Skocz do zawartości
Nerwica.com

moyraa

Użytkownik
  • Postów

    474
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez moyraa

  1. nazywam się niewarto, że się tak wtrącę, książkę piszesz?! O czym?? Ciekawa jestem takich rzeczy! Też piszę, ale narazie mam "aż" 6 stron .
  2. pannaAlicja, dokładnie. A w końcu to wstawanie przychodzi coraz łatwiej. Niestety, trudno jest sobie tak po prostu przetłumaczyć w fazie kryzysu, że warto, że życie ma jakikolwiek sens. Tutaj też przydaje się rozmowa z kimś bliskim, czy przeczytanie czegoś pozytywnego. Z tym, że to musi stać się przypadkiem, bo chcieć to wtedy wcale tego nie chcę - jako czarna pusta ściereczka (bo tyle, tak mi się wtedy wydaje, po mnie pozostaje)... Jeszcze.
  3. Myślę, że pewne schematy BPD każdy ma, a przynajmniej spory procent społeczeństwa. Tym bardziej, że trudno się nie pogubić w dzisiejszym świecie. Także moim zdaniem, jak i zdaniem mojej psychoterapeutki, można znajdować się na różnym poziomie, ale chęć zmiany i praca nad sobą wieeele zmienia. Nie jestem w was, może odczuwacie jeszcze intensywniej, bo, choć sama głęboko wszystko przeżywam, może nie mogę się równać . Tak naprawdę tylko my sami wiemy co się z nami dzieje, o ile w ogóle . Sama przez dłuuugi czas zamykałam się raz po raz w swoich stanach depresyjnych włączając w to, czasem, okaleczanie i zaburzenia odżywiania. Nie. Nadal nie minęło, nie całkiem... Ani jedno, ani drugie, ani trzecie. Jednakże w pewnym momencie dostałam takiego kopa motywacji do tego, aby coś zmieniać, że jestem teraz o wiele wyżej. Z relacjami damsko-męskimi wykraczającymi poza stopień przyjacielski nadal trudno, ale w końcu, po wielu latach (nie pamiętam jak to było we wczesnym dzieciństwie, czy w podstawówce), mogę powiedzieć, że z przyjaciółmi jestem blisko. Daję poznać siebie prawdziwą. Zbudowałam w przeciągu kilku miesięcy sporo oparcia w samej sobie. Wiele pomogło mi, przynajmniej tak myślę, jak pannaAlicja, czytanie, czytanie i jeszcze raz czytania. O życiu innych osób, ich poglądach na świat. Wcześniej zbytnio się w tym gubiłam, utożsamiałam się z wypowiedziami innych osób, teraz powoli buduję siebie i staję się coraz silniejsza. Myślę, że wiara w Boga również pomaga . Poza tym, jak wspominałam, zdjęcie, chociaż części, masek również mi pomogło i pozwoliło stworzyć prawdziwą relację odsłaniając przy tym swoje słabości. Wiem jednak, że nie każdy może sobie na to pozwolić i pewnie nie tak łatwo poznać osoby, które zasługują na takie otwarcie się. Warto jednak dać komuś szansę. Nadal czasem zbaczam z dobrej drogi i skręcam w kręte ścieżki i wtedy myślę, że to nigdy się nie skończy, samodyscyplina siada i wynosi zero. Mam jednak nadzieję, że kiedyś nie będzie dochodziło do takich kryzysów, bo przeżycia każdego dnia wyda się po prostu naturalne, a nie czymś, co trzeba zapełnić i trzeba o to walczyć. A może marzę o idylli, której nigdy nie będę miała? Nadal jednak mam problem w walczeniu o siebie dla siebie... A tylko przy okazji, również, dla innych. Kiedy czuję się odrzucona, to moja wiara w siebie gaśnie, pojawia się autoagresja, stany depresyjne, derealizacja i co jeszcze... Generalnie - świat się wali i staję się inną osobą. Nie wiem