Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nobody18

Użytkownik
  • Postów

    19
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Nobody18

  1. U mnie czasem to się toczą całe rozmowy. Mam wrażenie, że np dwie osoby toczą wymianę zdań w mojej obecności. Czasem temat dotyczy mnie a czasem nie. Bywa, że widzę nawet te osoby, otoczenie - trochę mnie to przeraża, bo obawiam się postępującej schizofrenii. :/
  2. Nie jestem w stanie Ci nic doradzić, iluż ludzi, tyleż światów. Ja na przykład ciągle czuję pewną radość z obcowania z otoczeniem, w tym przede wszystkim z naturą i jest to jedyny niemal element napędowy dla dalszej mojej egzystencji (poza dziećmi, ale to wynika z faktu, że nie mogę się zabić, bo wówczas pokazałbym IM bezsprzecznie, że to wszystko o dupę potłuc, a po drugie dlatego, że czuję się za nie odpowiedzialny, co obejmuje również walkę o kwestie materialne). One się nie powoływały na ten świat, powołałem je ja będąc totalnie otumanionym i oszukanym człowiekiem, ale to nie zmienia nic w kwestii odpowiedzialności za własne poczynania. Żyję w klasycznym klinczu, co gorsza jestem go świadomy do tego stopnia, że żaden psychoterapeuta nie jest w stanie mnie ustawić na "właściwe" czytaj tożsame z resztą zjebanego do cna społeczeństwa tory. Jakbym był wierzący, to bym powiedział, że odbywam karę pozbawienia wolności w kryminale o zaostrzonym rygorze, bez możliwości przedterminowego zwolnienia za czyny, których nie dokonałem.
  3. Dotknęłaś ciekawego mechanizmu, Twoja wrażliwość sprawia, że widzisz więcej niż inni a to z kolei powoduje, że nabierasz odrazy do niemal wszystkiego co nas otacza, łącznie z sobą samą. Co ciekawe, jest to możliwe dzięki odrzuceniu mechanizmów wyparcia i racjonalizacji - oczywiście tak zwane przeciętne społeczeństwo uzna Cię za wariatkę. Poza tym w taki właśnie sposób kontroluje się innych ludzi - nadając im łatki, wartościując, kij - marchewka, poniżanie itd. W efekcie masz dość wszystkich, którzy wiedzą o Tobie cokolwiek i chcesz uciekać. Przepieprzone - mam podobne odczucia, ale przez siłę walczę z fobią społeczną na zasadzie sypania solą rany - uśmiecham się do innych, jestem przemiły tylko dlatego, że muszę zarobić jakoś na życie. Przez ten fakt czuję się jak dziwka. Nie wiem czy jest wyjście z tego klinczu przy tym stanie wiedzy jaką posiadam o tym otaczającym nas szambie.
  4. Byłem kiedyś z taką dziewczyną trzy miesiące. Z wyglądu nieziemska laska, w fazie zakochania jadła mi z ręki, nagle po zajebistym seksie w łazience (wziąłem ją na zlewie) i po kilku orgazmach ubrała się i wyszła mówiąc, że to koniec. Po prostu ona nagle nic nie czuje. Moim zdaniem ma to związek z totalnie obciętym poczuciem wartości, kiedy byłem dla niej niedostępny to zabiegała, gdy uznała, że ma mnie na tacy, czar prysł. Schemat się powtarza u niej od lat - ja się po niej leczyłem dwa lata, bo przez trzy miesiące dostarczyła mi tyle emocji i pozytywnych wrażeń, że nie mogłem się przebudzić. Inna rzecz, że ze mną też musiało i musi być coś nie tak, skoro przyciągnąłem do siebie taką kobietę. Nie wiem czy nie jest to klasyczny przypadek słynnego BPD - po prostu, uszkodzony jest jakiś ośrodek w mózgu, być może odpowiadający za wydzielanie oksytocyny w wyniku orgazmów u kobiety, która odpowiada za przywiązywanie się do partnera? W Twoim wypadku może być to wazopresyna, bo z posta wynika, żeś chłop. Moim zdaniem temat beznadziejny, to tak jak z brakiem nogi, czy ręki - dostaniesz protezę, ale to będzie tylko kończyna zastępcza, albo jak z daltonizmem - nauczą Cię odróżniać np światła na ulicy i już, ale pełni barw nigdy nie ujrzysz. Pociesz się, że mogło być gorzej - to jedyne co mamy w tym zasranym życiu.
