
Natla_Miness
Użytkownik-
Postów
673 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Natla_Miness
-
Witam was koledzy. U mnie po staremu. Kupiłem sobie dobrą herbatę: TET. Poza tym myślałem o rysunku technicznym. Trochę mi się nie chce tego robić, z drugiej to zawsze jakaś rozgrzewka dla mózgu. Poza tym byłem na spacerze i jest świetna pogoda.
-
Momentami mam dosyć tych duchowych opowieści, psychologicznych zresztą też. Fruwają mi w głowie jak takie obłoczki zajmujące pewną przestrzeń, nie zostawiając miejsca na inne rzeczy. Pamięć RAM mózgu ma jednak jakąś pojemność, twoja sprawa co tam władujesz. Tylko, że życie wygląda inaczej, dobrze to wyśmiewają memy na śmiesznych stronach. Rano nie możesz się dobudzić, szybko się szykujesz do pracy, ucieka ci autobus, potem się okazuje że nie ma wolnych siedzeń, więc musisz stać, dajmy sobie jeszcze jakiś korek, remont drogi. A potem idziesz do pracy, żeby cie było stać na buraki i cebulę. Ale nie z warzywniaka, ty jesteś korposzczurem, więc możesz kupić u Piotra & Pawła. (Swoją drogą, mają największy w Koninie wybór markowych herbat). No i tak w kółko. Gdzie wśród tego betonu, ścieków, przekupek, hipsterów, typowych Januszów, na których rzutujesz swoją frustrację, jakaś duchowość. I teraz nie twierdzę, że nagle mi się o 180 stopni zmieniło, po prostu patrzę z innej strony. Kościół obiecuje szczęście po śmierci, a psychologia, psychiatria i new age już za życia. Pod względem dawanych obietnic wiele się nie różnią. Czuję się nieszczęśliwy z wielu powodów, więc skoro istnieje nieszczęście to jakoś logika mi podpowiada mi, że szczęście też istnieje. Jego właśnie brakuje. Kto tak z nami się bawi?
-
W sumie dla ateisty siłą wyższą jest społeczeństwo poniekąd. Nie wiadomo, czy już ten rozkapryszony władca z niebios nie jest lepszy od tej grupy obcych nam jednostek. Codziennie przeglądam Facebooka i Onet/WP, żeby się dowiedzieć co słychać. Ludzie wszędzie się wciskają i nawet jak czytam o puszczy Białowieskiej, to zawsze jest czynnik ludzki. Właściwie to nie mam co narzekać, bilans jest taki: Dzięki innym Polakom: -mam wybudowany i wyremontowany dom, sam go nie zrobiłem -mam co jeść jak pójdę do sklepu, nie trzeba hodować jedzenia -cały kraj, po którym mogę podróżować i podziwiać, infrastruktura to ułatwia Minusy: -ciągle trzeba się dopasowywać -z jeden strony zawdzięczam coś ludziom, ale też jestem na nich skazany, mogą sobie coś ubzdurać i np. dać mnie na tortury -no i często człowiek "sprzedaje duszę" społeczeństwu. Staje się pionkiem w szarej masie.
-
Właśnie, sięgnijmy do dawnych czasów. Czemu by nie czcić kotów. Przed moim nie biję pokłonów, ale ma całkiem dobre życie. Rozgrzesza mnie z lenistwa. Bo obok ateizmu jest jeszcze inna zakazana przyjemność: HEREZJA.
-
Ja wczoraj pomyślałem, że czemu świadomość ma być jakimś kluczem. Może to po prostu zjawisko jak każde inne, bez żadnej nadrzędności. Masz nogę, masz świadomość, na jedno wychodzi. Niby martwy człowiek jej nie ma i tym się różni od żywego. Ale może nie potrzebnie robiłem ze świadomości złotego Graala. Kiedyś wierzono w atomy duszy, obok atomów materii. Czemu nie miałoby tak właśnie być. Dzieci najłatwiej uczą się przez zabawę. Czemu nie miałoby tak być w poznawaniu samego siebie. Ale rozumiem skąd cierpienie często jest tak cenione, bo jak przyjdzie to jedyne co możemy zrobić to nadać mu sens. Książka Frankla dobrze o tym pisze. Moje marzenie to być wyluzowanym youtuberem, cały ten rozwój ma w sobie piętno choroby.