wtedy czego się chwycić, by to zatrzymać. Nie tak łatwo zastąpić negatywne schematy pozytywnymi. Jednakże, da się. Co mnie nie raz zdziwiło - zwykle w takich momentach natrafiam na godne uwagi strony, artykuły, wypowiedzi, na mądre zdania... Nie zapadam się już tak głęboko i na tak długi okres jak kiedyś. Sądzę, że wiele w życiu zależy od relacji z ludźmi, bo w końcu to my jesteśmy podstawą dla siebie nawzajem. Dlatego staram się skupiać na tym, by były one pozytywne - stawiać granice, ale i mówić szczerze co czuję, co mnie boli. Tylko, zdaje się, że w momencie, kiedy coś poczuję i przybliżę się, to czekam na jakiś koniec i kiedy nie mam sygnałów świadczących o tym, że nadal jesteśmy tak blisko jak byliśmy wczoraj, czy kilka godzin temu (a najlepiej - jeszcze bliżej), to panikuję. A przecież to, że ktoś nie pisze, nie gada zawsze z ogromnym zainteresowaniem, aprobatą i zaangażowaniem nie oznacza, że jestem niechciana, olewana i w ogóle to "nara". Każdy miewa różne dni, bywa słaby... No nic. To też, mam nadzieję, kiedy ogarnę i będę w stanie stworzyć prawdziwą miłość, której nie było mi dane zobaczyć w dzieciństwie, okresie dojrzewania, kiedy bardzo takiego budulca się potrzebuje. Ale w ilu domach ten budulec istnieje...? Pewnie się powtarzam. Trudno. Może ktoś przeczyta moje wypociny i zgarnie coś dla siebie. W końcu Moyraa chce zbawiać świat . Taka jej życiowa misja .
  4. Też jestem ciekawa. To chyba prawda, że wiele osób ma część takich cech, a w połączeniu z depresją czasem dają mylne sygnały. Nie dajmy się zwariować przez etykietkowanie . Myślałam sporo nad zagadnieniem "etykiet" i myślę, że tak naprawdę psychika człowieka jest na tyle skomplikowana, że każdy jest inny. A że pewien zespół cech jakoś tam się nazywa, to przede wszystkim, tak mi się przynajmniej wydaje, ma być ułatwieniem dla lekarzy, terapeutów, pewną wskazówką, a nie rozwiązaniem magicznej zagadki. Pracować należy przede wszystkim nad poszczególnymi problemami, zagłębiać się w ich znaczenie, "skąd się wzięły i dlaczego tak reaguję?". W sumie to się cieszę, że nie zostałam zetykietkowana, a przynajmniej nie "do końca". Chociaż w sumie i to jakoś bym zniosła, jak sądzę. Świadomość, wypróbowywanie nowych zachowań, nie raz trochę na siłę, bardzo pomaga. Trzeba kopnąć te mechanizmy w dupę i pokazać, że to my tu rządzimy! Pewnie moje problemy są błahe w stosunku do niektórych osób tutaj, ale wierzę, że każdy człowiek, który błądzi, może się odnaleźć. Nie zapominajmy jednak, że każdemu zdarza się skręcić nie w tą dróżkę. Mam różne momenty. Nie raz myślę, że wszystko wraca (no bo jak to? jak mogę mieć zły dzień? ... pomijam fakt, że zwykle nie ma czegoś takiego jak zły dzień, a, raczej, fatalny), ale w końcu znowu staję się tą sobą, która wierzy w siebie, swoją siłę, możliwości i czuje się wartościowym człowiekiem. Nie było tak łatwo, może nie raz upadnę, ale opłaca się walczyć! W końcu nie czuję się więźniem samej siebie, a relacje z ludźmi są oparte na prawdziwym kontakcie. Każdemu z Was tego życzę! A no i sobie również życzę, aby było coraz lepiej. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele przede mną, aby było naprawdę dobrze... Chociaż co to w ogóle znaczy?
