Skocz do zawartości
Nerwica.com

moyraa

Użytkownik
  • Postów

    474
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez moyraa

  1. Wracając do tematu omamów słuchowych - możliwe jest, aby przy nerwicy/depresji przy zasypianiu (na 99% nie zasypiam jeszcze, tylko myślę) pojawiały się strasznie głośnie dźwięki? Raz był to dźwięk latających nietoperzy, raz głos rodem z piekła, potem pisk, dźwięk głośno jadących samochodów (na tyle jak by wszyscy zaczęli trąbić, nastąpiło jakieś zderzenie)... Nie wiem co o tym myśleć . Rzadko się zdarza. W sumie w ciągu, hmm, 8 miesięcy 4-5 razy. Są to ułamki sekund, może dwie sekundy i koniec.
  2. bretta, żeby to było takie proste, kiedy emocje szaleją i brak jakiegokolwiek poczucia bezpieczeństwa w sobie. Ale wierzę, że terapia zrobi swoje i lepiej będę sobie z tym radziła. Poza tym próbowałam wtedy uciec od tego, że mam w ogóle jakiś problem. Chciałam sobie udowadniać, że w ogóle go nie mam i świetnie sobie poradzę. A chyba ni eo to chodzi, żeby się tego wypierać, a zaakceptować. I albo ktoś mnie bierze razem z tym, albo do widzenia. Nie stanę się nagle dziewczyną, która ma piękne życie, jest z niego zadowolona i brak jej większych problemów ze sobą. Dasz radę! Ja w Ciebie wierzę . Ale rozumiem Twoją panikę, bo ja przez taki lęk często uciekałam od sprawdzianów w chorobę. A to "tylko" sprawdzian. Ja się boję mojego nieopanowania w jedzeniu... Obym szybko dostała termin do psychiatry, bo w ogóle sobie z tym nie radzę. A tabletki w końcu mogą pomóc w opanowaniu żarłoczności. A może przyjdzie w końcu jakiś "pstryk!" i przestanę... Wcześniej wręcz obsesyjnie chciałam się wszystkim podobać, a teraz zaczyna mi być wszystko jedno, co wcale nie jest lepszą opcją... Bo wiem, że wcale wszystko jedno mi nie jest i ukrywam to najwidoczniej sama przed sobą. A jak się obudzę, to może być kiepsko. -- 20 mar 2013, 14:39 -- nube, pewnie, że mam czas. Ale ja wszystko chce od razu. Nie wiem co to są małe kroki. I tak dobrze, że nie jest tak jak przez lato, kiedy numerem jeden w mojej głowie był temat "co jeszcze powiedzieć psycholog?". I tak w kółko analizowałam, pisałam. Ale jak już tam byłam - nie wiedziałam o czym gadać. A co do ironicznego uśmiechu - pierwszy raz zdałam sobie sprawę, że może brać się z tego, że jestem z siebie dumna, że ktoś się martwi... Że do tego doprowadziłam. Może to mylne spostrzeżenie, nie wiem. Opcji może być więcej. A kolor taki mam,o (tylko mniej rudawy, trochę bardziej wpadający w czerwony niż na tym zdjęciu)
