Skocz do zawartości
Nerwica.com

Alienated

Użytkownik
  • Postów

    3 485
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Alienated

  1. Bardzo dobrze powiedziane. Choć myślę, że Tobie jako dziewczynie trochę mniej tego rodzaju sytuacje zagrażają, ale z drugiej strony... naprawdę nic nie wiadomo... Przeraża mnie niekiedy z jaką hołotą zmuszony jestem się stykać czy to w drodze do pracy, czy zwyczajnie podczas sporadycznego wypadu na miasto. I chyba najgorszym w tym wszystkim jest to, że trzeba takim ludziom ustępować z drogi. Na pomoc innych raczej nie ma co liczyć, a jeśli w obronie własnej posuniesz się za daleko, to Ciebie postawią w stan oskarżenia:(
  2. dune, pewnych ludzi nie zmienisz. Dla jednych pozostanie to wyłącznie widowiskiem sportowym, podczas gdy inni i bez podobnych bodźców dążyć będą do fizycznej konfrontacji. Weźmy chociażby popularne, i znane wszystkim imprezy weselne z prowincjonalnych miejscowości. Niektórzy taki sposób bycia traktują po prostu jako rozrywkę, pod przykrywką której doszukać się można zapewne licznych kompleksów itd. Moim zdaniem jednak, nic nie tłumaczy takiego zachowania. Jeśli ktoś się przygłupem urodził, to nie zmieni tego ani żadna terapia, ani... sam nie wiem co;)
  3. Najgorsze jest to, że wokół znajduje się cała masa kretynów, których takie coś nakręca. Jak wspomniałem, pomijam sport. OK, rywalizacja na określonych zasadach. Niech im będzie. Pamiętam, że kiedyś po jednej z walk Pudzianowskiego, jacyś debile zatłukli na śmierć bezdomnego (przynajmniej takie uzasadnienie pojawiło się później w mediach).
  4. Zainteresowany byłem głownie wynikiem:) W przeciwnym razie siedziałbym razem ze znajomymi przed telewizorem, co mi proponowano, zamiast przed monitorem komputera;)
  5. Mnie z pewnością byś się nie naraziła;) Generalnie nie przepadam już za atrakcjami w stylu sportów walki:) Wiola, pół jeszcze biedy kiedy jest to tylko sport. Gorzej jeśli ludzie zaczynają traktować to jako swego rodzaju rozrywkę w świecie... hmmm, realnym... Co powiecie o takich idiotach? -Wybaczcie, że psuję dobrą atmosferę podczas trwającego akurat weekendu...
  6. No i chwała mu chociaż za to;) Choć pewnie nie zabraknie i takich, którzy będą na chłopaku psy wieszać...
  7. Czyli i tak chyba wcale nie najgorzej...
  8. Wiola, zaglądam dość sporadycznie, choć ostatnio znowu częściej;) Nawiasem mówiąc, gratuluję oficjalnie statusu moda;) Pozostali, dajcie znać jak walka przebiega, bo nie mam w zasięgu wzroku TV (właściwie to w ogóle nie oglądam telewizji), a pomimo faktu, że nie kręcą mnie już specjalnie podobne widowiska, gdzieś tam wewnątrz ciekaw jestem jeszcze wyniku;)
