Skocz do zawartości
Nerwica.com

moyraa

Użytkownik
  • Postów

    474
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez moyraa

  1. Mnie terapeutka z kolei powiedziała, że na borderline wskazywałoby to, jak wchodzę w relacje. Objawy swoją drogą, ale przecież one mogą być podobne przy wielu zaburzeniach. Chyba chodzi przede wszystkim o strukturę osobowościową. Nie wątpię w to, że to dość typowe... W końcu czymś trzeba siebie wypełnić. Odnoszę dziwne wrażenie, że wchodząc w związek pogarszało mi się również z tego powodu, że nie mogłam już utożsamiać się z jakimikolwiek zaburzeniami, bo "muszę być normalna". Poza tym stwierdzałam, że nie mam ze sobą problemów i poradzę sobie. Tym samym wszystko zaczęło się kręcić już nie wokół moich emocji, szukania odpowiedzi na pytanie "co mi jest?", a wokół partnera, a co za tym idzie - lęku przed odrzuceniem. Niejako utożsamianie się z czymś poza otoczeniem (etykietką na przykład) sprawia, że nie utożsamiam się z kimś innym, przez co nie jestem blisko. W końcu moich emocji, problemów z jedzeniem nikt mi nie zabierze, są do końca moje, a zbliżenie się do kogoś już nie jest bezpieczne i pewne. Tutaj z kolei nasuwa mi się pytanie - jaka jest różnica między szukaniem odpowiedzi na pytanie "kim jestem?" u osób niezaburzonych - w końcu każdy co nieco myśli na temat - a u tych zaburzonych. Nie wiem też co sądzić na temat teorii podziału na osoby działające na poziomie neurotycznym, pogranicznym, a psychotycznym. Chodzi o pewne stany regresji, czy też o ciągłość? W końcu i schizofrenicy nie są cały czas psychotyczni, a raczej miewają psychozy. Przez te podziały myślę sobie, że skoro nie jest okropnie cały czas, to pewnie jestem zdrowa. Tak do końca, to nawet nie uwierzyłabym sobie i specjalistom nawet wtedy, gdy zaczęłabym widzieć cuda dziwy, mam wrażenie. Keji, mnie też się wydaje, że to takie pomieszanie z poplątaniem. Wszystko w jednym. Być może "na pograniczu" lubią znajdywać sobie miejsce wszelakie problemy na tle psychicznym. Gdyby tak wszystko podliczyć, wziąć pod uwagę każdą teorię, to jedne informacje są zaprzeczeniem innych.
  2. abstrakcyjna, odczuwam to samo. Mam wręcz obsesję na punkcie szukania siebie w jakichś diagnozach, utożsamieniu się z czymkolwiek. Cholernie to męczące. Co gorsza - jeśli nawet miałabym diagnozę na papierku, to i tak stwierdziłabym, że coś źle przekazałam i lekarzowi / psychoterapeucie prawdopodobnie pomyliło się. Właściwie to nieważne jakie zaburzenie os. u mnie dominuje (w końcu zwykle jesteśmy mieszankami nakładających się na siebie zaburzeń), ale czuję, że MUSZĘ wiedzieć, bo zwariuję, jeśli karzą mi czekać te kilka lat. Ale... Przecież tak naprawdę, to diagnoza niczego nie zmieni, bo i tak ją podważę. Nie rozumiem tego wszystkiego. Zgadzam się, że to nie jest do końca poprawne. Może wywołać pogorszenie sytuacji, ale mimo wszystko ta niewiadoma zabija mój umysł. Przepraszam, że się tak rozpisuję... A Ciebie jak zdiagnozowali? Ja chodzę na terapię od początku grudnia zeszłego roku. Miałam dwie dwumiesięczne przerwy, "bo tak". Dwa miesiące to rzeczywiście krótki okres. Nawet moje 8 miesięcy uważam za nic. Poza tym - liczy się też, a raczej - przede wszystkim, to, co robi się po wyjściu z sesji. Myślę, że przede wszystkim trzeba chcieć, ale to musi być czyste chcenie, przynajmniej moim zdaniem. A to już w ogóle dla mnie abstrakcja. Sama nie wiem, czy pomogło. Okaże się za dwa miesiące, czyli po trzech miesiącach życia "na sucho". Narazie nie oceniam z racji tego, że przez pół roku brałam lek.