  5. Nobody18

    Mam dość

    Ta i oni ją zrozumieją, pogadają i wszystko będzie cacy. Z opisu na hektar widać, że jej starzy to narcyzi w czystej postaci, w dodatku ekstremalni egoiści. Nie wiem ile masz lat, jak skończyłaś 18 to szukaj psychoterapii a jeśli nie to idź w szkole do psychologa i pogadaj o tym jak się czujesz. Może się okazać, że już sama rozmowa da Ci ulgę bo wyrzucisz z siebie ból. Pozdrawiam
  6. Zed, dokąd uciekles? Ja szukam w tej chwili alternatywnie do niszy, którą znalazłem tu zajęcia na Islandii. Nie boisz się, że nie da się uciec przed samym sobą i że ten cały proces zmian też nie ma sensu, bo wyrzuci Cię w tym samym miejscu mentalnie a jedynie gdzie indziej fizycznie? Jak się czujesz tam, gdzie jesteś?
  7. Paweł 78 - masz niemal identyczne przemyślenia jak moje. Dyskusja z większością ludzi nie ma sensu, bo wystarczy zauważyć jakie mają wartości. Jeden się tam dowartościowuje bo ma motocykl, albo przez porównanie ze znajomym, któremu materialnie gorzej poszło podbija sobie samopoczucie dajc mu 5 złotych. Stary, to jest kosmos. Rozmawiasz z automatami reprodukcyjno naśladowczymi, których jedynym celem życia jest czysty hedonizm. Problem ludzi naszego pokroju polega na tym, że w warstwie świadomej odkryliśmy absolutny bezsens wszelkiego działania w życiu. Ten proces jest tak skrajnie pozbawiony sensu, że mała głowa. Naturalnym zatem dla człowieka, który wyszedł zza zasłony konsumocjonizmu procesem jest ucieczka. I kiedyś jak wspominasz rzeczywiście ta ucieczka była prostsza, bo mając pasję, mogłeś odbębnić 8 godzin w bezsensownej pracy, zjeść w stołówce zakładowej i oddać się lekturze, iść do kina, obejrzeć teatr telewizji, spotkać się z ludźmi, których jedynym celem nie była gadka o tym, że muszą pojechać do Egiptu ale nie po to żeby czegoś się nauczyć, dowiedzieć, dotknąć, tylko po to żeby wrzucić na fejsa zdjęcie z palmą i najebać się w basenie tanimi drinkami z parasolką. Dziś mamy totalny brak bezpieczeństwa socjalnego a to odbiera chęć do życia. Ja przez lata byłem takim właśnie, grubym poganiaczem ludzi, którym gorzej poszło w życiu, zawsze widziałem w sobie kanalię mimo, że pokładów dobra miałem kilometry więcej niż inni, pewnie dlatego oni dziś w zarządach a ja gdzie indziej. Budowałem własną niezależność kosztem innych i to też mnie boli. Mam w dupie domy, samochody, przedmioty generalnie, chciałbym po prostu robić to co lubię i móc normalnie żyć. I teraz system mi na to nie pozwala, pomijając starość i nieuleczalną, przewlekłą chorobę jakiej się nabawilem, genetyczne zresztą. Rzuciłem to gówno w którym pływałem latami i postanowiłem zostać maszynista elektrowozu. Po prostu, marzyłem o tym od dziecka poza tym wożenie ludzi wydaje mi się społecznie użytecznym zajęciem. Przeszedłem ścieżkę zdrowia na badaniach, dostałem się na kurs, który sam byłem gotów sfinansować i...dowiedzialem się że przez dwa lata muszę na lojalce pracować za 1650 złotych na rękę. Kwota nie do utrzymania się, chyba że masz 20 lat i mieszkasz z rodzicami. Mnie już nie interesuje ten świat, z jakichś względów, prawdopodobnie zdeterminowanych genetycznie nie jestem w stanie wyłączyć sobie światła, wiec próbuje izolować się od otoczenia a to prosta droga do finansowej zapaści. To gówno, które nas otacza jest tak skonstruowane, że musisz żyć z innymi, aby przetrwać a to oznacza dostosowanie się do bydełka, które ma radochę bo ma "sukces" pozwalający dać żulowi 5 złotych i poczuć się lepiej. Rzyg! Ja znalazłem chyba taką niszę, która pozwoli mi spokojnie zarobić na utrzymanie a resztę czasu poświęcić na pasję. Niestety, wejście tam jest obwarowane licznymi barierami, które próbuje przebić, na razie bezskutecznie (od dwóch lat) ale się nie poddam, bo uzyskam w ten sposób niezależność i odizoluje od większości ludzi Pozdrawiam Cię Paweł, wiem teraz chociaż, że nie jestem jedyny w swoich poglądach.
