Skocz do zawartości
Nerwica.com

Alienated

Użytkownik
  • Postów

    3 485
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Alienated

  1. Wątpię Pewnie nawet nie zdołasz odczytać tej odpowiedzi;)
  2. Oj ma się, ma się! Wielokrotnie miałaś już okazję mi to uświadomić Racja! Czasami jestem niby obecny, ale tylko w wybranych tematach. Rzadko się angażuję w bezpośrednią wymianę zdań
  3. Alienated

    FREAKZLOT 2012 - POGAWĘDKA

    No w tym akurat przypadku nie będę mógł już się tak łatwo wymigać Czy Ty aby nie próbujesz nas obrazić? Ależ gdzież bym śmiał!:)
  4. samara, toć mnie tu można było zastać już grubo wcześniej;) A nie lepiej to trzymać komputer non stop wpięty do sieci. Zaoszczędza podobnych dylematów;)
  5. Alienated

    FREAKZLOT 2012 - POGAWĘDKA

    Z mojego punktu widzenia pomysł również fajny, choć pogoda za oknami już może nieco mniej .
  6. Czyli jedni układają się powoli do snu, podczas gdy inni zaczynają dopiero wypełzać ze swych skorup:) Ja znajduję się mniej więcej po środku;)
  7. Alienated

    FREAKZLOT 2012 - POGAWĘDKA

    O! Teoretycznie więc mamy szansę na siebie przypadkiem wpaść A mogę spytać w którym konkretnie miejscu ta szkoła?:) Poza tym jeśli o potencjalną lokalizację kolejnego zlotu chodzi, również mam całkiem blisko. Pytanie tylko czy nie jesteście wszyscy w porównaniu ze mną zbyt normalni i czy nie czułbym się w waszym towarzystwie obco jak zazwyczaj;) -- 23 paź 2011, 00:57 -- No to jak? Bo wygląda mi na to, że zupełnie niezamierzenie zamknąłem temat kolejnego zlotu .
  8. [videoyoutube=Xx-nWk593do][/videoyoutube] -- 23 paź 2011, 00:41 -- [videoyoutube=D3k3y7dykx0][/videoyoutube] -- 23 paź 2011, 03:21 -- [videoyoutube=89esFmj7sZk&feature=related][/videoyoutube]
  9. O przepraszam, tego nie napisałem;) Owszem masz prawo do własnej opinii, ale nie rozumiem dlaczego w miejscu takim jak to forum zdumiewa Cię aż tak bardzo odmienne stanowisko innych (?). podjąłem powyżej próbę, aby właśnie dociec co sprawia, że reaguję akurat tak, a nie inaczej i jest jeszcze zapewne sporo aspektów, które należałoby tu wziąć pod uwagę. Myślę przy okazji, że podszedłem do sprawy w sposób na tyle opanowany, że nie można mi zarzucić braku wyczucia. Czy natomiast niespecjalnie przychylne nastawienie względem dzieci komplikuje jakoś specjalnie życie? Nie uważam. Ja po prostu nie odczuwam potrzeby ich posiadania ani też przebywania w ich towarzystwie. Mam do tego prawo i staram się od pewnego czasu świadomie z niego korzystać. Ogólnie zbyt mało pozostaje mi wolnego czasu, ażebym na siłę próbował dostosować się do sytuacji innych. Próbuję otwarcie dawać wyraz własnym oczekiwaniom w tym względzie i postrzegam takie podejście jako zdecydowanie dla siebie korzystne. Dlaczego niby miałbym zmuszać się do czegoś co mi po prostu nie odpowiada? Wspomniałem też o różnicy, z jaką odbieram dzieci płci męskiej i żeńskiej. Nic na to nie poradzę, a dostrzegam wokoło znacznie więcej poważniejszych problemów, z którymi powinienem się teraz zmierzyć. Ot i co!
