Skocz do zawartości
Nerwica.com

DanceWithTheWind

Użytkownik
  • Postów

    89
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia DanceWithTheWind

  1. Myślę, że większośc naszych podstawowych problemów pochodzi od nieumiejętnego rozmawiania z ludźmi. Przesadzamy z wyrażaniem naszych potrzeb robiąc to w sposób agresywny, dążąc wyłacznie do zaspokojenia naszych wymagan, bądź przeginamy w drugą stronę ulegając ciągłym prośbom [czasem zbyt wygórowanym] otoczenia. Prowadzi to do wielu nieprzyjemnych sytuacji, długo chowamy urazy, w efekcie doprowadzając się do depresji i innych nieprzyjemnych schorzeń. Istnieje jednak sposób na rozwiązania naszego zagubienia. Ja podjęłam się walki, ponieważ odkryłam, że mój kłopot z bezsennością i depresją mógłby się nie pojawić, gdybym rozwiązała bardzo wiele trudnych konfliktów w sposób asertywny. Na początku jest trochę dziwnie zaadaptować przyjąć nowe kryteria postrzegania ludzi, codziennych sytuacji, z jakimi się spotykamy, czy czekających nas wyzwań. Różnie odbiera mnie otoczenie, ale widzę znacznie poprawy [na lepsze :)]. Dzisiaj, kiedy probowałam przemawiać w sposób asertywny by obronić swoje prawa, mama stwierdziła, że mówię, jak kaznodzieja z ambony i po chwili padłam, jak mucha, ze śmiechu, gdy to sobie uświadomiłam. Ale to dopiero początki, trudno wtedy złapać równowagę i nasze zachowanie przypomina wahadełko. Ogólnie bardzo się cieszę i wierzę, że z każdym krokiem zacznie być coraz lepiej i lepiej. Łiiiiiiiiii! Zapraszam do dyskusji.
  2. Dziewczyny, już wiem w czym tkwi problem i ćwiczę nad tym. Widzę pierwsze efekty, ale uprzedzam, że droga nie należy do prostych i trzeba naszykować się na pracę. Ale jest skuteczna. :) Mamy duży problem z asertywnością, ale da się jej nauczyć. Polecam przede wszystkim wizytę u psychologa, on poradzi wam co należy robić dalej. Pozdrawiam i życzę sukcesów!
  3. Ciężko opisywać mi teraz swój problem. Jestem wykończona. Z przyjemnością zaszyłabym się w ciemnym kącie i nie otwierałabym oczu, dopóki nie wrosłabym się w ścianę. Powiem wprost. Mam poważne trudności z kontrolą agresywnych wybuchów. Zaczęło się to rozwijać mniej więcej w wieku 11 lat, chociaż już wcześniej zdarzało mi się rzucać z pazurami na członków rodziny. Mając około 11 lat zaczęłam używać wyzwisk. Odzywałam się w złości do matki per kurwo, dziwko, szmato... Do babki podobnie. Ojcu też nie szczędziłam wyzwisk, choć on tak często nie padał ich ofiarą. Od ponad roku wydaje mi się, że znacznie to się nasiliło i choć próbowałam to zmienić, próby kończą się niepowodzeniem. Byle drobnostka potrafi mnie doprowadzić do szału i utraty kontroli. Staje się i już... Mała iskierka doprowadza do wybuchu. Uświadamiam sobie ogrom całego zajścia dopiero po wyżyciu się. Strasznie krzyczę, w trakcie rzucam wyzwiskami, uderzę pięścią, popycham. Daje upust nerwom w prymitywny sposób. Wpadam jakby w trans, momentami aż kręci mi się w głowie. Chwilami wydaje mi się, że stoję obok i obserwuję siebie w całym procesie, ale nie mogę się powstrzymać. Pod koniec robi mi się niesamowicie wstyd i nie mam ochoty siebie znać. Czasem przeproszę, gdy gryzą wyrzuty sumienia, ale po dzisiejszym wybuchu jestem kompletnie wykończona, wolałam się schować w pokoju i płakać... Mam siebie dosyć. Nienawidzę tej skłonności w sobie. Nie chcę nikogo ranić, chcę kochać i być kochaną, ale mam też jakby drugie oblicze przepełnione nienawiścią, goryczą, gotowe by niszczyć, co piękne. Zdarza się to w domu, poza nim pozostaje opanowana i grzeczna, wręcz nie umiem wyrazić niezadowolenia, czy złości. Tłumie je. Szukam sobie podobnych, znajdzie się ktoś?