  8. Powstania nie powoduje, ale może uruchomić pewne "uśpione" problemy typu lęki, nerwicę, schizofrenię i tak dalej. Sądzę, że to miała na myśli autorka posta. Odpisałem za siebie bo zauważyłem podobny mechanizm.
  9. Powiem Ci jak u mnie to się manifestuje, otóż przelewanie myśli na tekst pozwala dobrać się do naprawdę głębokich pokładów podświadomości czy świadomości i wyciągnąć wiele bardzo mętnych rzeczy na światło dzienne. Człowiek dokonuje analizy procesów, które go otaczają, a pisanie pozwala to systematyzować i wyciągać coraz głębsze wnioski, które w finale zawsze prowadzą do jednego celu - wszystko, ale to wszystko co nas otacza nie ma kompletnie sensu z ludzkiego punktu widzenia. Ja zarzuciłem pisanie bo nieomal wpadłem przez to w alkoholizm, siła emocji uderzająca we mnie kiedy uświadamiałem sobie stopień po stopniu jak funkcjonuje to co mnie otacza, jak bardzo zostaliśmy oszukani, jak straszliwie brniemy bez celu przez burzę śnieżną, powodowała że musiałem odreagować. Próbowałem boksu, ale to z kolei wyzwalało we mnie agresję. Nie myśleć, konsumować, śmiać się jak głupi do sera - to jedyna recepta, aby przeczekać to więzienie z wyrokiem śmierci w jakim spędzamy życia. Ja akurat mam zaszczepiony bardzo silny strach przed totalnym unicestwieniem, wciąż gdzieś tam kołace się jeszcze nadzieja na to, że z czysto qrwa hedonistycznych (nie akceptuję tego w sobie) względów przeżyję coś co mnie porwie, choć na chwile na szczyty uniesień. Zwykła narkomania, uzależnienie od emocji, adrenaliny,poczucia siły itd. Bezsens, totalny bezsens - unikać porządkowania rzeczywistości w świecie gdzie króluje entropia bo naprawdę można się wyhuśtać a tu nie chodzi o nas tylko o tych, którzy po naszym wycofaniu będą się musieli z tym zmierzyć.