  3. nube, postaram się jutro fotkę w świetle dziennym zrobić i wrzucić. Tak, rudy z lekkim kasztanem. Od sierpnia farbuję, ale ostatnio wróciłam do odcienia lekko wpadającego w bordo, bo całkiem rudy zbyt wypłowiały mi się wydawał . Też się cieszę, że jestem świadoma wielu rzeczy, bo choć trudno żyć z takimi emocjami, to pozwala mi to nie zwalać już winy na to, że to jakieś osoby są "be", a dostrzec, że to moja głowa mi podpowiada dziwne rzeczy i nikt nie byłby "tym". Tylko jak tu ufać intuicji? Nie bardzo się da, skoro jest to zmienne. Także właściwie, to jej nie ma i nie wiadomo na czym polegać. Chyba tu tkwi problem, bo nie wiadomo do czego się odwołać, skoro uczucia zawodzą. Na terapii narazie byłam u jednej terapuetki 4 razy, u terapeuty tez 4 (nie liczę psycholog wcześniejszej), ale postanowiłam wrócić do terapeutki, bo zaznałam u niej więcej zrozumienia, empatii (choć na zimno, jak to w gabinecie. wiadomo. tak w końcu ma być). Dotąd bardzo powierzchownie omawiałyśmy temat i wyszło na to, że w obawie przed odrzuceniem doszukuję się wad, w głowie odrzucam, w związku z czym czuję się źle. Tak z mojej perspektywy - próbowałam to potem ukryć i zmusić się, żeby mi przeszło. No bo co? Mam wałkować z kimś takie głupoty i ma ze mną jak z dzieckiem gadać? Musiałabym w tej relacji ciągle tylko tkwić w rozmowach o emocjach, a tak się nie da. Wracam do gabinetu empatycznej pani psychoterapeutki ( ) w czwartek. Tylko nie bardzo wiem od czego zacząć, bo trochę się tego nazbierało. Pewnie będę gadała o 15 rzeczach na jednej sesji . A jak to u Ciebie wygląda, jeśli mogę zapytać? Chodzisz na terapię? Wybacz, jeśli coś przeoczyłam, nie doczytałam w wątku. -- 19 mar 2013, 22:12 -- I wracając do tematu jedzenia - zapomniałam dodać, że odrzucając tę osobę, czując wstręt (którego nie czułam, dopóki ktoś był daleko, a tak to różnie bywało), dowalałam sobie za karę obżerając się i wymiotując. Więc motywy takich działań mogą być różne. To wszystko wydaje się tak idiotyczne, a jednak nie da się tego przeskoczyć, choć by sobie tłumaczyć wszystko logicznie - pod względem emocjonalnym narazie tego pułapu przeskoczyć się nie da. Ale wierzę (dzisiaj), że to wszystko da się naprawić i kiedyś jeszcze zaznam normalnych, zdrowych relacji. Bliskich relacji. -- 19 mar 2013, 22:16 -- NemesisDivine, pewnie jeszcze straszniej się robi, jak bliskie osoby tak reagują... Ale w sumie - co mają wiedzieć na ten temat? Może i dobrze, że nie wiedzą. Lepiej, niż mieliby mieć ten sam problem. Rozśmieszył mnie ten "uśmiech przez łzy". Próbuję nie raz tuszować taki uśmiech. Bo co w tym zabawnego, że człowiek się niszczy, a ktoś jest tym przerażony? Ale chcąc nie chcąc ten cholerny uśmiech się pojawia, jakiś ironiczny . Nie wiem co się za tym kryje. Jak bym to właśnie mamie chciała tym dokopać, a nie sobie i coś pt. "jest! udało mi się!"?
  4. freya, ciesze się, że ktoś się z tego cieszy. Serio . Zwykle z takimi wyjściami nie mam problemu (chyba, że ze zmotywowaniem się i zobaczeniem sensu w tym wyjściu w ogóle). Grunt to zaangażować się w cokolwiek, żeby nie dopuszczać do poczucia pustki, choć na chwilę. Nie czułam się zbyt dobrze, ale przeżyłam to jakoś. Gorzej by się sprawa miała, gdybym miała wyjść z kimś poza moją mamą. Zwykle nie boję się wyjść, nie mam ochoty uciekać przed tym wyjściem, o ile nie czekają mnie kontakty z przyjaciółmi, czy innymi bliskimi osobami.
