutube]
-
brak uczuć, za to co ci zniszczyli mózg klozapolem, myślę że powinnaś ich podać do sądu. Masz szansę wygrać dużą kasę, bo nie sądzę żeby cie ostrzegli , że jak ci to dadzą to zniszczą ci mózg i żebyś ty świadomie wyraziła zgodę na branie takiej trucizny. Przemyśl dobrze, czy możesz ubiegać się o odszkodowanie za takie zniszczenia. Popytaj się odpowiednich osób.
-
Ciekawe czy tym razem trafię w gusta dziewczyn : Frank Zane
-
brak uczuć, moja terapuetka od terapii poznawczo-behawioralnej powiedziałaby ci , że twoje myśli napędzają te odczucia, a odczucia myśli , napędzasz się i to urasta przez to do niewiarygodnego cierpienia. Terapia ma na celu uświadomić co to są za myśli i je przeanalizować , żeby móc je zrozumieć i zastąpić innymi. Może to jest to czego potrzebujesz, chyba to byłoby lepsze od psychoanalizy w twoim przypadku. Powtórzę jeszcze raz , że ta terapia jest dobra na depresje, niektórym wystarczy chodzić miesiąc na taką terapię i już pozbywają się depresji.
-
Shadowmere, pytałem się jej o to , a ona powiedziała , że pracowała ze schizofrenikami. Jeśli to byli tacy z negatywnymi objawami i autyzmem schizofrenicznym , to pewnie ma trochę obycia. Ja sobie postawiłem i tak w tej terapii mały cel pozbycia się depresji , a co najmniej nauczenia się umiejętności radzenia sobie ze zwątpieniami w celowość dalszego bytowania. Póki co jestem na dobrej drodze, tylko że bez tego rodzaju cierpienia co jest w depresji, na światło dzienne mocno wychodzi moja obojętność na wszystko i przez to jeszcze gorzej funkcjonuję na co dzień. Zostało mi jakieś z 9 wizyt i już za wiele w tym czasie nie da się zrobić, a już na pewno nie zniknie mi anhedonia i cokolwiek co jest związane z osobowością schizoidalną. Fajnie by było gdyby udało mi się jeszcze poradzić sobie jakoś z tym totalnym wypaleniem i brakiem sił.
-
Mam plan na swoje leczenie. Skończę terminowo tę terapię na którą teraz chodzę. Potem pójdę na następną , ale od tej pory wszystko co będę robić będzie na koszt NFZ. W wakacje udam się do szpitala. Potem na następny rok może gdzieś jeszcze i jeśli to nie pomoże, to do końca fizycznego bytowania na tym świecie już nic ponad psychoterapię na NFZ oraz solian za 3 zł nie będę robić. Oleje wtedy wszystko. No chyba, że wyzdrowieję.
-
No bo myślę , że jeśli nic się nie czuje, to dominującą rolę w podejmowaniu decyzji powinien odgrywać rozum i sucha kalkulacja. I tak oto na przykład jeśli podejmuję się decyzję o pozostaniu na tym świecie, to myśląc logicznie powinno się podejmować kroki do zapewnienia sobie w miarę wygodnego i bezpiecznego bytowania, czyli np. uczyć się i pracować po to by móc znaleźć pracę w której dostawać się będzie odpowiednio duże pieniądze, które będzie można zaoszczędzić na czarną godzinę i uczynić swoje życie bardzo swobodnym i pozbawionym trosk o takie sprawy jak pieniądze. Jednak mimo to , jest cholerny problem z motywacją, w umyśle często nie pojawiają się żadne myśli, a jak czytam tu co po niektóre wypowiedzi, to wyczytuję z nich często nie racjonalne zachowania przy założeniu, że osoby je piszące podjęły decyzję o byciu na tym świecie. Jeśli nie samym rozumem, logiką i racjonalizmem, to czym się te osoby kierują przy braku uczuć?
-
Dlaczego przy braku uczuć nie postępuje się na maksa racjonalnie?
-
Przecież Ty nie wierzysz w zmartwychwstanie. Tu jest mowa o innym zmartwychwstaniu. Bo mózg i serce pracuje, po prostu psychicznie nie możemy doświadczyć tego działania, ale je widzimy. Chodzi mi o zmartwychwstanie czucia. Mam teraz dziwny objaw. Mam wrażenie jakby mi się dusza huśtała jak na huśtawce i umysł obracał. Słabo czuję ręce
-
W sumie to nie czuję żebym istniał. Widzę tylko zmienność. To frustruje, bo mam świadomość , że czas mija i jak się nic nie zmieni, to moje ciało rozłoży się i zgnije, a ja będę człowiekiem bez życiorysu. Już te 8 lat , to czas wyrwany z życiorysu. Każdy dzień jest jakby go nie było. W zasadzie to już jestem martwy , tylko że w taki sposób , że chyba można z tego zmartwychwstać.