  10. Monika, muszę napisać, że dla mnie z kolei Twoja gwałtowna reakcja jest dosyć zaskakująca (?). Temat nie jest wcale aż tak znowu kontrowersyjny. Fakt, pojawiło się po drodze kilka ostrych stwierdzeń, ale jak ludzie pisali, miały one związek wyłącznie z ich osobistymi odczuciami odnośnie omawianej kwestii. Nikt tutaj nie zachęca do, ani też nie dopuścił się osobiście (taką mam przynajmniej nadzieję) rzeczy, o których była mowa. Sama zapewne lubisz dzieci, ale nie zmienia to faktu, że wokół Ciebie znajdują się także osoby o odmiennych przekonaniach. Szczególnie w miejscu takim jak to forum;) W ogóle nie piszę tego, aby wejść z Tobą w polemikę, ponieważ jesteś akurat jedną z tych, których darzę tutaj sympatią, a i nie w głowie mi angażowanie się w jakieś niepotrzebne spory w trakcie weekendu, kiedy to powinienem przede wszystkim odpocząć W każdym razie, wracając do tematu, zastanawiałem się nad tym co napisała wcześniej chociażby kicikici (odnośnie próby uchronienia dziecka przed tym co spotkało nas samych). Zasadności takiej argumentacji upatrywałbym jedynie w odniesieniu do do naszych własnych planów w tym względzie. Jestem wręcz przekonany, że decydując się na dziecko potencjalnie (daję tutaj jakieś 99%) wyrządziłbym mu ogromną krzywdę. Sam urodziłem się we względnie normalnej rodzinie, w czasach komunizmu, który to z ową normalnością miał również znacznie więcej wspólnego aniżeli to, czego doświadczamy obecnie. Pomimo tych, wydawać by się mogło, "przyjaznych" warunków, odcinam się całkowicie od swojego dzieciństwa. Pewne rzeczy potrafię sobie jeszcze z tamtego okresu przypomnieć, ale nie odczuwam jakiejś palącej potrzeby wracania do nich za wszelką cenę. Uważam to za etap zamknięty i czuję się aktualnie zupełnie innym człowiekiem (to nie byłem ja!). Nie chciałbym, ażeby moje dziecko zmuszone było przechodzić przez to samo, podczas gdy ja nie potrafiłbym go kompletnie przed tą całą masą niebezpieczeństw uchronić. Ba! Nie potrafiłbym mu zapewnić nawet przyzwoitych warunków egzystencjalnych. Z drugiej strony, istnieje też z pewnością coś na kształt zazdrości jeżeli chodzi o dzieci cudze (w sensie, nie wiem, okazywanych im uczuć (???)) oraz świadomość pewnej już, moim zdaniem, paranoi, z jaką mamy do czynienia w obecnych czasach. Wcale nie wydaje mi się dziwnym to co napisał buka. Taki dzieciak dorasta w poczuciu, że wszystko mu wolno, a jedyną konsekwencją za jego występki będzie jakaś tam skromna reprymenda ze strony rodziców. Kiedyś, jeśli zrobiłem coś nie tak (albo przynajmniej ojciec lub matka doszli do podobnego wniosku), dostawałem po prostu wpierdziel. I wcale nie mam do nikogo o to pretensji. Mógł mi przywalić również któryś z sąsiadów, bądź zupełnie obca osoba. Też nie uważam, że było to jakąś ogromną niesprawiedliwością, jaka mnie spotykała. Dodać mogę nawet, że działo się też całe mnóstwo rzeczy, o których nikt ze sprawujących nade mną opiekę nie miał nawet pojęcia. Rzeczy, za które (jeśli bym mógł) wlałbym dzisiaj sam sobie i to porządnie. Nie byłem odosobnionym