Skocz do zawartości
Nerwica.com

moyraa

Użytkownik
  • Postów

    474
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez moyraa

  1. To teraz na wszystko niezbędne są etykietki? Ważne, by Tobie nie było z tym źle. A trudno byłoby mi uwierzyć w to, że Twoi bliscy jakoś bardzo cierpią na cechach, o których napisałeś. Jeśli Tobie coś przeszkadza - poszukaj podstaw do zmiany siebie.
  2. dialektyczna, żeby się przekonać - musisz spróbować. Nikt za Ciebie decyzji nie podejmie, ostateczny krok należy do Ciebie. Daj sobie szansę. Wegetacja niczego nie zmieni na lepsze, a ta próba może okazać się dobrym krokiem. O siebie zawsze warto walczyć, bo tak naprawdę, jako pewnik, mamy tylko siebie. chaotic, ja myślę, że zwykle ta męczarnia sprawia jakąś perwersyjną przyjemność. Tak. To jest w pewnym sensie przyjemne. Nie chcę tu mówić za kogokolwiek, ale często tak jest. Z tym, że w tym stanie nie ma się pojęcia jak cudowna może być wszelako pojęta normalność, jeśli chodzi o samopoczucie, odbieranie świata, po prostu - o Życie.
  3. Keji, współczuję towarzystwa... Strasznie prostackie myślenie, bezrefleksyjne, mam wrażenie. I kto tu niby jest zaburzony...? Chyba mam szczęście, że nie żyję w towarzystwie takich ignorantów - przepraszam za stwierdzenie - bandy debili. Pociesze Cię więc - nie wszędzie tak jest. Zaczynam w końcu dostrzegać jak wykrzywione było moje postrzeganie... Jeszcze kilka miesięcy temu miewałam jedynie momenty - kilkugodzinne, jednodniowe - podczas których zdawałam sobie sprawę z tego jak na co dzień jest ze mną źle. Buduję w sobie obserwatora, mam wrażenie. I chciałabym podtrzymywać to budowanie. Wiem, że w każdej chwili mogę znów wpaść w bagno. Z resztą, jakiś tydzień temu pisałam tutaj posty będąc w - na szczęście - krótkim kryzysie. Nie raz czuję, że świat wali mi się pod nogami, planuję czarną rzeczywistość, ale budzę się dość szybko i doprowadzam do ładu. Idę do przodu. Minął okres, w którym poddawałam się leżąc w łóżku po dwa tygodnie, obżerając się, rzygając. Bliższe relacje też były dla mnie emocjonalną tragedią. Generalnie przez lata czułam się jakby wszyscy uważali mnie za trędowatą, ale nikt nie chciał tego przyznać; jakby ludzie litowali się nade mną albo jaja sobie robili tak naprawdę szydząc ze mnie. Czując się wewnętrznie bardzo źle przekładałam to na obraz zewnętrzny, na myśli innych ludzi, które brałam za oczywistość, choć nie okazywałam tego. Stąd też zapewne wzięły się zaburzenia odżywiania, okaleczenia. Te emocje musiały w końcu gdzieś znaleźć ujście. Dzisiaj ośrodek ciężkości skierowany nie jest już na zewnątrz. Powoli buduję siebie i pozbywam się chorej zależności... Dziwne uczucie - jak gdybym ożywała po X lub nawet 1X latach niebycia. Zważywszy na to, że za niedługo dopiero stuknie mi dwudziecha, to jest to kawał czasu... Długo zajęło mi utorowanie siebie (dwa, a może trzy lata niemalże obsesyjnego analizowania siebie), a raczej szukania odpowiedniego toru (bo wciąż szukam). Jako że wiem, iż skrajne emocje są dla mnie niszczące i szybko prowadzą na niebezpieczne ścieżki - pacyfikuję je i staram się i do swoich zmian podchodzić jak najspokojniej. Nie bez znaczenia jest również akceptacja bycia "pod kreską", ponieważ to bycie "pod kreską" zwykle ma jeszcze miejsce. Dzięki akceptacji (i zapewne szeregu innych czynników) nie wpływa ono jednak znacząco na odbiór rzeczywistości. Wyłapuję skrawki szczęścia nawet wtedy, kiedy czuję, że trochę brakuje mi do bycia "po środku". Bardziej obawiam się zbyt wysokich lotów niż dołów. One bardzo wyczerpują, destabilizują. Chcę wtedy złapać się czegokolwiek, ale nic przyziemnego, normalnego nie jest w stanie przyciągnąć mojej uwagi. Także - i tutaj chcę nauczyć się radzić sobie w bardziej konstruktywny sposób. W końcu takie "wysokie loty" mogą przynieść wiele dobrego, jeśli chodzi o twórczość. Tak czy