  9. Większość zapewne postawiła na oglądanie mordobicia z nadzieją na ewentualny cud .
  10. Racja, mój błąd! Nie sprawdziłem dokładnie o co chodzi i napisałem jedynie tle ile podpowiadała mi pamięć (ociężałość intelektualna jest właśnie jednym ze skutków ubocznych długotrwałego zażywania leków). Miałem na myśli tzw. biorezonans magnetyczny. Metoda nie jest w sumie nowa, i w opinii niektórych sprawdza się całkiem nieźle. Są też niestety i tacy, którzy mają na ten temat zgoła odmienne zdanie . http://www.odczulanie.pl/aparat.html http://www.bicom-plock.pl/
  11. Być może temat taki już na forum istnieje, dlatego z góry przepraszam za ewentualnego dubla:) W każdym razie moje wcześniejsze eksperymenty z wykorzystaniem wyszukiwarki nie przynosiły z reguły pożądanych efektów, w związku z czym już na wstępie postanowiłem darować sobie tego rodzaju zabawę Interesuje mnie czy ktoś z was próbował może w związku ze swoją nerwicą terapii rezonansem magnetycznym (???). Pamiętam, że kiedy zaczęły się u mnie na tyle poważne objawy choroby, że zmuszony byłem poszukiwać pomocy specjalistów, trafiłem przez przypadek na informację odnośnie takiej właśnie formy leczenia. Dowiadywałem się nawet wstępnie co i jak, ale nie otrzymawszy żadnej gwarancji powodzenia ostatecznie zrezygnowałem. -Miało to miejsce w okresie kiedy nie za bardzo mogłem pozwolić sobie na utopienie tych kilku setek w ramach uregulowania należności za wspomnianą usługę:) Od tamtej pory minęło już około dziewięciu lat, a ja wciąż pozostaję na lekach. Problem jest tego rodzaju, że o ile pewne funkcje organizmu udaje się za pomocą farmakologii dość dobrze regulować, ciągły kontakt z tą całą chemią w przypadku innych wydaje się okazywać na dłuższą metę niemal całkowitą katastrofą Jestem aktualnie w trakcie samodzielnej próby redukowania ilości zażywanych medykamentów, ale z tego co widzę, nie wiem czy w ogóle ma sens robić sobie jakąkolwiek nadzieję. Zdaję sobie sprawę, że konsultacja z lekarzem wiele tutaj nie zmieni, ponieważ ten co najwyżej może zamienić mi leki na inne, a jeżeli taki wariant się nie sprawdzi, wrócę jedynie do punktu wyjścia. Nawet pomimo faktu, że uważam swojego lekarza za naprawdę w porządku, nie posiada on takiej mocy, za sprawą której będzie w stanie spowodować, że mój organizm zacznie normalnie funkcjonować bez prochów. Żadne terapie czy tego rodzaju historie niczego tutaj zmienić nie mogą. Owszem, mają szanse się sprawdzić, ale w innego rodzaju przypadkach niż mój. Potrzebuję samodzielnie dotrzeć do jakiegoś alternatywnego, a mającego szanse powodzenia, sposobu rozwiązania problemu i stąd moje pytanie dotyczące waszych doświadczeń z rezonansem magnetycznym. Z góry dzięki za odpowiedzi (o ile takowe w ogóle się pojawią ).
  12. Aelirenn, odpowiadając krótko na zadane w tytule wątku pytanie, mogę chyba śmiało napisać: Tak. Sytuację mam pod wieloma względami podobną do opisywanej przez Ciebie, ale nie zamierzam rzecz jasna zagłębiać się w detale na forum publicznym. Ogólnie rzecz biorąc jestem świadomy faktu, że zmarnowałem swoją życiową szansę (za co nie czuję się w stu procentach odpowiedzialny), i skazany jestem obecnie na egzystencję taką, a nie inną. Owszem, jak wielu innych popełniłem w życiu niemało błędów, tyle tylko że zabrakło chyba tej odrobiny szczęścia pozwalającej mimo wszystko wyjść na przysłowiową prostą. Później pojawiła się choroba, która definitywnie przekreśliła moje szanse na odnalezienie się w tym co robić lubiłem, i jak sądzę potrafiłbym wykonywać na całkiem przyzwoitym poziomie. Co prawda, jak sobie to potem uzmysłowiłem, już od dziecka byłem społecznie znacznie gorzej przystosowany aniżeli większość, przez co w pewnym sensie z góry skazany na porażkę, i prędzej czy później musiałem natknąć się na tzw. "schody". W każdym razie, z czasem nauczyłem się żyć ze świadomością przegranej, i przynajmniej sprawiać jakieś tam pozory uporządkowanego względnie człowieka. W rzeczywistości jednak, moja egzystencja dalece odbiega od akceptowalnej powszechnie normy. Mnóstwo dróg na skróty, dzięki którym udaje mi się wspomniane pozory zachowywać i ciągła świadomość, że lepiej nie ujawniać o sobie zbyt wielu szczegółów, ponieważ ludzie mają już na ten temat wyrobioną opinię i jeżeli nie potrafię się w pełni wpasować w ich system wartości zawsze będą skłonni skreślić mnie już na starcie. Kiedyś byłem skłonny zanadto się takim brakiem akceptacji przejmować. Wszelkie niepowodzenia w relacjach