Podejście Kościoła do seksualności wyraźnie się zmieniło w ostatnim wieku.
W tym artykule (http://www.dzienmezczyzny.pl/seks-w-czasach-sredniowiecza/) znalazłem taki fragment (z własnymi wyróżnieniami):
(...) Reguły, które wpajał wiernym Kościół przekonywały o grzeszności fizycznych uciech. Cielesna sfera życia był tabu, a seks był ciężkim grzechem. Wśród tzw. „pospólstwa” dochodziło do sytuacji, kiedy miłość cielesną uprawiano wyłącznie w celach prokreacyjnych, ubierając się wcześniej w workowate koszule jedynie z otworami w okolicach narządów płciowych… Jeśli do tego dodamy powszechną tendencję do umartwiania się przejawiającą się m.in. unikaniem kąpieli (w ramach przeciwstawiania się starożytnemu uwielbieniu ciała i higieny), otrzymamy obraz społeczeństwa, gdzie dość łatwo szerzyło się wiele chorób i grzybic, które naturalnie utrudniały czerpanie przyjemności z seksu. Cała sztuka erotyczna, jako grzeszna, czy wręcz zakazana odchodziła w zapomnienie, ograniczając zachowania seksualne do kilku podstawowych pozycji, wśród których nawet pozycja „od tyłu” uważana była za zboczoną. (...)
Moje obecne poglądy na seksualność pochodzą bardziej ze średniowiecza niż z ostatnich kilkudziesięciu lat.
Mogę mieć łatwiej z radzeniem sobie z pokusami nieczystymi niż przeciętny człowiek, bo biorę leki psychiatryczne, które zdają się obniżać pociąg seksualny. Około 3 lata temu zdarzało mi się oglądać pewien rodzaj pornografii, bo miałem tak silny pociąg płciowy. Żałuję tego. Nie polecam nikomu. Ciężko było mi wytrzymać z normalnym popędem płciowym, z obniżonym jest łatwiej wytrzymać. Czynności seksualnych nie odbywam od ponad 11 lat. Strach przed piekłem był bardzo pomocny w wykorzenieniu seksualności ze swojego życia. Nie chcę wracać do nich. Gdybym był kobietą, moje życie mogłoby być znacznie cięższe i zapewne bardzo bałbym się ciąży, porodu. Nie chcę cierpieć, przynajmniej po śmierci czy w taki sposób, który nie przynosiłby odpuszczenia win czy zasług.