Skocz do zawartości
Nerwica.com

veronique

Użytkownik
  • Postów

    350
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez veronique

  1. veronique

    Cześć wszystkim!

    cześć! omg!!! też uwielbiam Hannibala!
  2. monooso ma rację, musisz zaakceptować siebie jako geja. Rozumiem, że nie jest Ci łatwo, ale przecież to normalne, wolisz facetów i nic w tym złego. Trzymaj się ciepło i powodzenia.
  3. veronique

    Witam wszystkich!

    Ketharine, nie musisz iść od razu na terapię grupową, zacznij od indywidualnej. Nie pozwól, żeby ktokolwiek się na Ciebie darł, nikt nie ma takiego prawa, a nigdzie nie jest powiedziane, że wszyscy muszą umieć serwować. Przecież to głupia gra w siatkówkę, jak się przegra to świat się nie zawali, to tylko durny wf, a nie mistrzostwa świata przecież. Takie lęki rzeczywiście świadczą, że coś jest nie tak, dlatego też radzę Ci, żebyś udała się do specjalisty i zadbała o siebie. Masz całe życie przed sobą, nie marnuj tych lat na cierpienia, choroby, myśli samobójcze. Wydaje mi się, że możesz mieć problem z samoakceptacją, czy się mylę? Jeśli tak jest, to zacznij siebie lubić, szanować, staraj się żyć dla siebie, nie dla innych, nie dla mamy. (hahahah łatwo mi mówić, a sama robię tak samo, żyję dla rodziców, a jakby ich nie było dawno bym to skończyła). Czytając to co napisałaś, miałam bardzo silne wrażenie, że czytam o jakiejś cząstce siebie, bo mam podobnie. Dlatego dobrze, że tu trafiłaś, że dostrzegasz problem i chcesz coś z tym zrobić. Nie niszcz siebie dziewczyno, serce mi pęka, bo Cię rozumiem, wiem jak to jest i do czego to zmierza aż za dobrze. Myśl o sobie, dbaj o siebie, a jak będzie Ci źle to pisz, wspieramy Cię.
  4. Jak dopada mnie atak, najczęściej sobie z nim nie radzę. Staram się uspokoić i zachowywać racjonalnie, ale zazwyczaj wtedy wali mi się cały dzień, albo jego część. Chociaż przywykłam do tego, że mogę zawieść i nie dać rady wsiąść do autobusu, żeby dojechać na spotkanie, albo jeść przez cały dzień stary, suchy chleb, bo nie jestem w stanie wejść do sklepu jak jest tam ktoś oprócz kasjerki. Bardzo często mam kompletnie nieracjonalny lęk przed przejściem przez ulicę, to jest jakiś koszmar jak mam coś do załatwienia po drugiej stronie ulicy. Jeszcze jak są światła to spoko, ale jak nie to zazwyczaj stoję kilka metrów z boku, obserwuję drogę i czekam długie minuty na okazję przejścia, a jak w końcu się odważę to przebiegam nie patrząc na boki jakby mnie ktoś gonił co najmniej. I nie boję się tego, że coś mnie potrąci, ale nie znoszę sytuacji jak auto się zatrzymuje, żeby mnie przepuścić, wtedy już wgl nie jestem w stanie przejść. Wycofuję się i odchodzę kilka metrów i za chwilę robię kolejną próbę. Żałosne.
  5. veronique

    Cześć

    cześć :)
  6. veronique

    Na co masz ochotę?