przypadkiem. O wiele większą krzywdę były mi w stanie wyrządzić inne dzieciaki. Te z, być może, bardziej normalnych domów i "lepiej społecznie przystosowane"... Napiszę wprost, wkurza mnie totalnie, że dzisiaj całe mnóstwo dzieciaków jest wychowywanych przez ludzi zupełnie nieodpowiedzialnych. Ludzi, którzy często nie mają nawet (ze względu na gównianą sytuację w tym kraju) czasu poświęcić im wystarczającej ilości uwagi. Owocuje to tym, że podstawową wartością przekazywaną swoim "pociechom" przez rodziców jest: Bez względu na to co uczynisz, nikt nie ma cię prawa nawet tknąć. Nie twierdzę, że dzieje się tak w każdym przypadku, ale często jedyną rzeczą wynoszoną z domu przez te dzieciaki jest buractwo ich własnych rodziców wzmocnione poczuciem bezkarności. Tak więc, kiedy mam okazję stykać się z małymi dziećmi, dostrzegam w nich już teraz potencjalne zagrożenie, przez co nie wydają mi się one wcale takimi słodkimi. Choć, jak wspominałem wcześniej, stopień nasilenia tej reakcji jest ściśle uzależniony od płci... W kwestii natomiast porównywania dzieci do zwierząt, utkwił mi w pamięci jeden komentarz zamieszczony na YouTube pod filmem będącym częścią akcji mającej na celu pozyskanie funduszy na uratowanie psa, który uwiązany na łańcuchu do swojego kojca, został przez kogoś podpalony. Brzmiał on mniej więcej następująco: "Kiedy mam do wyboru pomóc jakiemuś zwierzęciu albo dziecku, wybieram to pierwsze. Przynajmniej mam dzięki temu gwarancję, że kiedy dorośnie, nie podpali żadnego psa". Mam nadzieję, że pisząc te słowa nikogo niepotrzebnie nie uraziłem. Intencją moją było ustosunkować się nieco szerzej do tematu, którego wcale nie postrzegam jako bezmyślnej prowokacji. A opinie osób, które się w nim wypowiedziały wręcz skłoniły mnie do głębszego zastanowienia się nad problemem... PS. Będąc już pod wyraźnym działaniem alkoholu, nie podejmuję się dzisiaj angażować w bezpośrednią polemikę .
  11. Ostatni tydzień skłonił mnie ku konkluzji, że chyba nie będę sobie w stanie poradzić przy tak niewielkiej jak dotychczasowa dawce leków:( Trochę wysiłku mnie kosztowało, ażeby coś ostatecznie w tej kwestii pozmieniać, dlatego też szkoda byłoby mi ot tak wrócić do poprzednio przyjmowanego zestawu. Pomyślałem więc o zwiększeniu dawki Trittico ze 100 na 150mg. Zastanawiam się teraz jedynie czy rozsądniej jest przyjmować ją w trzech oddzielnych porcjach w ciągu dnia, czy też nie ma to większego znaczenia i mogę wziąć np. 50mg rano, a resztę przed snem... Pytam z czystego lenistwa .
  12. Alienated

    Co teraz robisz?

    Pozbawiam się perspektywy jedynej w tygodniu spokojnie przespanej nocy...
  13. [videoyoutube=9XpGMBhcq70&feature=related][/videoyoutube]
  14. Raz na tydzień to w moim pojęciu często... Ale to pewnie ja jestem dziwna... Poprzez "bardzo rzadko" rozumiem raczej czas liczony w miesiącach, ewentualnie tygodniach jak się akurat trafi... Taki "system" wymuszony jest niejako przez rozkład obowiązków . Przychodzi czas, że trzeba w jakiś sposób odreagować i na ogół wybiera się tę najprostszą metodę .