-
A może oświecenie to zrozumieć, że jesteś jakimś kolesiem skazanym na prekariat w kraju drugiego świata, a jedyne co po tobie pozostanie to nagrobek z podrabianego granitu na cmentarzu na jakiejś zabitej dechami wsi. Śmieszne tylko, że cokolwiek wymyślę, to i tak jest jakiś podstępny sposób na osiągnięcie ucieczki z tego paskudnego świata. Bo niby piszę teraz, że warto rozważyć uznanie smętnej rzeczywistości, ale i tak jest to przepojone nadzieją, że jak to zrobię to świat się zmieni na lepsze. Bo wtedy to będę takim fajnym realistą.
-
Z moralnością wiąże się pojęcie dobra. To jakby chcieć, żeby było tylko dobro. Widać to w religii: jest niebo, ale kosztem tych którzy tam nie trafią. Na początku książki o zen, którą parę lat temu słuchałem było coś w rodzaju. Jesz, bo głód jest nieprzyjemny, a gdy się objesz to też staje się nieprzyjemne. Stawanie po tzw. stronie dobra tworzy całą chordę zła do pokonania. Ryzykując trafienie do piekła, lepiej, żeby nie było ani dobra, ani zła. A czym dla was jest moralność? Wyrzeczenie krzywdzenia? Tak zaczynasz krzywdzić samego siebie na jakimś dywaniku z igieł, czy w średniowiecznej włosiennicy. Każdy kto ma IQ=150 ma je, bo zabrał temu upośledzonemu człowiekowi co ma IQ=50. Więc jest się czym szczycić. Wykres rozkładu IQ w populacji jest ponoć symetryczny, o to mi w tym chodzi. Możesz wierzyć w dobro i moralność. Ja będę wierzył w kolor niebieski, a ktoś będzie malował wszystko to co ja przemalowałem na czerwono. Nawet w 2 kreskówkach widziałem ten motyw.
-
Ja mam podejście, że jak coś jest nieprzyjemne, to prawdopodobnie robię coś źle. Jak się czuję z czymś dobrze to wtedy nawet nie zauważam tego. Ecki ma racje, że złe rzeczy pamięta się najlepiej i najfajniej o nich myśli. Może ktoś powie, że to hedonistyczne nastawienie. Jest taki znany cytat: "odważ się być mądrym". Ja mam inny: "odważ się być szczęśliwym". Rzeczywistość metodą kija i marchewki sama nas prowadzi. Jak jest się głodnym to znak, że trzeba coś zjeść. A jak mechanizm się rozchwieje to stajemy się grubi, zaczyna to nam przeszkadzać i zasada kij/marchewka wygrywa. Poza tym szukanie guru to kolejna pożywka dla ego. Dlatego, że idealizujemy kogoś, mając cichą wizję, że kiedyś będziemy jak ta osoba. Też tacy doskonali, a może to uczeń przerośnie ucznia. Nie lepiej uznać, że wszyscy to ludzie i nie robić wyjątków w postaci wszechwiedzących guru. Ja nadal mam swoich idoli, np. lubię Roberta Planta czy Princa. Kiedyś myślałem nawet o prowadzeniu strony fanowskiej.
-
Mogę się dopisać, ale po co. Wolałbym od dzieciństwa być wychowanym w świeckim państwie. Teraz dla mnie jest za późno. No, przynajmniej znam parę cytatów z Biblii, które nieprecyzyjnie mogę podawać.