    Na powrót do łóżka
  7. A mi się udało wytrwać cały dzień na uczelni, żadnych zajęć dzisiaj nie opuściłam i nawet dostałam 4,0 z wejściówki. Kto by pomyślał, że wiedza o mechanice powstawania wiór jest taka istotna że można przepytywać studentów przez 2 godz. Umiem wymienić chyba już wszystkie rodzaje!
  8. veronique

    Powitanie

    ankakanka1, cześć :) nie nienawidzę jej, kocham ją, żyję dla niej, troszczę się o nią bardziej niż o siebie. Wiem, że jest chora i że to właśnie jej choroba wyrządziła wiele szkód w naszym życiu, a nie ona sama z siebie. Walczę o nią od kiedy umiem chodzić i rozumiem trudniejsze słowa. Mimo swoich problemów i słabości nie zostawię jej, bo jest moją mamą i ma wiele wad, o wiele za dużo, ale i tak ją kocham najbardziej na świecie. Póki starczy mi sił by postawić siebie na nogi i wciąż trzymać ją... Jedyny żal mam o to, że jest osobą dorosłą, matką, a ja i mój brat jesteśmy dziećmi, nie powinni z tatem nigdy obarczać nas swoimi problemami. Dzieci nie powinno się traktować jak partnerów, tylko jak dzieci! Nigdy nie dała mi odczuć, że docenia moje wsparcie i ma świadomość swojej słabości, ona nie z tych. Moja mama ma patent na mądrość, a wszystko dookoła musi być tak jak ona uważa, że będzie dobrze. Lubi robić z siebie cierpiętnicę i najbardziej skrzywdzoną w domu, którym tak naprawdę sama trzęsie. Tak już ma, każdy z nas ma wady, jej są po prostu na tyle duże, że ranią innych. Ale to niczego nie zmienia, jest moją mamą i ją kocham, nie mogłabym jej nienawidzić, nawet jeśli czasem jej nie wychodzi, wiem że jestem dla niej ważna, że mnie kocha i nigdy by mnie nie skrzywdziła celowo. :) P.S. Tak, Wrocław to piękne miasto! Tylko z najgorzej prosperującą komunikacją miejską na świecie!
  9. veronique

    Witam

    To super! Takie miejsca chyba właśnie od tego są, dlatego dobrze, że się wygadałeś. Tak btw, czasami mam wrażenie, że nie powinnam się dziwić, że mam taki problem z chłopakami, bo na przestrzeni lat najlepsi faceci, którzy przewinęli się w moim życiu (z wyjątkiem ojca i brata oczywiście) okazywali się potem gejami. Z moich statystyk wynika, że zdecydowanie łatwiej jest znaleźć porządnego chłopaka preferującego innych chłopaków niż dziewczyny. -- 26 lut 2015, 00:15 -- Miałam kiedyś dokładnie tak samo, albo i gorzej, bo nie byłam w stanie normalnie funkcjonować w klasie. Sterroryzowałam nauczycieli w szkole tak, że byłam jedyną osobą, która nie chodziła do tablicy robić zadanie, ani nigdy nie odpowiadała ustnie, zawsze pisałam na kartce. Bardzo źle się to dla mnie skończyło. Po jakimś czasie gdy chodziłam już do psychologa i rozmawiam z nim o tym właśnie, próbował mnie przekonać, że sama stawiam siebie na straconej pozycji, bo np. nie zagadując pozwalam decydować innym o sobie, oni nawet mnie nie dostrzegają, bo tak świetnie się ukrywam, więc nie mają potrzeby mnie poznawać, a może ja chcę inaczej. Może sama powinnam decydować z kim rozmawiam, z kim chcę, a nie poznawać tylko tym, którzy mają ewentualną ochotę poznać mnie. Z czasem jest mi łatwiej, przestałam się przejmować co o mnie myślą, a że myślą, że mam nierówno pod sufitem, ich problem. Jak chcą się śmiać, niech się śmieją. Dopiero uczę się dystansu, ale zrobiłam olbrzymi postęp. Ale po dzień dzisiejszy nigdy się nie spóźniam, bo wiem, że w razie czego, nawet minutę spóźniona nie dam rady wejść do sali (kiedyś lekcyjnej, dziś w auli podczas wykładu jest 150 osób!). Otworzę drzwi i wszyscy będą się na mnie gapić i myśleć o tym, że się spóźniłam, albo mam krzywo ubraną spódnicę, rozczochrane włosy itp, że będą mnie krytykować nawet jeśli tylko w myślach. Nie chcę dawać im prawa do sterowania swoim samopoczuciem. Przecież nie jestem pępkiem świata, 150 osób o mnie nie myśli, tylko dlatego, że się spóźniłam. Trzymaj się ciepło.
  10. veronique