inaczej - wiem, że nie warto lecieć za wysoko, bo i cena jest zbyt wysoka. Lepiej starać się wyciszyć emocje. Jak tak teraz patrzę na to wszystko, na przeszłe lata, to myślę, że byłam bardzo blisko paranoi, choć intelektualny ogląd sytuacji pozwalał mi ogarniać jakoś świat na tyle, by inni nie zauważyli moich wewnętrznych rozterek, bagna. Taki wielki rozdźwięk pomiędzy sferą emocjonalną, a intelektualną. Gdybym z tym niczego nie zrobiła - w końcu ta sfera intelektualna mogłaby zostać zepchnięta na tyle, że przestałabym kontrolować siebie, ale jednak poszłam inną drogą. I chyba coraz mniej ciekawa jestem tego, jak by to było "po drugiej stronie lustra". Jak dotąd, zawsze jakaś cząstka mnie zdawała sobie sprawę, że mogę się mylić. Szukam recepty i czuję, że jestem bliżej niż dalej. I wiem, że zawdzięczam to przede wszystkim sobie. Terapia swoją drogą, ale i tak najważniejsze są moje indywidualne przemyślenia. Najwidoczniej potrzebowałam tych destrukcyjnych lat, by teraz w końcu odzyskiwać siebie. Nie przeczę, że jeszcze nie raz mogę wpaść w błędne koło, ale może już łatwiej będzie mi z tego koła wydostawać się na zewnątrz. Żeby tak jeszcze doprowadzić do tego, aby odżywianie wyglądało "w miarę" i nie wpływało znacząco na mój odbiór siebie, na zmiany na gorsze, chociażby chwilowe. -- 09 mar 2014, 16:02 -- Tak na koniec - jak dobrze jest szukać siebie w sobie, a nie w innych ludziach, w etykietkach, w obsesyjnej wierze. Jeszcze nie bardzo wiem co tam znajdę, ale jest mi dużo lżej... Ciekawa jestem jak poradzę sobie w bliższym zetknięciu z drugim człowiekiem. Kiedyś w końcu taki sprawdzian nadejdzie.
  4. Selma, nie wiesz czy nie jest złudzeniem. Nikt z nas nie wie gdzie tkwi prawda... Dlatego np. nie widzę powodu, dla którego miałabym żyć jakimiś wartościami, za którymi zawsze kryje się jakiś cień. Z takiej "obojętności" można oczywiście stworzyć piękny świat, bo nie przywiązujemy się do tego co jest = będziemy żyli chwilą i nie żal nam będzie przemijania = na siłę nikogo, niczego zatrzymywać nie będziemy. Równie dobrze można jednak z takim podejściem uznać, że życie nie ma sensu i najlepiej go sobie odebrać. Najtrudniejsze jest chyba właśnie to, że zawsze dwoje drzwi stoi przed nami i od nas zależy które obierzemy jako cel, przez które wejdziemy do innego pomieszczenia. Poza tym - każde wyjście będzie miało swoje dobre i złe strony. To, co wydaje się czarne może okazać się szarością blisko bieli i na odwrót. Czuję, że jestem w trakcie wielkich zmian, które we mnie zachodzą. Lubię tę niejasność. Pytanie tylko: co będzie, jeśli wszystko wyklaruję się? Zaserwuję sobie kolejną burzę, kolejne wielkie przemyślenia i przemianę. Może po prostu jestem osobą, która wiecznie musi szukać (i tego chce?), ale znajdować niekoniecznie lubi. -- 03 mar 2014, 09:36 -- Plusem ostatniego okresu jest to, że nie szukam już swojego odbicia w drugiej osobie. Akceptuję to, że każdy ma swoją drogę do przebycia, nikomu na siłę niczego nie wpajam, nie wściekam się za to, że ktoś myśli inaczej. Kiedyś chciałam ratować świat poprzez swoje "widzi mi się" świata, ale tak naprawdę nie mam prawa sądzić, że moje postrzeganie jest lepsze niż czyjeś. Tak samo nikt nie ma prawa oceniać mojej wizji, podejścia do życia. Zauważam, że budzę się z paranoi życia cudzymi opiniami na mój temat, trudnej zależności i zaczynam żyć sobą, swoim życiem, jakiekolwiek by one było... Wiem jednak, że muszę się pilnować, bo wszystko jest prostsze dopóki nie spotka osoby, którą będę podziwiać, przez co będę chciała przyjąć jej świat. Ale... ale... kiedyś tylko takich "nadludzi" lubiłam, tylko do takich chciałam się zbliżyć, a dzisiaj chcę szukać oparcia w sobie. Nie jest to proste, bo codziennie czuję, że w głowie mam zawarty cały świat. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale mam nadzieję, że dość jasno piszę.