  5. Ch* wie co mi jest, ale mam już tego dość. Bliższe relacje (nie licząc kilku przyjaciółek, które znam od bardzo dawna i upewniłam się - narazie - co do tego, że mnie nie odrzucą...), zdaje się, nie wchodzą w grę. Zawsze to samo. Totalna huśtawka, wszędzie widzę drugie dno i napięcie we mnie rośnie... Dopóki nie zbliżyłam się do kogoś, było w miarę dobrze. Jeszcze do tego bliższe kontakty z dwoma innymi osobami i dobija mnie już ta derealizacja i zatracanie się w rzeczywistości, poczucie bliskości, a potem milczenie. Czy zaznam kiedyś spokoju?! Znalazłam sobie magiczny sposób na lęk przed opuszczeniem - słowa "zostanę bi" służa zmniejszeniu napięcia... A raczej - zamiana tejże emocji we wściekłość. Nie wytrzymuję już tego. Było dobrze, a teraz znowu czuję się jak kilka osób w jednym ciele i nie mam pojęcia co zrobić. Najchętniej uciekłabym daleko, zniknęła... Zaczynam nienawidzić siebie i czuć się bezwartościowa, kiedy tylko zaczyna mi zależeć na kimś. Nie wiem, nie wiem już nic. Musiałam się tym z kimś podzielić. Co do tego, czy tu "pasuję" - też nie wiem. To w końcu tylko diagnozy. Pytałam z resztą moją psychoterapeutkę o opinię i (raczej) pewne jest jedynie to, że mam problemy na tle osobowościowym, ale nie nazwałaby tego BPD, czy os. zależną (wspomniałam o jednym i drugim), bo jestem zbyt młoda na twarde diagnozy (lat dziewiętnaście). Poza tym można mieścić się na różnym kontinuum zaburzenia - pomiędzy zdrowiem, a zaburzeniem. Nie dziwi się jednak moim skojarzeniom... Myślałam przez jakiś czas, że wszystko jest na dobrej drodze. Tak. Jest. Dopóty, dopóki... I znowu się zaczyna - wściekłość, czucie umierania, autoagresja. Narazie jeszcze w miarę kontoluję sytuację, ale boję się co będzie dalej, bo nigdy wcześniej nie czułam takiej bliskości. A to przecież rzecz bardziej straszna, niż piękna... Pewnie tylko mi się wydawało. Mnie się zawsze wszystko tylko wydaje. I znowu walę głową w beton.
  6. Ja wycofuję się z kontaktu raz na jakiś czas. Nie wiem już sama, czy to wynika ze stanów depresyjnych, lęku przed bliskością, czy o co chodzi . A co do lubienia - sięgając pamięcią do końcowych lat podstawówki, to już wtedy czułam się wykluczona (pewnie to działo się tylko w mojej głowie...), jak by nikt mnie nie lubił i ludzie na około tylko udawali. Na koloniach z tego powodu beczałam i chciałam do domu . Wydaje mi się, że nie czułam w ten sposób w sytuacji, kiedy to ja miałam jako tako kontrolę i byłam niejako liderką. Wtedy czułam się ważna. Może dlatego łatwiej mi było w kontaktach z młodszymi dziewczynami, bo czułam się na lepszej pozycji niż z rówieśniczkami. -- 04 kwi 2013, 07:46 -- A jeśli o teraźniejsze kontakty chodzi - staram się pracować nad tym i sama się odzywać do przyjaciółek, chociażby dla reguły, raz na jakiś czas. Cieszę się, że je mam, bo są wspaniałymi ludźmi, starają się rozumieć i na szczęście nie prawią morałów . I choć czasem wszystko mi jedno, to jednak nie chcę ich stracić. Tak myślę, czy mój problem to nie jest też jakieś zwrócenie na siebie uwagi i sprawdzenie, czy naprawdę im na mnie zależy. W całkiem "równych" kontaktach nie czułam się chciana, więc... Ale to akurat takie luźne przemyślenie, nie jestem pewna.
