Skocz do zawartości
Nerwica.com

zielona miętowa

Użytkownik
  • Postów

    734
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zielona miętowa

  1. zdarzało mi się tworzyć "relacje" a w praktyce pokazywac się z ludźmi z miastowej wierchuszki, ponieważ uważałam, że przez to, że z nimi obcuję, inni ludzie uważają mnie za równie fajną jak oni :) wiem, że to brzmi groteskowo, ale cóż.... dodam że nie umiałam zawiązać bliskich relacji z tymi osobami, zawsze w bezpiecznej odległośc (funkcja reprezentacyjna w końcu). druga rzecz, to że nie lubie osób o "niewyrazistych" twarzyach, których rysy są tak pospolite i niewyraźne, że ciężko je zauważyć, dopóki ktoś ich nam nie przedstawi. denerwują mnie te osoby. normalnie czuje do nich agresję. dla czego? chyba dlatego że same się tak zaniedbują, wprawdzie twarzy sobie nie przeinstalują, ale do tego dochodzi bardzo mdły i szary wizerunek, który potęguje efekt. nigdy nie potrafie zapamiętać imion i nazwisk tych osób. danych takiej właśnie koleżanki nauczyłam się po 3 latach studiów w 1 grupie :'>
  2. Michuj, ja właśnie tego nie wiem, a chcialabym się dowiedzieć
  3. Michuj, mnie się wydaje, że to są 2 różne rzeczy. ktoś wczesniej pisał o braku konkretnych uczuć n do własnych dzieci, które powinien czuć w określonych sytuacjach. a ta pustka to zupełnie inna bajka wg mnie. też to mam. to "cierpienie" tylko sądziłam do tej pory, że to takie zwykłe depresyjne odczucia.
  4. to TO jest pustka? zawsze miałam wrażenie, że pustka to poczucie ogromnego braku czegoś nieokreślonego. a tutaj widzę ból psychiczny, cierpienie (rozumiem, że bez uzasadnieniam bez źródła, bez jawnego powodu?)
  5. no słabo z tym biciem i wyzywaniem. jakby w moim związku zniknął wzajemny szacunek to bym wstała i tak jak stoję wyszła. więcej nie wróciła.
  6. bretta, a to znowu zostałam oświecona. rozumiem, że "mieszane" wlepiają wtedy, gdy masz cechy zaburzeń z jednego typu czyli [A,B,C], a nie między typami? w tej chwili nawiązuję do DSMu IV, nie pamiętam jak dokładnie wygląda ICD. być może tam też są adekwatne podziały . o tym mówie gdyby ktoś nei kojarzył http://pl.wikipedia.org/wiki/Zaburzenie_osobowości#Podzia.C5.82_zaburze.C5.84_osobowo.C5.9Bci_wg_DSM_IV.5B4.5D a co jeśli ma się kilka dysfunkcji ale są chaotyczne, wykraczają poza 1 typ? możliwa jest taka sytuacja? -- 11 kwi 2012, 08:35 -- a i zaciekawiła mnie twój pierwiastek osobowości unikającej. jak w praktyce to wygląda? unikasz styczności z ludźmi generalnie, wszystkich, czy powiedzmy masz sieć relacji ale powierzchowanych, a problem leży w nawiązaniu prawdziwych, bliskich relacji?
  7. a ja, widząc po nielicznym odzewie, sądziłam, że jestem jakimś klinicznym wyjątkiem hm no tak, brzmi znajomo. bywa tak, że człowiek wychodzi "spójniejszy" chociaz to subiektywne wrażenie, nie wiem jak to jest na prawdę. może poprostu wychodze spokojniejsza, a nie spójniejsza? nic juz nie wiem, gubię się w sobie.