  5. to zdanie mnie zaciekawiło, możesz coś więcej napisać, co to znaczy że tylko ból jest prawdziwy? Myślałam co odpowiedzieć, jak wyjaśnić i... nie wiem. Intuicyjnie odczuwam, że moja głowa tak odbiera świat.
  6. warrior11, łatwo mówić. Tylko ja wiem co przeżywałam i przeżywam... a za karkiem, niczym cień, chodzi za mną cały czas śmierć. Wraca, wraca. Wciąż wraca. Nie chcę jednak rozwodzić się na ten temat i zbyt wiele myśleć...
  7. warrior11, myślę, że takie "na siłę" to to nie jest. Byłam i blisko anoreksji, do tego napady bulimiczne, autoagresja, miesiącami wychodziłam jedynie sporadycznie z domu, bywały okresy, kiedy po dwa tygodnie leżałam w łóżku. Nie mówię już o funkcjonowaniu w związkach, choć tutaj wiele zależy od tego czy znajduję się w stanie depresyjnym, czy też nie. Jeśli z kolei zbytnio szybuję, to upadam. Z doszukiwania się zaburzeń już wyrosłam na szczęście. I mam nadzieję, że zbytnio nie będzie mi ten temat zatruwał głowy. Pasję, jako tako, mam, jak pisałam kilka postów wstecz. Jednakże cholernie trudno jest trzymać się jej, trzymać się czegokolwiek, bo czegokolwiek się chwytam - chcę się tego pozbyć. Kiedyś natknęłam się na wypowiedź na temat bulimiczek, jakoby chciały się pozbywać wszystkiego co przyjmują, nie tylko jedzenia. Myślę, że tkwi w tym jakieś sedno, ale to już nie ten temat. Dusiorek, no właśnie... To otwarcie na ludzi... Bardzo ważna sprawa. Bez tego ani rusz. A wszystko we mnie wciąż podpowiada treści przeciwko niemu - człowiekowi. Nie, to nie pomaga. Co do Twoich słów skierowanych do Abstrakcyjnej - podpisuję się pod nimi. Trudno jednak zbudować tę miłość (czymkolwiek ona jest) do siebie - nie tylko jej złudzenie.
  8. Nie, nie mam czasu na babranie się w gównie. A chyba bez leków długo nie pociągnę... ... no ale dziś tak myślę. Może jutro inaczej. Może stwierdzę, że biorąc leki będę żyła w zakłamanym świecie. Nie wiem jak wbić sobie do łba, że nie tylko ból jest prawdziwy. On wciąż mnie woła, na różne sposoby, a ja poddaję się, bo nie mam argumentów, które ukierunkowałyby mnie w stronę życia. Tylko czymże jest życie? Z jednej strony bez sensu jest odpowiadać, definiować i znów zamykać coś w schemacie. Ja po prostu chcę umieć i chcieć elastycznie i spontanicznie żyć. A jakie leki bierzesz? Ja, jak narazie, brałam seronil i albo źle skorzystałam z przejścia w nieco inny stan, albo doprowadził mnie do stanu mieszanego lub czegoś podobnego... Swoją drogą, psychiatra powiedział, że takie reakcje spowodują, że zacznie diagnozować mnie pod kątem dwubiegunówki.
  9. Ha. Może i kiedyś ja nauczę się z poczuciem humoru podchodzić do swoich problemów emocjonalnych, jak i do życia w ogóle - a przede wszystkim do jego sensu lub jego braku. Filozofowanie nie przyczynia się do poprawy życia, wręcz przeciwnie, przynajmniej w moim przypadku. Z kolei bez filozofii wszystko staje się zbyt zwyczajne. A diagnozy rzeczywiście mogą zaszkodzić... Człowiek utożsamia się z etykietką, by móc jakoś się określić, a to chyba nienajlepsza droga. Po co podchodzić poważnie do czegoś, co zmienia się z dekady na dekadę, ze stulecia na stulecie? Ci, którzy wymyślili to wszystko też są, byli tylko ludźmi. Dlatego staram się szukać poza psychiatrią. Może kiedyś znajdę coś, coś, co mnie pochłonie i wyciągnie z bagna. Narazie łatwiej będzie mi się wygrzebać, jako że dopiero zaczęłam tonąć coraz głębiej. Trzeba się ratować póki czas i zastanowić się nad lekami, choć wolę trzymać się od nich z dala. Przed chwilą było mi wszystko jedno, ale teraz już nie jest i chcę uciekać od leków, póki to możliwe.