-
Nie wiem czy to się nazywa w psychologii cieniem. Ale zauważam, że jak człowiek jest skupiony na świecie zewnętrznym to tam widzi całe zło, głupotę itd. Chyba dlatego lubią oglądać durne programy w TV. Mogą się dowartościować, że nie są takimi debilami. Podobnie kariera Wojewódzkiego, zbudowana na ośmieszaniu gości w programie. Dodać do tego wszelką chęć rywalizacji, różne sporty, piramidę społeczną, itd. Albo wszelkie przeciwności i szukanie wrogów, typu NATO vs ZSRR. Teraz wrogiem jest Islam. Tylko, że kiedy w przypływie pewnego olśnienia postanowiłem, że się zmienię. Jaki efekt? Teraz wewnętrznym cieniem/wrogiem jestem ja sam. Taki niby szlachetny pacyfista, staram się nikogo nie urazić, nie pyskuję do rodziców, nie gardzę pijakami, nie traktuje innych jak debili, bo nie skończyli szkoły średniej. Można by tak wymieniać. Tylko, że zamienił stryjek siekierkę na kijek. Aktualnie wojna dzieje się w mojej głowie. Ciągle się obwiniam z wszelkich powodów, ograniczam sobie możliwości w imię jakiejś chorej skromności. Podejrzewam, że potrafiłbym skończyć studia, ale nie, trzeba dać sobie w kość.
-
Znam ten klimat walki na argumenty. Taki umysłowy boks. Nie chcę się w to bawić, ale przedstawię jeden filmik Wattsa, który dobrze podsumowuje wszelkie wysiłki. [videoyoutube=v4jBd4fArfQ][/videoyoutube] Coś jak cytat z Fallout: "War, war never changes".
-
Napiszę minusy stanu dysocjacji: -nic nie potrzebujesz, bo już jesteś pełnią, czyli wszelkie rozrywki, książki, wiedza, spotkania są niepotrzebne, świetnie teraz możesz się położyć na łóżku i czekać na śmierć -jesteś wszechświatem, więc jak oglądasz wiadomości w TV i widzisz całe zło to jesteś temu współwinny, w końcu jesteś z tej samej substancji co złoczyńcy -wszystko wiesz, więc nic już się nie dowiesz Wszelkie działanie wynika z potrzeb i chęci osiągnięcia jakiegoś celu.
-
Te wszystkie rzeczy skomplikowane, jako przeciwwaga dla banałów też są mało spójne. Ja pozbyłem się myślenia, że gdzieś tam na tej planecie istnieje ktoś, kto napisał książkę, która jest kluczem. Że przeczytam ją i tak zacznie się moja przygoda z lepszym życiem. Alegoria klucza i kufra jest dobra. W świecie komputerów hasło jest miliony razy krótsze niż dane, które ochrania, ale bez jego znajomości zgromadzone megabajty są bezwartościowe. Można powiedzieć, że gdzieś w nas jest to bogactwo, ale nie korzystamy z niego, bo nie znamy tej nauki, która nam pomoże je odkryć.