  3. Tak Was czytam i sobie myślę, że chyba większość terapeutów i psychiatrów jednak ma inne zasady dotyczące wystawiania diagnoz zaburzeń osobowości. Hm. Znajduje się tu niejedna młoda osoba, która nie skończyła 25-go roku życia, a sprawa została postawiona jasno - to borderline. I się zastanawiam, czy to dobrze, czy źle. Jaka jest szansa, że osobowość wykształtuje się jednak "zdrowa", a nie "zaburzona"? I czy ja chcę w ogóle iść w kierunku kształtowania "zdrowej". Wszakże mam jeszcze trochę czasu - 5 lat i kilka miesięcy - by naprawić się, naprostować. Z drugiej strony - nieczęsto przychodzą momenty, że naprawdę tego chcę, wiem, rozumiem i czuję, że warto być osobą niezaburzoną. Jeśli już postawię się na drodze dążenia ku dobremu, to nieustannie muszę z powrotem tam siebie pchać, by nie skręcić przypadkiem w złą uliczkę... Wytrzymuję - max kilka dni. Co do mieszanek - zgadzam się. Co prawda, to - jak już nie raz pisałam - nie mam jednoznacznej diagnozy z racji na wiek (terapeutka jedynie zgadza się z moimi skojarzeniami, ale czas, czas, czas...), ale u mnie border (czy tam sporo cech - okaże się, za lat kilka - nienawidzę tej niepewności...) łączy się z zaburzeniami odżywiania, zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, jak mniemam, oczywiście częstymi stanami depresyjnymi oraz narcyzmem. Z powodu problemu narcyzmu mam okropne poczucie winy. Zwykle czuję, że powinnam skupić się tylko na innych, a ja śmiem ludziom zawracać sobą głowę. Jednocześnie zwykle trudno jest mi wyjść poza narcyzm.
  4. Mam ochotę odrzucić wszystkich, zamknąć się na klucz... Niech nikt do mnie nie mówi, bo czuję się tak bardzo sztuczna, że nie mogę rozmawiać. Nie mogę być nadczłowiekiem. Nikt nim nie jest. Czuję się nikim. Czegokolwiek się dotknę, za chwilę tego nie chcę. Zapełnienie głowy jedzeniem jest jedynym rozwiązaniem. Na pewno lepszym niż przesypianie całych dni. Moim marzeniem jest znalezienie się w czyimś ciele, by nic nie musieć. Czy jakoś podobnie.