  10. Dusiorek, chciałabym pójść na ASP, ale... pożyjemy, zobaczymy. Chyba mogę pozazdrościć tego, że nie tkwisz w martwym punkcie i rozwijasz się. Nie wiadomo na co to wszystko się przyda, ale mniejsze jest prawdopodobieństwo samobójstwa, jeśliś zajęta, bo nadmiar czasu to dopiero potęga pustki. Kontrola, brak kontroli. Kto wie gdzie tkwi życie? Nawet brak schematów jest schematem, perfekcjonizm nigdy nie będzie stuprocentowym perfekcjonizmem, a jego brak jego brakiem. I tak ze wszystkim. I nie wiem czy chciałabym widzieć wszystko jasno, wyraźnie, by utrzymać się na powierzchni, żyć w kłamstwie. A cokolwiek jest po części kłamstwem. Nie wyrwiemy się z tego. Coś za coś. Nie wiem jaki to ma związek, ale, olaboga, chyba odechciało mi się precyzowania wszystkiego. Lat mam dwadzieścia, to znaczy, za dwa miesiące będę miała.
  11. MistyDay, też myślę, że to mądrze powiedziane, a terapeutka dobrze postąpiła używając takich słów. Swego czasu strasznie frustrowała mnie niewiedza dotycząca nazwy, która określałaby jakoś moje problemy, ale w końcu uniezależniłam się od tego. Ja ostatnio zdałam sobie sprawę, że moim błędnym kołem jest szukanie obrazu siebie, który zauroczyłby wielu ludzi w koło, a nade wszystko płeć przeciwną. Nie mogę być byle jaka, nudna, taka też nie, a taka? też nie pasuje. Nie wspomnę już o tym, że z każdym odrzuceniem problem się pogłębia, a odrzucenie to normalna rzecz w życiu, każdemu się przytrafia, więc ciężko z tym. Chciałabym tyyyle powiedzieć, ale każde zdanie, słowo wydaje mi się niepełne. Już nie raz i terapeutce oświadczałam, że nie widzę sensu odzywania się, bo i tak nie oddam wystarczająco dobrze obrazu tego, co chcę powiedzieć.
  12. Tańczący z lękami, ano z muzyką też próbowałam... Wiesz, ja myślę, że trzeba być nie tylko "dobrym", ale i dużo w tym kierunku działać, a z tym już jest problem. Jak zaczynam czuć, że coś "muszę", to jestem skazana na klęskę, jeśli mowa o polu tworzenia, sztuki w ogóle. A bez samodyscypliny niezbyt wiele da się osiągnąć... Myślę, że jednak lepiej tworzyć na miarę swoich możliwości - przede wszystkim psychicznych - niż zaprzestać takiej działalności w ogóle. Rozpisałabym się na ten temat, ale jakoś nie mam siły ani ochoty wnikać w cokolwiek głębiej, zastanawiać się. A że kompromisy - to już w ogóle szkoda gadać.
  13. MistyDay, nie, diagnozy nie mam. Terapeutka zasugerowała, że mogę mieć rację (pytałam co mi jest, coś tam napomknęłam o osobowości zależnej i borderline), ale nadmieniła, że moja osobowość jeszcze się kształtuje i wszystko może się zmienić. Wypowiadam się jednak w tym temacie, bo jest mi dość bliski. Do diagnoz w ogóle mam już pewien dystans. Tańczący z lękami, ja hobbystycznie maluję oraz piszę, ale mam bardzo mieszane uczucia i wobec tego. Twórczość jest jednak jedynym, co trzyma mnie przy życiu, choć jednocześnie zdaje się być czymś, co ciągnie w kierunku huśtawki, w kierunku poznania.