    Powitanie

    kasiakkkk, to wspaniale, że masz synka! Dbaj o niego i pamiętaj, że nawet tak małe dzieci czują wszystko to, co mama i pamiętają te emocje na długo w dorosłym już życiu. Życzę dużo zdrowia i spokoju, Tobie i Twojej rodzinie.
  11. veronique

    Powitanie

    warrior11, czasami myślę, że to przede wszystkim ja sama siebie ograniczam. Choć otoczenie niczego mi nie ułatwia. Chciałabym podejmować decyzje i nie bać się, że sprawię nimi zawód, mieć wpływ na to co robię, kiedy, gdzie, z kim... Chciałabym potrafić wyjść z domu, pójść na zakupy i nie rozpłakać się w kolejce do kasy, móc spokojnie iść na egzamin i nie obawiać się, że ręce w trakcie pisania odmówią mi posłuszeństwa, że nie zaczną się trząść czy drętwieć i nie będę mogła utrzymać cyrkla w dłoni. Albo móc związać włosy w kitkę, ubrać bluzkę z krótkim rękawem czy dekoltem i nie wstydzić się czerwonych plam na ciele (kilka razy dziennie mam wyrzuty histaminy na karku, szyi, rękach, teraz to już w zasadzie wszędzie). Chciałabym spotykać się z ludźmi i nie zakładać z góry, że są źli i chcą mi zrobić krzywdę. Chciałabym, żeby mi się chciało. Cokolwiek oprócz spania, żebym budziła się i cieszyła się na nadchodzący dzień. Chciałabym mieć kontrolę i władzę nad sobą, swoimi myślami, decyzjami, obawami, nad swoim życiem. Chciałabym, żeby chciało mi się żyć.
  12. veronique

    Powitanie

    warrior11, nienawidzę siebie za to, że nie podoba mi się to jaka jestem, co się ze mną dzieje, że nie lubię siebie. Nienawidzę się za tę słabość, nieumiejętność walczenia o to czego chcę, a przede wszystkim za to, że nie chcę nic, że zrezygnowałam ze wszystkiego, z siebie. Bo mnie jako takiej nie ma, czuję się jedynie tworem ludzi mnie otaczających. Oni chcą, żebym była taka, to tak robię. I za to siebie nie lubię. Nie czuję się jak osoba żyjąca, za to czuję, że utrzymuję kogoś obcego przy życiu. Mam nadzieję, że w końcu mi się uda stworzyć siebie taką jaką chcę, tylko w chwili obecnej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to niemożliwe gdy wszyscy żyjemy. Łatwiej by mi było gdyby ich wgl nie było i myślę, że im beze mnie tez byłoby lepiej na świecie. Inną kwestią jest kilka innych czynników, które powodują wiele złych myśli, które są oddzielnymi problemami i nie mają nic wspólnego z rodziną. Nawet gdybym nagle stała się odrębną jednostką, całkowicie niezależną od ich oczekiwań, mam jakąś tam przeszłość, błędy, które popełniłam i które się za mną wloką, a od tego nie da się uciec ani odciąć.
  13. veronique