  10. Genialny wątek, sorry za szczerość ale prawie posikałem się ze śmiechu, co mi się nie zdarzyło od kilku lat. Sam bym chętnie poeksperymentował z LSD ale mam takie blokady wewnętrzne, że chyba bym sie sfajdał w gacie - teraz robię kurs na C+E i przeżywam, że nie wiem jak praktycznie ładunek na naczepie zamocować a jak pójdę do roboty to mnie zwyczajnie wybrechtają. Idę na fizycznego mimo dwóch fakultetow i doświadczenia bo nie umiem współpracować z ludźmi. Ktoś tu pisał, że go ludzie śmieszyli po LSD a mnie śmieszą na trzeźwo. Mało tego ja sam jestem śmieszny z tym szarpaniem się o kolejny dzień podczas gdy świat ma miliardy lat i kompletnie w dupie, że zostanie po nas tylko pył. Wszystko co robimy lub próbujemy robić z własnym życiem to pochodna czystego hedonizmu więc kto wie czy nie lepiej przetrwać to gówno na haju? Dzieki za ten wątek - terapia śmiechem
  11. Trzeba było jej to powiedzieć jak go atakowała telefonami w początkach znajomości. Stary, trafiłeś na typ, który karmi się Twoim nieszczęściem. Im bardziej Ty naciskasz, tym mocniej ona tworzy zachowania typu "acting out" polegające na odpychaniu Ciebie i jednocześnie tworzeniu otoczki, że ją nękasz a wewnętrznie "acting in" ładuje się na plus emocjonalnie faktem, że nie możesz bez niej żyć. Założę się o sporą kasę, że w takim układzie nie jesteś jedyny. Chcesz radę, która ją wywali z torów czy chcesz się uwolnić? Jak pierwsza, to przeparaduj przed nią z dziewczyną, którą ona oceni wyżej od siebie jeśli chodzi o SMV - mówiąc po męsku - dostanie qrwicy, mimo że tego nie okaże. Jak chcesz się uleczyć, to kasujesz jakikolwiek koniec nici mogącej Cię z nią łączyć. Zawsze radzę chłopakom ekstremalne działania w takich wypadkach łącznie ze zmianą pracy czy miejsca zamieszkania. Nie martw się też nowym typem, bo on wkrótce stanie się ofiarą taką samą jak Ty. Dużo słoneczka chłopie i pamiętaj, że każda ma. PS: Sorry, nie doczytałem tragicznego końca! Zostawię ten post dla chłopaków, którzy mogą być w podobnej sytuacji. Swją drogą to dziunia musi być teraz dumna w myśl zasady, "paczcie jaka jestem zajefajna", koleś sobie odebrał przeze mnie życie. :/ To jest rzeczywistość dużej części współczesnych kobiet a nie horror! Ludzie, uczcie dzieci, szczególnie chłopaków jako dużo bardziej wrażliwych emocjonalnie niż kobiety, jak rozpoznawać symptomy takich modliszek już w początkowej fazie znajomości - wrażenie stopienia, ciągłe telefony, seks jak z bajki kilka razy dziennie a później stopniowe ochładzanie i ściana. Współczuje serdecznie bliskim :/
  12. Cześć, mam to samo tylko od męskiej strony - wygadam się w tym wątku - mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. W dzieciństwie zdiagnozowana nerwica neurasteniczno lękowa i osobowość bierno-zależna. Najlepsze jest to, że życiowo idę jak burza i zajmuje się zarządzaniem sporą grupą ludzi i to z sukcesami (osobowość bierno zależna) W lipcu zeszłego roku zaczęła mnie w internecie zaczepiać pewna dużo młodsza kobieta. Odpisywałem czasem na jej korespondencję starając się coś doradzić itp. W grudniu zaczęła naciskać na spotkanie, odmawiałem bo jestem po dość traumatycznych przejściach i wyszedłem sam z depresji zupełnie niedawno. W końcu postanowiłem się z nią spotkać wykorzystując fakt, że oglądałem działkę w jej okolicach. No i mnie zainteresowała. Kilka godzin minęło jak sekunda, rozstanie, nie chciała mnie puścić, niemal stapiając się ze mną. Później wymiana korespondencji, odliczała dni do kolejnego spotkania, przyjechała do mnie i wylądowaliśmy w łóżku. Mam 39 lat ale czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem, zresztą ona też - dało się to zauważyć. Dość tego, że informowała mnie bez przerwy żebym sobie niczego nie obiecywał oraz na nic się nie nastawiał bo ona...nie umie kochać. Ciepło, przytulanie, rozmowy, trzymania za rękę - normalna z zachowania kobieta. Z czasem zacząłem się angażować, bo kot normalny by się nie zaangażował mając bliskość, rozmowy, zrozumienie, seks jak z bajki. Kiedyś wysłała mi link do jakiegoś klipu, gdzie