  8. zakręcona, ja nie wiem czy zrobili z tego film. mnie karmili wielokrotnie na uczelni tą historią. ponoć prawdziwa i faktycznie tak było, po tej wpadce podrzucili im kilku innych pacjentów, ostrzegając o tym, bez podania szczegółów (tym razem wszystkich na prawdę zaburzonych) wówczas diagnozowali ich bardzo różnie (na tak i na nie) mysle, że ktoś ze studiów psychologicznych na pewno kojarzy ten eksperyment nothing_positive, myślę, że 80 stron tego wątku mówi o tym o co pytasz
  9. tak, tylko jak słyszę "popracować nad samooceną" to oczami wyobraźni widzę te slogany, w stylu "kobiece kształty są zajebiste", "chude modelki są obrzydliwe", "pokochaj swoje krągłe ciało" itd. To są puste hasła, bo ludzie z niską samooceną dzielą się na 2 grupy z czego: gr a) spasłe raszple, które kwękają na niedostatki swojej urody, ponieważ chcą w ten sposób uspokoić własne sumienie. Nie robią nic, by poprawić siebie, ale zawsze mogą pożalić się koleżankom na zbyt grube uda, pokazać jak przez nie cierpią. Takie osoby szukają pocieszycieli, którzy zapewnią je, że wygląd to nie wszystko, że są piękne. i to są właśnie osoby, które mówią "kobiece kształty są super bla, bla bla" gr b) osoby z poważnymi usterkami ego, głeboko i dobitnie wypaczone, które owszem, również stękają na swoje wady, ale niezależnie od tego, jak rzeczywiście wyglądają. takie osoby będą zawsze za grube, za chude, za niskie, a jak uda im się jeszcze wyrosnąć, to będą za wysokie. problem nie tkwi w ciele, tylko w głowie, dlatego prawdziwy wygląd nie ma nic wspólnego z ich samopoczuciem. to wszystkie any i pro any, mie, osoby z poważnie zaburzonym obrazem JA. takim osobom nie ma sensu mówić "wyglądasz ładnie i kobieco, podobasz się facetom" bo zdanie innych osób nie stanowi punktu odniesienia. Społecznie aprobowany ideał sylwetki nie ma dla nich wartości, a jeśli ma, to na chwilę, jako cel, który osiągnięty, traci gwałtownie na wartości. tak ja to widzę, nie mówię, że tak jest, jesli ktoś widzi to inaczej to ok
  10. halenore, tak się złożyło, że oglądałam wczoraj 'między słowami' ze scarlette i - boże uchowaj - żebym nigdy tak nie wyglądała . boję się takiej wybujałej kobiecości.... tymbardziej, że scarlette ma tylko 162 cm i do tego zderzak przedni, zderzak tylny o__O ale oczywiście kwestia gustu. co do wpisów pozostałych, próbuję wyciągnąć zeń jedną przewodnią myśl i np. vifi, NextMatii, mówią o tym, że jesteśmy nieobiektywne, że piekno płynie z wnętrza itp. więc odpowiadam: jasne, że jesteśmy nieobiektywne (tez przeglądałam zdjęcia na forum), a piękno płynie z wnętrza. problem jest właśnie we wnętrzu, jeśli w nim jest coś nachrzanione. ja przynajmniej mam tak, że uważam istotę mojej osoby za bezgranicznie beznadziejną, abstrachując od wyglądu. takie beznadziejne wnętrze potrafi zepsuć najlepszy wizerunek, najpiękniejsze włosy, sukienki itp. wtedy moja talia 63cm wydaje się równie fatalna jak ta 80cm. a my, pisząc o za dużych/ za małych biustach wylewamy sobie tutaj złość na siebie same, bo o zewnętrzu możemy pogadać konkretnie, natomiast ciężko zdefiniować beznadziejność wnętrza. -- 10 kwi 2012, 10:06 -- a to se jeszcze dorzucę taką refleksję: widujecie na pewno nie raz dziewczyny z nadwagą, tryskające radością, do których lgną ludzie, a one uchodzą za bardzo atrakcyjne, mające powodzenie. ja spotkałam takich nawet sporo. i druga strona medalu: przypomnijcie sobie dziewczyny conajmniej ładne z twarzy, o smukłych sylwetkach bez zarzutu, które nikły w tłumie, gubiły się w nim, pośród ludzi, zawsze z boku, zawsze szary tłum. nieatrakcyjne, gdzies w drugiej lidze, mimo, że jak się przyjrzeć, to nie ma czego zarzucić. brzmi znajomo ?