  15. W sumie dość interesujący temat. -Szczególnie, że założony przez przedstawicielkę tzw. płci pięknej . Muszę bez bicia przyznać, że też dostrzegam w sobie jakiś problem jeśli o podejście do dzieci chodzi. Z jakiegoś powodu staram się ich kompletnie nie zauważać (właściwie wychodzi to samo z siebie) tudzież zachowywać względem nich bezpieczny dystans. Do dziś potrafię sobie ze szczegółami przypomnieć sytuację sprzed może kilku miesięcy, kiedy to wracałem z pracy do domu w towarzystwie kolegi z tejże pracy . Po drodze dosiadła się jego żona z dzieckiem. W pewnym momencie wydało mi się dość niebezpiecznym pozostawianie dziecka w wózku, z którego przecież mogło potencjalnie wypaść, na co też zwróciłem mimochodem uwagę. Wtedy ów znajomy zrobił coś co sprawiło, że momentalnie cały się w sobie spiąłem. Wyjął dziecko z wózka i... zamiast oddać je żonie, usiadł z nim obok mnie. Normalnie mowę mi odjęło . Czułem się jak w jakimś cholernym potrzasku . Nigdy mu później o tym fakcie nie wspominałem, ale gdy w końcu dotarłem do punktu docelowego i mogłem wreszcie bezpiecznie wysiąść, musiałem sobie zdrowo kilka razy pod nosem zakląć... Jak on mógł odwalić taki numer??? . -Relacjonuję tutaj subiektywny odbiór całego zajścia . Innym razem, w trakcie wizyty u rodziny, ciotka zaproponowała, żebym wziął dziecko kuzyna na kolana (na co miało ono najwyraźniej ochotę). Stwierdziłem wprost, że czuję się niekomfortowo w takim położeniu i zamknąłem temat. Ale ale! Zauważyłem też, że zupełnie inaczej reaguję na dzieci płci żeńskiej aniżeli przeciwnej. Pamiętam, że kiedy siostra urodziła córkę, zdarzało mi się z nią czasami powygłupiać i całkiem sympatycznie to wspominam. Odkąd jednak urodził im się syn, praktycznie zerowy z nim kontakt... Może to jednak też wynikać z faktu, że jestem aktualnie znacznie bardziej obciążony obowiązkami i nie znajduję już czasu na podobne "odskocznie". Mógłbym jeszcze wspomnieć o koleżance (również z pracy), z którą kontakt gwałtownie mi się urwał. Czasami zdarza jej się mi to wypominać, ale kiedy pomyślę, że w takiej sytuacji po prostu nie sposób będzie uniknąć tematu jej niedawno narodzonego dziecka, jakoś nie potrafię się zmobilizować, by chociażby napisać głupiego SMS-a .
  16. Tak, wychodzę z podobnego założenia. M. in. dlatego nie pytałam w temacie jak z tym sobie radzić (zwłaszcza, że w sumie to wiem) i nie pisałam "o-boże-co-ja-mam-zrobić-jestem-taka-pokrzywdzona!". Traktuję to (jak i wiele innych swoich odchyłów) jako cechę dodającą mi oryginalności i uroku Po prostu byłam ciekawa ilu nas jest No proszę! Aż miło przeczytać, że istnieje oprócz mnie ktoś kto nie próbuje za wszelką cenę naprawiać czegoś co jest po prostu jakie jest . Z tym trzeba nauczyć się jakoś żyć, bo usiłować zmieniać w celu upodobnienia się do innych (tych lepiej przystosowanych), z mojego punktu widzenia, mija się z celem. Kiedy był jeszcze na takie zabawy czas, nie znalazł się nikt skłonny wyciągnąć do mnie pomocnej dłoni . A teraz? Co ja mogę? Przyjmuję rzeczywistość w jej najbardziej naturalnej formie (przynajmniej w sensie zaburzonej osobowości). Zupełnie oddzielny problem stanowią tutaj konsekwencje, do jakich doprowadził kompletny brak zainteresowania ze strony psychologów, kiedy mogli oni coś jeszcze w tej materii zdziałać. No ale kiedyś wszystko wyglądało zupełnie inaczej . Bez obaw . Również piję stosunkowo rzadko (średnio raz na tydzień). Podstawowym problemem jest tutaj fakt, że ostatnio po spożyciu nawet niewielkiej ilości alkoholu, zupełnie zawiesza mi się intelekt (to co jeszcze z niego pozostało). Doszło do tego, że nawet w trakcie imprez nie potrafię się odnaleźć wśród towarzystwa, ponieważ kiedy wszyscy już się dobrze bawią, mnie nie chce się nawet gęby otwierać . Alienated, żaden wstyd, się mówi "cóż" i tyle Ty pod wpływem alko, inni czego innego, a choćby emocji :) No właśnie. Sęk jednak w tym, że o ile ta metoda świetnie sprawdzała się w przeszłości, teraz nagle zaczyna zawodzić (patrz wyżej). W każdym razie dzięki za słowa otuchy! .