  7. Szczerze, to sobie nie radzę zbytnio. Na chwilę w gronie przyjaciół/znajomych jest dobrze, ale potem często zaczynam się gubić i zapadać. Chociaż i tak jest chyba lepiej pod tym względem niż kiedyś... Przynajmniej w towarzystwie kilku osób, które znam od wielu lat. Ale każde spotkanie i tak przeżywam, mam ochotę odwołać itp. z powodu, hmm... obaw (?). Jak bym się ich bała, miała coś do ukrycia .
  8. nienormalna21, jak tak tutaj czytam wypowiedzi wielu osób, to stwierdzam, że chyba sporo z nas myśli, że sobie wymyśla problemy. A co do "nigdzie nie pasuję", to świetnie Cię rozumiem .
  9. Zalękniona21, jak jest trochę lepiej, to od razu myślę, że nic mi nie jest. Jest poprawa, nie tylko jedzenia, ale i funkcjonowania = nic mi nie jest. To nic, że tak naprawdę walczę ze sobą. Nie mogę ufać samej sobie i swoim myślom, nie mogę dać się ponieść . No i dobrze byłoby uświadomić sobie, że nie musi być tragicznie, nie muszę funkcjonować na poziomie zero, aby "zasługiwać" na terapię . Chyba najważniejsze jest to, abym uświadomiła sobie, że leżę na wielu płaszczyznach życia i to, że na chwilę jest NIBY super, to wcale nie oznacza, że nie potrzebuję już pomocy, czas przerwać terapię i cały balast emocjonalny ze mnie zszedł. A ja głupia wierzę sobie, choć od dawien dawna mam problem. I niby zdaję sobie z tego sprawę, ale potem chcę siebie oszukać i "zapominam" o tym udowadniając sobie, że wszystko gra. Dzięki! A ja Tobie życzę, abyś w życiu już do tego bagna nie wróciła i uporała się z nerwicą!
  10. overpowered, super, że zrobiłaś pierwszy krok! Dzwoń aż się uda. Cierpliwość na pewno Ci się opłaci . Zalękniona21, na pewno przeszłaś przez długą drogę... Mam nadzieję, że mnie też się kiedyś uda. Co prawda, to zawsze w pewnym momencie odbijam się, nie wchodzę w chorobę całą sobą na długo, raz raz tak, raz tak, ale widzę, że upadki są coraz gorsze. Trzeba próbować, nie poddawać się. Ale rzeczywiście - terapia jest najważniejsza. Bo chociaż objawy mogą na chwilę ustąpić, to zostaje to, co je wywołało, a przede wszystkim z tym trzeba walczyć. Chciałabym kiedyś znaleźć oparcie w sobie, a nie w swoim odbiciu w innych osobach. W moim przypadku w ED sporym problemem jest to, że wołam w ten sposób o akceptację. Przeraża mnie myśl, że ktoś może coś negatywnego o mnie pomyśleć i odrzucić mnie. A mimo tego wszystkiego i tak ciągle sobie powtarzam, chcąc nie chcąc, po raz n-ty "hej! przecież nic Ci nie jest. weź nie wymyślaj. to nic poważnego" . I tak tylko w niektórych chwilach myślę (całą sobą, nie w połowie), że jest tragicznie i widzę jak spory mam problem.
  11. overpowered dobrze prawi. Musisz, musimy coś z tym robić, bo umierając nadal będziemy myślały o jedzeniu zamiast o tym jakie nasze życie było piękne i pełne ciekawych wydarzeń. No i druga sprawa - to rzeczywiście zdrowie może nie wytrzymać do pięćdziesiątki, jeśli nadal będziemy tkwiły w tym bagnie. Napiszę tylko tyle, że wszystkim Wam i sobie życzę, żeby kiedyś (bo wiadomo, że nie teraz, zaraz, to raczej mało możliwe...) życie zaczęło przybierać inną formę i było pełne barw, a nie takie, jakie jest teraz...