interpersonalnych brałem sobie głęboko do serca i trawiłem przez długi okres. Dzisiaj staram się, nie owijając w bawełnę, mieć takie sprawy głęboko w dupie, ponieważ pomimo wszystkich doznanych porażek czuję się gdzieś wewnątrz wciąż wartościową osobą:) Jeżeli ktoś ma ze zrozumieniem tego problem, to po prostu musi mieć także problem sam ze sobą Przyznaję też jednak, że codzienna egzystencja potrafi niekiedy mocno dać się człowiekowi we znaki. Zawsze czułem się częścią jakiegoś innego, lepszego świata, który niewiele ma wspólnego z szarą rzeczywistością. Tymczasem zmuszony jestem pracować w zamian za wynagrodzenie uwłaczające mojemu poczuciu własnej wartości. Nie jestem wcale dumny z tego co robić muszę, aby pozyskiwać jakieś tam minimalne środki do życia. Kiedy jednak przeglądam sobie czasami dostępne akurat oferty pracy, po prostu nie sposób nie zdołować się do reszty. Tak się składa, że jestem osobą z nieco innego niż większość użytkowników forum przedziału wiekowego, i pamiętam jeszcze czasy kiedy znalezienie zatrudnienia nie nastręczało większych trudności. Dzisiaj na ogół trzeba zadowolić się byle gównem z braku lepszych alternatyw. Cieszę się z faktu, że nie posiadam rodziny, i czuję się przez to w znacznie mniejszym stopniu uzależniony od wszystkich tych biznesmenów -cwaniaków oferujących tak zwane "miejsca pracy" ludziom, którzy po prostu nie mają innego wyboru. Jak to bardzo słusznie zauważyłaś, w dzisiejszych czasach często kasę trzepie pospolita hołota, której jedynymi atutami są: tupet i układy. Tacy ludzie nie mają w ogóle rozterek natury etycznej. Liczy się przede wszystkim ich własny interes, fakt natomiast, że potencjalnie ucierpieć może na tym ktoś inny w ogóle wydaje się nie mieć znaczenia. Nie oczekuję od życia Bóg wie czego, ale chciałbym mieć możliwość przejścia przez nie z godnością należną każdemu człowiekowi. Tymczasem jak jest, każdy widzi... Sztuką jest w obliczu zastanych okoliczności zachować pogodę ducha i pozytywne nastawienie do świata. A to przy pomocy jakich wybiegów uda się ów stan osiągnąć, pozostaje kwestią drugorzędną... Zakładając oczywiście, że zachowujemy szacunek dla siebie i pozostałych;) Pozdrawiam!
  13. W sumie wcale się im nie dziwię...:)
  14. Święta racja! Paradoksalnie, odnoszę nawet wrażenie, że to działa kompletnie w drugą stronę. Przynajmniej w niektórych przypadkach. Mam tutaj przede wszystkim na myśli osoby z zaniżonym poczuciem własnej wartości oraz zaburzoną osobowością, do których nawiasem mówiąc sam też się zaliczam;) Aktualnie nie utrzymuję żadnych bliższych kontaktów z kobietami i funkcjonuję całkiem przyzwoicie, przynajmniej jeśli o moje samopoczucie chodzi. Jeszcze do niedawna wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Przez okres chyba nieco ponad roku, spotykałem się okazjonalnie z kobietą, która do dnia dzisiejszego wiele dla mnie znaczy. Pamiętam, że te kontakty sprawiały mi wówczas ogromną radość i dzięki nim potrafiłem obudzić się następnego dnia pełen werwy do działania i spojrzeć na otaczający świat bardziej niż zazwyczaj przychylnym okiem. Z drugiej strony, czasami wystarczyła byle błahostka, aby nastrój zmienił mi się diametralnie. W przeciągu kilku zaledwie minut byłem zdolny zmienić się z człowieka pozytywnie nastawionego do życia w osobę całkiem serio rozważającą ewentualność odebrania sobie tegoż. Nachodziło mnie mnóstwo wątpliwości odnośnie swojej roli w tej relacji. Przede wszystkim towarzyszyło mi poczucie, że czegokolwiek bym nie zrobił, i tak nigdy nie będę w stanie stanąć w pełni na wysokości zadania (cokolwiek by to miało oznaczać). Doświadczałem też jakiejś zupełnie chorej zazdrości o innych i nie raz byle drobiazg sprawiał, że czułem się od nich gorszy i niezdolny do jakiejkolwiek rywalizacji. Myślę, że większość osób z problemami jak te wspomniane we wstępie tak właśnie reaguje i na pewno bliska relacja z kimś innym niczego tutaj nie rozwiąże, a wprost przeciwnie może w stopniu znaczącym skomplikować życie nam i tej drugiej osobie... Żeby nie było, że znów w tym dziale piszę nie na temat, życzę autorce wątku wytrwałości w jej postanowieniu;) Pisanie jest z pewnością świetnym sposobem na wyrażanie siebie i przyznam szczerze, że sam ostatnio zastanawiam się nad ewentualnością zaangażowania w nieco poważniejszy projekt tego rodzaju, ale ciągle jest tyle innych spraw i chyba nie jestem jeszcze do końca zdecydowany na czym przede wszystkim powinienem się skoncentrować...