-
Shadowmere, ja nie obchodzę świąt . Rodzina wszystko przygotowuje , a ja jak zwykle siedzę w swoim pokoju pogrążony we własnym świecie i derealizacji i to co się dzieje wokół jakby nie istnieje. W ostatnich latach dowiadywałem się o świętach w zasadzie dopiero wtedy gdy przyjeżdżali goście. Jestem od tego kompletnie oderwany. Najgorsza rzecz jaka mnie dotknęła z lekami to było to co się stało po braniu fluanksolu i rispoleptu właśnie. Totalna tragedia. Jadąc autobusem zaczęła mi drętwieć twarz, potem ręce i na końcu nogi. Nie mogłem wyjść z autobusu , słaniałem się na nogach, ludzie patrzeli na mnie jak na jakiegoś ćpuna. Chciało mi się rzygać, bolały mnie oczy i głowa. Kręciło mi się i strasznie bolała mnie głowa. Nie wiem co to było ale cudem doczłapałem się do domu i tam leżałem praktycznie sparaliżowany. Wcześniej parę miesięcy przed tym zdarzeniem dostawałem sam fluanksol i wtedy zaczęło mi wykręcać szyję, a przy każdym ruchu oczami miałem uczucie spadania i w ogóle przy porzuszaniu oczami słyszałem takie szuranie i jakby wyładowania elektryczne w głowie jakieś były. Jeszcze po kwetiapinie miałem podobne historie. Wtedy to na spacerze mięśnie wokół kręgosłupa dostawały kurczów i mnie wyginało na bok tak , że szedłem jak człowiek z porażeniem mózgowym. Po citabaxie miałem monstrualne myśli samobójcze. Po olanzapinie przytyłem 20 kilo w dwa miesiące , zemdlałem od za dużej dawki w szpitalu , miałem ślinotok i tak ciężkie nogi , że ledwo wchodziłem po schodach. Skutków ubocznych reszty leków nie pamiętam , serdecznie za nie żałuję i proszę o poprawę
-
Mam pewną hipotezę odnośnie tego jak do tego doszło. U mnie to był raczej proces , a najbardziej dotkliwe objawy pojawiły się pod koniec pierwszego semestru liceum. Od dziecka byłem introwertykiem i wolałem świat własnych myśli od tego zewnętrznego , bardzo mało mówiłem. Byłem jednak bardzo wrażliwy i intensywnie doświadczałem rzeczywistości. Myślę , że w miarę jak dorastałem uwypuklały się u mnie elementy osobowości unikającej, chodzi przede wszystkim o intensywne odbieranie negatywnych sygnałów z otoczenia i chęć radzenia sobie z nimi przez ucieczkę. Mimo że byłem twardy i nie unikałem w sposób fizyczny niczego, to psychicznie miałem plan aby się znieczulić na to wszystko co tak intensywnie mnie przytłacza. Emocje zacząłem widzieć jako oznakę słabości i na zewnątrz ich w ogóle nie pokazywałem, mimo to we środku mnie kotłowało. Nie miałem problemu tak żyć , bo uprawiałem sport i tam za wszystkie czasy mogłem się wyżyć. Jakoś w ten sposób udawało mi się żyć, byłem szczęśliwy pomimo doświadczania cierpienia. Z jakichś powodów w pod koniec pierwszego semestru liceum doszły te najbardziej niepożądane objawy, zacząłem się wycofywać z życia towarzyskiego, nie podejmowałem żadnych czynności służących przyjemności, wygasła we mnie motywacja i wiele innych objawów wyszło na wierzch. Było to niejako rozwinięciem się tej znieczulicy na świat zewnętrzny z wcześniejszych lat, choć nie powiem żebym obsesyjnie w sobie tłumił emocje, choć nie mogę wykluczyć , że w pewnym stopniu to mogło się do mojego ówczesnego stanu przyczynić. Pamiętam jak w gimnazjum kolegą opowiadałem o stoicyzmie , że to dla mnie jest wzór. Miałem swoich bohaterów takich jak Batman i też chciałem być taki nieugięty i twardy, nie widzę w tym nic złego. Coś w tym liceum w mojej psychice się schrzaniło. Może odpowiedzialny za to jest fakt, że nie za bardzo udało mi się tam zaklimatyzować i byłem przez to zamknięty w sobie. Nie widzę jednak bezpośrednich powodów, żeby wtedy mój świat emocjonalny przeszedł takie przeobrażenie, choć grunt pod to jakoś był przygotowany. W każdym bądź razie od tamtego czasu mniej więcej męczę się z tym. To jest jedna z dziesiątek hipotez odnośnie tego co mi dolega. Jest jeszcze jedna , która mnie intryguje ,ale jest bardzo kontrowersyjna. Gdy trenowałem wyczynowo sport , to byłem niezwykle dotleniony i czułem doskonale każdy mięsień swojego ciała. Twierdziłem wtedy , że nie wyobrażam sobie życia bez sportu , że bez niego