  5. Znowu czuję silną potrzebę utożsamienia się z czymś, kimś. Podobnie czułam się wtedy, kiedy wpadłam w szał lub histerię, po czym zaczęłam kopać i bić siebie, czy jakoś podobnie... Mama nie mogła słowa powiedzieć, bo zaczynałam krzyczeć. Znów. Znów to samo. Dziewczynka we mnie płacze, wyraźnie płacze. Trudno nie słyszeć... Staję się bezsilna, przerażona i zła jednocześnie. Zauważyłam, że powracając do normalności, „czując siebie”, nie odczuwam potrzeby utożsamienia się. Przynajmniej nie tak silnie, jednoznacznie... Również wszelkie etykietki stają się niezbyt ważne. Czy ktoś może w końcu pomóc mi to zrozumieć? Dlaczego czuję w sobie tak silny brak? Z drugiej strony – znowu zarzucam sobie, że wszystko sobie wymyślam. Jednakże – jak można sobie wymyślać tak silne emocje?? Czując się "normalnie" - nawet, gdybym chciała nie wywołam tego typu reakcji emocjonalnych. A może wszyscy tak czują? Usilnie potrzebuję kogoś, ale jednocześnie włącza mi się tryb NIE DOTYKAJ MNIE i NIE MÓW DO MNIE, pojawia się złość i chęć pobicia wskutek prób jakiegokolwiek realnego kontaktu ze mną. Czuję, że muszę bronić się przed atakiem, choć poniekąd wiem, że nikt mnie nie atakuje. Ale czuję, że tak jest. Czuję się atakowana poprzez słowa i gesty skierowane do mnie. Kocham te emocje i jednocześnie nienawidzę ich. Wiem już; zrozumiałam, że czytanie tych wszystkich książek (w dużej mierze - destrukcyjnych, bądź też takich przesłanek w nich szukałam...) było niczym innym jak desperacką próbą odnalezienia siebie i stworzenia jakiegoś korzenia... Kiedy „ulatniam się” - znów czuję chęć poszukiwania Prawdy Życiowej. Muszę już, szybko, wyraźnie. Szukanie siebie w taki sposób chroniło mnie również przed kontaktem ze światem realnym, kontaktem z ludźmi. Skutkiem ubocznym stała się coraz silniejsza pogarda wobec innych... Może chodziło przede wszystkim o mnie samą, a nie o działanie seronilu? Czy mogłabym puścić to uczucie? Przed czym ono mnie chroni? O co tak naprawdę chodzi? Mam się tak domyślać, bawić się ze sobą w kotka i myszkę? Chyba jednak nie wkręcam sobie utrzymując, że trzymam siebie na cienkiej nici... Hej... A jeszcze kilka godzin temu czułam, że w końcu zaczęłam mocno kochać świat i ludzi, darzyć ich sympatią, czułością. Było... jakoś tak normalnie. A okres kilku ostatnich miesięcy wydawał się odległym snem, czymś nienależącym do mnie, nieświadomym.
  6. Conessa, "po prostu" żyjesz jego emocjami, żyjesz w jego głowie. Czy da się coś na to poradzić? Sama nie wiem... Ciekawa jestem, czy komuś udało się to zwalczyć. Przytulam i mam nadzieję, że będzie choć ciut lepiej...
  7. robotnica, w tak skrajnych sytuacjach leki niestety muszą być, rozumiem. Trudno byłoby Ci sobie radzić bez... Ja narazie nie mam się co mądrzyć w temacie, bo odstawiłam lek miesiąc temu, a seronil dość długo zostaje w organizmie, także dopiero teraz powoli wychodzi. Zaczynam czuć lęk, złość i ból, ale przynajmniej coś czuję, co jest lepsze od tego nonstopicznego tłumienia wszystkiego. Nie wiem jak długo wytrzymam, ale będę się starała funkcjonować bez zamulaczy i tak dalej. Może uda się. Conessa, a mieszkasz z Twoim partnerem? Może zarówno dla Twojego, jak i jego dobra oddal się trochę, tzn. mniej kontaktu z nim, więcej swojego życia? Wiem, że to brzmi banalnie, jest ogromnie trudne i działa na chwilę, ale nie wiem, czy istnieje lepsze rozwiązanie, jeśli chcesz, by ten związek był w miarę zdrowy, a nie wykańczający. W związku zaczyna się zbyt szybko wszystko mieszać. Czasem myślę, że to normalne, ale opowiadając innym o swoich problemach widziałam, że inni jednak nie przeżywają podobnych emocji. Ja przestaję wtedy rozumieć o co mam prawdo się czepiać, co zostawić w spokoju, więc tłumię wszystko. Druga sprawa jest taka, że wybieram (natrafiam na?) partnerów również niedojrzałych (chyba? w końcu ideałów nie ma). Z drugiej strony - kto wie, może bez względu na to znalazłabym powody do frustracji, znajdywania niszczących niejasności, nieczystości. Boję się już cokolwiek zaczynać, kogokolwiek poznawać. Podczas działania leku wszyscy byli mi obcy, emocjonalnie na tyle obojętni (z krótkimi przerwami), że bez znaczenia było dla mnie co, gdzie, z kim. Jak będzie teraz? Zobaczymy... Po części nawet brakuje mi tych wyniszczających emocji, które pojawiają się w bliskich relacjach. Ale... Przecież chcę budować, tak? Podobno. Poza tym, to widzę, że nie tylko ja miałam problem z zaliczeniem klasy maturalnej... Zawsze miałam problem z chodzeniem do szkoły, ale w ostatniej klasie to już tragedia. Teraz drugi raz przerabiam klasę maturalną. ... tymczasem idę zobaczyć jakąś komedię. Dość tych filmów niszczących moją psychikę.