  15. Jeżeli o wspomniany przez Ciebie kontakt z płcią przeciwną chodzi, kiedy tylko nadarza się odpowiednia okazja, staram się jej nie zaprzepaścić Tutaj jednak pojawia się właśnie problem wzajemnych oczekiwań, które z mojej strony, jak sądzę, specjalnie wygórowane nie są. Cały kłopot w tym, że kobiety, z którymi miałem dotychczas okazję się spotykać chciałyby widzieć we mnie osobę dopasowaną właśnie do pewnych określonych standardów. Z chwilą kiedy okazuje się, że nie jestem w stanie ich oczekiwaniom sprostać, nagle wszystko zaczyna się sypać. Mówi się trudno. Ostatecznie zdążyłem już przywyknąć do życia w samotności i nie mam zamiaru niczego na siłę zmieniać. Czy czuję się dobrze sam ze sobą? Myślę, że z czasem coraz lepiej. Mam przynajmniej nadzieję, że sprawy stopniowo zmierzały będą w tym właśnie kierunku. Ostatecznie kiedyś, dawno temu, nie potrzebowałem do szczęścia niczyjego towarzystwa i był to naprawdę wspaniały okres w moim życiu:) Odnośnie wieku, Moniko, mamy mniej więcej po tyle samo lat. Jestem jedynie ciut od Ciebie starszy;) W kwestii relacji międzyludzkich i związanych z nimi oczekiwań, to zależy. Z pewnością czego innego spodziewam się po kontaktach z płcią przeciwną, a czym innym są dla mnie relacje z tzw. przyjaciółmi. Te ostatnie stały się nawiasem mówiąc strasznie jałowe. W pierwszym przypadku, chyba podstawową potrzebą, którą chciałbym zaspokoić jest poczucie bliskości z tą drugą osobą. Choćby tylko iluzoryczne. Jakieś wzajemne zrozumienie na głębszym poziomie... Coś z tych rzeczy. Jeśli chodzi o typowe spotkania ze znajomymi, pewnie byłyby to możliwość realizacji wspólnych pasji i, w znacznie mniejszym stopniu, rozrywka. Dodam, że typowe nasiadówki przy alkoholu stały się już dla mnie wyjątkowo nużącą formą spędzania wolnego czasu i kiedy tylko znajdę sobie dobry pretekst, po prostu staram się od nich wymigać. Takim przykładem produktywnego gospodarowania czasem była dla mnie w przeszłości właśnie muzyka. Od tamtej pory jednak zdecydowana większość ludzi, których znam bardzo się zmieniła. Z drugiej strony, wskutek choroby, można powiedzieć, ja sam również utraciłem zdolność zajmowania się nią w sposób czynny, przez co nie mam możliwości nawiązania żadnych nowych, wartościowych znajomości w oparciu o tę płaszczyznę zainteresowań. Dochodzi do tego jeszcze problem znacznej różnicy wieku. Z dzieciakami trudno byłoby mi się obecnie dogadywać, wszyscy pozostali natomiast, reprezentują już od dawna poziom dla mnie zupełnie nieosiągalny. A muszę tutaj napisać, że kiedyś naprawdę miałem szanse być w tym dobry i ambicja nie pozwoliłaby mi zadowalać się teraz jakimiś odpadkami. Aktualnie staram się zmienić swoje patologicznie poważne podejście do grania i kiedy tylko znajdę sobie coś innego do roboty, nie biorę w ogóle instrumentu do ręki. Paradoksalnie taka strategia w moim przypadku wydaje się przynosić znacznie lepsze efekty aniżeli systematyczne ćwiczenie:) Wiem już jednak, że nic z tego poważniejszego nigdy nie wyniknie i traktuję to raczej jako formę relaksu. Z drugiej strony, być może niegłupim rozwiązaniem byłoby spróbować zaprzęgnąć dostępną współcześnie każdemu technologię do realizacji własnych pomysłów. Jest to co prawda zdecydowanie nie to samo co tworzenie na "żywych" instrumentach, ale podstawową ideą byłoby tutaj znalezienie sobie sposobności wyrażania siebie przy pomocy wszelkich znajdujących się akurat pod ręką środków i w konsekwencji ograniczenie czasu na rozmyślania o pierdołach;) Nie wiem, Monika, w jakiej dokładnie Ty znajdujesz się obecnie sytuacji, ale jeśli tylko potrafisz wygospodarować tych kilka chwil dla siebie, być może powinnaś jednak spróbować wrócić do rzeczy sprawiających Ci niegdyś radość (zakładam, że tak właśnie było). Swoją drogą trafiłem gdzieś na forum na fragment Twojej wypowiedzi odnoszący się do instrumentów nieco "cięższego kalibru" niż pianino (???). Tyle z mojej strony na dziś! Pewnie znów zniknę teraz na kilka dni, ale z chęcią prześledzę sobie później ewentualne wpisy, które się w tym wątku pojawią:) PS. Piszę aktualnie z komputera, który uniemożliwia mi udzielanie się na forum w czasie rzeczywistym (wszelkie próby ingerencji w treść obszerniejszych wpisów powodują bałagan nie do opanowania). Mam nadzieję, że z czasem uda mi się i z tym problemem skutecznie uporać...