  5. nube, masz rację . A nawet tematy związane z relacjami właściwie są całkiem na miejscu, no bo... Jak by nie było - zaburzenia odżywiania to tylko część, objaw, reszta tyczy się innych sfer życia, z którymi ciężko sobie poradzić. Wszystko fajnie, dopóki drobna sprawa nie zrobi mi siana z głowy, mętliku. Przestawałam w takich relacjach być. Jak teraz to sobie przypominam, to widzę, że ja tylko egzystowałam, cieleśnie byłam widoczna, czułam i panicznie bałam się, że za moment ten ktoś odejdzie, bo odkryje, że nie warto, że to była wielka pomyłka, że wieje pustką. I nie umiałam poskładać myśli, bo ich NIE BYŁO. Jeden wielki znak zapytania. Chciałam mówić co myślę, ale nie mogłam, bo byłam tylko przerażeniem, nie człowiekiem, sobą. Chciałabym tak tylko złapać tego kogoś za rękę, ale niech mi nie karze rozmawiać. Przytulić się, zasnąć, doznać ukojenia, które i tak nie nadejdzie, bo strach nie pozwala poczuć się bezpiecznie. Jedynie na chwilę jest się w niebie, lęk odchodzi, a potem od nowa... I gadanie "nie, nie boję się już!", żeby za chwilę poczuć, że to oszustwo. Aaaa! I myślę, że dało się to odczuć, że mnie "nie ma"... Na początku jest ciekawie, bo można się maskować, maskować uczucie pustki i chować się za jakąś kolorową kurtyną, ale... Potem nadchodzi ten paniczny lęk i znikam. Samemu źle, ale bardziej stabilnie, a z kimś - jeszcze gorzej. Złość, że mi zależy. Złość, że mi nie zależy, bo powinno. Każda droga zła. Wiem, że się rozpisuję strasznie, ale muszę to z siebie wyrzucić. Mam nadzieję, że nikt znajomy mnie tu nie znajdzie . -- 19 mar 2013, 21:13 -- A co by nie smęcić za bardzo, to tak z pozytywów - w końcu gdzieś wyszłam i pojechałam na zakupy (oczywiście - takie jedzeniowe). A no i pewna ekspedientka sprawiła mi trochę radości. A moja czupryna jeszcze bardziej się ucieszyła! Miło usłyszeć komplement na temat koloru włosów (choć farbowanym).
  6. nube, z odczuwaniem siebie jako "pustą" tez mam tak samo. Najbardziej odczuwalne jest to chyba w kontaktach damsko-męskich, w bliższych relacjach (tzw. związkach...) już nie da się niczego przed sobą i drugą osobą ukryć. I tu dopiero się zaczyna. I szczerze, to dopiero w takiej sytuacji zdałam sobie sprawę, że cholernie sobie nie radzę z tym. Ale ok. Koniec rozpisywania się na tematy niezwiązane z jedzeniem, bo to w końcu o "zaburzeniach odżywiania" tutaj piszemy, a się zapędziłam . NemesisDivine, jak się masz? Lepiej już się czujesz? Też sobie czasem do siebie gadam "weźź! piszesz wielkie rzeczy, bla bla bla, a sama sobie nie radzisz." Dużo rzeczy wydaje się prawdą, ale i nieprawdą. Plus do tego lęk przed tym, że za chwilę sama sobie zaprzeczę i wszyscy uznają mnie za głupią hipokrytkę. A pewnie inni by mnie nie oceniali aż tak surowo. Z Tobą pewnie jest tak samo!
  7. coma, to mam nadzieję, że jakoś to będzie (jakkolwiek to brzmi...) i nie będzie ciągu dalszego. Przesłałabym Ci trochę siły, ale samej mi jej brak. Co do popadania w stany depresyjne - dałaś mi tym do myślenia. Chyba często robię to samo - w głowie "coś" się pojawia często wskutek sama-nie-wiem-czego i uciekam właśnie w te stany. Tylko ile jeszcze wymyślę sobie takich wyjść awaryjnych.
  8. coma, zrobiłaś raz, taki impuls, wyładowanie emocji. Ok. Odpuść to sobie, nie miej wyrzutów, postaraj się wybaczyć to sobie, to może prościej będzie nie wracać do tego? To, że zdarzyło się raz nie znaczy, że będzie się ciągnęło. A wyrzuty sumienia są dobrym motorem do wpędzania się w błędne koło (u mnie, obok rzadkiego okaleczenia, przede wszystkim - w objadaniu się, ale myślę, że efekt z błędnym kołem podobny). Jak sobie radziłaś przez ten czas z nadmiarem emocji?