ktoś tam śpiewał, że kogoś kocha ale boi się wyznać ten fakt. Postanowiłem zatem być pierwszy i powiedziałem jej, że czuję jakbym się zakochiwał. Jak się domyślasz był to początek końca :/ Do dziś nie mogę się otrząsnąć i znów mam głęboką depresję połączoną z myślami samobójczymi. Dziewczyna jest atrakcyjna fizycznie więc kiedyś opowiadała mi jakie cyrki robią faceci, których zostawia. Wydzwaniają po kilkaset razy, wysyłają kwiaty co dzień, nachodzą pod domem, pewien pan chciał kupić samochód a inny obiecywał małżeństwo z przepisaniem majątku. Ona sama wewnętrznie nienawidzi siebie za to jaka jest. Czuje to, próbuje z tym walczyć ale w chwili gdy widzi zaangażowanie faceta po prostu ucieka. Mamy w miarę normalny kontakt do tej pory na stopie koleżeńskiej, bo to w końcu nie jej wina, że ja stary głąb wpadłem w to emocjonalnie. Tak czy owak problem jest w nas bo to my decydujemy o tym kogo wpuszczamy do naszego życia to raz a dwa moja potrzeba bliskości z kobietą (i nie chodzi tu o seks, który jest tylko elementem tego stanu) osiąga stan paranoi. Oczywiście na odstawienie rejestracja na badoo i innych tego typu syfach i próba zasypania głodu innymi ludźmi (z tego powodu też czuję się jak menda). Znów mam myśli samobójcze ale wychowuję sam dziecko i dla niego postanowiłem jeszcze pociągnąć ten wózek do czasu aż się usamodzielni. Mam po prostu szczęście do takich ludzi wynikające z mojej osobowości. Wpadam też w kanał, bo chcę bliskości a jednocześnie boje się po raz kolejny wejść głębiej z kimś w relację na poziomie emocjonalnym. Jeszcze raz przepraszam za to, że wykorzystałem Twój wątek ale sytuacja wydała mi się bardzo podobna poza tymi "hipotetycznymi" zdradami. Poza tym na wielu portalach zajmujących się relacjami ludzie doświadczeni w podrywaniu kobiet wręcz zalecają dywersyfikację kontaktów do czasu ustabilizowania się związku z tą na której nam naprawdę zależy. Może tak było u Ciebie? A może byłaś plastrem? Pozdrawiam serdeczenie bo wiem co czujesz.
  13. Chyba wiem o czym piszesz Ja też utknąłem w odległej przeszłości a wspomnienia wracają do tego stopnia, że potrafię poczuć zapach np skoszonej trawy. Nawet teraz widzę jak na jawie siebie stojącego na dworcu kolejowym i patrzącego między bloki pobliskiego osiedla. W dzieciństwie przeżyłem traumę - zakochałem się nieprawdopodobnie i trwało to dobrych kilka lat odbijając się w moim układzie limbicznym do tego stopnia, że nawet dziś nie widzę sensu brnięcia w cokolwiek bardziej emocjonalnego. Setki godzin spędzone na dworcu, ze słuchawkami na uszach w samotności - nie potrafiłem sobie z tym poradzić i dalej nie umiem - np wiem, że nawiązując relację z kobietą nie będę w stanie zbudować związku bo brak mi będzie tej wewnętrznej wiary w wyjątkowość tego co się dzieje. Oczywiście obiekt moich ówczesnych westchnień z silnym BPD (do dziś przerzuca facetów jak rękawiczki wykorzystując przy okazji bez litości)... Tak sobie myślę od dłuższego czasu, że wychowam dzieci i pójdę na tory właśnie te same tory i miejsce, które przywołuję non stop moja pamięć - to była oaza ciepła, bezpieczeństwa i bezwarunkowej miłości, którą świat zniszczył i roztarł w proch. Powodzenia w zapominaniu
  14. Nobody18

    Równia pochyła

    Problem z innymi ludźmi w moim wypadku polega głównie na tym, że nadają na innej platformie mentalnej. Nie mam problemów z nawiązaniem znajomości ale pojmowanie rzeczywistości przez ludzi, których spotykam przeraża mnie Być może to efekt mojej depresji, ale łapię się na tym iż coraz częściej ukrywam swoje emocje, spostrzeżenia, opinie aby nie stracić zupełnie kontaktu z ludźmi. Znam może dwie, trzy osoby które wiedzą o czym mówię i z którymi mogę porozmawiać bez ogródek. Reszta zwyczajnie gra a ja ze względu na swą wrażliwość odkrywam bo błyskawicznie i zniechęcam się. Wiem, brzmi to dziwnie w ustach kogoś kto zawodowo negocjuje ale z drugiej strony to ja umiem wyraźnie oddzielić sferę pracy i prywatną a wiem, że nie każdy to potrafi. Koledze najwyraźniej doskwiera samotność a ja czasem o niej marzę...