  16. Monika! Trochę wybiłem się z rytmu w związku z innymi sprawami, które to w trakcie mijającego właśnie tygodnia zaprzątały moją głowę przede wszystkim. Spróbuję jednak jakoś wstrzelić się w temat ponownie i dodać od siebie kilka zdań tytułem odpowiedzi na zamieszczonego przez Ciebie posta. No więc, zgodzę się z Tobą co do tego, że bardzo istotną sprawą jest posiadanie jasno sprecyzowanych oczekiwań w stosunku do osoby terapeuty, jak również samej terapii w ogóle. Jeśli chodzi o to pierwsze, nie jest chyba wcale najgorzej. Jak już wspominałem wcześniej, rozmowa z drugim facetem na temat własnych problemów w ogóle nie wchodzi w moim przypadku w grę. To są bariery, których przełamywać nie potrafię, ani nawet specjalnie nie mam ochoty. Sprawa druga przedstawia się już nieco bardziej skomplikowanie. Ogólnie rzecz biorąc, moje podejście jest raczej sceptyczne. Nie wydaje mi się, ażeby druga osoba potrafiła mi wskazać coś więcej ponad to, do czego jestem w stanie dojść samodzielnie. Mam całkiem sporo czasu na myślenie i potrafię, jak sądzę, dość precyzyjnie wychwycić mechanizmy rządzące moim funkcjonowaniem. Inna rzecz, że być może nie są one dla mnie do końca zrozumiałe. Uważam też, że są tego funkcjonowania aspekty, nad którymi można i warto pracować, z innymi natomiast wiele zrobić się nie da. Wracając jeszcze raz do porównania, jakim posłużyłem się wcześniej, nie sądzę, ażeby dobrym pomysłem było dostosowywać się na siłę do wzorców obowiązujących w "normalnym" społeczeństwie. Taka próba podporządkowania się im może pochłonąć mnóstwo czasu i energii, które znacznie lepiej byłoby chyba spożytkować na inne działania. Nie jestem normalnym człowiekiem, nigdy nim nie byłem i być już nawet nie zamierzam;) Może właśnie cały mój problem polega na tym, że poprzez własne nieprzystosowanie czułem się przez zdecydowaną większość swojego życia gorszy od innych. Myślę, że sprawą kluczową jest nauczyć się tę odmienność akceptować i dostrzegać wszelkie, związane z nią korzyści. Dla osoby w moim wieku chyba za późno już na długoterminową terapię, dlatego też sytuacja zmusza mnie do poszukiwania jakiejś drogi na skróty. Przypuśćmy, że znalazłby się ktoś zdolny w trakcie długotrwałej współpracy w końcu naprostować wykształcane całymi latami nieprawidłowe cechy mojej osobowości. I co wówczas? Za stary już jestem, aby próbować układać sobie życie według typowych, obowiązujących w społeczeństwie norm. Pytanie więc po co w ogóle spotykam się z psychologiem?:) Otóż jak chyba każdy odczuwam potrzebę kontaktu z drugą osobą będącą w stanie choć częściowo mnie zrozumieć. Jeżeli chodzi o środowisko, w jakim obracam się na co dzień, próby jakiegokolwiek nawiązywania do podobnych problemów są nie tylko bezcelowe, ale też dalece nierozsądne;) Typowa atmosfera podczas spotkań ze znajomymi wyklucza ewentualność rozmowy na poważniejsze tematy, więc... Zresztą dobrze by było, aby każdy postarał się, tak do końca uczciwie, przed samym sobą przyznać, wyjściem naprzeciw jakim jego potrzebom są, poza istotą sprawy, takie kontakty:) Mam nadzieję, że nikt nie będzie miał mi specjalnie za złe, że pozwoliłem sobie odbić nieco od głównego wątku, który to wbrew pozorom wcale nie jest mi obcy...