  9. nube, też mam to szczęście, że są takie osoby w moim otoczeniu. I mam matkę, która stara się mnie wspierać mimo, że nie raz ją odrzucam, choć tego nie chcę... Sama nie wyciągam ręki po pomoc, właściwie jestem "sama dla siebie" i mimo, że mam przyjaciół, to wszystko odreagowuję na sobie, ewentualnie mamie, bo ona jako jedyna właściwie jest i fizycznie przy mnie na co dzień, często po prostu nie wytrzymuję tej całej walki, którą toczę sama ze sobą. Ale i jak tu zamienić czyn w rozmowę, kiedy poruszam się po niewiadomej przestrzeni i nie wiem co, jak i dlaczego. Łatwiej jest uciekać w jedzenie... Ale wiem, że chcą dla mnie dobrze, zrobiliby dla mnie wiele (nawet jak to piszę - nie wiem, czy naprawdę tak myślę, choćbym chciała). I chyba w końcu zrozumiałam, że nie chcą mnie opuszczać, naprawdę mnie lubią, przestałam czuć się tak bardzo niechciana w mojej grupie. Może nie jest całkiem dobrze, ale jest lepiej niż kilka lat temu. Cieszę się, że nie mają do mnie pretensji o to, że znowu się nie odzywam przez długi czas, tylko rozumieją. Chyba. Jedno wielkie chyba. I właściwie to dziwię się, że są mimo tego, że nie raz nieświadomie mówiłam im "nie chcę was, znalazłam kogoś lepszego", podczas gdy wydawało mi się, że to te osoby do mnie tak mówią... Pokręcone to wszystko Ale myślę, że tutaj przynajmniej wiele osób zrozumie to. Odbiegłam trochę od tematu, ale zwykle jedno słowo = cały stos zdań i już nie mogę się nie rozpisać .
  10. nube, niezły komentarz od niej dostałaś, nie ma co . To tak jak by powiedzieć "jesteś za mało człowiekiem, aby być na tej planecie. Pobądź jeszcze trochę w pustej przestrzeni. Jak się postarasz, to Cię przygarniemy". -- 19 mar 2013, 16:22 -- Oczywiście, że ona tego tak nie będzie widziała, ale jednak osoby pracujące w takich miejscach powinny mieć jakiekolwiek obycie w temacie.
  11. NemesisDivine, to prawda. Z tego powodu nie raz nawet nic nie napiszę, bo wiem, że wiele rzeczy będzie odebrane negatywnie, choć komuś zdrowemu by się zdawało, że przeciwnie. Mam nadzieję, że dobrze to ujęłam. Poczytam dziś, jutro o ośrodkach leczenia ED. Może tam i poznam osoby, przy których będę bardziej czuć się sobą (cokolwiek to znaczy. może w końcu się dowiem?), nie będę udawała. Zwykle ludzie z otoczenia dają się wkręcić (przy czym i ja samą siebie wkręcam, ale przy odrobinie ciszy się zapadam. choć zależy od sytuacji. kurcze. mam wrażenie, że zawsze muszę to dodawać... "no wiesz - ale to zależy") albo udają, że nie widzą. Sama nie wiem. Nie mam o to do nich pretensji, ale z drugiej - chciałoby się, żeby coś było szczere... Ale w realnych kontaktach się gubię. Chcę, aby było idealnie. I, co ważne - chciałabym przyznać się przed sobą i pozostać przy zdaniu (co ważne...), że jest mi to potrzebne, że potrzebuję pomocy i nie muszę doprowadzać się do skraju wyczerpania, aby ktoś mnie "przyjął" w takim ośrodku. Usłyszało mi się gdzieś, że to taka ostateczność, więc co ja tam będę robiła jako nie-anorektyczka i nie-całkiem-bulimiczka. Tylko jeszcze mieć nadzieję, żeby nie było tak, że cudownie mi się polepszy na jakiś czas i uznam, że trzeba to rzucić, bo po co... Bo jak idealizuję mój stan, to twierdzę, że "nie mam problemów. a szpital, psychoterapia? no po co mi?!".