  8. Postanowienie - nie będę się okaleczać, nie będę wymiotować. Generalnie, to będę się starała nie działać przeciw sobie. Nie chcę brać leków, a nauczyć się radzić ze swoją głową bez tego typu "dopalaczy". Lubię swoją głowę, nie wyobrażam sobie odczuwać świat inaczej, ale, do cholery, trzeba się postarać, by ta "ukochana głowa" nie odebrała mi życia! Odliczam. Wytrzymam! A potknąć się też mam prawo, byle to nie wynikało z lenistwa, czy "bo nie wiem dlaczego tego nie robić" (jak pisałam gdzieś wyżej). Więcej rozumiem. Ale to dziś, teraz. Nie ma zmiłuj. Trzeba przywracać się do pionu.
  9. robotnica, czytałam Twojego bloga. Wciągnął mnie. Brałaś (bierzesz?) seronil, prawda? W życiu już nie wezmę tego świństwa! Być może innym pomaga, mnie ten lek byłby w stanie zniszczyć życie, jeśli nadal brałabym go... Odstawiłam około miesiąc temu i powoli dochodzę do siebie, wracam. Doprawdy, wolę czuć zbyt mocno, lękać się silnie, niż być taką osobą, jaką byłam podczas łykania seronilu.
  10. Nie rozumiem z jakich powodów mam TEGO nie robić.
  11. Okrągły tydzień wymiotowania - dzień w dzień. Dzisiaj trzeci dzień abstynencji. Musi się udać. Poza tym - wracam do zdrowszego trybu odżywiania, bo jeśli nie naznaczę sobie granic, to nie trzymam się niczego i płyyyynę. Obawiam się jednak tego, że skończy się na obsesji. Trudno. Lepsze to, niż ucieczka w inne trybiki... -- 12 gru 2013, 00:49 -- Cholera... I znowu myślę o śniadaniu. Tak bardzo chcę, by nastał już poranek... A nie mogę codziennie jadać w nocy! I mogę sobie tak siedzieć do 4 lub 5, po czym zjeść i spokojnie(j) zasnąć. Nie mogę się poddawać, ale to męczące. Jak Wy się trzymacie?
  12. kasiątko, nie głupia. Podwinęła Ci się noga, zdarza się. Trzymaj się i nie daj się dziadostwu!
  13. Znowu wpadam w ciąg bulimiczny. Czwarty dzień pod rząd... A było już dobrze. Chyba przestałam walczyć z nieporządkiem wewnątrz, co odbiło się chaotycznym jedzeniem (sporo słodyczy, fas foody, częsty brak obiadów), a w końcu i wymiotowaniem. Od tego ostatniego miałam około trzytygodniowy spokój. Cóż. I znowu to samo... Tak to się kończy, kiedy jednorazowo chcę się pozbyć jedzenia. Chcę wbić sobie do głowy, że NIE MA czegoś takiego jak "jednorazowe rzyganie". To tak jakby alkoholik miał sobie pozwolić raz na dwa tygodnie na upicie. To nie przejdzie, z góry jest skazany na porażkę. No, przynajmniej w 99-ciu procentach. A ja wciąż się łudzę . Mam totalny nieład w głowie. Inaczej. Moje emocje są dla mnie jednym wielkim znakiem zapytania. Niemalże wszystko po kolei wymazuję, a życie wypełniam obsesjami lub "ucieczkami w". Efekt jest taki, że emocjonalnie istnieję do któregoś tam roku życia, a reszta nie istnieje. Nie wspominam już o relacjach. Na zewnątrz większość osób nie zauważy niczego niepokojącego, z resztą - nikt nie zna szczegółów z mojego życia. A we mnie wiruje tylko bezwolna przestrzeń, której nie rozumiem. A może znów przesadzam. Nie, sprawa faktycznie jest poważna... Chyba... Nie jestem w stanie obiektywnie ocenić.