-
Mówi się o wewnętrznym rodzicu, wewnętrznym dziecku, itd. Wiele się nazbierało postaci w głowie, każdy tutaj to zna. Raz głos w głowie karze cie za bycie słabym, innym razem domaga się spełnienia jakiejś zachcianki. Ale zauważyłem u siebie pewne zjawisko. Nie mam tu na myśli tzw. wyższego Ja. Po prostu taką fantazję bycia ponad tym wszystkim, Całym złożonym światem, zależności ofiara-drapieżnik. Tego całego cyklu, w którym każdy siedzi. Dziś ty jesteś górą, a jutro po tobie. Raz zjada nuda, innym razem bezsilność wobec zdarzeń, wtedy nie ma nudy. No i niestety nie oferuję recepty na to wszystko, chociaż ten akapit brzmi jak dobry marketingowy tekst zapraszający do sekty. (Jest jakieś rozwiązanie, który my mamy!) Znany mechanizm problem-solution. Czasem to fajne uczucie, żeby mieć władze, żeby pośmiać się z czyjejś głupoty. Albo dowartościować się kosztem kogoś niżej. Można też pomyśleć, że przecież Tesla też miał nerwicę, jakoś od razu milej na duszy. Pieprzony labirynt z którego nie ma wyjścia. Staram się nie śmiać z innych, itd. Ale też nie dlatego, że jestem taki dobry. Po prostu karma wraca. Nie ma nic za darmo. I tutaj wkracza sens wątku. Poczuć się panem sytuacji, władać piorunami, wiedząc że nikt nam nie może zagrozić. Nikt nam nie odbierze, mogą dupki co najwyżej prosić o łaskę. Niech budują kościoły, a na środku mój wizerunek. Jednemu dam życie po śmierci, a drugiego bo jest rudy wyślę do smoły, rudy debil. Ale żeby była zasada dziel i rządź, jednemu rudemu dam większe łaski, zostanie moim kapłanem po prawicy, dzięki temu że dostał moc cudów ode mnie, będzie moją prawą ręką na tym padole. I będzie to rudy tłuścioch. Dlaczego on? Haha. Tylko ja to wiem. Czy brzmi znajomo?
-
Wróciłem do tego wątku z dwóch tematów o wierze. Przez chwilę poczułem dumę, poczucie bycia u siebie w domu. W końcu jestem wśród swoich, tych którzy mówią z sensem. Tak właśnie błysnęła ta część ego zwana tożsamością, poczuciem siebie i przynależności. Tak na prawdę nie chodzi o to czy Bóg jest, czy komunizm to ostateczny system społeczny, itd. Chodzi o to przyjemne uczucie wiedzenia kim się jest. Nie trzeba wielkiego wglądu, żeby zrozumieć, że nie mamy wpływu na to kim jesteśmy. To się dzieje samo z siebie. Znów ta pokusa, że jak to powiem to znajdę przyklask w stadzie. Nic się nie różni oburzenie pani od polskiego, gdy wymyśliłem własny sposób na analizę zdania, od tego które wyraził ksiądz na spowiedzi, gdy powiedziałem, że straciłem wiarę.
-
Ja mam głębokie poczucie, że bóg jest podstawą rzeczy cały czas obecny w każdym obiekcie i stanowiący jakby ich źródło i podporę. Jak gram w grę na komputerze, to sytuacja w której nie można ruszyć dalej jest uznawana za błąd gry. Czyli przykładowo wchodzimy do jakiejś planszy zapisujemy grę na jedynym istniejącym zapisie i nagle się okazuje, że utknęliśmy. Teraz trzeba przechodzić grę od nowa, bo to był jedyny zapis. Podobnie wydaje mi się z tym światem, czy bóg tworzyłby świat, który mogą "przejść" tylko niektórzy, ci wybrani? Dlaczego chowałby się w europejskich kościołach i klasztorach, a był nieobecny dla np. egipcjanina, czy muzułmanina, ewentualnie chińczyka-ateisty? Kalebx-3, na czym opierasz swoją wiarę w Eucharystię? Z tego co mówią księża, czy czytałeś ewentualnie jakich świętych, którzy ponoć na własne oczy widzieli Jezusa w sakramentach? Swego czasu czytałem np. o św. Dominku Savio, który ponoć widywał MB i Jezusa. Ponoć doświadczał jakiś ekstaz po przyjęciu komunii. Dla mnie wtedy to był jakiś bardziej realny dowód. Przyznam że czuję się zdrowo oszukany, na prawdę. Od dzieciństwa mi opowiadano jakie to ważne jest przyjmowanie komunii, pierwsza komunia św. Jeden z największych wydarzeń w życiu. Co dało mi radość, przyjęcie hostii czy prezenty, które dostałem? Czy poczułem wtedy jakąś więź z bogiem? Jakieś natchnienie, poczułem bożą obecność, czy coś pięknego? Nic. Robiłem to bo po prostu ufałem dorosłym. Z bierzmowaniem było tak samo. Nadal czekam na swoje dary ducha świętego. Bo niestety anglika musiałem się uczyć sam w pocie i żaden duch mi go nie dał w darze. Jestem zły, bo kiedyś zaufałem, a życie (przynajmniej doczesne) ma się jedno. "W czasach gdy nie ma nic darmo, kto mi zapłaci za łzy?" - Lombard *** A teraz żeby nie było off-topu. Rady nr.3 - - - Rad brak, moje DMT się zablokowało od pierwszej części posta.