  4. Ja załatwiłam sobie dwa ciężarki [po 2 kilo, cięższych nie podniosę ] i teraz sobie pakuję w wolnej chwili. Dbam też o mięśnie brzucha. Bardzo mnie to relaksuje.
  5. Jest to kontynuacja wątku: masturbacja-t16225.html linka, częściowo zgadzam się z Tobą, ale tylko częściowo. 6-7 razy dziennie to lekka przesada, ale nie stanowi wielkiego problemu zastąpienie tej czynności inną. Wiadomo, na początku może przychodzić to z trudem, ale po pewnym czasie można wrócić do normy. Poza tym uzależnienie od masturbacji to rzadko spotykane zjawisko u kobiet i mam to potwierdzone przez lekarza. O ile nie robi się tego co godzinę, to wszystko w porządku. Zwłaszcza nastolatkowie mają duży problem z napięciem. To chwila w życiu kiedy wszystko aż buzuje. Ja dowiedziałam się, że jestem w szczytowej formie rozbudzenia, nie mam chłopaka, z którym mogłabym regularnie współżyć, dlatego ZALECONO mi masturbację. aga, szanuję Cie, ale radzę byś najpierw skontaktowała się z lekarzem, zanim zaczniesz głosić poglądy zupełnie niezgodne z prawdą. Jeśli nie masz ochoty, bo jest to sprzeczne z Twoimi przekonaniami, a może nawet wiarą, to nie rób tego, ale nie strasz nikogo, bo nie masz absolutnie racji.
  6. To fakt, ale nie jest to problem nie do rozwiązania. Kłopot duży sprawia też nierozładowane napięcie. ESTER, widzę, że posiadasz dużo informacji na ten temat. Powiedz mi czy kobieta, która wcześniej stosowała masturbacje, zacznie później współżyć i nie spodoba jej się na początku, to czy po pewnym czasie przestawienia się, zacznie odczuwać przyjemność i mieć orgazm pochwowy?
  7. aga, mnie przeraża, co Ty wypisujesz. Na czym opierasz swoje argumenty? Bo ja i ESTER powołujemy się na opinie lekarzy [przynajmniej ja tak]. Martwią mnie Twoje poglądy. Posłuchaj sobie audycji w środę o 22 na Tok FM. Tak, te orgazmy są tak wykańczające...
  8. ESTER ma rację. Codzienna masturbacja to nic szkodliwego i jest bardzo przydatna w rozładowywaniu nagromadzonych napięć. Polecam ją zwłaszcza przed snem, bardzo to relaksuje. Tylko faktycznie ich częstość może być niepokojąca, ale to wcale nie oznacza uzależnienia. Po prostu postaraj się zastąpić tą czynność innym zajęciem, bardzo skuteczny może okazać się sport.