  15. Minął ponad rok od pierwszego postu a u mnie nic się nie zmieniło. Dalej beznadzieja i samotność - prę do przodu na siłę, skończyłem studia, kończę drugie renomowane, praca OK - możliwości rozwoju brak - Ex nadal gnębi mnie komornikiem mimo, że spłaciłem swoje zobowiązania. Do tego doszedł fakt iż dzieci nie wytrzymały ćwiczenia ich przez Ex oraz kolejnych tatusiów i mieszkają ze mną a ja dalej płacę alimenty Qrwa to już trwa prawie 5 lat... Myślałem, że uzyskam korzystny dla mnie wyrok w przyszłym tygodniu (biorąc pod uwagę dowody jakie mam wygrana w procesie wydaje się pewna) - w piątek dostaję informację, że cztery dni przed sprawą po 3 latach zmienia się skład orzekający a cała zabawa zaczyna się od nowa Biorę pół wynagrodzenia, utrzymuję de facto Ex żonę i jej kochanka, płacę na naukę dzieci oraz utrzymuje je. Czy to jest powód do depresji? Walczę, walę banią w ścianę i NIC od nikogo nie chcę! Chcę tylko jednego, aby ludzie odczepili się ode mnie i dali mi żyć! Całe życie robiłem za dawcę - a to zasobów, a to wsparcia a to dobrego słowa. Nie - ja nie chcę wsparcia - chcę, żeby ludzie dali mi spokój! W marcu przebiegłem maraton, pierwszy w życiu mimo 40 lat - ostatnio jednak pękam i ilość piwa jakie wypijam wieczorami przeraża mnie podobnie jak zwiększający się obwód brzucha. Ma ktoś jakieś pomysły co z tym zrobić? A może jest ktoś, kto chce pogadać, ale szczerze i normalnie a nie na zasadzie 324 kontaktu na FB? Dzięki za cokolwiek bo skala mojej niemocy w starciu z systemem przeraża mnie
  16. Stary, wpadłeś w syndrom "tej jedynej". Daj sobie spokój bo spieprzyłeś tę relację od początku. Próbujesz ogarnąć kobietę myśląć racjonalnie a to NIEMOŻLIWE. One same nie wiedzą czego chcą i co będzie za 15 minut a jedyne co możesz zrobić, aby uczynić ją (i siebie) szczęśliwą to nauczyć się (naturalnie) tak kierować relacją, aby non stop dostarczać jej emocji a jednocześnie nie odsłaniać się za bardzo, być tajemniczym, pewnym siebie! Jak to zrobić? Bardzo prosto - pracować nad sobą. Wspinaczka, bieganie, bicie rekordów, nauka! Masz mieć twardego wacka a drogie panie będą walić do Ciebie drzwiami i oknami! Tylko jedna zasada - nigdy nie krzywdź z premedytacją. One takie są, tak je natura stworzyła i to nie ich wina. Ty masz tak kierować tym wszystkim żeby grało! Ponieważ długa droga przed Tobą to powiem Ci co źle zrobiłeś w tej relacji: 1)Odsłoniłeś się. 2)Wyznałeś uczucia - to koniec! Zawsze koniec - ona ma Cię na talerzu i dalej ładuje swoje ego bawiąc się z następnymi. 3)Zbyt się zaangażowałeś emocjonalnie. W początkowej fazie relacji z kobietą TY masz zawsze dążyć do seksu i czekać aż ona zacznie dążyć do związku. Nawet jak zacznie, to musisz się lekko opierać. Wiem, że to trudne się wydaje ale tak trzeba...Dążenie do związku z kobietą plus wyznanie uczuć na początku = koniec relacji albo totalne rozwalenie emocjonalne dla Ciebie przez jej gierki. Chcesz ją odzyskać?Olej i pokaż się z najlepszej strony. One nie potrzebują miękkich wacków, bo same mają problemy ze sobą a w Tobie szukają oparcia. Jak mają je znaleźć skoro Ty się cały trzęsiesz? Jazda na siłownie i do nauki! Ale już i to bez zbędnych płaczów... I jeszcze jedno... Pamiętaj, że tam nie działa logika, tam działają tylko emocje i....lusterko. W tej grze niestety jest tak, że kto bardziej się zaangażuje ten przegrał. Przykro mi, ale tak to działa a piszę Ci to z perspektywy człowieka, który tak jak Ty jest wrażliwy, tylko aby żyć tę wrażliwość musiał schować głęboko w środku. Pozdrawiam serdecznie i weź się w garść! Przestań żyć iluzjami, na które zaprogramowało Cię społeczeństwo. Poznawaj inne kobiety, wyjdź do ludzi. Na takie szambo pomaga jedno - dywersyfikacja. Im więcej kobiet w Twoim otoczeniu tym bardziej wszystkie zainteresowane Tobą. I nie daj się wbić w ich iluzje, krzyki, płacze, manipulacje! Dla nich jesteś tym bardziej atrakcyjny im bardziej znasz swoją siłę i wykazujesz odporność na ich gierki. To jest prawdziwa strona życia! Poznasz jeszcze jej blaski - gwarantuje Ci. Trzymaj się stary, bo coraz mniej tak wrażliwych ludzi na świecie...