-
(DDST) Dorosłe Dzieci ze Szkół Toksycznych
Natla_Miness odpowiedział(a) na DOMINIKKKK temat w DDA/DDD
Ja do pewnego stopnia lubiłem swoją szkołę. Ta naiwność sprawiła mi potem dużo problemów. Teraz płacę dług tej beztroski. [videoyoutube=sQgH0JSybag][/videoyoutube] -
To może tak: usiąść w ciszy i zastanowić się co powoduje, ze wierzysz. Na pewno podejście, bo trzeba, jest niewłaściwe. Dobro jest bezinteresowne. Sam Kościół pisze, że są dwa rodzaje żalu za grzechy: z miłości i ze strachu przed karą. No to może dlatego, że odnajdujesz w KK wiarę, nadzieję i miłość? Bez wiary życie jest pozbawione sensu, bo w życiu ciągle jest coś nie tak i jakoś trzeba sobie postawić nadzieję, że kiedyś odnajdziemy miłość. O, jak to ładnie ująłem. Przyznam, że ja w dużej mierze wierzyłem ze strachu. Że gdybym mógł robić co chcę, to świat by się rozsypał. Że istnieją dobrzy i źli. I że ja jestem tym dobrym. Nie kradnę, nie zabijam, nie jestem bezdusznym ateistą. Modliłem się do boga, gdy coś chciałem, bo w końcu tyle czasu spędzam, żeby mu się przypodobać w kościele, że pewnie mam chody u niego. No i bóg był gwarantem praw, nawet w konstytucji RP nie umknął fragment: my, którzy dobre intencje czerpiemy z idei boga. Potem jak zainteresowałem się psychologią rozpatrzyłem w czystko ludzkich przesłankach czemu wierzyłem. Potrzeba przynależności do grupy, wtajemniczenia, oparcie codzienności wg jakiegoś systemu. W tym przypadku systemu 1-5 szkoła, 7: niedziela. Do tego ciekawość świata, oswojenie śmierci. Przyznam też, że msze mają w sobie pewne piękno, powagę. Tego też się potrzebuje, takiej trwogi mieszającej się z lękiem przed czymś potężnym. Teraz ta trwoga jest obecna cały czas, nie potrzebuje by ktoś mi to dawał. Wiem, że życie to wszystko a zarazem nic. W takim razie, jako że dużo siedzę przy internecie to mam kontakt z różnymi poglądami. Moje uniwersalne rady nr 2 na pogłębienie wiary i relacji: -świadomość śmierci. Nie gadać, a jakoś to będzie. Takie coś to raczej mechanizm obronny psychiki i wyparcie przykrego faktu. Nie mylmy wiary, która jest tym światełkiem które rozpalamy gdy jest noc, z lekceważeniem problemów i zamiataniem ich pod dywan -starożytne cnoty, niestety nie pamiętam jakie były, ale każdy przyzna że warto je mieć, w kościele to np. 8 błogosławieństw, czy cnoty kardynalne, boskie oraz uczynki miłosierne względem ciała oraz ducha -szanowanie drugiego człowieka, to nie musi być jakaś nadludzka miłość, warto poczytać w internecie nt savoir-vivre, bycia damą/gentlemen. Sam wchodzę na blog Czas Gentlemenów i mogę polecić . -asceza, czyli wyrzeczenie. Dzisiaj trochę niemodne, ale jeśli wierzymy tylko dlatego, bo mamy z tego profity to taka przyjaźń na dobre, a nie na dobre i złe. U mnie asceza trochę się miesza z negowaniem własnych potrzeb, popadaniem w melancholię, przyzwyczajeniem do psychicznego bólu. Ale to w dużej mierze niezależne. -no i chyba moje ulubione: nie traktowanie wiary jako odrębny element życia na zasadzie: szkoła, dom, praca; kościół. Szukać boga w codziennych czynnościach. Ja lubię łączyć niskie z wysokim delektując się herbatą. PS Pomyślałem, że taki notatnik mógłby mi trochę pomóc, bo ostatnio rzadko używam słów do opisywania samego siebie.