  12. bretta, nic się nie stało . nube, rzeczywiście takie określenia są lepsze... U mnie przez święta przeciwnie - zaczęłam jeść mniej. To samo było w Boże Narodzenie, PO którym zaczęło się objadanie... . Chciałabym zrzucić te kilka kg, w zdrowy sposób, ale... Jak człowiek tak źle się czuje ze swoim ciałem, to chce się jak najszybciej pozbyć jego nadmiaru, poczuć się lepiej. Rzeczywiście to działa magicznie... I to jest chyba najbardziej niebezpieczne . Ale spróbuję nie jeść głodowych ilości... Może się uda.
  13. overpowered, rozumiem Cię. Miałam kiedyś kompleksy, fakt, ale chyba aż tak bardzo wszystkiego nie wyolbrzymiałam. Że też tak jedzenie może mieć taką władze nad człowiekiem. Przecież to tylko jedzenie, do cholery! ... a tak wiele może zabrać. Ja w kontaktach często zamiast skupić się na Kimś, to skupiam się na tym, jaką ta osoba ma figurę . Chyba po to, aby się porównywać... Przyszło mi teraz do głowy, że stąd m.in. wynika spłycenie uczuć wyższych. Może się mylę i wyolbrzymiam, nie wiem. Pewnie o coś innego chodzi. Może bardziej o samą kontrolę. Próbuję rozgryźć i nie wiem... Ale to nie ten temat. Seronil biorę dopiero od czterech dni, więc jeszcze trochę czasu upłynie zanim się rozkręci . -- 01 kwi 2013, 19:56 -- bretta, ja też nie jestem anorektyczką . Fakt - miałam pewien okres, kiedy byłam (podobno) bliska anoreksji, ale potem poszło znowu w drugim kierunku...
  14. overpowered, takie wahania wagi pewnie są wykańczające nie tylko dla psychiki, ale i dla zdrowia w ogóle. Ale kto z nas tego nie wie... Co do tych dwóch kłócących się osób - tak, mam tak samo. Myślę, że same leki nie pomogą na dłuższą metę. Moim zdaniem tylko psychoterapia + leki mają sens, a nie same leki. Ale nie tak prosto podpisać kontrakt, jeśli to wydaje się być silniejsze od Ciebie. Trzymam za Ciebie kciuki, żeby za jakiś czas jednak się udało to w mairę uregulować i żebyś podjęła się leczenia, tak na poważnie, długoterminowo . Też biorę seronil. Narazie minimalna dawka - 10mg. Mam nadzieję, że pomoże.
  15. Racja. Ale to takie "myślę tak, ale i nie myślę". Ja byłam chętna na jakieś specjalistyczny oddział, ale psychiatra mi powiedział, żeby poczekać i w ostateczności tam pójść, no bo właśnie... Trudno się dostać. Szczególnie, jeśli życie nie jest zagrożone i chce się tam pójść po to, aby mieć intensywną psychoterapię i nie czekać na efekty wieki. A jak by nie było, to miesiąc pobytu na takim oddziale pewnie jest wart przynajmniej rok cotygodniowej psychoterapii. Wiadomo, że są tam inne warunki niż w codziennym życiu, ale mimo wszystko pewnie wiele wnosi w życie. overpowered, o ile dobrze pamiętam, to Ty pisałaś o tym, że przez jakiś okres czasu nic nie jesz, a potem kompulsywnie się objadasz i te okresy się przeplatają? Jeżeli tak, to chyba pora zrobić coś z tym, zająć się sprawą na poważnie. Wiem jakie to okropne, kiedy tyje się kilka kilo, a co dopiero więcej... A teraz się leczysz, czy narazie myślisz jak to ugryźć?