  11. "ciągnie wilka do lasu", "trafił swój na swego" itd myśle, że coś w tym jest. nie wiem czy kojarzycie, ale był taki eksperyment (na pewno kojarzycie;) ) wzięli zdrowego człowieka, nauczyli go symulować schizofrenię, po czym wysłali go do psychiatryka, że niby chory. chcieli udowodnnić, że psychiatrzy nie patrzą, tylko walą pieczątkę "zaburzony". no i faktycznie zdiagnozowali go jako chorego, cały personel. tylko prawdziwi pacjenci dość czybko "wyczuli go" jako, że od nich w pewien sposób odstawał. myślę, że sporo w tym prawdy, pewne rzeczy da się wyczuć.
  12. Vian, bardzo dobrze prawisz, w sumie mnie samej dużo ta konkluzja dała do myślenia. jestem takim typem który nie ma swojej tożsamości, nie ma ubrań w których czuje się dobrze, tzn czasem ma, ale na chwilę, ten wizerunek zmienia mi się dosyć często patrząc wstecz, bo w niczym nie czuję się dobrze na trwałe. ale pytał avest, na poczatku, jakie cechy osobowości przypiszemy komuś ubranemu w ten sposób, jaki opisał. no więc moim zdaniem osoba ubrana w ten sposób jest zrównoważona, stabilna emocjonalnie, może ma cechy przywódcze, jest dobrze zorganizowana, potrafi zarządzać, ma odpowiedzialne stanowisko, jest powściągliwa i radykalna. ale jeśli w ten sposób ubierze się osoba, która tych cech w sobie nie ma, to to stereotypowe wyobrażenie legnie w gruzach bardzo szybko. prawdziwość takiej osoby przysłoni tą białą bluzkę i spodnie w kant. obranie nie stworzy osobowości
  13. Agasaya, skąd przekonanie, że nie trafiasz? może to tylko takie wrażenie, ilu miałaś partnerów (mniej więcej) do tej pory? no i też pytanie ilu adoratorów odrzuciłaś
  14. ja ostatnio dochodze do wniosku, że nie mam kolegów. że prawie wszyscy faceci którzy chętnie ze mną rozmawiają, lecą na mnie bo widzą we mnie tępą cizię którą - być może - da się poderwać na jeden raz. ja sie zawsze generalnie podobałam facetom, zawsze jakiś się kręcił w pobliżu, nie pamiętam takich czasów żebym nie była w trakcie związku, albo w trakcie "zdobywania" kogoś. tez mam o to do siebie pretensje, że gdy spotykam faceta, to jakoś tak z automatu zaczynam go uwodzić "na wszelki wypadek" mimo, że nawet nie planuje z nim żadnej relacji seksualnej. tak poprostu, żeby sprawdzić, czy by poleciał. jakbym miała uwodzenie we krwii... w każdym razie (bo gubię wątek) chodzi o to, że zdaję sobie sprawę, że generalnie raczej się podobam, ale to nie jest jednoznaczne z tym, że podobam się sobie. być może trafiam w populistyczne gusta plebsu, ale to nie znaczy że jest mi z tego powodu ze sobą dobrze. trudno to wytłumaczyć