-
W sumie nie wiem czemu tu piszę. Moja obecność jest raczej niewskazana. Co najmniej cieszę się, że we wszechświecie istnieją miliardy planet, gdzie nie wyznaje się chrześcijaństwa. Ale, że idei boga nie da się usunąć z głowy, ona jest w naszej głowie od urodzenia i czeka aż pojawi się ktoś kto poinformuje nas o tym jak w kulturze, której się wychowaliśmy należy ją opisywać. Do tradycyjnej wiary mam dużo złości o to, że była głównym czynnikiem przejawiającym się w mojej psychozie i idea ta spowodowała wiele nieodwracalnego cierpienia. Jak wspomniałem jednak idei tej nie byłem w stanie się pozbyć, więc tak sobie z czystego wyboru napisałem na Facebooku w odpowiednim dla tego miejscu, że jestem deistą. :-) To teraz opiszę. Deizm, z tego co pamiętam pojęcie religijności polegające na wyznawaniu bliżej-nieopisanego boga-architekta. Stworzył on świat, bo był przecież bogiem, więc warto było w jego oczach się podkreślić swoją moc, tworząc świat. Kto nie lubi czuć się potężny, kto nie lubi tworzyć nowych rzeczy? Na nasze nieszczęście, lub szczęście nie ingeruje specjalnie w to co dzieje się na tej malutkiej planecie Ziemi. Dochodząc do meritum, jak można poprawić z nim relację? Po prostu będąc, żyjąc. Korzystać z tego co tu jest, po to istniejemy. Zadawać pytania, mieć ciekawość świata, tworzyć nowe pomysły i rozwiązania. Ktoś ładnie powiedział: wybaczyć to znaczy zrozumieć, że nie mamy czego wybaczać, bo osoba która nas skrzywdziła sama nie wiedziała co czyni (Biblia się kłania). No i pozostaje zadać podstawowe w naszych czasach dla większości religii pytanie: co po śmierci? Martwimy się tym na co mamy wpływ. Pamiętam jaką ulgą na mistrzostwach szachowych było dojście do sytuacji, w której mogłem wykonać tylko jeden ruch. Zero zmartwień, po prostu postawiłem pionek tam gdzie mógł iść. Na śmierć też nie mamy wpływu. Tylko nasuwa się myślenie, że to co tam będzie zależy od tego życia. No właśnie, czyli uznajemy że w tym świecie nie ma boga, a poznamy go po śmierci. A może uznać, że bóg jest już tutaj, że nie trzeba czekać na coś więcej? Czy to nie będzie pogłębienie relacji i pewnego rodzaju mistycyzm. Proszę nie twierdzić, że nie na temat, bo przemyciłem kilka rad jak pogłębiać relację.