  14. milady, dokladnie... nie tylko jedna strona jest odpowiedzialna za rozmowe Zgadzam się. Bardzo ważne jest uświadomienie sobie tego... . Oczywiście nie tylko pod względem intelektualnym, ale i emocjonalnym. Tak na poziomie rozumu, jak sądzę, większość o tym WIE, a mimo wszystko Ci ludzie czują się odpowiedzialni za wszystko. Powiedziałabym - nadodpowiedzialni.
  15. Owszem, też jest . Dobrze byłoby znaleźć złoty środek. Jak narazie - nie wychodzi mi, przyznaję. Co do leków - chodziło mi o to, że organizm się przyzwyczaja, potrzebuje coraz większej dawki. Nie wiem jak z lekami, które Ty przyjmujesz, nie znam się. Także, ok - to było trochę "na wyrost".
  16. zima, trochę racji masz, jak sądzę. Nie oszukujmy się - psychiatrzy w dużej mierze żerują na nas - ludziach mniej, bądź bardziej zaburzonych psychicznie, więc sporo znajdzie się takich, którzy jeszcze bardziej okaleczą psychikę pacjenta, oczywiście zakładając przy tym białe rękawiczki. Tak sobie myślę, że może to i dobrze, że zarówno mój psychiatra, jak i terapeutka nie łatkują mnie narazie eFkami, bo przynajmniej mam świadomość (przynajmniej w tej chwili...), że nie zależy im na tym, by określić mnie jako nie-wiadomo-jak-zaburzoną. W końcu w takim wypadku bardziej prawdopodobne byłoby to, że zostanę ich wiecznym pacjentem. Jednakże - to, że Ty akurat znalazłaś się w takiej sytuacji nie znaczy, że masz teraz wszystkich wkładać do jednego worka. Poza tym - bierz pod uwagę fakt, że bierzesz leki. Za jakiś czas mogą przestać działać. Nie chcę Cię pozbawiać pozytywnego podejścia do Twojego zdrowia, ale nawet kilkumiesięczne "remisje" nie gwarantują, że wyszłaś z tego i owego. Nie o to chodzi, że źle Ci życzę, ale zapewne niejedna osoba zna to z autopsji. Chyba, że te wspomniane przez Ciebie "trzy miesiące" dawno minęły - może rzeczywiście był to okres przejściowy . Tak, czy inaczej - nie wiesz jak funkcjonowałabyś bez leków. -- 14 lis 2013, 14:26 -- Keji, to dość smutne, ale chyba prawda jest taka, że ludzie wolą proste rozwiązania. Tak wygodniej, najlepiej przymknąć oczy na głębsze przemyślenia, bo nie daj boże spadną im klapki, które od lat zwykli nosić na oczach. Lepiej nie wiedzieć... no przecież... :/ Tak poza tym - bardzo lubię czytać Twoje posty. Są sensowne i przy okazji podoba mi się Twój styl pisania.
  17. o co chodzi z in albo out? co ona miała przez to na myśli? acting-in/out? czy coś zupełnie innego? Tak, to miała na myśli .