  15. ha nerwica natręctw no tak, mogłam się zorientować a ja zaczęlam grzebać w głowie w poszukiwaniu angielskich skrótów co za sromota nie, z pewnością nikt nigdy mi tego nie powiedział, że to kwestia NN ja tez nie izoluję się od świata, tylko wrażenia w odbiorze siebie mam nieprzyjemne. czasem sobie myślę, jak widzę kogoś naprawdę grubego/brzydkiego coś tam, a nie czarujmy się, niektórzy poprostu tacy są i zastanawiam się jak to możliwe, że ona jest z siebie tak cholernei zadowolona, że ma taki humor tak wyglądając, jakby wcale nie miała problemu z kupowaniem swojego rozmiaru w zwyklym sklepie, jakby miała kobiece rysy twarzy, a nie takie mdłe, niewyraźne, że cięzko zapamiętać, a co dopiero płeć rozpoznać... takie mi myśli po głowie chodzą. kapkę podłym człowiekiem jestem, nieukrywam
  16. Zenonek co to jest NN-OCD? nie moge znaleźć na necie ale kojarzy mi się z uszkodzeniem układu nerwowego....? jeśli to miałeś na myśli to nie, nie dotyczy mnie to raczej. to jest kwestia postrzegania siebie w różny dziwny sposób, zmiana wyobrażenia o sobie, oceniania siebie strasznie źle, mimo że widzę, że ktoś tam jest grubszy ode mnie, to mimo tego to ja WYGLĄDAM GORZEJ. mówie o tym terapeucie, nigdy nie odesłał mnie na badania do innych lekarzy. Agasaya No, dokładnie słowo w słowo. nic dodać, nic ująć. innym pasują, a mnie nic nie pasuje. Laima Jasne, z biustem zawsze jest największy problem tzn w lepszych czasach kiedy waże tyle, ile lubie (48-49) uwielbiam swój biust. Jest genialny - drobny, dziewczęcy, "czysty" jak Keiry Knightly ale jak waże 52 kg to mam wrażenie że moj biust jest potężny i obleśnie zwisa
  17. Mitomanię jako taką odrzuciłabym na wstępie. Istotą mitomanii jest tworzenie nieprawdziwych historii po to, by zwrócić na siebie uwagę, ponieważ osoba dotknięta tym zaburzeniem uważa, że bez tego jest szara i nudna. Celem jest zdobycie zainteresowania, podziwu innych osób, natomiast twój mąż wydaje się kłamać raczej po to, by odwrócić od siebie uwagę mnie to pachnie urojeniami. w ogóle mam wrażenie, że cały styl jego funkcjonowania jest taki "narwany" jakby działał bardzo spontanicznie, jakby coś go gnało, jakby był w takim swoistym "szale" ukierunkowanym na działanie i nie było rzeczy niemożliwych. do tego te podejrzenia o zdradę... no nie wiem nie chcę mylnie sugerować zaburzeń ale jego działanie jest nieracjonalne - on nie ma bliżej określonych korzyści (np. majątkowych, maerialnych) z budowania tych kłamstw. tzn gdyby np. wziął kredyt i za te pieniądze kupił samochód kochance, to byłoby to racjonalne, logiczne, ale on robi rzeczy , które nijak nie przynoszą mu korzyści, a jedynie długi. podsumowując; uzależnienie od hazardu jak najbardziej tu pasuje, ale te podejrzenia o buntowanie rodziny, podejrzenia o zdradę, dla mnie to jest ewidentnie urojeniowe i nie są kwestią hazardu. może warto byłoby go namówić na wizyte u psychologa, bo tylko on bedzie potrafił wyczuć, czy coś jest nie tak, czy facet poprotu wplątał się długi?