  16. Gubię się coraz bardziej w jedzeniu... . Mam taki mętlik w głowie, niepoukładane myśli o jedzeniu. Jedna przeczy drugiej, przez co niczego nie wiem. Wszystko mi się miesza. Boję się, że skończy się tak, że w ogóle przestanę jeść. Widzę, że niedobrze się dzieje. Jestem w jakimś błędnym kole i nie mogę się wydostać . Właściwie nie zmianę czuję się całkiem ok, a potem znowu obrzydliwie i cieleśnie nie warta wychodzenia na zewnątrz . Każda cisza to cisza przed burzą... Boję się spojrzeć w lustro, bo nie wiem co zobaczę. I czy w związku z tym będę chciała jeść dużo, czy nie jeść prawie nic. Jakieś głupoty piszę. Niczego nie wiem, do jasnej! Dziewczyny, jeżeli tak długo trzeba czekać, to rzeczywiście nie ma co się dziwić, że motywacji brak...
  17. moyraa

    Borderline, czy nerwica ?

    A co Ci to da, że w tej chwili będziesz wiedziała co Ci jest? Diagnoza nie wyleczy Cię od zaraz, a internetowy psycholog nie zawiąże Ci rąk, żebyś kogoś nie pobiła . Rozumiem, że ciężko wybrać się do psychiatry, bo sama miałam z tym problem (z trochę innego powodu, ale mniejsza o to). Ale nikt za Ciebie tam nie pójdzie i nie wyciągnie Cię z problemów przez internet. Naprawdę warto udać się do specjalisty. Będziesz się cieszyła, że masz to za sobą .
  18. nube, właśnie nie potrafię, bo nie czuję niczego w związku z tym, o czym mówię na terapii. Może jeszcze nie jestem na takim etapie i narazie ukrywam wszystko przed samą sobą. Na tyle, że widzę same znaki zapytania i niczego nie jestem pewna. Gdzie prawda, gdzie fałsz? Nie wiem. Hmm. Czy jest przyzwolenie? Nie raz słyszę od mojej mamy, że ona już nie wytrzymuje tej sytuacji. Nie dziwię się jej w sumie, ale i tak czuję się jak w pancerzu. Jeśli się zamykam, wycofuję z kontaktu - czuję jak by była zła na mnie i wtedy ja jestem zła na siebie. W ogóle mam z nią chyba dość zależnościowe relacje. W pewnym sensie czuję chyba jak bym musiała ukrywać. Ale nie jestem w stanie odpowiedzieć pewnie, na sto procent (tak, tak... bo jeszcze się okaże, że nieprawdę mówię, oszukuję... bla bla bla). Może tak naprawdę nigdy nie dawałam sobie prawa czuć albo zabrałam je sobie jakiś czas temu, przez co po prostu nie mam dostępu do moich uczuć? Naprawdę tego nie wiem. Choćbym chciała, to ciągle coś neguję, ciągle to nie to itd. Terapeutka też zwróciła mi uwagę na to, że "nie wiem co czuję, nic nie czuję" (w związku z jakąś sytuacją. karze mi sobie przypomnieć, a ja po prostu nie mam pojęcia, bo grzebię w jakieś pustej przestrzeni). Niby tego nie przeżywam, choć jestem bardzo wrażliwa. Gdzieś w środku. Pewnie przez to zaczęłam od siebie uciekać, a teraz nie mogę znaleźć siebie z powrotem. Ja czuję, ale nie wiem dlaczego. Tylko czuję. Nie wiem nawet jak to wyjaśnić. Przez to wszystko mam i problem z odczuwaniem jakichś uczuć wyższych. Rozumowo - wiem dużo. Emocjonalnie - nie pojmuję tego. Nie wiem nawet, czy nie piszę totalnych bzdur na temat moich uczuć, a moje racjonalizacje mogą być kompletną bzdurą nie mająca niczego wspólnego z rzeczywistością. A może zaczyna mi się skorupa rozbijać i tym bardziej staję się jednym wielkim znakiem zapytania. Co do śpiewu - pojutrze się dowiem . Oj, pasję ciągle szukam! Od dawna kocham się w sztuce, wszelkich robótkach ręcznych itd. Tylko tym bardziej trudno znaleźć motywację, jeśli wciąż szukam czegoś i unieważniam przy pierwszej lepszej okazji albo bez powodu . Wierzę jednak wciąż w swoje wielkie plany. Może kiedyś w końcu jakiś okaże się trafny .