  9. linka, wcale nie zdecydowałam się tu napisać tylko po to, by sobie prymitywnie sprawić przyjemność. Potrzebowałam odreagować. W otoczeniu nie mam do kogo się zwrócić z problemem, nie ma mnie kto wysłuchać i skutecznie podnieść na duchu. Próbowałam skierować się kiedyś do przyjaciółki. W chwili załamania napisałam jej na gg o swoich zamiarach, na co dostałam odpowiedź 'spoko, poczekaj na mnie. ;]', co wpędziło mnie w jeszcze większą rezygnację. Niedawno wyjawiłam mamie co mnie dręczy, na co uzyskałam odpowiedź 'jak Ty się zabijesz, to ja też'. Podobne słowa wcale nie pomagają, tylko odrobinę zachęcają do podjęcia odpowiednich kroków. Nie mam pojęcia, jak sobie radzić, gdy narasta we mnie ból i ulgę przynosi mi wyobrażanie sobie, jak odbieram sobie życie. Uważam za dobry pomysł poszukanie pomocy w internecie. Korba, jako pierwsza zainteresowała się moją sytuacją, za co jestem jej niewiarygodnie wdzięczna. Isj też doskonale potrafi się wczuć w sytuację poszkodowanego. Dziękuję też adze. Przestałam się czuć niepotrzebna, odrzucona i bezwartościowa. Przekonałam się, że jednak istnieją osoby, które uważają moje życie za cenne, chociaż tak naprawdę wcale mnie nie znają. Odsetek udzielających się tu absolutnie nie ma ochoty tracić swojej ogromnej szansy, czegoś więcej nie do odzyskania, jedynego i niesamowitego. Życia. Potrzebują tylko pomocy, widzą w samobójstwie świetnie rozwiązanie ciągle nawarstwiających problemów, z którymi nie potrafią się uporać. W końcu tak to jest postrzegane - chwila bólu i wieczność bez trosk. Ale to niezupełnie tak. Gdyby nosili się z takim zamiarem, fakt, zrobiliby to bez cienia wątpliwości. Wciąż istnieją jednak wątpliwości czy warto podejmować ostateczną i nieodwracalną decyzję. Unicestwić się na zawsze, skazać na potworne cierpienie członków rodziny i przyjaciół, nie przekonać się ile pięknych chwil może jeszcze nas spotkać. Poddać się, nie przekonując się ile satysfakcji może przynieść walka. Isj, miałam. Tylko w momencie rezygnacji nie umiem ich doceniać. Wyolbrzymiam wtedy sytuacje, w których wyrządzono mi krzywdę, szukam powodów by zakończyć życie i niestety przychodzi mi to z łatwością. Kiedy ochłonę [wczoraj stało się to dzięki rozmowie z panią psycholog], zdaję sobie sprawę, że moje zamiary nieustannie rosną na sile. To mnie przeraża. Nie mam w nikim efektywnego oparcia. Kogoś trwającego przy mnie w trudnościach, kto mną delikatnie potrząśnie, ostudzi i da do zrozumienia jaki błąd popełniłabym. Nie mam pewności czy w akcie desperacji nie sięgnę po nóż i... Nie chcę tracić życia. Ostatnio zachęcona przez panią psycholog poruszyłam z ojcem zagadnienie metod wychowawczych. Powoli zmierzam do zapomnienia o krzywdzących wydarzeniach, ale niejednokrotnie jeszcze noga może mi się podwinąć i znów wrócę do rozgrzebywania. Dziś czuję się o wiele lepiej, mogę szczerze przyznać, że nie odważyłabym się skrzywdzić rodziców, bardzo ich kocham i staram się zapomnieć o pomyłkach. Teraz niesamowicie się starają, bym znowu poczuła się bezpiecznie w domu i doceniam ich dobre chęci. Ale nie mam pojęcia, jak postępować, gdy znowu wrócę do rozpamiętywania. To silniejsze ode mnie. Piękne słowa. :) Owszem, posiadam mnóstwo marzeń do zrealizowania i dzięki nim umiem się wybić. Niestety niedawno idealny świat stworzony w głowie przyćmił realia i cierpiałam z powodu wielkiej rozbieżności między nimi. Przyglądałam się zakochanym szczęśliwie koleżankom, próbowałam też kogoś znaleźć. Potrzebowałam się do kogoś przytulić, gdy zrobiłoby się znowu źle. Nie powiodło się, bo mam lęk przed bliskością, potrzeba do mnie cierpliwości. Skupiłam się na realizowaniu talentów artystycznych, ale też skończyło na zawiedzeniu się [powinnam chyba bardziej się postarać ]. Ze starymi przyjaciółmi pogodziłam się. Przebrnęłam przez pierwszy etap do akceptacji wydarzeń, które mnie niszczyły. Wyzbyłam się gniewu. Teraz pozostaje tylko przebrnięcie przez ból, jakim mnie napiętnowano. Poznałam nowe, wspaniałe osoby, z ich strony wątpię by spotkała mnie przykrość. Dzięki nim przestaję myśleć o złym. Isj, dziękuję. Jesteś naprawdę wspaniały. Ridllic, rozumiem Twoje zbulwersowanie. Ale weź pod uwagę dobry aspekt pisania w tym temacie. Jak zauważyłeś 99% nie robi tego, by się pożegnać, tylko żeby poprosić o pomoc. Kiedy ją uzyskają, mają okazję by przemyśleć swoje działania. Zamykanie nic nie da, a mam wrażenie, że nawet pogorszy sytuację. Wtedy dokąd pójdą wszyscy znajdujący się w kompletnym załamaniu? Kto im pomoże? Być może wielu właśnie uratowało wypisaniu o swoich kłopotach i otrzymaniu zrozumienia. Choćby niewielkiego.