  18. Moim zdaniem sporo specjalistów w ogóle nie orientuje się w sprawach tego typu zaburzeń... Robiłam test MMPI i g^wno z tego wyszło. Dowiedziałam się kilku zdań. Aha. I babka stwierdziła, że nie mogę mieć BPD, ponieważ jestem i "in" i "out", a osoba z BPD jest "albo, albo". Jeszcze jakąś głupotą palnęła, ale nie pamiętam o co chodziło... W każdym bądź razie - WCALE nie znała się na rzeczy. To dość smutne, że nawet od tzw. specjalistów często niczego nie można się dowiedzieć... Dobrze, że przynajmniej nie płaciłam za te testy. -- 15 paź 2013, 20:54 -- Czuję się w końcu normalnie. Budzę się czasem z tego snu, po czym znów "zasypiam" i nie pamiętam... Zapominam, że warto walczyć o NORMALNOŚĆ co nie jest równoznaczne (co mi kochana A. przypomniała - dzięki jeszcze raz, że piszesz, że jesteś, może to przeczytasz) z przeciętnością, nudą. Nie. Nudne jest to, co w kółko się przerabia... Niekończące się schematy, które niszczą, śmierć na raty, a często w końcu samobójstwo, które, nota bene, wciąż za mną chodzi. Beczeć mi się chce nad sobą. Nad świadomością tego, że prawdopodobnie jutro zapomnę jak to jest po prostu BYĆ (bo teraz jestem JA, po prostu istnieję...), i że warto, że nie muszę podniszczać się na wszelkie sposoby, że jestem warta życia i czyjegoś uczucia, czegoś więcej niż ochłapów... A jutro znowu pójdę wśród ludzi czując się jak w teatrze, w przedstawieniu, które sama kreuję... Tak. Chodzi nie o życie, nie o mnie, a o to, by inni zauważali, by być w centrum, by istnieć w ich umysłach. Może chociaż przestanę wciąż samą siebie prowokować - prowokować do upadku. Sprawdzam na ile mnie stać, jak wiele wytrzymam... Muszę w końcu coś zrobić, bo nie dożyję 25-ciu lat; prędzej się wykończę, bądź dosłownie zabiję raz, a dobrze zadając sobie ostateczny cios. Po tym jak przez jakiś czas było dobrze zaczęłam ciągnąć owo "dobrze" niszcząc siebie w inny, bardziej wyrafinowany sposób. Wszędzie napotykam ściany, gdzie tylko się da... Rozdziera mi to serce, niemalże fizycznie boli mnie klatka piersiowa. Bolę samą siebie... Boję się, że dopiero po tym, jak znajdę się na samym dnie, będę w stanie odbić się i nie wracać wciąż na stare śmieci...
  19. No to biorę się za czytanie... A no i powodzenia w doprowadzeniu sprawy z książką do końca!
  20. Dlaczego każdego ekscentryka kwalifikować do ludzi o psychice zaburzonej, czy też po prostu z problemami? Jakiegoś bzika prawie każdy ma, a taki bzik, moim zdaniem, jest całkiem ciekawy, aczkolwiek nie wiem jak to wygląda z bliższej perspektywy.
  21. Ciekawa tylko jestem ilu psychopatów okazałoby chęci zmiany, czy leczenia - jakkolwiek to nazwać . Psychopatia to w końcu zaburzenie, nie choroba.
  22. Czas na mnie. Teraz i ja "nic nie czuję", zwykle... Nie raz już umierałam z nadmiaru emocji, ale ta śmierć, którą aktualnie przeżywam ma jeszcze gorszą twarz - ohydną, obcą. Jej oddech jest zimny, lodowaty wręcz. Straszne... Upatrywałam szansy na cudowne uzdrowienie w lekach, ale jak widać, to jednak grubsza sprawa. A może to dobrze... Przecież podświadomie zawsze chcę dla siebie jak najgorzej, byle sobie dokopać - zwykle te kopy stają są niewidoczne dla innych... Żywy trup. Życie przeciw życiu. Jak długo można karmić się mantrą mówiącą, iż życie to tylko powieść, którą sami piszemy...? Rzygać mi się chce. Ściany, wszędzie ściany...
×