  17. To, że powinienem się leczyć to wiem, problem w tym, że próbowałem raz rozmawiać z psychologiem. Po około godzinie powiedział mi, że skieruje mnie do kolegi bo moje postrzeganie rzeczywistości i pytania, które formułuje przekraczają jego możliwości terapeutyczne. Dostałem numer i...nie poszedłem (a dzwonił przy mnie umawiając mnie na spotkanie). Szukam odpowiedzi na pytania, na które nie ma odpowiedzi a to tylko potęguje depresje. Czy nie da się żyć normalnie? Czy nie da się żyć ufając innym ludziom? Czy każdy wcześniej czy później nas wykorzysta? Czy ludzie żyją z nastawieniem, żeby z relacji z drugą osobą wyciągnąć wszystko nie dając nic? Może mój Matrix jest popieprzony? Albo inaczej...może to świat pełen gówna jest normą a ludzie próbujący żyć w zgodzie z sumieniem i niekrzywdzący bezsensu ludzi są chorzy psychicznie? PS: Dzięki za wpisy.Pozdrawiam.
  18. Tylko czy Ci głupi nie są aby mądrzy...? Przynajmniej życiowo...
  19. Poznać siebie? Swoje granice? Być może, ale po co? .... No więc po kolei... Nerwicę neurasteniczno-lękową zdiagnozowano u mnie kilkanaście lat temu w czasie, kiedy stanąłem na poborowej komisji lekarskiej. Zlekceważyłem ten fakt a nawet ucieszyłem się bo dostałem kategorię D i minęło mnie wojsko. Od zawsze odczuwałem nieopisany lęk przed czymś złym co mnie spotka. Każde dobro jakie zdarzyło się w moim życiu odczytywałem jako początek czegoś złego w myśl zasady - oho...coś się musi spieprzyć zawsze...no i zawsze się pieprzyło. Problemy z relacjach z innymi ludźmi, kłopoty w pracy, nieukończone studia. Czułem, że jest źle ale jakoś to wszystko przykrywałem w myśl zasady, że trzeba być twardym i brnąć do przodu. W życiu udało mi się całkiem sporo mimo, że mając dopiero 36 lat czuję kompletny bezsens tego świata. Założyłem rodzinę, mam dwoje kochanych dzieci, zbudowałem dom, mam niezłą pracę. Moje problemy nad którymi panowałem przez tyle lat uzewnętrzniły się w chwili rozpadu mojego małżeństwa. Praktycznie z dnia na dzień wszystko ujawniło się w sposób zwielokrotniony. Problemy ze snem, nadmierne picie piwa (boję się, że to już alkoholizm, bo potrafię dzień w dzień przez miesiąc wypijać wieczorem po 2-3 piwa). Zauważyłem też, że alkohol nasila tylko depresję a ulga, którą niesie jest chwilowa - zresztą robię dużo głupot po wypiciu np potrafię zadzwonić do kogoś do kogo mam żal w środku nocy, wywalić co mnie boli i zwymyślać takiego człowieka. Powoli ludzie zaczynają się ode mnie odsuwać i wcale im się nie dziwię... Ex żona utrudniała mi kontakt z dziećmi, do tej pory próbuje mnie niszczyć nasyłając mi komornika mimo, że spłaciłem wobec niej swoje zobowiązania. Od dwóch lat pobieram połowę wynagrodzenia a sprawa ciągnie się niemiłosiernie. Sytuacja ta sprawiła, że jestem zmuszony korzystać z pomocy finansowej matki, co straszliwie mnie upokarza, ale wolę już to niż przestać np płacić alimenty bądź za szkoły i zajęcia dodatkowe dzieci. Sprawy