  17. Akurat dzisiaj odebrałem przesyłkę . Czekałem dobre półtora miesiąca zanim wykopią mi to wydawnictwo spod ziemi! Wcześniej widywałem co prawda na Allegro, ale zależało mi na zakupie od razu w ilości dwóch egzemplarzy .
  18. Nie jest tak znowu najgorzej! . Stopniowo przestaję się tym wszystkim przejmować. A co tam, niech wiedzą, że mają do czynienia ze "świrem" . Ja natomiast zamierzam zachowywać się w sposób jak najbardziej dla mnie naturalny. Wbrew pozorom taka postawa wiele tutaj ułatwia. Zdaję sobie sprawę z faktu, że posiadam pewne ułomności, w związku z czym jeśli zdarzy mi wypaść nieco odmiennie od oczekiwań innych, zbytnio się tym nie przejmuję. Pewne drobne potknięcia mam niejako wkalkulowane w swoje postępowanie i w przypadku kontaktu bezpośredniego potrafię je w miarę szybko i sprawnie skorygować (dużo zależy tutaj od aktualnego nastroju). Kiedy w grę wchodzi rozmowa telefoniczna, jest to już znacznie trudniejsze do opanowania. No a wspomniane wcześniej właśnie komunikatory, czy chociażby takie pisanie na forum, szkoda gadać . Chyba największym problemem jest świadomość, że tego rodzaju wypowiedź pozostaje i jeżeli pozwolę sobie w jej trakcie na chociażby zwykłą literówkę, będzie ona miała charakter trwały. Aż wstyd przyznać, ale spora część postów, które tutaj zamieściłem, tych będących próbą nawiązania "bezpośredniego" kontaktu z pozostałymi użytkownikami, została napisana pod wpływem alkoholu .
  19. Mała rzecz, a cieszy . -- 20 paź 2011, 20:15 -- BTW. Wprowadzając tytuł płyty do katalogu ktoś pozwolił sobie na popełnienie karygodnego wręcz błędu .
  20. Znam problem aż nazbyt dobrze. Do tego stopnia, że nie posiadałem własnej komórki do prawie końca roku ubiegłego:) Nawiasem mówiąc, bardzo sobie ten rodzaj prywatności ceniłem. Poza tym, kłopotliwym jest (i zawsze dla mnie było) też rozmawianie z kimś "przez szybę" np. w przychodni w rejestracji (do tego ludzie stojący z tyłu w kolejce. Brrr! ). W pracy nie kiwam na powitanie osobom oddzielonym ode mnie właśnie szybą, a w przypadku gdy, powiedzmy, jakiś znajomy, bądź sąsiad przejeżdża obok mnie samochodem, również nie zwracam na niego uwagi. Towarzyszy mi także dość specyficzny rodzaj lęku przed wszelkiej maści komunikatorami. W zasadzie przestałem kontaktować się tą drogą ze znajomymi już dawno temu. Wracając jednak do telefonów, w pewnym momencie zacząłem zastanawiać się nad tym irracjonalnym z pozoru lękiem i pomyślałem sobie, że skoro nie będę pewnie w stanie go opanować, warto by choć czasami zrobić mu na przekór i wykonać właśnie jakiś telefon do nieznanej sobie osoby (mam tu na myśli sytuacje głównie oficjalne). Z czasem zaczyna iść coraz łatwiej;) Paradoksalnie jest to o wiele łatwiejsze niż zadzwonić do kogoś, kogo znam od lat...