    Powitanie

    warrior11, no tak, tak to właśnie wygląda. Zdaję sobie sprawę, że tak nie powinno być, że nie chcę, żeby tak było. Tylko nie umiem sobie z tym poradzić, nie wiem jak to zmienić. Nawet kiedy terapeuta (którego nawiasem mówiąc zamierzam zmienić, bo po dwóch latach z czasem jest tylko gorzej) tłumaczy, radzi, wbija do głowy, ja słucham. Po prostu słucham, a czuję się jak głucha. Niby rozumiem co do mnie mówi i przyznaję mu rację, ale czuję się jak wariatka, bo z tego wciąż nic nie wynika. Mam wrażenie, że jestem jakaś oporna, nikt, włącznie ze mną samą, nie ma dostępu do mojej głowy i nie jest w stanie nic zmienić. Ta niemoc dobija mnie z dnia na dzień, a poziom nienawiści do samej siebie wzrasta.
  14. Dostałam dzisiaj w prezencie jedną z moich ukochanych książek. Pierwszy raz przeczytam ją w oryginale, szok że nigdy wcześniej tego nie zrobiłam. Kto nie czytał nigdy Dickensa, niech zacznie od "Opowieści o dwóch miastach".
  15. veronique

    Powitanie

    Właśnie nie bardzo. To tylko 70km, a mieszkam ze starszą siostrą. Codziennie któraś z nas gada z rodzicami, przepływ informacji jest szybszy niż internet. No i na kazdy weekend musze wracać do domu, posprzątać, przypilnować brata z lekcjami itp. A jak raz na jakiś czas nie mogę przyjechać to nie dają żyć, dlaczego nie chcę przyjechać? I tak jest ze wszystkim.
  16. veronique

    Powitanie

    Nie. Mimo tego, że mam stosunkowo niewiele, bo całe 20 lat, nauczyłam się, że miłość jest po pierwsze destrukcyjna. Rodzice wychowywali nas w poczuciu, że najważniejsze jest dbanie o zdrowie. Jeśli dostałam słabsza ocenę w szkole, nigdy w życiu nie powiedzieli złego słowa, powtarzali tylko że ważne, że umiem, żebym się nie przejmowała, bo szkoda nerwów, zdrowia, są ważniejsze rzeczy na świecie. Nigdy nie dawali zakazów, nie karali, nie wyznaczali godzin powrotów do domu, ewentualnie kazali zadzwonić kiedy po mnie przyjechać, albo dawali pieniądze na taksówkę. Itd. Ładnie brzmi, co nie? A z drugiej strony (wierzę, że całkowicie nieświadomie) stosowali szantaż emocjonalny. "Wolność", którą mi dawali blokowała bunt. Cokolwiek bym nie chciała zrobić po swojemu, musiałabym się liczyć z ich zawodem. Kiedy zaczęły się moje problemy, lekko odpuścili parcie na studia na politechnice, powiedzieli że jak chcę to mogę studiować to swoje filmoznawstwo. G***o prawda. Nie jestem głupia, wypomnieliby mi w przyszłości, że nie mogę znaleźć pracy, bo co można robić po filmoznawstwie!? Z resztą już wtedy wszystkiego mi się odechciało. Przecież dzisiaj studiuję na politechnice! I wmawiam sobie i wszystkim dookoła, że to był całkowicie mój wybór, może o tym nie marzyłam, ale przyszłościowo to najlepszy wybór jakiego mogłam dokonać. Być może nie potrafię ubrać tego w słowa, ale