umrę. To samo tyczyło się mojego umysłu, był przepięknie świeży i nie wyobrażałem sobie truć go papierochami i alkoholem , bo uważałem , że mnie to zabije. Hipoteza jest taka , że w momencie gdy pierwszy raz w życiu wypiłem piwo , to w trakcie upojenia mój mózg przestał być tak świeży i żywy , a gdy wytrzeźwiałem to już nigdy mój umysł nie powrócił do pierwotnego stanu. Pamiętam , że pierwszy raz alkohol wypiłem gdy było strasznie gorąco i siedzieliśmy na słońcu, nie wiem czy przypadkiem nie dostałem udaru słonecznego i to od tego może być to co mam. Problem w tym , że alkoholu spróbowałem w drugiej gimnazjum, a te okropne objawy nie dawały mi żyć od pierwszej liceum, możliwe że od drugiej gimnazjum stopniowo mózg zaczął się psuć i zwieńczeniem tego były objawy z pierwszej liceum. Jest jeszcze jedna ciekawa różnica ,między tym co było wtedy a teraz. Jakoś inaczej pracuje mi wzrok. Kiedyś miałem zawsze szeroko otwarte oczy , w dosłownym znaczeniu, a teraz oczy mam jakoś tak bardziej przymrużone i ciągle jakbym widział przez mgłę. Kiedyś bardzo intensywnie widziałem kształty i kolory. Wątpliwe żeby to było od wzroku, raczej winą psychiki jest to , że wszystko spowite jest mgłą. Jednoznacznej odpowiedzi nie jestem w stanie udzielić dlaczego taki proces u mnie nastąpił, bo zdecydowanie to był proces, który trwa po dziś dzień, czego efektem jest niedołężność w sprawach życia codziennego i brak życia towarzyskiego.
-
Dziwne, jak ja szedłem na wolontariat do hospicjum, to nikt mnie o nic takiego nie prosił. Może się zmieniło coś. Poza tym co za głupota, że nie można było się leczyć psychiatrycznie. Ja mam akurat takie zaburzenia, że jestem tak zobojętniały , że widok umierających ludzi jęczących w agonii nic mi nie robił. I co by powiedzieli komuś takiemu jak ja? Różne są powody leczenia psychiatrycznego i na pewno nie każde zaburzenie dyskwalifikuje w tej pracy, dlatego to co ciebie spotkało to jakiś absurd.
-
Ja z kolei jestem bardzo sceptyczny do leków. Jakoś tak już jestem ukształtowany, że nie mogę , nie potrafię uznać , że coś może nie być zależne ode mnie, a ciężka praca z terapeutą pozwala mi pomyśleć , że wyjście na prostą jest czymś zasłużonym. Zapomniałem co chciałem dalej napisać
-
magic, moja siostra coś miała, niby to była schizofrenia paranoidalna, ale sprawa jest dyskusyjna. Ja nie mogę z mojej terapeutki. Czasem wyłączam się i nie słucham co do mnie mówi i wtedy myślę sobie jakie to żałosne i głupie , i się uśmiecham pod nosem, co wcale nie znaczy że jest mi wesoło, dobrze wiecie jak to jest. A ona to podchwyciła i zarzuciła mi, że za każdym razem jak się śmieję to nie pozwalam sobie na radość , bo szybko znika mi uśmiech z twarzy. Normalnie myślałem , że parsknę śmiechem z zażenowania, bo ta terapeutka widzi we mnie typowego schematycznego pacjenta i nie dociera do niej kompletnie to , że można śmiać się do rozpuku a nawet dostać głupawki, a przy tym nic nie przeżywać. Jedyne co osiągam śmiejąc się to to , że w pewnym sensie mnie wtedy nie ma i nie wiem co się wokół dzieje. Dopiero jak przestaję się śmiać to wracam na ziemię i wtedy dostaję amnezję na ten moment w którym się śmiałem i nie ma po mnie ani śladu przeżycia pozytywnych emocji. Wszystko , że tak powiem wraca do normy i jestem zobojętniały , a czasem jak się zastanowię nad tym jak bardzo żałosna jest ta procedura, to chwyta mnie stan depresyjny i wykończenie psychiczne. No ale mojej terapeutce tego nie wytłumaczę, zresztą postawiłem sobie na tej terapii mniejszy cel, mianowicie nauczenie się radzić sobie z tymi epizodami depresji. Pod tym względem jestem na dobrej drodze, niestety jednak brak depresji odkrywa to co się kryło pod nią , czyli totalną obojętność i anhedonię przez co paradoksalnie znacznie gorzej funkcjonuję , bo nie mogę podejmować działań przy braku motywacji. magic: "bardzo chciałbym sie spotkać pogadać a wami beżpośrednio jakiś zlot zrobić bo my sie tylko rozumiemy co nie???" Nie chce mi się wyjeżdżać poza moje miasto, więc pewnie na mnie nie ma co liczyć w tej materii.