  17. Chodzi o to, Monika, że chyba za daleko już odjechałem... Pewnych rzeczy nie da się niestety naprawić, a jeśli już, wymagałoby poświęceń zupełnie nieproporcjonalnych do uzyskiwanych korzyści. To trochę tak jak zmuszanie dzieciaka z dużą nadwagą do lekcji WF-u. Wiadomo, że żadnego sportowca nigdy z niego nie będzie. W porównaniu z innymi, zdrowymi dziećmi zawsze będzie on wypadał po prostu marnie... Ja spotykam się sporadycznie z jedną panią psycholog i usiłuję rozmawiać z nią o różnych, ważnych dla mnie sprawach. Cały kłopot polega jednak na tym, że wszystkich kryzysowych sytuacji doświadczam zupełnie samodzielnie, kiedy nie ma w pobliżu nikogo kto mógłby udzielić mi profesjonalnego wsparcia. -Niby nic nadzwyczajnego. Z drugiej strony, mam dość mocno nasiloną fobię społeczną i chyba nigdy w kontaktach z drugą osobą nie potrafię być naturalny. Kiedy przekraczam próg gabinetu, uruchamia się we mnie mechanizm wykształcany przez całe lata doświadczeń. Staję się na tę krótką chwilę jakby kompletnie innym człowiekiem, któremu nagle strasznie trudno jest wrócić myślami do spraw jeszcze do niedawna tak intensywnie zaprzątających umysł. Zupełnie jakby dotyczyły one kogoś innego. Myślę, że gdyby udało mi się nawiązać naprawdę bliską relację z terapeutą, potrafiłbym przynajmniej w pewnym stopniu tą barierę przełamać, a tak... rzeczą najistotniejszą staje się zachowanie twarzy... Żeby nie było z mojej strony całkowitego odbiegania od tematu, w tym roku minęło dokładnie siedemnaście lat odkąd choroba odebrała mi zupełnie możliwość zajmowania się muzyką, która to w przeszłości była jedną z niewielu naprawdę wartościowych rzeczy przeze mnie posiadanych:(((
  18. Wiele bym dał, aby znaleźć się w podobnej sytuacji! Niestety w moim przypadku standardowa forma kontaktu z psychoterapeutą (psychoterapeutką, bo z facetami nie rozmawiam) raczej nie ma szansy się sprawdzić((
  19. Tak, rozumiem co masz na myśli. Tyle tylko że jeżeli chodzi o treść mojego ostatniego wpisu, pozwoliłem sobie nieco odbić od tematu i zahaczyć o sprawę nie do końca pokrywającą się z tematyką tego forum (choć była to uwaga jak najbardziej adekwatna do treści wątku). Bez zagłębiania się w delikatne szczegóły rzecz wygląda następująco: Zgłaszam się do swojego lekarza z potwierdzoną badaniem laboratoryjnym diagnozą i... ten proponuje mi całkowicie nieskuteczne metody leczenia. Kiedy wspominam, że mam pewne, poparte przykrymi doświadczeniami z przeszłości, obawy w związku z zaleconą terapią z wykorzystaniem konkretnego środka, pani doktor rozkłada ręce twierdząc, że niczego innego nie jest w stanie mi przepisać. Podobnie przedstawia się sytuacja w trakcie wizyty u kilku innych specjalistów. Mógłbym zaryzykować i zdecydować się na poniesienie kosztów leczenia prywatnego, ale właśnie dzięki internetowi wiem jakiego rodzaju metody stosowane są w przypadku tej konkretnej dolegliwości w Polsce i na ile są one skuteczne. Jak wspomniałem nie jest to niestety dla mnie żadna nowość i z tego co widzę na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat nie zmieniło się odnośnie tej kwestii kompletnie nic! -Choć podobno były prowadzona jakieś tam badania. Sytuacja zmusza ludzi do szukania rozwiązań na własną rękę, ponieważ mają oni uzasadnione podstawy czuć się przez rodzimą medycynę po prostu olewanymi.