posłużę się jakimś przykładem. Na koniec września rodzice zawozili mnie do Wrocławia na studia. W drodze posprzeczali się o totalną pierdołę. Mama wybuchnęła i kazała się tacie zatrzymać. Oczywiście, że tego nie zrobił, bo przecież wyszłaby z auta, wpadła pod inne, nie byłby w stanie ochronić jej przed jej wzburzeniem. Nigdy nie wiadomo co jej odbije. Co tam! Odpięła pasy i otworzyła drzwi na oścież. Miał 120 na liczniku... Starsza siostra siedząca za nią, złapała ją od tyłu i 5 minut prosiła, żeby zamknęła drzwi (były przez ten czas już TYLKO uchylone). Tato zwolnił do 80. Wyobrażacie sobie co czuje dziecko siedzące z tyłu? Kłótnie (na poziomie oczywiście) w domu zawsze kończą się tym, że mama trzaska drzwiami z jakimś tekstem i tyle ją widziałam. Raz na odchodne powiedziała, że "idzie się rozpie****** na najbliższym drzewie", innym razem "wykończyliście mnie, znajdźcie sobie inną mamusię". Za każdym razem wpędzała w poczucie winy. Wybiegałam za nią i stawałam przed maską samochodu, żeby nie odjeżdżała...tak trąbiła i dodawała gazu, ze schodziłam z drogi. Jednym razem wybiegłam za nią i szłam chodnikiem w stronę, w którą pojechała. Przeszłam 20 metrów, a ona wraca, pędzi przez wieś ze 150 na godzinę w przeciwnym kierunku, więc i ja się odwracam i idę za nią. Za minutę to samo i tak w kółko... jeździła po 2km w prawo i lewo, nawracała i pędziła jak szalona w druga stronę. Zapytam jeszcze raz, bo może tylko dla mnie to były wykańczające nerwowo przeżycia. Jak ma się czuć dziecko w takiej chwili?? Ja wracam do domu i staram się uspokoić tatę, który załamany powtarza w kółko "co za kobieta, co ja z nią mam". Po kilkunastu godzinach wraca mama i z nią mam to samo. Zrobili sobie ze mnie bufora. Bo na nazajutrz wszystko jest okej. Naprawdę muszą się kochać, że ze sobą wytrzymują. Kiedy psychiatra stwierdził, że mało mi, co tam! Że zdiagnozuje sobie u mnie depresję, rodzice z wyrazem twarzy, którego nie jestem w stanie znieść płakali... dziecko, powiedz co się stało, czego ci brakowało, przecież masz wszystko, dlaczego cię to nie cieszy...bla bla bla, nie odpowiadam, bo jedyna myśl to "dajcie mi do cholery święty spokój!". Robię wszystko, żeby spełnić ich oczekiwania, których przecież nie mają. Bo jakbym pomyślała o sobie... nie byłoby mnie tutaj dzisiaj. I nie mówię im tego wszystkiego co mnie dotyka, z czym sobie nie radzę, bo naprawdę nie mam w nich wsparcia. Oni nie są wystarczająco silni, żeby mi pomóc. To ja dźwigam całe życie ich. Choć wiem, że radzili sobie przed moim urodzeniem, ale wtedy mama nie była chora. Bo po raz kolejny nie chcę dokładać im zmartwień. Ale to tylko moje odczucia. Wiem, że nigdy nie chcieliby, żeby działa mi się krzywda, ale ja wciąż czuję się przez nich samych krzywdzona.
  17. veronique