  19. nube, moim zdaniem są to kompulsy. Mogę jeść bez końca. Aż zrobi mi się niedobrze. Często jem wtedy nadal, aż już nie mogę i czuję się fizycznie fatalnie. Dzisiaj np. 2 bardzo duże gałki lodów, 2 małe babeczki, jakieś 3/4 dużej pizzy, batonik, lilastarsy. A potem wiadomo jaki kierunek... Myślę wtedy tylko o tym, aby jeść, jeść, jeść. Dopiero, kiedy zwrócę - przestaję o tym myśleć. Na pewno jest to forma radzenia sobie z emocjami, bo "dzięki" temu ustępują i robi się w głowie większy porządek. To racja. Nie chcę chyba niczego do siebie dopuścić. Zdaje się, że ostatnio wracam znowu do stanów z okresu wakacji, kiedy zaczęłam chodzić do pierwszej psycholog. Może ma to związek z ranami z przeszłości? Z tym, że bólu nie dopuszczam (nawet na terapii mówię o, niby, bolesnych sprawach z uśmiechem na twarzy), właściwie w ogóle o tym nie myślę i zapełniam wszystko jedzeniem? Sama nie wiem. Nie wiem już jak to jest żyć jak zdrowy, normalny człowiek, więc nie mam do czego porównywać. Nie mam motywacji do niczego, a to prawda, że gdzieś chyba mam dużo energii... Jako dziecko ciągle coś robiłam, zajmowałam się coraz to nowymi hobby, byłam zajęta. A teraz nie ogarniam co, jak, dlaczego nie mogę. Do tego stany depresyjne (depresją bym tego jeszcze nie nazwała chyba, bo nie jest tak, że ciągle czuję przygnębienie. raczej nie raz kilka emocji w jednym i trudno mi określić, połapać się w tym), często niemożność cieszenia się ze zwyczajnych rzeczy (wszystko wydaje się nudne, mdłe, "nie tym" i chcę coś zrobić, ale nie mam pojęcia co) też nie ułatwia sprawy. Łatwo jest w głowie cieszyć się sporą ilością rzeczy, a w realnym życiu... Jest jak jest. Może czas zmusić się (no bo zacząć najtrudniej) do malowania. Tylko, że... Tutaj znowu "ale". Czym bym się nie zajęła - frustruje mnie to prędzej, czy później albo nie potrafię się zaangażować. Albo, albo, albo... Ale obojętnie jak będzie - w najbliższym czasie zapisuję się na lekcje śpiewu, bo od lat przyjaciółki mnie namawiają. Sama i wierzę, i nie wierzę w swój głos, ale lubię to (chyba... wiem. to brzmi tragicznie - jak można nie wiedzieć, czy lubi się śpiewanie, czy nie?). Nawet jak to piszę, to z nerwów serce mi skacze, bo nie wiem co napisać, jak ująć, skąd to wszystko, jak wytłumaczyć i się wkurzam. Na swoją głowę przede wszystkim, bo nie umiem ogarnąć tego. Przerasta mnie to. Rozpisałam się, ale nie wiem czy cokolwiek sensownego z tego wynika. Kurczę. Aż tak źle? Współczuję Ci . Co do zdrowia, lekarzy itp. - napiszę Ci na priv.