cywilne toczą się niestety latami... Ex żonę złapałem na romansie dzięki komputerowi syna. Zainstalowałem keylogera, aby wiedzieć gdzie dziecko surfuje w necie a tymczasem ona zaczęła pisać z nim na GG takie rzeczy, których wolałbym nie widzieć... Narasta we mnie agresja, podczas jednej z imprez firmowych w pracy rozmawiałem z przyjacielem na temat problemów okołorozwodowych (on również był na przedsionku rozwodu). Podszedł inny znajomy a ja ubzdurałem sobie, że podsłuchuje i...pobiłem go. Cudem dogadaliśmy się i udało mi się zachować pracę, ale opinię mam tak zszarganą, że wiele już tam nie osiągnę...zresztą widzę jak zaczynają przeskakiwać mnie młodsi koledzy...spirala się nakręca... Po rozwodzie nawiązałem relację ze znajomą, która bardzo mocno była zainteresowana związkiem ze mną.Oświadczyła mi, że jest w trakcie rozwodu i ma poważne plany związane ze mną...z nami. Pojawiła się nadzieja na normalność, związek na odległość więc wieczna tęsknota i ból słodzone krótkimi chwilami szczęścia gdy byliśmy razem. Kiedy zaangażowałem się emocjonalnie okazało się, że pani nie jest w trakcie rozwodu tylko "planuje" rozwód...i planuje go już trzy lata. Wiem, że dałem się wbić w kobiecą gierkę i iluzje, ale po tym wszystkim byłem tak słaby, że ten związek wydawał mi się oazą szczęścia. Dziś niby ma się wyprowadzać od męża, ale ja nie wiem sam czy chcę tkwić w takim związku. Zostałem oszukany już na początku, później okazało się, że wyjechała z nim do Singapuru mówiąc mi, że jedzie do ojca. Złapałem ją na tym...myślałem, że skończę ze sobą, bo problemy z Ex, praca, finanse i jeszcze to...Poskładałem to jakoś, ale nic nie jest już takie jak kiedyś... Ona izoluje mnie od ludzi wytykając każde wyjście do klubu, każdy Like na FB od znajomych, każdą aktywność, która prowadzi mnie do ludzi. Natychmiast foch i izolacja a ja chyba jestem od niej...uzależniony. Dziś też piszę to na kacu, mam dość tego wszystkiego. Czy są jeszcze normalni ludzie na tym świecie? A może to świat jest normalny tylko ja jestem chory? Nie wiem co mam robić, gdzie iść po pomoc. Mam trudny charakter i do lekarza sam nie pójdę, bo dla mnie oznaczałoby to przyznanie się do słabości. Nie wiem czego oczekuję po tym co tu napisałem. Może chciałem po prostu to napisać... Świat wali mi się na głowę i co raz częściej mam poważne myśli samobójcze. Nie widzę sensu w egzystencji, która kończy się zawsze tak samo. Kiedyś przy życiu ludzi utrzymywała wiara a raczej świadomość lepszego jutra i ew kary za grzechy. Dziś już chyba nikt rozsądny nie wierzy w te bajki... Macie jakąś instrukcję jak żyć? Czemu ja przyciągam określony rodzaj kobiet do siebie? Czy są jeszcze normalni ludzie, bez zawiści, bez manipulacji? Gdzie jest sens w tym wszystkim... Może ktoś chce napisać do mnie, po odizolowaniu od ludzi jestem tak samotny - mimo znajomych, którzy widzą mnie jako człowieka sukcesu a nie rozklekotane pudło :-( Tragedia...
×