    Powitanie

    Cześć, Zajrzałam tu kilka dni temu, bez przywitania. Weszłam bocznymi drzwiami rozejrzeć się i ewentualnie niezauważoną wyjść. Ale podjęłam decyzję, że chcę zostać. Zatem chciałam się przedstawić. Mam 20 lat i nie wiem co się dzieje w moim życiu. Mam problem ze wszystkim, dosłownie. Są dni, gdy jestem w stanie jakoś funkcjonować, a są i dni, kiedy wszystko dookoła budzi we mnie lęk i nie mogę poradzić sobie z najprostszymi czynnościami. Nawet nie bardzo wiem, co o sobie powiedzieć… Może tak: Rodzina – mama choruje na nerwicę odkąd pamiętam, ma lata spokojniejsze i cięższe, czuję się za nią odpowiedzialna, za całą rodzinę. Od małego robiłam wszystko, żeby tylko się nie denerwowała, byłam grzeczna i przyjmowałam ciosy, żeby tylko nie dotknęły jej. Do dziś tak robię, tylko brak mi już sił. Nie umiem się zająć sobą, a co dopiero kimś. Związki – w zasadzie brak; kiedyś nie byłam taka płochliwa, ale nie miałam szansy zacząć tego tematu na poważnie. Kilka lat temu, w liceum, byłam na imprezie. Wypiłam sporo, nie wiem z kim tańczyłam i wgl luki w pamięci mam do dziś. Ktoś też wypił, i chciał… a ja nie chciałam. Nie skończył, nie zdążył, ale zagalopował się wystarczająco daleko, żebym poczuła się skrzywdzona. Od tamtej pory nie potrafię pozwolić się dotknąć, uciekam jak mogę przed chłopakami. Mam sporo kolegów i lubię towarzystwo facetów, ale jak tylko ktoś okazuje mi zainteresowanie od razu robię wszystko, żeby zrazić go do siebie. Nie umiem sobie z tym poradzić. Mam wrażenie, że niemożliwe jest znalezienie kogoś kto mnie przytuli, a ja nie zacznę się bać czy pałać obrzydzeniem. Z jednej strony chciałabym móc na kimś polegać, a z drugiej… nikomu nie życzę takiej dziewczyny jak ja. Niby mam poczucie własnej wartości, a jednak czuję się jak towar wybrakowany. Znajomi – skutecznie odcięłam się prawie od wszystkich, jest przy mnie tylko moja przyjaciółka, która potrafi słuchać i potrafi nie pytać, dlatego utrzymuję z nią kontakt, bo tak jak ja udaje, że nie ma problemu. Z innymi czasami spotykam się w ramach obowiązku, żeby rodzice się nie czepiali, że nie wychodzę. Trzy dni zbieram siły i następne trzy odreagowuję po tym spotkaniu. Objawy i choroba – w szkole się zaczęło. Pierwszy raz dotknęła mnie jakaś straszna histeria, wstałam rano ze łzami w oczach i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że dzieje się coś bardzo złego. Nie poszłam wtedy do szkoły przez trzy dni, bo byłam tak rozdygotana i płakałam cały czas. Potem ataki nerwicy, problemy z oddychaniem, kołatanie serca, zasłabnięcia, wymioty, ataki paniki, ciągłe poczucie, że za chwilę stanie się tragedia, szum w myślach i niemożliwość ogarnięcia ich itd. Odczuwanie albo niczego, totalnej pustki, albo całej gamy negatywnych emocji i ciągłego bólu. Próbowałam cierpienie psychiczne zniwelować bólem fizycznym, ale nie pomagało. W końcu głęboka depresja. Leczenie- terapia indywidualna od dwóch lat, antydepresanty od pół roku; podobno nie akceptuję swojej choroby, nie umiem sobie pomóc i nie pozwalam sobie pomóc, robię co mi każą, ale staram się z tym pogodzić, zaakceptować i wyjść na prostą, tylko chyba nie wychodzi. A może się nie staram. Nigdy nie dopuszczałam do świadomości, że mam prawo być chora. Pozwalałam się wozić po lekarzach i starałam się udawać, że nic mi nie jest... oczywiście, że dla rodziców! Nie udźwignęliby tego, to ja dźwigam ich. Tak więc niszczę siebie i wszystkich wokół. Kocham bliskich bardziej niż siebie, więc żyję