  18. Vian, bardzo trafnie opisałaś swoje wrażenia z takich relacji... tzn ja osobiście nie znam tylu borderów żeby móc zweryfikować trafność natomiast spotkałam się z podobnymi opiniami juz wcześniej. jeśli chodzi o mnie samą, to na pewno dużo sie pokrywa. to co sie nie zgadza, to, że ja prawie nigdy nie mówie wprost "mam dosyć, jesteś głupia i drażnisz mnie, dlatego odchodzę" mimo, że w głowie tak myślę. rzadko atakuje wprost, wolę tak zniechęcać ludzi żeby sami sobie poszli. Ew. musze być z kimś na prawdę blisko żeby mu wyjechać wprost (wówczas owszem, nawet chętnie). poza tym to, co jest dla mnie najbardziej typowe, to takie "staranie się o kogoś". Dajmy na to, poznałam dziewczynę i uważam, że jest super i że bedziemy zajebistymi przyjaciółkami. więc: chętnie się z nią umawiam, kontaktuję, rozbawiam żartami, anegdotami, generalnie "podrywam" ją zajebistością mojej osoby tak długo, aż widzę, że jest moja (bez seksualnych podtekstów, chyba, że mówimy o facecie). jesteśmy bliskimi koleżankami i ja ją "zdobyłam", udowodniłam sobie, że jak chcę to potrafię. I wówczas następuje zmiana, przestaje mi zależeć, osoba zaczyna mnie "drażnić" i zaczynają się te biernoagreywne zagrania wypisane wyżej -- 07 kwi 2012, 11:28 -- Ps. AW34, fajny awatar
  19. uwierz mi nie jesteś w tym sam. jest nas całkiem sporo co zrobić? moze starać się stać z boku i zachowywać bezstronność? wiem, że trudne i napewno się nasłuchasz, jakim to jesteś niewdzięcznym synem, ale na pewno masz prawo zachować bezstronność w tym konflikcie (dla własnego dobra)
  20. AW34, hmm no jasne, że to nie takie oczywiste. właściwie to się zaczyna ode mnie, odwracam wzrok od osoby, unikam patrzenia na nią, odpowiadam półsłówkami, mam wtedy taki zbywający ton. nie potrafię wyprodukować z siebie więcej i bardziej kreatywnie. i wtedy czasem skrzyżują się nasze spojrzenia i właśnie wtedy mam wrażenie, że oni wiedzą, że ich zniechęcam. Muszą dochodzić do wniosku, że ja nie chce z nimi pogłębiac tej relacji. sama bym pewnie nie chciała pogłębiania z kimś kto nie chce na mnie patrzeć i rozmawia ze mną, tak, jakby chciał jak najszybciej skończyć tą rozmowę. no, istnieje jeszcze taki wariant, że to wszystko kwestia zniekształconych funkcji poznawczych i ja widzę w ludziach to, czego tam nie ma
  21. owszem. i czuję tą niezręczność sytuacji, czuję, że ktoś czuje, że go zniechęcam, że nie chce rozwijać kontaktu, a jednocześnie nie moge się przez to przebić.
  22. AW34, dla mnie bardziej wkurzające, bo ne moge pokonać jakiejś tam bariery która istnieje we mnie. czy smutne? no nie wiem, byćmoże byłoby gdybym znała inny stan, bardziej prawidłowy.
  23. AW34, może być, że przyczyny są różne. u mnie nie ma czegoś takiego jak przyjaciel na zawsze. słowem, nikt nie przetrwał nawet nie musi zrobić nic złego, poprostu z czasem zmienia mi sie do osoby stosunek.
  24. nie jestem psychologiem, ale mam wrażenie, że to właśnie klasyczny przejaw lęku przed odrzuceniem. Boisz się, że inni Cię nie zaakceptują, dlatego odpychasz ich i zniechęcasz, żeby to już się stało, żeby nie przeciągać faktu, że cięodrzucą. Dla mnie w momencie zdobycia czyjejś akceptacji sytuacja staje się nie do wytrzymania, mam ochote uciec, albo tak zgnębić tą osobę, żeby sama odeszła. -- 05 kwi 2012, 14:16 -- natomiast wnioski do siebie samej w stylu " wiedziałam, że się nie nadawał" brzmią dla mnie wyjątkowo znajomo tak czy siak jestem sama wokółmnie nie ma realnych przyjaźni, są tylko te powierzchowne
×