  20. [videoyoutube=kwvkxHeG7zw&feature=feedrec_grec_index][/videoyoutube]
  21. Ha ha! W dzisiejszych czasach lekarze nie mają już tak łatwo jak dawniej, kiedy to mogli do woli wciskać pacjentom często po prostu kit! Przerabiałem to przez lata na własnej skórze i wiem jak kompletnie potrafią być ze sobą sprzeczni jeśli o opinie chodzi. Podczas gdy jeden pod żadnym pozorem nie chce przepisać konkretnego leku, twierdząc jakoby ten np. uzależniał, drugi serwuje go do woli, z chęcią urozmaicając "jadłospis" o kolejne specyfiki. Jedni są zagorzałymi zwolennikami terapii, podczas gdy inni uważają ją za kompletnie bezcelową. I są to tylko przypadki w obrębie jednej specjalności. Tak się składa, że jestem aktualnie na etapie zmagania się z problemem, odnośnie "traktowania" którego w polskiej medycynie przez ostatnich kilkanaście lat nie zrobiono kompletnie nic! To śmieszne, ale wydaje się, że ludzie pozyskujący swoją wiedzę w oparciu o fora internetowe mają odnośnie pewnych kwestii znacznie większe pojęcie aniżeli lekarz specjalista z pewnej konkretnej dziedziny, o której dyskretnie nie wspomnę . Pacjentów zwodzi się proponując zupełnie nieskuteczne rozwiązania, co w przypadku leczenia długotrwałego jest niesamowicie frustrujące. Chyba tylko i wyłącznie w celu zyskania na czasie zaleca się powtarzanie dopiero co zakończonej terapii od początku. Przecież w sytuacji kiedy ta okazała się całkowicie nieskuteczną jest to czystym absurdem! Prowadzi to w konsekwencji do tego, że niektórzy ludzie w desperacji zaczynają za pośrednictwem internetu sami wymieniać się niezarejestrowanymi na polskim rynku farmaceutykami. Często są to środki, których zastosowanie związane jest ze sporym ryzykiem, ale jakoś wcale mnie nie dziwi, że w obliczu sytuacji panującej pod tym względem w polskiej medycynie pacjenci zaczynają szukać rozwiązania na własną rękę. Dodam, że miałem niedawno okazję rozmawiać na ten temat z lekarzem weterynarii i co się okazuje. Podobno dokonał się na tej płaszczyźnie spory postęp! W przypadku ludzi mamy jednak do czynienia z kompletną ignorancją. To są w ogóle jakieś kpiny! Od kilku dni sam również zacząłem leczyć się na własną rękę, ponieważ w przeciwnym razie co najwyżej doprowadzono by mnie do takiego stanu jak kilkanaście lat temu, kiedy to w wyniku czyjejś ignorancji właśnie trafiłem do szpitala. Jestem w o tyle dobrej sytuacji, że mogłem pozwolić sobie na sprowadzenie dość drogich środków z zagranicy od ręki. Co jednak mają zrobić ludzie, którzy nie posiadają żadnych rezerw finansowych??? Tak więc wracając do tematu, internet stanowi pod względem możliwości autodiagnozy ogromny krok naprzód. I kij w oko wszystkim tym przedstawicielom służby zdrowia, którzy uzurpują sobie jako jedyni prawo do decydowania o losie pacjenta. Wybaczcie przydługi post, ale musiałem upuścić z siebie trochę żółci.
  22. Hmmm!!! http://w333.wrzuta.pl/audio/3Bjms4MJzCK/hymn_smoka_-_varius_manx
  23. http://www.dailymotion.pl/video/x145cl_avril-lavigne-skater-boy_music
×