  21. [videoyoutube=t6IbUI8Un0E][/videoyoutube]
  22. Dobra! Już się uspokajam... [videoyoutube=FWqwlB9YD7c&list=LLD20xvSJKliEq5VDy5P4bIw&index=1][/videoyoutube]
  23. Obudziłem się "jak zwykle". Splątanym krokiem ruszyłem w kierunku kuchni w celu przygotowania sobie porannej kawy oraz śniadania składającego się z jednego banana (na więcej o tej porze nigdy nie mam ochoty). Później kilka rutynowych czynności higienicznych w łazience i... już za chwilę jestem na zewnątrz zmierzając pospiesznym krokiem w stronę przystanku autobusowego. Moją uwagę zwraca podejrzanie mała liczba ludzi na ulicach, jakiś taki znikomy ruch pojazdów i więcej niż zazwyczaj muzyki w radiu. Docieram na miejsce zastanawiając się już nawet czy w dniu dzisiejszym nie wypada przypadkiem jakieś święto (w środku października??? -Raczej mało prawdopodobne!). Wyciągam odruchowo z torby telefon, czekam chwilę aż zaskoczy po uruchomieniu i... zamieram. Nastawiony na godzinę 5:40 budzik powinien zadzwonić dopiero za kilka minut:( Wszystko mi się popierdzieliło:( Powrót do domu, aby jedynie przesiedzieć tam jak na szpilkach zmarnowaną godzinę mija się już z celem. Ruszam więc (pomimo świadomości, że przyjdzie mi tam zostać dłużej niż zwykle) prosto do pracy. W cholernym autobusie kierowca nawet nie raczył włączyć ogrzewania, ignorując jak gdyby nigdy nic uwagi kilkorga pasażerów, których ten szczegół również wyraźnie zirytował:/ Już wiem, że cały dzień będę miał do niczego... Kiedy docieram w końcu z powrotem do domu, zmuszony jestem zrezygnować z części zaplanowanych na popołudnie czynności. Nie znajduję już w sobie na nie energii. Cały towarzyszący mi jeszcze do niedawna entuzjazm gdzieś stopniowo wyparowuje... Nie mam już ochoty z nikim toczyć sporów o należne mi przywileje i myślę tylko o tym, aby solidnie się przed jutrzejszą porcją "codziennych atrakcji" wyspać. Zastanawiam się jednocześnie ile pracy potrzeba włożyć niekiedy w to, ażeby odzyskać w końcu utraconą wiarę we własne możliwości. Poczuć z powrotem, że życie ma sens i wcale się jeszcze nie skończyło... I wszystko to jedynie po to, aby ktoś w swojej ignorancji efekty tych wysiłków obrócił w niwecz w przeciągu zaledwie kilku dni. Udowodnił mi jak nic niewartym śmieciem jestem i pokazał gdzie moje miejsce. Jest przecież tylu gotowych mnie zastąpić ludzi w kolejce! Oklepany frazes, ale jakże prawdziwy. Wychodzi więc na to, że nie mam póki co innego wyjścia jak dalej pozwalać się kantować, bo przy odrobinie nieuwagi mogę wpakować się jedynie w jeszcze większe bagno, którego ciężaru już po prostu nie zniosę((
  24. Dobra, daję! Sytuacja sprzed raptem kilku dni, która w momencie zaistnienia niemal kompletnie wytrąciła mnie z równowagi. Rzecz dotyczy sprawy opisywanej przeze mnie w tym wątku poprzednio, a ciągnącej się już od prawie roku ( ). Bezskutecznie próbuję przez ten czas domknąć temat owego problemu, ale natrafiam jedynie na mur obojętności i totalnej wręcz ignorancji ze strony przedstawicieli rodzimej służby zdrowia. Konkretnie rozchodzi się o to, że za pomocą sprowadzonych na własną rękę środków udało mi się częściowo zapanować nad rodzajem reakcji