  14. Czuję, że usuwa mi się grunt pod nogami, rozpadam się. Miałam gorsze dni, może i więcej było dołów (choć nie tak głębokich), niż zwyczajnych dni, nie pamiętam, ale czułam, że czegoś się chwyciłam. A że ja jak znajduję, to już nie chcę... Tak. Wciąż szukam czegoś, czego znaleźć wcale nie chcę. Podświadomie idę w stronę pustki, jak gdyby tylko tam było moje miejsce... Nie wiem jak nazwać to coś, ale linki poluzowały się. A muszę dotrwać do matury, aby nie zawalić drugi raz ostatniej klasy... Dziwne to wszystko. Nie wiem co napisać. Widzę ciemność i podskórnie czuję, że za nią nie kryje się światło, stabilność. Za nią nie ma już niczego. A to "nic" to jedyne, do czego dążę? Super! ... Widzę tę ogromną przepaść pomiędzy zmiennością z gruntem, a brakiem gruntu ze zmiennością w tle. Na poziomie pierwszym żyje mnóstwo ludzi, mają problemy z sobą, ale bardziej płytko osadzone. Jeśli jednak człowiek przedostanie się na poziom drugi - jest w kropce. Nie wiem czy rozumiecie o co mi chodzi. Trudno mi to zobrazować.
  15. Jestem przerażona! Znikam, znikam, zapadam się w ciemność... Poznałam kogoś. Bliskość zaczęła się jak zwykle - "on jest taki jak ja! możemy coś stworzyć!". Wczoraj - zmieszanie, poplątanie, ambiwalencja, ponieważ poczułam jakąś nić, która przybliżyła mnie. Tym razem to nie ja w większości opowiadałam o sobie. Cała dziura, a raczej - nadmiar, spotęgowany jest, prawdopodobnie, przez to, że matka śmiała mnie opuścić znajdując sobie partnera... Przecież wiem, że mnie nie opuszcza. A jednak. Przeżywałam to opuszczenie nie raz w dzieciństwie, kiedy pojawiała się osoba trzecia w naszym domowym duecie i, jak widać, przeżywam nadal. Dopóki nie widzę jasnych kroków idących w moją stronę - nie wariuję. A kiedy już TO się dzieje - spadam w bezdenną otchłań. Chcę nie istnieć! Jestem przerażona i płaczę. Z jednej strony - chcę coś zrobić, by przestać tak czuć. Z drugiej - co potem? Czym miałabym zastąpić owo czucie? Nie wiem. A więc długo nie wytrzymuję. Narazie rzygam swoimi emocjami za pomocą pisania dziennika i wierszy, ale ileż można? Nie wiem co zrobię jak go zobaczę. Tymczasowo widzę siebie jako przerażone dziecko, które chce wiać przed siebie, na oślep. Dopóki moim "źle" nie muszę dzielić się z drugim człowiekiem poprzez bycie blisko - jest... jakoś. A teraz czuję się tragicznie. Nie ma już miejsca na racjonalizowanie. I boję się, że jakimś cudem to przeczyta. -- 03 sty 2014, 21:50 -- Dobrze jest. Poczułam się bezpiecznie. Będę starała utrzymać się pośrodku... Żeby to trwało chociaż dwa dni. Żeby przeżyć chociaż dwa spokojne dni - bez rozpaczy, obezwładniającego lęku. Ten drugi biegun zwykle jest dla mnie ostatnimi czasy niedostępny, więc o to się nie martwię.
  16. Hm. Ja w okresie świątecznym, zdaje się, jadłam mniej niż zwykle. Także - nie miało to wpływu na to, co się dzieje. Wiem, że muszę się ogarnąć, bo jak tak dłużej pójdzie to zacznę mieć żółte zęby. A i inne dolegliwości zaczynają się uaktywniać... Nie wiem już nawet jakie. Dzisiaj zjadłam grzecznie zdrowe śniadanie. Zobaczę co będzie dalej... Moje jedzenie to przez ostatnie miesiące kompletny chaos, a to z kolei może mieć wpływ na to, że nie mogąc uciec w świat jedzenia zaczynam pogrążać się coraz bardziej w swoich wizjach na temat świata. I coraz bardziej mnie to pociąga, choć to chodzenie po niebezpiecznie cienkiej linii.
  17. Od pierwszego dnia świąt - przerwa. Dziś - znowu to samo... Nie jeden raz, a dwa. Dochodzę już do takich momentów, że czuję, że mogę albo przestać zupełnie jeść, albo skończę z sobą... Czuję się fatalnie z sobą. Chcę znów być chuda... Nie wiem nawet jak to wszystko wyrazić...