dla nich, dzisiaj tylko dla nich, zamiast umierać dla siebie. Gdyby ich nie było, nie zastanawiałabym się pewnie nad ulżeniem sobie. Nie wiem jak to się stało, że mam 20 lat i jestem emocjonalnym wrakiem człowieka. Rodzice nigdy niczego ode mnie oczekiwali, chcieli tylko, żebym była szczęśliwa, dlatego tak bardzo ich zawiodłam, bo nie jestem ani zdrowa, ani szczęśliwa. A jednak czuję, że to właśnie oni mnie zniszczyli. Czasem dopada mnie taka myśl, że trzeba by się ogarnąć, przecież ja muszę żyć (nieważne jak bardzo nie chcę). Pod wpływem takiego impulsu tu trafiłam. Chciałabym zostać, może to miejsce mi pomoże. Choć nie oczekuję niczego. Po prostu przypuszczam, że mogę znaleźć tu ludzi, którzy mają podobne problemy, którzy wysłuchają, zrozumieją, nie ocenią, ewentualnie wesprą. Mam nadzieję, że się nie mylę.
  18. Jak to, kardiolog podejrzewał ? Nie zrobił ci podstawowych badan jak holter czy echo serca? Oczywiście, że zrobił wszystkie badania. Użyłam po prostu sporego skrótu myślowego. Nie mógł przecież zdiagnozować choroby bez badań. Fakt, że w tamtym okresie ograniczałam się do pozwalania rodzicom wozić się po lekarzach, bo podobno nie akceptuję swojej choroby. Oni mówią, ja słucham. Udaję, że słucham. Więc cierpliwie wozili, wkładali tabletki do ust, a ja szczególnie nie byłam niczym zainteresowana. Ale nie o tym... kilka lat temu znienacka dostałam jakiegoś dziwnego ataku (najpierw miałam wrażenie, że po suficie chodzą robaki, których tam nie było, potem zwiotczały mi mięśnie i miałam wrażenie, że słyszę wszystkie dźwięki świata, co było nie do wytrzymania, a po chwili nie miałam siły stać na nogach, w drodze na pogotowie nie byłam w stanie złapać tchu, serce mi waliło jak szalone i palce w dłoniach nienaturalnie mi się powykrzywiały), więcej nie pamiętam, dopiero w nocy w szpitalu zaczęłam rejestrować co się dzieje dookoła. W papierach ze szpitala mam wpisane atak nerwicy i szereg skomplikowanych nazw. Po dalszym ignorowaniu przeze mnie spraw zdrowotnych, lekarz rodzinny kazał mi iść do kardiologa, bo coś tam mu się nie podobało (jako dziecko miałam jakieś tam szmery, ale chyba każde dziecko ma), bardzo umiejętnie kolejny raz zignorowałam sprawę i zgubiłam skierowanie. Rok później takie dziwne ataki zdarzały się coraz częściej, każdy był inny, natomiast zawsze pojawiały się problemy z oddychaniem, ciągłe zasłabnięcia i napady paniki, bo np. dostawałam ataku, gdy byłam sama na mieście, nie byłam w stanie ruszyć ręką ani nogą, utrzymać torebki w dłoni, złapać tchu i w głowie tak strasznie mi szumiało, a serce coraz bardziej waliło, sama świadomość, że nie ma obok nikogo, kto mi pomoże, a nie dam rady wyciągnąć komórki tylko pogarszały sprawę. W końcu dałam się zaprowadzić do tego kardiologa, który kazał mi przychodzić na jakieś badania itd. Szczerze? Nie słuchałam co mówi, wciąż nie byłam zainteresowana. Chodziłam do lekarzy, bo tego się ode mnie oczekiwało, bo rodzice się martwili, a ja nie chciałam żeby się martwili o mnie. Jak po którejś wizycie lekarz powiedział, że zaburzenia są, ale serce mam zdrowe i powiedział, że to wygląda na nerwicę, zapytał czy coś o tym słyszałam... Przerażenie i uczucie jakby mnie ktoś walnął mocno w łeb. W jednej chwili ogarnęła mnie panika. Jak już mówiłam, mam do czynienia z nerwicą od zawsze, ponieważ moja mama cierpi na to odkąd pamiętam. Miałam w głowie myśli, że zaczynam być taka jak ona, ale jak zawsze nie dopuszczałam takiej myśli do siebie. Bo kto się nią zajmie jak ja się okażę chora?? Uciekłam, udałam, że nie wiem o czym lekarz mówi pytając o stres, nerwy, reakcje na nieprzewidziane sytuacje itd. Nie wróciłam do niego. W końcu powiedział, że serce mam zdrowe. To tyle. Oczywiście psychiatra, terapia, neurolog zadający te same pytania, w końcu depresja...to już zachodzi o kolejną powieść. Jeśli chodzi o wizytę o kardiologa i zaburzenia rytmu serca, u mnie tak to wyglądało. Aczkolwiek mam trochę luk w pamięci, bardzo umiejętnie udaję, że sprawy te nie dotyczą mnie.