  12. NemesisDivine, świetnie obrazujesz moje myśli. Aż się dziwię... A może zbyt często mi się tak wydaje czytając czyjeś wypowiedzi, bo tak łatwo się utożsamić. Takie idealizowanie nadchodzi do mnie co jakiś czas, a wraz z tym euforia. Tylko, że... Nie wiem co robić, żeby tak było, nie jest tak, więc znowu dół. Życie życiem gwiazd, bohaterów. Robienie wielkich planów nie biorąc pod uwagę w ogóle czynników wewnętrznych, a nawet... zewnętrznych (?). "Pstryk" i w mojej wyobraźni dzieje się. Jest super. Na chwilę... Nowe plany, nowe życie, nowa ja. Beczałam przed chwilą i beczę drugi raz czytając to, co napisałaś. Naprawdę. Opisałaś wiele spraw, których nie potrafiłabym tak ująć jak Ty to zrobiłaś. Trafiłaś w sedno. "Życie dla odbijania się w oczach innych"... No bo kimże ja jestem? Niech mi ktoś powie. Może nawet zaburzenia odżywiania to często, a może i bardzo często pytanie "dlaczego tu jestem? kim jestem? jak się poruszać po tym świecie? przecież niczego nie wiem!". Z jednej strony bardzo chciałabym coś zmieniać,ale z drugiej - czuję, że nie mam do tego odpowiednich środków, bo to jak budowanie zamka z piasku, który rozsypie się lada moment. Nie czuję tego w sobie, więc jak to zrobić? A problemy z jedzeniem nie pozwalają myśleć o dorosłości, o odpowiedzialności, o życiu jako takim, zapełniają całą tą przestrzeń, w której nie wiadomo jak się poruszać, bo jest to chodzenie przez gęstą mgłę. Nie ma tego gruntu pod nogami, o które by się oprzeć. Zbyt wiotkie, zbyt słabe to wszystko, by budować. Solidnie, na dłużej, stabilnie. Żeby tak poczuć się częścią układanki, jaką jest życie, a nie błądzącą istotą, która nigdzie nie czuje się dopasowana. Bo gdzie tu znaleźć siebie wśród tego całego zakłamania? A może zaprzeczam temu, bo sama mam się za niewartą pomocy. Także może próbuję się doprowadzić do tego, aby stać się warta tej pomocy i zaangażowania? Są ludzie z większymi problemami, niech nimi się zajmą. A z drugiej - "patrz, patrz! udowodnię Ci, że jest gorzej niż myślisz! jestem cięższym przypadkiem, niż sobie wyobrażasz, a Ty sobie moje problemy bagatelizujesz, to dokopię sobie bardziej. a patrz! ... i ucz się", które z kolei jest bardziej wołaniem "proszę, uratuj mnie! tonę!". Mniej więcej tak z resztą wyglądały moje wizyty u pierwszej psycholog niecały rok temu. Szkoda, że życie jest jakie jest i na wiele rzeczy nie ma się wpływu i chociażby jeden z rodziców chciał jak najlepiej, to przez to, że sam sobie ze sobą nie radzi, to dziecko pozostawione jest samemu sobie. Psychicznie. Samo siebie wychowuje. U mnie mniej więcej tak było i, m.in. pewnie dlatego, teraz jest jak jest.
  13. nube, na szczęście robię coś - chodzę na terapię. Teraz akurat mam zły okres, do głowy nie wchodzą mi nawet pozytywne myśli, jak tak czuję. Są momenty, kiedy mnie oświeci, ale trwa to na chwilę i koło się zamyka. Wstyd gadać, ale ostatnio już się i boję, że stracę kontrolę i coś komuś zrobię - niby przypadkowo, ale tak naprawdę z agresji. Nie będę pisać o co dokładnie chodzi, ale przeraża mnie to wszystko. Znikają mi uczucia wyższe. Był czas, że czulam się jak człowiek czasem, ale była to cisza przed burzą . Nie powiem, że czuję się z tym dobrze... Jak bym się stawała potworem .
  14. nube, ja wiem, że obiektywnie rzecz biorąc znaczy to wiele i innych ludzi przerażają takie rzeczy. Ale z drugiej strony sobie myślę "hmm. przecież robię to tylko czasem, więc co w tym złego?". Dlaczego umniejszam? Nie wiem. Może dlatego, bo mam niskie poczucie wartości (chociaż i tutaj trudno napisać, że tak jest, bo bywa, że jest wręcz przeciwnie - chociaż gdzieś głęboko chyba i tak próbuję tym zakopać opcję pierwszą). A może też dlatego, bo nie wiem jak to jest żyć z radością, tak naprawdę, całą sobą, bo od lat czułam się gorsza od wszystkich, choć pewnie wielu ludzi z mojego otoczenia powiedziałoby co innego.
  15. Kinky Kylie, nube, też nie widzę w tym niczego złego. Właściwie w ogóle przestaję dostrzegać nienormalność w tym wszystkim, co ze sobą robię. Jak by to nic nie znaczyło.