  18. Już naprawdę nie wiem po co mam walczyć z tym, jak i z innymi formami destrukcji... W imię czego? Nie wierzę w przyszłość, nie wierzę w dobro człowieka. Czuję się jakby cały mój umysł był zaatakowany rakiem. O duszy już zapomniałam.
  19. robotnica, wyjdziesz. Jestem z Tobą! Mnie też musi się udać. Kiedyś. A może jednak prędzej...
  20. Chyba coś niedobrego dzieje się z moim zębami... Taka przestroga. A mianowicie - mandarynki spowodowały u mnie dziwny ból zębów. Jadłam je przedwczoraj, a ten dziwnego rodzaju ból pozostał do dziś. Wraca. Wraca, gdy jem. Jak dla mnie, jasne jest źródło.
  21. Aurora92, współczuję. Zawsze sprzeciwiam się wpychaniu jedzenia na siłę. A potem rodzice dziwią się, że ich dzieci mają ED, czy jakieś inne świństwo. Ok, wpychanie jedzenia nie jest grzechem niewybaczalnym, diabelskim, ale...
  22. Aurora92, wiesz zapewne, racjonalnie, że to mało jedzenia... A nie porównuję już nawet tej ilości z "nadmiernym objadaniem się". Nie pamiętam Twoich postów, historii, choć nick kojarzę, także nie wiem co i jak... Jednakże przerażające jest to, że umieściłaś ten post w tym wątku.
  23. Conessa, A masz szansę wrócić do dawnej terapeutki? Coś mi się wydaje, że pisałaś o przeprowadzce, więc w takim razie nie bardzo, ale nie jestem pewna (tyle postów, zapominam). Jeśli na bieżąco nie będziesz rozwiązywała tego i owego, to może być krucho. Nie życzę Ci tego oczywiście, ale pewnie jesteś tego świadoma. Może też niezbędny jest dla mnie taki moment. Może wtedy ocknę się i uznam, że naprawdę mam problem. A tak, to... No cóż. Wydaje mi się / wydaje się innym / wystarczy silna wola. Tyle że bez silnych podstaw, fundamentu - na przykład w postaci partnera u boku (ogromnie Ci go zazdroszczę... i mam nadzieję, że ułoży Wam się) - nie da się długo walczyć. Kiedy miałam dla kogo, to było łatwiej, choć jednocześnie czułam jakąś złość za to, że odbiera mi wolność. Ta wolność oznaczała dowolną siłę niszczenia siebie, niestaranie się o nic. Bez komentarza. Poza tym - on, mimo tego, że rozmawialiśmy przez większość czasu telefonicznie / gg / facebook (mieszka na drugim końcu Polski), to nie wytrzymywał mojej emocjonalności, wiecznie powtarzających się problemów. Nie wiem już nawet o co chodziło, ale ciągle coś... Teraz Jego nie ma, nie chcę nawet o nim myśleć, bo zaczyna mnie zbierać na płacz, choć łzę uronić jest mi trudno. Nadal nie wiem, czy mu zależało, ale chyba jednak tak... Jednak zdrad wybaczyć mi nie może. Znalazłam kogoś, z kim mogłam spędzić życie i zniszczyłam to. Na ile to moja wina - nie wiem. Jednakże czuję się cholernie winna, mimo że przed ludźmi niekoniecznie przyznam się do tego. Tłumię jednak na tyle ból spowodowany Jego stratą, że na terapii tylko wspomniałam o tym, że nie jesteśmy razem, i to po miesiącu z hakiem... A chyba muszę to przerobić, bo nie pójdę do przodu, nie będę w stanie poczuć czegoś do kogokolwiek innego (dziś tak myślę...). -- 14 gru 2013, 22:12 -- chalkwhite, niby znam tę teorię, ale i tak to wszystko jest mało precyzyjne, na moje oko. Ale... W sumie po co w tym grzebać.
  24. Dziewczyny, ja myślę, że przede wszystkim na tę terapię trzeba być gotowym... Ale co to znaczy?
  25. Ja w sumie tak samo jak robotnica. Co prawda, to prędzej wyżyłabym się na sobie, niż skończyła znajomość z powodu zmiany nastawienia, czy ambiwalentnych uczuć, ale to męczące. Jednocześnie myślę sobie jednak - czym w takim razie zapełniłabym tę dziurę, która zostałaby po tych emocjach? Może właśnie o to chodzi - by nie czuć tego braku i móc zając się normalnym życiem, nie zmieniać ciągle kierunku?
×