-
Jasne, że się uświadomił, karmimy je naszą świadomością codziennie, poświęcając im uwagę. Allan Watts to ujął: albo wszystko jest martwe, albo wszystko żywe, świadome. Można uznać, że gong ma świadomość, bo gdy go uderzymy to reaguje wydając dźwięk. Jak to powiedziałem, to zaraz m się przypomniało, że są też nurty dualistyczne, uznające jednocześnie świadomość i materię. Gdyby to przenieść w świat matematyki to mogą istnieć nurty np. 1,5 albo x+h kwadrat, gdzie h jest parametrem ustanawianym przez poczucie humoru w skali 1-10. Zalecam taki eksperyment myślowy, wyobraź sobie że oświecenie, życiową mądrość, czy cokolwiek można uzyskać gromadząc jakieś zdolność, a potem to można przekazać innym, żeby też mogli to zrobić. Książka to mało, nawet jakby miała 500 stron to się nie uda. Niby mamy Koran, Biblię, Potęgę Teraźniejszości (Eckhart), a jakoś chyba to nie działa. Ale przynajmniej próbowano. To może jak nie książkę to film? Przenosi do 500 razy więcej informacji niż książka (teoria informacji, informatyka). Powstał taki film? Że każdy kto obejrzy wystarczającą ilość razy osiągnie oświecenie? Czyli dajmy sobie spokój, a piszmy dla zabawy.
-
Może jakiś mod połączy te trzy wpisy, sorki. Właśnie mi przyszło do głowy jak łatwo opisać to "odklejenie". Jak ktoś się zastanawia jakby to było, gdyby był kotem. Czyli jest ten ktoś i jest kot, którym by się on stał. Czyli de facto są dwie postacie. No bo albo jest się kotem, albo człowiekiem. A tutaj jakby występuje wspólny mianownik dla obydwu tych istot. Ecki dokładnie tak to opisał. Czyli chodzi o duszę, albo świadomość i są to pojęcia stare jak świat i tu się nic nie wymyśli.
-
Z tym spłyceniem życia do kilku pojęć: To po prostu redukcjonizm: można uznać, że świat to atomy, a wszystko w świecie komputerów to zera i jedynki. Jaka ulga, za pomocą jednego zdania można wytłumaczyć cały kosmos. Tylko jakimś dziwnym sposobem zera i jedynki gdy ich więcej zaczynają tworzyć ascii art, potem pixel art, a na końcu stają się zdjęciami lasu, bogatszymi w szczegóły, niżbyśmy sami je oglądali na żywo. Jak to się dzieje? A z medytacją chodzi o to co zawsze: eksploracja, władza, wolność, bogactwo. Czy nie byłoby pięknie kontrolować swojego umysłu, tak żeby na żądanie dobrze się bawić, albo na żądanie zrozumieć jakiś problem matematyczny? PS Czy zdjęcie kota na komputerze to jeszcze dziedzina informatyki, zoologii, grafiki komputerowej, kultury domowego ogniska?
-
Tu jetodik się zgodzę, że to spłycenie. Poczytałbym tych filozofów, których podałeś. Tylko ostatnie "otworzenie się na prawdę" skończyło się u mnie na oddziale zamkniętym. Byłem jak dziecko, ciekawy świata, zadawałem pytania, licząc, że gdzieś tam w internecie są mądrzy ludzie. [videoyoutube=oZnRhqZuJjs][/videoyoutube] Wkleiłem piosenkę klasycznego zespołu. "Why make the hard road? Why can't we be friends?"
-
W sumie nie tyle w myśli. Tylko, że jak się tak usiądzie, to jest pewne że zaczną się pojawiać. Dlaczego ludzie śpiewają pod prysznicem, a wg memów najwięcej myśli pojawia się np. na ubikacji albo gdy człowiek kładzie się spać? Mózg się nudzi i produkuje. Właściwie medytacja to nic innego jak świadome doprowadzanie do takich sytuacji. A jeśli chodzi o naturę, to u mnie to nie działa. Może to wina matury z fizyki i matmy i planowania dalszej kariery w inżynierii. Staram się trzymać z moim kotem, czasem wpadnę do lasu, ale jedyna transcendencja, której doświadczyłem to rok 2008 i pobyt w puszczy białowieskiej. Fajne uczucie, wszystko tam było takie dziewicze, taka harmonia itd.