  16. NemesisDivine, ... a psychika jest jeszcze dla nas na tyle elementem niezbadanym, że rzeczywiście trudno się połapać w tym i wiedzieć co jest czym . Z moim nastawieniem jest bardzo różnie, więc trudno mi odpowiedzieć jednoznacznie. A to wszystko stało się dla mnie na tyle codziennością, że już nie wiem na ile to jest normalne, a na ile nie. Dopiero, kiedy z moją psychiką pod tym kątem jest naprawdę źle, to dostrzegam to. A potem sobie myślę, że pójdę do takiego ośrodka i pukną się w czoło, bo przecież nie wymiotuję 5 razy dziennie (mam tylko nawracające ataki bulimiczne, które zwykle potem pojawiają się około 2 razy w tygodniu, kilka razy. w sumie nie więcej niż 25-30 razy w ciągu roku), rzadko zdarzają mi się okresy, kiedy jem głodowe ilości jedzenia. W sumie takie jedno wielkie "nie wiadomo co". Może dlatego gdzieś podświadomie dążę do choroby, aby mnie nie wyśmiali, bo "co ja tam robię". Tym bardziej trudno mi ten cały problem zobaczyć jak na dłoni z tego powodu, że mało wychodzę teraz z domu. Ale przyznam, że chyba większość moich myśli jest nasycona jedzeniem, ciałem, tym jak wyglądam, jak kto oceni moje ruchy, całą mnie... Rzadko kiedy mam taki "błysk", że łapię się na tym, że takich myśli nie ma. Dopiero kiedy jakiś czas temu taki "błysk" się pojawił, to zrozumiałam to i owo. Nawet jak teraz to piszę to myślę sobie "acha. pomyslą, że tej to nic nie jest. po co ona się tutaj wypowiada?". -- 19 mar 2013, 09:40 -- freya, taki krok to pewnie najlepsze co możesz dla siebie zrobić . Także nie zastanawiaj się, tylko idź. Nie ma co przerażać się ośrodkiem. Bardziej przerażająca może być wizja nie wychodzenia z bagna przez lata... Pomyśl jaka może być Twoja przyszłość, jeśli nie podejmiesz takiego działania, a o ile lepsza może być w drugim przypadku . Tak teraz myślę, że łatwo innym radzić, a samemu ze sobą trudniej porozmawiać, kiedy nie widzi się czegoś obiektywnie.
  17. NemesisDivine, znam to doskonale... Mimo, że jestem dość świadoma pewnych rzeczy (choć pewnie w nikłym stopniu. na tyle, na ile sama zdołałam samą siebie uświadomić. narazie chyba bardziej mnie to uwiera, niż pomaga), to też pojęcia nie mam gdzie ten środek i prawda się znajduje. Wszędzie "nie ja", "nie to", jakiś fałsz. I nie wiadomo o co chodzi. Też myślę nad ośrodkiem dla osób z ED. Tym bardziej Twoja wypowiedź dała mi pozytywnego kopniaka w tym kierunku. Bez tego może zbyt szybko z miejsca nie ruszę, a "krokami w przód" doprowadzę się do większego bagna.
  18. I ja się dołączam . Fajnie, że się zdecydowałaś.
  19. NemesisDivine, no to już trochę "przetestowałaś". A na ile Ci pomogło? freya, co jest grane...?
  20. NemesisDivine, no to już trochę "przetestowałaś". A na ile Ci pomogło? freya, co jest grane...?
  21. NemesisDivine, ja z kolei mam wrażenie, że albo jest super, albo wszystko mi wylatuje z rąk. Z tym, że nawet jak jest "super", to chyba gdzieś głęboko ten ból i te wszystkie rzeczy związane z ED w sobie noszę. Kurcze. Nie mam pojęcia jak to określić. Cokolwiek napiszę to jakoś wydaje mi się, że źle to ujęłam. Trudno mi wrócić myślami do dobrych chwil. Chodzisz długo na terapię?
  22. NemesisDivine, ja z kolei mam wrażenie, że albo jest super, albo wszystko mi wylatuje z rąk. Z tym, że nawet jak jest "super", to chyba gdzieś głęboko ten ból i te wszystkie rzeczy związane z ED w sobie noszę. Kurcze. Nie mam pojęcia jak to określić. Cokolwiek napiszę to jakoś wydaje mi się, że źle to ujęłam. Trudno mi wrócić myślami do dobrych chwil. Chodzisz długo na terapię?
  23. nube, w końcu ED to nic przyjemnego. A jednak warto pisać, że jest poprawa i dlaczego. To daje innym siłę do walki pewnie i podnosi trochę na duchu .
  24. nube, w końcu ED to nic przyjemnego. A jednak warto pisać, że jest poprawa i dlaczego. To daje innym siłę do walki pewnie i podnosi trochę na duchu .
×