  10. Mnie nadzieja długo podtrzymywała przy życiu, teraz powoli się wypala. Dawniej, gdy myślałam o zabiciu się, tkwiło za tym przekonanie, że jednak nie chcę tego robić i pragnę znaleźć inny sposób, by wydostać się z bagna problemów. CHCIAŁAM ŻYĆ, bo to moje życie! Ale teraz tylko się śmieję na samo wspomnienie. Przez potok łez. Ale się śmieję. Ciesze się, bo wreszcie dobiegnie koniec.
  11. Nie mam żadnego powodu do życia. Zniszczyli mnie i każą teraz nie zauważać ran. Lizać je z daleka od ich oczu. Najpierw rodzina. Nigdy mnie nie rozumieli. Kiedy idealna wizja jedynego dziecka okazywała się znowu walić, posuwano się do okrutnych kar. Lano mnie, dopóki nie wydusiłam z siebie prośby, by przestać i nie wykrzyczałam po raz dziesiąty przepraszam. Później chowano brudy pod dywan i udawano wspaniałą, kochającą rodzinkę, podczas gdy cała konstrukcja aż się sypała. Bardzo się to na mnie odbiło. Starałam się poszukać gdzie indziej miłości. Ale niemal wszędzie źle mnie traktowano. Przedszkole, podstawówka, wyjazdy kolonijne. Dzieciaki mnie odrzucały i nabijały się ze mnie, bo nie umiałam się przystosować i skutecznie obronić. Zalękniona, delikatna dziewczynka. Z niej narodził się potwór z bajzlem w głowie. W wakacje napotkałam prawdziwą wrogość, jaką może być przepełniony człowiek. Mszczono się na mnie i wyrządzono wielką krzywdę, a ja nawet nie potrafiłam się podnieść z uniesioną głową i odejść, tylko bezczynnie czekałam aż wyprują ze mnie resztki godności. Ale to żadna nowość. Wcześniej pozostawałam bezsilna wobec przemocy w domu, to uznałam, że tak należy mnie traktować. Jak najgorszą ścierę. Przestałam spać. Nic dziwnego, skoro przekonałam się, że fatum dalej się ciągnie. Nasiliły się problemy z koncentracją przez lek na sen, przez co staję się obiektem przykrych kpin. Robię z siebie tępą idiotkę i jestem zmuszona wysłuchiwać, jak otoczenie się nabija z moich nieustannych gaf spowodowanych przymuleniem. Poza tym każdego dnia, muszę słuchać historii, jak innym się powodzi, patrzeć na uśmiechnięte twarze i porównywać cudze szczęście z moją mogiłą. Słucham, jak innym spełniają się MOJE marzenia. Ja mam tylko zgryzotę, samotność i garść leków na uspokojenie. To moi nieodłączni towarzysze i nic przyjemniejszego nie chce zastąpić ich miejsca. Chcę umrzeć. Boże, chce umrzeć...
  12. Zabiję się... Przysięgam, że się zabiję.
  13. Ja tak samo, zwłaszcza utrwaliło mi się to, kiedy powtarzali to najbliżsi. Ale z postów wnioskuję, że się bardzo nie doceniasz. Ja uważam Cię za mądrą osóbkę. :)
  14. Wybacz. Ale ta przypowieść wydała mi złe świadectwo o Tobie. Odebrałam to, jak "Szatan jest człowiekiem, bój się ludzi" i nie wiedziałam, jak to potraktować... Może zwyczajnie nie posiadam wystarczająco dużo wiary, by móc bez względu na przeciwności polegać na Bogu... Chociaż kiedyś lepiej odnosiłam się do Niego i spodziewałam się rychłej pomocy z jego strony. Czekałam długo, ale nie nadeszła. Niestety zawiodłam się. Ale krzyżyk nadal na szyi noszę i ściskam go w dłoni, kiedy przestaję sobie radzić. I się poryczałam... Co za żal. Dzięki aga, mądre słowa.
×