  20. nube, własnie nie. Fakt, był okres, że jadłam bardzo mało, ale to kilka miesięcy temu. A poza tym, to zdarzało się tak jeść po 1-2 dni i koniec. Im więcej jem, tym więcej mam napadów - już prędzej. Także fizjologia przyczyną nie jest. Nie czuję głodu z resztą, tylko ten głód psychiczny jest niepohamowany i nie umiem go zapełnić. Narazie nawet nie umiem wyłapac w jakich sytuacjach. Teraz akurat siedzę bardzo dużo w domu, więc nie mam stresu z zewnątrz. A kiedy chodziłam do szkoły - najgorzej właśnie było kiedy wracałam do domu (nie wiem co konkretnie tak mnie stresowało. ale widocznie coś było), w szkole też ciągle chciałam zajadać emocje, myślałam dużo o jedzeniu. M.in. jednak dzieje się tak od lat w kontaktach z ludźmi. Zamiast skupiać się na rozmowie, na nich, to widziałam bardzo często tylko jedzenie (mam na myśli urodziny itp.). Mogłabym gdybać, ale nie mam już siły na to, by wymyślać kolejną interpretację . Gubię się w tym, niczego nie jestem pewna. Ciągle jakieś chyba, może, ale może jednak... Musiałaś nieźle dać sobie w kość, że dorobiłaś się zaburzeń tarczycy... -- 24 mar 2013, 18:54 -- Tak w skrócie - nie rozumiem już siebie, swojej psychiki, najchętniej uciekłabym od siebie. A nie da się... Nie chce mi się już nieustannie analizować. Jestem tym strasznie zmęczona...
  21. Znowu zapchałam Armagedon w głowie... Nie jestem głodna, ale MUSZĘ, MUSZĘ, MUSZĘ TO zajeść! Musze sobie postawic jakiś głupi cel, aby pozbyć się emocji, pozbyć się tego wstrętnego czucia. A przechodzi, kiedy zaczynam czuć siebie (najem się aż do "niedobrze mi"...) fizycznie. Niech mi ktoś ręce zawiąże i daje papu jak dziecku - tyle, ile należy (tzn... mało) ... Zbyt silne to wszystko. Na tyle, że nie potrafię już wytrzymać kilku dni bez zapychaczy . Nie wiem co byłoby w stanie zastąpić to cholerne obżarstwo, oprócz jednego. Czy jestem zajęta, czy nie - i tak ta potrzeba przychodzi. Muszę to w końcu zahamować! Jak tak dalej pójdzie to z niedowagi dorobię się nadwagi... Chcę już do tego cholernego szpitala, bo mam serdecznie dosyć! Mam dosyć tego, że nie umiem się kontrolować, powiedzieć sobie "STOP!". Niech zrobią jakieś czary-mary (wiem, że to irracjonalne, niemożliwe...). NemesisDivine, rozumiem Cię... Chciałabym napisać coś wspierającego, ale nie potrafię.
  22. Helvetti, spróbuj być dobra dla siebie. Bo to przede wszystkim Ty się liczysz w swoim życiu. Z tego co mi się obiło "o uszy", to masz chłopaka. Pewnie też byłby szczęśliwy i dumny z Ciebie, jeśli choć raz uda Ci się przezwyciężyć chęć niszczenia siebie. Ale uwierz, że przede wszystkim Ty sama jesteś warta tego, aby być dla siebie nie wrogiem, a przyjaciółką. Jeden krok, drugi. Powoli. I chwal siebie za każdy drobny kroczek. Nie od razu Rzym zbudowano, ale takie nagradzanie da Ci siłę. Szczególnie, kiedy masz się z kim tym dzielić . -- 23 mar 2013, 20:58 -- Zrozumiem, jeśli nie weźmiesz tego do siebie, bo strasznie trudno jest pójść w drugim kierunku. Wiem. "Nie potrafię tak. Nie zasługuję. Musze siebie niszczyć, to zbyt silne." itp. itd. Łatwo jest pisać, trudniej wcielić to samemu w życie. Ja w Ciebie wierzę i trzymam kciuki, żeby bylo choć trochę lepiej!
  23. Helvetti, a w jakim szpitalu jesteś? Też planuję iść, ale nie wiem jeszcze kiedy i czy to się w ogóle stanie. Kurcze. Chciałabym jakoś pomóc, ale wiem, że kiedy dzieje się tak, a nie inaczej, to nie da się. Słowa to za mało.
  24. Helvetti, wiesz, że Ty jedyna możesz wpłynąć na ten stan rzeczy, poprawić coś? Jeśli jest tak źle, to nie lepiej pójść do szpitala zamiast się męczyć?
×