alergicznej, która mnie dotknęła, ale nikt jakoś (poza obsługą laboratorium) nie raczy nawet wziąć tego faktu pod uwagę. Lek sprowadzony z zagranicy stosowałem na określone miejsca, w przypadku innych natomiast, używałem preparatu przepisanego mi przez lekarza. Efekt jest taki, że po przeprowadzeniu testu laboratoryjnego udało się potwierdzić skuteczność pierwszego z wymienionych specyfików, drugi jednak okazał się, że tak powiem, do dupy . Przedstawiłem więc lekarzowi swój punkt widzenia, informując o dostępności konkretnych środków, zawierających takie, a takie proporcje składników aktywnych i poprosiłem o wypisanie recepty w oparciu o przynajmniej podobne stężenia. Pani doktor jednoznacznie stwierdziła, że niczego innego przepisać mi nie może i odesłała do innego specjalisty. Na wizytę oczekiwałem około dwóch miesięcy. W momencie przekraczania progu gabinetu już czułem, że będę miał pod górkę. Podstarzała kobiecina za biurkiem, która zamiast zainteresować się sednem sprawy zaczęła czepiać się zupełnie nieistotnych pierdół. Znowu to samo, informuję z czym przychodzę i uświadamiam sobie jednocześnie, że trafiłem na kompletnego tłumoka, pamiętającego jeszcze czasy zatęchłego komunizmu, przekonanego o tym, że dyplom magistra uprawnia ją do traktowania ludzi z góry. W miarę trwania naszej stosunkowo krótkiej "rozmowy" dociera do mnie, że każdy mój kolejny argument prowokuje jedynie babsko do wchodzenia ze mną w konflikt. Zaczynam się wewnątrz trząść, czując jak ktoś robi sobie ze mnie po prostu jaja, kwestionując słuszność badania laboratoryjnego i twierdząc, że "to normalne" i nie wymaga żadnego leczenia. Tak się akurat składa, że miałem okazję bliżej prześledzić sobie temat przeglądając zarówno polskie jak i zachodnie fora internetowe, w związku z czym posiadam jakąś tam, nabytą tą (i nie tylko) drogą wiedzę. Zdaję sobie jednocześnie sprawę do jakich konsekwencji może doprowadzić zaniedbanie tego problemu. A skoro już udało mi się osiągnąć tak dobre rezultaty, chciałbym wreszcie załatwić to do końca. Tak więc tępy babsztyl wykłóca się ze mną, informuje min. o dostępności leków, których w takich stężeniach na polskim rynku po prostu nie ma (a jeśli są, to dlaczego nigdy nie zostały nikomu przepisane przez dermatologa). Zagląda w moją kartę i w ostateczności przepisuje mi jakieś środki w związku z problemem sprzed mniej więcej roku (dawno już nieaktualnym). Czuję, że po prostu w tym momencie sobie ze mnie zakpiono. Właściwie nigdy mi się to praktycznie nie zdarza, ale mam ochotę stracić nad sobą kontrolę i wypowiedzieć kilka ostrych słów na temat zaistniałej sytuacji. Jedynym co mnie przed tym powstrzymuje jest obecność młodej, sympatycznej asystentki, która siedząc obok dostrzega zapewne absurdalność całego zajścia, ale oczywiście nie ona tutaj zabiera głos. Zabieram receptę ze sobą (nie wiem po co) i gburowato rzucam: "dobra, to ja idę" . Wygląda mi więc na to, że znów będę musiał sobie ściągać leki na własną rękę, ale jednocześnie wkurza mnie totalnie świadomość, że muszę płacić niemałe przecież pieniądze za coś co można w cenie kilku złotych sporządzić w lokalnej aptece .
×