  19. Ja miewam. Teraz już rzadziej, ale jeszcze kilka miesięcy temu kardiolog zastanawiał się nad wadą serca, a potem doszedł do wniosku, że łącząc wszystkie objawy wszystko składa się w diagnozę "nerwica", co w tym wypadku nie było dla mnie zaskoczeniem, podejrzewałam to, bo z nerwicą mam do czynienia nie od wczoraj. Ale oprócz tego mam szereg innych objawów, utrzymujących się właśnie po kilka miesięcy, niektóre dłużej, jedne znikają, ale pojawiają się nowe. Przynajmniej u mnie tak to wygląda.
  20. Moja mama jest nauczycielką, co prawda w szkole średniej, takie trochę większe dzieci, ale wciąż dzieci i to z najgłupszymi pomysłami. Jest znerwicowana i niestabilna emocjonalnie, w domu potrafi takie cyrki odwalić, że głowa mała. Ale nikt z zewnątrz nigdy by nie uwierzył, że jest zdolna to rzucania naczyniami itp, w szkole jest opanowana, zorganizowana, lubi robić to co robi, lubi swoich uczniów i jest dla nich jednocześnie wymagająca i bardzo przyjaźnie nastawiona i wiem, że ją lubią (to stosunkowo małe miasto ok.65-70 tys mieszkańców, dlatego sporo ludzi się zna choćby ze słyszenia, nieraz w autobusie słyszałam jak ją obgadują ). Niestety odreagowuje w domu, zbiera się na nas. Umówmy się, to nie jest łatwa praca, więc robi naprawdę kawał dobrej roboty. Myślę, że wielu ludziom pomogła w jakiś sposób, jest dla nich wsparciem i... nie daje po sobie poznać ile ją to kosztuje. To wiedzą tylko domownicy...
  21. Orenda, dobry cytat, też mi przypadł do gustu, tylko powiedz gdzie znaleźć siłę by stać się lepszym? Dlaczego innym się udaje, a mnie nie? Jestem w stanie wytłumaczyć sobie skąd się wzięły moje przypadłości, ale nie widzę perspektywy na poprawę i nie rozumiem dlaczego. Przecież cały czas się staram/starałam walczyć, ale jak efekty są zerowe, a nawet ujemne to ja się poddaję, bo co mam zrobić jak już nie mam siły się starać?
  22. Jest to całkiem prawdopodobne, nawet jeśli nie chcę tego przyznać na głos. Z jednej strony chciałabym znaleźć siłę, żeby się uwolnić i nie czuć winną, ale z drugiej - to oni trzymają mnie przy życiu. Dzisiaj żyje tylko dla nich, nie zrobiłabym sobie krzywdy, nie ważne jak bym tego chciała, bo to byłby dla nich za duży cios. -- 15 lut 2015, 17:12 -- Terapeuta próbował mi uświadomić, że przez to, że ona chorowała, w jakiś sposób przeszło to na mnie. Bardzo brutalnie powiedział, że stosuje wobec mnie przemoc psychiczną. Nie znoszę tego, ale nie umiem zmienić tej sytuacji. Nie mam pojęcia jak się zdystansowac i dbac o siebie jednocześnie nie zaniedbując jej.
  23. Mastogo, obawiam się, że nie. Nie potrafiłabym jej zostawić. Kto się nią zajmie jak ja ją zostawię? Być może kiedyś...chciałabym się uwolnić, wiadomo że chciałabym żyć swoim życiem. Jasne, że jest tato, ale prawda jest taka, że cały czas czuję się odpowiedzialna za ten dom. Za ich oboje i jeszcze brata. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tylko ja trzymam to w kupie i jak przestane to to się rozsypie...
×